Pastor Charles Taze Russell Polskojęzyczna strona poświęcona życiu i twórczości pastora Charlesa Taze Russella
Pastor
Charles Taze Russell
 

   • Strona Tytułowa

   • Przedmowa Wydawców

   • Przedmowa Autora

   • Przekłady Biblii

   • Spis Treści

   • Przedmowa 

   1. Dzień Pomsty

   2. Brzemię Babilonu

   3. Konieczność Pomsty

   4. Babilon wezwany na Sąd

   5. Zamieszanie - Narodowe

   6. Zamieszanie - Kościelne

   7. Zgromadzenie Narodów

   8. Wołania Żeńców

   9. Nieuchronność Konfliktu

  10. Środki zaradcze

  11. Walka Armagieddonu

  12. Wielkie Proroctwo Jezusa

  13. Ustanowienie Królestwa

  14. Podnóżek JAHWE

   Skorowidz Cytatów

  • Objaśnienia


   • Wersja Książkowa

 

   • Stron: 667

   • Format: 210 x 150 mm

   • Oprawa: Twarda płócienna

   • cena: 15 zł.

   • Można zakupić:

               I - sklep


Pozostałe pozycje cyklu:

   • Tom 1 - więcej >>

   • Tom 2 - więcej >>

   • Tom 3 - więcej >>

   • Tom 4 - więcej >>

   • Tom 5 - więcej >>

   • Tom 6 - więcej >>


  powrót do ... Dzieła >>

dzieła pastora Russella


WYKŁAD iX

NieuchronnoŚĆ konfliktu

Świadectwo mądrych tego świata

Powszechność inteligencji nowym czynnikiem we wszystkich rachubach – Poglądy senatora Ingallsa – Poglądy ks. Lymana Abbota – Poglądy biskupa Newmana (M.E.) – Poglądy wybitnego prawnika – Poglądy puł­kownika Roberta Ingersolla – J. L. Thomas o ustawodawstwie robotniczym – Poglądy Wendella Phillipsa – Przepowiednia historyka Macaulay’a – Nadzieje pana Chauncey’a Depew – Wywiad z biskupem Worthington (P.E.) – Odpowiedź W. J. Bryana – Pogląd Angielski – Ocena sytuacji w ujęciu Edwarda Bellamy – Opinia ks. J. T. McGlynna – Spojrzenie prof. Grahama – Poglądy sędziego Sądu Najwyższego – Pogląd francuski, “Walka Społeczna”.

     “Tak, iż ludzie drętwieć będą przed strachem i oczekiwaniem tych rzeczy, które przyjdą na wszystek świat [społeczeństwo]; albowiem mocy niebieskie [rządy kościelne i świeckie] poruszą się” – Łuk. 21:26.

     Uczeni z całego świata zdają sobie sprawę ze zbliżania się wielkiego konfliktu społecznego, nad którym nikt nie będzie w stanie zapanować. Nic też nie można uczynić, by temu zapobiec. Poszukiwali oni środka zaradczego, ale nie znaleźli żadnego, który byłby adekwatny do zagrożenia, i porzucając wszelkie nadzieje dochodzili do wniosku, że słuszne musi być twierdzenie ewolucji, które głosi, iż “cała natura działa w oparciu o zasadę przetrwania osobników silniejszych i lepiej przystosowanych oraz zagłady osobników słabszych jako nieprzystosowanych do życia”. Filozofowie przekonują ich, że “to, co jest, już było”, że nasza cywilizacja jest jedynie kopią cywilizacji greckiej i rzymskiej i że tak jak one rozpadnie się na kawałki, przynajmniej jeśli chodzi o ogół społeczeństwa, zaś bogactwo <str. 414> i władza dostaną się ponownie w ręce nielicznych, podczas gdy masom społecznym, podobnie jak w pierwotnych cywilizacjach Wschodu, zaledwie uda się przetrwać.

     Uczeni na ogół pomijają fakt, że w tym konflikcie pojawia się niespotykany wcześniej element – szersze upowszechnienie wykształcenia na całym świecie, a szczególnie w obrębie chrześcijaństwa. To, o czym zapomina wielu ludzi, zwraca jednak uwagę innych, którzy są na tyle roztropni, by poszukiwać prawdziwej mądrości u samego źródła – w Słowie Bożym. Oni to dowiadują się, że “czasu naznaczonego (…) wiele ich przebieży, a rozmnoży się umiejętność” oraz że “będzie czas uciśnienia, jakiego nie było, jako narody poczęły być” (Dan. 12:1-4). Widzą oni w jak zdumiewający sposób wypeł­niła się przepowiednia o bieganiu tam i sam,1 dostrzegają także powszechny rozwój wiedzy. Dlatego dla nich ów zapowiedziany w tym samym kontekście ucisk nie oznacza powtórki historii, podbicia społeczeństwa w niewolę uprzywilejowanych jednostek, ale jest to zdumiewająca zmiana w historii, będąca skutkiem nie spotykanych wcześniej okoliczności. Zaś oświadczenie tego samego proroka wypowiedziane w tym samym związku, że “tego czasu powstanie Michał [Chrystus]”, który ujmie swą chwalebną władzę i rozpocznie królowanie, pozostaje w zgodzie z poglądem, że nadchodzący ucisk położy kres władzy samolubstwa pod panowaniem “księcia tego świata” [Szatana] i zapoczątkuje błogosławieństwa Królestwa Immanuela. Posłuchajmy jednak, co powiedzą nam niektórzy mędrcy świata na temat tego, co widzą!

     Szerokie spojrzenie oraz obszerną i bardzo obiektywną ocenę walki o bogactwo i będącego jej skutkiem ucisku niższych klas znajdujemy w opublikowanej przez prasę wypowiedzi szanownego J. J. Ingallsa, człowieka wielkiego serca i umiarkowanej zamożności, byłego senatora Stanów Zjednoczonych. Przytaczamy obszerne fragmenty tego tekstu, ponieważ zawiera on powściągliwą ocenę obecnej sytuacji i dowodzi, że nawet tak świadomi politycy, dostrzegając te trudności, nie znają środka zaradczego, który można by zastosować dla uzdrowienia choroby i uratowania jej ofiar. <str. 415>

Senator Ingalls napisał:

     “Wolność to więcej niż tylko słowo. Ten, kto zależny jest od woli drugiego człowieka w sprawie mieszkania, ubrania i jedzenia nie może być wolnym człowiekiem w szerokim, pełnym znaczeniu tego słowa. Jeśli chleb powszedni robotnika i jego rodziny zależy od zarobków, które pracodawca może mu wypłacić albo zatrzymać wedle swego upodobania, to robotnik ten nie jest wolny. Alternatywa między głodem a zniewoleniem przez listę płac jest niewolnictwem.

     Definicje wolności nie stanowią o jej istnieniu. Samo oświadczenie, że życie, swoboda oraz dążenie do szczęścia są niezbywalnymi prawami każdej istoty ludzkiej, nikomu nie zapewniło jeszcze niezależności. Prawo do wolności jest pustym szyderstwem i iluzją, jeśli nie towarzyszy mu możliwość bycia wolnym. Wolność nie polega jedynie na usunięciu prawnych ograniczeń, na pozwoleniu przyjścia czy odejścia. Do tego należy dodać zdolność i możliwość, które mogą zostać zapewnione jedynie przez uwolnienie od nieustannej codziennej pracy. Parafrazując Shakespeare’a można powiedzieć – bieda i wolność stanowią bardzo niedobraną parę. Wolność i zależność nie pasują do siebie. Zlikwidowanie ubóstwa było marzeniem wizjonerów i nadzieją filantropów od zarania dziejów.

     Nierówność losu oraz oczywista niesprawiedliwość nierównego podziału bogactwa między ludzi doprowadzały filozofów do rozpaczy. Jest to nie rozwiązana tajemnica ekonomii politycznej! Cywilizacja nie zna bardziej tajemniczego paradoksu, jak występowanie głodu przy jednoczesnym nadmiarze żywności – niedostatku wśród zbytku. To, że jeden człowiek posiada tak wiele dóbr, że nawet przy największej rozrzutności nie jest ich w stanie roztrwonić, podczas gdy inny, chętny i zdolny do pracy, ginie z braku odrobiny ciepła, byle jakiego łachmanu i skórki chleba, sprawia, że porządek społeczny jest niezrozumiały, a karta praw człowieka staje się zwykłą zabawą słowami. Dokąd będą panowały takie warunki, dokąd nie zostanie objawiony klucz do szyfru, którym zapisane jest przeznaczenie – braterstwo ludzi pozostanie frazesem, sprawiedliwość formułką, a Boski kod będzie nieczytelny.

     Rozdrażnienie biednych wywołane zuchwałą ostentacją bogatych obalało już imperia. Ulżenie potrzebującym stało się celem statutów ludzkich i boskich. Biadania nieszczęśników stanowią brzemię historii. Ijob był milionerem. Niezależnie od tego, czy utwór literacki noszący <str. 416> jego imię jest przypowieścią czy biografią, niezmiernie interesujące jest to, że czytamy tam, jak patriarcha zastanawiał się nad tym samym pytaniem, które obecnie nas tak nurtuje. Podobnie jak populiści, opisuje on ludzi, którzy zabierają osła sierocie, woła wdowie, przenoszą granice, koszą pola biednych i zbierają ich pożytki, pozbawiając ich nawet odzieży i pozostawiając nagich na deszczu, by szukali schronienia między skałami.

     Hebrajscy prorocy swe najbardziej wyszukane klątwy zachowali dla zdzierstwa i zbytku bogaczy, zaś Mojżesz ustanowił przepisy o umarzaniu długów, o przywracaniu własności ziemi oraz ograniczeniu prywatnych majątków. W Rzymie, przed wiekami, wielkość majątków ziemskich ograniczona była do 120 hektarów na obywatela, a liczba bydła i niewolników ograniczona była areałem uprawianej ziemi. Jednak prawa nadane przez Wszechmogącego za pośrednictwem Mojżesza były równie niewykonalne jak kodeksy Likurgas i Licyniusza wobec niepohamowanej energii człowieka i wrodzonych cech jego osobowości.

     Za czasów Cezara dwa tysiące plutokratów było praktycznie właścicielami rzymskiego imperium, zaś ponad sto tysięcy rodzin trudniło się żebractwem, utrzymując się z datków pochodzących z kasy państwowej. To samo zmaganie trwało nieprzerwanie przez wieki średnie aż po dziewiętnaste stulecie. Także i dzisiaj nikt nie przepisał jeszcze lekarstwa, które już wcześniej nie byłoby bezskutecznie stosowane wśród niezliczonych pacjentów. Nie zaproponowano żadnego eksperymentu finansowego czy politycznego, który by już nie był po wielokroć wypróbowany, bez osiągnięcia żadnego efektu, z wyjątkiem osobistej katastrofy i narodowej ruiny.

     Aż w końcu, po wielu przypadkowych próbach oraz licznych krwawych i rozpaczliwych walkach z królami i dynastiami, przywilejami, kastami i prerogatywami, starymi nadużyciami, wspaniale obwarowanymi systemami, tytułami i klasami, urzeczywistniony tutaj został najwyższy ideał rządu, w którym nadrzędną rolę pełni lud. Biedacy, wyrobnicy, robotnicy są władcami. To oni ustanawiają prawa i tworzą instytucje. Ludwik XIV powiedział: ‘Państwo to ja’. Teraz zaś pracownicy najemni, rolnicy, kowale, rybacy, rzemieślnicy powiadają: ‘Państwo to my’. Nie ma już miejsca na konfiskaty i grabieże, czy bogacenie się królewskich faworytów. Każdy człowiek, niezależnie od swej narodowości, zdolności, wykształ­cenia czy systemu wartości, staje do współzawodnictwa z innymi ludźmi <str. 417> na równych prawach. Prawa, dobre lub złe, uchwalane są przez większość.

     Niecałe sto lat temu warunki społeczne w Stanach Zjednoczonych stanowiły przykład rzeczywistej równości. W okresie pierwszego spisu w naszym kraju nie było ani milionerów, ani nędzarzy czy włóczęgów. Pierwszym obywatelem amerykańskim, któremu udało się zgromadzić majątek przekraczający milion dolarów, był założyciel rodziny Astorów. Miało to miejsce w 1806 roku, krótko po tym, jak przybył on tutaj z Niemiec, będąc synem rzeźnika i mając ze sobą paczkę futer, które miały stanowić podstawę jego fortuny. Wcześniej właścicielem największego majątku był George Washington, którego posiadłości w chwili śmierci wyceniono na 650 tysięcy dolarów.

     Większość ludzi była rolnikami i rybakami, którzy żyli zadawalając się owocami swej pracy. Rozwój, jaki nastąpił na tym kontynencie za sprawą budowy linii kolejowych, zastosowania maszyn rolniczych oraz naukowych rozwiązań życia współczesnego, uczynił nas najbogatszym narodem ziemi. Łączny majątek naszego kraju przekroczył prawdopodobnie 100 miliardów dolarów, z czego połowa, jak się uważa, znajduje się w posiadaniu niecałych 30 tysięcy osób i korporacji. Największe majątki prywatne na świecie zostały zgromadzone w drugiej połowie dziewiętnastego wieku w Stanach Zjednoczonych.

     Tymczasem nasze zasoby naturalne są jeszcze prawie nietknięte. Zaorano dopiero niecałą jedną czwartą uprawnej ziemi. Nasze kopalnie kryją bogactwa większe niż Ofir i Potosis. Nasz przemysł i handel są dopiero w wieku dojrzewania, a już wytworzyły arystokrację bogactwa, która nie nosi orderów ani diademów, przed którą nie biegają heroldowie, ale jej przedstawiciele często bywają przyjmowani na dworach książęcych i w pałacach królewskich.

     Jeśli nierówny podział obowiązków i przywilejów społeczeństwa zależy od prawodawstwa, instytucji i rządu, to w systemie takim jak nasz powinna zostać przywrócona równowaga. Jeśli bogactwo jest skutkiem niesprawiedliwych praw, zaś ubóstwo wynika z ustaw legalizujących ucisk, to obecnie lekarstwo jest w dyspozycji samych ofiar. Jeśli cierpią, to z powodu ran, które sami sobie zadali. Nie mamy posiadłości feudalnych, nie mamy praw pierworodztwa ani dziedzictwa, żadnych przywilejów, które nie byłyby powszechnie dostępne. Sprawiedliwość, równość, wolność i braterstwo stanowią fundament państwa. Każdy mężczyzna ma prawo do głosowania. Szkoły zapewniają wszystkim możliwość wykształcenia. Prasa jest wolna. Swoboda mowy, myśli i sumienia jest nieskrępowana. <str. 418>

     Powszechne prawo wyborcze nie okazało się jednak zbawiennym lekarstwem na bolączki społeczne. Nie zlikwidowano ubóstwa. Pomimo tego, że zgromadzono bogactwa, które przerastają wyobrażenia skąpców, nierówność podziału jest tak samo wielka, jak za czasów Ijoba, Salomona i Agisas. Starego problemu nie rozwiązano, a jeszcze pojawiły się nowe, skomplikowane i bardziej intensywne okoliczności. Władza o znacznie większym zasięgu została zgromadzona w rękach garstki osób, a w ustroju republikańskim pojedynczy ludzie dorobili się bardziej zawrotnych fortun niż w czasach monarchii.

     Przepaść między bogatymi i biednymi pogłębia się z każdym dniem. Siły pracy i kapitału, które powinny być sprzymierzeńcami i przyjaciółmi, wzajemnie się wspierając, stanęły w szyku bojowym naprzeciwko siebie jak dwie wrogie armie, które w oszańcowanych obozach przygotowują się do oblężenia albo do bitwy. Rocznie traci się miliony dolarów na zarobkach, na skutek niszczenia marnowanych towarów i niszczejących fabryk oraz zmniejszania się zysków z powodu strajków i zamykania zakładów pracy, co nabrało cech normalnego stanu wojny między pracodawcami i zatrudnionymi.

     Utopias jest jeszcze nie odkrytą krainą. Idealna doskonałość społeczeństwa, jak pustynny miraż, oddala się w miarę zbliżania się do niego. Ludzka natura pozostaje niezmieniona w każdych okolicznościach.

     Wraz z postępem cywilizacyjnym poziom egzystencji mas społecznych uległ niesłychanej poprawie. Najuboższy rzemieślnik ma dostęp do wygód i udogodnień, o których pięć wieków temu nie marzyli nawet monarchowie przy całym ich bogactwie. Jednak De Toqueville zaobserwował osobliwą anomalię, że w miarę jak poprawia się sytuacja mas, ludzie oceniają swe położenie coraz bardziej krytycznie i wzrasta niezadowolenie. Potrzeby i pragnienia wzrastają szybciej niż możliwości ich zaspokojenia. Wykształcenie, prasa codzienna, podróże, biblioteki, parki, galerie, witryny sklepowe poszerzyły horyzonty ludzi pracy, zwiększyły ich zdolności do cieszenia się przyjemnościami, zaznajomiły ich z luksusem i korzyściami płynącymi z bogactwa. Dzięki uświadomieniu politycznemu robotnicy dowiedzieli się o równości ludzi i przekonali się o potędze głosowania. Fałszywi nauczyciele przekonali ich, że całe bogactwo wytwarzane jest przez świat pracy, że każdy człowiek, który posiada więcej niż może zarobić swymi rękoma otrzymując codzienne wynagrodzenie, jest złodziejem, że kapitalista jest nieprzyjacielem, a milioner wrogiem publicznym, <str. 419> który winien być wyzuty z praw i zastrzelony na miejscu.

     Nie da się oddzielić wielkich fortun prywatnych od wysokiej cywilizacji. Najbogatszą społecznością na świecie, licząc dochód na osobę, jest obecnie plemię pierwotnych Indian Osage. Ich łączny majątek jest proporcjonalnie dziesięć razy większy niż w Stanach Zjednoczonych. Jest on własnością wspólną. Społeczna własność nie musi być konsekwencją barbarzyństwa, ale w każdym państwie, które usiłuje osiągnąć społeczną i ekonomiczną równość, gdzie bogactwo “wypracowywane jest przez świat pracy”, bez interwencji kapitału, tak jak to ma miejsce w Chinach i Indiach, zarobki są niskie, położenie robotnika nędzne, a postęp niemożliwy. Gdyby obecny majątek Stanów Zjednoczonych równo podzielić między wszystkich mieszkańców, to suma, która przypadłaby każdemu wynosiłaby, wedle danych ze spisu, około 1000 dolarów.

     Gdyby została ustanowiona taka równość, to z pewnością ustał­by postęp. Gdyby warunek ten dominował od początku, to bylibyśmy pogrążeni w stagnacji. Tylko w warunkach koncentracji bogactwa można podporządkować sobie naturę i zmusić jej siły do usług na rzecz cywilizacji. Dokąd kapitał, dzięki mechanizacji, nie ujarzmi pary, elektryczności i grawitacji, uwalniając człowieka od konieczności ustawicznego wysiłku po to tylko, by przetrwać, ludzkość będzie stać w miejscu albo się cofać. Kolej, telegraf, flota, miasta, biblioteki, muzea, uniwersytety, katedry, szpitale – wszystkie wielkie przedsięwzięcia wzbogacające i upiększające życie oraz zapewniające lepsze warunki życia ludzkiego – są skutkiem koncentracji kapitału w rękach garstki ludzi.

