Pastor Charles Taze Russell Polskojęzyczna strona poświęcona życiu i twórczości pastora Charlesa Taze Russella
Pastor
Charles Taze Russell
 

   • Strona Tytułowa

   • Przedmowa Wydawców

   • Przedmowa Autora

   • Przekłady Biblii

   • Spis Treści

    1. Filozofia Pojednania

    2. Autor Pojednania

    3. Pośrednik Pojednania

    4. Pośrednik - Niepokalany

    5. Podobny Braciom

    6. Syn i Pan Dawida

    7. Syn Człowieczy

    8. Święty Duch Boży

    9. Chrzest i Pieczęć Poje.

  10. Duch Zdrowego Zmysłu

  11. Duch Pojednania

  12. Przedmiot Pojednania

  13. Nadzieja Życia Wieczne.

  14. Konieczność Pojednania

  15. Okup za Wszystkich

  16. Służba Pojednania

 

   • Skorowidz Cytatów


   • Wersja Książkowa

 

   • Stron: 380

   • Format: 210 x 150 mm

   • Oprawa: Twarda płócienna

   • cena: 10 zł.

   • Można zakupić:

               I - sklep


Pozostałe pozycje cyklu:

   • Tom 1 - więcej >>

   • Tom 2 - więcej >>

   • Tom 3 - więcej >>

   • Tom 4 - więcej >>

   • Tom 5 - więcej >>

   • Tom 6 - więcej >>


  powrót do ... Dzieła >>

dzieła pastora Russella


WYKŁAD V

POŚREDNIK POJEDNANIA - „PODOBNY BRACIOM” I „KTÓRY MOŻE WSPÓŁCZUĆ ZE SŁABOŚCIAMI NASZYMI”

Kim są „jego bracia” – Na czym polegało podobieństwo – W jaki sposób był „skuszony we wszystkiem na podobieństwo nas, oprócz grzechu” – Kuszenie na puszczy – Podobieństwo do naszych pokus – Niektóre z nich „zwiodłyby (by można) i wybrane” – W jakim sensie nasz Pan został „przez ucierpienie doskonałym uczyniony” – Choć był Synem, nauczył się posłuszeństwa – W jaki sposób został uczyniony na podobieństwo grzesznego ciała – Ale bez grzechu – W jaki sposób może współ­czuć.

     „Skąd miał być we wszystkim podobny braciom, aby był miłosiernym i wiernym kapłanem w tym, co się u Boga na ubłaganie za grzechy ludzkie dziać miało” – Hebr. 2:17.

     DWIE MYŚLI, powszechnie znane, choć wzajemnie sprzeczne, pozostają w sprzeczności ze wszystkimi tekstami Pisma Świętego, mówiącymi o związku naszego Pana z ludzkością; właściwa, trzecia myśl, jest w stanie pogodzić różne wersety, czyli zadowolić uświęcony umysł. Jedna z tych dwóch fałszywych, lecz popularnych teorii utrzymuje, że nasz Pan Jezus był Wszechmogącym Bogiem, Jahwe, który jedynie przybrał ludzkie ciało, w rzeczywistości nie odczuwając prób ludzkości, pokus i otaczających ją okoliczności. Druga teoria mówi, że był On grzesznym człowiekiem, uczestnikiem zmaz naszego rodzaju, podobnie jak inni; był jednak w stanie z większym niż inni powodzeniem walczyć z atakami grzechu i opierać się im. Naszym celem jest wykazanie, iż obie wspomniane teorie są błędne, a prawda znajduje się pośrodku, w fakcie, że Logos, „będąc w kształcie Bożym”, będąc istotą duchową, „stał się ciałem” – prawdziwym człowiekiem, „człowiekiem Chrystusem Jezusem”, „odłączonym od grzeszników”, doskonałym człowiekiem, przygotowanym na to, żeby mógł się stać „równoważną ceną” za pierwszego doskonałego człowieka, którego upadek objął cały rodzaj ludzki i którego odkupienie także obejmie całą ludzkość. <str. 108>

     W związku z tym, próbując ustalić biblijny pogląd na to zagadnienie, uważamy za stosowne przestudiowanie różnych wersetów, które zostały zniekształcone i w niewłaściwy sposób użyte w celu wykazania, że nasz Pan nie był bez zmazy i był poddany takim samym uczuciom, jak cały upadły ród. Twierdzimy, że gdyby taki był jego stan, to nie byłoby możliwe – jak niemożliwe jest dla nas – całkowite i doskonałe speł­nienie przez niego każdego szczegółu Boskiego prawa. Boskie prawo stanowi bowiem miarę możliwości doskonałego człowieka i sięga daleko poza możliwości jakiegokolwiek człowieka, który nie jest doskonały. W naszym Panu nie było grzechu, był przyjemny Ojcu, przyjęty jako ofiara za grzech, cena okupowa za Adama (i cały rodzaj ludzki, który w nim upadł) – same te fakty są bezpośrednim dowodem Jego doskonałości, o której, naszym zdaniem, uczy całe Pismo Święte.

