Pastor Charles Taze Russell Polskojęzyczna strona poświęcona życiu i twórczości pastora Charlesa Taze Russella
Pastor
Charles Taze Russell
 

   • Strona Tytułowa

   • Przedmowa Wydawców

   • Przedmowa Autora

   • Przekłady Biblii

   • Spis Treści

   • Przedmowa 

   1. Dzień Pomsty

   2. Brzemię Babilonu

   3. Konieczność Pomsty

   4. Babilon wezwany na Sąd

   5. Zamieszanie - Narodowe

   6. Zamieszanie - Kościelne

   7. Zgromadzenie Narodów

   8. Wołania Żeńców

   9. Nieuchronność Konfliktu

  10. Środki zaradcze

  11. Walka Armagieddonu

  12. Wielkie Proroctwo Jezusa

  13. Ustanowienie Królestwa

  14. Podnóżek JAHWE

   Skorowidz Cytatów

  • Objaśnienia


   • Wersja Książkowa

 

   • Stron: 667

   • Format: 210 x 150 mm

   • Oprawa: Twarda płócienna

   • cena: 15 zł.

   • Można zakupić:

               I - sklep


Pozostałe pozycje cyklu:

   • Tom 1 - więcej >>

   • Tom 2 - więcej >>

   • Tom 3 - więcej >>

   • Tom 4 - więcej >>

   • Tom 5 - więcej >>

   • Tom 6 - więcej >>


  powrót do ... Dzieła >>

dzieła pastora Russella


WYKŁAD V

Babilon wezwany przed wielki sąd

Jego zamieszanie – narodowe

Niepokój władz świeckich wobec odbywającego się przeciwko nim sądu – W strachu i nieszczęściu usiłują zawierać z sobą sojusze oraz daremnie liczą na powrót dawnej władzy kościoła – Powiększają armie i floty – Obecne przygotowania wojenne – Siły zbrojne na lądzie i na morzu – Ulepszenia w technice wojskowej, nowe odkrycia, wynalazki, materiały wybuchowe itp. – pobudźcie mocarzów, kto słaby, niech rzecze: Mocnym ja; Przekujcie lemiesze wasze na miecze, a kosy wasze na oszczepy; itp. – Wyjątkowa pozycja Stanów Zjednoczonych, którym mimo to zagraża jeszcze większe zło niż Europie – Wołanie: Pokój! Pokój! Choć nie masz pokoju.

     “Albowiem te dni są pomsty, aby się wypełniło wszystko, co napisane. (…) Na ziemi uciśnienie narodów z rozpaczą, gdy zaszumi morze i wały; Tak, iż ludzie drętwieć będą przed strachem i oczekiwaniem tych rzeczy, które przyjdą na wszystek świat; albowiem mocy niebieskie poruszą się. A tedy ujrzą Syna człowieczego, przychodzącego w obłoku z mocą i chwałą wielką.”

     “Jeszcze ja raz poruszę nie tylko ziemią, ale i niebem. A to też mówi: Jeszcze raz, pokazuje zniesienie rzeczy chwiejących się, jako tych, które są uczynione, aby zostawały te, które się nie chwieją. (…) Albowiem Bóg nasz jest ogniem trawiącym” – Łuk. 21:22,25-27; Hebr. 12:26-29.

     Nie ulega wątpliwości, że świeckie władze chrześcijaństwa są świadome, iż toczy się przeciwko nim sprawa sądowa, a stabilność ich rządów jest mocno wątpliwa. 2 lipca 1874 roku, dokładnie na początku <str. 114> obecnego czasu żniwa, Disra­eli, będąc premierem Anglii, tak przemawiał do brytyjskiego parlamentu: “Wielki kryzys świata jest bliżej niż niektórzy sądzą. Dlaczego chrześcijaństwo jest tak zagrożone? Obawiam się, że cywilizacja niebawem upadnie.” Następnie powiedział: “Gdzie tylko nie spojrzeć, wszędzie daje się odczuć nastrój niezadowolenia, ucisk narodów, serca ludzkie drętwiejące ze strachu. (…) Nie sposób nie zauważyć tych zjawisk. Każdy, kto czyta gazety musi przyznać, że na otaczającym nas politycznym niebie zbiera się na burzę. (…) Musi nastąpić jakiś gigantyczny wybuch. Wszystkie rządy europejskie są niespokojne. Każdy król i władca trzyma dłoń na rękojeści miecza; (…) Przed nami straszliwe czasy. Zbliżamy się do końca!”

     Jeśli już na samym początku sądu wyłaniał się taki zarys, to o ileż bardziej złowieszcze muszą wydawać się obecne znaki czasu!

     Z artykułu pod tytułem “Niepokój Europy” zamieszczonego w London Spectator [Obserwator Londyński] cytujemy następujący fragment:

     “Czemu należy przypisać niepokój szerzący się w Europie? Musimy stwierdzić, że chociaż po części wynika on z sytuacji we Włoszech, to jednak jego główną przyczyną jest fala pesymizmu przetaczająca się właśnie przez Europę, wywołana częściowo trudnościami ekonomicznym a częściowo pojawieniem się na świecie sił anarchistycznych. To drugie zjawisko wystąpiło znacznie bardziej intensywnie na kontynencie niż w Anglii. Politycy za granicą nieustannie obawiają się niebezpieczeństwa, które zagraża od dołu – niebezpieczeństwa, które objawia się podkładaniem bomb. Uważają oni, że anarchiści są jedynie przednią strażą zastępów, które zagrażają cywilizacji. Jeśli nie zostaną one obłaskawione albo powstrzymane, zmiażdżą cały istniejący obecnie porządek. Spodziewają się oni dla siebie niedobrej przyszłości w sprawach wewnętrznych, gdyż zdają sobie sprawę z tego, że obecny cichy spokój należy zawdzięczać wyłącznie bagnetom. Oceniając sytuację wewnętrzną bez większych nadziei na poprawę, mają naturalnie skłonność do ponurego patrzenia także na politykę zagraniczną. Mając przekonanie, że to już długo nie potrwa, widzą w każdym poruszeniu (…) zapowiedź szybko zbliżającego się końca. W rzeczywistości wykazują oni w polityce skłonność do pesymizmu, która jest tak zauważalna w literaturze <str. 115> i społeczeństwie. Pesymizm ten jest obecnie w znacznym stopniu pogłębiony przez falę kryzysu ekonomicznego.”

     Następujący fragment z innego wydania tego samego czasopisma, również dotyczy tematu:

     “Prawdziwe niebezpieczeństwo na kontynencie – Pan Jules Roche ostrzega wszystkich. Jego wtorkowe przemówienie, które spotkało się z wielkim zainteresowaniem we francuskiej Izbie Deputowanych, ponownie przypomniało Europie o tym, jak cienka jest skorupa, która powstrzymuje wulkaniczne płomienie. Wykazywał on, że Francja po wszystkich ofiarach, jakie złożyła – ofiarach, które zgniotłyby każdy uboższy rząd – nadal jest nieprzygotowana do wojny; że trzeba zdobyć się na więcej, a przede wszystkim, trzeba więcej wydać, aby uznać, że Francja jest bezpieczna i przygotowana. Dalej uznał on Niemcy za strasznego i groźnego wroga, z którego inwazją należy się cały czas liczyć, a który w tym momencie jest znacznie silniejszy niż Francja. W swym najnowszym programie wojskowym cesarzowi Wilhelmowi II – jak powiada pan Roche – udało się objąć cały swój naród obowiązkiem poborowym, zwiększyć liczebność armii rzeczywiście przygotowanej do wymarszu i walki do 550 tys. żołnierzy z wystarczającą liczbą oficerów, pełnym wyposażeniem, planowo rozmieszczonych, aby byli gotowi natychmiast, gdy tylko w jego ustach zabrzmi fatalny rozkaz, który jego dziadek zawarł w dwóch słowach ‘Krieg-Mobil’ [mobilizacja wojenna]. W przeciwieństwie do tego Francja, chociaż jej sieć poboru wojskowego jest równie obszerna, miała zaledwie 400 tys. żołnierzy pod bronią, a jeszcze w celach oszczędnościowych stale zmniejszała i tę niewielką liczbę. Tak więc w początkowym okresie wojny, który dzisiaj na ogół decyduje o jej końcu, Francji, która ma przeciwników przynajmniej na dwóch frontach, zabraknie około 150 tys. żołnierzy i zanim pełna liczba stanie do dyspozycji jej generałów, może się ona znaleźć w straszliwej albo nawet katastrofalnej sytuacji. Deputowani, nie należąc wcale do zwolenników pana Julesa Roche’a, wysłuchali z przerażeniem jego przemówienia, a pan Felix Faure zdecydował, po raz pierwszy od sześciu lat, że skorzysta z zapomnianych uprawnień przysługujących Prezydentowi Republiki i będzie osobiście przewodniczył w posiedzeniu Naczelnej Rady Wojskowej, która miała się odbyć 20 marca. Najwidoczniej zamierza on, jako wykształcony przedsiębiorca, dokonać inwentaryzacji armii, aby <str. 116> osobiście przekonać się, ile Francja posiada armat, koni i żołnierzy pod bronią, którzy będą gotowi wyruszyć do walki natychmiast po ogłoszeniu alarmu. Jeśli stan posiadania armii okaże się niewystarczający jak na jej potrzeby, będzie on nalegał, aby dokonać nowych zakupów. Jednak przy obecnym stanie zasobności jego ‘firmy’ może się okazać, że kapitał Francji jest niewystarczający, by zrealizować przedsięwzięcie zakupu nowego sprzętu, który jest niesłychanie drogi. Niezależnie od wszystkiego, chce on jednak znać całą prawdę.

     Pan Faure jest rozsądnym człowiekiem. Lecz jakże oświecający wpływ na sytuację w Europie może mieć jego działalność, wywołana przemówieniem pana Roche’a! Istnieje przekonanie, że gwarancją pokoju może być strach przed wojną, gdy tymczasem wyraźnie mówi się o wojnie, a przygotowania do niej wydają się być obecnie najważniejszym zajęciem polityków, i to w stopniu większym niż kiedykolwiek po roku 1870. Wiemy, na jak niewielki opór natknął się cesarz niemiecki w zeszłym roku przy wprowadzaniu zmian, które tak poruszyły pana Julesa Roche’a. Mimo znacznego skrócenia czasu służby, mającego na celu przekonanie społeczeństwa do tych zmian, ludność i tak nie jest im zbyt przychylna. Nie ma ona po prostu ochoty ponosić zwiększonych kosztów. Zgadza się jednak z koniecznością tych działań i podporządkowuje się. I tak Niemcy są dzisiaj gotowe do rozpoczęcia działań wojennych w ciągu 24 godzin od wydania rozkazu. Francja, choć z desperacją, ale także się podporządkuje i będziemy świadkami przygotowań i składania pieniędzy, które zostałyby odrzucone z niesmakiem, gdyby nie paraliżujące poczucie zagrożenia. Francuzi, jeszcze bardziej niż Niemcy, są znużeni ciągłymi wydatkami, ale możemy być pewni, że będą płacić, gdyż boją się dnia, w którym armia mocniejsza od ich własnej wkroczy do Paryża albo Lyonu. Filozofowie oświadczają, że ‘napięcie’ między Francją a Niemcami wzrasta zauważalnie wolniej, dyplomaci zapewniają, że to wszystko jest pokój, gazety z wdzięcznością odnotowują uprzejmość cesarza, Francja bierze nawet udział w uroczystościach na cześć Niemiec i ich floty. W tym samym czasie naród i jego przywódcy zachowują się tak, jakby natychmiast miała wybuchnąć wojna. Nie byliby oni tak wrażliwi ani tak aktywni, ani tym bardziej gotowi do ofiarowania swego bogactwa, gdyby nie spodziewali się, że wojna jest kwestią kilku miesięcy. Należy pamiętać, że nie zdarzyło się nic takiego, co miałoby uwydatnić zawiść między oboma narodami. Nie zdarzył się żaden incydent na granicy. Cesarz nikomu nie groził. W Paryżu nie ma nawet partii, która by nawoływała do wojny. Doprawdy wydaje się, że Paryż odwrócił oczy od Niemiec, by <str. 117> rzucać ogniste spojrzenia zaprawione nienawiścią i zachłannością w kierunku Wielkiej Brytanii. Na koniec wreszcie nie ma żadnych oznak ani sygnałów z Rosji świadczących o tym, jakoby nowy car pragnął wojny, spodziewał się jej, czy też szczególnie się do niej przygotowywał. A jednak najmniejsza nawet wzmianka o wojnie ujawnia, że Niemcy są do niej skrupulatnie przygotowane, zaś Francja jest poruszona, wściekła i zaniepokojona, czy aby i ona jest dostatecznie przygotowana. Nie chodzi więc o żadną ‘wiadomość z ostatniej chwili’. Jest to stan trwały, który staje się co jakiś czas tematem dyskusji i wtedy od razu twierdzi się ze wszystkich stron, że sytuacja zmusza Niemcy i Francję do takiego pogotowia, aby można było rozpocząć wojnę zaczepną w ciągu 24 godzin od wydania rozkazu. ‘Podwójcie swój podatek od tytoniu, Niemcy’, wołał książę Hohenlohe w tym tygodniu, ‘gdyż musimy mieć żołnierzy’. ‘Zrujnujcie gospodarkę’, krzyczy pan Roche, ‘ponieważ mamy o 150 tys. żołnierzy za mało’. Zauważcie jednak, że w żadnym z tych krajów nawoływania te nie wzniecają ani paniki, ani ‘krachu’, ani żadnych istotnych zaburzeń w handlu. Niebezpieczeństwo jest zbyt chroniczne, zbyt wyraźnie uzmysłowione, zbyt powszechnie akceptowane jako jeden z wielu warunków życia. Jest zawsze obecne. Zapomina się o nim tylko dlatego, że ludzie są zmęczeni słuchaniem dyskusji ciągle na ten sam temat. I to jest najsmutniejsze w całej tej sprawie. Wojna grozi Niemcom czy Francji mniej więcej tak, jak Wezuwiusz zagraża Torre del Greco, nie jest to nic ponad zwykłą przyblakłą świadomość, że wulkan jest, był i będzie aż do czasu kolejnej erupcji.