     Nawet gdybyśmy chcieli ograniczyć możliwość gromadzenia dóbr, to i tak społeczeństwo nie dysponuje środkami, za pomocą których dało by się to zrealizować. Nie da się ujarzmić umysłu ludzkiego. Różnice między ludźmi są zasadnicze i wrodzone. Zostały one ustanowione przez Nadrzędną Moc i nie mogą zostać zniesione uchwałą Kongresu. W zmaganiach między mózgami a liczbami, zawsze wygrywały mózgi i tak będzie nadal.

     Choroba społeczna jest poważna i groźna, jednak nie jest ona tak niebezpieczna jak doktorzy i lekarstwa. Polityczni znachorzy ze swą sarsaparylą, plastrami i pigułkami leczą objawy zamiast usuwać przyczynę. Swoboda bicia monet srebrnych, wzrost dochodu na osobę, ograniczanie imigracji, tajne wybory i uprawnienia <str. 420> wyborcze – to są wszystko ważne kwestie, ale można je rozwiązać nie przyczyniając się w najmniejszym stopniu do poprawy bytu szerokich mas ludu pracującego w Stanach Zjednoczonych. Zamiast pozbawiać prawa do głosowania biednych i nieuświadomionych, lepiej byłoby umożliwić im wzrost dobrobytu i inteligencji, tak aby potrafili głosować. Klasa ludzi wyjętych spod prawa nieuchronnie stanie się środowiskiem konspiracyjnym, zaś podstawą bezpieczeństwa wolnych instytucji jest wykształcenie, powodzenie i zadowolenie tych, od których zależy ich egzystencja.”

     Oto stwierdzenie faktów, ale gdzie został określony środek zaradczy? Nie ma takowego. A przecież autor nie żywi sympatii wobec zjawisk, na które zwraca uwagę. Gdyby tylko potrafił, to wolałby wskazać na sposób uniknięcia tego, co jego zdaniem jest nieuniknione. Podobnie uczyniliby wszyscy, którzy godni są tego, by nazwać ich ludźmi. Co się zaś tyczy pana Ingallsa, to przemawia za tym następujący fragment z jego przemówienia w senacie Stanów Zjednoczonych.2 Powiedział on:

     “Nie możemy ukryć prawdy, że znaleźliśmy się na krawędzi groźnej rewolucji. Dawne sprawy straciły aktualność. Ludzie stają w szyku bojowym po jednej albo po drugiej stronie złowieszczej bitwy. Po jednej stronie stoi kapitał, niebezpiecznie obwarowany przywilejami, arogancki na skutek ciągłego triumfowania, usilnie obstający przy dawnych teoriach, domagający się dalszych ustępstw, wzbogacany ściąganiem danin w kraju i wpływami z handlu zagranicznego oraz walczący o to, by dostosować wszystkie wartości do swego własnego standardu złota. Po drugiej stronie stoi świat pracy, domagający się zatrudnienia, walczący o rozwój przemysłu krajowego, zmagający się z siłami natury i podporządkowujący sobie nieużytki. Miejski świat pracy, głodujący i posępny, stanowczo zdecydowany, by obalić system, w którym bogaci jeszcze bardziej się bogacą, a biedni ubożeją, system, który Vanderbiltowi i Gouldowi zapewnia bogactwa przechodzące wyobrażenia najbardziej zachłannych, a biednych skazuje na nędzę, od której nie da się uciec ani się przed nią schronić, chyba że w grobie. Żądanie sprawiedliwości spotkało się z obojętnością i pogardą. W tym kraju robotnicy, którzy domagają się pracy, są traktowani jak natrętni żebracy błagający o chleb.” <str. 421>

     W ten sposób stwierdza on, że nie umie dostrzec żadnej nadziei. Nie zna żadnego lekarstwa przeciwko straszliwej chorobie samolubstwa.

Ks. dr Lyman Abbott wypowiada się na temat tej sytuacji

     W starym wydaniu Literary Digest znajdujemy następujące podsumowanie poglądów dr Abbotta, szanowanego kaznodziei, wydawcy i współpracownika Theodora Roosevelta, na temat związku między kapitałem a pracą:

     “Dr Abbott twierdzi, że kwestia, czy system wynagrodzeń jest lepszy od feudalizmu lub niewolnictwa, została już rozstrzygnięta. Jednak stawia on następujące zarzuty wobec obecnego systemu przemysłowego, jeśli miałby to być jego ostateczny kształt: (1) nie zapewnia on stałego i długotrwałego zatrudnienia wszystkim chętnym do pracy, (2) nie zapewnia wynagrodzeń odpowiadającym rzeczywistym kosztom utrzymania nawet i tym, którzy są w tym systemie zatrudnieni, (3) sam w sobie niewystarczająco rozwija wykształ­cenie, a także nie zapewnia odpowiedniej ilości wolnego czasu na cele edukacyjne, (4) w obecnych warunkach, czysty, dobry dom jest w wielu przypadkach nieosiągalnym celem. Dr Abbott jest przekonany, że nauki Jezusa Chrystusa i zasady zdrowej ekonomii politycznej są zbieżne. Twierdzi, że wyzysk mężczyzn, kobiet i dzieci po to, by wyprodukować tanie towary, doprowadzi do klęski. Stwierdza on, że praca nie jest towarem. Cytujemy:

     Uważam, że system, który dzieli społeczeństwo na dwie klasy, kapitalistów i robotników, jest tylko systemem przejściowym, a gospodarczy niepokój naszych czasów jest rezultatem ślepej walki o demokrację bogactwa, w której użytkownicy narzędzi będą jednocześnie ich właścicielami, w której praca będzie zatrudniać kapitał, a nie kapitaliści robotników, w której ludzie, a nie pieniądze, będą sprawowali kontrolę nad przemysłem, podobnie jak obecnie kontrolują rząd. Jednak przekonanie, że praca jest towarem, a kapitał ma ją kupować na najtańszych rynkach, nie zasługuje nawet na miano przejściowego. Jest to pogląd błędny pod względem ekonomicznym i niesprawiedliwy pod względem etycznym.

     Nie ma takiego towaru jak praca. Tego rodzaju towar nie istnieje. Robotnik przychodząc do fabryki w poniedziałek rano nie ma nic do sprzedania, ma puste ręce. Przychodzi po to, by coś wyprodukować wkładając w to własny wysiłek. Gdy zaś to coś zostanie wyprodukowane, ma być sprzedane, a część zysku ze sprzedaży będzie się słusznie należała robotnikowi, gdyż <str. 422> miał on swój udział w produkcji. Skoro więc nie ma takiego towaru jak praca, który mógłby być sprzedawany, to nie istnieje także rynek pracy, na którym można by go sprzedawać. Wolny rynek składa się z wielu sprzedawców oferujących rozmaite towary i wielu kupujących, mających różne potrzeby. Sprzedawca ma całkowitą wolność, by sprzedawać lub nie, a kupujący ma zupełną swobodę kupowania lub nie. Tego typu rynek nie istnieje w odniesieniu do pracy. Robotnicy w większości przypadków są tak mocno przypisani do swego miasta, ze względu na przesądy, nieznajomość innych części świata i jego potrzeb, troskę o dom, posiadanie niewielkiej posesji – domu i działki – oraz ze względu na więzy religijne, jak gdyby byli zakorzenieni w ziemi. Nie mają oni wielu różnych zawodów do zaoferowania. Z zasady robotnik umie dobrze wykonywać tylko jedną rzecz, potrafi się dobrze posługiwać tylko jednym narzędziem i zmuszony jest znaleźć właściciela owego narzędzia, który życzyłby sobie, by robotnik go używał, inaczej pozostanie bez zajęcia. ‘Kupiec’, powiada Frederic Harrison, ‘siedzi w kantorze i przy pomocy kilku listów czy formularzy przewozi i rozprowadza zawartość całych miast z kontynentu na kontynent. W przypadku właściciela sklepu, przypływy i odpływy przemieszczających się mas ludzkich zapewniają potrzebę przemieszczania jego towarów. Jego klienci zapewniają mu obrót. To jest prawdziwy rynek. Tutaj konkurencja działa szybko, całkowicie, prosto i uczciwie. Zupełnie inaczej ma się rzecz z robotnikiem dniówkowym, który nie ma żadnego towaru do sprzedania. Musi on być osobiście obecny na każdym rynku, co oznacza konieczność kosztownego, osobistego przemieszczania się. Nie może on korespondować ze swym pracodawcą. Nie da rady przesłać przykładu swej siły ani też pracodawca nie zastuka do jego drzwi.’ Nie ma więc do sprzedania ani takiego towaru jak praca, ani rynku pracy, na którym mogłaby ona być sprzedawana. Obydwie rzeczy są fikcją ekonomii politycznej. Rzeczywistość wygląda następująco:

     Większość towarów w naszych czasach – stopniowo obejmuje to także produkty rolne – jest wytwarzana przez zorganizowany zespół robotników, którzy wykonują swą pracę pod nadzorem ‘kapitanów przemysłu’ i przy użyciu kosztownych narzędzi. Wymaga to współdziałania trzech klas – właścicieli narzędzi, czyli kapitalistów, zarządzających czyli menadżerów oraz tych, którzy posługują się narzędziami, czyli robotników. Rezultatem jest wspólny produkt ich wytwórczości, jako że samo narzędzie jest tylko zakumulowanym produktem wytwórczości i jako takie <str. 423> stanowi ich wspólną własność. Zadaniem ekonomii politycznej jest ustalenie, w jaki sposób wartość ta może być sprawiedliwie podzielona między tych partnerów wspólnego przedsięwzięcia. Od rozstrzygnięcia tego zależy zagadnienie świata pracy. Nieprawdą jest, że robotnikowi należy się całość, nie należy mu się nawet to, czego żądają dla niego niektórzy z niepohamowanych obrońców jego sprawy. Menadżerowi należy się jego udział, i to spory udział. Kierowanie taką wytwórczością, wiedza o tym, jakie produkty są potrzebne w świecie, znalezienie nabywcy na towary, który zapłaci cenę zapewniającą uczciwe wynagrodzenie za pracę przy ich wytwarzaniu – to praca wymagająca wysokich kwalifikacji i zasługująca na szczodre wynagrodzenie. Właścicielowi narzędzi należy się dochód. Przypuszczalnie on albo ktoś, od kogo otrzymał on narzędzie, zaoszczędził pieniądze, które jego koledzy wydali na doczesne zbytki albo wątpliwe przyjemności, dlatego ma on prawo do wynagrodzenia za to, że był oszczędny i zapobiegliwy. Można jedynie mieć wątpliwości, czy nasz system przemysłowy nie wynagradza czasami zbyt szczodrze cnoty posiadania, przekształcając ją przez to w występek. Robotnik ma prawo do wynagrodzenia. Od czasu zniesienia niewolnictwa nikt nie kwestionuje tego prawa. Określenie sposobu podziału produktu owej wspólnej wytwórczości jest trudne. Z pewnością jednak nie należy tego czynić w ramach systemu, który skłania kapitalistów do wypłacania możliwie jak najmniejszych wynagrodzeń, a robotników do wykonywania możliwie jak najmniejszej ilości pracy za otrzymywaną pensję. Jaki by nie był słuszny sposób, to w każdym razie ten jest błędny.’”

     Wydaje się, że dr Abbott ma gorące, współczujące serce dla mas społecznych i wyraźnie zrozumiał ich położenie. Słusznie diagnozuje on chorobę polityczno-finansową, ale nie umie znaleźć lekarstwa. Właściwie wspomina on o czymś, co mogłoby stanowić lekarstwo, gdyby tylko udało się to wprowadzić w czyn, nie mówi jednak, w jaki sposób można to osiągnąć. Czyli, jak mu się wydaje, dostrzega on narastanie

“ślepej walki o demokrację bogactwa, w której użytkownicy narzędzi będą jednocześnie ich właścicielami, w której praca będzie zatrudniać kapitał”.

     Owo zdanie brzmi tak, jakby jego autor czytał ostatnio historię o lampie Aladyna z baśni tysiąca i jednej nocy i <str. 424> miał nadzieję, że znajdzie i zastosuje “czarodziejską różdżkę”. Dowodzi ono, że albo ów dżentelmen ma jedynie ograniczone pojęcie o finansach, albo że spodziewa się rewolucji, w której użytkownicy narzędzi siłą przejmą narzędzia od kapitału z pogwałceniem wszelkich praw uznawanych przez współczesne społeczeństwo. Gdyby nawet jakimś sposobem dokonała się taka zmiana własności narzędzi, które odebrane ich obecnym właścicielom weszłyby w posiadanie ich użytkowników, to czyż nie jest to oczywiste dla wszystkich, że nowi właściciele narzędzi, ze względu na ich posiadanie, staliby się natychmiast kapitalistami? Czy mamy jakiekolwiek powody, by sądzić, że nowi właściciele narzędzi byliby bardziej wspaniałomyślni i mniej samolubni od obecnych posiadaczy? Czy mamy jakieś podstawy, by przypuszczać, że w naturalnym usposobieniu serca posiadaczy narzędzi zaszły większe zmiany, niż w przypadku użytkowników narzędzi, że nowi użytkownicy narzędzi zgodzą się chętnie na to, by wszyscy robotnicy mieli taki sam udział w dobrodziejstwach mechanizacji? Wszystkie doświadczenia ludzkiej natury mówią, że nie! Dostrzega się chorobę, dostrzega się potrzebę jej leczenia, jednak nie ma takiego lekarstwa, które mogłoby uzdrowić “wzdychające stworzenie”. Jego westchnienia i utrapienia, jak wskazuje apostoł, muszą trwać i narastać aż do momentu objawienia synów Bożych – aż do Królestwa Bożego (Rzym. 8:22,19).

     Poprzez zaprzeczanie, że istnieje problem, nie dokona się jego uzdrowienia. Stwierdzenie, że “nie ma takiego towaru jak praca” nie naprawi ani nie zmieni smutnego faktu, że praca jest towarem i że nie może być niczym innym w obecnych warunkach i w świetle obowiązujących praw społecznych. Niewolnictwo w pewnym okresie i w odniesieniu do niektórych osób mogło być korzystną instytucją, jeśli panowie byli uprzejmi i rozważni. Pańszczyzna w półcywilizowanym systemie feudalnym mogła mieć swoje dobre strony w swoim czasie i w tamtych okolicznościach. Podobnie jest z systemem wynagrodzeń. Uznawanie pracy za towar, czyli przedmiot sprzedaży i kupna, ma swe znakomite strony. Przyczyniło się to w znacznej mierze do rozwoju zdolności umysłowych i fizycznych i było bardzo cennym dobrodziejstwem dla świata pracy w przeszłości. W obecnym stanie rzeczy pozbawianie pracy jej cech towaru nie byłoby rzeczą mądrą, gdyż ci robotnicy, którzy dysponują <str. 425> inteligencją, kwalifikacjami i energią oraz korzystają z tych umiejętności, zasługują na to, by zapotrzebowanie na ich pracę było większe oraz by byli w stanie sprzedać swoją pracę za lepszą cenę niż robotnicy niewykwalifikowani i nieinteligentni. Jest to konieczne dla pobudzania ludzi niemądrych i nieuświadomionych. Potrzebny byłby sprawiedliwy, ojcowski rząd, który by nadal utrzymywał i rozwijał zdrowe ograniczenia i podniety, a jednocześnie bronił każdej z klas ludzi pracy przed arogancją klasy zajmującej nieco wyższą pozycję, który stanowiłby ochronę przed herkulesową siłą współczesnego kapitału z jego potężną i ciągle rosnącą armią mechanicznych niewolników, rząd który na koniec, opanowawszy w pełni i powszechnie praktyczne zasady sprawiedliwości, zgodnie z prawem miłości unicestwiłby wszystko, co ma związek z samolubstwem i grzechem. Nigdzie z wyjątkiem Biblii nie znajdziemy wzmianki o takim rządzie. Biblia bowiem dokładnie opisuje i zdecydowanie obiecuje taki rząd, który zostanie ustanowiony, gdy tylko zakończy się wybór Kościoła Bożego, którego członkowie mają być królami i kapłanami jako współdziedzice z Immanuelem (Obj. 5:10; 20:6).

Pogląd zmarłego biskupa J. P. Newmana

     Biskup Newman z kościoła metodystyczno-episkopalnego uważał, że konflikt między kapitałem a pracą jest nieunikniony. Dostrzegał on słuszne i niesłuszne racje obu stron tego sporu. W artykule opublikowanym w czasopiśmie wydawanym przez jego grupę wyznaniową wysuwa on następujące tezy i sugestie:

     “Czy bogactwo jest bezbożnością? Czy ubóstwo jest zasadniczym sensem pobożności? Czy tylko żebracy są świętymi? Czy niebo jest przytułkiem dla ubogich? Cóż wtedy zrobimy z Abrahamem, który był bardzo bogaty, mając wiele bydła, srebra i złota? Co uczynimy z Ijobem, który posiadał 7 tysięcy owiec, 3 tysiące wielbłądów, 4 tysiące wołów, 500 oślic, który miał 12 tysięcy hektarów ziemi i 3 tysiące osób służby domowej? (…)

     Wejście w posiadanie bogactw jest darem Bożym. Przedsiębiorczość i oszczędność są zasadami gospodarności. Zgromadzenie wielkiej fortuny wymaga szczególnego talentu. Tak jak poeta, filozof i mówca ma swój talent z urodzenia, podobnie i finansista jest geniuszem bogactwa. Ma intuicyjne <str. 426> wyczucie prawa podaży i popytu, wydaje się posiadać dar proroczego przewidywania przyszłych zmian rynkowych, wie kiedy kupić, kiedy sprzedać, a kiedy zatrzymać to, co posiada. Przewiduje on przyrost ludności i jego wpływ na wartość nieruchomości. Tak jak poeta, który musi śpiewać, bo mu muza piersi rozpiera, tak i finansista musi robić pieniądze. Nie może się temu oprzeć. O obdarzeniu takim talentem mówi Pismo Święte: ‘Ale pamiętaj na Pana, Boga twego; bo on dodawa tobie mocy ku nabywaniu bogactw” – 5 Mojż. 8:18. I wszystkie te obietnice urzeczywistniły się w obecnym położeniu narodów chrześcijańskich, które kontrolują finanse świata.

     W sprzeczności z tym naturalnym i zgodnym z przepisami prawem do posiadania własności rozlega się nawoływanie do tego, by rozdzielić własność między tych, którym nie udało się wejść w jej posiadanie przez dziedziczenie albo umiejętność czy też przedsiębiorczość. To taki rodzaj komunizmu, który nie ma oparcia ani w prawie natury, ani w porządku społecznym ludzkości. Jest to dzikie, nielogiczne wołanie świata pracy przeciwko kapitałowi, pomiędzy którymi, zgodnie z ekonomią przyrody i ekonomią polityczną, nie powinno być w zasadzie wrogości.”