     „Bracia” naszego Pana nie byli jednak niepokalani, nie byli oddzieleni od grzeszników. W jaki sposób mógł więc być „podobny braciom”, a jednocześnie odłączony od grzeszników? Odpowiedź na to pytanie znajdujemy w przyjęciu faktu, że ludzkość, czy ogólnie mówiąc grzesznicy, nie są tymi, których Pismo Święte nazywa „jego braćmi”. Człowiek Adam był rzeczywiście synem Bożym od momentu swojego stworzenia aż do chwili przestępstwa (Łuk. 3:38); potem jednak przestał być synem Bożym. Całe jego potomstwo nazywane jest „dziećmi gniewu” (Efezj. 2:3). Tylko ci, którzy „uszli skażenia, które jest na świecie” i którzy przez Chrystusa powrócili do harmonii z Bogiem, mogą z upoważnienia Pisma Świętego nazywać siebie synami Bożymi (Jan 1:12). O pozostałych nasz Pan mówi: „Wyście z ojca diabła, i pożądliwości ojca waszego czynić chcecie” – Jan 8:44. Nasz Pan nigdy nie zaliczał siebie do „dzieci diabła” ani też do „dzieci gniewu”, lecz mówił, że „od Boga wyszedł i przyszedł”. Nie uznawał też za swoich braci tych, którzy nadal byli „dziećmi gniewu”. Jedynymi osobami uznanymi za „braci Pana” są ci, którzy, uszedłszy skażenia, zostali <str. 109> przybliżeni do Ojca przez krew Chrystusa i otrzymali „ducha przysposobienia” do Bożej rodziny i obietnicy pełnego „przysposobienia synowskiego” przy ustanowieniu Królestwa (Rzym. 8:15,23; Gal. 4:5). Dzięki temu, że są oni usprawiedliwieni, uznani za wolnych od winy Adama i poczytani za sprawiedliwych przez krew Chrystusa, są oni w całym znaczeniu tego słowa podobni naszemu Panu Jezusowi, są „Jego braćmi” na podobnym poziomie Boskiej łaski i odłączenia od świata. O poświęconych członkach tej klasy nasz Pan mówi: „Nie sąć ze świata, jako i ja nie jestem ze świata” i „Jam was wybrał z świata” (Jan 15:19; 17:16). Patrząc z takiego punktu widzenia można łatwo zrozumieć, że nasz Pan był „podobny braciom” – dokładnie, w każdym szczególe. Nie należy sądzić, że „bracia” byli w tym stanie już wtedy, kiedy nasz Pan „sam się poniżył” i stał się ciałem – w tamtym czasie nie miał braci, ta klasa była bowiem jedynie przewidziana przez Boga (Efezj. 1:5,11; Rzym. 8:29). Zgodnie ze swoimi zasadami Bóg przewidział, że będzie On mógł pozostać sprawiedliwy, a jednocześnie usprawiedliwić tych, którzy przyjęli Boską łaskę przez Chrystusa i których grzechy zostały przez to zakryte, „przyczytane” nie im, lecz Temu, który „grzechy nasze na ciele swojem zaniósł na drzewo”. Bóg wcześniej zaplanował i przewidział powstanie Kościoła Wieku Ewangelii, aby jego członkowie stali się „spółdziedzicami Chrystusowymi” – „dziedzictwa nieskazitelnego i niepokalanego, i niezwiędłego, w niebiesiech dla nas zachowanego”. W świetle tego dawno ułożonego planu wszyscy członkowie tej klasy już wcześniej byli nazywani przez proroków „braćmi” Chrystusa. Proroctwo wskazuje, że nasz Pan mówi do Ojca: „Tedy opowiem imię twoje braciom mym; w pośród zgromadzenia chwalić cię będę” – Psalm 22:23; Hebr. 2:12. Ponieważ taki był Boski plan – że nasz Pan będzie nie tylko Odkupicielem ludzkości, ale także wzorcem dla „braci”, którzy staną się współdziedzicami wraz z Nim – dlatego wypełnienie tego Boskiego planu wymagało, aby nasz Pan we wszystkich swoich próbach i doświadczeniach był „podobny braciom”. <str. 110>

„Skuszony we wszystkim na podobieństwo nas, oprócz grzechu” – Hebr. 4:15 –

     Zauważmy, że powyższy cytat nie mówi, iż nasz Pan był we wszystkim kuszony tak, jak świat, lecz tak jak my – Jego naśladowcy. Nie był kuszony względem zdeprawowanych pragnień, kierujących się ku grzesznym rzeczom, otrzymanych jako dziedzictwo po ziemskich rodzicach; będąc bowiem święty, niewinny, niepokalany i odłączony od grzeszników był kuszony tak, jak Jego naśladowcy podczas Wieku Ewangelii, którzy nie chodzą według ciała, lecz według ducha i którzy nie są sądzeni według słabości ich ciała, lecz według ducha ich umysłów – według ich nowej woli i nowego serca (Rzym. 8:4; 2 Kor. 5:16; Jan 8:15).

     Można to bardzo wyraźnie zauważyć w kontekście kuszenia naszego Pana na puszczy, które nastąpiło zaraz po Jego poświęceniu i chrzcie w Jordanie (Mat. 4:1-11).

     (1) Na początku Szatan zasugerował naszemu Panu, aby użył Boskiej mocy, którą właśnie otrzymał w Jordanie, do zaspokojenia własnych potrzeb przez przemienienie kamieni w chleb. Pokusa ta pod żadnym względem nie była następstwem dziedzictwa lub niedoskonałości. Nasz Pan przez czterdzieści dni nic nie jadł, zastanawiając się nad Boskim planem, starając się dociec pod oświecającym wpływem otrzymanego właśnie ducha świętego, jakie kroki byłyby w Jego życiu najwłaściwsze, aby wypełnić wielką misję, z jaką przyszedł na świat, mianowicie odkupienie tego świata. Sugestia, aby użył zlanej nań Boskiej mocy, której posiadania był świadomy, w celu służenia potrzebom swego ciała, na pierwszy rzut oka wydaje się rozsądną propozycją; nasz Pan natychmiast jednak do­strzegł­, że takie użycie duchowego daru byłoby niewłaściwe, dla nieodpowiedniego celu i dlatego odrzucił podpowiedź Szatana, mówiąc: „Napisano: Nie samym chlebem człowiek żyć będzie, ale każdem słowem pochodzącem przez usta Boże”. <str. 111> „Bracia” naszego Pana często przechodzą podobne pokusy ze strony Przeciwnika, podpowiadającego im, aby użyli duchowych darów do zaspokojenia doczesnych potrzeb. Takie sugestie są podstępne i bywają narzędziami, przez które poświęcony lud Boży nierzadko zostaje sprowadzony na manowce przez Przeciwnika, w coraz bardziej niewłaściwy sposób korzystając z Boskich błogosławieństw.

     (2) Przeciwnik zasugerował naszemu Panu szarlatański sposób przedstawienia Jego misji ludziom: na oczach tłumów miał rzucić się ze szczytu świątyni do doliny poniżej budynku. Ludzie zobaczyliby, że wyszedł cało, co stanowiłoby dowód Jego nadludzkiej mocy. Spowodowałoby to natychmiastowe przyjęcie Go jako Mesjasza i współpracę w wykonaniu stojącego przed Nim dzieła. Nasz Pan zaraz jednak zauważył, że taki sposób byłby całkowicie niezgodny z Boskim planem. Nawet fałszywe użycie przez Przeciwnika słów Pisma Świętego (pozornie popierających zło) nie nakłoniło Go do porzucenia zasad sprawiedliwości. Natychmiast odpowiedział, że takie zachowanie z Jego strony byłoby nie mającym żadnych podstaw kuszeniem Boskiej Opatrzności i dlatego nie należy go w ogóle brać pod uwagę. Kiedy wzywał obowiązek lub zaistniało rzeczywiste niebezpieczeństwo, nasz Pan nie wahał się, lecz oddawał się pod Boską opiekę; prawdziwe zaufanie do Boga nie oznacza bowiem lekkomyślnego wystawiania się na niebezpieczeństwa bez Boskiego rozkazu, w duchu zuchwalstwa. Pańscy bracia również przechodzą podobne pokusy i muszą pamiętać o tej lekcji i przykładzie, wystawionym przed nimi przez Wodza naszego zbawienia. Nie wolno nam narażać się niepotrzebnie na niebezpieczeństwa i uważać się z tej przyczyny za mężnych żołnierzy krzyża. „Szaleńcze wyczyny” mogą być na miejscu wśród „dzieci diabelskich”, ale są cał­kowicie niewłaściwe dla dzieci Bożych. Ci ostatni toczą walkę wymagającą jeszcze większej odwagi. Zostali bowiem powołani do służby, której świat nie pochwala ani <str. 112> nawet nie docenia, lecz raczej prześladuje. Zostali powołani do znoszenia hańby i szyderstw świata; ludzie nieobrzezanego serca fałszywie „mówią wszystko złe” przeciwko nim – z powodu Chrystusa. Pod tym względem naśladowcy Wodza naszego zbawienia przemierzają tę samą drogę, idąc w ślady swojego Wodza. Ignorowanie wstydu i hańby świata we wzgardzonej służbie Bogu wymaga większej odwagi niż dokonanie jakiegoś wielkiego i wspaniałego czynu, który wywołałby zdumienie i podziw cielesnego człowieka.

