WYKŁAD VI
Babilon wezwany przed wielki sąd
Jego zamieszanie – kościelne
Prawdziwy Kościół, który jest znany Panu, nie
został objęty sądami Babilonu – Sytuacja religijna w obrębie chrześcijaństwa
nie różni się od sytuacji politycznej w takim stopniu, by można było żywić
nadzieję – Wielkie zamieszanie – Obowiązek prowadzenia obrony spada na kler
– Zanik ducha Wielkiej Reformacji – Podobne położenie kapłanów i ludu –
Wniesienie oskarżenia – Obrona – Propozycja konfederacji – Dążenie do celu –
Przyjęte metody – Powszechny duch ustępstw – Rozprawa sądowa przeciwko
religijnym instytucjom chrześcijaństwa.
“Tedy mu rzekł: Z ust twoich sądzę cię, zły
sługo!” – Łuk. 19:22.
W
trakcie rozważań nad obecnym sądem wielkiego nominalnego kościoła
chrześcijańskiego nie powinniśmy zapominać, że w pośrodku rodzaju złego i
przewrotnego istnieje jeszcze rzeczywisty Kościół Chrystusowy, wybrany i
kosztowny, poświęcony Bogu i Jego Prawdzie. Choć nie jest on widoczny dla
świata jako zwarta organizacja, to jednak pojedynczo jego członkowie znani
są Panu, który nie sądzi jedynie na podstawie tego, co da się zobaczyć lub
usłyszeć, ale który widzi i osądza myśli i intencje serca. Bóg zawsze czuwa
nad nimi, niezależnie od tego, czy są oni całkowicie rozproszeni jako
pojedyncze kłosy “pszenicy” wśród “kąkolu”, czy też mają społeczność z
innymi. Mieszkając w ochronie Najwyższego (uświęceni, całkowicie oddani
Bogu), będą przebywać <str. 158> w cieniu Wszechmogącego, podczas gdy
wielkie systemy religijne są poddawane sądowi Pana, którego imię bezprawnie
noszą (Psalm 91:1,14-16). Członkowie prawdziwego Kościoła nie są objęci
sądem wielkiego Babilonu, gdyż zostali wcześniej oświeceni i wezwani do jego
opuszczenia (Obj. 18:4). Klasa ta jest opisana i pocieszona
błogosławieństwami zapisanymi w Psalmie 91 i 46. Wśród wielu tych, którzy
składają jedynie formalne i udawane wyznanie pobożności, czujne oko Pana
upatruje prawdziwych chrześcijan, których prowadzi On na zielone pasze i do
cichych wód oraz pociesza ich serca swą prawdą i miłością. “Zna Pan, którzy
są jego” – 2 Tym. 2:19. Oni to stanowią uznany przez Niego prawdziwy Kościół
– Syon, który Pan obrał (Psalm 132:13-16), o którym jest napisane: “To
usłyszawszy Syon rozweseli się, a radować się będą córki Judzkie, dla sądów
twoich, Panie!” – Psalm 97:8. Pan będzie ich bezpiecznie prowadził, tak jak
pasterz prowadzi swe owce. Pamiętamy zatem, że istnieje taka klasa, jak
prawdziwy Kościół, którego każdy członek jest znany i drogi Panu,
niezależnie od tego, czy my go znamy czy też nie. Musimy jednak pominąć ten
fakt, gdy zastanawiamy się nad kościołem z wyznania, który jest uznawany
przez świat, o którym wspominają prorocy, posługując się wieloma znamiennymi
nazwami określającymi wielki nominalny kościół, który utracił łaskę.
Istnienie prawdziwego Kościoła pomijamy także przy omawianiu sądu Bożego,
który sprawowany jest nad kościołem nominalnym w czasie obecnego czasu żniwa
Wieku Ewangelii.
Jeśli świeckie władze chrześcijaństwa są
pogrążone w rozpaczy, a uciśnienie narodów widoczne jest na każdym kroku, to
i sytuacja religijna nie przedstawia się o wiele lepiej i nie daje nadziei
na pokój i bezpieczeństwo, jako że współczesne systemy kościelne, podobnie
jak narody, zaplątane są w sieci, które własnoręcznie zarzuciły. Jeśli
narody, które siały na wiatr ziarno nieprawości, są o krok od obfitego
zbioru burzy utrapienia, to i wielki kościół nominalny, klerykalne
chrześcijaństwo, które brało udział w sianiu, będzie miało swoją część w
owym żniwie. <str. 159>
Wielki kościół nominalny od dawna naucza doktryn
i ustaw ludzkich. Pomijając wspaniałą miarę Słowa Bożego, które jest jedyną
zasadą wiary i pobożnego życia, śmiało przedstawia wiele sprzecznych i
uwłaczających Bogu nauk, a tym samym nie zachowuje wierności wobec tej miary
prawdy, jaką jeszcze posiada. Nie kultywuje on i nie przejawia ducha
Chrystusowego, a za to bez oporu wchłonął ducha tego świata. Otwarł on
wrota owczarni wpuszczając do niej kozły, a nawet zachęcając do wejścia
wilki, aby mogły dokonywać swych niegodziwych czynów. Z zadowoleniem
pozwalał diabłu siać kąkol między pszenicą, aby teraz cieszyć się owocami
tego zasiewu – kwitnącym polem kąkolu. Stosunkowo nielicznym kłosom
“pszenicy”, które jeszcze przetrwały, poświęca się niewiele uwagi i nie
podejmuje się prawie żadnej próby w celu zapobieżenia ich zaduszeniu przez
“kąkol”. “Pszenica” straciła wartość na rynkach chrześcijaństwa, a pokorne i
wierne dziecko Boże bywa, podobnie jak jego Pan, wzgardzone i odrzucone
przez ludzi, zranione w domu domniemanych przyjaciół. Pozór pobożności
zastąpił jej moc, a okazałe ceremonie powszechnie wyparły uwielbienie
płynące z serca.
Dawno temu sprzeczne nauki podzieliły nominalny
kościół na wiele nieprzyjaznych względem siebie sekt, z których każda
uważała się za prawdziwy kościół, założony przez Pana i apostołów. Wspólnie
udało im się upowszechnić w świecie tak przekręcone i fałszywe pojęcie o
charakterze i planie naszego Niebiańskiego Ojca, że wielu inteligentnych
ludzi odwróciło się z niesmakiem i wzgardziło Stwórcą, a nawet usiłowało
zaprzeczyć Jego istnieniu.
Kościół rzymski, rzekomo nieomylny,
utrzymuje jakoby Boskim zamierzeniem były wieczne męki w ogniu i w siarce
dla wszystkich “heretyków”, którzy odrzucają przyjęte przez niego nauki. Dla
innych zaś kościół ten przewiduje ograniczone męki zwane czyśćcem, z którego
wyswobodzenie można sobie zapewnić przez praktyki pokutne, posty, modlitwy,
zapalanie poświęconych świec i kadzidła oraz hojne datki na “ofiary” <str.
160> mszalne. W taki sposób odsuwa on na bok skuteczność oczyszczającej
ofiary Chrystusa, a wieczne przeznaczenie człowieka powierza w ręce
podstępnych księży, którzy dzięki temu przypisują sobie władzę otwierania i
zamykania niebios wedle swego uznania. Zastępuje on żywotną siłę pobożności
jej formami oraz wystawia posągi i obrazy po to, by oddawano cześć jego
czcicielom, zamiast wychwalać w sercu niewidzialnego Boga i Jego drogiego
Syna, naszego Pana i Zbawcę. Wyniósł on na stanowiska klasę kapłanów
ustanowionych przez ludzi, aby sprawowali władzę nad kościołem sprzeczną z
nauką naszego Pana: “Ale wy nie nazywajcie się mistrzami; albowiem jeden
jest mistrz wasz, Chrystus; ale wy jesteście wszyscy braćmi. I nikogo nie
zówcie ojcem waszym na ziemi; albowiem jeden jest Ojciec wasz, który jest w
niebiesiech” – Mat. 23:8,9. W rzeczywistości papiestwo, otwarcie podając się
za jedyny prawdziwy kościół, jest najdoskonalszym falsyfikatem prawdziwego
chrześcijaństwa.*
Ruch “reformacyjny” odrzucił niektóre fałszywe
nauki papiestwa i wyprowadził wielu chrześcijan z tego niegodziwego systemu.
Reformatorzy wskazali na Słowo Boże i potwierdzili prawo do osobistych
poglądów przy jego studiowaniu. Uznali też prawo każdego dziecka Bożego do
głoszenia Prawdy bez upoważnienia papieża i biskupów, którzy niesłusznie
roszczą sobie prawo do sukcesji władzy po pierwotnych dwunastu apostołach.
Jednak niedługo potem słuszny protest przeciwko nikczemnemu,
antychrystusowemu, oszukańczemu kościołowi rzymskiemu uległ duchowi
światowości i wkrótce protestanci, jak ich zwano, utworzyli nowe
organizacje, które równolegle z odkrytymi prawdami podtrzymywały wiele
starych błędów, dodając do nich niektóre nowe, choć każda z tych grup
zachowała niewielką część Prawdy. W rezultacie powstała mieszanina
sprzecznych wyznań wiary, pozostających w konflikcie z rozsądkiem, Słowem
Bożym oraz wzajemnie z sobą. <str. 161> Gdy tylko wyczerpała się poznawcza
energia okresu Reformacji, wyznania te skamieniały i tak zachowały się do
dnia dzisiejszego.
Nie szczędzono czasu i talentów w celu
stworzenia i utrwalania błędnych systemów doktrynalnych tego, co z
satysfakcją nazywają “systematyczną teologią”, . Uczeni protestanccy
napisali wiele opasłych tomów, aby inni je studiowali zamiast Słowa Bożego.
W tym celu zakłada się i hojnie finansuje seminaria teologiczne, w których
młodzież uczy się błędów, aby potem utwierdzali w nich ludzi. Ci zaś,
nauczeni uznawać wychowanków seminariów za naznaczonych przez Boga sług i
następców apostołów, akceptują ich poglądy nie rozsądzając Pisma Świętego –
co czynili przecież zacni berianie za dni apostoła Pawła (Dzieje Ap. 17:11)
– w celu sprawdzenia, czy ich nauki są z nim zgodne.
Obecnie jednak nastał czas żniwa i żęcia tego
wszystkiego, co kiedyś zasiano. Nadszedł dzień rozliczenia i jednocześnie
wielkiego zamieszania i zakłopotania dla całego nominalnego kościoła
wszystkich wyznań, szczególnie zaś dla kleru, na który w tym dniu sądu spada
obowiązek prowadzenia obrony w obecności wielu oskarżycieli i świadków, a
także, o ile to możliwe, wymyślenia sposobu ocalenia od całkowitej zagłady
tego, co oni uważają za prawdziwy kościół. Jednak w obecnym stanie
zamieszania oraz wobec skłonności wszystkich sekt do politycznych związków z
innymi grupami, prawie zaprzestały one uznawania swej własnej sekty za
jedyny prawdziwy kościół. Dzisiaj mówi się raczej o różnych “odłamach”
jednego kościoła, pomimo sprzecznych wyznań wiary, które wykluczając się
wzajemnie nie mogą być jednocześnie prawdziwe.
W tej krytycznej chwili pożałowania godnym staje
się fakt zaniku zdrowego ducha “Wielkiej Reformacji”. Protestantyzm nie jest
już ruchem protestu przeciwko duchowi Antychrysta <str. 162> ani nawet
przeciwko światu, ciału i diabłu. Czyni się wszystko, by jego wyznania
wiary, niespójne i pozostające w sprzeczności ze Słowem Bożym, rozsądkiem i
z sobą nawzajem, nie były publicznie rozpatrywane. Jego opasłe dzieła
teologiczne są jedynie paliwem podsycającym ogień obecnego Dnia Sądu
chrześcijaństwa. Jego czołowe seminaria są siedliskiem ateizmu, z których na
cały świat rozprzestrzenia się zaraza. Jego wielcy ludzie – biskupi,
doktorzy nauk duchownych, profesorowie teologii oraz najbardziej wybitni i
wpływowi przedstawiciele kleru w wielkich miastach – stają się przywódcami
nurtów zamaskowanej niewiary. Usiłują oni podkopać i unicestwić powagę i
natchnienie Pisma Świętego, zastępując objawiony w nim plan zbawienia
wymyśloną przez ludzi teorią ewolucji. Poszukują oni bliższego, choćby
pozornego, związku z kościołem rzymskim, ubiegając się o jego łaskę,
pochwalając jego metody i ukrywając jego zbrodnie, czyniąc to zaś, duchowo
się z nim jednoczą. Protestanci okazują także we wszystkich sprawach bliską
i coraz większą zgodność z duchem tego świata. Naśladują oni próżną
wystawność i chwałę świata, który wedle własnych twierdzeń mieli przecież
opuścić. Wystarczy zwrócić uwagę choćby na nadmierną wystawność kościelnej
architektury, dekoracji i wyposażenia, która jest przyczyną poważnego
zadłużenia i nieustannej żebraniny oraz ciągłych matactw w celu uzyskania
koniecznych środków finansowych.
Znamiennym tego przykładem było wprowadzenie do
kościoła metodystycznego przy alei Lindella w St. Louis w stanie Missouri
dzieła sztuki zatytułowanego “Narodzenie” autorstwa R. Bringhursta. Są to
płaskorzeźby umieszczone nad ołtarzem, organami i balkonem dla chóru. Dzieło
to obejmuje łuk o szerokości czternastu metrów i wysokości piętnastu metrów.
Każda figura jest naturalnej wielkości człowieka. W najwyższym punkcie łuku
umieszczona jest stojąca figura Marii Panny trzymającej na rękach dzieciątko
Jezus. Na zewnątrz, obok tych dwóch postaci, ukazane są lecące serafiny z
trąbami, które obwieszczają wstąpienie na tron. <str. 163> Po obu stronach
łuku wznoszą się zastępy uwielbiających aniołów z rozpostartymi skrzydłami.
Przy obu podstawach umieszczona jest figura anioła. Z lewej strony trzyma on
zwój w kształcie girlandy, na którym jest napisane “Na ziemi pokój”. Podobna
figura po prawej stronie niesie końcowe słowa zwiastowania przy narodzeniu:
“W ludziach dobre upodobanie”. Dodatkowego wyrazu dodaje pochylenie
płaskorzeźby pod kątem 45 stopni w stronę nawy kościelnej, sprawiające, że
relief wydaje się bardziej wyrazisty poprzez uwypuklenie proporcji i grę
światłocieni.