     Nie sądzimy, by przemówienie pana Julesa Roche’a miało mieć jakieś nagłe konsekwencje poza zwiększeniem podatków i być może kilkoma zmarszczkami na czole prezydenta, ponieważ nie będzie on zadowolony ze wszystkich wyników planowanego przeglądu, a jest on przyzwyczajony nalegać, aby jego wymagania były zaspokajane. W każdym razie dobrze, że Europie przypomina się od czasu do czasu, że ani władcy, ani politycy, ani nawet narody nie mogą sobie dzisiaj pozwolić na spokojny sen, że statki państw płyną obecnie między górami lodowymi i straże muszą czuwać bez najmniejszej chwili wytchnienia. Zaniedbanie się przez jedną godzinę może spowodować zatonięcie pancernika. Zdaje się, że nie jest to łatwa sytuacja dla cywilizowanej części świata, od której mieszkańców wymaga się coraz większej ilości przymusowej pracy, zgody na coraz mniejsze zarobki i większej gotowości do polegnięcia w <str. 118> polu z połamanymi kośćmi. Gdzież więc należy szukać rozwiązania? Ludy gorączkowo takowego poszukują, a politycy chętnie by im pomogli, gdyby tylko potrafili. Królów po raz pierwszy w historii ogarnia obrzydzenie na myśl o wojnie, jak gdyby nie było żadnej szansy na nagrodzenie wkalkulowanego w nią ryzyka. Wszyscy są jednak bezsilni, gdy chodzi o poprawę sytuacji, która dla nich nie oznacza nic innego poza większym wysiłkiem, mniejszą wygodą i większą odpowiedzialnością. Jedyną pociechą dla ludów jest to, że nie są w gorszym położeniu niż ich bracia z Ameryki, gdzie bez obowiązkowego poboru, bez zagrożenia wojną, właściwie bez granic, skarb państwa jest równie przeciążony jak w Europie, ludzie są tak samo wyzyskiwani przez zaburzenia wartości pieniądza, jak gdyby była wojna. Ludzie są tak przygnieceni troską, jak gdyby w każdej chwili mieli być wezwani do obrony swych domów. Nigdy nie było w historii takiej sytuacji jak obecnie w Europie, a przynajmniej od czasu jak ustały prywatne wojny. Znając zaś drogi rozwoju ludzkości powinniśmy się dziwić, że nieustannie uchodzi uwadze to, że ludzie zawsze muszą interesować się błahostkami i że zawsze konieczne jest przemówienie w rodzaju tego, które wygłosił pan Jules Roche, aby ludziom otwarły się oczy. ‘Mamy dwa miliony żołnierzy’, powiada pan Jules Roche, ‘ale tylko czterysta tysięcy z nich przebywa w koszarach, a to jest o sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi za mało’ i każdy jest przekonany, że ma on całkowitą rację. Przedstawiciele ludu wyglądają na poważnie zatroskanych, a głowa państwa ucieka się do dawno zapomnianej metody, aby zmusić dowódców armii do powiedzenia tego, co Francuzi nazywają ‘prawdziwą prawdą’. Nie należymy do stowarzyszenia pacyfistów i nie wierzymy w utopie, ale nawet my jesteśmy czasami zmuszeni przyznać, że świat jest beznadziejnie głupi i że każde wyjście byłoby lepsze – nawet odstąpienie Elsass-Lothringens Niemcom albo Alsace-Lorraine Francji – niż owo nie kończące się i bezskuteczne podporządkowywanie przyszłości posłuszeństwu strachu, który nawet przez tych, co się nim kierują, jednogłośnie uznawany jest za chimeryczny. Nie jest on jednak bynajmniej chimeryczny, a nazywany jest tak tylko przez układność. Czyż nie można z tym skończyć, zanim wszystko legnie w gruzach?”

     Poniższy wyjątek pochodzi z przemówienia pana Jamesa Becka <str. 119> z izby adwokackiej w Filadelfii, opublikowanego w The Christian Statesman [Chrześcijański Polityk]. Przemówienie było zatytułowane “Uciśnienie narodów” i stanowiło retrospektywne spojrzenie na minione wieki.

     “Nasz wiek, zapoczątkowany hukiem napoleońskich armat na równinie Marengo i zaznaczający swój koniec podobnymi odgłosami dobiegającymi zarówno ze wschodu jak i z zachodu, nie zaznał ani jednego roku pokoju. Od 1800 roku Anglia przeprowadziła 54 wojny, Francja – 42, Rosja – 23, Austria – 14, Prusy – 9, co daje w sumie 142 wojny prowadzone przez pięć narodów, spośród których przynajmniej cztery uznaje Ewangelię Chrystusa za swą religię państwową.

     Gdy świtała era chrześcijaństwa, stała armia rzymska liczyła, według Gibbona, około czterystu tysięcy ludzi i była rozproszona na obszernym terytorium od Eufratu po Tamizę. Obecnie liczebność stałych armii europejskich przekracza cztery miliony, a liczba rezerwistów, którzy służyli co najmniej dwa lata w koszarach i są wyćwiczonymi żołnierzami, przekracza szesnaście milionów. Ocenienie lub wyobrażenie sobie takiej liczby przerasta możliwości ludzkiego umysłu. Biorąc pod uwagę fakt, że jedna dziesiąta fizycznie sprawnych mężczyzn tego kontynentu stoi pod bronią, podczas gdy jedna piąta liczby kobiet wykonuje za nich najcięższą, czarną robotę w warsztacie czy w polu, ze smutkiem musimy przyznać rację panu Burke: ‘Minęły czasy rycerskości. (…) Chwała opuściła Europę’. Na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat niemal podwojono liczebność armii, a dług publiczny narodów europejskich, wyciśnięty z potu ludzi i przeznaczany głównie na cele wojskowe, osiągnął niewyobrażalną wysokość dwudziestu trzech miliardów dolarów. Gdyby ktoś chciał mierzyć zainteresowania ludzi ilością wydawanych pieniędzy, to niewątpliwie główną pasją cywilizowanej Europy u schyłku dziewiętnastego stulecia jest wojna, jako że jedna trzecia wszystkich dochodów osiąganych z pracy i kapitału przeznaczona jest na opłacenie odsetek od kosztów minionych wojen, jedna trzecia na przygotowania do przyszłych wojen, a pozostała jedna trzecia na wszystkie inne sprawy.

     Współczesny człowiek odłożył włócznie, lance, miecze i topory jak zabawki z okresu dzieciństwa. Zamiast nich mamy karabiny wojskowe, z których można <str. 120> wystrzelić dziesięć razy bez ładowania. Mogą one razić na odległość prawie pięciu kilometrów, a ich długi niklowany pocisk potrafi zabić troje ludzi, zanim zostanie wyhamowana jego niszczycielska siła. Karabiny wykorzystujące bezdymny proch dodają do wszystkich horrorów wojny jeszcze jeden – możliwość rażenia żołnierzy siłą niewidzialnego pioruna. Użycie karabinów praktycznie wyeliminowało z walki kawalerię. Dni ‘wyśmienitych szarż’, takich jak pod Balaklawąs, należą do przeszłości, gdyby zaś ludzie Picketta mieli dzisiaj powtórzyć swą wspaniałą szarżę, zostaliby unicestwieni, zanim udałoby im się przekroczyć drogę emmitsburską. Niszczycielska siła współczesnych karabinów przechodzi wszelkie pojęcie. Eksperymenty wykazały, że rozbijają one mięśnie na miazgę, a kości miażdżą na proch. Kończyny trafione kulą z karabinu są nie od uratowania, zaś postrzelenie w głowę lub klatkę piersiową nieuchronnie kończy się śmiercią. Współczesne karabiny maszynowe potrafią oddawać tysiąc osiemset sześćdziesiąt strzałów na minutę czyli trzydzieści strzałów na sekundę. Jest to tak nieprzerwany strumień, że mógłby się on wydać ciągłą liną z ołowiu, której straszliwy dźwięk przypomina szatańską pieśń. Bronią Tytanów jest współczesne działo trzystumilimetrowe, które może wyrzucać pocisk na odległość trzynastu kilometrów i przenikać stal na głębokość czterdziestu sześciu centymetrów, nawet gdy powierzchnia stalowej blachy jest utwardzana w procesie Harveya, czyli nawęglana, tak aby nie można było jej przewiercić nawet najlepszym wiertłem. Powszechnie znane jest również zagadnienie współczesnej floty z jej ‘handlowymi niszczycielami’. Wybudowanie jednego statku kosztuje cztery miliony dolarów. Jest on opancerzony stalowymi płytami o grubości czterdziestu sześciu milimetrów, napędzany jest silnikami o mocy jedenastu tysięcy koni mechanicznych i może pływać z prędkością dwudziestu czterech mil na godzinę. Jeden taki statek mógłby pod Trafalgarem rozpędzić liczące ponad sto statków połączone floty Hiszpanii, Francji i Anglii jak stado gołębi albo zmusić do ucieczki Hiszpańską Armadę jak jastrząb, który wpada do gołębnika. A mimo to, dzięki nieustannemu wyścigowi zbrojeń, owe lewiatany głębin mogą być błyskawicznie zniszczone, jak uderzeniem pioruna, jedną dynamitową torpedą.

     Jeśliby te przygotowania wojenne, rozciągające się na wodach i okrywające ciemnością lądy, miały coś oznaczać, to wskazywałyby, że cywilizowany człowiek znalazł się na krawędzi straszliwego kataklizmu, którego jest najwidoczniej tak samo nieświadomy, jak mieszkańcy Pompei, którzy w ostatnich, fatalnych dniach istnienia swego miasta z obojętnością patrzeli <str. 121> na potężny słup dymu wydostający się z ujścia krateru. Nasz wiek, jak żaden inny, sieje smocze zęby stałych armii, a ziarno ludzkości dojrzało już do krwawego żniwa. Potrzeba tylko podpalacza w rodzaju Napoleona, a świat stanie w płomieniach.

     Zaprzeczanie, że właśnie taki jest kierunek owych bezprecedensowych przygotowań, byłoby podobne do przekonania, że siejąc osty można zbierać figi albo do oczekiwania nieustających blasków słońca tam, gdzie sialiśmy wiatr. Wojna między Chinami i Japonią, prowadzona tylko częściowo przy użyciu nowoczesnego uzbrojenia i przez ludzi, którzy nie całkiem rozumieli jego działanie, nie stanowi dobrego przykładu możliwości przyszłego konfliktu. Najbardziej liczący się z korespondentów wojennych, Archibald Forbes, stwierdził ostatnio: ‘Jest rzeczą praktycznie niemożliwą, aby ktoś sobie dziś dokładnie, w całej pełni wyobraził, czym będzie kolejna wielka bitwa dla zdezorientowanego i przerażonego świata. Znamy elementy, które złożą się na jej przerażający kształt, ale jest to wiedza czysto teoretyczna. Ludzie muszą jeszcze zostać przerażeni grozą zbiorowej śmierci sianej przez pociski wystrzeliwane z broni, której nie da się zlokalizować, gdyż używany w niej proch nie wydziela dymu.’ Na koniec stwierdza: ‘Nieoczekiwana śmierć może spaść na ludzi jak deszcz z jasnego nieba’. Gdy uświadomimy sobie, że użycie wielolufowej broni palnej w jednej z bitew pod Metz spowodowało śmierć sześciu tysięcy Niemców w ciągu dziesięciu minut, że pod Plewną w 1877 roku Skobelew stracił w krótkim ataku na przestrzeni kilkuset metrów trzy tysiące ludzi oraz że od tamtego czasu broń wielolufowa i karabiny iglicowe pięciokrotnie zwiększyły siłę rażenia, to przed naszymi oczyma rysuje się przerażający obraz, który sprawia, że serce omdlewa. Wystarczy powiedzieć, że wielcy stratedzy europejscy spodziewają się, iż śmiertelność na przyszłych polach bitewnych będzie tak wielka, że opiekowanie się rannymi i grzebanie zmarłych będzie niemożliwe. W związku z tym niektórzy żołnierze będą w obowiązkowym ekwipunku posiadali przenośne krematorium do spalania ciał tych, co polegli w bitwie.

     Może wam się wydawać, że owe straszne nieszczęścia ominą spokojną Amerykę, podobnie jak anioł, który zabijał pierworodnych egipskich, mijał pokropione krwią odrzwia Izraelitów. Dałby Bóg, aby tak było! Skąd jednak miałaby wynikać nasza pewność? <str. 122> Para i elektryczność tak wspaniale połączyły ludzi w jednolitą społeczność myśli, interesów i celów, że wybuch wielkiej kontynentalnej wojny, w którą Anglia niemal na pewno będzie musiała się zaangażować, doprowadzi prawdopodobnie do tego, że cały cywilizowany świat stanie w ogniu. Oprócz tego na światowym horyzoncie pojawiła się na razie ledwie widoczna chmurka, obecnie nie większa od ludzkiej dłoni, która jednak może kiedyś zakryć całe niebo. Na wschodzie są dwa narody, Chiny i Japonia, których łączna populacja sięga gigantycznej liczby 500 mln. Jak dotąd owe zatłoczone ludzkie mrowiska nie potrafiły posługiwać się współczesną sztuką wojenną. Zadziwiającą prawdą jest bowiem to, że jedyne dwa narody, które od czasu narodzenia Jezusa zaznawały w swojej izolacji względnego ‘pokoju na ziemi’, są jednocześnie jedynymi pustelniczymi narodami, nad którymi nigdy nie wzeszło światło chrystianizmu. Jednak trzydzieści lat temu garstka Anglików i Francuzów bagnetami utorowała sobie drogę do Pekinu. Odtąd wszystko się zmieniło. Zachodnia cywilizacja przyniosła Wschodowi Biblie i kule, mitry i mitraliezys, marzenia o pobożności i maszynowe karabiny, krzyże i armaty Kruppa, świętego Piotra i saletrę strzelniczą. I tak Wschód może kiedyś powtórzyć za Shylockiems: ‘Wprowadzę w czyn te łajdactwa, których mnie uczycie. Przyjdzie mi to z trudnością, ale uczeń przerośnie mistrza’. Na tyle opanowali oni już pierwsze lekcję, że dobrze umieją wygrywać armatnimi kanonadami melodie śmierci. Niech tylko pasja wojny, która tak wyróżnia Zachód, raz obudzi zasobny Wschód z jego wiekowego snu, a nikt nam nie zagwarantuje, że na Europę nie najedzie z siłą miażdżącej lawiny kolejny Dżyngis Chan wraz ze swymi barbarzyńskimi hordami?