     Jedna z największych bitew tych, którzy kroczą tą wąską drogą, toczy się przeciwko własnej woli; ich wola ma być w całej pełni podporządkowana woli Niebiańskiego Ojca i taką ma pozostać; muszą oni panować nad swoim sercem, krusząc wzrastające ambicje, które są naturalne nawet w przypadku doskonałego człowieczeństwa; muszą gasić ten płonący ogień, stawiając swoje ciała i wszystkie ziemskie korzyści żywą ofiarą w służbie Panu i Jego sprawie. Takie były pokusy, w których nasz Wódz zdobył laury zwycięstwa i takie są również pokusy Jego „braci”. „Kto opanowuje siebie samego [w pełni podporządkowując się woli Bożej], więcej znaczy, niż zdobywca miasta” (Przyp. 16:32 nb); znaczy on więcej niż ten, kto fał­szywie pojmując wiarę, skoczyłby ze szczytu świątyni lub uczynił coś równie nieroztropnego. Prawdziwa wiara w Boga nie polega na ślepej łatwowierności i ekstrawaganckich założeniach względem Jego opatrznościowej opieki; wręcz przeciwnie, polega ona na cichej ufności w niebywale wielkie i kosztowne obietnice, uczynione przez Boga, polega na zaufaniu, które pozwala wiernym opierać się różnorodnym usiłowaniom świata, ciała i Szatana, próbującym odwrócić ich uwagę. Zaufanie to usilnie stara się pozostawać w zgodzie z nakazami wiary i posłuszeństwa, wyznaczonymi dla nas w Boskim słowie.

     (3) Trzecia pokusa naszego Pana polegała na tym, że w zamian za kompromis Przeciwnik proponował Mu ziemskie panowanie i szybkie ustanowienie Jego Królestwa, tak aby nie musiał cierpieć, umrzeć i nieść krzyża. Przeciwnik stwierdził – i jego zdanie nie zostało podważone – że <str. 113> świat znajduje się pod jego kontrolą i że dzięki jego współ­pracy Królestwo Sprawiedliwości, którego wprowadzenie było celem przyjścia naszego Pana, mogłoby być ustanowione bardzo szybko. Szatan sugerował, że zmęczyło go już prowadzenie świata do grzechu, ślepoty, przesądów, niewiedzy i dlatego sympatyzuje z misją naszego Pana, która miała polegać na pomaganiu biednemu, upadłemu rodzajowi ludzkiemu. Chciał jednak zachować wpływy, dające mu władzę, czyli kontrolę nad światem; dlatego za nawrócenie świata na sprawiedliwą drogę, za współpracę w restytucyjnym błogosławieniu świata nasz Pan miał zapłacić Szatanowi określoną cenę: miał uznać go za władcę odnowionego świata – w ten sposób nasz Pan miał oddać mu hołd.

     Musimy pamiętać, że bunt Szatana przeciwko Boskiemu panowaniu był spowodowany ambicją, aby samemu stać się monarchą – „równym Najwyższemu” (Izaj. 14:14). Pamiętamy, że stanowiło to podstawowy bodziec do przeprowadzenia udanego ataku na naszych pierwszych rodziców w Edenie – zamierzał on oddzielić, odłączyć ich od Boga i w ten sposób uczynić swymi niewolnikami. Możemy przypuszczać, że wolałby być monarchą poddanych szczęśliwszych niż „wzdychające stworzenie”: wolałby panować nad poddanymi mającymi życie wieczne. Wydaje się jednak, że Szatan nie uznaje faktu, iż wieczne życie i prawdziwe szczęście mogą istnieć tylko w harmonii z Boskim prawem. Dlatego chciał przeprowadzić reformę wszystkiego z wyjątkiem jednego szczegółu – jego ambicja musi być zaspokojona – on sam musi być władcą ludzkości; czyż nie był już „księciem tego świata”, uznawanym za takowego przez Pismo Święte? (Jan 14:30; 12:31; 16:11; 2 Kor. 4:4). Nie oznacza to jednak, że stał się „księciem tego świata” z Bożego rozkazu, ale przez objęcie rodzaju ludzkiego w posiadanie, przez niewiedzę i przez fałszywe interpretowanie dobra i zła, przedstawianie ciemności jako światła a fałszu jako prawdy, zdołał spowodować w świecie takie zamieszanie, oszołomienie i ślepotę, że z łatwością utrzymywał swoją pozycję pana czy też „boga świata tego, który teraz jest skuteczny w synach niedowiarstwa” – ogromnej większości ludzi. <str. 114>

     Mogło się więc wydawać, że ta szczególna pokusa zawarta w propozycji Szatana oferowała nowe rozwiązanie kwestii uzdrowienia człowieka z jego grzesznego stanu. Co więcej, wydawało się także, iż kryje się w tym przynajmniej częściowa pokuta ze strony Szatana oraz możliwość jego powrotu na drogę sprawiedliwości, jeżeli zagwarantowana zostałaby kontynuacja jego ambicji panowania nad poddanymi szczęśliwszymi i lepiej żyjącymi niż wtedy, gdy byli zwodzeni przez niego i zniewoleni przez grzech, a był to jedyny sposób, by człowiek pozostawał wobec niego lojalny, ponieważ proporcjonalnie do odrzucenia grzechu i doceniania świętości rodzaj ludzki pragnie służyć Bogu i Go czcić.

Nasz Pan Jezus nie wahał się zbyt długo. Miał absolutne zaufanie, że mądrość Ojca przygotowała najlepszy i jedynie właściwy plan. Nie tylko nie radził się ciała i krwi, ale także nie targował się z Przeciwnikiem o możliwości współpracy w dziele podźwignięcia świata.

     Tutaj widzimy jeszcze jeden spośród szczególnych podstępów Przeciwnika, skierowanych przeciwko Pańskim „braciom”. Udało mu się skusić kościół nominalny, nakłaniając go na samym początku jego dziejów do porzucenia drogi krzyża, wąskiej drogi oddzielenia od świata oraz do zawarcia porozumienia z władzą cywilną, a w ten sposób do stopniowego zdobycia znaczącego wpływu na światową politykę. Przez dyskretnie podtrzymywaną i wspomaganą przez Przeciwnika współpracę z „księciem tego świata” nominalny kościół starał się zaprowadzić panowanie Chrystusa na ziemi przez Jego przedstawiciela – papieża, który jak twierdzono, miał być zastępcą Chrystusa. Widzieliśmy już zgubne skutki tej współ­pracy: to fałszywe Królestwo stało się w rzeczywistości królestwem Szatana, ponieważ spełniało jego dzieło. Widzieliśmy te skutki podczas „ciemnych wieków”; wiemy też, że nasz Pan nazywa ten system „Antychrystem”.1

     Chociaż początek dzieła reformacji był bardzo śmiały, to jednak wiemy, że Przeciwnik skierował tę samą pokusę przeciwko reformatorom, i widzimy, że ci mężowie oparli się jej jedynie <str. 115> do pewnego stopnia; gotowi byli pójść na kompromis w kwestii prawdy, aby zyskać protekcję i pomoc „królestw tego świata”, mając przy tym nadzieję, że królestwa tego świata w jakiś sposób staną się Królestwem naszego Pana. Widzimy jednak, że połączenie kościoła i światowych wpływów, jakie stanowił protestantyzm, było może mniej zgubne w skutkach niż połączenie papiestwa, ale i tak spowodowało wiele szkód i było przeszkodą dla wszystkich, którzy znaleźli się pod jego wpływem. „Bracia” muszą więc nieustannie walczyć, aby oprzeć się tej pokusie Przeciwnika i mocno stać w wolności, w której nas Chrystus wolnymi uczynił – nie wśród świata, ale w odłączeniu od niego.