Przykład ten potwierdza występowanie nie tylko
ducha nadmiernej wystawności, ale także charakterystycznej dla kościoła
rzymskiego skłonności do czczenia obrazów. Warto też zwrócić uwagę na
urządzenie w niektórych kościołach sal bilardowych. Niektórzy duchowni
posunęli się nawet do tego, że zalecili wprowadzenie niskoprocentowych
napojów alkoholowych. Są miejsca, gdzie bez ograniczeń toleruje się prywatne
spektakle i przedstawienia.
W większości wypadków społeczność członków
kościoła staje się powolnym narzędziem w rękach kleru. Z kolei zaś kler
schlebia tym upodobaniom i skłonnościom występującym wśród światowych i
wpływowych członków. Ludzie wyrzekli się swego prawa i obowiązku osobistego
rozsądzania i zaprzestali studiować Pismo Święte w celu przekonania się,
jaka jest Prawda, przestali też rozważać Boskie prawo, by dowiedzieć się,
czym jest sprawiedliwość. Są obojętni, światowi, miłują raczej rozkosze niż
Boga: zostali oślepieni przez boga tego świata i mają skłonność do ulegania
każdej intrydze, która służy zaspokojeniu światowych pożądliwości i ambicji.
Zaś kler pielęgnuje tego ducha i schlebia mu dla własnych doczesnych
korzyści. Gdyby bowiem upadły te organizacje religijne, wraz z nimi
musiałyby przeminąć urzędy, pensje, przywileje i honory samozwańczego kleru.
Są oni więc dziś jak najbardziej zainteresowani dalszym utrzymywaniem
instytucji nominalnego chrześcijaństwa, <str. 164> podobnie jak kiedyś
nauczeni w Piśmie, faryzeusze i nauczyciele Zakonu starali się gorliwie
podtrzymywać judaizm, a mieli ku temu takie same powody (Jan 11:47,48,53;
Dzieje Ap. 4:15-18). Uprzedzenia i światowe ambicje spowodowały, że
chrześcijanie stali się ślepi na światło nowego Wieku, które obecnie zaczyna
jaśnieć, podobnie jak i Żydzi za dni pierwszego przyjścia naszego Pana nie
zauważyli świtania słońca Wieku Ewangelii.
Wniesienie oskarżenia przeciwko kościelnictwu
Oskarżeniem, jakie podnosi się przeciwko
nominalnemu kościołowi chrześcijańskiemu, są uczucia budzącego się świata i
budzących się chrześcijan, zarówno tych, którzy przebywają w Babilonie, jak
i przebywających poza granicami jego terytorium. Niespodziewanie, zwłaszcza
w ciągu ostatnich pięciu lat, kościół z wyznania chrześcijański stał się
przedmiotem krytyki i jest bacznie obserwowany przez cały świat. Krytyka
jest tak powszechna, że nie sposób jej nie zauważyć. Wisi ona w powietrzu.
Słyszy się ją w prywatnych dyskusjach, na ulicach, w pociągach, w
warsztatach i sklepach. Podejmuje ją codzienna prasa, a także jest ona żywym
tematem we wszystkich wiodących czasopismach świeckich i religijnych.
Przywódcy kościołów zdają sobie sprawę z tego, że nie zapowiada to niczego
dobrego dla ich instytucji. Odczuwana jest potrzeba szybkiej i mądrej
(według ich pojęć) reakcji, która by uchroniła ich organizacje przed
zagrażającym niebezpieczeństwem.
Nominalny kościół chrześcijański oskarża się o
(1) niekonsekwencję. Nawet świat zauważa, jak ogromna jest różnica,
która dzieli ich sprzeczne i pod wieloma względami absurdalne wyznania wiary
od Biblii, która wedle ich słów miałaby być podstawą ich nauk. Bluźniercza
nauka o wiecznych mękach jest odrzucana i nie da się już przy jej pomocy
straszyć ludzi w celu zapędzania ich do kościołów. Jakiś czas temu
prezbiterianie i inne sekty <str. 165> kalwińskie znalazły się w ogniu
gwałtownej krytyki za ich uświęcone tradycją wyznania wiary i straszliwie
się zachwiały. Powszechnie znane są przewlekłe dyskusje na ten temat i
desperackie próby obrony, podejmowane przez kler. Zadanie obrony jest
ogromnie nieprzyjemne i wyraźnie widać, że przedstawiciele kleru chętnie by
go unikali. Nie mogąc sobie jednak na to pozwolić, muszą podejmować próby
obrony, najlepiej jak tylko potrafią. Pastor T. DeWitt Talmage dał wyraz
powszechnemu odczuciu panującemu między nimi, mówiąc:
“Wolałbym, żeby owa nieszczęsna polemika w
sprawie wyznania wiary nigdy nie została narzucona kościołowi. Skoro
jednak tak się stało, mówię: Precz z nim. Ułóżmy sobie nowe wyznanie wiary.”
Przy innej okazji ten sam pastor stwierdził:
“Zdecydowanie oświadczam, że cała ta polemika
tocząca się w obrębie chrześcijaństwa ma diabelski i szatański charakter.
Najbardziej diabelskie jest zaś usiłowanie doprowadzenia do podziału w
kościele. Jeśli tego nie powstrzymamy, Biblia stanie się książką powszechnie
lekceważoną, podobnie jak poradnik z 1828 roku, który informuje nas o tym,
jaka była pogoda sześć miesięcy wcześniej i w której kwadrze księżyca należy
sadzić rzepę.
Jakie stanowisko winniśmy zająć wobec tych
kontrowersji? Trzymać się od nich z daleka! Gdy słyszymy o zamieszkach
religijnych na zewnątrz, trzeba siedzieć w domu i pilnować swojego interesu.
W jaki sposób, waszym zdaniem, człowiek mierzący metr pięćdziesiąt, czy
nawet metr osiemdziesiąt, miałby przebrnąć ocean o głębokości tysięcy
metrów? (…) Młody człowiek obejmujący obecnie posadę duchownego wystrzelony
jest we mgłę gęstszą od tej, jaką kiedykolwiek widziano na wybrzeżu.
Pytania, z którymi borykają się obecnie doktorzy, nie znajdą odpowiedzi aż
do dnia następującego po sądnym dniu.”
O tak: dzień, który nastanie po obecnym
sądnym dniu udzieli odpowiedzi na nurtujące pytania oraz będzie czasem
ustanowienia prawdy i sprawiedliwości na świecie.
Irytacja związana z koniecznością obrony i obawa
o jej wyniki znalazły bardzo silny wyraz w rezolucji przyjętej na
zgromadzeniu kleru kościoła prezbiteriańskiego, które odbyło się w Chicago
<str. 166> niedługo po tym, jak pojawiły się wezwania na sąd. W rezolucji
tej czytamy:
“Wszyscy zgadzamy się, że ubolewania
godne są kontrowersje, które rozdzierają nasz umiłowany kościół w sposób
niezwykle okaleczający jego reputację, wpływ i użyteczność oraz, jeśli by
się ten stan przedłużał, grożący katastrofą nie tylko dla działalności
naszego kościoła, ale także dla całego chrześcijaństwa. Gorąco przeto
radzimy naszym braciom, aby z jednej strony unikali stosowania ponownych
prób prawomyślności, surowego egzekwowania prawa i stosowania represji wobec
usiłowań poszukiwania prawdy w uczciwości i z poświęceniem. Dodatkowo
usilnie przestrzegamy naszych braci przed powtarzaniem w kościołach nie
sprawdzonych teorii i dopuszczaniem do wątpliwych sprzeczek. Szczególnie
jednak należy unikać okoliczności, w których pojawiają się, albo mogą się
pojawić, tendencje do podważania wiary wśród tych, którzy nie mają obeznania
w Piśmie Świętym. Przez wzgląd na kościół oraz jego nieocenione dobro i
działalność gorąco domagamy się rozejmu i zaprzestania kościelnych rozpraw
sądowych.”
The Presbyterian Banner [Sztandar
Prezbiteriański] także opublikował ponury komentarz dotyczący tego
wydarzenia, który w kilku miejscach przyznaje, że duchowa atmosfera w
kościele prezbiteriańskim jest niezdrowa. Czytamy tam:
“Rozruchy albo alarm w szpitalu czy schronisku
mogą okazać się fatalne w skutkach dla podopiecznych tych instytucji. Pewien
starszy jegomość przebywający w zakładzie dobroczynnym zwykł był zabawiać
się waleniem w bęben przed wschodem słońca. Władze zażądały w końcu, by ów
“kochany braciszek” położył swój instrument w przyzwoitej odległości od
siebie. To wyjaśnia, dlaczego niektórzy sumienni pastorzy stają się
niezwykle surowi, gdy do kościoła wkrada się zamieszanie. Kościół jest
jak szpital, w którym zgromadzeni są ludzie chorzy na grzech. W duchowym
sensie są oni dręczeni gorączką, trądem, paraliżem, ranami tak, że są na pół
umarli. Zamieszanie w rodzaju obecnych okrutnych rozterek, które
rozpowszechniane są przez niektóre seminaria teologiczne, może zrujnować
wiele dusz przeżywających obecnie kryzys. Niechże więc prof. Briggs będzie
uprzejmy postępować nieco delikatniej i odłożyć swój bęben.”
Kościół nominalny jest oskarżony o (2) poważny
brak <str. 167> tej pobożności i bogobojności, którą sam głosi, choć trzeba
przyznać, że tu i tam wśród nieoświeconych dusz znajduje się niewielka
liczba tych prawdziwie pobożnych. Fałsz i zakłamanie przejawiają się
niezwykle natarczywie, a bogactwo i arogancja są tak widoczne, że ubodzy nie
są już mile widziani w światowych świątyniach wzniesionych w imię Chrystusa.
Ludzie to widzą i zaglądają do swoich Biblii, aby się przekonać, czy takiego
ducha był wielki Założyciel Kościoła. Tam zaś dowiadują się, że jednym z
podanych przez Niego dowodów mesjańskiej godności było to, że “ubogim
Ewangelia opowiadana bywa”, przekonują się, że powiedział On do swych
naśladowców: “Ubogie zawsze macie z sobą” i że nie mieli oni okazywać
żadnych względów człowiekowi noszącemu złoty pierścień albo kosztowną szatę.
W Biblii znajdują także złotą regułę i stosują ją do zasad zbiorowego i
indywidualnego postępowania w kościele. I tak w świetle Biblii dochodzą już
prawie do wniosku, że kościół utracił łaskę. Konkluzja ta jest tak wyraźna,
że obrońcy są całkowicie zmieszani.
Kościół nominalny jest oskarżony o (3)
niepowodzenie w dokonywaniu tego, co sam uznaje za swoją misję, tj. w
nawróceniu świata na chrześcijaństwo. Jest rzeczą niezrozumiałą, w jaki
sposób świat stwierdził, że nadszedł czas, w którym dzieło kościoła winno
wykazywać pewne oznaki jego ukończenia. Niemniej jednak, tak jak przy końcu
Wieku Żydowskiego wszyscy ludzie oczekiwali rychłego nadejścia wielkich
zmian (Łuk. 3:15), podobnie i obecnie, przy końcu Wieku Ewangelii, wszyscy
ludzie żywią podobne nadzieje. Zrozumieli oni, że znaleźliśmy się w okresie
przejściowym oraz że prognozy na wiek XX pełne są obaw i ostrzeżeń przed
wielkimi zmianami rewolucyjnymi. Panujący obecnie niepokój dobitnie wyraził
pan Henry Grady w elokwentnym przemówieniu wygłoszonym dla Stowarzyszenia
Uniwersyteckiego w Charlottesville w stanie Virginia. <str. 168>
Oto jego słowa: “Żyjemy obecnie w zaraniu nowego
dnia (…) Na niebie bledną stałe gwiazdy, a my poruszamy się po omacku w
bardzo niepewnym świetle. Wraz z nocą pojawiły się osobliwe kształty.
Pogubiliśmy wymierzone szlaki, nowe drogi są kłopotliwe, a pola ciągną się
daleko, aż poza horyzont naszego postrzegania. Niepokój świtania zmusza nas
do błąkania się we wszystkie strony, gdy tymczasem wątpliwość panoszy się
wśród zamieszania. Wędrujące tłumy zatrzymywane są nawet na bitych drogach,
a z ciemności wartownicy wołają: “Kto idzie?” W mroku poranka działają
potężne siły. Nic nie jest pewne i sprawdzone. Cuda teraźniejszości zadają
kłam prostym prawdom przeszłości. Kościół jest oblężony z zewnątrz i
zdradzany od wewnątrz. W podziemiu tlą się pochodnie powstańców oraz majaczą
szubienice anarchistów. Rząd staje się przedmiotem sporu polityków różnych
partii i łupem grabieżcy. Handel jest nieustannie opanowywany przez
monopole, a przemysł skuto kajdanami ograniczeń. Miasta są przeludnione, a
pola ogołocone. Pałace kipią przepychem, a w chatach czai się nędza. Zanika
poczucie powszechnego braterstwa, a ludzie dzielą się na klasy. Gwizdy
nihilistów rozlegają się w cichych legowiskach, a na gościńcach słychać ryk
tłumów.”
Kościół nie może już zaprzeczyć, że nastał
koniec wieku, dzień porachunków. Niezależnie bowiem od tego, czy obserwuje
on czas z punktu widzenia proroctw, czy też nie, i tak podlega on sądzeniu,
którego dzieło zostanie dokonane zanim jeszcze zakończy się okres żniwa.
Kler zajmuje stanowisko i pośrednio dokonuje
rozliczenia samego siebie
Kościół wie, że oczy całego świata są zwrócone
na niego. Zdaje sobie sprawę, że jakimś sposobem odkryto, iż nadszedł czas,
w którym dzieło nawrócenia świata powinno już zostać niemal w całości
wykonane, jeśli rzeczywiście miałoby to być jego misją, jak on sam
utrzymuje. Tymczasem kościół nie różni się zbytnio od świata, chyba że tylko
pod względem twierdzeń. <str. 169>
Uznając, że taka jest jego obecna misja, kościół
przeoczył rzeczywiste zamierzenie Wieku Ewangelii, tj. “kazanie tej
Ewangelii królestwa po wszystkim świecie, na świadectwo wszystkim
narodom” oraz wspieranie dzieła powołania i przygotowania “Maluczkiego
Stadka”, aby mogło ono (wraz z Panem) ustanowić Tysiącletnie Królestwo,
które będzie wtedy błogosławić wszystkie rodzaje ziemi (Mat. 24:14; Dzieje
Ap. 15:14-17). Kościół staje w obliczu faktu, że po osiemnastu wiekach
znajduje się dalej od celu przyjętego przez siebie zamierzenia, niż na
początku pierwszego wieku. W konsekwencji na porządku dnia są obecnie
przeprosiny, usprawiedliwienia, podsumowania, ponowne rozliczenia, nowe
interpretacje faktów, przesadne prognozy, przewidujące wspaniałe osiągnięcia
w najbliższej przyszłości. Wszystko to jest rezultatem ducha dociekliwości i
krzyżowego ognia pytań, w jakim obecnie znalazło się chrześcijaństwo,
usiłujące się jakoś tłumaczyć przed swymi licznymi oskarżycielami.