     Można jednak twierdzić, że te przygotowania nie mają znaczenia i są raczej gwarancją utrzymania pokoju niż prowokowaniem do wojny oraz że skuteczność współczesnej broni wyklucza wojnę. Choć sugestia ta może pozornie wydawać się słuszna, to jednak w praktyce sprzeciwiają się jej fakty, gdyż narody, które miały najmniejsze armie, cieszyły się największym pokojem, zaś te które dysponują potężnymi armiami chwieją się na krawędzi przepaści. Szwajcaria, Holandia, Belgia, Norwegia, Szwecja oraz Stany Zjednoczone utrzymują względnie dobre stosunki <str. 123> ze światem, gdy tymczasem Francja, Rosja, Niemcy, Austria i Włochy, uzbrojone po zęby i uginające się pod ciężarem zbrojeń, nieustannie rzucają sobie wzajemnie groźne spojrzenia wzdłuż wspólnych granic. W krajach tych znajdują się nieprzebrane pokłady wojowniczego ducha i międzynarodowej nienawiści, którym do eksplozji potrzebna jest tylko zapalna iskra jakiegoś niepozornego incydentu. I tak, gdy niedawno cesarzowa Augusta w ramach rozrywek odwiedziła Paryż, jej obecność w tym mieście wywołała popłoch na świecie, spowodowała spadek cen i kursów walut na giełdach, a w gabinetach rządowych całej Europy odbywały się pośpiesznie poważne i nerwowe konsultacje. Najmniejsza zniewaga, jaka mogła ją spotkać ze strony jakiegoś nieodpowiedzialnego Paryżanina, skłoniłaby jej syna, młodego cesarza Niemiec, do sięgnięcia po miecz. Tak więc równowaga świata znalazła się w rękach zwykłego ulicznego próżniaka. Jakże zatrważające jest to spostrzeżenie odnośnie naszej cywilizacji, w której powodzenie, a nawet życie milionów współbraci może zależeć od pacyfistycznych nastrojów jednego człowieka!

     Nie ulega więc żadnej wątpliwości, że ludzkość znajduje się na rozstajach dróg. Maksimum przygotowań zostało osiągnięte. W Europie zbrojenia nie mogą być już większe. Włochy znalazły się nawet w stanie bankructwa tym właśnie spowodowanego i każdego dnia mogą pogrążyć się w wirze rewolucji. Dlatego też wielu myślących publicystów jest przekonanych, że narody Europy zmuszone są albo walczyć, albo się rozbroić. Dobrze przepowiedział to nasz Mistrz: ‘Na ziemi uciśnienie narodów z rozpaczą, (…) Tak, iż ludzie drętwieć będą przed strachem i oczekiwaniem tych rzeczy, które przyjdą na wszystek świat’.”

     Zamieszczony poniżej fragment z The New York Tribune z 5 maja 1895 roku pokazuje, jak na tę sytuację patrzą niektórzy władcy europejscy.

     “Królowie chcą iść na emeryturę i wycofać się z życia publicznego. Abdykacja wisi w powietrzu. Od czasu obfitujących w wydarzenia lat 1848-49, kiedy to właściwie cała Europa otwarcie powstała przeciwko średniowiecznym tendencjom autokratycznym swych władców, nie było jeszcze takiej sytuacji, żeby tak wielu rządzących królów oznajmiło, iż nosi się z zamiarem opuszczenia swych tronów. W 1848 roku rządzili na ogół królowie, którzy urodzili się jeszcze w poprzednim stuleciu i byli wychowani w duchu tradycji, która czyniła ich całkowicie niezdolnymi <str. 124> do zrozumienia takich nowomodnych pojęć jak rząd ludowy, czy konstytucja narodowa. Byli raczej skłonni abdykować niż udzielić swego poparcia dla owych wywrotowych idei, które uznawali za synonimy krwawej rewolucji w rodzaju tej, która zawiodła na szafot Ludwika XVI oraz Marię Antoninę. To właśnie w ciągu tych dwóch burzliwych lat trony Austrii, Sardynii, Bawarii, Francji oraz Holandii zostały opuszczone przez tych, którzy je zajmowali. Jeśli więc dzisiaj, pół wieku później, zamierzają z kolei abdykować ich następcy, oznacza to, że i oni są mocno przekonani, iż ludowe ustawodawstwo jest nie do pogodzenia z dobrymi rządami – tak przynajmniej wygląda to z punktu widzenia tronu – oraz że nie jest możliwe dalsze utrzymanie zgody między dwoma diametralnie sprzecznymi instytucjami korony i parlamentu. I w tym zakresie nie całkiem się mylą, jako że rozwój rządów ludowych w stronę demokracji musi niewątpliwie powodować naturalne ograniczenie władzy i prestiżu tronu. Każdy nowy przywilej czy prawo udzielone ludowi lub jego konstytucyjnym przedstawicielom musi dla monarchów oznaczać pozbawienie ich tychże praw i przywilejów. Wraz z upływem czasu staje się w powszechnym przekonaniu coraz bardziej oczywiste, że królowie i cesarzowie są zbędnym anachronizmem, że są oni jedynie kosztownymi marionetkami, a ich ogromna słabość i brak władzy sprawiają, iż stają się oni częściej obiektem drwin niż przedmiotem szacunku. Bywają także coraz częściej poważną przeszkodą na drodze rozwoju politycznego, ekonomicznego a nawet intelektualnego. Doprawdy wydaje się, że w nadchodzącym wieku nie będzie już dla nich miejsca, chyba że jedynie w roli społecznych arbitrów, których władza zostanie ograniczona do stanowienia praw mody i dobrych obyczajów, a ich autorytet nie będzie egzekwowany z mocy pisanego prawa, ale będzie kwestią zwykłego taktu.

     Z monarchów, o których mówi się, że znajdują się w przededniu abdykacji, na pierwszym miejscu należy wymienić króla Hellenów, Jerzego, który oznajmił, że jest chory i zmęczony siedzeniem na niewygodnym tronie. Nie zawahał się też przed stwierdzeniem, że nawet atmosfera w Grecji przestała mu odpowiadać i dlatego gorąco pragnie przekazać berło swemu synowi Konstantynowi najszybciej jak tylko będzie możliwe. Nie utrzymuje on już kontaktów z poddanymi, nie ma przyjaciół w Atenach, z wyjątkiem gości zagranicznych, <str. 125> a na dodatek podejrzana polityka szybko zmieniających się rządów regularnie stawia go w bardzo niewygodnych i kłopotliwych sytuacjach względem niektórych zagranicznych dworów królewskich, z którymi utrzymuje bliskie stosunki.

      Także król Oskar wspomina o rezygnacji z korony na rzecz najstarszego syna. W jego przypadku są aż dwa parlamenty, które musi zadowolić. A ponieważ parlament sztokholmski jest w ciągłej opozycji względem parlamentu z Christianii, nie może on zadowolić jednego bez obrażania drugiego. W rezultacie Norwegia i Szwecja znajdują się, wedle jego własnych zapewnień, na krawędzi wojny domowej. Jest on przekonany, że konflikt między tymi dwoma krajami musi doprowadzić do zbrojnej potyczki, a nie do ugody i to zmusza go do abdykacji. Oświadczył on, że uczynił wszystko, co było w jego mocy, podobnie jak król Grecji, Jerzy, aby wypełnić zasady konstytucji, na mocy której dzierży sceptr władzy. Obecnie jednak dalsze postępowanie w taki sposób stało się absolutnie niemożliwe i wobec tego stoi on w obliczu problemu wyboru między pogwałceniem przysięgi koronacyjnej albo ustąpieniem na rzecz swojego syna.

     Inny król, Christian z Danii, w wieku osiemdziesięciu lat ma przeciwko sobie wybrane w niedawnych wyborach powszechnych Zgromadzenie Narodowe, w którym przeważającą większość mają ultraradykałowie i socjaliści, którzy są wrogami tronu. Mają oni przewagę nad umiarkowanymi liberałami wraz z maleńką partią konserwatystów w proporcji trzy do jednego. Królowi wydawało się już, że zacięty konflikt, który od dwudziestu lat jątrzył się w Danii między koroną a parlamentem, zakończył się zeszłego lata oraz że po tylu ustępstwach na rzecz uregulowania różnic wszystko powinno już pójść gładko. Tymczasem ma przeciwko sobie przygniatającą większość parlamentu, który już zapowiedział działania na rzecz wprowadzenia praw, które on sam nazywa powszechnymi, oraz domagania się ustępstw ze strony korony, łącznie z jej pojmowaniem wymagań konstytucyjnych. Przygnieciony podeszłym wiekiem i niedołężnością, dręczony chorobą swej żony, której zdecydowanie było główną podporą moralną jego królowania, a także pozbawiony <str. 126> potężnego poparcia swego zięcia, ostatniego cara rosyjskiego, Aleksandra, nie czuje się w tej sytuacji na siłach podjąć walkę i ogłasza, że zamierza ustąpić miejsca synowi.

     Do tych trzech królów trzeba dodać jeszcze monarchę włoskiego Humberta, który jest zmuszony poddać się premierowi, co jest obrzydliwością zarówno dla niego jak i królowej, i wyrazić zgodę na prowadzenie w jego imieniu polityki, która jest nie po jego myśli, ale za to jest zgodna z poglądami parlamentu. Nie jest tajemnicą, że cały swój osobisty majątek zainwestował on już za granicą, przewidując, że zostanie usunięty z włoskiego tronu. Wiadomo też, że nie znosi on obecnej sytuacji, w której musi być otoczony przez ludzi nieprzychylnych jemu i jego małżonce. Podobnie traktuje swoją pozycję względem kościoła, który nie tylko zdecydowanie sprzeciwia się szczerym uczuciom religijnym królowej i króla, ale wręcz stawia rodzinę rządzącą w niewygodnej i haniebnej sytuacji względem wszystkich innych dworów europejskich. Król Humbert jest bardzo wrażliwym człowiekiem i żywo reaguje na liczne nietakty ze strony członków rodzin królewskich innych państw, którzy odwiedzając Rzym wyraźnie omijają Kwirynał w obawie, że urażą przez to Watykan.

     Gdyby nie portugalska królowa, Maria Amelia, która w swym zdecydowaniu przypomina swą matkę, księżną Paryża, to król Carlos dawno by już porzucił tron na rzecz swego syna, mianując regentem swego młodszego brata. Rumuński król Karol oraz książę regent Bawarii również przygotowują się do przekazania swych tronów rodowym następcom. I na koniec zostaje jeszcze król bułgarski, Ferdynand, który jest zdecydowanie nakłaniany przez swych rusofilskich przyjaciół, aby abdykował, podczas gdy oni zajmą się tym, by znalazł się ponownie na tronie z protekcji Moskwy. Jak dotąd opiera się on jednak ich namowom, zdając sobie sprawę z tego, że szczelina między ustami a brzegiem pucharu jest dość szeroka i że gdy raz dobrowolnie zrzeknie się korony, to bardzo wiele rzeczy może stanąć na przeszkodzie, aby uniemożliwić mu ponowne jej odzyskanie.

     I w ten sposób, gdzie by nie spojrzeć, cel ludu z ich punktu widzenia w żaden sposób się nie przybliża, <str. 127> owa fala abdykacji nie zapewnia żadnej poprawy, a wręcz przeciwnie, spowoduje najprawdopodobniej odnowienie się walk sprzed pięćdziesięciu lat o konstytucyjne prawa i parlamentarne przywileje.”

     Hałaśliwe demonstracje socjalistyczne w niemieckim Reich­s­tagu, belgijskim parlamencie oraz francuskiej Izbie Deputowanych nie miały bynajmniej na celu uśmierzenia obaw rządzących. Niemieccy członkowie socjalistyczni, pomimo wezwania przewodniczącego, odmówili wzięcia udziału w oklaskach na cześć cesarza, a nawet nie powstali z miejsc. Socjaliści belgijscy w odpowiedzi na propozycję wzniesienia okrzyków na cześć króla, którego sympatie leżą, jak się wydaje, po stronie arystokracji i kapitału, wołali: “Niech żyje lud! Precz z kapitalistami!” Zaś francuscy deputowani, rozczarowani niezaspokojeniem żądań socjalistów, oświadczyli, że teraz rewolucja dokona tego, czego nie udało się osiągnąć przy pomocy metod pokojowych.

     Znamienne jest i to, że Reichstagowi nie udało się nadać mocy prawnej projektowi ustawy zmierzającej do ograniczenia rozwoju socjalizmu w Niemczech. Powody odrzucenia projektu zostały przedstawione w prasie w następujący sposób:

     “Niedawne odrzucenie przez Reichstag ‘projektu ustawy antyrewolucyjnej’, czyli najnowszej metody zwalczania socjalizmu opracowanej przez rząd niemiecki, stanowi interesujący rozdział w historii tego narodu, z którym wiele nas łączy pomimo różnic językowych i instytucjonalnych.

     Minęło wiele lat od czasu, gdy zaczęto zwracać uwagę na znamienny rozwój partii socjalistycznej w Niemczech. Ale dopiero w roku 1878, kiedy to przeprowadzono dwa zamachy na życie cesarza, rząd zdecydował się podjąć bardziej radykalne środki. Pierwsza ustawa przeciwko socjalizmowi została uchwalona w 1878 roku na okres dwóch lat, a następnie była odnawiana w latach 1880, 1882, 1884 i 1886.

     Następnie uznano, że potrzebna jest nowa ustawa i w roku 1887 kanclerz Bismarck przedłożył <str. 128> Reichstagowi projekt nowej ustawy, która dawała rządowi możliwość ograniczania swobody poruszania się przywódców socjalistycznych do określonego terytorium, pozbawiania ich praw publicznych oraz deportacji do innych państw. Parlament odmówił przyjęcia projektu proponowanego przez kanclerza, zadawalając się jedynie przedłużeniem terminu starej ustawy.

     W ten sposób pewne kręgi poczęły żywić nadzieję, że nie będzie już możliwości uchwalenia kolejnej ustawy represyjnej. Jednak nieustanny rozwój partii socjalistycznej i coraz większa wyrazistość jej propagandy w połączeniu z pojawieniem się wybryków anarchistycznych w Niemczech i innych częściach Europy skłoniły rząd do podjęcia dalszych kroków. W grudniu 1894 r. cesarz dał do zrozumienia, że przy współ­działaniu z nowym parlamentem zdecydowany jest przeciwdziałać próbom zaburzenia wewnętrznego porządku.