     Co więcej, widzimy, że ta sama pokusa przychodzi na wszystkich „braci”, ale jej forma ulega od czasu do czasu niewielkiej zmianie; wielki Przeciwnik w bardzo podstępny sposób usiłuje w każdym przypadku postępować z nami podobnie, jak z Panem, to znaczy przedstawić siebie jako przywódcę reformy, którą popiera – pozornie okazując głęboką sympatię dziełu błogosławienia świata. Jego najnowsza odmiana tej pokusy to proponowana „reforma socjalna”, którą z powodzeniem zaszczepia w umysłach wielu spośród „braci”. Sugeruje on obecnie, że dawniejsze podążanie „wąską drogą”, drogą krzyża było konieczne, ale teraz tej konieczności już nie ma; doszliśmy bowiem do miejsca, w którym cała rzecz może być dokonana łatwo i szybko, a świat jako całość został podniesiony na wyższy poziom pod względem społecznym, intelektualnym, moralnym i religijnym. Proponowane przez niego plany zawsze jednak obejmują połączenie się z nim: w omawianym przypadku wszyscy współpracownicy reformy społecznej mają stać się członkami ruchów społecznych i politycznych, które doprowadzą do pożądanego rezultatu. Szatan stał się tak dumny i tak pewny poparcia większości, że nie udaje już swojego poparcia dla reformy polegającej na indywidualnym odwróceniu się od grzechu, zbawieniu spod przekleństwa i pojednaniu się z Ojcem przez osobistą wiarę w Pana Jezusa Chrystusa i poświęcenie się Jemu: Przeciwnik sugeruje teraz reformę socjalną, która nie będzie brała pod uwagę <str. 116> indywidualnej odpowiedzialności i grzechu, lecz skoncentruje się jedynie na warunkach społecznych, tak aby społeczeństwo stało się „czyste” na zewnątrz. Chciałby, abyśmy zapomnieli o nauce naszego Pana, mówiącej o tym, że jedynie ci, którzy przychodzą do Ojca przez Niego, są „synami Bożymi” i Jego „braćmi”. Szatan pragnie, abyśmy w zamian za to uwierzyli, że wszyscy ludzie są braćmi, że Bóg jest Ojcem całej ludzkości, że nikt nie jest „dzieckiem gniewu”, że wiara w słowa naszego Pana o pochodzeniu niektórych od „ojca diabła” jest wielce niechrześcijańska i pozbawiona miłosierdzia. W ten sposób, nigdy tego otwarcie nie precyzując, Szatan chce doprowadzić nas do pominięcia i zaparcia się tego, że człowiek popadł w grzech, do pominięcia i zaparcia się okupu za grzech, a także całego dzieła pojednania; wszystko to pod pozornie słusznym, a jednocześnie zwodniczym hasłem: „Boskie Ojcostwo i ludzkie braterstwo” oraz pod znakiem Złotej Reguły.

     Ta pokusa Przeciwnika, skierowana dziś przeciwko „braciom”, zwodzi wielu, a prawdopodobnie zwiedzie wszystkich oprócz „wybranych” (Mat. 24:24). Owi wybrani „bracia” to ci, którzy uważnie kroczą śladami Mistrza i którzy, zamiast słuchania podpowiedzi Przeciwnika, słuchają słowa Pańskiego. Zamiast przyjmować własne zrozumienie i sofizmaty Szatana, wierzą oni w przewyższającą wszystko mądrość Jahwe i Jego Boski plan wieków. Dlatego wszyscy oni są „wyuczeni od Boga” i dzięki temu wiedzą, że dziełem obecnego wieku jest wybranie „braci” Chrystusa, ich wypróbowanie, a na koniec uwielbienie z Panem w Królestwie jako nasienie Abrahamowe, w celu błogosławienia ludzkości; w następnym wieku nadejdzie Boski „słuszny czas”, aby podnieść świat pod względem umysłowym, moralnym i fizycznym. Dlatego wybrani nie mogą zostać zwiedzeni przez żaden z tych pozornie prawdziwych argumentów i sofizmatów ich podstępnego wroga. Co więcej, owi „bracia” nie pozostają w nieświadomości, jeżeli chodzi o jego narzędzia, ponieważ zostali wcześniej ostrzeżeni i patrzą na Jezusa, który stał się nie tylko Wodzem ich wiary poprzez ofiarowanie samego siebie, ale także ma być jej dokończycielem, kiedy da im udział w pierwszym zmartwychwstaniu i <str. 117> uczyni ich uczestnikami Jego wspaniałej chwały i Boskiej natury.

     Na takie pokusy wystawieni są „bracia”, na takie same pokusy wystawiony był też ich Wódz. Był „skuszony we wszystkiem na podobieństwo nas”; wie zatem, jak przyjść z pomocą tym, którzy są kuszeni i którzy pragną przyjąć Jego pomoc w taki sposób, w jaki On ją daje – przez nauki Jego słowa i przez „bardzo wielkie i kosztowne obietnice”. Dziedziczone przez nas słabości nie były przedmiotem pokus, jakie przechodził nasz Pan. Nie odczuwał skłonności pijaka, gniewu mordercy ani chciwości złodzieja; był święty, niewinny i odłączony od grzeszników. Jego „bracia” również nie podlegają takim pokusom. Ci, którzy stali się Pańskimi „braćmi” przez wiarę, poświęcenie i spłodzenie ze świętego ducha przysposobienia, utracili skłonności do szkodzenia innym; w zamian za to otrzymali nowy umysł, umysł Chrystusowy, ducha Chrystusowego, ducha zdrowego zmysłu, ducha świętego – ducha miłości, który na pierwszym miejscu stara się szukać woli Ojca, a potem, o ile ma czas, dobrze czynić wszystkim, a najwięcej domownikom wiary (Gal. 6:10).