Kościół wpada w wielkie zakłopotanie, gdy
usiłuje bronić się przed zarzutem niezgodności swej nauki z uznawanym przez
niego wzorcem – Biblią. Nie potrafi on bowiem zaprzeczyć temu, że jego
wyznania wiary są sprzeczne. Dlatego ucieka się on do różnych metod, co nie
uchodzi uwadze myślących ludzi, którzy przyjmują to jako oznaki wielkiego
zamieszania. Wśród wszystkich grup religijnych obserwujemy usilne dążenie do
podtrzymywania starych wyznań wiary, ponieważ są one powrozami, które wiążą
ludzi, tworząc z nich jedną odrębną organizację. Nagłe pozbycie się tych
związków równałoby się z rozwiązaniem organizacji. Dlatego też kler jest
szczególnie powściągliwy w omawianiu tych tematów, wstydząc się ich
serdecznie, gdy pada na nie przenikliwe światło obecnego dnia sądu.
Niektórzy tak wstydzą się swych wyznań
wiary, że nie bacząc na światową roztropność skłonni byliby je wszystkie
odrzucić. Inni są bardziej konserwatywni i sądzą, że roztropniej byłoby
pozwolić im przemijać powoli, aby w ich miejsce stopniowo wprowadzać nowe
nauki, poprawione i zmienione. Powszechnie znana jest przedłużająca się
dyskusja <str. 170> nad zmianą prezbiteriańskiego wyznania wiary. Podobnie
jak próby samozwańczych wysokich krytyków, zmierzające do podkopania
autorytetu i natchnienia Pisma Świętego i narzucające pogląd o natchnieniu
dwudziestego wieku. Wprowadzają oni teorię ewolucji, która całkowicie
wywraca Boski plan wybawienia człowieka z upadku Adama, któremu oni zresztą
też zaprzeczają. Jest też obszerna klasa kleru, popierająca eklektycznąs,
czyli kompromisową teologię, która z natury rzeczy musi być bardzo pobieżna
i liberalna, aby uciszyć wszystkie zastrzeżenia ogółu ludzi wierzących,
chrześcijan i pogan, by w miarę możliwości “zgromadzić ich wszystkich w
jednym obozie”, jak się niektórzy wyrazili. Pewna grupa ludzi szczyci się
tym, że uda im się niebawem dokonać wielkich rzeczy, dzięki niedawno
ustanowionym instytucjom pośredniczącym, dla których centralną ideą jest
unia chrześcijan. Gdy tylko do tego dojdzie – co wedle ich zapewnień jest
kwestią najbliższej przyszłości – wtedy cały świat zostanie prędko nawrócony
na chrześcijaństwo, twierdzą.
Zarzut braku pobożności i bogobojnego życia
także spotyka się z przechwałkami i chlubieniem się “wieloma cudami”, co
często przywołuje skojarzenie z napominającymi słowami Pana zapisanymi w
Mat. 7:22,23. Owe przechwałki przynoszą jednak Babilonowi niewielką korzyść,
ponieważ brak ducha Bożego i prawa miłości są niestety zbyt boleśnie
wyraźne, by można je było ukryć. Jedynym skutkiem tej całej obrony jest
jeszcze większe obnażenie opłakanego stanu upadłego kościoła. Gdyby wielkie
kościelnictwo miało rzeczywiście być prawdziwym Kościołem Bożym, to trzeba
by otwarcie przyznać, że Boski plan wybrania ludu swemu imieniowi nie
powiódł się!
Chociaż kościół usprawiedliwia się, broni,
obiecuje i przechwala na te różne sposoby, to jednak jego przywódcy widzą
bardzo wyraźnie, że nie będą w stanie na dłuższą metę podtrzymać jego
istnienia w sytuacji <str. 171> podziałów, rozerwania i zamieszania, jakie
obecnie w nim panują. Są oni świadomi tego, że rozproszenie i upadek muszą
niebawem nastąpić, chyba że zostaną podjęte intensywne wysiłki w celu
zjednoczenia różnych sekt kościoła, co zapewniłoby mu lepszą pozycję wobec
świata, a także zwiększyło możliwości zdobycia władzy. Stąd też tak wiele
słyszymy o unii chrześcijańskiej, zaś każdy krok w kierunku jej
urzeczywistnienia jest uznawany za dowód wzrostu w duchu miłości i
społeczności chrześcijańskiej. Czynnikiem inicjującym ten ruch nie była
jednak miłość i poczucie społeczności chrześcijańskiej, ale strach. Wyraźnie
widać, że przepowiedziana burza zapalczywości i gniewu zbliża się bardzo
szybko i dlatego rozmaite sekty mają poważne wątpliwości, czy będą w stanie
ostać się w samotności wobec tego gwałtownego uderzenia.
W rezultacie wszystkie sekty są przychylne unii,
jednak doprowadzenie do niej w obliczu ich sprzecznych wyznań wiary jest
rzeczą kłopotliwą. Proponuje się tu różne metody. Jedną z nich jest
ubieganie się o zjednoczenie tych sekt, które mają podobne doktryny, jak na
przykład poszczególnych odłamów prezbiterian, baptystów, metodystów,
katolików itd., co stanowiłoby przygotowanie do szerszego zjednoczenia,
które jest proponowane. Inną metodą byłoby pobudzanie w ludziach chęci do
zjednoczenia i gotowości do pominięcia doktryn, aby rozciągnąć ową
szczodrobliwą społeczność na wszystkich ludzi o wysokiej moralności i
zabiegać o ich współpracę w tym, co oni zwą działalnością chrześcijańską.
Ten kierunek myślenia ma swych gorących zwolenników szczególnie wśród ludzi
młodych i w średnim wieku.
Pomijanie w ostatnich latach wielu z
dyskusyjnych doktryn z przeszłości przyczyniło się do rozwoju w kościele
klasy ludzi młodych, którzy najczęściej stają się reprezentantami tendencji
“zjednoczeniowych” chrześcijaństwa. Nieświadomi sekciarskich potyczek w
przeszłości, nie są oni skrępowani zamieszaniem panującym wśród
przedstawicieli starszego pokolenia odnośnie przeznaczenia, wybrania, wolnej
łaski itp. Ciągle jednak wyznają oni <str. 172> nauki, które poznali w
dzieciństwie (rodem z Rzymu i wieków ciemnoty), jak na przykład nieszczęsną
doktrynę o wiecznych mękach dla wszystkich, którzy nie słyszeli albo nie
przyjęli Ewangelii w obecnym wieku, albo teorię, że misją Ewangelii jest
nawrócenie świata w obecnym wieku, aby go przez to zachować od mąk.
Zrzeszają się oni pod różnymi nazwami, jak Young Men’s and Young Women’s
Christian Associations [Y.M.C.A. – Stowarzyszenie Chrześcijańskiej Młodzieży
Żeńskiej i Męskiej], Christian Endeavor Societies [Stowarzyszenia Dążeń
Chrześcijańskich], Epworth Leagues [Liga Epworth], King’s Daughters [Córki
Królewskie] czy Salvation Armies [Armie Zbawienia]. Wielu z nich “ma
gorliwość ku Bogu, ale nie według wiadomości”.
Zgodnie ze swymi błędnymi i niebiblijnymi
poglądami planują oni “społeczne podźwignięcie świata”, które ma
odbyć się niezwłocznie. Godne pochwały jest to, że ich usiłowania nie
zmierzają ku złu, ale ku dobru. Ich błąd polega na przeprowadzaniu swych
planów, które są może dobre i mądre w pojęciu ludzkim, ale bez wątpienia
muszą wydać się nieudolne w obliczu Boskiej mądrości i Boskiego planu, a
tylko Jego plan może zostać uwieńczony sukcesem. Wszystkie inne skazane są
na niepowodzenie. Byłoby wspaniałym błogosławieństwem dla tych spośród nich,
którzy mają szczere intencje, gdyby mogli zrozumieć Boski plan, tj., że
obecnie odbywa się selekcja (“wybranie”) i uświęcenie “Maluczkiego
Stadka”, a potem nastąpi stopniowe podźwignięcie świata przez skompletowane
i wielce wywyższone Maluczkie Stadko, gdy jego członkowie będą królowali z
Chrystusem jako współdziedzice Jego Tysiącletniego Królestwa. Gdyby mogli
się o tym przekonać, przyniosłoby to, czy też powinno by przynieść, efekt w
postaci uświęcenia wszystkich szczerych spośród nich. Bez wątpienia byłaby
to jednak skromna mniejszość, jako że większość spośród tych, którzy
przyłączają się do takich stowarzyszeń, mają niewątpliwie inne powody,
aniżeli całkowite poświęcenie i oddanie się Bogu na służbę – “aż do
śmierci”.
Ci młodzi chrześcijanie, nie korzystając z
nauki, jaka płynie z historii kościoła i pomijając doktryny, chętnie ulegają
idei “unii”. Wnioskują oni: “Błędem przeszłości były doktryny, które stały
się przyczyną podziałów. Teraz więc zjednoczmy <str. 173> się, pomijając
doktryny!” Nie zważają oni na to, że podobnie jak dzisiaj, tak i w
przeszłości wszyscy chrześcijanie dążyli do jedności, tyle że chcieli ją
osiągnąć albo na bazie Prawdy, albo w ogóle. Postępowali oni wedle zasad:
“Iżbyście bojowali o wiarę raz świętym podaną”; “A nie spółkujcie z
uczynkami niepożytecznemi ciemności, ale je raczej strofujcie” (Judy 3;
Efezj. 5:11). Dzisiaj wielu chrześcijan pomija fakt, że pewne doktryny są
nieodzowne dla rzeczywistego zjednoczenia prawdziwych chrześcijan –
zjednoczenia, które podobałoby się Bogu. Nie dostrzegają oni tego, że błędem
przeszłości było zbytnie uprzedzenie chrześcijan, nie będących w stanie
poddać swych ulubionych, ludzkich wyznań wiary oraz wszystkich innych
doktryn próbie Słowa Bożego w celu dokonania korekty.
Stąd też proponowana i upragniona unia czy
konfederacja pomija nauki Biblijne, podtrzymując nieugięcie doktryny
wymyślone przez ludzi, takie jak wieczne męki, wrodzona nieśmiertelność
itp.. Unia taka, co do celów i metod zdominowana wyłącznie przez ludzki
sposób myślenia, byłaby najniebezpieczniejszą z możliwych rzeczy. Można by
mieć pewność, że popadłaby ona w krańcowy błąd, gdyż “nie zostaje w nauce
Chrystusowej” i odrzuca “mądrość, która jest z góry”. Zamiast tego opiera
się na mądrości swych mędrców, a sprzeciwianie się Boskim radom i metodom
jest głupotą, bo “zginie mądrość mądrych jego” (Izaj. 29:14).
Ponadto pojawiają się też liczne pomysły
rozsiewane przez postępowych (?) przedstawicieli kleru i wielu innych co do
tego, jaka powinna być natura i misja kościoła w najbliższej przyszłości.
Proponują oni, aby kościół zniżył się jeszcze bardziej do pojęć światowych,
niż ma to miejsce obecnie. Jego zadaniem wedle nich miałoby być wciąganie do
kościoła nie odrodzonego świata i zapewnienie sobie liberalnego patronatu
finansowego. Aby zaś tego dokonać, trzeba zapewnić rozrywkę i przyjemności.
Któryż prawdziwy chrześcijanin nie byłby przerażony takimi tendencjami,
niezależnie od tego, czy obserwuje je w swoim otoczeniu, czy czyta o tym, że
mają miejsce gdzie indziej. <str. 174>
Trudno byłoby oczekiwać bardziej przekonującego
dowodu upadku prawdziwej pobożności niż to, co pisze duchowny metodystyczny
w czasopiśmie swego kościoła The Northwestern Christian Advocate
[Północno-zachodni Orędownik Chrześcijański]. Tekst ten został opatrzony
przez wydawcę tytułem: “Przyjazna satyra na sytuację panującą wśród
metodystów”. Tym samym wydawca przyznaje, że taka właśnie jest sytuacja.
Nie ma zresztą znaczenia, czy jest to potwierdzenie, czy tylko satyra; fakty
pozostają faktami niezależnie od tego, kto o nich pisze, tym bardziej, gdy o
naturze wyznania wypowiada się sam zainteresowany duchowny na łamach
własnego kościelnego czasopisma. Przedrukowujemy ten artykuł w całości.
Kursywy pochodzą od naszej redakcji.
Niektóre cechy amerykańskiego ruchu
metodystycznego
“Ożywienie religijne osiemnastego wieku
pod kierunkiem Wesley’ów1 i
Whitefielda, oczyściło normy moralne Anglosasów i uruchomiło nowe siły
przyciągające tych, którzy wcześniej nie interesowali się Ewangelią. Świeccy
historycy, tak angielscy jak i amerykańscy, są zgodni co do tego, że wiele
tych elementów obecnej machiny kościelnej i systemu doktrynalnego, które
pomagają w rozprzestrzenianiu i zasiewaniu naszej cywilizacji, zrodziło się
w ruchu zapoczątkowanym przez tych wybitnych myślicieli. Głoszona przez nich
i ich następców doktryna ‘wolnej woli’ w połączeniu z rozwojem nowoczesnych
doświadczeń w zakresie rządów świeckich stała się jednym z
najpopularniejszych dogmatów zajmujących umysły ludzkie. Doktrynę tę
szczególnie łatwo przyswoili sobie nasi amerykańscy przodkowie. Ci, którzy
zrzucili z pleców jarzmo królów i których napawała odraza na myśl o
narodowym kościele ujeżdżanym przez księży, musieli zostać oczarowani
doktryną, która odpowiadała ich politycznym aspiracjom, wedle której każdy
człowiek jest wolny, by móc kształtować lub zaprzepaścić swój doczesny i
przyszły los.