     Jeszcze przed końcem tego roku projekt ustawy antyrewolucyjnej został przedłożony zgromadzeniu narodowemu. Składał się on z szeregu poprawek do ogólnego prawa karnego tego kraju, które jako stałe elementy miały wejść w skład kodeksu karnego. W poprawkach tych przewidziane były grzywny i kary więzienia dla wszystkich, którzy w sposób niebezpieczny dla spokoju publicznego otwarcie atakują zasady religii, monarchii, małżeństwa, rodziny lub własności, używając przy tym obraźliwych wyrażeń. Kary te miały spotkać także tych, którzy publicznie głoszą lub rozpowszechniają stwierdzenia, wymyślone lub przekręcone, o czym wiedzieli albo w określonych okolicznościach mieli możliwość to stwierdzić, a które miałyby na celu pogardliwe przedstawienie instytucji państwowych albo ustaw wydawanych przez władze.

     Nowe prawo zawierało także uregulowania o podobnym charakterze, wymierzone w socjalistyczną propagandę w obrębie armii i floty.

     Gdyby sprzeciw zgłosili tylko socjaliści w parlamencie i poza nim, rządowi udałoby się bez trudności uchwalić swą ustawę. Jednak charakter wymienionych wykroczeń w połączeniu ze swobodą interpretacji prawa, jaką otrzymaliby policjanci i sędziowie, wzbudził nieufność, a nawet niepokój, w szerokich kręgach społecznych, gdyż uważano, że przepisy te doprowadzą do ograniczenia swobód wypowiedzi, nauczania oraz zgromadzeń publicznych.

     Zgodnie z tym, gdy tylko Reichstag rozpoczął debatę <str. 129> nad tą ustawą, natychmiast zaczął się ruch, podobnie jak to często bywa i w naszym kraju [USA]. Petycje od pisarzy, wydawców, artystów, profesorów uniwersyteckich, studentów i obywateli napływały tak długo do parlamentu, aż stwierdzono, że otrzymał on protesty podpisane przez ponad półtora miliona osób.

     Największe gazety w rodzaju Berliner Tageblatt przekazywały do Reichstagu petycje od swoich czytelników zawierające od dwudziestu do stu tysięcy podpisów. W międzyczasie złożono protest przeciwko projektowi w imieniu stu pięćdziesięciu niemieckich uniwersytetów, przyjęty na masowym spotkaniu delegatów, które odbyło się w stolicy.

     Wobec tak powszechnego sprzeciwu odrzucenie ustawy stało się nieuniknione, a z tej porażki rządu niewątpliwie najbardziej skorzysta partia socjalistyczna. Tymczasem Reichstag odrzucił projekt ustawy nie dlatego, że była ona wymierzona przeciwko socjalistom, ale ponieważ uważano, iż uderzając w tendencje anarchistyczne, będzie ona zagrażała szeroko rozumianym prawom człowieka.”

     W Londynie mówi się, że socjaliści zdobywają coraz to nowe tereny, podczas gdy anarchizm najwyraźniej umarł. Niezależna Partia Pracy, która była najpotężniejszą siłą zorganizowanego świata pracy, jest obecnie zdeklarowaną organizacją socjalistyczną. Spodziewa się ona rychłej rewolucji socjalistycznej, która niebawem doprowadzi do powstania republiki socjalistycznej na gruzach obecnej monarchii.

     Zauważając te fakty i tendencje, nie można się dziwić, że królowie i władcy podejmują szczególne środki ostrożności, aby chronić samych siebie i swoje interesy przed zagrożeniami rewolucji i anarchii o zasięgu światowym. Bojąc się i będąc zaniepokojeni usiłują oni zawierać wzajemne porozumienia, jednak obustronny brak zaufania jest tak potężny, że nie wiążą oni z tymi sojuszami wielkich nadziei. W stosunkach między narodami dominuje wrogość, zazdrość, chęć odwetu i nienawiść, zaś wzajemne porozumienia budowane są na zasadzie dbania o własne interesy. Stąd też związki te będą trwały dopóty, dopóki samolubne plany i zamysły polityczne ich uczestników będą wydawać się zbieżne. Nie cechuje ich <str. 130> ani miłość, ani dobra wola. Codzienna prasa nieustannie dostarcza dowodów na to, że narody nie są zdolne do przyjęcia wspólnej linii politycznej, która by mogła zapewnić harmonijną współpracę. Jakiekolwiek oczekiwania związane z tymi porozumieniami mocarstw są zatem pozbawione nadziei.

Kościelnictwo nie jest już bastionem

     Zdając sobie sprawę z sytuacji, przynajmniej do pewnego stopnia, władze spoglądają z nadzieją na kościół (nie na garstkę wiernych świętych, znanych Bogu i uznawanych przez Niego za Kościół, lecz na wielki kościół nominalny, który jest uznawany wyłącznie przez świat), oczekując od nich moralnego wsparcia albo udzielenia im kościelnej powagi, która pozwoliłby im sprostać wielkim problemom, jakie wyłaniają się obecnie w stosunkach między rządzącymi a ludem. Kościół także obawia się przyjęcia na siebie głównej siły uderzenia i wolałby raczej wspierać proces przywrócenia przyjaznych stosunków między książętami a ludem, jako że interesy arystokracji kościelnej i arystokracji świeckiej są ze sobą powiązane. Na próżno jednak oczekują pomocy z tego źródła, gdyż przebudzone masy nie przejawiają już większego szacunku dla władzy kapłańskiej i władzy państwowej. Tym niemniej przeprowadzane są próby sprawdzające, czy ubieganie się o pomoc kościoła ma sens. Niemiecki Reichstag, na przykład, który pod wpływem księcia Bismarcka w 1870 roku skazał jezuitów na wygnanie z Niemiec, uznając, że szkodzą oni niemieckiemu dobrobytowi, następnie unieważnił tę ustawę, mając nadzieję na pojednanie z partią katolicką i na uzyskanie jej wpływów dla poparcia ustaw dotyczących wojska. Przy okazji debaty na ten temat wygłoszono bardzo znamienną uwagę, która zapewne okaże się najprawdziwszym proroctwem, ale w swoim czasie wywołała jedynie konwulsje śmiechu na sali. W spostrzeżeniu tym stwierdzono, że przywrócenie praw jezuitów nikomu nie zagrozi, jako że niebawem przyjdzie potop (socjalizmu – anarchii) i pochłonie także jezuitów. <str. 131>

     Najważniejszą motywacją do podjęcia próby pojednania króla i rządu włoskiego z kościołem rzymskim był zapewne strach przez rozprzestrzenieniem się anarchii i perspektywa wojny społecznej. W nawiązaniu do tego premier Crispi, w znamiennym przemówieniu rozpoczynającym się od historycznego przeglądu bieżącej polityki Włoch i kończącym się deklaracją odnoszącą się bieżących problemów społecznych, a w szczególności do ruchu rewolucyjnego, stwierdził:

     “System społeczny przechodzi obecnie kryzys, który będzie brzemienny w skutki. Wobec tej nabrzmiałej sytuacji absolutnie niezbędne wydaje się połączenie sił władzy świeckiej i kościoła w celu podjęcia spójnego działania skierowanego przeciwko nikczemnej bandzie, która na swej fladze ma napisane: ‘Nie ma Boga, nie ma króla!’ Ta banda, mówił dalej, wypowiedziała społeczeństwu wojnę. Niech więc społeczeństwo podejmie wyzwanie i wzniesie przeciwko nim okrzyk wojenny: ‘Za Boga, króla i kraj!’”

     Takie samo trwożliwe przeczucie ze strony władz świeckich, które szerzy się wśród wszystkich cywilizowanych narodów, stanowi podstawę aktualnego pojednawczego nastawienia wszystkich władz świeckich Europy wobec rzymskiego papieża. Jego z dawna pielęgnowana nadzieja odzyskania choćby części utraconej władzy spotyka się obecnie z coraz bardziej przychylnym przyjęciem. To nastawienie narodów znalazło wyraźne odbicie w kosztownych darach, jakie kilka lat temu z okazji swego jubileuszu otrzymał papież od głów wszystkich rządów chrześcijaństwa. Czując brak kompetencji w celu przeprowadzenia walki z potężnymi siłami budzącego się świata, władze świeckie, jawnie zdesperowane, przywołują na pamięć dawną moc papiestwa, tyranii, która niegdyś trzymała w garści całe chrześcijaństwo. Tak więc choć nienawidzą oni tego tyrana, gotowi są na daleko idące ustępstwa, jeśli tylko dzięki temu uda im się utrzymać pod kontrolą niezadowolenie ludzi.

     Często uważa się, że roszczenia te, tak poważnie podtrzymywane przez Kościół Rzymskokatolicki, są jedynym niezawodnym bastionem mogącym powstrzymać podnoszącą się falę socjalizmu i anarchizmu. <str. 132> Nawiązując do tych złudzeń były członek zakonu jezuitów hrabia Paul von Hoens­brouck, obecnie nawrócony na protestantyzm, wskazuje na katolicką Belgię i tamtejszy rozwój socjaldemokracji, aby wykazać, że oczekiwanie na pomoc z tej strony pozbawione jest wszelkiej nadziei. W artykule, który ukazał się w Preußische Jahrbuch w Berlinie, w 1895 roku, pisze on:

     “Belgia była przez wieki krajem katolickim i aż do cna ultramontańskims. Wśród jego ludności liczącej sześć milionów jest jedynie piętnaście tysięcy protestantów oraz trzy tysiące Żydów. Reszta to katolicy. Oto jednorodność wyznaniowa. Kościół katolicki stanowił wiodący czynnik i siłę w życiu i historii Belgii, tutaj też święcił on największe triumfy nieustannie się nimi szczycąc. Z wyjątkiem kilku przypadków kontrolował on system edukacyjny tego kraju, szczególnie w szkołach podstawowych i powszechnych. (…)

     Jak zatem powodzi się socjaldemokracji w katolickiej Belgii? Wystarczy spojrzeć na ostatnie wybory. Blisko jedna piąta wszystkich głosów została oddana na kandydatów socjaldemokracji. Należy przy tym pamiętać, że po stronie przeciwnej socjalistom zostało oddanych znacznie więcej ‘głosów wielokrotnych’ niż na socjaldemokrację. W Belgii panuje bowiem zasada, że bogatym i wykształconym przysługuje prawo ‘głosu wielokrotnego’, oznacza to, że ich głosy liczone są podwójnie albo potrójnie. Ultramontaniści rzeczywiście utrzymują, że wzrost popularności socjalistów należy przypisać rozwojowi partii liberalnej. Jest to do pewnego stopnia słuszne, jednak twierdzenia klerykałów, że stanowi to bastion przeciwko socjalizmowi, bezbożności i rozkładowi moralności, okazują się przez to ni mniej ni więcej, tylko absurdem. Skąd bowiem wzięli się owi liberałowie, skoro kościół katolicki jest lekarzem od wszystkich dziedzicznych boleści państwa i społeczeństwa?

     Katolicyzm potrafi ratować ludzi przed ‘ateistycznym liberalizmem’ w równie niewielkim stopniu, co przez socjaldemokracją. W roku 1886 wśród ludzi na różnych stanowiskach rozpowszechniona została ankieta, zawierająca pytania odnośnie warunków życia robotników. Trzy czwarte odpowiedzi <str. 133> zawierało stwierdzenia, że religijność wśród ludzi ‘podupadła’, ‘całkowicie zanikła’, albo że ‘katolicyzm traci coraz bardziej punkt oparcia’. Odpowiedź, jaka nadeszła z Ličge, gdzie jest trzydzieści osiem kościołów oraz trzydzieści pięć klasztorów, była beznadziejna. Mieszkańcy Brukseli oświadczyli, że ‘dziewięć dziesiątych dzieci pochodzi z nieprawego łoża, a niemoralność jest nie do opisania’. Dzieje się zaś tak pomimo tego, że belgijscy socjaldemokraci, o ile chodzili do szkół, byli uczniami katolickich, ultramontańskich szkół publicznych i dotyczy to kraju, w którym wygłasza się rocznie ponad pół miliona katolickich kazań oraz wykładów katechetycznych. Kraj, o którym słusznie powiada się, że jest ‘państwem klasztorów i kleru’, stał się Eldorado dla rewolucji socjalnej.”

Nadmierne przygotowania wojenne

     Zagrożenie rewolucją skłania wszystkie narody “chrześcijaństwa” do nadmiernych przygotowań wojennych. Miejski dziennik pisze: “Pięć najważniejszych narodów Europy zamknęło w specjalnych skarbcach 6525 mln franków z przeznaczeniem na niszczenie ludzi i materiałów w trakcie wojny. Niemcy były pierwszym państwem, które zaczęło gromadzić rezerwowy fundusz na ten zabójczy cel. Mają one 1500 mln franków. Francja ma 2000 mln franków, Rosja, pomimo spustoszenia spowodowanego cholerą i głodem – 2125 mln, Austria – 750 mln, Włochy, najbiedniejsze z nich wszystkich – nieco mniej niż 250 mln. Owe potężne sumy pieniędzy leżą w skarbcach, nie przynosząc żadnego pożytku. Nie mogą być i nie będą one przeznaczone na żaden inny cel, z wyjątkiem wydatków wojennych. Niemiecki cesarz Wilhelm powiedział, że wolałby raczej, aby zhańbiona została wiarygodność finansowa Niemiec, niż miałby tknąć jedną markę z funduszu wojennego.”

     Jeszcze w roku 1895 Departament Wojny Stanów Zjednoczonych przygotował następujący wykaz liczebności armii obcych krajów: Austro-Węgry – 1 794 175; Belgia – 140 000; Kolumbia – 30 000; Anglia – 662 000; Francja – 3 200 000; Niemcy – 3 700 000; Włochy – 3 155 036: Meksyk – 162 000; <str. 134> Rosja – 13 014 865; Hiszpania – 400 000; Szwajcaria – 486 000. Roczny koszt utrzymania tych wojsk wynosi 631 226 825 dolarów.