     W ciałach tych „Nowych Stworzeń”, posiadających nowy umysł, czyli nową wolę, pozostaje jeszcze dziedziczna słabość, skłonności do gniewu i walki; dlatego muszą mieć się na baczności i niekiedy mogą popełnić błąd, zupełnie przeciwny ich woli. Te mimowolne upadki nie są im jednak policzone jako grzechy, ani jako uczynki „Nowego Stworzenia”, lecz jako niedostatki należące do starej natury, które – dokąd sprzeciwia im się nowa natura – uznawane są za przykryte zasługą okupu – wielkiej ofiary za grzech, złożonej przez Wodza naszego zbawienia. Tylko „Nowe Stworzenie”, a nie uznane za umarłe ciało, jest doświadczane, próbowane, dopasowywane, polerowane i przygotowywane do współdziedziczenia z Chrystusem w Jego Królestwie. <str. 118>

„Przez ucierpienie doskonałym uczyniony”

     „Albowiem należało na tego [na Ojca], dla którego jest wszystko, i przez którego jest wszystko, aby wiele synów do chwały przywodząc, wodza zbawienia ich przez ucierpienie doskonałym uczynił” – Hebr. 2:10.

     Pamiętając o tym, co już powiedzieliśmy, łatwo dostrzeżemy, że nasz Pan nie został uczyniony doskonałym jako człowiek przez to, co cierpiał jako człowiek; nie znosił też żadnych cierpień, zanim stał się człowiekiem. Zacytowany werset mówi, że nasz Pan, będąc na świecie już jako doskonały człowiek, obraz Ojca w ciele, święty, niewinny, niepokalany, odłączony od grzeszników, przez swoje cierpienia i doświadczenia osiągnął inną doskonałość, doskonałość na innym poziomie istnienia. Po pierwsze – Logos był doskonały, kiedy przebywał z Ojcem przed założeniem świata; był doskonały jako istota o doskonałym sercu, czyli woli – doskonale lojalny wobec Ojca. Po drugie, kiedy dobrowolnie uniżył samego siebie i stał się ciałem, przyjmując naszą – niższą naturę, był doskonały jako człowiek: odłączony od grzeszników. Po trzecie – jest teraz doskonały w swoim wywyższeniu jako uczestnik boskiej natury. Nasz werset odnosi się właśnie do tej trzeciej sytuacji. Wielkie wywyższenie, wiążące się z „chwałą, czcią i nieśmiertelnością” „boskiej natury”, według Boskiej mądrości wymagało zastosowania pewnych prób; ich pozytywne przejście czyniło doskonałym Jednorodzonego Bożego Syna, tak aby mógł mieć udział w całym bogactwie Boskiej łaski i aby „wszyscy czcili Syna, tak jako czczą Ojca”.

     Musimy pamiętać, że właśnie w związku z tymi próbami posłuszeństwa przed naszym Panem została wystawiona pewna radość, pewna przyszłość, jak napisano: „dla wystawionej sobie radości, podjął krzyż, wzgardziwszy sromotę” – Hebr. 12:2. Możemy przypuszczać, że tą radością były:

     (1) Radość spełniania służby, która byłaby przyjemna Ojcu. <str. 119>

     (2) Radość z odkupienia rodzaju ludzkiego, umożliwienia ratunku z grzechu i śmierci.

     (3) Radość płynąca z myśli, że przez dokonanie odkupienia zostanie przez Ojca uznany godnym stanowiska wielkiego Panującego i Błogosławiącego, Króla i Kapłana świata; godnym objawienia światu wiedzy o Boskim planie i podniesienia z grzechu do Boskiej łaski wszystkich, którzy przyjmą warunki Nowego Przymierza.

     (4) Radość przyobiecana przez Ojca: nie tylko powrót do chwały, którą jako duchowa istota posiadał, przebywając z Ojcem przed stworzeniem świata, lecz otrzymanie wspanialszej chwały – wywyższenia ponad aniołów, księstwa i mocarstwa i ponad wszelkie imię oraz stania się współuczestnikiem w Królestwie Wszechświata, zaraz obok Ojca – po prawicy majestatu na wysokościach, a także uczestnictwa w boskiej naturze wraz z jej przyrodzonym, czyli nieśmiertelnym życiem.

     Cała ta wystawiona przed naszym Panem radość została jednak uwarunkowana, czyli uzależniona od Jego pełnego posłuszeństwa woli Ojca. Prawdą jest, że zawsze był On posłuszny Ojcu, zawsze znajdował upodobanie w Jego drogach, ale nigdy nie został wystawiony na podobną próbę. Do tej pory wypełnianie woli Ojca było zaszczytem i przyjemnością; obecna próba miała wykazać, czy nadal spełniałby tę wolę w warunkach przygnębiających, bolesnych, upokarzających – w warunkach, które ostatecznie zaprowadziłyby go na śmierć, i to na haniebną śmierć krzyżową. Wytrzymał tę próbę i nigdy nie upadł, nigdy się nie zachwiał, lecz w każdym szczególe i w najwyższym stopniu okazał wiarę w Ojcowską sprawiedliwość, miłość, mądrość i moc, bez wahania znosząc wszystkie sprzeciwy grzeszników, a także wszystkie inne zasadzki Przeciwnika; w taki sposób, przez ucierpienie, „uczynił doskonałym” swoje prawo do wszystkich wystawionych przed Nim radości, a w rezultacie został uczyniony doskonałą istotą najwyższej rangi, istotą o boskiej naturze. I tak prawdziwym okazało się zdanie wypowiedziane o Jednorodzonym Ojca: <str. 120>

     „A choć był Synem Bożym, wszakże z tego, co cierpiał, nauczył się posłuszeństwa. A tak doskonałym będąc,
stał się wszystkim sobie posłusznym przyczyną zbawienia wiecznego” – Hebr. 5:8-10.

     W ten sposób natchniony apostoł wyjaśnia, że nasz Pan był już niepokalany, doskonały, był już „Synem”, był już w pełni posłuszny Ojcu w sprzyjających warunkach, nauczył się zaś, co oznacza posłuszeństwo w warunkach jak najbardziej niesprzyjających; został zarazem wypróbowany i znaleziony godnym doskonałości na najwyższym poziomie istnienia – boskiej natury. Został w niej uczyniony doskonałym, kiedy Ojciec wzbudził Go z umarłych do wspaniałości wystawionej przed Nim chwały – aby najpierw stał się Wybawicielem Kościoła, który jest Jego Ciałem, a potem, „w słusznym czasie”, wszystkich tych, którzy poznawszy Prawdę, będą Mu posłuszni.

     Zwróćmy uwagę na zgodność tych słów ze świadectwem apostoła Piotra: „Bóg on ojców naszych wzbudził Jezusa (...) tego Bóg za książęcia i zbawiciela wywyższył prawicą swoją” – Dzieje Ap. 5:30,31.

     W taki sposób nasz Pan Jezus okazał przed Ojcem, przed aniołami i przed nami, Jego „braćmi”, swoją wierność Ojcu i zasadom Ojcowskich rządów. Jednocześnie uwielbił i zacnym uczynił prawo Boże, wykazując, że nie było ono zbyt wymagające, że nie przekraczało możliwości doskonałej istoty nawet w najbardziej niekorzystnych warunkach. My, Jego naśladowcy, możemy radować się wraz z całym posłusznym i inteligentnym stworzeniem Bożym, mówiąc: „Godzien jest ten Baranek zabity, wziąć moc i bogactwo, i mądrość, i siłę, i cześć, i chwałę, i błogosławieństwo” – Obj. 5:12.