Charakterystyczna dla metodystów nauka o ‘nowym
narodzeniu’, która po ogłoszeniu przez Whitefielda w Nowej Anglii została
przyjęta tak, jakby była całkowicie nową, nigdy nie opowiadaną historią,
dała takie efekty, że nawet ludzie świeccy i niereligijni spoglądali na nią
z aprobatą. Doktryna ta bowiem domagała się nie tylko “odmiany serca”, ale
jednocześnie takiej zmiany w codziennym życiu, aby można było po zachowaniu
łatwo odróżnić metodystę <str. 175> od człowieka ze świata. Wielkim celem
istnienia kościoła było ‘szerzenie wśród narodów świętości zgodnej z Pismem
Świętym’. Taki napis nosili oni na swych sztandarach, z tym okrzykiem
wojennym odnosili zwycięstwa.
Inną przyczyną niezwykłego sukcesu ruchu
metodystycznego w Stanach Zjednoczonych jest to, że do jego prostego i
naturalnego obrządku mile przyjmowani byli zwykli ludzie. Ten pozornie bez
znaczenia, ale w istocie bardzo ważny fakt, są w stanie docenić wyłącznie
ci, którzy nie byli ćwiczeni w liturgii. Świadomość, że można wejść do
kościoła i uczestniczyć w nabożeństwie bez ryzyka ukazania swej
nieznajomości jego formy i liturgii, ma wielkie znaczenie, gdy nie ma się
ochoty zwracać na siebie uwagi. I tak czysta, niewyszukana forma nabożeństw
pierwotnego kościoła amerykańskich metodystów dokładnie odpowiadała
potrzebom ludzi, którzy dopiero co porzucili przepych religii Starego
Świata. Atłasowe rękawy, święte nakrycia głowy, diademy, korony i szaty nie
odpowiadały ich surowym i prostym gustom. Religia, która uczyła, że mogą
zwracać się do Wszechmogącego bez żadnego pośrednictwa, podkreślała godność
i wspaniałość ich człowieczeństwa oraz odwoływała się do ich potrzeby
niezależności.
Znamienne triumfy tego kościoła można też po
części przypisać temu, że nie odkładał on wtedy Mistrzowego bicza z
powrózków. W tamtych dniach co pewien czas oczyszczano kościół z ludzi,
którzy tylko udawali i nie byli godni się w nim znajdować. Było to bardzo
zdrowe nie tylko dla samego kościoła, ale także dla otoczenia, gdyż po
burzach, które często towarzyszyły ‘usuwaniu’ niewiernych moralna atmosfera
całego sąsiedztwa bywała oczyszczana i nawet szyderca musiał przyznać, że
członkostwo w kościele nie jest bez znaczenia.
Kolejnym czynnikiem współdziałającym w
osiągnięciu sukcesu, o którym piszę, był czysto obchodny tryb usługi, która
była wtedy udzielana. Nie ulega wątpliwości, że tamte dni miały swoich
bohaterów i gigantów moralności. Zdecydowany, mężny człowiek, ogarnięty
ideą, że nie posiada on tutaj ‘żadnego trwałego miasta’, który nie
zabezpiecza się na stare lata, który nie ubiega się o umowę gwarantującą mu
zasiłek albo pensję, który zapiera samego siebie właśnie w tych rzeczach,
<str. 176> które są obiektem pożądania i chciwości innych ludzi, który
płonie taką gorliwością, że wydaje się, iż niebawem zostanie przez nią
całkowicie strawiony, musiał wywierać trwały i korzystny wpływ na ludzi,
którzy znajdowali się wokół niego.
Niemałe znaczenie dla osiągnięcia wiodącej
pozycji w Stanach Zjednoczonych miały śpiewy pierwszych Metodystów. Poważne,
rozsądne i pełne nauki słowa połączone z melodiami, które żyją i pobudzają,
powodowały, że śpiew taki był nie tylko atrakcją muzyczną, ale także
ćwiczeniem teologicznym, dzięki któremu ludzie, czasami nawet nieokrzesani,
poznawali podstawowe zasady kościoła. Prawda zakorzeniona w duszy dziecka
czy dorosłego przez śpiewanie pieśni ma znacznie większą moc przetrwania,
niż gdy zostanie wpojona w nauczaniu przedszkolnym czy przy użyciu metody
Quincys.
W taki sposób bez dyskusji wpajano nauki w umysły dzieci i nowo nawróconych
tak, że żadne późniejsze polemiki nie mogły ich naruszyć. Pozostało nam
teraz wykazać, że:
Owe składniki powodzenia stały się przestarzałe
i że w metodystycznym kościele episkopalnym wprowadzono nowe metody
osiągania sukcesu.
Nie chciałbym tutaj prezentować się jako
samochwała, lecz jedynie analizować powszechnie wiadome fakty i przytaczać
historię ostatnich lat. Co się tyczy podstawowych nauk, nie ma żadnej zmiany
w postawie kościoła, jednak duch i ton, który pobrzmiewa we wszystkich
dotyczących go sprawach, już na pierwszy rzut oka świadczy o pojawieniu się
współczesnego postępu i niosących światło ulepszeń. Usposobienie i wygląd
tego potężnego kościoła zmieniły się do tego stopnia, że wszyscy, którzy
interesują się religijnym powodzeniem Ameryki, powinni przeanalizować tę
zmianę z niezwykłym zainteresowaniem.
Sama nauka o nowym narodzeniu – ‘Musicie się
znowu narodzić’ – pozostaje nienaruszona, jednak współczesny rozwój sprawił,
że kościół zrezygnował z dawnej surowości, która powstrzymywała wielu
dobrych ludzi od wstąpienia do jego owczarni, gdyż nie potrafili oni
zaakceptować tej nauki, a także nigdy nie posiadali czegoś, co pewnego razu
zostało nazwane ‘religią eksperymentalną’. Obecnie często się zdarza, że
uniwersaliści i unitarianie utrzymują ze sobą pełną społeczność, co im nie
przeszkadza w dzielnym wykonywaniu swoich obowiązków.
Duchowieństwo jest w wiodących
kościołach zbyt ugładzone, kulturalne i za dobrze wychowane, by upierać się
przy ‘świętości’ w takim stopniu, w jakim <str.
177> rozumieli tę łaskę ojcowie. Głoszą oni szerzej rozumianą świętość,
która ‘nie myśli nic złego’ nawet względem człowieka nie całkiem
uświęconego. Bronienie tej nauki, tak jak to czyniono w starych
zacofanych czasach, byłoby w obecnej sytuacji niekoniecznie dobrze
przyjęte w kołach Chautauquas i
w lidze Epworths.
Nawyk staromodnych, prostych nabożeństw ciągle
jeszcze pokutuje wśród ludności wiejskiej, jednak w kręgach kulturalnych,
które mają wyrobiony smak muzyczny, plastyczny i literacki – w kościołach
miejskich – w wielu przypadkach wymyślne i eleganckie obrządki zajmują
miejsce spontanicznych i żarliwych modlitw i okrzyków, charakterystycznych
dla pokolenia ojców. Próba sprzeciwu wobec skłonności do takich zmian
równałaby się kwestionowaniu wyższości kultury nad nieokrzesaniem i złym
wychowaniem.
Kiedy kościół znajdował się jeszcze na etapie
eksperymentów, zachowanie przez przywódców z tamtych czasów pewnej surowości
było być może rzeczą słuszną. Wtedy nie było wiele do stracenia.
Jednak obecnie rozsądni, dyskretni i roztropni ludzie nie będą ryzykować
powodzeniem bogatego i wpływowego kościoła na skutek fanatycznego
przestrzegania prawa, które mogłoby zrazić bogatych i mądrych. Jeśli ludzie
nie potrafią się dostosować, to na pewno da się dostosować Ewangelię.
Kościół został założony po to, by ludzi zbawiać, a nie odstraszać i
zniechęcać. I tak nasze ogólniejsze i nowoczesne pojęcia wyparły i przerosły
ograniczone i egoistyczne wyobrażenie, że jesteśmy lepsi niż inni ludzie,
którzy powinni zostać wykluczeni z naszej społeczności.
Uczta miłości, ze swoimi dogmatycznymi
uprzedzeniami, oraz lekcje zborowe, które były przez wielu stawiane prawie
na równi ze spowiedzią, zostały powszechnie zaniechane ze względu na Ligę
Epworths i
Stowarzyszenia Dążeń Chrześcijańskichs.
Współczesne kulturalne duchowieństwo bardziej
niż kiedykolwiek w historii kościoła odpowiada nakazowi Mistrza, aby byli
‘roztropnymi jako węże a szczerymi jako gołębice’. Któż z nich byłby na
tyle szalony, by tak jak dawni kaznodzieje powiedzieć najbogatszemu
członkowi kościoła, który opływa w zbytki, żeby sprzedał wszystko co ma,
oddał to Bogu i ludzkości, wziął swój krzyż i naśladował Chrystusa?
Mógłby przecież odejść zasmucony – mam na myśli kaznodzieję.
W czasach, gdy ewolucja jest prawem, a rozwój
hasłem, należałoby nieustannie ubolewać nad pochopnością i radykalizmem,
tymczasem zaś metodystyczny duchowny rzadko czuje się czemukolwiek winny.
Szorstki i surowy kaznodzieja, który śmiał oskarżać Boga miłości o to, że
jest pełen gniewu, ustąpił teraz miejsca <str. 178> swemu następcy, który
jest bardzo staranny, jeśli chodzi o styl, potrafi się elegancko wysławiać
oraz wyrażać swe myśli, uczucia i emocje w sposób poetycki i nieagresywny.
‘Limit czasowy’, który ogranicza długość
kadencji duchownego na jednym stanowisku do pięciu lat, zostanie zaniechany
na najbliższej Konferencji Powszechnej w 1896 roku. Na początku kadencja
wynosiła jedynie sześć miesięcy. Okres ten został następnie przedłużony do
roku, potem do trzech i na koniec do pięciu lat. Jednak rządzące,
oświecone kręgi kościelne doszły do wniosku, że jeśli społeczne osiągnięcia
i pozycja ich kościoła ma pozytywnie wypaść w porównaniu z innymi
kościołami, to jego duchowieństwu trzeba nadać trwały charakter, tak aby
solidni kaznodzieje mogli stawać się ośrodkami życia społecznego i
kulturalnego. Trzeba tu bowiem pamiętać, że do obowiązków współczesnego
kaznodziei nie należy już, tak jak to niegdyś bywało, prowadzenie
przewlekłych zebrań i funkcja ewangelisty. Najłatwiej jest się o tym
przekonać samym mówcom. Wielcy kaznodzieje odrodzenia byli pożądanymi
głosicielami, o których ubiegały się wszystkie kościoły, a na dorocznych
konferencjach mieli oni zwyczaj zdawania sprawozdań z liczby nawróceń
w ciągu roku. Obecnie zaś ani ludzie, ani kapłani nie mają już takich
entuzjastycznych i ekscentrycznych pomysłów. Wielkie kościoły poszukują
kaznodziei, którzy potrafiliby zaspokoić oczekiwania natury estetycznej,
odeprzeć ataki współczesnego sceptycyzmu i ujmować ludzi wykształconych i
ogładzonych. Na dorocznych konferencjach głosiciel podkreśla w raporcie, ile
udało mu się zebrać misjonarskich składek. Współczesny kaznodzieja
metodystyczny jest wyśmienitym specjalistą od zbierania pieniędzy,
docierającym dzięki temu do samego serca ludzi, czego nie udałoby mu się
zapewne dokonać przy pomocy staromodnych napomnień i wezwań.
Jakże wspaniała jest nauka, którą tak dobrze
opanowali przewodnicy myśli chrześcijańskiej, a mianowicie, że Ewangelia
nigdy nie powinna razić gustu wykształconego i kulturalnego człowieka. Dla
kościoła, który tak elastycznie potrafi dostosować się do epoki, bramy
przyszłości stoją otworem, witając go radosnym pozdrowieniem. Czyż można
znaleźć dla niego lepsze motto, jak posłannictwo anioła śpiewającego: ‘A na
ziemi pokój, w ludziach dobre upodobanie’. Pastor Charles A. Crane.”
Poniższe słowa autorstwa biskupa R. S. Fostera z
kościoła Metodystyczno-episkopalnego cytujemy za Gospel Trumpet
[Trąba Ewangeliczna]. Przynoszą one to samo świadectwo, jego język jest
jednak zupełnie inny. Dla niektórych był on zdaje się zbyt dosłowny, skoro
po opublikowaniu tego tekstu jego autora posłano na emeryturę wbrew
jego życzeniu i pomimo jego łez. <str. 179>
Biskup Foster mówi:
“Kościół Boży zabiega dzisiaj o względy świata.
Jego członkowie usiłują poniżyć go do poziomu bezbożności. Bale, teatry,
naga i niemoralna sztuka, społeczne luksusy z towarzyszącą im luźną
moralnością torują sobie drogę do najtajniejszych zakamarków kościoła. Chcąc
zaś uczynić zadość całej tej światowości, chrześcijanie kładą wielki nacisk
na obchodzenie wielkiego postu, Wielkanocy, wielkiego piątku i na ozdabianie
kościoła. To jest stara sztuczka Szatana. O tę skałę rozbił się kościół
żydowski. Ona stała się też przyczyną katastrofy kościoła rzymskiego. Teraz
zaś ten sam los dosięgnie kościół protestancki.
Największe zagrożenia to naszym zdaniem:
dostosowywanie się do tego świata, zaniedbywanie ubogich, zastępowanie
prawdziwej pobożności jej pozorami, zaniechanie dyscypliny, najemne
duchowieństwo, nieczysta Ewangelia, czyli wszystko to, co w sumie składa się
na nowoczesny, modny kościół. Trudno uwierzyć, że i metodyści mieli podlegać
tym zjawiskom, zaś to, że ich pierwsze oznaki pojawią się zaledwie sto lat
po ‘postawieniu żagli’, wydaje się niemal cudem historycznym. A przecież
wystarczy się rozejrzeć dokoła siebie, aby zobaczyć, że takie są fakty.
Czyż metodyści nie gwałcą zasad Słowa Bożego i
swej własnej karności nosząc ekstrawaganckie i modne ubrania, tak jak to
czynią inne grupy społeczne? Czyż kobiety, a często nawet żony i córki
pastorów, nie przyozdabiają się ‘złotem albo perłami, albo szatami
kosztownymi’? Czy obecnie owe proste ubiory, których noszenie zalecał John
Wesley, biskup Asbury, a które ubierały Hester Ann Rogers, Lady Huntington i
wiele innych równie dystyngowanych dam, miałyby być uważane w kręgach
metodystycznych za przejaw fanatyzmu? Czy ktoś wchodząc do kościoła
metodystycznego w jednym z wielkich miast będzie w stanie po odzieży
noszonej przez wiernych zorientować się, że nie znalazł się w teatrze albo
na balu? Czy w muzyce nie dostrzegamy światowości? Chóry w wyszukanych i
ozdobnych strojach, których członkowie w wielu przypadkach nie wyznają
żadnej religii, a często bywają nawet szyderczymi sceptykami, odgrywają
chłodne, artystyczne, operowe przedstawienia, które mają tyle wspólnego z
duchową czcią dla Boga, co opera czy teatr. W takim światowym przedstawieniu
duchowość jest zamrożona na śmierć.