     W tym samym czasie siły militarne Stanów Zjednoczonych, według raportu sekretarza wojny w Izbie Reprezentantów, liczyły w sumie 141 846 ludzi, podczas gdy osiągalną, choć nie zorganizowaną siłę militarną, którą w Europie nazywa się “pospolitym ruszeniem” kraju, sekretarz obliczył na 9 582 806 ludzi.

     Reporter New York Herald, który właśnie wrócił z podróży po Europie napisał:

     “Kolejna wojna w Europie, niezależnie od tego kiedy wybuchnie, wywoła zniszczenia na niespotykaną dotąd skalę. Wszelkie źródła dochodów zostały odsączone, albo wręcz wyczerpane, w związku z wydatkami wojennymi. Zbędne jest mówienie, że czegoś takiego świat jeszcze nie widział, ponieważ świat nigdy nie dysponował takimi środkami wojskowymi. Europa jest jednym wielkim obozem wojskowym. Najważniejsze mocarstwa są uzbrojone po zęby. Odbywa się to dzięki ogólnemu wysiłkowi, który jest podejmowany bynajmniej nie dla parady albo rozrywki. Potężne armie, niezwykle zdyscyplinowane i doskonale uzbrojone, opierające się na muszkietach albo trzymające uzdy w dłoniach, oczekują w obozach i w polach na sygnał do uderzenia wzajemnie na siebie. Wojna w Europie zapewnia tylko jedną rzecz – konieczność wybuchu następnej wojny.

     Mówi się, że wielkie stacjonarne wojska są gwarantem pokoju. Przez pewien czas może tak być, ale nie na dłuższą metę, gdyż zbrojna bezczynność na tak ogromną skalę wymaga zbyt wielu ofiar i jest zbyt ciężkim brzemieniem, by nie miała spowodować nieuchronnej akcji zbrojnej.”

Nowoczesne środki wojenne

     Korespondent Pittsburgh Dispatch pisze z Waszyngtonu:

     “Jakże potwornym magazynem osobliwości są składy broni i amunicji oraz wszelkiego rodzaju modeli wojennych w każdym zakątku i zakamarku Departamentu Wojny i Floty! Są one rozproszone i stosunkowo mizerne, by mogły dać pewność, jednak jest ich wystarczająco dużo, aby wykazać nawet najbardziej bezmyślnym ludziom, <str. 135> w jakim kierunku zmierzamy i jaki będzie koniec owego zadziwiającego zapału twórczego w zakresie środków zagłady rodzaju ludzkiego. Wszystkie przykłady tej inwencji, którymi dysponujemy obecnie w naszym młodym kraju, ledwie można by porównać co do rozmiaru i pomysłowości z jedną salą obszernej kolekcji prezentowanej w londyńskim Tower. Mimo to mówią one wszystko. Patrząc na ową zbrodniczą maszynerię, można by pomyśleć, że przywódcy świata postanowili dokonać zniszczenia rasy ludzkiej, zamiast pracować nad poprawą jej losu i przedłużeniem istnienia.

     Obok nowoczesnych wynalazków, umożliwiających jednemu człowiekowi zabicie tysiąca innych w przeciągu mgnienia oka, znajduje się surowa broń z owych mniej skomplikowanych czasów, kiedy to bitwy polegały na walce wręcz. Nie ma jednak potrzeby wspominania o tym tylko po to, by wykazać postęp w sztuce wojennej. Nawet te urządzenia, które były używane w czasie ostatnich wielkich wojen są już obecnie przestarzałe. Gdyby jutro miała się rozpocząć nowa wojna domowa w Stanach Zjednoczonych, lub też gdybyśmy musieli zaangażować się w jakąś wojnę z innym państwem, to bylibyśmy raczej skłonni unieść się na skrzydłach i walczyć w powietrzu, aniżeli posługiwać się w walce bronią, która była używana ćwierć wieku temu. Niektóre z dział i okrętów, które stały się popularne w końcowych dniach wojny, unowocześnione i ulepszone, tak że właściwie zatraciłyby swój oryginalny kształt, mogłyby jeszcze znaleźć ograniczone zastosowanie, jednak ogromna masa zbrodniczej maszynerii zostałaby zastąpiona całkowicie nowymi wynalazkami, wobec których stara broń, nawet ta najlepsza, okazałaby się słaba i całkowicie bezsilna. Nigdy nie uświadomiłem sobie postępu w tej straszliwej dziedzinie tak mocno, jak wczoraj, kiedy to na zlecenie Departamentu Floty pokazano mi model i plany nowego automatycznego działka wielolufowego Maxima. Jest to (jak i inne typy działka Maxima) z pewnością najbardziej genialna i najokrutniejsza broń, jaką wymyślono w ostatnich czasach. Zamierza się ją produkować w różnych kalibrach aż po działo 150 mm, które będzie automatycznie oddawać około 600 strzałów na minutę. Działko Gatlinga oraz inne typy karabinów, używające bardzo małych pocisków, są jeszcze szybsze. Są jednak w porównaniu z Maximem niewygodne w użyciu, wymagają większej liczby operatorów, znacznie więcej ważą i mają znacznie <str. 136> mniejszą dokładność. Działko Maxima może obsługiwać jeden mężczyzna, jedna kobieta, albo nawet dziecko, zaś po uruchomieniu go strzelec może pójść zjeść szybką przekąskę, gdy w tym czasie jego karabin będzie kontynuował dzieło zagłady kilkuset osób. Z tyłu działka za kuloodporną osłoną strzelec ma specjalne siodełko, gdyby miał ochotę usiąść. Chcąc powalić całą armię w ciągu kilku minut, musi tylko poczekać, aż pierwsze szeregi znajdą się w zasięgu jego działania. Następnie kręci mechanizmem, który odpala pierwszy pocisk i uruchamia działanie automatu. Siła odrzutu z wybuchu pierwszego naboju usuwa pustą łuskę, wprowadza następny nabój i odpala go znowu. Wybuch kolejnego naboju powoduje taki sam skutek i tak proces ten może powtarzać się w nieskończoność. Tak przebiega nieustający mord.

     Jeden z wynalazków pana Maxima został nazwany “karabinem ulicznym”. Jest to niewielki i lekki sprzęt, który daje się łatwo przenosić wraz z wystarczającym zapasem amunicji dla przepędzenia przeciętnych tłumów z ulic albo pozbawienia ich życia. Interesujące jest to, jak ostatnie wynalazki w tej dziedzinie wychodzą naprzeciw możliwości ulicznych rozruchów. Od kiedyż to wynalazcy zostali prorokami? O tak, ów “karabin uliczny” może być uruchamiany z częstotliwością dziesięciu morderczych strzałów na sekundę, zapewniając strzelcowi całkowicie bezpieczne schronienie, nawet jeśli tłum byłby uzbrojony w strzelby czy pistolety, chyba że tłum przeprowadzi szturm i przejmie kontrolę nad karabinem oraz jego operatorem. Zdaje się, że wynalazcy w rodzaju pana Maxima zakładają, że współczesny tłum będzie stał na ulicy, dając się spokojnie zastrzelić bez podejmowania jakiejkolwiek akcji obronnej albo zaczepnej, tak jakby ludzie nie potrafili się ukryć za węgłami i przy użyciu bomb wysadzić i spalić miasto w przypływie szaleństwa. Jakby nie było, zrobił on wszystko, co tylko było możliwe w sprawie karabinu przeciwko tłumowi. Do owej niewielkiej broni można załadować tyle amunicji, że wystarczyłaby ona do uprzątnięcia ulicy jedną serią w przeciągu kilku sekund. Z karabinu tego można strzelać z muru albo przez okno, i to z podobną łatwością jak na otwartej ulicy. Jednym ruchem dłoni możną skierować jego lufę w dół lub w górę, aby raziła cele znajdujące się bezpośrednio nad albo pod strzelcem bez narażania życia czy nawet którejś z części ciała człowieka poświęcającego się tej finezyjnej sztuce zabijania.

     Przytoczyliśmy przykład najnowszego i najbardziej <str. 137> śmiercionośnego wynalazku, lecz nie oznacza to bynajmniej, że nic lepszego nie zostanie już wymyślone. Stopniowo do umysłów tych, którzy się interesują tymi zagadnieniami, dociera fakt, że znajdujemy się dopiero na początku drogi w tej dziedzinie. Staraliśmy się utrzymać pokój w zakresie obrony przez rozwijanie środków skutecznego ataku, wszystko na darmo. Nie da się zbudować takiego statku, który oparłby się atakowi przy użyciu współczesnej torpedy.

     Żaden naród nie posiada bogactwa pozwalającego wybudować umocnienia, które nie mogłyby być zniszczone w krótkim czasie przez najnowsze i najbardziej nikczemne formy pocisków dynamitowych. Sterowanie balonami nie sprawia obecnie o wiele większych trudności, niż kierowanie statkami na wodach, tak więc i te urządzenia mogą zostać w kolejnych wojnach intensywnie wykorzystane do niszczenia wojsk i umocnień. Śmiercionośne urządzenia stały się tak proste i tanie, że jeden człowiek może unicestwić całą armię. Jeśli mocni są na tyle uzbrojeni, by móc pokonać słabych, to z drugiej strony słabi mogą z łatwością na tyle się wzmocnić, by zniszczyć nawet tych najmocniejszych. Wojna będzie oznaczała unicestwienie obu stron. Wojska lądowe, morskie kolosy oraz powietrzne krążowniki wojenne zniosą się wzajemnie z powierzchni ziemi, nawet bez konieczności bezpośredniego kontaktu.”

     Są jednak jeszcze bardziej aktualne ulepszenia. New York World zamieścił następujący artykuł na temat karabinów i prochu.

     “Maxim, producent dział, oraz dr Schupphaus, specjalista od prochu strzelniczego, wymyślili nowy proch do armat i torped, przy użyciu którego można będzie wystrzelić na odległość szesnastu kilometrów ogromną kulę armatnią wypełnioną materiałami wybuchowymi, której uderzenie zgniecie na drobny pył wszystko, co znajdzie się w promieniu kilkudziesięciu metrów.

     Wynalazek ten został nazwany ‘Systemem Maxima-Schupphausa do wystrzeliwania torped powietrznych z dział przy użyciu specjalnego prochu, który wyrzuca pocisk przy początkowo niskim ciśnieniu, a następnie zwiększa jego prędkość utrzymując ciśnienie na całej długości działa’. Urządzenie uzyskało patent na Stany Zjednoczone oraz Europę.

     Specjalny proch, który w nim zastosowano, zawiera niemal czystą bawełnę strzelniczą z niewielką domieszką nitrogliceryny, <str. 138> dzięki czemu nie ma on żadnej z wad prochów nitroglicerynowych. Został też zabezpieczony przed rozkładem niewielką domieszką mocznika. Jest zupełnie bezpieczny w użyciu, gdyż można go uderzyć ciężkim młotkiem nie narażając się na niebezpieczeństwo wybuchu. Sekret jego niezwykłej mocy wynika z prostej matematycznej prawdy, o której nikt wcześniej nie pomyślał. Mocno wybuchowy proch jest obecnie ładowany do armat w formie pasemek, małych kostek lub litych cylindrycznych pałeczek o średnicy 12-19 mm i długości kilkudziesięciu centymetrów, które wyglądają jak wiązka ciemnych, woskowych prętów. Gdy proch ten jest odpalony, każdy pręt zapala się najpierw na końcach oraz na obwodzie i spala się do środka.

     Objętość gazów, jaka powstaje w procesie spalania, rośnie coraz wolniej, gdyż maleje powierzchnia spalania. Skoro więc objętość gazu nadaje prędkość pociskowi, to procesowi temu towarzyszy zmniejszenie prędkości. Zasięg strzału nie jest więc tak daleki, jaki mógłby być, gdyby ciśnienie gazów zwiększało się albo przynajmniej utrzymywało się na stałym poziomie.

     Każda laska prochu Maxima i Schupphausa ma wiele małych otworków wzdłuż całej długości pręta. Gdy proch zostanie zapalony, ogień rozprzestrzenia się bardzo szybko nie tylko po obwodzie laski, ale także we wszystkich szczelinach perforacji. Owe niewielkie otworki palą się tak gwałtownie, że stosunek objętości wydzielonego gazu na początku i na końcu lufy działa wynosi szesnaście do jeden.

     Na skutek tego pocisk opuszcza lufę z niesamowitą prędkością, a każdy mały otworek w pręcie prochu przyczynia się do przyspieszenia jego niszczycielskiej misji w odległości wielu kilometrów od działa. Użycie wielkiego działa spowoduje, że rozmiary zniszczeń spowodowanych przez owo cudo nowoczesnej artylerii będą nieobliczalne. Ten nowy śmiercionośny proch został zastosowany w armatach polowych oraz ciężkich działach obrony wybrzeża w Sandy Hook. Skutki były zdumiewające. Działo 250 mm, do którego załadowano 58 kg prochu, wyrzuciło pocisk o wadze 260 kg na odległość 13 km w morze. Ciśnienie na prętach prochu było bardziej równomierne niż notowano dotychczas, co jest najważniejszym czynnikiem określającym <str. 139> wartość prochu o zwiększonej sile wybuchu. Bez wyrównanego ciśnienia dokładność celowania jest nieosiągalna.

     Wielkie działo, którego skonstruowanie zaproponowali panowie Maxim oraz Schupphaus będzie miało kaliber 500 mm i będzie przeznaczone do obrony wybrzeża. Działo to będzie się wyróżniało kilkoma osobliwościami. Nie będzie ono złożone, czyli skręcone z wielu stalowych elementów, lecz będzie się składać z jednej, cienkiej, stalowej rury o długości około 9 metrów, której ścianki nie będą grubsze niż 50 mm, podczas gdy ściany moździerza muszą mieć 200-250 mm grubości, by mogły wytrzymać siłę wybuchu. Odrzut działa będzie amortyzowany przez hydrauliczne bufory zawierające wodę i olej. Gdyby zastosować nowy proch w pięćsetmilimetrowym dziale tego typu, umieszczonym przy wejściu do portu Nowego Jorku na forcie Washingtona albo Wadswortha, można by kontrolować morze w promieniu 16 km. Przy uzyskaniu tak jednolitego ciśnienia i prędkości można osiągnąć niesłychaną precyzję ognia. Wystarczyłoby jedynie przy użyciu celownika optycznego wycelować działo w kierunku statku znajdującego się w jego zasięgu, a zniszczenie obiektu byłoby całkowicie pewne. Ilość wyrzuconych materiałów wybuchowych byłaby zupełnie wystarczająca do zatopienia okrętu wojennego, nawet jeśli pocisk wybuchnąłby w odległości 18 metrów od burty statku. Wybuch pocisku ważącego 68 kg w odległości 45 m od obiektu byłby na tyle niebezpieczny, że spowodowałby poważne uszkodzenia uniemożliwiające dalszą żeglugę statku.”