     Biskup zapewnia, że “pracodawca i zatrudniony mają niezbywalne prawa. Pracodawca ma prawo zatrudnić, kogo może za tyle, za ile może, zaś zatrudniony ma prawo odpowiedzieć na propozycję, kiedy może. Biskup stwierdza, że nienawiść i zazdrość klas ludu pracującego nie podnoszą się przeciwko posiadaczom ogromnych fortun, ale przeciwko ogromnemu wygodnictwu i ogromnej obojętności bogatych. Pisze on dalej:

     “Bogactwo ma do spełnienia najbardziej zaszczytną ze wszystkich misji. Nie jest ono dawane po to, by było gromadzone albo dawało przyjemność. Bogaci są jałmużnikami Wszechmogącego. Są oni urzędnikami wypłacającymi jałmużny w Jego imieniu. Są obrońcami biednych. Mają oni za zadanie rozpocząć owo wielkie przedsięwzięcie, które nauczy ludzi zapobiegliwości, zapewniając im nie tyle największe dywidendy, co największe powodzenie. Kapitał umożliwia robotnikom udział w szczęśliwej radości uczciwego przemysłu. Do obowiązków bogatych należy poprawa warunków mieszkaniowych ludzi biednych, jednak w wielu przypadkach stajnia bogacza <str. 427> jest pałacem w porównaniu z mieszkaniem uczciwego i wykształconego robotnika.

     Jeśli bogaci będą patronami reform socjalnych rozwiniętego społeczeństwa, to otrzymają błogosławieństwo biednych. Do ich obowiązków należy udzielanie ustawodawcom wskazówek, które służą ochronie wszystkich praw i interesów społeczności. Jeśli będą budowali biblioteki naukowe, galerie sztuki i świątynie pobożności, będą szanowani jako dobroczyńcy rodzaju ludzkiego. Jeśli bogactwo kapitału połączy swe siły z bogactwem intelektu, bogactwem siły mięśni oraz bogactwem dobroci dla wspólnego dobra, to wtedy praca i kapitał będą szanowane jako równie ważne czynniki w dziele zapewniania wszystkim ludziom życia, wolności i prawa do szczęścia.”

     Biskup najwyraźniej stara się zachować obiektywizm w spojrzeniu na obie strony obecnego konfliktu i zbliżającej się walki, jednak związki z bogactwem i uzależnienie od niego sprawiają, że chociaż podświadomie, to jednak jego oceny są wyraźnie stronnicze. To fakt, że liczni bohaterowie przeszłości byli bogaci, jak choćby Abraham. Jednak historia pobytu Abrahama, Izaaka i Jakóba w ziemi Chananejskiej dowodzi, że chociaż w tamtych czasach można było posiadać ziemię, to jednak nie była ona ogrodzona i każdy mógł ją swobodnie użytkować. Owi trzej patriarchowie ze swą służbą, trzodą i stadami wędrowali bez przeszkód po ziemiach Chananejczyków przez blisko dwa stulecia, a mimo to nie rościli sobie prawa do posiadania choćby jednej stopy tej ziemi (Dzieje Ap. 7:5). Zaś w obrazowym królestwie Bożym, w Izraelu, przepisy zakonu zapewniały utrzymanie biednym, zarówno spośród ludności rodzimej, jak i obcokrajowców. Nikt nie musiał głodować. Zboża z pól nie wolno było zbierać do końca; rogi pola należało zostawić nie zżęte, aby ubodzy mogli z nich zbierać ziarno po żniwach. Głodny mógł wejść do sadu, winnicy, czy udać się na pole, by na miejscu najeść do syta. Gdy zaś ziemia palestyńska została podzielona między pokolenia i rodziny izraelskie, zostało ustanowione specjalne zarządzenie, mające na celu likwidację obciążeń hipotecznych własności ziemskich i umarzanie wszystkich długów. Miało się to odbywać co pięćdziesiąt lat i miało na celu zapobieżenie zubożeniu i praktycznemu zniewoleniu całego narodu przez garstkę bogaczy. <str. 428>

     Biskup zdaje się zapomniał, że prawa i organizacje chrześcijaństwa nie są kodeksem zrządzonym przez Boga, że podobnie jak wszystkie wynalazki niedoskonałych umysłów i serc, prawa te nie są nieomylne, że chociaż w pewnym okresie nie można było niczego lepszego wymyślić, to jednak zmieniające się warunki społeczne i finansowe spowodowały już w przeszłości konieczność wprowadzenia zmian, tak że obecnie za właściwe uważa się inne reformy, które w swoim czasie spotykały się ze sprzeciwem ze strony samolubstwa i radykalnego konserwatyzmu. Jeśli więc uważamy, że nasze prawa pochodzą tylko od ludzi i są omylne, jeśli były już zmieniane i poprawiane, tak aby dostosować je do zmieniających się okoliczności, to czy nie jest niekonsekwencją ze strony biskupa, gdy teraz traktuje je jako święte, bezsporne i niezmienne, albo gdy twierdzi, że prawa raz uznane są od tej chwili “niepodważalne”, “naturalne” oraz nie podlegające dyskusji “ani w zakresie prawa natury, ani porządku społecznego ludzkości”, albo też gdy uważa, że każda sugestia modyfikacji prawa i uregulowań społecznych w celu lepszego dostosowania ich do obecnych warunków jest “dzika” i “niemądra”.

     Należy zauważyć, że w kwestii traktowania pracy jako towaru podporządkowanego warunkom podaży i popytu biskup zajmuje stanowisko przeciwne w stosunku do tego, które przedstawił dr Abbott. Uważa on tę zasadę za prawo naszego obecnego systemu społecznego i stwierdza, że tak musi pozostać. Ma rację stwierdzając, że praca musi pozostać towarem (czyli być kupowana tak tanio, żeby kapitał mógł ją nabyć oraz sprzedawana za najwyższą cenę, jaką tylko świat pracy może za nią otrzymać) tak długo, dokąd będzie istniał obecny system społeczny. To jednak nie będzie już trwało przez wiele lat, na co wskazują proroctwa oraz obserwacje poczynione przez ludzi o światłych umysłach, którzy pozostają w bliskim kontakcie z ludźmi i ich niepokojami.

     Z punktu widzenia biskupa jedyną nadzieją na pokojowe rozwiązanie sprzeczności między kapitałem a pracą jest: (1) nawrócenie wszystkich bogatych, tak aby zaczęli cechować się miłością i dobroczynnością, co wyrażają dwa ostatnie akapity zacytowanego powyżej fragmentu, oraz (2) nawrócenie wszystkich biednych i przedstawicieli klasy średniej, <str. 429> tak by z pobożnością i zadowoleniem wdzięcznie przyjmowali wszystko, co tylko bogaci łaskawie pozwolą im posiąść z ziemi i z obfitości jej, i żeby głośno wołali “Błogosławieni jesteśmy my ubodzy”! Przyznajemy, że to rozwiązałoby szybko i gruntownie kwestię robotniczą, jednak żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie będzie oczekiwał takiego rozwiązania w najbliższej przyszłości. W taki sposób nie przedstawia tego nawet Pismo Święte. Trudno byłoby przypuszczać, że ten inteligentny biskup istotnie przedstawia swe sugestie jako rzeczywiste lekarstwo. Sądzimy raczej, że wyraża on w ten sposób pogląd, iż poza tym nierealnym rozwiązaniem nie widzi żadnego innego, a przeto cywilizacja zostanie niebawem dotknięta przekleństwem anarchii. Oby ten dżentelmen mógł był dostrzec Boskie lekarstwo, o które nasz Pan nauczył nas modlić się w nadziei: “Przyjdź Królestwo Twoje”. Oby mógł był zrozumieć sposób, w jaki zostanie ustanowione to Królestwo w mocy i w panowaniu (Dan. 2:44,45; 7:22,27; Obj. 2:27).

Poglądy wykształconego prawnika

     Pewien światowej sławy prawnik, zwracając się do studentów roku dyplomowego wydziału prawa wybitnej uczelni w Stanach Zjednoczonych, wyraził się w następujący sposób, o czym donosi Journal z Kansas City:

     “Historia wyniosłej i zachłannej rasy, do której należymy, jest opisem nieustannych krwawych walk o wolność osobistą. Toczyły się wojny, dynastie były obalane, ścinano monarchów, nie z chęci podboju, nie dla ambicji i chwały, ale po to, by człowiek mógł być wolny. Przywileje i uprawnienia, choć niechętnie i z oporem, były udzielane przez wiele krwawych stuleci ze względu na nieposkromioną żądzę osobistej wolności. Daleka droga dzieli Wielką Kartę Wolnościs od Appomattox. Jednak w ciągu tych 652 lat ludzkość nawet przez chwilę nie ustąpiła ani nie zawahała się w swym postanowieniu prowadzenia nieugiętej walki o równość wszystkich ludzi wobec prawa. To z tego powodu baronowie zastraszyli króla Jana, dlatego został spalony Latimer, dlatego umarł Hamden, dlatego została sporządzona ugoda w kabinie okrętu Mayflower, dlatego ogłoszona została Deklaracja Niepodległości, za to umarł John Brown z Osawatomie, to dlatego legiony <str. 430> Granta i Sheridana szły w pole i zwyciężały, będąc raczej gotowe położyć życie, niż zrezygnować z przywilejów wolności.

Jakiż pożytek pług i żagiel daje

Jaki życie, ziemia, gdy wolności nie staje?

     Nareszcie ziściły się marzenia wielu stuleci. Z brutalnego i krwawego zamętu historii wyłonił się wreszcie człowiek, który jest panem samego siebie. Pozostają jednak ciągle rozpaczliwe zagadki wiary. Ludzie są równi, ale nie ma równości. Prawo wyborcze jest powszechne, ale polityczna władza sprawowana jest przez nielicznych. Ubóstwo nie zostało zlikwidowane. Obowiązki i przywileje społeczne są nierówno rozłożone. Jedni dysponują bogactwami, których nawet przy największej rozrzutności nie sposób roztrwonić, inni zaś daremnie modlą się o chleb powszedni. Wielu ludzi, zmieszanych i zdezorientowanych tymi sprzecznościami, do granic rozdrażnionych cierpieniem i niedostatkiem, rozczarowanych wynikami politycznej wolności w odniesieniu do osobistego szczęścia i powodzenia, uległo niepokojowi tak dociekliwemu i tak gruntownemu, że rodzi on konieczność aktywnej koalicji konserwatywnych sił naszego społeczeństwa.

     Ewolucyjny rozwój, w który wkroczyło społeczeństwo Stanów Zjednoczonych, nie ma precedensu w historii, ponieważ okoliczności są nienormalne i nie da się tutaj zastosować naukowego rozwiązania. Chociaż warunki życia rzesz ludzkich uległy ogromnej poprawie dzięki postępowi społecznemu, zastosowaniu nauki w przemyśle oraz wynalazków mechanizacji, to jednak nie ulega wątpliwości, że obecnie bieda, znacznie bardziej niż kiedyś, zagraża społeczeństwu, instytucjom samorządowym oraz osobistej wolności, która została osiągnięta po wielu wiekach konfliktów. Przyczyny są oczywiste. Robotnik jest wolny. Jest wyborcą. Zwiększyło się jego poczucie własnej wartości. Wyostrzyła się jego wrażliwość. Jego potrzeby rosną szybciej niż możliwości ich zaspokojenia. Wykształcenie uczyniło go zdolnym do czegoś więcej, niż tylko do służebnej harówki. Prasa codzienna zaznajomiła go z przywilejami, jakie bogactwo zapewnia swemu właścicielowi. Dowiedział się, że wszyscy ludzie zostali stworzeni jako równi sobie i uważa on, że owszem prawa są takie same, ale nie wszyscy mają takie same możliwości. Współczesna nauka <str. 431> uzbroiła go w groźną broń, a kiedy zaczyna panować głód, to nic nie jest tak święte, jak potrzeby własnej żony i dzieci.

     Kryzys społeczny we wszystkich cywilizowanych krajach, a szczególnie u nas, staje się coraz bardziej groźny. Pomruk burzy posępnego niezadowolenia zbliża się z każdą godziną. Chociaż sądzę, że spokojny i zdecydowany charakter rasy anglosaskiej stawi mu czoła, podobnie jak to czynił w obliczu innych zagrożeń, i nie dopuści do porzucenia własności, która została nabyta kosztem tak wielkiej ofiary, to jednak oczywiste jest, że walka jeszcze się nie skończyła. Człowiek nie zadowala się już równością praw i równością możliwości, będzie się jeszcze domagał równości warunków jako prawa idealnego państwa.

     Jest rzeczą oczywistą, że społeczne upośledzenie jest sprzeczne z samorządem oraz że beznadziejna i bezradna nędza nie da się pogodzić z osobistą wolnością. Człowiek, który w zakresie zapewnienia środków utrzymania dla siebie i swojej rodziny jest całkowicie zależny od innych ludzi, mogących w każdej chwili na życzenie pracodawcy pozbawić go tych środków, nie jest wolny w dokładnym znaczeniu tego słowa. W ciągu ostatnich stu lat staliśmy się najbogatsi ze wszystkich narodów. Nasze zasoby są gigantyczne. Statystyki naszych zarobków i oszczędności zadziwiają nawet łatwowiernych. Pieniędzy jest pod dostatkiem, występuje obfitość żywności. Podaż produktów i pracy jest ogromna. Jednak pomimo tej obfitości nie pozbyliśmy się paradoksu cywilizacji. Większość ludzi walczy o byt, a pewna część jest poddana podłej i nieszczęsnej nędzy.

     Istnienie takiej sytuacji zdaje się urągać Najwyższej Mądrości. Przyznanie, że niedostatek, nędza i nieświadomość są nieuchronnym dziedzictwem, sprawia, że braterstwo ludzi staje się cynicznym szyderstwem, a kodeks moralnego wszechświata jest nie do zrozumienia. Niezadowolenie wywoływane przez te okoliczności przeradzają się w nieufność w stosunku do zasad, które stanowią fundament społeczeństwa oraz w skłonność do zmiany podstawy, na której się ono wznosi. Waszym najważniejszym zadaniem jest przeciwdziałanie tej nieufności, a waszym najważniejszym obowiązkiem jest opieranie się tej rewolucji.

     Zwykłe środki zaradcze proponowane w celu zreformowania wad, usterek oraz niedomogów nowoczesnego społeczeństwa można <str. 432> z grubsza podzielić na dwie kategorie. Do pierwszej zaliczymy takie, które zmierzają do naprawienia krzywd poprzez zmianę instytucji politycznych. Metoda ta jest błędna i musi się okazać nieskuteczna, ponieważ opiera się na fałszywym założeniu, że materialny dobrobyt jest rezultatem wolności, podczas gdy prawda jest taka, że polityczna wolność jest konsekwencją, a nie przyczyną postępu materialnego. Poeci i wizjonerzy napisali wiele w pochwale ubóstwa, zaś umiłowanie pieniędzy zostało potępione jako korzeń wszelkiego zła, faktem jest jednak, że żadna inna forma władzy nie jest tak solidna, pewna i namacalna jak ta, która wiąże się z posiadaniem pieniędzy.

     Trudno wyobrazić sobie stan, który byłby bardziej godny pożałowania, bardziej przygnębiający, bardziej destruktywny w odniesieniu do wszystkiego, co najszlachetniejsze w człowieku, co najbardziej wzniosłe w życiu domowym, co wywiera najbardziej inspirujący wpływ na losy człowieka, niż beznadziejne, nędzne, bezradne ubóstwo, niedostatek, głód, głodowe pensje, dogasający żar ostatnich węgli, łachmany i skórka chleba. Jeśli użyjecie waszej wyrobionej inteligencji w celu przebadania problemu czasów, na pewno zauważycie, że ten element naszego społeczeństwa nieustannie narasta.”

     Mamy tutaj wyraźne i dobitne stwierdzenie faktów, które muszą zostać uznane przez wszystkich, bogatych i biednych. Nie ma jednak żadnego wskazania na lekarstwo. Nie odnajdujemy nawet sugestii, by nowa partia prawników i polityków miała poszukiwać jakiegoś rozwiązania. Radzi im się jedynie, by uśmierzali nieufność innych, choć sami jej przecież w znacznej stopniu ulegają, by przeciwstawiali się każdej próbie zmiany obecnego systemu, podczas gdy oni sami starają się utrzymać ponad jego miażdżącymi trybami.

     Skąd wynika taka dorada? Czyżby ten wybitny człowiek pogardzał swym niżej postawionym bratem? Bynajmniej. Przyczyna tkwi w tym, że autor dostrzega nieuniknione działanie wolności – “indywidualizmu”, czyli samolubstwa – wraz ze związaną z nią swobodą konkurencji, która zapewnia każdemu możliwość ubiegania się o to, co jest dla niego najkorzystniejsze. Spoglądając w przeszłość powiada on: “To, co było, jest tym, co będzie”. Nie zauważa on, że żyjemy przy końcu obecnego wieku, w zaraniu Tysiąclecia, że jedynie moc Pomazanego przez Pana Króla całej ziemi może ustanowić porządek wśród tego zamieszania oraz że <str. 433> Boska mądra Opatrzność postawiła człowieka twarzą w twarz wobec dramatycznych problemów, których żadna ludzka moc nie jest w stanie rozwiązać oraz wobec kłopotliwych warunków, których nie da się uniknąć ani im zapobiec przy użyciu ludzkiej dalekowzrocznej polityki, po to, aby w słusznym czasie, w ostateczności i zagrożeniu ludzie z zadowoleniem poddali się Boskiej interwencji i zaprzestali swego działania, przyjmując nauczanie od Boga. Ten, któremu należy się królestwo, niebawem “ujmie moc swoją wielką i królestwo”, by zaprowadzić porządek pośród chaosu i uwielbić Kościół jako swoją “Oblubienicę”, a następnie z nim i przez niego położy kres biadaniom obciążonego grzechem i wzdychającego stworzenia oraz będzie błogosławił wszystkim rodzajom ziemi. Jedynie ci, którzy posiadają “prawdziwe światło”, są w stanie dostrzec chwalebny wynik obecnego wieku ciemności, który tak zastanawia mądrych.