Dawniej każdy metodysta uczestniczył w tak
zwanej ‘lekcji’, dając świadectwo o swoich doświadczeniach religijnych.
Obecnie w takich ‘lekcjach’ zborowych <str. 180> uczestniczą jedynie
nieliczni, a w wielu kościołach w ogóle zaniechano tych spotkań. Rzadko
uczestniczą w nich także zarządcy, członkowie rad i przywódcy kościoła.
Dawniej prawie każdy metodysta modlił się, dawał świadectwo, czy napominał w
trakcie zgromadzeń modlitewnych. Dzisiaj można usłyszeć bardzo niewielu.
Dawniej słyszało się okrzyki uwielbienia, obecnie takie demonstracyjne
okazywanie świętego entuzjazmu i radości uznawane jest za fanatyzm.
Światowe zebrania towarzyskie, święta, festyny,
koncerty i inne temu podobne imprezy zajęły miejsce dawniejszych nabożeństw
religijnych, lekcji i zebrań modlitewnych.
Jakże słuszne okazuje się stwierdzenie, że
karność metodystów stała się martwą literą. Przepisy tego kościoła
zabraniają noszenia złota, pereł i kosztownych szat, jednak nikt nie próbuje
nawet myśleć o ukaraniu tych, którzy je łamią. Przepisy zakazują czytania
książek i brania udziału w rozrywkach, które nie służą pobożności, a
tymczasem sam kościół urządza przedstawienia, swawole, festyny i święta,
które rujnują duchowe życie młodych i starych. Stopień nasilenia się tych
zjawisk jest dzisiaj zatrważający.
Pierwsi duchowni metodystyczni byli zdecydowani
ponosić ofiary i cierpieć dla Chrystusa. Nie starali się o pozycje, które
zapewniałyby im dobrobyt i wygodę, lecz znosili niedostatek i cierpienia.
Nie chlubili się wysokimi pensjami, eleganckimi plebaniami, elitarnymi
zgromadzeniami, ale duszami, które zostały pozyskane dla Jezusa. Jakże to
się zmieniło! Płatne, najemne duchowieństwo będzie naturalnie słabe,
nieśmiałe, służalcze, pracujące tylko w określonych godzinach, bez wiary,
wytrwałości i świętej mocy. Dawniej ruch metodystyczny zasadzał się na
jednej wielkiej wspólnie rozumianej prawdzie. Obecnie zza kazalnic słyszy
się ogólnikowe stwierdzenia i popularne odczyty. Chwalebna nauka o zupełnym
uświęceniu jest rzadko wspominana, rzadko też za kazalnicami wydaje się jej
świadectwo.”
Wysiłek, jaki podejmuje się w kierunku
pozyskania sympatii i współpracy młodych ludzi w kościołach na rzecz idei
zjednoczenia religijnego poprzez zacieśnianie więzów społecznych między nimi
oraz unikanie sporów religijnych i nauczania doktryn, jest bardzo wielki.
Jednak jeszcze większy nacisk kładzie się na wzbudzenie sympatii do ruchu
zjednoczeniowego wśród dorosłych. Przy realizacji tego planu pracują
wspólnie przywódcy wszystkich grup wyznaniowych. Wielka liczba pomniejszych
dążeń doprowadziła <str. 181> do powołania wielkiego Parlamentu Religii,
którego posiedzenie odbyło się w Chicago w lecie 1893 roku. Temat
posiedzenia Parlamentu był bardzo wyraźnie określony w umysłach przywódców i
został bardzo konkretnie sformułowany. Jednak członkowie kościołów podążyli
za swymi przywódcami najwyraźniej bez najmniejszego zastanowienia się nad
przyjętą zasadą, a mianowicie wielkim kompromisem chrześcijaństwa ze
wszystkim, co niechrześcijańskie. Tymczasem planowane jest już dalsze
rozszerzenie tego ruchu do wymiaru ogólnoświatowej federacji wszystkich grup
religijnych, której spotkanie miałoby się odbyć w roku 1913. Mając na
uwadze, że Unia Chrześcijańska jest aktywnie spychana w stronę takiego
właśnie kompromisu, zachęcamy wszystkich, którzy pragną pozostać lojalni
wobec Boga, by dobrze rozważyli zasady, którymi kierują się ich religijni
przywódcy.
Doktor teologii, pastor J. H. Barrows, przywódca
duchowy chicagowskiego Światowego Parlamentu Religii, angażując się na rzecz
doprowadzenia do poszerzenia tego forum, miał według relacji dziennika
wydawanego w San Francisco następująco wyrazić się wobec przedstawiciela tej
gazety odnośnie szczególnej pracy, jaka ma niebawem zostać przeprowadzona w
społeczności religijnej. Cytujemy:
“Do zjednoczenia wielu religii”, wyraził
się krótko, “dojdzie na jeden z dwóch sposobów. Pierwszy polegałby na
rozpoczęciu zjednoczenia od tych kościołów, które są najbardziej zbliżone w
kwestiach wiary i nauki. Mogłoby to objąć na przykład rozmaite odłamy ruchu
metodystycznego i prezbiteriańskiego. Następnie, gdy sekty te wzajemnie się
zjednoczą, protestantyzm w ogólności ulegnie tendencjom zjednoczeniowym. W
tym procesie edukacyjnym katolicy i protestanci stwierdzą, że różnice między
nimi nie są aż tak zasadnicze i rozpoczną proces pojednania. Gdy to się
dokona, zjednoczenie z różnymi innymi religiami [islamem, buddyzmem,
braminizmems,
konfucjanizmems itp.
– czyli religiami pogańskimi] będzie już tylko kwestią czasu.
Drugi sposób polegałby na początkowym
zjednoczeniu religii i kościołów w ramach świeckich na bazie wartości
etycznych, czego zwolennikiem był pan Stead [ofiara katastrofy Titanica,
spirytysta]. Organizacje religijne mają wspólne interesy i zobowiązania
wobec społeczności, w których istnieją. Możliwa byłaby więc federacja w imię
realizacji wspólnych <str. 182> celów. Osobiście upatruję możliwości
zjednoczenia raczej na drodze pierwszego procesu. Jakby się jednak sprawy
nie ułożyły, kongresy religii zaczynają nabierać kształtu. Pastor Theodor
E. Seward donosi o wielkim i doniosłym sukcesie swego ‘Braterstwa Unii
Chrześcijańskiej’ z Nowego Jorku, gdy tymczasem w Chicago, pod przywództwem
C. C. Bonney, założono ostatnio wielki i żywotny ruch o nazwie
‘Stowarzyszenie na Rzecz Promocji Unii Religijnej’.”
Wielki Parlament Religii
Chicago Herald, z przychylnością pisząc
na temat posiedzeń Parlamentu, stwierdza (kursywy pochodzą od naszej
redakcji):
“Jeszcze nigdy od czasu pomieszania w
Babel nie stanęło tak wiele religii i wyznań ramię w ramię, ręka w rękę
i nieomal serce w serce, jak to miało miejsce w wielkim amfiteatrze wczoraj
wieczorem. Od czasu, gdy zaczęto spisywać historię, nie zdarzyło się
jeszcze, by tak wielu różniących się od siebie przedstawicieli ludzkości
zostało w takim stopniu powiązanych złotymi łańcuchami miłości. Narody
ziemi, wyznania chrześcijańskie, buddyści i baptyści, mahometanie i
metodyści, katolicy i konfucjaniścis,
braminis i
unitarianies,
wyznawcy shintos i
członkowie kościoła episkopalnego, prezbiterianie i panteiścis,
monoteiści i politeiści, reprezentujący wszelkie odcienie myśli i
uwarunkowania ludzkości, spotkali się w końcu i połączyli więzami sympatii,
człowieczeństwa i poszanowania.”
Jakże znamienny jest fakt, że nawet tak
entuzjastyczny zwolennik wielkiego Parlamentu został zmuszony, by sięgnąć
pamięcią wstecz i przypomnieć sobie pamiętne wydarzenie pomieszania języków
w Babel! Czyż nie wygląda to tak, jakby podświadomie rozpoznał on w
Parlamencie znamienne wypełnienie tamtego obrazu?
Pastor Barrows, którego słowa zacytowaliśmy
powyżej, z entuzjazmem wyrażał się o przyjaznych stosunkach między
duchownymi protestanckimi, katolickimi księżmi, judaistycznymi rabinami oraz
w gruncie rzeczy między przywódcami każdego rodzaju religii, które wyrażały
się przez ich stosunek do wielkiego chicagowskiego Parlamentu. Powiedział
on:
“Przestarzały pogląd, jakoby religia, którą ja
wyznaję, była jedyną słuszną religią, wyszedł już z mody. W każdej religii
jest coś, czego <str. 183> można się od niej nauczyć, zaś żaden człowiek nie
jest godzien swej religii, jeśli nie potrafi ująć drugiego człowieka za
rękę, uznając go za brata. Ktoś powiedział, że najwyższy czas, by na
czoło wysunęła się najlepsza religia. Minęły zaś czasy, gdy ludzie mogli się
pysznić wyższością swojej wyjątkowej religii. Tutaj znajdą się mędrcy,
uczeni i książęta Wschodu w przyjacielskim związku z arcybiskupem, rabinem,
misjonarzem, kaznodzieją i księdzem. Na tym kongresie po raz pierwszy usiądą
oni obok siebie. Mamy nadzieję, że pomoże to przełamać bariery wyznaniowe.”
Pastor T. Chalmers z Kościoła Uczniów
powiedział:
“Pierwszy Parlament Religii zdaje się być
zapowiedzią jeszcze większego braterstwa – braterstwa, które połączy
wszystko, co najlepsze w jedną światową religię. Nie będzie to jedyna
religia, ale jedność wszystkich wielkich historycznych wierzeń.
Niewykluczone, że pod wpływem tej perspektywicznej nadziei, będziemy
zmuszeni posługiwać się nieco innym słownictwem i mówić raczej o jedności
religii a nie o jedności chrześcijaństwa. Cieszę się jednak, że
dojdzie do kontaktów między wszystkimi wielkimi kultami religijnymi i że
Jezus znajdzie swoje miejsce w towarzystwie Buddy, Konfucjusza i Zaratustrys.”
Także New York Sun pisał na ten temat w
artykule redakcyjnym.
“Trudno jest dokładnie zrozumieć, jakie
cele stawia sobie Parlament. Możliwe jednak, że chicagowską ideą jest
powołanie nowej i złożonej religii, która będzie obejmowała i
satysfakcjonowała całą różnorodność poglądów religijnych i niereligijnych.
Zbudowanie takiej eklektycznejs religii,
która by zadowoliła wszystkich, jest wielkim przedsięwzięciem, ale
Chicago jest dobrej myśli.”
Byłoby doprawdy dziwne, gdyby się nagle miało
okazać, że duch Chrystusowy i duch tego świata są ze sobą zgodne, a ludzie o
przeciwnych poglądach osiągnęli jedność. Tak jednak się nie stanie. Nadal
pozostaje prawdą stwierdzenie, że duch tego świata oznacza nieprzyjaźń
względem Boga (Jak. 4:4), że światowe teorie i filozofie są próżne i
niedorzeczne, a jedyną natchnioną przez Boga Prawdą, jest objawienie, które
zawarł On wyłącznie w natchnionym Piśmie Świętym, sporządzonym ręką
apostołów i proroków. <str. 184>
Jednym z celów, które obrał Parlament, było
według jego prezydenta pana Bonney’a zgromadzenie światowych religii na
spotkaniu, “gdzie mogłyby zostać przedstawione wspólne cele i podstawy do
osiągnięcia jedności oraz mógłby być przeanalizowany zadziwiający postęp
religijny dziewiętnastego stulecia.”
Rzeczywistym i jedynym celem tej
analizy było niezaprzeczalnie wyjście naprzeciw wątpliwościom naszych
czasów, czyli godziny sądu. Chodziło o to, by na ile tylko możliwe
zademonstrować rozwój kościoła oraz pobudzić nadzieję, że po wszystkich
pozornych niepowodzeniach chrześcijaństwa kościół znalazł się w przededniu
potężnego zwycięstwa, że wkrótce, już niebawem, dokona się jego misja
nawrócenia świata, którą sam sobie przypisał. Zważcie jednak na sposób, w
jaki proponuje on wykonanie tego zadania, przekonajcie się, że nie stanie
się to w duchu prawdy i sprawiedliwości, ale ustępstwa, zakłamania i
oszustwa. Celem obranym przez Parlament jest bratanie się i zjednoczenie
religijne. Wyraźnie widoczne jest także usilne dążenie do osiągnięcia tego
celu za wszelką cenę. Jak wynika z przytoczonego powyżej cytatu, uczestnicy
Parlamentu byli wręcz gotowi dokonać zmian w terminologii, tak by
zaakceptowali ją wyznawcy religii pogańskich i można było nazwać taką
jedność unią religijną, wyrzekając się swego odpychającego imienia –
chrześcijanin. Zupełnie nie przeszkadzało im to, że Jezus musi zniżyć się z
piedestału swej wyższości i stanąć nisko w rzędzie między pogańskimi
mędrcami: Buddą, Konfucjuszems i
Zaratustrąs.
Nastrój niepewności, zamieszania, ustępstwa i powszechnego braku wiary ze
strony protestanckich chrześcijan oraz duch chełpliwości, skłonności do
pouczania i poczucia władzy ze strony rzymskich katolików i wszystkich
innych religii są znamiennymi cechami wielkiego Parlamentu. Jego pierwsze
posiedzenie zostało rozpoczęte modlitwą rzymskokatolickiego kardynała
Gibbonsa, zaś na zakończenie ostatniego posiedzenia modlitwę dziękczynną
odmówił rzymskokatolicki biskup Keane. W trakcie ostatniego posiedzenia
owemu pstrokatemu zgromadzeniu udzielił błogosławieństwa japoński kapłan
wyznania shintos <str.
185> w imieniu ośmiu milionów bóstw.