     Dr R. J. Gatling, wynalazca wspaniałego karabinu maszynowego, który nosi jego imię, w nawiązaniu do wynalezienia nowego prochu bezdymnego, powiedział:

     “Ludzie nie są na tyle uświadomieni, by docenić ogromny przewrót, jaki dokona się w przyszłej sztuce wojennej dzięki wynalezieniu prochu bezdymnego. Już obecnie 3-4 mln muszkietów w Europie są przestarzałym sprzętem, skonstruowanym z przeznaczeniem do zastosowania czarnego prochu, nie mówiąc już o milionach sztuk amunicji, którą wszystkie państwa będą chciały sprzedać za grosze. Oto ogromne sumy zmarnowanego kapitału, ale takie są nieuchronne skutki postępu. Karabiny armii amerykańskiej też staną się niebawem przestarzałe, gdyż w celu utrzymania pokoju z całą resztą świata również będziemy musieli zastosować bezdymny proch. Karabin załadowany takim prochem wystrzeliwuje pocisk <str. 140> na odległość dwukrotnie większą niż przy użyciu czarnego prochu. Ponadto nowy wynalazek zmienia całkowicie taktykę walki, jako że w nowoczesnej bitwie oddziały nigdy nie staną uszykowane naprzeciwko wroga. Otwarta walka, tak jak to miało miejsce przez wieki, należy do przeszłości, gdyż dzisiaj oznaczałaby całkowite unicestwienie. Gdyby bezdymny proch znalazł się w użyciu w trakcie ostatniej wojny domowej, to konflikt między stanami nie trwałby dłużej niż dziewięćdziesiąt dni.

‘Jak jest różnica między karabinem szybkostrzelnym a karabinem maszynowym?’

     Szybkość karabinu szybkostrzelnego jest nieporównywalnie mniejsza od szybkości karabinu maszynowego. Ma on na ogół tylko jedną lufę i ładuje się go nabojami. Jest to ciężki karabin przeznaczony do łodzi torpedowych, ale oddanie piętnastu strzałów na minutę stanowi już dobry wynik, jak na ten typ broni. Karabin maszynowy typu Gatlinga ma od sześciu do dwunastu luf i obsługiwany przez trzech ludzi praktycznie nigdy nie przestaje strzelać, jedna salwa następuje zaraz po drugiej z szybkością 1200 strzałów na minutę. Owych trzech ludzi może prześcignąć w zabijaniu całą brygadę uzbrojoną w przestarzałe muszkiety.”

Pewien autor napisał w Cincinnati Enquirer:

     “Obraz przyszłej wojny, jeśliby taka miała mieć miejsce, zostanie ukształtowany przez całkowicie nowe elementy, elementy tak straszliwe, że na zawsze pozostawią one piętno barbarzyństwa wyryte na czole naszej cywilizacji. Nowe formacje wojskowe, które spowodowały czterokrotne zwiększenie armii, bezdymny, straszliwy proch, któremu nic się nie oprze, współczesna piorunująca artyleria i karabiny z magazynkami, które powalą armie podobnie jak tornado, które strąca jabłka z drzewa, obserwatoria na balonach, balonowe baterie, które będą zrzucać masy prochu na miasta i fortece, niszcząc je w krótkim czasie i to znacznie skuteczniej niż przez ostrzeliwanie, przenośne linie kolejowe dla artylerii, światło elektryczne i telefon – wszystko to całkowicie zmieniło taktykę wojskową. Kolejna wojna będzie prowadzona w zupełnie innym systemie, którego nigdy dotychczas nie wypróbowano i który sprawi wiele niespodzianek. ‘Zbroimy się w celach obronnych, a nie zaczepnych’; ‘siła jest naszą obroną: zmusza ona naszych sąsiadów do przestrzegania pokoju i zapewnia nam należne poważanie’. <str. 141>

     Tymczasem każde mocarstwo prowadzi tę samą politykę, która sprowadza się do stwierdzenia, że cała ta straszliwa, zbrodnicza manifestacja ma na celu ochronę pokoju przed pazurami wojny. I choć wydaje się to być szczytem ironii, to mocno w to wierzę, gdyż jest to oczywiste, i uważam, że pokój jest dobrze strzeżony przed wojną przy użyciu instrumentów przynależnych wojnie, a właściwie dzięki obawom, wywoływanym ich rozmiarem i potwornością. Bezlitosne zbrojenia stają się jednak wszystko zagarniającym wirem, do którego powoli zmierza publiczna fortuna w powszechnym usiłowaniu zapełnienia bezdennego wulkanu materiałami wybuchowymi. Może się to wydawać dziwne, ale ta ocena sytuacji jest prawdziwa. Europa spoczywa na wulkanie przez siebie wykopanym i pracowicie wypełnionym najbardziej niebezpiecznymi elementami. W pełni świadomości tego zagrożenia, starannie pilnuje ona, by w pobliże krateru nie dostał się żaden podpalacz. Gdy jednak choć na chwilę osłabnie jej czujność i zdarzy się wybuch, cały świat poczuje wstrząsy i drgania z tego powodu. Barbarzyństwo objawi się w całej swej ohydzie, a przekleństwo będzie się szerzyć od narodu do narodu i zmusi ludzi do wymyślenia innych sposobów uregulowania spraw międzynarodowych, bardziej godnych naszej epoki, zaś wojna zostanie swymi własnymi rękami pogrzebana pod ruinami, aby już nigdy nie powstać.”

Jeszcze jeden karabin wymuszający pokój

     Pobudźcie mocarzów, niech przyciągną a dadzą się nająć wszyscy mężowie waleczni. Zbierzcie się w dolinie Jozafat (dolinie śmierci). Kto słaby, niech rzecze: Mocnym ja. Przekujcie lemiesze wasze na miecze, a kosy wasze na oszczepy (Joel 3:10).

     W jaki sposób odbędzie się owo przystąpienie do wojny i przy użyciu jakich środków, można domyślać się na podstawie zamieszczonego poniżej opisu karabinu. Mówiąc o przygotowaniach do wojny między narodami, warto zwrócić uwagę na fakt, że rządy i generałowie zaczynają się obawiać swoich własnych oddziałów. Służba porządkowa w stanie Ohio uchyliła się od wypełnienia swych obowiązków w związku z zamieszkami wywołanymi przez strajki. Marynarze w Brazylii zbuntowali się przeciwko rządowi. Żołnierze w Portugalii wystąpili przeciwko własnym generałom. Podobnie może być wkrótce w każdym państwie świata.

     Niemcy, które dysponują potężną armią, ogarnia strach, gdyż <str. 142> socjalizm zdobywa coraz większą popularność wśród żołnierzy. Niedawno nawet w Wielkiej Brytanii uznano za konieczne rozbrojenie niektórych chłopskich służb porządkowych. Tajemnicą tych wszystkich przypadków niesubordynacji jest wiedza; wiedza wynika z wykształcenia, wykształcenie zaś jest wspomagane przez prasę drukarską i wspaniałą moc Boskiego oświecenia, podnoszącą zasłony ciemnoty i przygotowującą ludzkość na wielki dzień Mesjasza, który rozpocznie się od ucisku.

     Zastanawialiśmy się kiedyś, w jaki sposób rewolucja, o której wspomina Pismo Święte, ogarnie całą ziemię; w jaki sposób mogłaby wybuchnąć anarchia pomimo zjednoczenia wszystkich sił oraz wpływów kapitału i cywilizacji przeciwko temu zjawisku. Obecnie jednak widzimy, jak wykształcenie (wiedza) toruje drogę dla wielkiej światowej katastrofy, której według Pisma Świętego można oczekiwać prawdopodobnie za kilka lat. Teraz przekonaliśmy się, że ci sami ludzie, którzy są ćwiczeni w posługiwaniu się najnowocześniejszymi narzędziami służącymi do niszczenia ludzkiego życia, mogą przejąć kontrolę i opiekę nad bronią i amunicją. Poniżej zamieszczamy wspomniany już artykuł:

     “Karabin ten, ważący niecałe 10 kilogramów, którym można się posługiwać jak zwykłą strzelbą myśliwską, raz uruchomiony, wyrzuca z siebie strumień kul z prędkością 400 strzałów na minutę. Ta nowa broń nazywa się Benet-Mercier i jest wynalazkiem francuskim. Karabin ten ma kolbę, którą opiera się na ramieniu. Strzelający żołnierz leży na ziemi, opierając karabin na dwóch podpórkach. Zwiększa to bezpieczeństwo w porównaniu z szybkostrzelnym modelem Hirama Maxima, jako że operator tego karabinu jest zmuszony wstać, aby go załadować. To wystawia go na widok nieprzyjaciela – a raczej wystawia wszystkich trzech, gdyż do obsługi tej cięższej broni trzeba aż trzech ludzi.”

     Proroctwo Joela (3:9-11) wypełnia się z pewnością w niespotykanych przygotowaniach wojennych, jakie prowadzone są obecnie między narodami. Proroczo określa on emocje <str. 143> naszych czasów, mówiąc: “Obwołajcie to między narodami, ogłoście wojnę, pobudźcie mocarzów, niech przyciągną a dadzą się nająć wszyscy mężowie waleczni. Przekujcie lemiesze wasze na miecze, a kosy wasze na oszczepy; kto słaby, niech rzecze: Mocnym ja. Zgromadźcie się, a zbieżcie się wszystkie narody okoliczne, zbierzcie się”. Czyż nie takie jest ogólnoświatowe wołanie obecnego czasu? Czyż mocni i słabi nie przygotowują się psychicznie na zbliżający się konflikt? Czyż nawet i kościół przyznający się do Chrystusa nie ćwiczy młodych chłopców i nie rozbudza w nich ducha wojny? Czyż nie jest tak, że mężczyźni, którzy w innych okolicznościach chodziliby za pługiem i przycinali gałęzie drzew, kują narzędzia wojenne i uczą się nimi posługiwać? Czyż wreszcie wszystkie narody nie gromadzą swych potężnych zastępów i nie wykorzystują swych źródeł finansowych ponad granice wytrzymałości, aby w tych przygotowaniach sprostać naglącym wymogom wojennym – wymogom wielkiego ucisku, którego rychłe nadejście jest przez nich zauważane?

Stany Zjednoczone, posiadające wyjątkową pozycję,
zagrożone jeszcze większym złem niż Europa

     Pozycja Stanów Zjednoczonych Ameryki między narodami jest wyjątkowa niemal pod każdym względem i to w takim stopniu, iż niektórzy skłonni byliby uważać ten kraj za wybrane dziecko Bożej opatrzności i sądzić, że nie zostanie on objęty wydarzeniami ogólnoświatowej rewolucji. Jednak takie wymarzone bezpieczeństwo nie jest zgodne ze zdrowym rozsądkiem, zarówno w świetle znaków czasu, jak i wobec działania sprawiedliwych zasad odwetu, według których sądzone są narody i jednostki.

     Rozsądny i nieuprzedzony człowiek nie będzie miał wątpliwości co do tego, że szczególne okoliczności odkrycia tego kontynentu oraz osadzenia jego narodu na dziewiczej ziemi, by mógł oddychać jej wolnym powietrzem i rozwijać jej wspaniałe zasoby, było krokiem na drodze Boskiej opatrzności. Wskazują na to czas i <str. 144> okoliczności. Emerson powiedział kiedyś: “Cała historia naszego kraju wydaje się być ostatnim wysiłkiem Boskiej opatrzności na rzecz rodzaju ludzkiego”. Nie powiedziałby tego jednak, gdyby rozumiał Boski plan wieków, z którego jasno wynika, że nie jest to “ostatni wysiłek Boskiej opatrzności”, ale ściśle określone ogniwo w łańcuchu opatrznościowych okoliczności, zmierzających do wykonania Boskiego zamierzenia. Ziemia ta udzieliła schronienia ludziom prześladowanym w innych krajach przez tyranię świeckiego i kościelnego despotyzmu. Tutaj, gdzie bezmierne oceaniczne pustkowie oddzieliło uciekinierów od dawnych dyktatur, duch wolności znalazł miejsce wytchnienia i można było nadać realny kształt eksperymentalnej idei rządu ludowego. W tych sprzyjających okolicznościach wspaniałe dzieło Wieku Ewangelii – wybór prawdziwego Kościoła – korzystało z ogromnych udogodnień. Są też wszelkie podstawy ku temu, by sądzić, że tutaj właśnie zebrany zostanie największy plon tego wieku.

     W żadnym innym kraju błogosławione posłannictwo żniwa – Plan Wieków oraz czasy, chwile i przywileje w nim zamierzone – nie uzyskałoby takiej swobody rozpowszechniania i łatwości zwiastowania. Nigdzie indziej też, jak tylko w obrębie działania wolnych instytucji tego uprzywilejowanego kraju, nie mogłoby się znaleźć tak wiele umysłów, które będąc w dostatecznym stopniu oswobodzone z łańcuchów przesądów i religijnego dogmatyzmu potrafiłyby przyjąć Prawdę na czasie, aby następnie ponieść ją, jako dobrą nowinę, do obcych krajów. Jesteśmy przekonani, że taka jest właśnie przyczyna stosunkowo większego zaangażowania się Boskiej opatrzności w tym kraju. Była tutaj do wykonania praca na rzecz Jego ludu, której nie dało się wykonać tak samo dobrze gdzie indziej i dlatego, gdy ręka prześladowcy usiłowała zdławić ducha wolności, powołany został Washington, aby stać się przywódcą biednych lecz odważnych zwolenników wolności na drodze do niepodległości narodowej. Gdy zaś ponownie naród ten został zagrożony rozerwaniem i gdy nadszedł czas wyzwolenia czterech milionów niewolników, Bóg wzbudził innego <str. 145> odważnego i szlachetnego ducha w osobie Abrahama Lincolna, który potrzaskał kajdany niewolnictwa i ocalił jedność narodu.