     Ponieważ nasz uwielbiony Pan jest Wodzem naszego zbawienia, można wyciągnąć wniosek, że wszyscy żołnierze krzyża, naśladowcy tego Wodza i współdziedzice <str. 121> Królestwa, muszą w podobny sposób być uczynieni doskonałymi jako „Nowe Stworzenia” przez próby i cierpienia. Cierpienia, przez które nasz Wódz został uczyniony doskonałym, spowodowane były przez sprzeciw świata, ciała i Szatana; znosił je przez podporządkowanie swojej woli woli Ojca. Podobnie dzieje się w naszym przypadku: nasze cierpienia to nie zwykłe odczuwanie bólu, będące udziałem „wzdychającego stworzenia”, a do pewnego stopnia także i naszym, jako członków rodzaju ludzkiego. Cierpienia policzone jako rozwój „Nowego Stworzenia” ponoszone są dobrowolnie i ochotniczo dla Pana, Pańskiego Słowa i Pańskiego ludu – to trud, który znosimy jako dobrzy żołnierze Pana Jezusa Chrystusa, starając się nie postępować według naszej własnej woli, lecz udoskonalić w nas wolę naszego Wodza, wolę naszego Niebiańskiego Ojca. Tak właśnie mamy postępować Jego śladami, mając świadomość Jego opieki i korzystając z możliwości pomocy, o którą możemy zwracać się do tronu niebiańskiej łaski; pokładając przy tym ufność w Jego obietnicy, że wszystkie rzeczy dopomagają nam ku dobremu i że nie będziemy „kuszeni nad możność”, ale wraz z każdą pokusą będziemy mogli dostrzec sposób jej przezwyciężenia; w każdej próbie udzieli nam On odpowiedniej łaski – kiedy tylko znajdziemy się w potrzebie. W taki sposób Jego „bracia” podlegają teraz próbie i są czynieni doskonałymi jako Nowe Stworzenia w Chrystusie – „abyśmy byli uczestnikami dziedzictwa świętych w światłości” (Kol. 1:12).

„W podobieństwie grzesznego ciała”

     Czego nie mógł dokonać Zakon, w czym był słaby z powodu ciała [ponieważ wszystko ciało było zdeprawowane przez upadek i absolutne posłuszeństwo wobec Zakonu było dla niego niemożliwe], tego dokonał Bóg, posławszy swojego Syna w podobieństwie ciała takiego, jakie ma rodzaj ludzki [i które znalazło się pod panowaniem grzechu], przez ofiarę za grzech, która choć potępiła grzech w ciele, otworzyła nową drogę życia, dzięki której sprawiedliwość Zakonu może być wypełniona w nas [którzy nie chodzimy według ciała, ale według ducha]. Dla takich nie ma więc teraz potępienia, ponieważ Zakon ducha żywota w Chrystusie Jezusie [przez drogocenną krew] uwolnił nas spod Przymierza Zakonu, które obwiniało wszystkich niedoskonałych jako grzeszników i skazywało ich na śmierć (Rzym. 8:1-4, parafraza). <str. 122>

     Ci, którzy w mniejszym lub większym stopniu uważają naszego Pana za grzesznika, członka upadłego rodzaju, uchwycili się tego wersetu i usiłują go pozbawić zgodności z rozsądkiem i z innymi wersetami, czyniąc go argumentem dla poparcia swojej teorii, aby udowodnić, że Chrystus został uczyniony na dokładne podobieństwo „grzesznego ciała”, a nie ciała, które nie zgrzeszyło – takiego, jakie miał Adam przed popełnieniem przestępstwa. Wierzymy jednak, że sparafrazowany powyżej tekst jasno przedstawia umysłowi angielskiego czytelnika myśl apostoła. Nasz Pan opuścił chwałę duchowej natury i „stał się ciałem” tego samego rodzaju, czyli natury, jak rasa, którą przyszedł odkupić – rasa, której natura, czyli ciało, znalazła się w niewoli grzechu, została zaprzedana grzechowi przez nieposłuszeństwo jej pierwszego rodzica, Adama. Oprócz błędnego wrażenia, spowodowanego przekładem, nic tutaj nie wskazuje jednak, że nasz Pan sam był grzesznikiem. Właściwie niewiele rzeczy łatwiej zrozumieć niż fakt, iż gdyby był On grzesznikiem lub w jakikolwiek sposób uczestnikiem przekleństwa, jakie ciążyło na ludzkiej rodzinie, nie mógłby być naszą ofiarą za grzech, ponieważ jeden grzesznik nie może być ofiarą za innego grzesznika. Według Boskiego prawa „zapłatą za grzech jest śmierć”. Gdyby nasz Pan w jakimkolwiek sensie lub stopniu był grzesznikiem, postradałby własne życie, a jednocześnie byłby bez wartości jako cena okupu za Adama lub jakiegokolwiek innego grzesznika.

„Niemocy nasze na się wziął” – Mat. 8:17 –

     „Zaiste on niemocy nasze wziął na się, a boleści nasze własne nosił; a myśmy mniemali, że jest zraniony, ubity od Boga i utrapiony. Lecz on zraniony jest dla występków naszych, starty jest dla nieprawości naszych; kaźń pokoju naszego jest na nim, a sinością jego jesteśmy uzdrowieni” – Izaj. 53:4,5.

     Doskonałość jest przeciwieństwem słabości; fakt, iż nasz Pan miał jakieś słabości, mógłby z logicznego punktu widzenia stanowić argument, że był niedoskonały – że odziedziczył pewne wady upadłej rasy. Pamiętamy, że podczas nocy śmiertelnego boju w Ogrodzie Getsemane nasz <str. 123> Pan pocił się, „a był pot jego jako krople krwi”; niektóre autorytety medyczne twierdzą, iż jest to choroba, która, choć rzadka, dotykała i innych członków ludzkiej rodziny. Mamy tu znak wielkiego napięcia nerwowego i osłabienia. Tradycja mówi również, że w drodze na Golgotę naszego Pana zmuszono do niesienia krzyża, że niosąc go, omdlał, i że z tego właśnie powodu Szymon Cyrenejczyk musiał nieść Jego krzyż przez pozostałą część drogi (Mat. 27:32). Dalej twierdzi się, że śmierć naszego Pana na krzyżu, która nastąpiła szybciej niż zwykle, była spowodowana literalnym pęknięciem serca, zerwaniem mięśnia, czego dowodem było wypłynięcie zarówno wody i krwi z rany w Jego boku, zadanej Mu po śmierci. W tych wszystkich przypadkach nasz Pan nie wykazał pełni życia widocznej w Adamie, pierwszym doskonałym człowieku, którego witalność pozwoliła mu żyć przez 930 lat. Powstaje więc pytanie: czy te dowody słabości ze strony naszego Pana nie świadczą o Jego niedoskonałości? O tym, że poprzez dziedziczenie lub w jakiś inny sposób, brakowało Mu sił doskonałego człowieka i dlatego był człowiekiem niedoskonałym?