Pan Robert G. Ingersoll, podobnie jak inni, słusznie ocenił stan rzeczy i ubolewał nad nim, ale nie zaproponował żadnego lekarstwa

     Pułk. Ingersoll dał się poznać jako mądry człowiek, przynajmniej według światowych kategorii mądrości. Chociaż był on znanym ateistą, to jednak dysponował znacznymi umiejętnościami i wyróżniał się trzeźwym sądem, z wyjątkiem spraw religijnych, gdzie żaden ludzki sąd nie może być trzeźwy, jeśli nie zostanie poinstruowany i pokierowany przez Słowo Boże i ducha Pańskiego. Porady prawnicze pana Ingersolla były tak wysoko cenione, że podobno pobierał on opłatę w wysokości 250 dolarów za trzydziestominutową poradę. Także i ten aktywny umysł został zatrudniony przy zmaganiu się z potężnymi problemami naszych niespokojnych czasów. Jednak nawet on nie był w stanie podać żadnego sposobu przeciwdziałania. Swoje poglądy wyraził on w opublikowanym przez Twentieth Century [Dwudziesty Wiek] obszernym artykule, z którego krótki wyciąg zamieszczamy poniżej. Napisał on:

     “Wynalazczość napełniła świat konkurentami i to nie tylko wśród robotników, ale i wśród mechaników o najwyższych kwalifikacjach. Dzisiaj zwykły robotnik jest po większej części tylko <str. 434> zębem przekładni. Pracuje dla niej niestrudzenie, karmiąc to nienasycone urządzenie. Gdy potwór się zatrzymuje, człowiek pozostaje bez pracy, czyli bez chleba. Niczego nie zaoszczędził. Maszyna, którą żywił, jego nie karmi – to nie na jego korzyść działa wynalazek. Słyszałem kiedyś, jak pewien człowiek mówił, że znalezienie zatrudnienia dla tysięcy dobrych mechaników jest rzeczą prawie niemożliwą i że jego zdaniem rząd winien zapewnić pracę tym ludziom. Kilka minut później słyszałem innego człowieka mówiącego, że sprzedaje patent na urządzenie do krojenia ubrań, że jedna taka maszyna może wykonać pracę za dwudziestu krawców, że upłynął zaledwie tydzień jak sprzedał dwa takie urządzenia wielkim zakładom w Nowym Jorku, a już zostało zwolnionych ponad czterdziestu krojczych. Kapitalista wysuwa się naprzód ze swoim lekarstwem. Mówi on robotnikowi, że musi być ekonomiczny – tymczasem zaś przy obecnym systemie, ekonomia prowadzi jedynie do obniżania zarobków. Wobec działania wielkiego prawa podaży i popytu każdy oszczędny, skromny, powściągliwy robotnik nieświadomie przyczynia się w swoim niewielkim zakresie do obniżenia wynagrodzeń, swoich i towarzyszy. Oszczędzający mechanik stanowi bowiem świadectwo, że zarobki są wystarczająco wysokie.

     Kapitał zawsze rościł sobie prawo do łączenia się i nadal tak czyni. Przemysłowcy spotykają się i wyznaczają ceny, nawet wbrew wielkiemu prawu podaży i popytu. Czy robotnicy mają takie samo prawo do porozumiewania się i łączenia? Bogaci spotykają się w bankach, klubach i salonach. Robotnicy, by się porozumieć, muszą spotykać się na ulicy. Wszystkie zorganizowane siły społeczne są nastawione przeciwko nim. Kapitał dysponuje armią i flotą, władzą ustawodawczą i wykonawczą. Gdy łączą się bogaci, to mamy do czynienia jedynie z ‘wymianą poglądów’. Gdy zaś łączą się biedni, to mówi się o ‘spisku’. Jeśli podejmują wspólną akcję, jeśli rzeczywiście coś robią, to stanowią ‘motłoch’. Jeśli się bronią, to jest to ‘zdrada’. Jak to się dzieje, że bogaci kontrolują rządowe ministerstwa? Bywają takie momenty, gdy żebracy stają się rewolucjonistami, gdy łachman zamienia się w sztandar, pod którym prowadzona jest najszlachetniejsza i najodważniejsza bitwa o słuszne racje.

     W jaki sposób zamierzamy rozwiązać zagadnienie nierównej rywalizacji między człowiekiem i maszyną? Czy maszyna stanie się w końcu partnerem robotnika? Czy nad owymi siłami natury można sprawować kontrolę <str. 435> dla pożytku cierpiących dzieci natury? Czy ekstrawagancja dotrzyma kroku pomysłowości? Czy robotnicy okażą się na tyle inteligentni i na tyle mocni, by wejść w posiadanie maszyn? Czy człowiek może osiągnąć taką inteligencję, która pozwoli mu okazać wspaniałomyślność i sprawiedliwość, czy też rządzą nim te same prawa i zjawiska, które sprawują kontrolę nad światem zwierząt i roślin? W czasach kanibalizmu silny pożerał słabego – dosłownie zjadał jego ciało. Obecnie zaś, pomimo wszystkich praw ustanowionych przez człowieka, pomimo postępów w nauce, człowiek silny i bez skrupułów żyje kosztem słabego, nieszczęśliwego i głupiego. Gdy zastanawiam się nad agonią cywilizowanego życia – niedociągnięciami, obawami, łzami, zawiedzionymi nadziejami, gorzką rzeczywistością, głodem, występkiem, upokorzeniem i wstydem – jestem niemal zmuszony powiedzieć, że pomimo wszystkiego kanibalizm jest najbardziej miłosierną formą życia kosztem drugiego człowieka.

     Człowiek o dobrym sercu nie może być zadowolony z takiego świata, jaki mamy obecnie. Nikt nie może tak naprawdę cieszyć się tym, co zarobił – co uważa za swą własność – wiedząc jednocześnie, że miliony jego współbraci żyją w niedostatku i w potrzebie. Gdy myślimy o cierpiących głód, wydaje nam się, że jedzenie jest okazywaniem braku serca. Spotkanie z ludźmi w łachmanach, którzy drżą z zimna wywołuje niemal wstyd, że jesteśmy dobrze ubrani i jest nam ciepło – czujemy jak nasze serce staje się tak zimne jak ciała tych ludzi.

     Czyż więc nie należy oczekiwać żadnej zmiany? Czy ‘prawa podaży i popytu’, wynalazki i nauka, monopol i konkurencja, kapitał i prawodawstwo, mają już na zawsze pozostać wrogami tych, którzy ciężko pracują? Czy robotnicy zawsze będą na tyle nieświadomi i głupi, by wydawać swe zarobki na rzeczy bezużyteczne. Czy nadal będą utrzymywali miliony żołnierzy, by zabijać synów innych robotników? Czy ciągle będą budować świątynie, a sami żyć w norach i szałasach. Czy zawsze będą pozwalali, by pasożyci i krwiopijcy żywili się ich krwią? Czy będą pozostawali niewolnikami żebraków, którzy są na ich utrzymaniu? Czy uczciwi ludzie przestaną wreszcie uchylać kapelusza wobec udanego oszustwa? Czy przedsiębiorczość zawsze będzie padać na kolana przed obliczem ukoronowanego próżniactwa? Czy ludzie ci zrozumieją, że żebracy nie mogą być hojni, a każdy zdrowy człowiek musi zapracować sobie na prawo do życia? Czy powiedzą w końcu, że człowiek, który posiadł takie same przywileje, <str. 436> jak wszyscy inni, nie ma prawa narzekać, czy też pójdą w ślady swych prześladowców? Czy nauczą się, że siła, chcąc być skuteczną, musi być przemyślana, a wszystkie działania, które mają cechować się trwałością, muszą opierać się na węgielnym kamieniu sprawiedliwości?”

     Przedstawiona tutaj argumentacja jest uboga, słaba, nie napawa nadzieją i nie proponuje żadnych rozwiązań, a ponieważ pochodzi ona od człowieka mądrego, wytrawnego logika, dowodzi jedynie tego, że mądrzy ludzie tego świata dostrzegają chorobę, ale nie umieją znaleźć na nią lekarstwa. Ten wykształcony dżentelmen wskazuje bardzo wyraźnie na przyczyny trudności oraz na ich nieuchronność, a następnie jakby mówił do robotników: “Nie pozwólcie, by one (wynalazki, nauka, konkurencja itp.) was uciskały i wyrządzały wam krzywdę!” Nie podaje jednak przy tym żadnych sposobów wyzwolenia, z wyjątkiem pytania: “Czy robotnicy okażą się na tyle inteligentni i na tyle mocni, by wejść w posiadanie maszyn?”

     Przypuśćmy jednak, że będą oni mieli maszyny oraz kapitał wystarczający do ich uruchomienia. Czy takie fabryki i maszyny będą działać z większym powodzeniem niż inne? Czy będą mogły przez dłuższy czas być używane w charakterze instytucji dobroczynnej, która nie przynosi zysku? Czy nie będą miały swojego udziału w zwiększaniu “nadprodukcji” i przyczynianiu się do “likwidacji”, co sprawi, że zarówno właściciele, jak i inni robotnicy pozostaną bez pracy? Czy nie wiemy tego, że zakład lub warsztat działający w oparciu o zasadę równej płacy dla wszystkich zatrudnionych albo szybko zbankrutuje, ponieważ wydaje zbyt wiele na wynagrodzenia, albo w innym przypadku lepiej wykwalifikowani pracownicy zostaną odciągnięci przez wyższe zarobki do innych zakładów bądź też skłonieni do podjęcia działalności indywidualnej na własny rachunek. Słowem, własny interes i samolubstwo są tak zakorzenione w upadłej naturze ludzkiej i tak integralnie wbudowane w obecną strukturę społeczną, że każdy, kto nie będzie się z tym liczył, szybko przekona się o błędzie, jaki popełnił. Ostatnie z przytoczonych zdań jest bardzo zgrabnie sformułowane, nie niesie jednak żadnej pomocy w obliczu zagrożenia. Jest ono podobne do szklanego jajka w gnieździe. Udaje ono rozwiązanie, dopóki ktoś go nie rozbije i nie będzie próbował zjeść. “Czy [robotnicy] nauczą się, że siła, <str. 437> chcąc być skuteczną, musi być pod kontrolą myślenia”. Tak, wszyscy to wiedzą, a także to, że myślenie wymaga umysłu, zaś umysł musi być jakościowo bardzo dobry i uporządkowany. Każdy wie, że gdyby wszyscy mieli umysły o tej samej zdolności i sile, to walka między człowiekiem a człowiekiem byłaby wyrównana i prędko zgodzono by się na rozejm i na zaspokojenie wzajemnych praw i interesów, lub też, co bardziej prawdopodobne, walka rozpoczęłaby się szybciej i byłaby cięższa. Jednak pan Ingersoll wie lepiej od innych, że nie ma takiej ziemskiej siły, która byłaby w stanie zapewnić wyrównanie zdolności umysłowych.

     Czwarty z przytoczonych akapitów godny jest tego wielkiego człowieka. Słowa tam napisane znajdują oddźwięk w sercu każdego szlachetnego człowieka, których, jak wierzymy, jest bardzo wielu. Jednak inni, średnio sytuowani, czy nawet bogaci podobnie jak pan Ingersoll, dochodzą do wniosku, do którego i on bez wątpienia doszedł, że są całkowicie bezsilni, jeśli chodzi o przeciwstawienie się lub zmienienie tego społecznego trendu, który wlewa się zewsząd kanałami upadłej ludzkiej natury. Usiłowanie przeciwdziałania temu za pomocą wrzucenia w ten wir swych pieniędzy i możliwości podobne byłoby do próby powstrzymania wód wodospadu Niagara rzucając się w jego otchłań. Jedynym rezultatem takiego działania byłby w obu przypadkach jedynie krótki plusk i niewielkie zawirowanie.

J. L. Thomas o ustawodawstwie robotniczym

     Często twierdzi się, że świat pracy jest dyskryminowany przez ustawodawstwo faworyzujące bogatych oraz naruszające interesy biednych oraz że sytuacja odwrotna mogłaby stanowić wszechstronne lekarstwo. Nic nie jest tak odległe od prawdy, jak ten pogląd. Zadowoleni też jesteśmy, że dysponujemy krótkim podsumowaniem prawodawstwa robotniczego Stanów Zjednoczonych, sporządzonym przez wysokiej klasy specjalistę, byłego asystenta prokuratora generalnego Thomasa, opublikowanym przez nowojorski Tribune 17 października 1896 roku. Cytujemy:

     “Spisanie historii ustawodawstwa ostatnich pięćdziesięciu lat, które miało na celu poprawę warunków życia ubogich klas ludu pracującego, wymagałoby opublikowania wielu tomów. Można ją jednak podsumować w następujący sposób: <str. 438>

Zniesiona została kara więzienia za długi.

     Uchwalono prawa wyłączające gospodarstwa rolne oraz znaczną część własności prywatnej spod postępowania egzekucyjnego przeciwko dłużnikom, którzy są jedynymi żywicielami rodzin, wdowami albo sierotami.

     Mechanikom i robotnikom dano możliwość wzięcia w zastaw ziemi i przedmiotów, na których pracowali, na rzecz zapłaty.

     Osoby biedne mają prawo wnosić sprawy do sądów stanowych i sądu federalnego bez wnoszenia opłat i bez udzielania zabezpieczenia kosztów.

     Sądy stanowe i sąd federalny wyznaczają adwokatów do prowadzenia bezpłatnej obrony ludzi ubogich w sądach kryminalnych oraz w niektórych przypadkach w sądach cywilnych.

     W wielu przypadkach sądy są instruowane przez prawo, by wydawały orzeczenia na korzyść robotnika, który zmuszony jest wytoczyć proces w celu odzyskania swych zarobków lub wymuszenia swych praw wobec korporacji na ustaloną kwotę, która pokryje opłatę dla jego adwokata.

     Na siedem godzin dziennie, a w niektórych przypadkach na osiem lub dziewięć, określono prawem długość dnia roboczego dla robotników w służbie publicznej albo przy robotach publicznych.

     Przy zarządzaniu niewypłacalnym majątkiem pierwszeństwo mają roszczenia o charakterze wynagrodzenia dla pracowników, a w niektórych przypadkach wynagrodzenia dla pracowników uznawane są powszechnie za roszczenia mające pierwszeństwo.

     Uchwalono prawa regulujące opłaty za przewóz pasażerów i towarów koleją i innymi środkami transportu, także w powszechnych domach towarowych i windach; utworzono federalne i stanowe komisje do nadzorowania ruchu kolejowego, przez co ceny zostały obniżone o dwie trzecie albo i więcej.

     Prawie we wszystkich stanach zostały uchwalone prawa obniżające stopy procentowe oraz przedłużające okres możliwości odzyskania zastawu po zajęciu hipoteki albo aktu własności.

     Od kolei wymaga się, by ogradzały swoje linie albo opłacały podwójnie szkody wynikłe z braku ogrodzenia. Są one także zobowiązane do zapewnienia bezpiecznych schronień i przyrządów dla swoich pracowników.

     Przemysłowcy oraz właściciele kopalń zobowiązani są zapewniać miejsca oraz urządzenia gwarantujące bezpieczeństwo i wygodę pracowników.

Rejestrowanie organizacji robotniczych jest prawnie dozwolone.

Labor Day [Dzień Pracy] uznano za święto narodowe. <str. 439>

     Wyznaczono inspektorów robotniczych, stanowych i federalnych, by zbierali dane statystyczne oraz w miarę możliwości wpływali na poprawę warunków pracy.

     Utworzono Departament Rolnictwa, a kierujący tym departamentem jest członkiem gabinetu.

Rocznie rozdaje się za darmo ziarno o wartości 150 tysięcy dolarów.

     W wielu stanach uznano za przestępstwo sporządzanie czarnych list biednych ludzi, którzy zostali zwolnieni z pracy lub nie byli w stanie spłacać swych długów; za przestępstwo uznano także straszenie dłużników przy użyciu kart pocztowych z pozwem lub przez użycie innych metod, które mogłyby ich postawić w niekorzystnym świetle.

     W celu ochrony nierozważnych i naiwnych zabroniono używania poczty tym, którzy chcieliby wykorzystywać tę instytucję do przeprowadzenia oszukańczych czy też loteryjnych przedsięwzięć.

     Obniżone zostały opłaty pocztowe, co oznacza, że dostarczanie przesyłek będzie wymagało dotacji rządowej w wysokości 8 milionów dolarów rocznie. Dzięki temu jednak ludzie będą mogli otrzymywać krajową prasę bez opłat, zaś ceny najlepszych magazynów i czasopism obniżono tak, by mogli je nabyć nawet najubożsi.

     Polisy ubezpieczenia na życie oraz udziały w stowarzyszeniach budowlanych i bankowych po ustalonym czasie ich posiadania nie podlegają konfiskacie na skutek nie wnoszenia ustalonych składek i opłat.

     Banki stanowe i federalne podlegają publicznemu nadzorowi, a prowadzone przez nich rachunki mogą być kontrolowane przez służby publiczne.

     Zatrudnieni w służbie publicznej mają prawo do płatnej absencji przez trzydzieści dni, w niektórych przypadkach przez piętnaście dni, oraz do dodatkowych trzydziestu dni w razie choroby pracownika lub członków jego rodziny.

     Handel wyrobnikami azjatyckimi, importowanie robotników kontraktowych, praca skazańców amerykańskich, dalsza imigracja Chińczyków, import produktów powstałych przy zastosowaniu pracy skazańców oraz system przymusowego odpracowywania długów zostały zabronione prawem.

     Utworzono stanowe i federalne komisje arbitrażowe dla rozpatrywania zastrzeżeń robotników.

     Zatrudnieni w służbie publicznej muszą otrzymać wynagrodzenie za dni świąt narodowych – 1 stycznia, 22 lutego, Dzień Pamięci Poległych, 4 lipca, Dzień Pracy, Święto Dziękczynienia oraz 25 grudnia. <str. 440>

     Przydzielono gospodarstwa rolne tym, którzy gotowi byli się na nich osiedlić, zaś inne tereny zostały oddane wszystkim, którzy chcieli na nich posadzić i pielęgnować drzewa.

     Uchwalono tajne prawo wyborcze oraz inne prawa mające na celu ochronę ludności w jej prawach do głosowania bez molestowania i zastraszania.

     Wyzwolono cztery miliony niewolników, czego skutkiem było zubożenie setek tysięcy właścicieli ziemskich.

Założono biblioteki publiczne, które są utrzymywane z finansów publicznych.

Zwiększono liczbę publicznych szpitali dla opieki nad chorymi i biednymi.

     Rocznie wypłaca się z kasy publicznej 140 milionów dolarów dla weteranów wojennych, oraz pozostałych po nich wdów i sierot.

     I na koniec rzecz wcale nie najmniej ważna – założono publiczne szkoły, w których sama tylko dopłata do czesnego kosztuje 160 milionów dolarów rocznie, zaś utrzymanie budynków, spłaty kredytów i inne wydatki zwiększają prawdopodobnie tę kwotę o dalsze 40 milionów dolarów lub więcej.

     Kongres oraz władze ustawodawcze różnych stanów uchwaliły ponadto niezliczoną ilość innych praw o mniejszym znaczeniu, które jednak zmierzają w tym samym kierunku jak te, które przytoczyliśmy powyżej; określono także do najmniejszych szczegółów relacje między pracodawcą – korporacją, spółką czy osobą fizyczną – a zatrudnionym.