Pastor Barrows przez dwa lata poprzedzające
konferencję był w kontakcie z przedstawicielami pogan w innych krajach i
wołał na cały świat, do wszystkich pogańskich kapłanów i apostołów, jak
niegdyś Macedończyk do św. Pawła: “Przepraw się, a ratuj nas!” Znamienne
jest to, że okrzyk ten wyszedł z kościoła prezbiteriańskiego, który przez
wiele minionych lat przechodził przez ognistą próbę sądu. Także i to
świadczyło o zamieszaniu i niepokoju, jaki panuje w tym ugrupowaniu
religijnym jak i całym chrześcijaństwie. Całe chrześcijaństwo było też
gotowe do odbycia owego wielkiego zgromadzenia.
Przez siedemnaście dni przedstawiciele
wszystkich wyznań chrześcijańskich radzili razem z przedstawicielami
wszelkich odmian religii pogańskich, do których mówcy chrześcijańscy
wielokrotnie zwracali się w pochlebny sposób, używając określenia “mędrcy
ze wschodu”. Wyrażenie to zostało zapożyczone z Pisma Świętego, gdzie
było ono jednak użyte w zastosowaniu do zupełnie innej klasy ludzi, do tych
nielicznych, którzy z przekonaniem uwierzyli Bogu i prorokom izraelskim,
zapowiadającym przyjście Pomazańca Pańskiego, do tych, którzy w cierpliwości
oczekiwali i wypatrywali Jego nadejścia nie dając wiary zwodniczym duchom
światowej mądrości, która nie wynikała z poznania Boga. Takim to prawdziwym
mędrcom, cechującym się mimo to niezwykłą pokorą, Bóg objawił błogosławione
poselstwo pokoju i nadziei.
Tematem, który został wybrany na ostatnie
posiedzenie, było zagadnienie “Religijnego zjednoczenia całej rodziny
ludzkiej”, w ramach którego zastanawiano się nad “elementami
doskonałej religii uznanymi i przedstawionymi w różnych wierzeniach”
w celu określenia “cech charakterystycznych ostatecznej religii” oraz
“centrum przyszłej jedności religijnej ludzkości”.
Czyżby więc z takich oświadczeń chrześcijańskich
(?) duchownych miało wynikać, że nawet w tym ostatecznym czasie nie są oni w
stanie określić, jakie <str. 186> powinno być centrum religijnej jedności
albo że nie potrafią scharakteryzować doskonałej religii? Czyż doprawdy tak
wielką wartość przedstawia dla nich jakaś “światowa religia”, że
skłonni są poświęcić dla niej niektóre, albo i wszystkie, zasady prawdziwego
chrześcijaństwa, a nawet jeśli to okaże się konieczne, także i samą nazwę
“chrześcijanie”? A przecież wyznają oni, że byliby gotowi i na to. “Z ust
twoich sądzę cię, zły [i gnuśny] sługo”, mówi Pan. Poprzednie dni
konferencji poświęcone były na przedstawienie rozmaitych religii przez ich
odnośnych przedstawicieli.
Zamysł ten był śmiały i niebezpieczny, ale
dzięki temu dawał każdemu prawdziwemu dziecku Bożemu szansę dostrzeżenia
szereg faktów, które dzięki niemu zostały objawione, a mianowicie: (1) że
nominalny kościół chrześcijański stracił już niemal nadzieję, iż może ostać
się na badawczym sądzie tego dnia, kiedy “Pan ma spór z ludem swoim”, z
nominalnym duchowym Izraelem (Mich. 6:1,2); (2) że zamiast żałować swego
sprzeniewierzenia się oraz braku wiary, gorliwości i pobożności, aby w ten
sposób starać się o powrót do łaski Bożej, usiłują oni przez pewnego rodzaju
unię czy współpracę popierać się wzajemnie i wołać o wsparcie pogańskiego
świata, który miałby im pomóc przeciwstawić się sądom Pańskim, obnażającym
błędy ich ludzkich wyznań wiary oraz fałszywe wyobrażenie o godności
Boskiego charakteru; (3) że są oni skłonni pójść na ustępstwa kosztem
Chrystusa i Jego Ewangelii po to, by pozyskać przyjaźń świata i korzystać z
jego władzy i wpływu; (4) że ich ślepota jest tak daleko posunięta, iż nie
są w stanie odróżnić prawdy od błędu i ducha prawdy od ducha tego świata
oraz (5) że stracili oni już z oczu nauki Chrystusowe.
Niewątpliwie kościół nominalny otrzyma doraźną
pomoc od tych, u których jej tak energicznie poszukuje. Będzie to jednak
tylko krok przygotowawczy, prowadzący do tego, że cały świat będzie miał
udział w gwałtownej zagładzie Babilonu. To właśnie dlatego królowie, kupcy
<str. 187> i handlarze z całego świata będą płakać i narzekać nad tym
wielkim miastem (Obj. 18:9,11,17-19).
Przyglądając się obradom wielkiego Parlamentu,
zmuszeni jesteśmy zwrócić uwagę na pewne znamienne zjawiska: (1) na
skłonność do powątpiewania i do pójścia na kompromis; postawa ta cechuje
całe nominalne chrześcijaństwo z wyjątkiem kościoła rzymskokatolickiego i
kościoła greckokatolickiego, (2) na pewność siebie i apodyktyczność
katolicyzmu i wszystkich innych religii, (3) na wyraźnie zarysowaną różnicę,
zauważaną przez pogańskich mędrców, miedzy tym chrześcijaństwem, które
wynika z nauk Biblii, a tym, które propagują chrześcijańscy misjonarze,
głoszący w obcych krajach wraz z Biblią swe nierozsądne i wzajemnie
sprzeczne wyznania wiary, (4) na to, jak poganie oceniają działalność
misjonarską i jej przyszłość w swoich krajach, (5) na wpływ Biblii na
mieszkańców obcych krajów, niezależnie od mylnych interpretacji, które są
tam rozpowszechniane, (6) na obecne oddziaływanie i przewidywalne następstwa
wielkiego Parlamentu, (7) na jego ogólną formę, ocenianą z proroczego punktu
widzenia.
Ustępstwa kosztem Prawdy
Wielki Parlament religijny został zwołany przez
chrześcijan, a dokładniej przez protestantów. Odbył się on w kraju z
wyznania protestanckim. Przewodniczyli w nim protestanccy chrześcijanie. Tak
więc odpowiedzialność za posiedzenia Parlamentu spada na protestantów. Można
się więc przekonać, jak bardzo protestantyzm przepojony jest duchem ustępstw
i braku wiary. Parlament ów był gotów pójść na ustępstwa kosztem Chrystusa i
Jego Ewangelii, byle tylko pozyskać przyjaźń Antychrysta i pogaństwa.
Przywilej wygłoszenia przemówień na otwarcie i zakończenie Parlamentu został
powierzony przedstawicielom papiestwa. Godne uwagi jest też to, że
przedstawiciele narodów pogańskich mieli możliwość szczegółowego
przedstawienia <str. 188> swoich wierzeń przy jednoczesnym braku
systematycznej prezentacji poglądów chrześcijaństwa na jakimkolwiek z
etapów, mimo że chrześcijanie wygłaszali wykłady na rozmaite tematy. Jakże
osobliwe wydaje się to, że w tym gronie przeoczono i zmarnowano tak
wspaniałą okazję głoszenia Ewangelii Chrystusowej inteligentnym i wpływowym
przedstawicielom pogan. Czyżby ci, którzy mienią się być przedstawicielami
Ewangelii Chrystusowej wstydzili się tego, co wyznają (Rzym. 1:16).
Przeważającą część wykładów wygłosili członkowie kościoła
rzymskokatolickiego, którzy aż szesnaście razy zabierali głos na
posiedzeniach Parlamentu.
Ale nie tylko to, byli tam i tacy wyznawcy
chrześcijaństwa, którzy z wielkim zapałem podejmowali wysiłek pogrzebania
fundamentalnych prawd chrześcijaństwa. Opowiadali oni przedstawicielom pogan
o swoich wątpliwościach co do nieomylności chrześcijańskiego Pisma Świętego.
Twierdzili, że przyjmując Biblię należy mieć na uwadze duży stopień
tolerancji błędu oraz że dopełnieniem jej nauki jest ludzki rozsądek i
filozofia, które decydują o tym, czy nauki biblijne należy przyjąć czy
odrzucić. Byli tam tacy, którzy uznając samych siebie za prawowiernych
chrześcijan odrzucali naukę o okupie, która jest jedynym fundamentem
prawdziwej wiary chrześcijańskiej. Inni, zaprzeczając nauce o upadku
człowieka, głosili sprzeciwiającą się jej teorię ewolucji, wedle której
człowiek nigdy nie był doskonałym stworzeniem, nigdy nie upadł i w
rezultacie nie potrzebował żadnego odkupiciela. Według tej teorii człowiek
od czasu stworzenia jako istota o niskim poziomie rozwoju, dalekim od
“podobieństwa Bożego”, stopniowo rozwijał się i nadal podlega procesowi
ewolucji, którego prawem jest przetrwanie najsilniejszych. Pogląd ten,
całkowicie przeciwny Biblii, nauce o okupie i restytucji, zdobył sobie
największą popularność.
Poniżej zamieszczamy kilka krótkich cytatów
obrazujących protestanckie skłonności do ustępstw, zarówno wobec wielkiego
systemu Antychrysta, kościoła <str. 189> rzymskiego, jak i wobec wierzeń
niechrześcijańskich.
Posłuchajmy jak dr Charles A. Briggs, profesor
Prezbiteriańskiego Seminarium Teologicznego, występuje przeciwko Pismu
Świętemu. Przewodniczący dr Barrows przedstawiając owego dżentelmena
stwierdził, że “jego nauczanie, odwaga oraz wierność swym przekonaniom
zapewnia mu bardzo wysoką pozycję w uniwersalnym kościele”. Słowa te zostały
przyjęte burzliwymi oklaskami. Oto co powiedział:
“Wszystko, czego możemy oczekiwać od Biblii, to
natchnienie i dokładność tych zapisów, które mogą mieć znaczenie, jako
lekcja religijna. Bóg jest prawdziwy i nie może kłamać, nie może On zwodzić
i oszukiwać swych stworzeń. Czyż jednak nieograniczony Bóg, przemawiając do
ograniczonego człowieka, musi używać słów, które nie zawierają błędu? [Cóż
za absurdalne pytanie! Jeśli Bóg nie mówi prawdy, to nie jest prawdziwym
Bogiem.] Zależy to nie tylko od Boga, który przemawia, ale także od
słuchającego człowieka i od środków porozumiewania się między Bogiem i
człowiekiem. Wpierw trzeba wykazać zdolność człowieka do przyjęcia słowa,
aby można było mieć pewność, że poprawnie je przekazał. [Ten “wykształcony i
czcigodny” (?) profesor teologii powinien był pamiętać, że Bóg ma
możliwość dobrania sobie właściwych instrumentów dla przekazania swej
Prawdy, a także potrafi w odpowiedni sposób ją wyrazić. A że tak uczynił,
jest rzeczą zupełnie oczywistą dla każdego szczerego studenta Jego Słowa.
Taki argument, który ma na celu podkopanie autorytetu Pisma Świętego, jest
jedynie wybiegiem i był obelgą dla inteligencji oświeconego audytorium.]
Natchnienie Pisma Świętego nie oznacza jego nieomylności w każdym
szczególe.”
Posłuchajmy pastora Theodora Mungera z New
Haven, jak detronizuje Chrystusa i wywyższa na Jego miejsce biedną upadłą
ludzkość. Oto co powiedział:
“Chrystus jest czymś więcej niż tylko
Judejczykiem zabitym na Kalwarii. Chrystus, to ludzkość, która rozwija
się objęta władzą i łaską Boga, zaś każda książka powstała pod wpływem
natchnienia wynikającego z tego faktu [nie tego, że Jezus był
pomazanym Synem Bożym, ale że Chrystusa Pomazańca tworzy cała rozwinięta
ludzkość] zalicza się do literatury chrześcijańskiej.”
Dla przykładu wymienił on Dantego, Szekspira,
Goethego, Shelley’a, Matthew Arnolda, Emersona i innych, a następnie dodał:
<str. 190>
“Literatura – z niewielkimi wyjątkami – cała
natchniona literatura rzetelnie opiera się na humanizmie i obstaje przy
nim na podstawie etyki i ze względu na cele etyczne – i to jest samo
sedno chrześcijaństwa. (…) Teologia, obstająca przy istnieniu
transcendentnego Boga, który zasiada gdzieś ponad światem i przędzie nić
jego losów, nie znajduje zrozumienia u tych myślicieli, którzy wyrażali się
w literaturze. Poeta, geniusz, głęboki i uniwersalny myśliciel przechodzą
obok. Stoją oni zbyt blisko Boga, aby dać się zwieść takiej interpretacji
Jego prawdy.”
Pastor dr Rexford z Bostonu (uniwersalistas)
stwierdził:
“Pragnąłbym, byśmy wszyscy mogli wyznać, że
szczery kult religijny, niezależnie od tego, kto i gdzie go wyznaje, jest
prawdziwym kultem religijnym. (…) Stwierdzam, że niepisanym, lecz
dominującym wyznaniem naszych czasów jest to, że każdy religijny człowiek
pochylający się przed tym Najlepszym, o czym wie, i kroczący wiernie w
blasku najczystszego światła, które mu przyświeca, ma przystęp do
najwyższego błogosławieństwa niebios.”
Z pewnością zagrał on na najczulszej strunie
dominujących obecnie uczuć religijnych. Tylko czy w taki sposób przemawiał
apostoł Paweł do czcicieli “nieznanego Boga” na Wzgórzu Marsa? Czy Eliasz
bronił w taki sposób kapłanów Baala? Św. Paweł oświadcza, że przystęp do
Boga możemy mieć tylko przez wiarę w Chrystusową ofiarę za nasze grzechy.
Zaś św. Piotr powiada: “Nie masz żadnego imienia pod niebem, danego ludziom,
przez które byśmy mogli być zbawieni” (Dzieje Ap. 4:12; 17:23-31; 1 Król.
18:21,22).
Posłuchajmy, jak pastor Lyman Abbot, wydawca
czasopisma Outlook [Perspektwy], a wcześniej pastor kościoła Plymouth
na Brooklynie w Nowym Jorku, stwierdza, że cały kościół posiada to samo
Boskie natchnienie, które działając w Chrystusie i dwunastu apostołach
zapewniło powstanie Nowego Testamentu, przez które człowiek Boży może być
dostatecznie wyćwiczony (2 Tym. 3:17). Powiada on:
“Nie uważamy, że Bóg przemawiał wyłącznie w
Palestynie do garstki ludzi w niewielkiej prowincji. Nie uważamy, by Bóg
przemawiał wyłącznie w chrześcijaństwie, a gdzie indziej był niemy. Nie!