     Jednak naród jako taki nie ma i nigdy nie miał żadnego prawa do powoływania się na Boską opatrzność. Opatrznościowe kierownictwo w niektórych sprawach tego narodu miało jedynie na celu ochronę interesów ludu Bożego. Sam naród żyje bez Boga i bez nadziei na przetrwanie. Gdy tylko Bóg wykona, nawet dzięki temu narodowi, swe mądre zamierzenia na rzecz swego ludu – kiedy już zgromadzi “swych wybranych” – wtedy wichura wielkiego ucisku powieje na ten naród tak samo jak i na inne narody, ponieważ stanowią one wszystkie razem “królestwa tego świata”, które muszą ustąpić miejsca Królestwu umiłowanego Syna Bożego.

     Warunki życia ludności w naszym kraju są znacznie bardziej korzystne niż w innych krajach, dlatego też tutejsze ubogie klasy doceniają wygodę oraz osobiste prawa i przywileje w stopniu znacznie większym niż ma to miejsce w innych krajach. W kraju tym z szeregów ludzi najuboższych, ale przepojonych duchem jego instytucji – wolnością, godnością, przedsiębiorczością i inteligencją – wywodzą się najmądrzejsi i najlepsi mężowie stanu – prezydenci, senatorzy, prawnicy, sędziowie oraz wybitni ludzie na każdym stanowisku. Żadna dziedziczna arystokracja nie ma tutaj monopolu na sprawowanie urzędów cieszących się zaufaniem i przynoszącym zyski. Nawet dziecko najuboższego włóczęgi może ubiegać się i uzyskać najwyższe zaszczyty, honory, bogactwa i przywileje. Każdy chłopiec w amerykańskiej szkole dowiaduje się o możliwości, że i on pewnego dnia może zostać prezydentem tego kraju. W rzeczywistości wszystkie osiągnięcia wybitnych ludzi na różnych pozycjach i stanowiskach były postrzegane jako przyszłe możliwości amerykańskiej młodzieży. Instytucje tego kraju są tak ukształtowane, by nie hamować tych ambicji, a wręcz przeciwnie, by je nieustannie pobudzać i rozwijać. Wpływ owych otwartych możliwości ubiegania się o najwyższe i wszystkie średnie <str. 146> stanowiska związane z zaszczytem i zaufaniem narodowym przyczynił się do podźwignięcia wszystkich ludzi najniższych warstw na wyż­szy poziom. Pobudza on chęć zdobycia wykształcenia i kultury, jak i spełnienia wszystkich wymagań wykształcenia i kultury. Niezależny system szkolnictwa wyszedł szeroko naprzeciw tym oczekiwaniom, zapewniając wszystkim klasom rozsądny sposób porozumiewania się za pośrednictwem codziennej prasy, książek i periodyków, dając im w ten sposób możliwość osobistego porównywania ocen i sądów w zakresie interesujących ich tematów oraz wywierania stosownego wpływu na sprawy narodowe przez udział w głosowaniu.

     Naród suwerenny, pełen godności i właściwej oceny praw człowieczeństwa jest oczywiście jak najbardziej odporny, i to zdecydowanie, na wszelkie próby ukrócenia swych ambicji albo ograniczenia możliwości działania. Nawet i obecnie, niezależnie od liberalnego ducha jego instytucji i ogromnych korzyści, jakie przyniosły one wszystkim klasom społecznym, inteligencja mas zaczyna zauważać działające wpływy, które zmierzają do tego, by już niedługo pogrążyć ich w niewolnictwie, ograbić z praw wolnego człowieka oraz pozbawić błogosławieństw hojnej natury.

     Naród amerykański zachowuje czujność wobec odczuwanego zagrożenia swych praw i gotowy jest do działania w obliczu tego niebezpieczeństwa z energią, która wyraźnie zaznaczyła się w każdej dziedzinie przemysłu oraz każdej branży handlowej. Jednak rzeczywista przyczyna zagrożenia nie jest dostrzegana przez ludzi na tyle wyraźnie, aby ich energia mogła zostać mądrze wykorzystana. Widzą oni tylko tyle, że nagromadzenie bogactw powoduje ubóstwo wielu ludzi, wywiera wpływ na stanowienie prawa w taki sposób, aby sprzyjało ono dalszemu gromadzeniu bogactw i władzy w rękach nielicznych i w ten sposób tworzyło arystokrację bogactwa, której władza za jakiś czas okaże się równie despotyczna i bezwzględna jak despotyzm Starego Świata. Mimo że taka jest niestety prawda, nie jest to jedyne <str. 147> niebezpieczeństwo. Despotyzm religijny, którego nienawistną tyranię najłatwiej jest osądzić na podstawie zapisów minionych dni jego władzy, zagraża również temu krajowi. Niebezpieczeństwem jest wpływ Rzymu.1 Zagrożenie to jednak nie jest powszechnie zauważane, ponieważ Rzym dokonuje tutaj swych podbojów w sposób wyrafinowany i przy użyciu pochlebstw. Wyraża on wielki podziw dla instytucji i samorządu Stanów Zjednoczonych, pochlebstwami ubiega się o względy protestanckich “heretyków”, którzy stanowią większość wśród inteligentnych ludzi, nazywając ich “odłączonymi braćmi”, do których pała on “nie gasnącym uczuciem”. Tymczasem jego lepkie ręce wyciągają się w kierunku systemu szkół publicznych, które chętnie widziałby jako przyczółki dalszego propagowania swych doktryn i rozciągania swych wpływów. Jego wpływy odczuwalne są zarówno w kręgach politycznych jak i religijnych, a nieustająca fala imigracyjna jest w tym kraju w dużej mierze pod jego wpływem.

     Zagrożenie tego kraju przez wpływy rzymskie zostało przewidziane przez Lafayette’a, który choć sam był wyznania rzymskokatolickiego, walczył za wolność tego kraju, którą tak ogromnie podziwiał. Powiedział on: “Jeśli Amerykanie mieliby być pozbawieni swych swobód, to mógłby tego dokonać jedynie kler rzymski”. Tak więc w koncentracji kapitału, romaniźmie oraz imigracji upatrujemy największych zagrożeń.

     Ale niestety! Środek zaradczy, jaki zostanie ostatecznie zastosowany przez lud, będzie gorszy od samej dolegliwości. Gdy dotrze tutaj rewolucja społeczna, będzie ona niezwykle burzliwa i gwałtowna, gdyż Amerykanie zaangażują w nią całą swoją energię i umiłowanie wolności. Byłoby przeto ze wszech miar nierozsądne spodziewać się, że kraj ten uniknie losu innych narodów chrześcijańskich. Jest on, podobnie jak i one, skazany na rozerwanie, <str. 148> obalenie i anarchię. Także on jest częścią Babilonu. Duch wolności pielęgnowany tutaj od wielu pokoleń, już obecnie grozi rozpętaniem zamieszek nieporównywalnie bardziej gwałtownych i burzliwych niż w Europie, które w dodatku nie będą powstrzymywane przez tak potężne czynniki jak monarchistyczne rządy.

     Wielu bogatych ludzi dostrzega to i obawia się, że straszliwy ucisk może najpierw tutaj osiągnąć swą kulminację. Świadczy o tym wiele wzmianek, z których jedna, opublikowana kilka lat temu w waszyngtońskim The Sentinel [Wartownik], najlepiej o tym świadczy.

     “Emigracja ze Stanów Zjednoczonych – Jak podaje National Watchman [Narodowy Strażnik], pan Gordon Bennett, właściciel New York Herald, przebywał tak długo w Europie, że można go uznać za obcokrajowca. O panu Pulitzer, właścicielu New York World, mówi się, że ma stałe miejsce zamieszkania we Francji. Andrew Carnegie, milioner i król żelaza, zakupił zamek w Szkocji i urządza sobie w nim mieszkanie. Henry Villard, magnat Kolei Północnego Pacyfiku, sprzedał swój koncern i udał się na stałe do Europy razem z ośmioma milionami dolarów. W. W. Astor przeprowadził się z Nowego Jorku do Londynu, gdzie nabył wspaniałą rezydencję i złożył wniosek o przyznanie mu obywatelstwa brytyjskiego. Pan Van Alen, który zapewnił sobie ostatnio funkcję ambasadora we Włoszech dzięki 50 tysiącom dolarów ofiarowanym na rzecz funduszu wyborczego demokratów, jest ze wszech miar zdeklarowanym cudzoziemcem i oświadczył, że kraj ten nie nadaje się na mieszkanie dla dżentelmena.”

     Na nic jednak zda się szukanie ochrony i bezpieczeństwa pod skrzydłami królestw tego świata. Wszystkie one drżą ze strachu słysząc alarm i zdają sobie sprawę z tego, że nie są w stanie podjąć walki z potężnymi spiętrzonymi siłami, z którymi będą musiały mieć do czynienia, gdy nadejdzie ów straszliwy kryzys. Wtedy rzeczywiście “będzie nachylona wyniosłość człowiecza, a wywyższenie ludzkie zniżone będzie”. “Dnia onego [obecnie tak bardzo nieodległego w czasie – “owszem w drzwiach”] wrzuci człowiek bałwany swe srebrne i bałwany swe złote (…) w dziury kretów i nietoperzy. I <str. 149> wnijdzie w rozpadliny skalne i na wierzchołki opok przed strachem Pańskim i przed chwałą majestatu jego, gdy powstanie, aby potarł ziemię” – Izaj. 2:17-21.

     Następnie zaś “wszystkie ręce osłabieją i wszystkie się kolana rozpłyną jako woda. I obloką się w wory i okryje ich strach i na wszelkiej twarzy będzie wstyd i na wszystkich głowach ich łysina. Srebro swoje po ulicach rozrzucą, a złoto ich będzie jako nieczystość; srebro ich i złoto ich nie będzie ich mogło wybawić w dzień popędliwości Pańskiej” – Ezech. 7:17-19.

     Na nic też zda się ochrona, jaką mogą zapewnić rządy, gdy zostaną oni dotknięci sądami Pańskimi oraz owocami swej własnej głupoty. Zadufani w swą moc “skarbili sobie samym gniew na dzień gniewu”, Samolubnie usiłowali wywyższyć nielicznych, a pozostawali głusi na wołania biednych i potrzebujących, a tymczasem ich wołania “weszły do uszów Pana zastępów” i to On jest orędownikiem ich sprawy. On też oświadcza: “I nawiedzę na okręgu ziemskim złość, a na niezbożnych nieprawości ich; i uczynię koniec pysze hardych, a hardość okrutników zniżę. Męża droższym uczynię nad szczere złoto, a człowieka nad złoto z Ofir” – Izaj. 13:11,12.

    Mamy zatem zapewnienie, że nadzorująca wszystko opatrzność Pańska przyniesie wybawienie uciśnionym w czasie ostatecznej katastrofy. Nie będzie tak, by istnienie wielu ludzi miało się stać ofiarą, a obecne nierówności społeczne miały trwać wiecznie.

    Doprawdy, to jest ów zapowiedziany “czas uciśnienia narodów z rozpaczą”. Głos niezadowolonych mas znajduje trafny symbol w szumie morza, zaś serca ludzi omdlewają ze strachu przed przerażającym uciskiem, którego szybkie nadejście jest widoczne dla wszystkich, gdyż <str. 150> moce niebieskie (obecnie rządzące władze) są straszliwie potrząsane. Niektórzy nawet pouczeni przez te znaki oraz pamiętając na słowo Pisma Świętego: “Oto idzie z obłokami”, zaczynają wspominać o obecności Syna Człowieczego, choć całkowicie błędnie pojmują oni ten temat i Boski środek zaradczy.

    Prof. Herron w wykładzie na temat “Chrześcijańskie ożywienie narodu”, wygłoszonym w San Francisco, powiedział: “Chrystus jest tutaj! A sąd odbywa się dzisiaj! Nasze społeczne poczucie grzechu – ciężka ręka Boga na naszym sumieniu – tego dowodzi! Ludzie i instytucje są sądzone przez Jego nauki!”

    Wśród tych wszystkich wstrząsów, którym podlega ziemia (zorganizowane społeczeństwo) oraz niebiosa (władze kościelne), są jednak i tacy, którzy dostrzegają zarysowujący się Boski plan wieków, radują się z otrzymanego zapewnienia, że to straszliwe trzęsienie będzie ostatnim, któremu będzie podlegać nasza ziemia, ostatnim, jakiego w ogóle potrzebuje, gdyż jak zapewnił nas apostoł Paweł, oznacza to zniesienie rzeczy chwiejących się – czyli obalenie całego obecnego porządku rzeczy – aby te, które się nie chwieją – czyli Królestwo Boże, Królestwo światłości i pokoju, mogły pozostać. Albowiem Bóg nasz jest ogniem trawiącym. W swym gniewie zniszczy każdy system zła i ucisku, a ugruntuje prawdę i sprawiedliwość na ziemi.

Wołanie “Pokój, pokój! choć nie masz pokoju”

    Pomimo wyraźnego sądu Bożego nad wszystkimi narodami, pomimo ogromnej masy świadectw całego mnóstwa ludzi sprzeciwiających się z nieodpartą logiką całemu obecnemu porządkowi rzeczy, pomimo tego, że świadomość wyroku i kary napawa niemal wszystkich przerażeniem, ciągle znajdują się tacy, którzy źle ukrywając <str. 151> swoje obawy, wołają: “Pokój, pokój!” choć nie masz pokoju.

     Takie oświadczenie, w którym miały udział wszystkie narody chrześcijaństwa, zostało wydane przy okazji wielkiego pokazu floty, jaki towarzyszył otwarciu kanału bałtyckiego. Kanał został zaplanowany przez dziadka obecnego cesarza Niemiec, a prace rozpoczął jego ojciec, mając na widoku korzyści niemieckiego handlu oraz wygodę dla floty. Obecny cesarz, który wsławił się wiarą w miecz, jako niezawodny środek do utrzymania pokoju oraz poleganiem na jego towarzyszach – armacie i prochu strzelniczym, postanowił, aby otwarcie kanału, którego budowa została właśnie ukończona, stało się okazją do proklamowania pokoju oraz wielkiego pokazu potencjału, który miałby być jego podstawą. I tak zaprosił on wszystkie narody, by wysłały reprezentacyjne okręty wojskowe (czynicieli pokoju) na wielką paradę morską wzdłuż kanału bałtyckiego 20 czerwca 1895 roku.