     Wszystkie te prawa zostały uchwalone, a ich dobroczynne skutki dosięgły zarówno bogatych, jak i biednych. Doprawdy, historia ostatniego ćwierćwiecza Stanów Zjednoczonych dowodzi, że tak mężczyźni, jak i kobiety wywodzący się ze wszystkich klas wytężyli całą swą pomysłowość do ostatecznych granic, by wymyślić prawa niosące korzyść, wykształcenie i emancypację dla szerokich mas społecznych. Sprawy posunęły się tak daleko, że wielu myślących ludzi obawia się, iż dalsza kontynuacja obecnej tendencji doprowadzi do państwowego socjalizmu. Nie ulega wątpliwości, że już od wielu lat opinia publiczna okazuje poparcie dla tego kierunku.”

     Tak więc, jeśli w zakresie ustawodawstwa dokonano wszystkiego, co tylko było możliwe, a mimo to niepokój ciągle się zwiększa, to fakt ten z całą pewnością dowodzi, <str. 441> że próżne są nadzieje ludzi poszukujących rozwiązania w tym kierunku. Pan Thomas najwyraźniej także doszedł do wniosku, że konflikt jest nieunikniony.

Zwróćcie uwagę na słowa, w których zdolny i szlachetny człowiek

Wendell Phillips wyraża swoje poglądy.

     “Żadna reforma, moralna czy intelektualna, nigdy nie została zainicjowana przez wyższe warstwy społeczne. Każda jedna rodziła się z protestu męczenników i ofiar. Emancypacja klasy robotniczej musi więc zostać osiągnięta siłami samego ludu pracującego.”

     Bardzo słusznie; bardzo mądrze; tyle że pan Phillips także nie oferuje żadnej praktycznej sugestii, w jaki to sposób lud pracujący miałby wyzwolić się spod nieuchronnych skutków działania samolubnego prawa podaży i popytu (wspieranego przez zróżnicowanie umysłowe i psychiczne), które jest równie nieugięte jak prawo grawitacji. Nie wie on, co można by zalecić. Rewolucja, jak wiadomo, może przynieść pewne lokalne zmiany, korzystne lub nie, cóż jednak może poradzić rewolucja wobec sytuacji o zasięgu światowym i wobec powszechnej konkurencji? Równie dobrze moglibyśmy próbować przeciwstawiać się rosnącej fali oceanicznej, próbując zawrócić ją miotłą albo zbierając nadmiar wody do beczek.

Przepowiednia Macaulay’a

     Paryski Le Figaro przytacza następujący fragment listu, który pan Macaulay, wielki angielski historyk, skierował w 1857 roku do jednego ze swych przyjaciół w Stanach Zjednoczonych.

     “Jest jasne jak słońce, że wasz rząd nigdy nie będzie w stanie utrzymać pod kontrolą cierpiącej i rozgniewanej większości, ponieważ w waszym kraju władza znajduje się w rękach mas, a bogaci, którzy są w mniejszości, zdani są całkowicie na ich łaskę. Przyjdzie taki dzień, gdy w stanie Nowy Jork, w czasie między połową śniadania a nadzieją na połowę obiadu, tłumy wybiorą wam waszych ustawodawców. Czy można <str. 442> mieć jakiekolwiek wątpliwości co do tego, jakiego rodzaju ustawodawcy zostaną w taki sposób wybrani?

     Będziecie zmuszeni do robienia tego, co uniemożliwi osiągnięcie dobrobytu. Następnie jakiś Cezar albo Napoleon ujmie władzę w swoje ręce. Wasza republika będzie w dwudziestym wieku ograbiona i spustoszona, tak jak rzymskie imperium przez barbarzyńców z piątego wieku, z tą tylko różnicą, że niszczyciele rzymskiego imperium, Hunowie i Wandalowie, przyszli z zewnątrz, podczas gdy wasi barbarzyńcy będą wywodzili się z waszego własnego narodu i będą stanowili produkt waszych własnych instytucji.”

     Także i ten człowiek, który dobrze zna naturę ludzką, zarówno bogatych jak i biednych, nie uznał za stosowne przyjąć za rzecz prawdopodobną, by bogaci mogli niesamolubnie poprzeć poglądy większości i przychylić się do uchwalenia tak ważnych i dobroczynnych ustaw, które stopniowo poprawiłyby warunki życia mas społecznych i uniemożliwiłyby komukolwiek zgromadzenie majątku o wartości większej niż pół miliona dolarów. Nie, pan Macaulay wie, że nad taką propozycją nie warto się zastanawiać i dlatego podaje przepowiednię, która zgodna jest z kierunkami wyznaczanymi przez Boskie świadectwa co do wyniku samolubstwa, jakim będzie wielki ucisk.

     Co więcej, po napisaniu tego listu rodacy pana Macaulay’a, naród brytyjski, także zaczęli się domagać praw wyborczych i żądania te zostały spełnione. Tego samego domagali się Belgowie i Niemcy i prawa te zostały im udzielone. Domaganie się praw wyborczych pojawiło się także we Francji i osiągnięto je przy użyciu siły. Te same żądania rozlegają się w Austro-Węgrzech, a niebawem pojawią się także we Włoszech. W ten sposób katastrofa, z taką pewnością przepowiadana dla Stanów Zjednoczonych, ogarnie całe “chrześcijaństwo”. Pan Macaulay nie dostrzegł żadnej nadziei, nie potrafił zaproponować żadnego rozwiązania, z wyjątkiem tego, co już proponowali inni, tj. żeby bogaci i wpływowi ludzie sprawowali usilną kontrolę i żeby tak długo, jak się tylko będzie dało, siedzieli na zaworze bezpieczeństwa – aż nastąpi eksplozja. <str. 443>

Nadzieje pana Chauncey’a M. Depew

     Wśród zdolnych myślicieli współczesnego świata, cechujących się szerokimi horyzontami, należy także wymienić doktora praw, szanownego Chauncey’a M. Depew. Jest to mądry człowiek, który często udziela dobrych porad. Dlatego z przyjemnością przytaczamy jego poglądy na obecną sytuację. Przemawiając do studentów roku dyplomowego uniwersytetu chicagowskiego i wielu innych, jako mówca dziesiątego posiedzenia między innymi powiedział:

     “Wykształcenie nie tylko umożliwiło cudowny rozwój naszego kraju wraz ze wspaniałymi możliwościami, jakie daje on w zakresie zatrudnienia i wzbogacenia się, ale także wyrwało nasz naród z metod i nawyków przeszłości, dlatego nie możemy już żyć tak, jak nasi ojcowie.

     Szkoły powszechne i średnie, przynoszące niezwykłe korzyści, rozwinęły nas w kierunku subtelności życia, która zaowocowała szerokością horyzontów myślenia i inteligencją u mężczyzn oraz pogodą ducha, pięknem i wielkodusznością u kobiet. Podniosło ich to na poziom wyższy od europejskich wieśniaków. Wykształcenie i wolność, które sprawiły, że Amerykanie są niezwykłym narodem, przyczyniły się także do podniesienia standardu życia i wymagań starych narodów Europy. Robotnik indyjski może mieszkać pod strzechą w jednym pokoju, zamiast ubrania wystarczy mu przepaska na biodra, a zamiast jedzenia – miska ryżu. Jednak amerykański mechanik pragnie mieć dom z kilkoma pokojami. Tak on, jak i jego dzieci nauczyli się w czym tkwi wartość dzieł sztuki. Wszyscy przyzwyczaili się do lepszego wyżywienia, lepszego ubrania, lepszego życia, które nie polega na luksusie, ale jest wygodne, które też kształ­tuje, i kształtować powinno, obywatela naszej republiki.

     Osoby władcze, cechujące się dalekowzrocznością i odwagą skwapliwie skorzystały z amerykańskich możliwości gromadzenia ogromnych fortun. Większość ludzi, którzy nie mieli tyle szczęścia, spogląda na nich i mówi: ‘Nie mamy takiego samego udziału w tych możliwościach’. Nie czas tu i miejsce, by wskazywać sposoby rozwiązania tych trudności lub szukać odpowiedzi na te problemy. To, że dysponujemy niezwykłymi talentami, które pozwolą nam sprostać sytuacji czy to na drodze ustawodawczej, czy też w inny sposób, nie ulega wątpliwości dla każdego rozsądnego człowieka. W obecnym czasie potrzebne jest <str. 444> lepsze wykształcenie, większa liczba studentów i większe możliwości dla uczelni. Każdy młody człowiek opuszczający progi tych instytucji udaje się w świat jako misjonarz światła i wiedzy. W społeczności, w której zamieszka, będzie ostoją inteligentnej, tolerancyjnej i patriotycznej oceny sytuacji w kraju i w państwach sąsiednich. Absolwenci czterystu uniwersytetów naszego kraju są porucznikami, kapitanami, pułkownikami, generałami i marszałkami armii amerykańskiego postępu, do której wszyscy należymy.

     Świat, w który dzisiaj wkracza nasz młody człowiek, bardzo różni się od tego, o którym miał nieco pojęcia jego ojciec, dziadek, czy inny przodek sto lat temu. Pięćdziesiąt lat temu ukończyłby on wyznaniową uczelnię i tkwił w kościele swego ojca i nauczycieli. Pięćdziesiąt lat temu znalazłby się w partii, do której należał jego ojciec. Przyjąłby jego religijne wyznania wiary, powtarzając je za wiejskim pastorem oraz jego zasady polityczne zgodne z platformą narodową partii jego ojca. Dzisiaj zaś opuszcza on uczelnie, w której tylko lekko zarysowane są linie wyznaniowe, i stwierdza, że członkowie jego rodziny znaleźli się w różnych kościołach i wyznają wszystkie kreda, musi więc sam wybrać dla siebie kościół, w którym będzie się dobrze czuł, oraz przekonania, na których oprze swą wiarę. Dochodzi do wniosku, że więzy partyjne zostały rozluźnione przez fałszywych lub niekompetentnych przywódców oraz przez nieumiejętność organizacji partyjnej w zakresie zaspokajania palących potrzeb kraju oraz spełniania wymogów gwałtownego rozwoju naszych czasów. Ci, którzy winni być jego doradcami, mówią mu: ‘Synu, rozsądź sam dla siebie i dla swego kraju’. Tak więc już na samym wstępie potrzebne mu są kwalifikacje, których nie potrzebował jego ojciec w celu wypełniania swoich obywatelskich obowiązków czy też budowania podstaw swej wiary i zasad. Swą drogę rozpoczyna on przy końcu owego niezwykłego dziewiętnastego wieku, kiedy to słyszy z mównic i kazalnic, czyta w prasie oraz przekonuje się na podstawie własnych obserwacji, że w świecie polityki, finansów i przemysłu panuje nastrój rewolucyjny, który stanowi zagrożenie dla stabilności państwa, pozycji kościoła, fundamentów społecznych oraz bezpieczeństwa własności. Jednak pomimo przepowiedni i proroctw <str. 445> głoszących katastrofę nie powinien wpadać w rozpacz. Każdy młody człowiek powinien być optymistą. Każdy młody człowiek powinien wierzyć, że jutro będzie lepsze niż dzisiaj i spoglądać w przyszłość z niezachwianą nadzieją, sumiennie wykonując zarazem obowiązki dnia dzisiejszego.

     Wszyscy przyznają, że problemy są trudne, a sytuacja krytyczna. Jednak do zadań edukacyjnych należy rozwiązywanie problemów i usuwanie krytycznych okoliczności. Okres, w którym żyjemy, jest paradoksem cywilizacji. Jak dotychczas sposób naszego postępowania był wyznaczany na drodze łatwej interpretacji i był zwykłym żeglowaniem na podstawie ksiąg nawigacyjnych przeszłości. Za pięć lat rozpocznie się jednak dwudziesty wiek, w którym staniemy w obliczu okoliczności tak bezprecedensowych, jakbyśmy siłą ogromnego wybuchu zostali wyrzuceni w przestrzeń kosmiczną i znaleźli się na brzegu jednego z kanałów Marsa.

     Zastosowanie pary i elektryczności sprawiło, że wszystkie wieki ery chrześcijańskiej przestają się liczyć w porównaniu do naszego stulecia. Doprowadziło to do tak wielkiej jednolitości produkcji oraz rynków zbytu, że obalone zostały wszystkie obliczenia oraz zasady postępowania z przeszłości. Połączyliśmy świat więzami niezwykle szybkich środków komunikacji, które usunęły wszelkie granice wyznaczane niegdyś przez czas i odległość, granic, które można było ustalać na drodze prawnej. Ceny bawełny w dorzeczu Gangesu i Amazonki, pszenicy na plantacjach w Himalajach, w delcie Nilu albo w Argentynie, jakie płacono dzisiaj rano, wraz z czynnikami waluty, klimatu i zarobków, które decydują o kosztach produkcji, w południe znajdują natychmiastowe odzwierciedlenie w Liverpoolu, Nowym Orleanie, Savannah, Mobile, Chicago i Nowym Jorku. Wywołują radość bądź strach u właścicieli plantacji na Południu i farm na Północy. Rolnicy Europy i Ameryki słusznie skarżą się na swoje położenie. Ludność wiejska spieszy do miast, nieustannie zwiększając trudności władz miejskich. Kapitaliści usiłują uformować zjednoczenia, które powinny się unieść na fali albo też ją powstrzymać, zaś organizacje robotnicze usiłują, z umiarkowanym powodzeniem, dążyć do stworzenia sytuacji, która, jak wierzą, byłaby dla nich najkorzystniejsza. Ogromny rozwój ostatnich pięćdziesięciu lat, rewolucja dokonana za sprawą zastosowania pary, elektryczności i wynalazków, połączenie <str. 446> sił działających po jednej stronie kuli ziemskiej i wywołujących natychmiastowe skutki na drugiej, zmieniły tak znacznie związki między ludźmi i stosunki gospodarcze, że świat się do nich jeszcze nie dostosował. Oparciem dla teraźniejszości i przyszłości musi być zatem wykształ­cenie, tak by przewyższająca wszystko inteligencja mogła zaprowadzić porządek wśród chaosu wywołanego trzęsieniami możliwości i sił dziewiętnastego wieku.

     Na świecie zawsze występowały kryzysy. Stanowiły one wyraz usiłowań i aspiracji ludzkości w dążeniu do czegoś lepszego i wyższego, aż w końcu przerodziły się w gigantyczny ruch na rzecz wolności. Rewolucjom tym towarzyszyły nie kończące się cierpienia, pogromy milionów ludzi oraz dewastacja całych prowincji i królestw. Krucjaty wyzwoliły Europę z niewoli feudalizmu, Rewolucja Francuska zerwała więzy klasowe. Napoleon był przywódcą i cudotwórcą współczesnego powszechnego prawa wyborczego oraz rządów parlamentarnych, chociaż kierował się samolubnymi pobudkami. Dążeniem ludzi wszystkich epok była wolność i jeszcze więcej wolności. Spodziewano się, że po osiągnięciu wolności zapanuje powszechne szczęście i pokój. Narody posługujące się językiem angielskim zapewniły sobie wolność w najszerszym i najgłębszym znaczeniu tego słowa, wolność, która sprawia, że ludzie sami są dla siebie zarządcami, ustawodawcami oraz panami. Paradoksem całej tej sytuacji jest fakt, że wraz z wolnością, którą wszyscy uznajemy za nasze największe błogosławieństwo, nadeszło niezadowolenie, jakiego świat jeszcze nie zaznał. Ruch socjalistyczny w Niemczech zwiększył swoje poparcie wśród wyborców ze stu tysięcy głosów dziesięć lat temu do kilku milionów w roku 1894. Kręgi republikańskie we Francji stają się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej radykalne i groźne. Żaden polityk nie jest w stanie poradzić sobie z kłopotami, jakie powodują w Anglii rolnicy i robotnicy. Jedyną metodą jest stosowanie doraźnych półśrodków. W Chicago miały miejsce rozruchy anarchistyczne i jedynie zdyscyplinowana odwaga niewielkiego oddziału policji uratowała to wielkie miasto od horroru grabieży i plądrowania. Pojedynczy człowiek był w stanie w ciągu kilku miesięcy powołać do życia organizację pracowników kolei, tak potężną, że na jego polecenie sparaliżowana została działalność i możliwość poruszania się dwudziestu milionów ludzi, a wszystkie elementy składowe zaopatrzenia społecznego zostały czasowo zawieszone. Powstanie to było tak potężne, że dwóch gubernatorów <str. 447> zmuszonych zostało do ustąpienia, a burmistrz naszej zachodniej metropolii przyjmował polecenia od przywódcy rewolty. Dopiero mocne ramię rządu federalnego było w stanie zapobiec nieobliczalnym stratom w przemyśle i handlu.

     Innym paradoksem naszego ćwierćwiecza jest to, że rzemieślnik, mechanik oraz robotnik w każdej dziedzinie, przy krótszym czasie pracy, otrzymuje wynagrodzenie o 25 procent, a w wielu przypadkach nawet 50 procent, wyższe niż trzydzieści lat temu. A przy tym, otrzymując jedną trzecią więcej niż trzydzieści lat temu, za każdego zarobionego przez siebie dolara może nabyć dwukrotnie więcej odzieży i żywności niż trzydzieści lat temu. Ktoś mógłby pomyśleć, że robotnik winien być nad wyraz szczęśliwy, gdy porównuje przeszłość z teraźniejszością, oraz że oprócz wydatków na życie powinien być w stanie odłożyć na koncie oszczędnościowym kwotę, która w krótkim czasie uczyni z niego kapitalistę. Mimo to jednak odczuwa on niezadowolenie, którego nie znał jego ojciec trzydzieści lat temu przy zarobkach niższych o jedną trzecią oraz dwukrotnie niższej sile nabywczej dolara. To wszystko wynika z wykształcenia!”

     [Pan Depew nie zauważa faktu, że trzydzieści lat temu było pod dostatkiem pracy. Podaż ludzkiej umiejętności i siły była znacznie niższa od popytu, a ludzie byli zmuszeni pracować na “dwie zmiany” przy budowie linii kolejowych, jak również w zakładach i fabrykach. Nawet imigranci, którzy przybywali milionami, szybko znajdowali zatrudnienie. Obecnie zaś w każdej dziedzinie podaż siły roboczej znacznie przewyższa popyt na skutek zastępowania pracy ludzkiej pracą maszyn. Dzisiaj, pomimo niezłych pensji, masy ludzi nie są w stanie zapewnić sobie stałego zapotrzebowania na swoje usługi i wykorzystania ich, wobec czego nieunikniony jest spadek zarobków.]

     “Prowadzimy walkę nie tylko o dzień dzisiejszy, ale także dla całej przyszłości. Rozwijamy nasz kraj nie tylko dla nas, ale także dla potomnych. Uporaliśmy się z niewolnictwem, wykorzeniliśmy poligamię, zaś jedynym wrogiem, który nam jeszcze pozostał jest brak wiedzy.”