Wierzymy, że jest on Bogiem przemawiającym w każdym czasie i w każdym
wieku.” <str. 191>
W takim razie, w jaki sposób przemawiał On do
proroków Baala? On nie objawił się nikomu oprócz swego ludu wybranego –
cielesnemu Izraelowi w Wieku Żydowskim i duchowemu Izraelowi w Wieku
Ewangelii. “Tylkom was samych poznał ze wszystkich rodzajów ziemi” (Amos
3:2; 1 Kor. 2:6-10).
List od pani Somerset z Anglii, przeczytany i
poprzedzony pochlebnym wstępem przez przewodniczącego Barrowsa, stwierdza,
jakie ustępstwa zostały poczynione względem kościoła rzymskiego.
“Sympatyzuję z każdym wysiłkiem, który
skłania ludzi do tego, by ich sposób myślenia budował zgodę, a nie
powiększał antagonizmy. (…) Jedyną drogą do zjednoczenia jest całkowite
zaniechanie poruszania tematów, w których wystąpią niezmienne różnice
stanowisk. Prawdopodobnie najistotniejszym z nich jest historyczny
episkopat, jednak fakt, że on w to wierzy, a ja nie, nie powinien
przeszkodzić wspaniałemu i dobremu kapłanowi, jakim jest arcybiskup
Irlandii, w udzieleniu mi pomocy, już nie jako protestanckiej kobiecie, ale
jako działaczce na rzecz wstrzemięźliwości. Zasada ta była prawdą w Anglii
za czasów nieodżałowanego przywódcy, kardynała Manninga, pozostaje też
prawdą dzisiaj, gdy prałatem jest ksiądz Nugent z Liverpoolu, kapłan ludu,
powszechnie szanowany i kochany. Uzgodnienie stanowiska w kwestii
praktycznej realizacji złotej reguły, którą Konfucjuszs wyraził
w formie negatywnej, a Chrystus w pozytywnej, sprawi, że wszyscy
znajdziemy się w jednym obozie.”
Nauka o zastępczym pojednaniu była rzadko
wspominana, a przez wielu została wręcz zignorowana jako relikt przeszłości,
który nie jest godny oświecenia dziewiętnastego wieku. W jej obronie
podniosło się zaledwie kilka głosów, które jednak stanowiły nie liczącą się
mniejszość i zostały wyraźnie zlekceważone. W mniejszości tej znalazł się
pastor Joseph Cook, którego uwagi były następnie krytykowane i nieustannie
oskarżane zza chicagowskiej mównicy. W swoim przemówieniu pan Cook
powiedział, że religia chrześcijańska jest jedyną prawdziwą religią, a
przyjęcie jej jest jedynym sposobem zapewnienia sobie szczęśliwości po
śmierci. Szukając przykładu skuteczności pojednania przy oczyszczaniu nawet
najbardziej plugawych grzechów, sięgnął do jednej z postaci szekspirowskich:
<str. 192>
“Spójrzmy na Lady Mackbeth. Która religia może
zmyć krew z prawej ręki Lady Mackbeth? To pytanie stawiam czterem
kontynentom i wyspom morskim. Musicie odpowiedzieć, jeśli przybyliście na
Parlament religii z poważnymi zamiarami. Zwracam się do islamu: Czy możecie
zmyć krew z jej prawicy? Zwracam się do konfucjanizmu i buddyzmu: Czy
możecie zmyć krew z jej prawicy?”
Odpowiadając na to pytanie, już po zakończeniu
Parlamentu, pastor Jenkin Lloyd Jones, pastor kościoła Wszystkich Dusz w
Chicago oraz entuzjastyczny zwolennik Parlamentu powiedział:
“Aby przekonać się o
niemoralności zastępczego pojednania – owej zasady w stylu ‘spójrz na Jezusa i bądź zbawiony’, przy
użyciu której nasz wielki orator z Bostonu zamierzał zbić z tropu
przedstawicieli innych wierzeń i sposobów myślenia reprezentowanych na
Parlamencie – zastanówmy się dokładniej nad charakterem uczynków oraz
usposobieniem kobiety, której obiecał on rychłe przebaczenie, jeśliby tylko
‘spojrzała na krzyż’. Ów obrońca prawomyślności zapalczywie rzucił w twarz
przedstawicieli wszystkich religii świata stwierdzenie, że ‘z samej natury
rzeczy wynika, iż nie ma możliwości, by do królestwa niebieskiego wszedł
ktoś, kto się nie narodził na nowo’ przez pojednanie Chrystusowe, owo
nadnaturalne zastępstwo, które obmywa do czysta jej skrwawioną rękę i czyni
z morderczyni świętą. Wszystko, co mogę powiedzieć o takim chrześcijaństwie,
to tyle, że jestem szczęśliwy, że w to nie wierzę. Wzywam też wszystkich
miłujących moralność, wszystkich przyjaciół sprawiedliwości, wszystkich
wierzących w nieograniczonego Boga, którego wolą jest prawość, a Jego
opatrzność działa na rzecz sprawiedliwości, aby się temu sprzeciwili. Taki
‘sposób zbawienia’ jest nie tylko nierozsądny, ale także niemoralny. Jest on
demoralizujący, jest oszustwem i sidłem na tym świecie, obojętnie jak by
było potem (…) Odwracam się od takiej Kalwarii, jeśli to, co tam widzę,
czyni mnie na tyle samolubnym, by prosić o zbawienie, które nie zapewnia
księciu Sidartha miejsca w niebie, gdzie znalazła wiekuiste schronienie
dusza Lady Mackbeth oraz dusze innych ludzi o skrwawionych rękach.”
Następnie w tym samym kościele przeprowadzono
“zebranie o charakterze orientalnym”, w trakcie którego ten sam czcigodny
(?) dżentelmen czytał wybrane powiedzenia Zaratustry, Mojżesza, Konfucjusza,
Buddy, <str. 193> Sokratesa i Chrystusa, pragnąc przez to wykazać
powszechność religii, a następnie przemawiał katolik wyznania ormiańskiego.
Po tym przemówieniu zabrał głos reporter prasy publicznej:
“Pan Jones stwierdził, że był na tyle
śmiały, by spytać biskupa Keane’a z Katolickiego Uniwersytetu w
Waszyngtonie, czy weźmie udział w tym spotkaniu i zgodzi się z jego
radykalną formułą. Biskup odpowiedział z uśmiechem, że miał już zaplanowaną
podróż do Dubuque, w przeciwnym razie bardzo by go kusiło, aby tu
przyjechać. ‘Następnie zapytałem go’, powiedział pan Jones, ‘czy mógłby
polecić kogoś innego’. Biskup odpowiedział: ‘Proszę się zbytnio nie
spieszyć. Robimy bardzo szybkie postępy. Może już niedługo będę mógł to
uczynić’.*
‘Kościół rzymskokatolicki’, kontynuował pan
Jones, ‘pod przywództwem takich ludzi jak kardynał Gibbons, arcybiskup
Irlandii, oraz biskup Spalding robi postępy, a wymienieni przywódcy zmuszają
maruderów, by wzięli się do roboty. Ludzie zarzucają nam, że oddaliśmy
Parlament Religii w ręce katolików i pogan. Oddajmy głos naszym pogańskim
przyjaciołom. Zresztą owo słowo ‘poganin’ nie ma już tego znaczenia, co
dawniej, i jestem za to Bogu wdzięczny’.”
W programie Parlamentu przewidziany był wykład
prof. Henry Drummonda na temat “Chrześcijaństwo a ewolucja”. Ponieważ jednak
nie udało mu się przyjechać, tekst jego wykładu został odczytany przez dr
Bristola. Powiedział on między innymi, że lepsze zrozumienie genezy i natury
grzechu mogłoby przynajmniej zmodyfikować niektóre próby podejmowane w celu
pozbycia się go. Była to lekceważąca aluzja do nauki o pojednaniu, którą
doktryna ewolucji pozbawiłaby sensu i znaczenia. <str. 194>
Nieliczni obrońcy wiary
Rzeczą niezmiernie pocieszającą było to, że
wśród ludzi, którzy tak wyraźnie i dosłownie dawali wyraz swym skłonnościom
do nadmiernych ustępstw, pojawili się nieliczni reprezentanci
chrześcijaństwa protestanckiego, którzy wykazali dość moralnej odwagi, by w
obliczu tak wielkiej opozycji, ukrytej i jawnej, bronić wiary raz świętym
podanej. Jednak i oni wykazują pewne oznaki zakłopotania, ponieważ nie
rozumieją Boskiego planu wieków oraz ważnych zależności, jakie zachodzą
między fundamentalnymi doktrynami chrześcijaństwa a całym wspaniałym
systemem Boskiej Prawdy.
Prof. Wilkinson z Uniwersytetu w Chicago
przemawiał na temat: “Stosunek chrześcijaństwa do innych religii”. Skierował
on uwagę słuchaczy na te miejsca Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu,
które opisują charakter chrześcijaństwa, i na wrogi stosunek chrześcijaństwa
do wszystkich innych religii, które z konieczności muszą być fałszywe, jeśli
ono jest prawdziwe oraz na wyłączność mocy zbawczej przyznanej naszemu Panu.
Wyrażają to następujące stwierdzenia:
“Żaden nie przychodzi do Ojca [tzn. nikt nie
może być zbawiony], tylko przez mię.”
“Jamci jest on chleb żywota.”
“Jeźli kto pragnie, niech do mnie przyjdzie, a
pije.”
“Jam jest światłość świata.”
“Jam jest drzwiami owiec.”
“Wszyscy, ile ich przede mną przyszło, złodzieje
są i zbójcy.”
“Jamci jest drzwiami; jeźli kto przez mię
wnijdzie, zbawiony będzie.”
“Oto kilka przykładów wypowiedzi”, mówił dalej
profesor, “które pochodzą z ust samego Jezusa, a które świadczą, że posiadał
On wyłączne, zastrzeżone prawo bycia jedynym Zbawicielem człowieka.
Ktoś mógłby odpowiedzieć: Ależ Jezus powiedział
też: ‘A ja jeźli będę podwyższony od ziemi, pociągnę wszystkich do siebie’,
przez co mamy potwierdzenie dla naszego przekonania, że owe niezliczone
dusze angażujące się w inne religie, które świadomie albo nieświadomie
pociągane są do Jezusa, zostały zbawione, niezależnie od tego, czy mieli
szczęście znaleźć się we właściwym otoczeniu religijnym. <str. 195>
Z tym się oczywiście zgadzam i jestem
wdzięczny, że taką właśnie wydaje się być nauka chrześcijańska. [Źródłem tej
nadziei jest jednak w większym stopniu wspaniałomyślność serca niż znajomość
Boskiego planu zbawienia. Prof. W. nie rozumie bowiem, że pociągnięcie
świata do Chrystusa należy do zadań Wieku Tysiąclecia, a obecnie ma miejsce
wyłącznie pociąganie Kościoła, zaś poznanie Pana, które obecnie jest siłą
pociągającą, będzie odgrywać tę samą rolę w przyszłości: “Albowiem ziemia
będzie napełniona znajomością chwały Pańskiej, jako morze wody napełniają” –
Abak. 2:14.] Proszę mieć na uwadze to, że obecnie nie dyskutujemy na temat
zasięgu korzyści płynących z wyłącznej mocy zbawczej Jezusa, a jedynie
odpowiadamy na pytanie: Czy chrześcijaństwo uznaje, że niechrześcijańskie
religie mają same w sobie udział w uzyskaniu zbawienia? Innymi słowy, czy
Pismo Święte potwierdza gdzieś pogląd, żeby Jezus choć w najmniejszym
stopniu posłużył się swoją mocą zbawczą za pośrednictwem innej religii niż
swojej własnej? Oświadczam, że nie znalazłem w Biblii, ani w Starym, ani w
Nowym Testamencie, żadnej wskazówki, żadnej nawet najmniejszej wzmianki,
która dawałaby podstawy do udzielenia twierdzącej odpowiedzi na po pytanie.
Za to znalazłem cały szereg zupełnie oczywistych stwierdzeń, które udzielają
odpowiedzi przeczącej.
Chciałbym się w tym miejscu zastrzec, że tego,
co mówię w tym wykładzie, nie należy mylnie interpretować jako zamiar ze
strony chrześcijan ujęcia czegokolwiek z zasług pojedynczych ludzi wśród
narodów, którzy wznieśli się na wysoki poziom etyki bez pomocy historycznego
chrześcijaństwa w jego formie nowotestamentalnej czy też
starotestamentalnej. Moim zadaniem tutaj nie jest jednak omawianie osiągnięć
pojedynczych osób, zbiorowości ludzkich, czy też sytuacji wyjątkowych.
Pragnę jedynie zachęcić was do rozważenia postawy, jaką chrześcijaństwo
winno zająć względem religii niechrześcijańskich.
Pozostawimy teraz rozważanie bezpośrednich
wypowiedzi Jezusa i w dalszym ciągu przytoczymy stwierdzenia tych, którym
według Nowego Testamentu Jezus nadał prawo wypowiadania się z autorytetem
równym Jemu samemu. Mówiąc ogólnie o wyznawcach religii pogańskich,
posługuje się on takim językiem: ‘Mieniąc się być mądrymi, zgłupieli; I
odmienili chwałę nieskazitelnego <str. 196> Boga w podobieństwo obrazu
skazitelnego człowieka i ptaków, i czworonogich zwierząt, i płazów.’
Człowiek, ptak, czworonogie zwierzę, płaz – te
cztery określenia ich stopni upadku zdają się wskazywać na cztery różne
rodzaje religii pogańskich, z jakimi dawne i obecne chrześcijaństwo weszło w
historyczny kontakt. Konsekwencje, które zostały karnie zesłane przez
zawistnego Boga Hebrajczyków i chrześcijan, dotkniętego takim wynaturzeniem
wrodzonego instynktu uwielbiającego, taką profanacją idei nieskazitelnego
Boga, niegdyś czystej w sercach ludzi, opisuje św. Paweł w słowach, których
przeszywająca, hańbiąca, zjadliwa i piętnująca moc przyczyniła się do ich
sławy i popularności: ‘A przetoż podał je Bóg pożądliwościom serc ich ku
nieczystości, aby lżyli ciała swoje między sobą, jako te, którzy odmienili
prawdę Bożą w kłamstwo i chwalili stworzenie, i służyli mu raczej niż
Stworzycielowi, który jest błogosławiony na wieki.’