     Na pierwszy rzut oka sprawy tak właśnie wyglądają i tylko pod przewodnictwem Boskiego Słowa możemy w odpowiedni sposób wyjaśnić naszym umysłom, a także innym osobom, zgodność tych faktów z zapewnieniem Pisma Świętego, że nasz Odkupiciel był „święty, niewinny, niepokalany, odłączony od grzeszników”. Klucz do tego zagadnienia został nam dany w wersecie, który właśnie rozważamy. Prorok stwierdza to, co w naturalny sposób i nam, i innym wydawałoby się prawdą: że nasz Pan, jak i pozostali członkowie tego samego rodzaju, był zraniony, był pod wyrokiem śmierci, był ubity od Boga i utrapiony – tak samo pod wyrokiem śmierci, jak i cała reszta rodzaju ludzkiego. Potem jednak prorok wykazuje, że takie mniemanie nie jest zgodne z faktami; wyjaśnia on, że to z powodu naszych grzechów, a nie swoich własnych, nasz Pan cierpiał; Jego słabości były skutkiem noszenia naszych niemocy i zmagania się z brzemieniem naszych boleści; Jego śmierć była następstwem zastąpienia nas <str. 124> przed Boskim prawem i cierpienia „sprawiedliwy za niesprawiedliwych, aby nas przywiódł do Boga”. Wypowiadając się w imieniu Izraela istniejącego podczas pierwszego przyjścia, prorok mówi: „Myśmy mniemali, że jest zraniony, ubity od Boga i utrapiony”. Wyjaśniając, że takie spojrzenie jest błędne, stwierdza: „Lecz on zraniony jest dla naszych występków, starty jest dla nieprawości naszych”; nasz pokój z Bogiem został zagwarantowany przez kaźń grzechu, który poniósł; nasze uzdrowienie było zapewnione przez karanie, jakie za nas znosił.

     Mateusz zwraca uwagę na wypełnienie tego właśnie proroctwa, mówiąc: „Przywiedli do niego wiele opętanych: i wyganiał duchy słowem; i wszystkie, którzy się źle mieli, uzdrawiał; aby się wypełniło, co powiedziano przez Izajasza proroka, mówiącego: On niemocy nasze na się wziął, a choroby nasze nosił” – Mat. 8:16,17.

     Dla większości tych, którzy czytają powyższy fragment, związek pomiędzy dokonanym przez naszego Pana uzdrowieniem z choroby a Jego wzięciem na siebie niemocy, nie jest zbyt jasny. Ogólnie przypuszcza się, że nasz Pan jedynie używał mocy uzdrawiania, która Jego samego nic nie kosztowała – że miał niewyczerpaną moc z duchowego, niewidzialnego źródła, która umożliwiała dokonywanie wszelkiego rodzaju cudów bez najmniejszego uszczerbku Jego siły, Jego żywotności.

     Nie kwestionujemy faktu, że „moc Najwyższego”, jaką nasz Odkupiciel posiadał bez miary, pozwoliłaby Mu dokonywać wielu rzeczy całkowicie nadnaturalnych i dlatego zupełnie nie wyczerpujących Jego sił; nie kwestionujemy także, iż nasz Pan używał tej nadludzkiej mocy – na przykład przemieniając wodę w wino lub w cudowny sposób karmiąc tłumy. Na podstawie zapisu Pisma Świętego rozumiemy jednak, że dokonywane przez naszego Pana uzdrawianie chorych nie odbywało się przez tę nadprzyrodzoną moc, jaką miał do dyspozycji, lecz, wręcz przeciwnie, uzdrawiając chorych, przekazywał im część własnej żywotności: wynika z tego, że im więcej osób uzdrowił, tym więcej tracił energii życiowej, siły. Aby to udowodnić, <str. 125> przypomnijmy sobie historię biednej kobiety, która „cierpiała płynienie krwi ode dwunastu lat, i wiele ucierpiała od wielu lekarzy, i wynałożyła wszystko, co miała; a nic jej nie pomogło, owszem się jej tem więcej pogarszało” itd. Pamiętamy, jak z wiarą przecisnęła się między ludem, by znaleźć się blisko naszego Pana i dotknęła Jego szaty, mówiąc do siebie, że „jeśli się tylko dotknie szaty jego, będzie uzdrowiona”. Biblia mówi, że „zarazem wyschło źródło krwi jej, i poczuła w ciele, że uzdrowiona była od choroby swojej. A wnet poznawszy Jezus, że z niego moc [żywotność] wyszła, obrócił się do ludu i rzekł: kto się dotknął szat moich? I rzekli mu uczniowie jego: Widzisz, że cię ten lud ciśnie, a mówisz: Kto się mnie dotknął? I spojrzał w koło, aby ujrzał tę, która to uczyniła: ale niewiasta ona, z bojaźnią i ze drżeniem, wiedząc, co się przy niej stało, przystąpiła i upadła przed nim, a powiedziała mu wszystkę prawdę. Zatem jej on rzekł: Córko! wiara twoja ciebie uzdrowiła, idźże w pokoju, a bądź zdrowa od choroby twojej” (Mar. 5:25-34).

     Zwróćmy także uwagę na relację Łukasza (6:19), który pisze: „A wszystek lud szukał, jakoby się go dotknąć; albowiem moc [żywotność] wychodziła z niego, i uzdrawiała wszystkich”. W takim więc sensie nasz drogi Odkupiciel przyjął niemoce rodzaju ludzkiego, znosząc nasze choroby. Skutkiem tego codziennego korzystania z tej energii życiowej przy uzdrawianiu innych było nic innego jak osłabienie Jego własnej siły, jego własnej żywotności. Musimy pamiętać, że to dzieło uzdrawiania, tak obficie wykorzystujące Jego energię życiową, wiązało się z Jego podróżami i głoszeniem, niemal nieprzerwaną pracą naszego Pana podczas trzech i pół roku Jego służby.

     Wszystko to nie wydaje się nam również dziwne, kiedy pomyślimy o naszym własnym życiu: któż z nas nie zauważył, że każda współczująca osoba w pewnym ograniczonym stopniu doświadczyła tego, że przyjaciel może podzielić troski przyjaciela i w pewnej mierze ulżyć załamanemu, dodając mu żywotności i lekkości ducha. Taki wzmacniający wpływ i odczuwanie niemocy innych są jednak zależne od stopnia współczucia, będącego natchnieniem tej osoby, <str. 126> która pociesza chorego i strapionego. Co więcej, wiemy, że niektóre zwierzęta w pewnej mierze są w stanie okazywać współ­czucie; na przykład gołąb, jeden z najdelikatniejszych i najbardziej współczujących ptaków, był w epoce Mojżesza jednym z symboli przedstawiających naszego Pana. Ponieważ w wielu sytuacjach okazało się to pomocne, gołębie przynosi się niekiedy do pokoju, w którym przebywa chory, co pomaga cierpiącemu. Być może z powodu tej współczującej natury gołąb przejmuje na siebie pewną część choroby i oddaje choremu część własnej żywotności. Okazuje się, że ptaki chorują (ich kończyny sztywnieją, tak jak w przypadku reumatyzmu), a pacjent proporcjonalnie do tego odzyskuje zdrowie.