     [Jeżeli jednak tylko częściowe usunięcie ciemnoty za sprawą wykształcenia wywołało całe opisane powyżej niezadowolenie i nieszczęście, to jakże wiele anarchii i jakiż straszliwy ucisk spowodowałoby zapewnienie wszystkim gruntownego <str. 448> wykształcenia. Pan Depew zastrzega się, że nie zamierza tutaj zastanawiać się nad sposobami rozwiązania wszystkich tych kłopotów i usunięcia niezadowolenia, jednak niewątpliwie chętnie by to uczynił, gdyby tylko znał takie rozwiązanie. Oświadcza ponadto, że rozwiązanie się znajdzie “w taki czy inny sposób”, co jest cichym przyznaniem się z jego strony, że nie potrafi on zaproponować żadnego konkretnego środka zaradczego.]

     “Ludzie, którzy są niezadowoleni, są zarządcami i władcami i sami muszą znaleźć rozwiązanie dla swoich problemów. Mogą wybierać swoich własnych kongresmanów i prezydentów. Nie mogą buntować się przeciwko samym sobie ani nie mogą sobie sami poderżnąć gardeł. Wcześniej czy później, w taki czy inny sposób, rozwiążą oni swoje problemy, odbędzie się to jednak na drodze prawnej i za pośrednictwem prawa. Zostanie to przeprowadzone przy użyciu metod destruktywnych albo konstruktywnych.

     Rodzi się naturalne pytanie: ‘Jaka jest przyczyna tego niezadowolenia, skoro świat cieszy się powodzeniami i postępem?’ Nasilenie wynalazków oraz możliwości, jakie daje elektryczność i para, w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat zniszczyły 60 procent światowego kapitału oraz pozbawiły zatrudnienia 40 procent związanej z nim siły roboczej. Maszyna parowa o trzech stopniach rozprężania, wynalezienie nowego silnika, podwojenie sił przez zastosowanie nowych urządzeń – wszystko to sprawiło, że stare maszyny stały się bezużyteczne. Ma to jeszcze dalsze skutki. Utrata narzędzia, które zapewniało wykwalifikowanemu rzemieślnikowi utrzymanie, a które wyszło już z użycia, zmusza go do dołączenia do licznej rzeszy zwykłych robotników. Równocześnie zaś, te same siły, które zniszczyły w taki sposób większość wartości oraz doprowadziły do braku zatrudnienia dla tak wielu ludzi, wytworzyły nowe okoliczności niepomiernie zwiększające bogactwo świata oraz możliwości dla jego mieszkańców w zakresie życia, wygód i szczęścia. Jednak dla skorzystania z tych możliwości, wygód i szczęścia niezbędne stało się lepsze wykształcenie.”

     Wyraźnie widać, że pan Depew jest dobrze zorientowany w zagadnieniach robotniczych i że przeanalizował on okoliczności, które doprowadziły świat do obecnego stanu. Tylko jakie proponuje on rozwiązanie? Prawdopodobnie tylko względy kurtuazyjne i poczucie przyzwoitości skłoniły tego dżentelmena, by zwracając się do studentów zasugerował, że brak wiedzy jest owym “wrogiem”, który wywołuje obecne nieszczęścia i zagraża przyszłości. <str. 449> Pan Depew sam wie najlepiej, że wykształcenie nie może spełnić roli uniwersalnego lekarstwa. Tylko kilku z obecnych milionerów otrzymało wykształcenie uniwersyteckie. Cornelius Vanderbilt był niewykształconym przewoźnikiem, który swe bogactwo osiągnął tylko dzięki bystremu zmysłowi do robienia interesów. Przewidział on, że będzie się coraz więcej podróżować i inwestował w statki parowe i koleje. Pierwszy z Astorów, John Jacob, był niewykształconym handlarzem futrami i skórami. Przewidując rozwój Nowego Jorku inwestował w posiadłości ziemskie i w ten sposób położył fundament pod fortunę obecnej generacji Astorów.

     Poniższa lista amerykańskich milionerów, którzy ofiarowali co najmniej milion dolarów na rzecz uczelni, obiegła całą prasę wraz ze stwierdzeniem, że żaden z tych bogatych i inteligentnych ludzi nigdy nie otrzymał wykształcenia uniwersyteckiego.

     “Stephen Girard, dla Girard College, 8 000 000 dolarów; John D. Rockefeller, dla Chicago University, 7 000 000 dolarów; George Peabody, dla różnych fundacji, 6 000 000 dolarów; Leland Stanford, dla Stanford University, 5 000 000 dolarów; Asa Parker, dla Lehigh University, 3 500 000 dolarów; Paul Tulane, dla Tulane University, New Orleans, 2 500 000 dolarów; Isaac Rich, dla Boston University, 2 000 000 dolarów; Jonas G. Clark, dla Clark University, Worcester, Mass., 2 000 000 dolarów; Vanderbiltowie, dla Vanderbilt University, co najmniej 1 775 000 dolarów; James Lick, dla University of California, 1 600 000 dolarów; John C. Green, dla Princeton, 1 500 000 dolarów; William C. DePauw, dla Asbury, obecnie DePauw University, 1 500 000 dolarów; A. J. Drexel, dla Drexel Industrial School, 1 500 000 dolarów; Leonard Case, dla Cleveland School of Applied Sciences, 1 500 000 dolarów; Peter Cooper, dla Cooper Union, 1 200 000 dolarów; Ezra Cornell i Henry W. Sage, dla Cornell University, każdy 1 000 000 dolarów; Charles Pratt, dla Pratt Institute of Brooklyn, 2 700 000 dolarów.”

     W ramach wyjątku, który potwierdza regułę, pan Seth Low, który jest absolwentem uczelni oraz jej prezydentem, pewnego razu ofiarował milion dolarów dla Columbia College z przeznaczeniem na bibliotekę.

     Aczkolwiek wykształcenie uniwersyteckie przedstawia wielką wartość, to jednak w żadnej mierze nie jest ono środkiem służącym dla rozwiązania obecnych problemów. Doprawdy, gdyby każdy człowiek <str. 450> w Europie i Ameryce miał dyplom uczelni, to warunki panujące obecnie na świecie byłyby gorsze, a nie lepsze. Pan Depew przyznaje to w powyższym cytacie, gdy mówi, że mechanik “odczuwa niezadowolenie, którego nie znał jego ojciec trzydzieści lat temu przy zarobkach niższych o jedną trzecią oraz dwukrotnie niższej sile nabywczej dolara. To wszystko wynika z wykształcenia!” Tak, rzeczywiście, im powszechniejsze wykształcenie, tym powszechniejsze niezadowolenie. Wykształcenie jest wspaniałe i powinno się do niego dążyć ze wszystkich sił. Nie jest ono jednak środkiem zaradczym. Prawda jest taka, że niektórzy prawi i szlachetni ludzie byli bogaci, a niektórzy najwięksi nikczemnicy byli ludźmi wykształconymi, zaś niektórzy najświętsi mężowie byli “niewykształceni”, jak choćby apostołowie. Im większe wykształcenie zdobędzie człowiek niegodziwy, tym większe będzie jego niezadowolenie i większa siła jego zła. Świat potrzebuje nowego serca: “Serce czyste stwórz we mnie, o Boże! a ducha prawego odnów we wnętrznościach moich” – Psalm 51:12. W taki sposób proroczo określone jest to, czego potrzebuje świat, a niebawem okaże się też, że jest to potrzeba pilniejsza niż wykształcenie i inteligencja, o czym ostatecznie wszyscy się przekonają. “A jestci wielki zysk pobożność z przestawaniem na swem.” I tylko wtedy, gdy położony zostanie ten fundament, można mieć pewność, że wykształcenie okaże się wielkim błogosławieństwem. Samolubstwo serca oraz duch tego świata pozostają w sprzeczności z duchem miłości i nie da się ich pogodzić. Wykształcenie, “rozmnożenie umiejętności” wśród mas społecznych prowadzi do kryzysu społecznego, a jej ostatecznym rezultatem będzie anarchia.

Wywiad z biskupem Worthingtonem

     W czasie zjazdu Protestanckiego Kościoła Episkopalnego w Nowym Jorku, pewien dziennikarz zebrał poglądy biskupa Worthingtona na temat wstrząsów społecznych i opublikował je 25 października 1896 roku. Oto, co wedle tej relacji miał on powiedzieć: <str. 451>

     “Kłopot z rolnikami polega w moim przekonaniu na tym, że stanowczo za szeroko upowszechniliśmy nasz system edukacyjny. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że pogląd ten zostanie uznany za lekką herezję, ale mimo to jestem przekonany, że taka jest prawda. Synowie rolników, a przynajmniej ogromna większość z nich, którzy nie mieli żadnej możliwości rozwoju, zakosztowali wykształ­cenia i zostali przez nie pociągnięci. Oni i tak do niczego nie dojdą – przynajmniej wielu z nich – a przestanie ich zadowalać droga życia, jaką wyznaczył im Bóg i przeniosą się do miast. Na tym polega nadmiar wykształcenia dla tych, którzy się do tego nie nadają. Prowadzi to do przeludnienia naszych miast, podczas gdy gospodarstwa leżą odłogiem.”

     Biskup zajmuje stanowisko przeciwne do poglądów reprezentowanych przez pana Depew. Zgadza się on raczej z dyrektorem generalnym departamentu edukacji Rosji, którego poglądy przeciwko wykształceniu ubogich warstw społecznych już przytaczaliśmy. Zgadzamy się z oboma panami co do faktu, że ogólnie wykształcenie rozbudza ambicje i zwiększa dręczące niezadowolenie. Jednak biskup z pewnością przyzna, że sprawy posunęły się już zbyt daleko w tym kraju wolności i rozwoju wiedzy, by można było mieć jeszcze nadzieję na zdławienie rosnącego niezadowolenia przez przygaszanie światła wiedzy. Czy to dobrze, czy źle, wykształcenie i niezadowolenie stały się faktem, którego nie można i nie uda się nie brać pod uwagę.

Odpowiedź szanownego W. J. Bryana

     W sprawie słuszności sugestii biskupa pozwolimy, by wypowiedział się pan W. J. Bryan. Jego odpowiedź przytoczymy za relacjami prasowymi.

     “Mówienie o nadmiarze wykształcenia dla synów rolników i przypisywanie temu nadmiarowi trudności, w których się znaleźliśmy, jest moim zdaniem najbardziej okrutnym poglądem, jaki kiedykolwiek wyszedł z ust człowieka. Wypowiada się pogląd, że synowie rolników, którzy nie mieli żadnej możliwości rozwoju, zakosztowali wykształcenia w takim stopniu, że zostali przez nie pociągnięci, przestała ich zadowalać farma i przenoszą się do miast! Prezentuje się pogląd, że jest to nadmiar wykształcenia dla synów rolników! Przyjaciele, czy wiecie, co oznacza posługiwanie się takim językiem? <str. 452> Jest to odwrócenie postępu cywilizacji i ponowny marsz w kierunku wieków ciemnoty.

     W jaki sposób będziecie w stanie stwierdzić, który z synów rolników okaże się wielkim człowiekiem, jeśli nie wykształcicie ich wszystkich? Czy zamierzamy powołać komisję, która będzie objeżdżała wsie i wybierała tych, którzy zostaną wykształceni?

     Ach, przyjaciele, jest inna przyczyna, dla której ludzie przenoszą się do miast porzucając gospodarstwa rolne. Jest nią wasze ustawodawstwo, które doprowadza do zajęcia hipoteki rolników i ich gospodarstw. Dzieje się tak dlatego, że wasze ustawodawstwo uczyniło życie rolnika cięższym dla samego rolnika, dlatego że klasy nieprodukcyjne produkują ustawy, które sprawiły, że rynkowa spekulacja artykułami rolnymi jest bardziej opłacalna niż sama produkcja.

     Rzuca się oskarżenie, że to rolnik ponosi winę za obecny stan rzeczy! Sugeruje się, że rozwiązaniem jest zamykanie szkół, żeby ludzie nie okazywali niezadowolenia! Jak można tak mówić, przyjaciele! Niezadowolenie będzie tak długo, dokąd będzie istniała przyczyna niezadowolenia. Dlaczegóż to owi krytycy, zamiast usiłować przeszkodzić ludziom w uświadomieniu sobie swojego położenia, nie spróbują poprawić sytuacji rolników w tym kraju?”

     Angielskie czasopismo The Rock [Skała] domagało się wyjaśnień, ale ich nie otrzymało. Cytujemy:

     “Kipiący niepokój, sprzeczne interesy i przeciwne prądy, rozlewające się po całym świecie, utrzymują cywilizowaną ludzkość w ustawicznym stanie podniecenia. Napięcie nerwów i umysłów rośnie niemal z tygodnia na tydzień. Występujące w niewielkich odstępach czasowych zaskakujące wydarzenia wstrząsają światem polityki i przemysłu z siłą trzęsienia ziemi, a ludzie uświadamiają sobie, jak skumulowane są żywioły zniszczenia, które czają się pod powierzchnią społeczeństwa. Politycy starający się zmodyfikować kierunek działania tych sił przyznają otwarcie, że nie są w stanie nad nimi zapanować ani nawet przewidzieć dokładnie skutków ich działania.

     Wśród całego zamieszania nie kończących się teorii, propozycji, eksperymentów i proroctw są dwa takie punkty, co do których zgadzają się wszyscy najpoważniejsi intelektualiści. Z jednej strony dostrzegają oni zagrożenie potężną katastrofą, która wstrząśnie całym światem i rozkruszy obecną strukturę życia politycznego i społecznego, w której żywioły <str. 453> zniszczenia muszą wytracić swą energię, zanim siły konstruktywne będą w stanie odbudować system społeczny oparty na pewniejszym fundamencie. Z drugiej strony zgadzają się oni co to tego, że nigdy jeszcze narody tak bardzo nie pragnęły pokoju, nigdy też dotąd nie zdawały sobie tak jasno sprawy z obowiązku dbania o jedność i bratnią zgodę oraz z korzyści, jakie z takiego stanu wypływają.”

     Tak jest w całym cywilizowanym świecie. Wszyscy inteligentni ludzie mniej lub bardziej wyraźnie zauważają ten dylemat, jednak tylko niewielu potrafi zaproponować jakiekolwiek rozwiązanie. Czasami bywa jednak inaczej: Niektórzy ludzie dobrej woli sądzą, że potrafią rozwiązać ten problem, ale przekonanie to wynika z faktu, że ich intelekt nie jest w stanie całkowicie wyraźnie ogarnąć obecnej sytuacji. Przyjrzymy się temu w następnym rozdziale.

Ocena sytuacji przez pana Bellamy

     Z wygłoszonego w Bostonie przemówienia pana Edwarda Bellamy wybraliśmy kilka fragmentów, które wydają nam się godne przeczytania. Powiedział on:

     “Żeby wyrobić sobie żywe pojęcie o ekonomicznej bezsensowności konkurencyjnego systemu gospodarczego, wystarczy jedynie wspomnieć fakt, że w ramach tego systemu jedynym sposobem poprawy jakości, bądź obniżania cen towarów, jest nadmierna produkcja. Innymi słowy, niska cena może w warunkach konkurencji zostać wywołana jedynie przez powielanie i marnowanie wysiłku. Jednak każdy produkt, jakby się on nie nazywał, który powstaje na skutek marnowania wysiłku, jest w rzeczywistości drogi. Tak więc towary produkowane w warunkach współzawodnictwa stają się tańsze jedynie przez to, że są drogie. W ten sposób można zasady tego systemu sprowadzić do absurdu. Często okazuje się, że towary, za które płacimy najmniej, są w rzeczywistości najdroższe dla narodu zmuszonego do uprawiania konkurencyjnego marnotrawstwa, które utrzymuje ceny na niskim poziomie. Każde marnotrawstwo musi ostatecznie okazać się stratą i dlatego przeważnie raz na siedem lat kraj taki musi pogrążyć się w bankructwie będącym konsekwencją systemu zmuszającego trzech ludzi do walki o pracę, którą może wykonać jeden.

     Omawianie moralnej niegodziwości konkurencji wiązałoby się z wchodzeniem w zbyt obszerny temat jak na tę okazję. Dlatego zwrócę uwagę tylko na jeden aspekt naszego obecnego systemu gospodarczego, co do którego trudno byłoby stwierdzić, czy u jego podłoża leży brak ludzkich uczuć, <str. 454> czy też ekonomiczna głupota. Mam na myśli groteskowy sposób, w jaki rozdzielane jest obciążenie pracą. Banda przemysłowych wyzyskiwaczy grabi kolebkę i mogiłę, odrywa żonę i matkę od domowego ogniska, a starca od ciepłego zapiecka, gdy tymczasem setki tysięcy krzepkich mężczyzn wypełnia ziemię donośnym wołaniem o możliwość zatrudnienia. Kobiety i dzieci prowadzi się do bossa wyrobników, podczas gdy mężczyźni nie mają zajęcia. Nie ma pracy dla ojców, a jest jej pod dostatkiem dla najmniejszych dzieci.

     W czym zatem tkwi tajemnica owego alarmu o zbliżającym się upadku tego systemu, w którym nie da się niczego dobrze zrobić bez robienia tego podwójnie, w którym nie można przeprowadzić żadnego interesu bez posunięcia się zbyt daleko, w którym nie da się niczego wyprodukować bez nadprodukcji, w którym nie potrafi się znaleźć zatrudnienia dla mocnych i gotowych do pracy rąk mimo tak wielu potrzeb w tym kraju, a wreszcie, którego istnienie podtrzymywane jest kosztem następującego raz na kilka lat całkowitego załamania, po którym konieczna jest długotrwała rekonwalescencja?

      Gdy poddani opłakują złego króla, to trzeba wyciągnąć wniosek, że dziedzic jego tronu jest jeszcze gorszy. Wydaje się, że takie jest w rzeczywistości podłoże obecnego zmartwienia z powodu rozkładu systemu konkurencyjnego. Towarzyszy mu bowiem obawa, że zło zostanie zastąpione jeszcze większym złem, a mały palec zjednoczenia kapitałowego będzie grubszy od bioder konkurencji. Dlatego jeśli poprzedni system chłostał ludzi biczami, to trusty będą ich bić korbaczami. Podobnie jak w przypadku synów Izraela na puszczy, nowe i obce niebezpieczeństwo skłania bojaźliwych do spojrzeń nawet w stronę żelaznych rządów faraona. Przekonajmy się, czy i w tym przypadku nie dałoby się dojrzeć ziemi obiecanej, której widok pokrzepiłby słabnące serca.