     W odpowiedzi na to zaproszenie przybyło ponad sto stalowych fortec, w tym dwadzieścia gigantycznych pancerników, zwanych “okrętami bojowymi”, doskonale uzbrojonych i mogących rozwijać prędkość siedemnastu mil na godzinę. “Trudno sobie wyobrazić”, napisał londyński Spectator, “taką koncentrację siły, która mogłaby w ciągu kilku godzin zmieść z powierzchni ziemi największe porty morskie albo posłać na dno oceanu połączone floty handlowe całego świata. W rzeczywistości nie ma takiej siły na morzach całego świata, która mogłaby chociaż usiłować oprzeć się tej potędze. Wobec tego Europa jako całość może z powodzeniem ogłosić się od razu niepokonaną na morzu, gdyż nikt jej się nie oprze. (…) Floty zgromadzone w Kilonii były prawdopodobnie największą możliwą koncentracją siły wojennej, zakładając że walka nigdy nie potrwa dłużej niż na to pozwalają składy amunicji na okrętach.” <str. 152>

     Wartość statków oraz ich uzbrojenia wynosi setki milionów dolarów. Jeden salut armatni, oddany jednocześnie z 2500 dział, pochłonął natychmiast tysiące dolarów, które wart jest proch. Utrzymanie dostojnych gości kosztowało lud niemiecki 2 miliony dolarów. W swych przemówieniach cesarz Niemiec oraz przedstawiciele zagranicy wskazywali na “nową erę pokoju” ustanowioną przez otwarcie wielkiego kanału i udział wielu narodów w paradzie floty. Jednak wszystkie te uroczyste przemówienia, potężny ryk armat, przez który królowie i cesarze proklamowali “pokój, pokój”, grożąc zemstą każdemu, kto by odmówił przyjęcia ich warunków, nie zostały przyjęte przez ludzi jako wypełnienie proroczego poselstwa: “Na ziemi pokój, w ludziach dobre upodobanie”. Nie wpłynęło to bynajmniej uspokajająco na socjalistów. Nie zaproponowano żadnego uzdrowienia nieporządku społecznego, żadnego ulżenia trosk, zmniejszenia brzemion biednych i nieszczęśliwych mas ludzkich. Nie dostarczono żadnego zapewnienia o dobrej woli na ziemi, nie wskazano sposobu utrzymania i ugruntowania dobra ani między narodami, ani między rządami i ludźmi. Była to zatem wielka farsa, wielkie, wyraźne narodowe oszukaństwo, i tak też zostało przyjęte przez ludzi.

     Londyński Spectator wyraził uczucia myślących ludzi w odniesieniu do owego pokazu, zamieszczając taki oto słuszny komentarz:

     “Ironia sytuacji była bardzo widoczna. Kulminacyjnym momentem tego wielkiego święta pokoju i przemysłu konstrukcyjnego stała się prezentacja floty, przygotowana kosztem energii i wielkich nakładów finansowych służących jedynie wojnie i zniszczeniu. Pancernik nie ma żadnego innego przeznaczenia, jak tylko urządzenie masakry. Jest tylko jedno określenie, którym można w pełni opisać wspaniałość owej ‘pokojowej’ floty: flota taka mogłaby zniszczyć każdy port na ziemi albo posłać na dno morza połączone floty handlowe całego świata, gdyby zgromadziły się one na jednym miejscu. <str. 153> Jakaż przepaść ludzkiej nienawiści kryje się pod tymi wszystkimi uroczystymi demonstracjami przyjaźni. Jedna eskadra pochodziła z Francji, a jej oficerowie dyszeli zemstą względem cesarza, który dokonał rozbioru ich kraju. Inna z Rosji, której admirałowie musieli mieć świadomość, że ich największym wrogiem i rywalem było mocarstwo, któremu tak ostentacyjnie oddawali honory, a jeszcze dzień wcześniej złamali zasady żeglugi, aby pozdrowić najbardziej zaciekłego i niebezpiecznego wroga cesarza. Trzecia eskadra pochodziła z Austrii, której pan został wypędzony z terenów, przez które przekopano kanał oraz oszukany co do swych niepełnych praw w prowincji, gdzie kanał rozciąga się na całej swojej długości. Były tam także okręty z Danii, od której oderwany został Holstein przez jego obecnych właścicieli, albo z Holandii, gdzie każdy obawia się, że pewnego dnia inni Niemcy podczas kolejnej potyczki zagarną za jednym zamachem kolonie oraz przejmą kontrolę nad handlem i szlakami morskimi. Cesarz mówił o pokoju, admirałowie marzyli o pokoju, gazety na całym świecie zgodnym chórem ogłosiły pokój, lecz w tym przedstawieniu wszystko przemawiało za wojną, tą która właśnie minęła i tą, która pewnego dnia w nieodległej przyszłości nadejdzie. Nie było jeszcze na świecie tak wielkiej uroczystości. Nie było też uroczystości w takim stopniu przenikniętej piętnem nieszczerości.”

Nowojorski Evening Post zamieścił następujący komentarz:

     “W tym właśnie zgromadzeniu okrętów wojennych objawił się duch przeciwny umiłowaniu pokoju. Narody posyłające tam swoje największe statki i najcięższe działa nie traktowały tego jako aktu kurtuazji, ale swego rodzaju międzynarodowe pokazywanie zębów. Flota brytyjska wysłała dziesięć najpotężniejszych okrętów, aby zademonstrować swoje możliwości i jak gdyby chcąc powiedzieć: ‘Strzeżcie się narody i nie drażnijcie pani mórz’. Także eskadry Francji i Rosji przybrały groźny wyraz twarzy, aby przypadkiem ich gospodarzowi Wilhelmowi przy okazji tych radosnych uroczystości nie przyszło do głowy zbytnio się spoufalić. Nasze amerykańskie statki znalazły się wśród innych flot ożywiane duchem, który bez wątpienia dominował wśród oficerów i marynarzy na pokładach – najwyższy czas, by hardzi Europejczycy przekonali się, że po drugiej stronie oceanu rodzi się nowa potęga morska, której lepiej byłoby nie lekceważyć. <str. 154>

     Szczególnie zabawny charakter miała obecność Francuzów i Rosjan. Są oni rzeczywiście komiczni w roli miłośników pokoju międzynarodowego, a zwłaszcza w roli miłośników Niemiec. W niektórych rejonach Francji, aż wrzało z tego powodu (…)

     Jednak najbardziej uderzająca nieszczerość miała miejsce w czasie samej uroczystości otwarcia kanału kilońskiego. Został on poświęcony dla dobra ‘światowego transportu’. Stąd owo międzynarodowe znaczenie, radość i pochwały. Tylko co tak naprawdę myślą Niemcy, Francja oraz inne mocarstwa kontynentu na temat transportu światowego? Czemu w tym samym czasie, podobnie jak i przez ostatnie dwadzieścia lat, usiłują one ze wszystkich sił krępować, powstrzymywać i ograniczać, na ile to możliwe, wolną wymianę handlową między narodami? (…) Dopóki nie zaniknie proskrypcyjnys duch wrogości i zawiści w handlu albo dopóki nie obumrze on z uwagi na jawną absurdalność, możecie otwierać dowolną liczbę kanałów morskich, a i tak nie przekonacie rozsądnych ludzi, że wasze słowa o ich znaczeniu dla dobrej atmosfery międzynarodowej oraz dla powszechnej miłości i pokoju są czymś innym, jak tylko jawną nieszczerością.”

The Chicago Chronicle pisze:

    “Parada w Kilonii jest najczystszym barbarzyństwem. Przeprowadzona w charakterze uroczystości pokojowej nabrała cech apoteozy wojny. Śmiertelni wrogowie zgromadzili się na demonstrację swojego uzbrojenia, w czasie której pod przejawami wymuszonej przyjaźni kryła się wrogość. Armaty wojenne strzelały na wiwat. Sam cesarz wychwalał pokaz uzbrojenia. ‘Potęga pancernej broni zgromadzonej w porcie Kilonii’, powiedział, ‘winna jednocześnie służyć jako symbol pokoju i współpracy wszystkich narodów europejskich w dziele postępu i podtrzymywania misji, którą Europie wyznaczyła cywilizacja.’ Doświadczenie zaprzecza tej teorii. Ten kto ma karabin, chce z niego strzelać. Naród zdolny do wojny chce wojnę wywołać. Jedynym poważnym zagrożeniem pokoju w Europie jest to, że wszystkie narody europejskie są przygotowane do wojny.

     Przekopanie kanału kilońskiego było wybitną zasługą na rzecz cywilizacji, ale uroczystość jego otwarcia była uczczeniem barbarzyństwa. Teoretycznie został on przekopany dla ułatwienia żeglugi handlowej, tymczasem większość statków zgromadzonych dla uczczenia jego <str. 155> otwarcia należała do kategorii niszczycieli floty handlowej.”

    Według The St. Paul Globe w czasie parady w Kilonii bardziej widoczny był król i przywilej niż przemysł. Gazeta pisze:

     “Jaka jest dzisiaj rola flot pancernych w zaawansowanej cywilizacji? Cóż to za floty pirackie trzeba obecnie pokonywać na dalekich morzach? Czy są jeszcze jakieś podrzędne i dzikie narody, które możemy poddać pod wpływ współczesnej cywilizacji, oświetlając je reflektorami eskadr okrętów wojennych? Jest tylko jeden kierunek ataku, w którym narody byłyby w stanie ochoczo zjednoczyć swe siły pod pozorem działania na rzecz współczesnej cywilizacji. Tyle że żaden z rządów reprezentowanych w Kilonii nie odważyłby się zaproponować zbrojnego sojuszu narodów, którego celem byłoby wypędzenie z Europy odrażających i okrutnych Turków.

     Czy konflikt między wspaniałymi pancernikami albo dwoma spośród narodów reprezentowanych w Kilonii mógłby w jakiś sposób przybliżyć cele cywilizacji? Czy też jest całkiem odwrotnie, że zbrojenia te są przeżytkiem i świadectwem przetrwania barbarzyństwa. Objawem największego barbarzyństwa każdego narodu jest jego uzbrojenie. Celem zaś jego posiadania, na co większość narodów europejskich tak hojnie wydatkuje ciężko wypracowane przez ludzi podatki, jest utrzymanie swych obywateli w pokornym posłuszeństwie wobec władz, które nad nimi panują.”

     “Paradą ucisku” nazwał The Minneapolis Times kilońską paradę morską, zamieszczając taki komentarz:

     “Fakt, że otwarcie wspaniałego szlaku wodnego ma większe znaczenie ze względu na korzyści wojskowe niż gospodarcze oraz że było świętowane przy akompaniamencie artyleryjskich grzmotów flot wojennych z całego świata, jest wielkim oskarżeniem naszej cywilizacji. Jeśli bowiem tak zwane ‘cywilizowane’ narody potrzebują tak szeroko zakrojonych przedsięwzięć uwzględniających potrzeby operacji wojskowych, jeśli konieczne im są tak potężne floty, jakie są obecnie utrzymywane za pieniądze obywateli, oznacza to, że natura rasy kaukaskiej nic się nie poprawiła od czasów Kolumba i jego wielkiego odkrycia. Jeśli potrzebne są takie floty, to wolność nie jest możliwa, a despotyzm jest koniecznym warunkiem istnienia rodzaju ludzkiego.” <str. 156>

     To potężne i zjednoczone wołanie narodów ustami swych przedstawicieli: “Pokój, pokój! choć nie masz pokoju” z całą siłą przywodzi na pamięć słowo Pańskie, wypowiedziane przez proroka Jeremiasza, mówiącego:

     “Zaiste, od najmniejszego z nich aż do największego z nich, wszyscy się udali za łakomstwem; od proroka aż do kapłana, wszyscy zgoła bawią się kłamstwem. I leczą skruszenie córki ludu mego tylko po wierzchu, mówiąc: Pokój, pokój! choć nie masz pokoju. Izali się zawstydzili, przeto że obrzydłość czynili? Zaiste ani się lud wstydził, ani ich prorocy do wstydu przywieść mogli; przetoż upadną między padającymi; czasu, którego ich nawiedzę, upadną, mówi Pan” – Jer. 6:13-15.

     Owa wielka międzynarodowa proklamacja pokoju, nacechowana widoczną nieszczerością, przywodzi na pamięć słowa poety, który bardzo plastycznie przedstawia warunki obecnego pokoju.

Pokój na świecie

Pokój na świecie: Twarda pięść władzy

Ład i porządek wszędzie sprawuje.

Nic to, że po wsiach nędzarze nadzy,

A w miastach tyfus i głód panuje.

Rząd chce pokoju i pokój “błogi”

Na kartach gazet światu się głosi,

Choć od żołdactwa roją się drogi,

A szczęk oręża echo donosi.

 

Gdy noc roztoczy kiry ciemności

I skryje w sobie lasy i niwy,

Hen znad granicy sąsiednich włości

Słychać zew straży, pomruk straszliwy.

Bo dziś sąsiada sąsiad się boi

I wietrzy wroga, chociaż na świecie

Pokój panuje. Pod bronią stoi

Dziesięć milionów, choć pokój przecie!

 

Króle, biskupi, książęta, pany,

Prorocy fałszu głusi i niemi

Na Prawdę Bożą, świat rozpętany

Tumanią, głosząc pokój na ziemi.

Lecz Prawda Pańska błyszczy na wschodzie

I kłam zadaje fałszu prorokom.

Burza już blisko, więc drżyj narodzie,

Świat się nie oprze Boskim wyrokom.

 

Pokój na ziemi, lecz miast pokoju

Walka się zbliża straszna i krwawa.

Świat cały spłynie we krwi i znoju,

Bo już się zbliża Boska rozprawa.

Prorocze słowo spełnić się musi,

Choć się rozpadnie wszystko na świecie

A światła Prawdy ciemność nie zdusi,

Gdyż Pan jest wśród nas i Tysiąclecie.

<str. 157>


1.Tom II, rozdz. 10.


powrót do początku >> Tom IV

Home | Biografia | Pogrzeb | Apologia | Historia | Dzieła | Fotogaleria | Pobieralnia | Prenumerata | Biblioteka | Czego nauczał
Polecane strony | Wyszukiwanie | Księgarnia | Kontakt | Manna | Artykuły

© pastor-russell.pl 2004 - 2016