     Jeśli pamiętamy o tym, że nasza miłość i współczucie przez sześć tysięcy lat podległe były upadkowi, a nasz drogi Odkupiciel był doskonały i dlatego w Nim ta cecha współczującej miłości obfitowała w wielkiej mierze, możemy w niewielkim stopniu zrozumieć, jak „współczuł ze słabościami naszymi”. Odczuwał współczucie, ponieważ Jego natura była delikatna, doskonała, uczuciowa – nie zaś twarda, znieczulona samolubstwem i grzechem z powodu dziedzictwa lub osobistego doświadczenia. Czytamy o Nim także, iż „użalił się”, że powiedział: „żal mi tego ludu”, a kiedy widział płacz Żydów, Marty czy Marii, był poruszony i „zapłakał Jezus”. To współ­czucie bynajmniej nie świadczy o słabości Jego charakteru, lecz o cechach wręcz przeciwnych: prawdziwy charakter człowieka na obraz i podobieństwo Stworzyciela nie jest twardy, bez serca i gruboskórny, lecz delikatny, łagodny, miłujący i współczujący. Dlatego wszystkie te rzeczy pokazują nam, że Ten, który mówił, jak „nigdy jeszcze człowiek nie przemawiał”, współczuł również tak, jak nikt spośród upadłego rodzaju nie mógł współczuć upadłemu stanowi, troskom i cierpieniom ludzkości.

     Co więcej – musimy pamiętać o celu przyjścia naszego Pana na świat. Tym celem nie było <str. 127> jedynie okazanie mocy bez poniesienia żadnych kosztów, lecz – jak sam to wyjaśnił – Syn Człowieczy przyszedł służyć innym i oddać swoje życie na okup za wielu. To prawda, że zapłatą za grzech nie jest cierpienie, lecz śmierć; dlatego też samo cierpienie naszego Pana nie mogłoby stanowić zapłaty za grzech; konieczne było, aby „za wszystkich śmierci skosztował”. Dlatego czytamy: „Chrystus umarł za grzechy nasze według Pism” – 1 Kor. 15:3. Niemniej jednak, zajmując miejsce grzesznika nasz Pan musiał doświadczyć wszystkiego, co przekleństwo – kara śmierci – pociągało za sobą; podobnie jak rodzaj ludzki umierał przez stopniową utratę życia, przez słabości, choroby i niemoce, tak i nasz drogi Odkupiciel musiał przejść te same doświadczenia. Ponieważ zaś sam nie był grzesznikiem, całe związane z grzechem karanie, jakie na Nim spoczęło, musiało być rezultatem zastąpienia grzesznika i poniesienia za nas wyroku sprawiedliwości.

     Jeżeli chodzi o ból i słabości, nasz Pan uczynił to w najlepszy i najbardziej zupełny sposób, mianowicie oddając swoje życie dzień po dniu, przez trzy i pół roku swojej służby, rozdając swoją żywotność tym, którzy nie doceniali nawet Jego pobudek – Jego łaski, jego miłości. W taki sposób, jak zostało zapisane, „wylał na śmierć duszę [istotę, istnienie] swoję”; „położył ofiarą za grzech duszę [istotę] swą” (Izaj. 53:10,12). Bez trudu widzimy, że od momentu poświęcenia się, kiedy miał trzydzieści lat i został ochrzczony przez Jana w Jordanie, aż do Kalwarii nieustannie wylewał duszę swoją; żywotność bez przerwy uchodziła z Niego, by udzielać pomocy i uzdrawać tych, którym służył. Wszystko to nie byłoby wystarczającą ceną za nasze grzechy, ale stanowiło część procesu umierania, przez jaki przechodził nasz drogi Odkupiciel; proces ten osiągnął punkt kulminacyjny na Kalwarii, gdy zawołał: „Wykonało się” i zgasła w Nim ostatnia iskra życia.

     Wydaje się, że takie właśnie ofiarowanie się naszego Pana, dzielenie się siłami życiowymi i <str. 128> dotknięcie doświadczeniami naszego procesu umierania było tak samo konieczne jak to, że na krzyżu nasz Pan przez krótką chwilę musiał poznać, co czuje grzesznik całkowicie odłączony od Niebiańskiego Ojca i co oznacza odebranie wszelkiej nadludzkiej mocy; stało się to wtedy, gdy zawołał: „Boże mój! Boże mój! czemuś mnie opuścił?” Jako zastępujący grzesznika musiał ponieść karę grzesznika we wszystkich szczegółach i Jego ofiarnicza misja nie została zakończona, dopóki się to wszystko nie wykonało. Dopiero wówczas, gdy wiernie to wszystko zniósł, przeszedł wszystkie próby, jakie zostały zamierzone przez Ojca, aby mógł stać się „Wodzem naszego zbawienia” i dostąpił wywyższenia ponad aniołów, księstwa i mocarstwa, będąc u boku Ojca współuczestnikiem na tronie wszechświata.

     Wszystkie te doświadczenia, które Niebiański Ojciec przygotował dla swojego Umiłowanego Syna, zanim wywyższył Go aż do miejsca po prawicy swojego majestatu i powierzył Mu wielkie dzieło błogosławienia wszystkich rodzajów ziemi, były nie tylko próbami wierności Jednorodzonego, Logosa: Pismo Święte zapewnia nas, że były dla naszego Pana niezbędne, aby mógł współczuć z tymi, których w ten sposób odkupił, aby mógł współczuć i „ratować” tych, którzy przezeń powrócą do pełnej społeczności z Bogiem – z Kościołem w obecnym wieku, a w ciągu Tysiąclecia – ze światem: „aby był miłosiernym i wiernym najwyższym kapłanem w tem, co się u Boga (...) dziać miało”; „skuszony we wszystkiem na podobieństwo nas”; współczujący pozbawionym znajomości i tym, którzy zeszli z właściwej drogi, ponieważ On sam był „obłożony krewkością”. „Przetoż i doskonale zbawić może tych, którzy przezeń przystępują do Boga.” Zaprawdę, „takiegoć przystało nam mieć najwyższego kapłana, świętego, niewinnego, niepokalanego, odłączonego od grzeszników, i któryby się stał wyższy nad niebiosa” (Hebr. 2:17,18; 4:15,16; 5:2; 7:25,26). <str. 129>


1. Zob. Tom II, wykład IX.


powrót do początku >> Tom V

Home | Biografia | Pogrzeb | Apologia | Historia | Dzieła | Fotogaleria | Pobieralnia | Prenumerata | Biblioteka | Czego nauczał
Polecane strony | Wyszukiwanie | Księgarnia | Kontakt | Manna | Artykuły

© pastor-russell.pl 2004 - 2016