     Zastanówmy się, czy możliwy jest powrót do starego porządku rzeczy, do systemu wolnej konkurencji. Pobieżne rozważenie przyczyn, które złożyły się na ogólnoświatowy ruch w kierunku zastępowania konkurencji zjednoczeniami kapitałowymi, z pewnością przekona każdego, że ze wszystkich rewolucji ta będzie wykazywała najmniejszą skłonność do zmiany kierunku. Jest to wynik wzrostu wydajności kapitału o ogromnej koncentracji, który z kolei jest skutkiem wynalazczości ostatniego i obecnego pokolenia. W poprzednich epokach rozmiar <str. 455> i zasięg przedsięwzięć gospodarczych był poddany naturalnym ograniczeniom. Stosowano limity wielkości kapitału, który mógł być użyty dla osiągnięcia korzyści przez jeden zarząd. Dzisiaj, jeśli chodzi o zasięg działania przedsiębiorstwa, nie ma żadnych ograniczeń z wyjątkiem krańców świata. Nie ma żadnych limitów wielkości kapitału, który może być zainwestowany w jednym koncernie, a jeszcze mamy do czynienia ze wzrostem wydajności i bezpieczeństwa inwestycji, proporcjonalnym do wielkości zaangażowanego kapitału. Ekonomia zarządzania wynikająca z konsolidacji, jak i kontrola nad rynkami zbytu będąca skutkiem monopolizacji głównych artykułów handlowych, są również solidną podstawą ekonomiczną uzasadniającą wprowadzenie trustów. Nie należy jednak sądzić, że zasada zjednoczenia kapitałowego odnosi się wyłącznie do tych przedsiębiorstw, które nazywają się trustami. Byłoby to istotne niedocenianie tego trendu. Istnieje wiele form zjednoczeń kapitałowych, niekoniecznie tak ścisłych jak trust, i stosunkowo niewiele przedsiębiorstw działa obecnie bez pewnego porozumienia i zbliżenia ze swymi dawnymi konkurentami, zaś połączenie takie ma nieustanną tendencję do zacieśniania się.

     Od czasu, jak zaczęła dominować nowa sytuacja, mniejsze przedsiębiorstwa zanikają, pozostawiając miejsce większym. Proces ten nie jest tak gwałtowny, jak sobie to wyobrażają ludzie, którzy zwrócili na niego uwagę dopiero niedawno. Przez ostatnie dwadzieścia lat wielkie korporacje prowadziły wyniszczającą wojnę przeciwko chmarze niewielkich przedsiębiorstw produkcyjnych, będących czerwonymi krwinkami systemu wolnej konkurencji, który teraz umiera wraz z ich rozkładem. W czasie, gdy ekonomiści rozprawiali uczenie, czy moglibyśmy obyć się bez zasady inicjatywy prywatnej w interesach, zasada ta przestała działać i obecnie należy do historii. Z wyjątkiem kilku ciemnych zakątków świata gospodarczego, w interesach nie ma już dzisiaj miejsca na inicjatywę prywatną, chyba że zostanie ona wsparta przez wielki kapitał, zaś wielkość wymaganego kapitału gwałtownie rośnie. Jednocześnie ten sam wzrost wydajności skoncentrowanego kapitału, który doprowadził do zniszczenia małych przedsiębiorstw, zmusił gigantów, którzy je zniszczyli, do konieczności uzgadniania między sobą warunków. Podobnie jak w fantastycznej powieści Bulwera Lyttona przyszła rasa, lud z Vril-ya, musiała zaprzestać <str. 456> wojen, ponieważ ich broń miała tak wielką siłę rażenia, że groziła wzajemnym wyniszczeniem, tak i współczesny świat biznesu przekonuje się, że wzrost wielkości i potęgi organizacji kapitałowych wymaga ograniczenia konkurencji między nimi, aby mogły zapewnić sobie przetrwanie.

     Przyjęcie zasady jednoczenia się zamiast konkurowania między sobą przez pierwszą wielką grupę przedsiębiorstw przemysłowych zmusiło wszystkie inne, które chciały przetrwać, do przyjęcia takiej samej zasady. Podobnie jak korporacja jest silniejsza od pojedynczego człowieka, tak syndykat przewyższa korporację. Działania rządu, mające na celu powstrzymanie owej logicznej konsekwencji rozwoju ekonomicznego, nie są w stanie wywołać niczego więcej ponad drobne zawirowanie w potężnym prądzie, którego nic nie jest w stanie zatrzymać. Każdego tygodnia widzimy jak wydziela się nowy obszar z tego, co niegdyś stanowiło wielkie, otwarte morze wolnej konkurencji, na które handlowi łowcy przygód zwykli byli wyruszać z niewielkim kapitałem, nie dorównującym ich odwadze, i powracali do domu obładowani towarami – każdego tygodnia stajemy się świadkami, jak kolejny obszar owego niegdyś otwartego morza zostaje odgrodzony tamami i zamieniony na prywatną sadzawkę rybną dla syndykatu. Stwierdzenie, że z dzisiejszego punktu widzenia proces wielkiej konsolidacji różnych gałęzi przemysłu naszego kraju w ramach kilkudziesięciu syndykatów zakończy się prawdopodobnie w ciągu najbliższych piętnastu lat (1889-1905) z całą pewnością nie byłoby obciążone zbytnim ryzykiem wydania pochopnego sądu.

     Tak wielka zmiana ekonomiczna, która będzie wiązała się z odebraniem ludziom możliwości zarządzania przemysłem krajowym oraz z przejęciem nad nim kontroli przez zarządy kilku wielkich trustów, nie może oczywiście nie spotkać się z poważnym oporem społecznym. Zaś opór ten skierowany zostanie przeważnie przeciwko grupie ludzi, którą potocznie nazywamy klasą średnią. Problem z pracą, nie jest już wyłączną domeną ludzi biednych i niewykształconych. Pytanie o to, w jakiej dziedzinie można jeszcze zrobić interes i gdzie można zainwestować pieniądze, staje także przed ludźmi wykształconymi, którym się dobrze powodzi. Problem ten będzie narastał w miarę, jak kolejne obszary terenu wolnej konkurencji będą stopniowo jeden po drugim zagospodarowywane przez nowe syndykaty. Klasa średnia, klasa drobnych przedsiębiorców, jest zamieniana w klasę proletariatu.

     Nie jest trudno przewidzieć, jakie będą ostateczne skutki koncentracji przemysłu, jeśli proces ten będzie postępował dalej w zarysowanych już kierunkach. <str. 457> Ostatecznie, i to w niezbyt odległym czasie, społeczeństwo musi zostać podzielone na klasy: z jednej strony kilkaset rodzin dysponujących zdumiewającym bogactwem, potem zdana na ich łaskę grupa profesjonalistów, która będąc zdegradowana do funkcji lokajskich nie może się z nimi równać, i wreszcie znajdujące się najniżej szerokie rzesze pracujących mężczyzn i kobiet, całkowicie pozbawionych nadziei na poprawę warunków, którzy z roku na rok będą popadać w coraz większe poddaństwo. Nie jest to przyjemna perspektywa, ale jestem przekonany, że taka ocena społecznych skutków systemu syndykatów daleka jest od przesady.”

     Pan Bellamy sugeruje, że lekarstwem na wszystkie te bolączki może być nacjonalizm. Tym jednak zajmiemy się później.

Opinia księdza doktora Edwarda McGlynna

     Warto przypomnieć, że kilka lat temu dr McGlynn wszedł w konflikt ze swymi kościelnymi przełożonymi z Kościoła Rzymskokatolickiego z powodu obrony reform robotniczych, a szczególnie koncepcji jedynego podatku.Chociaż pojednał się on z kościołem rzymskim, to jednak pozostał zwolennikiem idei jedynego podatku. Poniżej podajemy wyjątek z jego artykułu opublikowanego przez Donahoe’s Magazine (Boston, lipiec 1895). We wprowadzeniu do poruszanego przez niego tematu “Zapobieganie gromadzeniu ogromnych fortun i podnoszenie standardu życia robotników” napisał on:

     “Człowiek może uczciwie – ponieważ świat uważa obecnie biznes za rzecz uczciwą – zgromadzić fortunę, taką jak posiadają Vanderbiltowie czy Astorowie, która idzie w miliony dolarów. Fortuny tych ludzi rosną nie dlatego, że są oni nieuczciwi, tylko dlatego, że przywódcy narodowi wykazują albo nieświadomość, albo obojętność w czuwaniu nad kanałami, którymi bogactwo przepływa od pojedynczych robotników do wspólnych kas. Winien jest system dystrybucji. Jeżeli zatem świat pracy wnosi swój codzienny wkład do dzieła zaopatrzenia świata, jeśli dokładnie przyjrzeć się procesom tworzenia się tego wkładu od momentu, gdy robotnik dotyka surowego materiału, który następnie będzie przez niego przetwarzany na bogactwo, aż do chwili, gdy gotowy produkt znajdzie się w rękach <str. 458> użytkownika, to można się przekonać, że posiadacze ogromnych fortun pod przykrywką prawa i obyczaju wchodzą w posiadanie każdego ważniejszego etapu owego procesu i przywłaszczają sobie bogactwo, które powinno znaleźć się w kasach milionów ludzi.”

     Doktor McGlynn twierdzi następnie, że w poszukiwaniu związku między wielkimi majątkami i niskimi zarobkami należy uważnie przestudiować trzy zasadnicze zagadnienia: (1) ziemię i inne bogactwa naturalne, które umożliwiają człowiekowi uprawianie jego talentów; (2) środki transportu oraz (3) pieniądz – środek, który ułatwia wymianę towarów. Przekonamy się, powiada autor, że ludzie pozostają obojętni na te zagadnienia, które ogromnie przyciągają uwagę ludzi zajmujących się robieniem pieniędzy. Cytujemy:

     “Wejście w posiadanie owych bogactw naturalnych, zmonopolizowanie ich zasobów pod przykrywką prawa i obyczaju oraz zmuszenie wszystkich ludzi, którzy chcieliby z nich korzystać, do wnoszenia opłat za sam przywilej dostępu do tych dóbr od zarania dziejów było zawsze celem tych, którzy robią pieniądze. Łatwo jest zbić fortunę w wysokości stu milionów dolarów, jeśli można opodatkować przez dwadzieścia albo trzydzieści lat miliony ludzi muszących kupować chleb i mięso, drewno i węgiel, bawełnę i wełnę, mimo że wszystko to pochodzi z ziemi. Tak właśnie uczyniono bezpośrednio w krajach europejskich, gdzie, jak choćby w Wielkiej Brytanii czy Irlandii, miliony hektarów ziemi zostało w majestacie prawa zagarniętych przez nielicznych, zaś ludzi zmuszono do płacenia najpierw za prawo do wejścia w posiadanie ziemi, a następnie za prawo do jej użytkowania.

     To samo przydarzyło się pośrednio w naszym kraju, gdy miliony hektarów ziemi zostało oddanych w posiadanie wielkich linii kolejowych, zaś kapitalistom zezwolono na wejście w posiadanie dalszych milionów hektarów przez rozmaite fortele. Ziemia ta była trzymana tak długo, aż fala imigracji wywindowała ceny tych posiadłości ziemskich do niebotycznych sum, a wtedy sprzedawano ją za tak wysokie ceny, że bycie milionerem stało się w naszym kraju i w Europie czymś zupełnie normalnym, podobnie jak szlachectwo w Anglii. Czytelnicy gazet są dobrze zaznajomieni z karierami i metodami postępowania baronów węglowych w Pensylwanii, i gdzie indziej, którzy prawnie stali się posiadaczami całych regionów bogatych w wielkie złoża węgla i przez czterdzieści lat zdzierali haracz zarówno z konsumentów, jak i z górników, stosując wszystkie możliwe wybiegi, <str. 459> jakie tylko byli w stanie wymyślić, nie zważając na sprawiedliwość. (…)

     Owa garstka nielicznych nie tylko uzyskała niemal całkowitą kontrolę nad bogactwami naturalnymi, ale jeszcze kontroluje środki transportu w naszym kraju. Znaczenie tego faktu najłatwiej można sobie uzmysłowić na podstawie stwierdzenia, że społeczeństwo nie może czynić postępów bez właściwej wymiany towarów. Aby osiągnąć wszechstronny postęp cywilizacyjny, ludzie muszą dysponować ogromną strukturą umożliwiającą wymianę ich wyrobów. (…) Tak więc łatwość transportu jest żywotną koniecznością świata pracy jako ułatwienie dostępu do bogactw naturalnych. Ponieważ zaś każdy człowiek jest robotnikiem w prawdziwym znaczeniu tego słowa, to nieliczni, którzy zachowali dla siebie możliwość kontrolowania narodowych środków transportu, w niesłychanie krótkim czasie stali się niewiarygodnie bogaci, ponieważ opodatkowali oni absolutnie każdą istotę ludzką znajdującą się pod ich władzą, dokładniej niż to uczynił rząd.

     Majątek Vanderbiltów jest prawdopodobnie wart obecnie jedną trzecią miliarda dolarów. W jaki sposób zostały one zdobyte? Ciężką pracą? Nie. Rodzina ta korzysta z przywilejów nierozumnie udzielonych im przez nierozumnych ludzi: przywilej drogowy stanu Nowy Jork, przywilej ustalania opłat za przewóz towarów i osób, jakie obywatele społeczności muszą ponosić za korzystanie ze swoich własnych szlaków transportowych, przywilej posiadania potężnych obszarów na terenie stanu, tak jakby był on dziełem ich rąk. (…) Ani żaden człowiek, ani korporacja nie powinni mieć prawa gromadzenia miliardów dolarów pochodzących z własności publicznej. (…)

     To samo można powiedzieć o środku obrotu – o pieniądzu. Zdaje się, że i w tej dziedzinie świat jest całkowicie w polu, jeśli chodzi o podstawowe zasady tego problemu. Kredytodawcy sami ustalili korzystne dla nich zasady, które umożliwiają im opodatkowanie każdego człowieka korzystającego z pieniądza, z tytułu posiadania prawa do korzystania z niego, jak i z tytułu samego użytkowania pieniądza. Usadowili się oni między ludźmi a środkiem obrotu, cał­kiem podobnie jak inni znaleźli się między ludźmi a bogactwami naturalnymi oraz środkami transportu towarów na rynek. Cóż oni na to mogą poradzić, że mają miliony, jak choćby Rothschildowie. I znów są to miliony, których znaczna część winna była znaleźć się we wspólnej kasie.”

Dr McGlynn podsumowuje swoje wnioski w następujący sposób: <str. 460>

     “Organizacja jest dobra, aby utrzymywać na stałym poziomie ceny siły roboczej, by zapewniać rozsądne ustawodawstwo, by zmuszać pracodawców do dobrego obchodzenia się ze swoimi pracownikami, właścicieli ziemskich do zapewniania godziwych mieszkań czynszowych i tak dalej, jednak źródła naszych wszystkich trudności, wytłumaczenia nierówności warunków społecznych oraz przyczyny gromadzenia wielkich fortun i niskich zarobków należy szukać w powszechnej obojętności na owe trzy potrzeby społecznego i cywilizowanego życia. Zanim będziemy w stanie na stałe podnieść zarobki i sprawić, by fortuny Vanderbiltów i Carnegich były równie niemożliwe do zdobycia, co niepotrzebne, musimy nauczyć się chronić bogactwa naturalne, środki transportu i środek płatniczy przed opodatkowaniem ze strony spekulantów oraz chronić je przed ich wpływem i ich tyranią.”

     Jedynym rozwiązaniem, jakie proponuje dr McGlynn jest “jedyny podatek”, nad którym zastanowimy się w następnym rozdziale. Należałoby jednak w tym miejscu zwrócić uwagę na fakt, że Astorowie i Vanderbiltowie zdobyli swoje bogactwa w ramach tych samych praw, którym podlegają ich współ­obywatele oraz które są jak dotąd powszechnie szanowane jako najbardziej sprawiedliwe i słuszne ze wszystkich praw znanych z historii świata. Należy także zauważyć, że miliony Vanderbiltów zostały zdobyte w rezultacie wielkiej publicznej służby przynoszącej społeczeństwu wspaniałe korzyści, chociaż inspirującą pobudką nie było dobro publiczne, tylko własny interes. Istotnym punktem, na który trzeba zwrócić uwagę jest to, że nauka i wynalazki dokonały całkowitej rewolucji w układzie równowagi społecznej, gdzie siła umysłu i mięśni jest ceniona niżej niż posiadanie ziemi, maszyn czy bogactw. Potrzebny jest nowy kodeks prawny, dostosowany do nowych okoliczności i odpowiadający nowym warunkom. Tutaj jednak tkwi trudność. Nie można osiągnąć zadowalającej korekty prawa, ponieważ żadna z zainteresowanych stron – ani kapitał, ani praca – nie przyjmą umiarkowanej, rozsądnej oceny sytuacji. W rzeczywistości można powiedzieć, że żadna z nich nie potrafi spojrzeć na sprawę sprawiedliwie, ponieważ obie są opanowane przez samolubstwo, które na ogół jest całkowicie ślepe na sprawiedliwość aż do momentu, gdy zostanie zmuszone do jej zauważenia. Nowe okoliczności wymagają ponownej korekty wszystkich spraw na bazie miłości. Ponieważ zaś <str. 461> przymiot ten cechuje jedynie niewielką mniejszość po obu stronach sporu, dlatego przyjdzie ucisk, który nie tylko zniszczy obecny porządek społeczny oparty na samolubstwie, ale także poprzez doświadczenia przygotuje wszystkie klasy do właściwej oceny nowego porządku społecznego, “nowych niebios i nowej ziemi” ustanowionych pod panowaniem Mesjasza.

Spojrzenie prof. Grahama

     Inny autor, profesor W. Graham w The Nineteenth Century [Dziewiętnasty Wiek] z lutego 1895, rozważa zagadnienia społeczne z punktu widzenia doktryny znanej w Anglii pod nazwą “kolektywizmu”, który w przeciwieństwie do indywidualizmu zakłada, że naród jako całość powinien być właścicielem surowców i środków produkcji oraz sprawować nad nimi kontrolę. Prof. Graham dochodzi do wnioski, że skoro przekształcenie serc ludzkich jest nie do pomyślenia, to metoda ta mogłyby zostać zastosowana jedynie w ograniczonym stopniu oraz w odległym czasie. Pisze on:

     “Jest on [kolektywizm] rzeczą co najmniej nierealną, dopóki fundamentalny kształt oraz dążenia natury ludzkiej, czy to poprzez wieczne przyrodzenie, czy też przez głębokie zakorzenienie na drodze tysięcy lat powolnej ewolucji socjalnej dążącej do ich wzmocnienia, nie zostaną jednocześnie zmienione u większości ludzi na drodze swego rodzaju powszechnego cudu. Jestem ponadto przekonany, że jeśli spróbowano by w naszym kraju ustanowić coś na kształt kolektywizmu w jego pełnym wymiarze, nawet jeśli zrobiłaby to przypuszczalna większość w jakimś ‘szalonym’ parlamencie reprezentującym większość wyborców, to i tak spotkałoby się to ze zdecydowanym oporem mniejszości, która, jak można śmiało przypuszczać, nigdy nie byłaby zbyt mała. Sprzeciw wynikałby z tego, że z reformą taką wiązałaby się nieodłącznie konfiskata, jak również rewolucja polityczna, ekonomiczna oraz społeczna. Jeśliby wreszcie udało się, na skutek jakiegoś nadzwyczajnego zbiegu okoliczności, na chwilę wprowadzić tę ideę w czyn, co mogłoby się nawet wydarzyć w takim kraju jak na przykład Francja, która ma ku temu wielkie skłonności, jak również pewne kolektywistyczne wspomnienia, to i tak nie miałaby ona prawdopodobnie szans przetrwania na dłuższą metę. Nie udałoby się jej nawet wprowadzić w praktykę, chyba że tylko nominalnie, zgodnie z wrodzoną nierealnością tej doktryny. Jednak w czasie jej działania, nawet tylko częściowego i nominalnego, <str. 462> po okresie początkowego powszechnego podziału, doprowadziłaby ona do powstania zjawisk, które oprócz powszechnego chaosu społecznego przyniosłyby złe skutki, łącznie z ubóstwem wśród wszystkich klas i to ubóstwem większym niż obecnie panujące.”

     Dalej profesor poddaje analizie dowody poprawności tych poglądów i następnie pyta: Czy kolektywizm miałby szansę na zadowalające funkcjonowanie, nawet gdyby udało się go jakimś sposobem uchwalić i wprowadzić w czyn? Jego odpowiedź jest negatywna. Pisze on:

     “Skutkiem byłaby opieszałość w podejmowaniu działań w każdym zakresie, wśród wynalazców, organizatorów, brygadzistów, a nawet wśród lepszych robotników, jeśli nie byliby oni stymulowani dodatkowymi dochodami, by zechcieli wysilić się do granic możliwości i zmobilizować do najwyższego wysiłku. Gdyby usunąć, lub choćby osłabić, ogromny i dalekosiężny wpływ ważnego obecnie bodźca – osobistego interesu, to w przeciągu krótkiego czasu doprowadziłoby to nieuchronnie do znacznego obniżenia ilości i jakości produkowanych wyrobów. Konieczne byłoby udzielanie przynajmniej ‘premii produkcyjnych’, a dopóki ludzie pozostaną takimi, jakimi są i jakimi jeszcze długo będą, premie te musiałyby być mocno zróżnicowane, co doprowadziłoby ponownie do nierówności w zarobkach wśród lepiej wykwalifikowanych robotników. Inaczej zapanowałaby bieda, w której wszyscy mieliby równy udział, a zwykli robotnicy musieliby w swym ubóstwie zadowolić się czystą satysfakcją, że klasy, które poprzednio były bogate, teraz zostały pogrążone wraz z nimi we wspólnym dzieleniu biedy.”

      W celu zapobieżenia upadkowi cywilizacji i powrotowi barbarzyństwa konieczne byłoby, zdaniem profesora, ponowne zróżnicowanie zarobków i przywrócenie prywatnych przedsiębiorstw. Stopniowo musiano by zezwolić na konkurencję, prywatne pożyczki, wymianę walut, odsetki, aż w końcu okazałoby się, że system ten niewiele różni się od panującego obecnie. Na koniec pisze on:

     “Przeprowadzano by stopniowe zmiany, które krok po kroku wracałyby do dawnych kierunków postępowania, aż wreszcie musiałoby dojść do nieuchronnej kontrrewolucji, która prawdopodobnie nie wiązałaby się z kolejną wojną domową, gdyż klasy rządzące w obliczu utraty poparcia swych popleczników oraz wobec zaniku ich własnego <str. 463> fanatyzmu straciłyby wszelką ochotę do walki. Następnie doszłoby do wielkiej rekonstrukcji, tyle że nie systemu dynastycznego, ale starego ustroju socjalnego, opartego na własności prywatnej i umowach, ustroju, który w procesie powolnej ewolucji każdej cywilizacji okazał się być najbardziej przystosowany do skłonności natury ludzkiej w warunkach życia społecznego, który też jest jeszcze bardziej przystosowany i jeszcze bardziej konieczny w fizycznych i społecznych warunkach panujących w naszej kompleksowej i nowoczesnej cywilizacji.”

     Uważamy, że przy pomocy kolektywizmu uczyniono już bardzo wiele dla mas społecznych. Jako przykłady można wymienić: system szkół publicznych w Stanach Zjednoczonych, system pocztowy w całym cywilizowanym świecie, miejską własność wodociągów itp. Wierzymy też, że działając w tym kierunku można by dokonać jeszcze więcej. Jednak każdy rozsądny człowiek musi zgodzić się z argumentem, że jeśli przez postawienie ludzi na tym samym poziomie zostaną przecięte ścięgna samolubstwa, które obecnie poruszają światem, to miejsce ich będzie musiała zająć inna siła motywująca (miłość), gdyż inaczej interesy świata stanęłyby natychmiast w miejscu. Lenistwo zajęłoby miejsce przedsiębiorczości, a bieda i niedostatek pojawiłyby się w miejsce wygody i obfitości.

     Przedstawiamy te trudności nie po to, by zachwalać tu jakąś własną “patentową” teorię, ale po to, by ci, którzy poszukują w Biblii mądrości z góry pochodzącej, mogli jaśniej zobaczyć bezradność ludzi w obecnym kryzysie, by mogli z jeszcze większą ufnością i pewnością polegać przez wiarę na Panu i na jego rozwiązaniach, które zastosuje On w słusznym czasie.

Poglądy członka Sądu Najwyższego

     Sędzia Henry B. Brown nadał swojemu przemówieniu do wychowanków wydziału prawa Uniwersytetu Yale tytuł: “Dwudziesty Wiek”. Wykazał on, że zmiany, jakie dokonają się w dwudziestym wieku, będą odnosiły się raczej do sfery socjalnej niż politycznej czy prawnej. Następnie zaś wymienił trzy największe zagrożenia dla bezpośredniej przyszłości Stanów Zjednoczonych: <str. 464>

     (1) Korupcja władz miejskich, (2) chciwość korporacji oraz (3) surowość proletariatu. Między innymi powiedział on:

     “Prawdopodobnie nie ma na świecie kraju, w którym wpływ bogactwa byłby większy i potężniejszy niż u nas, zaś w żadnym okresie historii naszego kraju zjawisko to nie było tak intensywne jak obecnie. Tłum nigdy nie bywa logiczny, a wywierając zemstę wobec całych klas społecznych wykazuje raczej skłonność do posługiwania się pretekstami, niż rozsądnymi argumentami. Trudno wyobrazić sobie słabszą wymówkę jak to, że wielkie rozruchy minionego lata [1895] były jedynie strajkiem solidarnościowym. U ich podłoża leżały bowiem zasadnicze krzywdy. Jeśli klasy bogatych przy korzystaniu ze swej władzy nie będą przestrzegać reguł powszechnej uczciwości, to nie będą też miały powodu oczekiwać umiarkowania i dyskrecji ze strony tych, którzy sprzeciwiają się ich nadużyciom.

     Mówiłem o chciwości korporacji jako o kolejnym źródle zagrożenia dla państwa. Łatwość, z jaką wydawane są koncesje, prowadzi do wielkich nadużyć. Tworzy się korporacje według zasad prawnych jednego stanu, mając na uwadze wyłączny cel działania na terenie innego stanu i w ten sposób linie kolejowe w Kalifornii budowane są na podstawie koncesji wydanych w stanie Mississippi tylko po to, żeby ich rozprawy sądowe przenoszone były do sądów federalnych. Przy budowie takich szlaków dokonuje się największych oszustw, a czynią to sami członkowie rad nadzorczych pod pozorem działalności spółek budowlanych, czyli innej korporacji, która zarządza całym obrotem akcji, hipotek i pozostałych papierów wartościowych tego przedsięwzięcia, niezależnie od rzeczywistego kosztu budowy szlaku. Szlak kolejowy zaopatrywany jest w ten sam sposób przez inną spółkę, utworzoną przez członków rady nadzorczej, która kupuje tabor kolejowy i oddaje go w dzierżawę wspomnianej korporacji posiadającej daną linię kolejową, gdy zaś następuje nieuchronna upadłość, okazuje się, że udziałowcy zostali oszukani na korzyść hipotek, te zaś upadły na korzyść członków rady nadzorczej. Własność taka, uzyskana w sposób urągający uczciwości oraz moralności, nie może znaleźć się pod ochroną prawa.

     Jeszcze gorszym zjawiskiem jest łączenie korporacji w tak zwanych trustach w celu ograniczenia produkcji, zduszenia konkurencji oraz zmonopolizowania obrotu podstawowymi artykułami. Zakres, jaki już osiągnęło to zjawisko, jest alarmujący, zaś zakres, który może ono jeszcze osiągnąć, będzie miał wymiar rewolucyjny. <str. 465> Prawda jest taka, że całe ustawodawstwo umożliwiające rejestrację spółek jest w opłakanym stanie i pilnie wymaga gruntownej reformy, jednak trudności w podjęciu jednoczesnych działań przez wszystkie czterdzieści cztery stany wydają się być nie do pokonania.

     Z całkiem innej strony zagraża trzecie i najbardziej bezpośrednie niebezpieczeństwo, na które zwróciłem uwagę – surowość proletariatu. Wyrasta ono z braku zrozumienia wśród robotników zasady, że jeśli ktoś domaga się dla siebie pewnych praw, to musi także uznać, że przysługują one innym. Robotnicy mogą sprzeciwiać się prawu obowiązującemu w tym kraju i doprowadzić do upadku swych własnych domów oraz domów swych przełożonych, ale są bezsilni wobec praw natury – wobec wielkiego prawa podaży i popytu, któremu podporządkowany jest rozwój przemysłu, jego rozkwit w pewnym okresie oraz jego rozkład, w czym mają swój udział zarówno właściciele jak i robotnicy.”

     Sędzia Brown nie widzi żadnej nadziei na pojednanie między kapitałem a pracą. Jest człowiekiem zbyt logicznym, by sądzić, że obiekty, które przemieszczają się w przeciwległych kierunkach, miałyby się kiedykolwiek spotkać. Dalej mówi on:

     “Gorzki konflikt między nimi rozwija się i narasta od tysięcy lat, a rozwiązanie wydaje się być dzisiaj bardziej odległe niż kiedykolwiek. Określenie ‘przymusowy arbitraż’ jest samo w sobie sprzeczne. Na tej samej zasadzie można by mówić o życzliwym morderstwie albo o przyjaznej wojnie. Możliwe, że podstawą kompromisu stanie się ostatecznie współpraca albo udział w zyskach, tak by każdy robotnik był w pewnym zakresie kapitalistą. Być może w warunkach wyższego wykształceniu, szerszego doświadczenia i większej inteligencji robotnicy dwudziestego wieku będą mogli zrealizować swe ambicje decydowania o całym wypracowanym przez nich zysku.”

     Wspominając o społecznym niepokoju wynikającym z wymienionych niegodziwości korporacji, autor proponuje środek łagodzący, choć nie usuwający całkowicie choroby, a mianowicie publiczną własność tak zwanych “naturalnych monopoli”. Uważa on, że przywileje te winny przysługiwać bezpośrednio państwu albo zarządom miejskim, by nie stawały się polem konkurencji i sporów o koncesje, które rozwiązuje się za pomocą łapówek. Mówi on: <str. 466>

     “Wydaje się, że nie ma żadnych rozsądnych przyczyn, dla których takie przywileje służące przypuszczalnie ogólnemu dobru nie miałyby się znaleźć pod bezpośrednim zarządem publicznym. Taka jest przynajmniej tendencja we współczesnym ustawodawstwie prawie wszystkich wysoko cywilizowanych krajów, z wyjątkiem naszego własnego. U nas, poprzez eksponowanie zagrożenia paternalistycznego i socjalistycznego, wielkokorporacyjnym interesom udało się zagarnąć dla siebie przywileje, które słusznie należą się całemu społeczeństwu.”

     Ów dżentelmen z pewnością uczciwie przedstawia swe nieskrępowane przekonania, jako że urząd sędziego Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych jest przywilejem dożywotnim. Z pewnością więc miałby możliwość zaproponować jakieś rozwiązanie i na pewno by to uczynił, gdyby tylko wiedział o czymś, co mogłoby pomóc w sytuacji, nad którą tak ubolewa. Co jednak mogłoby przynieść doraźną ulgę? Tylko rozwiązania proponowane przez socjalizm (publiczna własność “narodowych monopoli”), co do których wszyscy, z wyjątkiem bankierów oraz właścicieli akcji przedsiębiorstw, zgadzają się, że przyniosłyby jedynie doraźną korzyść i nic więcej. Jednak osiągnięcie nawet tego wydaje mu się mało prawdopodobne, tak potężnie obwarowany jest kapitał.

“Walka Społeczna” Clemenceau

     Wydawca paryskiego czasopisma La Justice opublikował jakiś czas temu książkę La Męlée Sociale [Walka Społeczna], która cieszyła się znacznym zainteresowaniem ze względu na wybitne znaczenie autora jako ustawodawcy i wydawcy. Książka żywo zajmuje się kwestiami społecznymi, utrzymując, że okrutna i bezlitosna walka o przetrwanie cechuje społeczność ludzką na podobnej zasadzie, co świat zwierząt i roślin, oraz że tak zwana cywilizacja jest jedynie cienką politurą, która ukrywa przyrodzoną brutalność człowieka. Uważa on, że cała historia społeczeństwa symbolizowana jest przez pierwszego mordercę, Kaina. Twierdzi też, że choć współczesny Kain nie zabija bezpośrednio swojego brata, to jednak systematycznie usiłuje zmiażdżyć tego, nad którym siłą albo przez oszustwo zdobył władzę. Poniżej zamieszczamy kilka frapujących ustępów z tej książki. <str. 467>

     “Wydaje mi się być rzeczą niezwykłą to, że ludzkość potrzebuje wielowiekowych medytacji i badań prowadzanych przez najpotężniejsze umysły, aby odkryć prosty i oczywisty fakt, że człowiek był zawsze w stanie wojny z drugim człowiekiem oraz że wojna ta trwa od początku istnienia rasy ludzkiej. Doprawdy, nie starcza wyobraźni, by wyczarować wizję potwornej, krwawej i powszechnej rzezi, która przeprowadzana jest nieustannie, odkąd ziemia wyłoniła się z otchłani chaosu.

     Zarówno przymusowa praca skutych łańcuchami niewolników, jak i wolny znój płatnego robotnika opierają się na tej samej zasadzie pokonywania słabszego i wykorzystywania go przez mocniejszego. Ewolucja zmieniła warunki tej bitwy, jednak pod pozorem pokojowego nastawienia dalej toczy się śmiertelne zmaganie. Wejście w posiadanie życia i ciała drugiego człowieka oraz wykorzystanie ich dla osiągnięcia własnych celów – to usiłowanie i niezmienny cel większości ludzi od czasów dzikiego kanibala, poprzez feudalnego barona, właściciela niewolników, aż po pracodawcę naszych dni.”

Główny problem cywilizacji pan Clemenceau określa w następujący sposób:

     “Głód jest wrogiem rodzaju ludzkiego. Dokąd człowiek nie pokona owego okrutnego i poniżającego wroga, dotąd odkrycia naukowe będą wydawać się ironią wobec smutnego losu ludzkości. To tak, jakby wyposażyć człowieka w artykuły luksusowe bez zaspokojenia jego podstawowych potrzeb. Takie jest prawo natury, owo najokrutniejsze z jej wszystkich praw. Zmusza ona ludzkość do szukania sposobów, do torturowania się, do niszczenia siebie, by za wszelką cenę zachować owo najwyższe dobro, czy też zło, jakim jest życie.

       Inne istnienia kwestionują prawo człowieka do przeżycia. Ten zaś broni się organizując się w społecznościach. Do owej słabości fizycznej, pierwotnej przyczyny jego obrony, dołącza się teraz słabość społeczna. I tutaj można by zadać pytanie: Czy osiągnęliśmy już stopień cywilizacji pozwalający nam na wyobrażenie sobie i wprowadzenie w życie takiej organizacji społecznej, w której zostanie wyeliminowana możliwość śmierci na skutek biedy i głodu. Ekonomiści nie mają żadnych wątpliwości. Ich odpowiedź jest wyraźnie negatywna.” <str. 468>

     Obowiązkiem państwa oraz bogatych członków społeczności jest, zdaniem pana Clemenceau, zlikwidowanie głodu oraz uznanie “prawa do życia”. Społeczność powinna się troszczyć o nieszczęśliwych i nieumiejętnych nie tylko dlatego, że tak należy, ale także dla własnej korzyści. Cytujemy dalej:

     “Czy nie jest obowiązkiem bogatych przyjść z pomocą tym, którym się nie powiodło? Przyjdzie taki dzień, gdy widok człowieka umierającego [z głodu], podczas gdy inny posiada niezliczone miliony, nie będzie już tolerowany w żadnej z cywilizowanych społeczności, podobnie zresztą jak współczesne społeczeństwa nie tolerowałyby instytucji niewolnictwa. Kłopoty proletariatu nie ograniczają się bynajmniej do Europy. Zdaje się, że robotnikom powodzi się równie źle w ‘wolnej’ Ameryce, która każdemu nędzarzowi po tej stronie Atlantyku wydaje się być rajem.”

     Był to pogląd francuski. Niekoniecznie musi on świadczyć o tym, że sprawy mają się we Francji gorzej niż w Stanach Zjednoczonych. Jednak wdzięczni jesteśmy co najmniej z jednego powodu, że u nas dzięki dobrowolnym podatkom i hojnym darowiznom nikt nie musi umierać z głodu. Pragnienia ludzi sięgają tutaj nieco dalej niż samo przetrwanie. Dopiero szczęście nadaje istnieniu pożądany kształt.

     Pan Clemenceau dostrzega i demaskuje błędy obecnego systemu społecznego, nie proponuje jednak żadnego rozsądnego rozwiązania. Dlatego też jego książka rozpala jedynie ogień i rozsiewa niepokój. Nie trzeba zbytniego wysiłku, by rozbudzić w nas samych i u innych jeszcze większe niezadowolenie i jeszcze większy niepokój. Byłoby może lepiej, gdyby książka, czy artykuł, które nie proponują uzdrawiającego balsamu, nie tworzą pewnej idei czy nadziei ucieczki przed zmartwieniami, nigdy nie zostały napisane i opublikowane. Pismo Święte, dzięki Bogu, dostarcza nam takiego pocieszającego balsamu, a ów jedyny i niezawodny środek przeciwko dolegliwościom tego świata – grzechowi, samolubnemu wynaturzeniu i śmierci – znajduje się w rękach wielkiego Pośrednika, dobrego Lekarza i Życiodawcy. Zaś celem tego właśnie Tomu jest zwrócenie uwagi na owe niebiańskie lekarstwa. Przy okazji jednak przedstawiamy, jak rozpaczliwy charakter ma choroba i jak w świecie brakuje nadziei na znalezienie przeciwko niej lekarstwa. <str. 469>


1. kj tłumaczy Dan. 12:4 “będą biegać tam i sam” – przyp.tłum.

2. Sprawozdania Kongresowe, Tom 7, str. 1054-55.


powrót do początku >> Tom IV

Home | Biografia | Pogrzeb | Apologia | Historia | Dzieła | Fotogaleria | Pobieralnia | Prenumerata | Biblioteka | Czego nauczał
Polecane strony | Wyszukiwanie | Księgarnia | Kontakt | Manna | Artykuły

© pastor-russell.pl 2004 - 2016