Nie będę odczytywał dalszego ciągu tego cytatu,
w którym przytoczone są dobrze wszystkim znane szczegółowe zarzuty, co do
których powszechnie wiadomo, że w pełni słusznie zostały skierowane pod
adresem starożytnego świata pogańskiego. Nie ma tu ani jednego przychylnego
słowa na temat umiarkowanie dobrych albo przynajmniej nie tak złych stron
potępianych religii, żadnej kwalifikacji czynu albo złagodzenia wyroku. Same
ciężkie zarzuty i brutalne oskarżenia. Nie znajdujemy najmniejszej sugestii,
ażeby w niektórych przypadkach mogło tam tkwić właściwe i godne przyjęcia
uwielbienie, tyle tylko, że nieuświadomione i ukryte pod fałszywymi
obrzędami. Żadnej informacji co do istniejącego rozróżnienia, którego
dokonywaliby niektórzy bałwochwalcy – ani nawet bardzo nieliczni spośród
nich – między bałwanem, któremu się służy, a jedynym, nieskazitelnym,
zawistnym Bogiem, który wedle tych nielicznych bałwochwalców miałby być
ukryty pod postacią bałwana uwielbianego przez nich tylko zewnętrznie.
Żadnego zastrzeżenia względem niektórych wdrożonych i oświeconych dusz
poszukujących i odnajdujących czystszą religię w ezoterycznych ‘misteriach’,
być może nie znanych nie wtajemniczonemu, prostemu ludowi. Chrześcijaństwo
nie pozostawia żadnej drogi ucieczki przed osądem i odrzuceniem
antychrześcijańskich religii, z którymi się styka. Zamiast tego okazuje
bezwzględne potępienie, które jak rozwidlone błyskawice wychodzą z tronu
Jego mocy, kierując się przeciwko tym niepoprawnym, <str. 197> którzy winni
są wymienionego grzechu – grzechu czczenia bogów innych niż Bóg.
Nie ma nigdzie zadowalającego złagodzenia tej
sprawy – czy to w formie zapewnienia, czy choćby rysującej się nadziei –
które pozwalałoby sądzić, że dobrotliwy Bóg łaskawie wysłucha tego, co
formalnie przeznaczone jest dla innego boga, traktując to tak, jakby
właściwie było kierowane do Niego, tyle że w błędnym zrozumieniu. Takie
pojęcie, sprawiedliwe czy nie, jest niebiblijne. W rzeczywistości jest ono
wręcz antybiblijne, a zatem i antychrześcijańskie. W zakresie tego typu
swobód chrześcijaństwo nie zasługuje na pochwałę. Jeśli bowiem mówimy o
wyłącznych, zastrzeżonych i nieprzekazywalnych uprawnieniach Bożych, to
musimy szczerze przyznać, że chrześcijaństwo jest religią ograniczoną,
ścisłą, surową i zazdrosną. Umierającemu Sokratesowi może zostać przebaczona
ofiara z koguta, którą złożył na ofiarę Eskulapowi, ale chrześcijaństwo, i
to chrześcijaństwo opierające się na Biblii, nie dostarcza nawet
najmniejszego argumentu, na podstawie którego mielibyśmy prawo sądzić, że ów
akt bałwochwalstwa z jego strony zostanie mu poczytany przez Boga za
uwielbienie godne przyjęcia.
Św. Piotr powiedział: ‘Prawdziwie dochodzę tego,
iż Bóg nie ma względu na osoby, ale w każdym narodzie, kto się go boi, a
czyni sprawiedliwość, jest mu przyjemnym’.
Bać się Boga, po pierwsze, a także: czynić
sprawiedliwość – oto cechy charakteryzujące zawsze i wszędzie ludzi
przyjemnych Bogu. Jednak najwyraźniej banie się Boga nie oznacza według
ideologii chrześcijańskiej czczenia innego niż On. Przeciwnie, będzie się
ono objawiało tam, gdzie człowiek odchodzi od dominujących w jego otoczeniu
religii etnicznych i kieruje się – nie dzięki tym religiom, ale im na
przekór – ku transcendentnemu czynnikowi prawdziwego kultu boskości, który
mógłby być przyjemny dla Boga.
Czyż można więc powiedzieć o religiach
etnicznych, że są one prawdziwe, tylko że niedoskonałe? Chrześcijaństwo
odpowiada: Nie. Chrześcijaństwo mówi o nieokreślonej i nieograniczonej
nadziei dla tych, albo niektórych z tych, którzy nigdy nie słyszeli o
Jezusie. Słowa te, rzecz jasna, chrześcijanie pielęgnują proporcjonalnie do
ich bezcennej wartości. Nie popełniajmy jednak omyłki, sądząc, że odnoszą
się one do jakichkolwiek związków z błędnymi religiami ludzkości. Biblia
nigdzie nie przedstawia tych religii jako żałosnego, lecz częściowo udanego
poszukiwania Boga po omacku. Są one wszystkie co do jednej przedstawione
jako poszukiwania wiodące w dół, a nie w górę. W myśl chrześcijaństwa są one
przeszkodą, a nie pomocą. Zwolennicy tych religii trzymają się ich <str.
198> podobnie jak tonący ślepo chwyta się korzeni i skał, które jedynie
przytrzymują go na dnie rzeki. Prawda, która jest w fałszywych religiach,
może pomóc, niemniej jednak czynnikiem, który pomaga, będzie prawda, a nie
fałszywa religia.
Według chrześcijaństwa fałszywa religia
wykorzystuje swe wszystkie siły, by zdławić i zniszczyć prawdę, która się w
niej znajduje. Stąd właśnie pochodzi owo historyczne wynaturzenie opisane w
pierwszym rozdziale Listu do Rzymian jako wspólna cecha fałszywych religii.
Gdyby to były poszukiwania wznoszące, to religie te stawałyby się coraz
lepsze. Skoro jednak św. Paweł uczy, że w rzeczywistości stają się one coraz
gorsze, to znaczy, że prowadzą one ku upadkowi.
Tak więc chrześcijaństwo zajmuje wobec innych
religii postawę powszechnej, absolutnej, wiecznej, nieprzejednanej wrogości,
zaś wobec ludzi, wszystkich i wszędzie, zwolenników fałszywych religii,
których pod żadnym pozorem nie wolno akceptować – postawę łaski,
miłosierdzia, pokoju dla wszystkich, którzy zechcą [to przyjąć]. Ilu będzie
takich, co zechcą [to przyjąć], jest problemem, który chrześcijaństwo
pozostawia nie rozwiązany.”
Pastor James Devine z Nowego Jorku również
przemawiał na temat posłannictwa chrześcijaństwa względem innych religii,
dobitnie przedstawiając naukę o odkupieniu przez kosztowną krew Chrystusa.
Powiedział on:
“Dochodzimy obecnie do jeszcze jednej
fundamentalnej prawdy w nauce chrześcijańskiej – tajemniczej doktryny
pojednania. Grzech jest faktem nie podlegającym dyskusji, faktem powszechnie
uznawanym i potwierdzanym. Jest on sam w sobie dowodem. Jest on ponadto
barierą między człowiekiem a Bogiem. Boska świętość nie może zjednoczyć się
w jednym systemie moralnego rządu z grzechem, z jego obrzydliwością, buntem,
ohydnym wynaturzeniem i beznadziejną zagładą. Bóg nie może tolerować
grzechu, nie może go tymczasowo zaakceptować albo pozwolić na jego istnienie
w swej obecności. Nie może z nim pertraktować, lecz musi go ukarać. Nie może
z nim wchodzić w układy, lecz musi go doświadczyć na sali sądowej. Nie może
przymknąć na niego oka tylko musi go zwyciężyć. Nie może mu nadawać statusu
moralności, lecz musi go nawiedzić potępieniem, na jakie zasługuje.
Pojednanie jest cudowną Boską metodą
dochodzenia, raz na zawsze przed całym wszechświatem, swych wiecznych praw
wobec grzechu poprzez dobrowolne przyjęcie na siebie w duchu ofiary kary za
grzech. Dokonał On tego w osobie <str. 199> Chrystusa. Narodzenie, życie,
śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa zajmują miejsce wśród innych wydarzeń
wiarygodnej historii, zaś moralna wartość i oczyszczająca skuteczność Jego
doskonałego posłuszeństwa oraz ofiarniczej śmierci stają się tajemniczym
czynnikiem o nieograniczonej wartości w procesie ponownego uporządkowania
relacji grzesznika względem jego Boga.
Chrystus został uznany przez Boga jako zastępca.
Zasługa Jego posłuszeństwa oraz wywyższone dostojeństwo Jego ofiary znajdują
się w zasięgu wiary. Grzesznik – pokorny, pokutujący i świadomy swego braku
godności – przyjmuje Chrystusa jako swego Odkupiciela, Orędownika i
Zbawiciela i po prostu wierzy, ufając Jego zapewnieniom i obietnicom,
których podstawą jest Jego pojednawcza interwencja. Dzięki temu otrzymuje od
Boga, jako dar najwyższej miłości, wszelkie dobrodziejstwa wynikające z
pośrednictwa Chrystusa. To jest Boski sposób osiągnięcia celu, którym jest
przebaczenie i pojednanie. To jest Jego sposób usprawiedliwienia grzesznika
przy jednoczesnym zachowania własnej sprawiedliwości. Tutaj raz jeszcze mamy
do czynienia z tajemnicą mądrości w jej najbardziej dostojnym wydaniu.
Tu znaleźliśmy się w samym sercu Ewangelii,
sercu rozedrganym tajemną miłością, które pulsuje niewysłowionym drżeniem
Boskiego uzdrowienia, które wnosi ożywczą zależność do całego systemu
władzy. Jego niewidoczne działanie, nie poddające się możliwościom
poznawczym ludzkiego umysłu, dostarcza życiodajnej krwi, która płynąc żyłami
historii zapewnia chrześcijaństwu niezwykłą żywotność i niewyczerpaną
energię. Dzięki temu, że chrześcijaństwo eliminuje grzech z problemu,
rozwiązanie tegoż jest całkowite i ostateczne.
Chrześcijaństwo musi przemawiać w imieniu Boga.
Jemu bowiem zawdzięcza swoje istnienie, a niezmierzona tajemnica
dostojeństwa i mocy chrześcijaństwa tkwi w tym, że polega ono na objawianiu
Boga. Byłoby bezczelnością, gdyby chrześcijaństwo przemawiało jedynie na
własną odpowiedzialność albo nawet w imię zasad zdrowego rozsądku. Nie ma
ono do zaproponowania żadnej filozofii ewolucji. Ma ono do przekazania
poselstwo od Boga. Ono samo w sobie nie jest filozofią, jest religią. Nie
zrodziło się ono na ziemi, jest tworem Bożym. Nie pochodzi od człowieka,
lecz od Boga, żyje intensywnie Jego mocą, jest ożywiane Jego miłością,
dobrotliwe Jego dobrocią, błyszczy Jego światłem, czerpie moc z Jego Prawdy,
jest posłane z Jego poselstwem, natchnione Jego energią, brzemienne Jego
mądrością, przepojone darami duchowego uzdrawiania i potężne Jego wszystko
przewyższającą władzą.
Ma ono do spełnienia misję między ludźmi,
kiedykolwiek i gdziekolwiek się <str. 200> z nimi styka, misję tak wzniosłą
jak stworzenie, tak cudowną jak duchowe istnienie oraz tak pełną
tajemniczego znaczenia jak wieczność. Jego ogniskową, a jednocześnie źródłem
promieniowania, jest osobowość wielkiego objawiciela i nauczyciela, na
którego, zanim przyszedł, wskazywały wszystkie palce światła oraz z którego,
od czasu wcielenia, biła cała jasność dnia.
Duch chrześcijaństwa pełen jest prostolinijnej
szczerości, wysokiej godności oraz słodkiej bezinteresowności. Woli ono
ubiegać się o błogosławieństwo, niż dać się sprowokować do porównywania. Nie
tyle dąży ono do dochodzenia swych praw, ile do przekazania innym płynących
z niego błogosławieństw. Nie troszczy się o to, by zapewnić sobie najwyższe
honory, ale raczej o to, by wygrywać walkę o drogi wiodące do serc. Nie
stara się wyśmiewać, obrażać czy upokarzać swych przeciwników, ale raczej
zdobyć ich miłością, przyciągnąć swą doskonałością i wyprzeć cnotą
nieporównywalnej z niczym przewagi. Jest samo w sobie niezdolne do żywienia
ducha rywalizacji, ponieważ posiada niezaprzeczalne prawo do królowania. Nie
posługuje się szyderstwem, obywa się bez pogardy, nie sięga po przemoc, nie
kłóci się, jest niezdolne do podstępu i oszustwa, wyrzeka się zakłamania.
Polega ono stale na swej wewnętrznej wartości oraz opiera swe twierdzenia na
prawie do tego, by zostać wysłuchanym i uszanowanym.
Cudowne potwierdzenia prawdziwości
chrześcijaństwa są raczej wyjątkiem niż regułą. Był to znak służący wsparciu
słabej wiary. Było to ustępstwo w duchu łaskawości. Cuda w takim samym
stopniu wykazują miłosierdzie, co obwieszczają majestat. Gdy zastanawiamy
się nad nieograniczonymi źródłami Boskiej mocy oraz nad łatwością, z jaką
mogły być mnożone znaki i cuda o oszałamiającej różnorodności i sile
oddziaływania, nabieramy przekonania, jak bardzo surową była oszczędność
mocy i jak wyraźne wyrzeczenie się działania na pokaz. Tajemnicą
chrześcijańskiej historii jest oszczędność metod posługiwania się swymi
zasobami. Jest to próba wiary, która niekiedy bywa przytłaczająco ciężka,
gdy trzeba zaakceptować pozorny brak energii, stanowczości i nieprzepartej
siły w powolnych, jak by się mogło wydawać, postępach naszej świętej
religii. [Musi to z konieczności być prawdą w stosunku do tych, którzy nie
osiągnęli jeszcze zrozumienia Boskiego planu wieków.]
Bez wątpienia Bóg ma swoje powody, by tak
postępować, jednak tymczasem powinniśmy umieć rozpoznać w chrześcijaństwie
ducha tajemniczej powściągliwości, cudownej cierpliwości, poddańczego
stonowania, <str. 201> zamierzonej wstrzemięźliwości. Chrześcijanin ‘nie
będzie wołał, ani się będzie wywyższał, ani będzie słyszany na ulicy głos
jego’. Przechodzą i mijają stulecia, a chrześcijaństwo ogarnia jedynie część
ziemi, ale tam gdzie dociera, dokonuje przemian. Wydaje się ono gardzić
materialnym wsparciem, a za wartościowe uznaje tylko te zwycięstwa, które
zostały odniesione przez duchowy kontakt z pojedynczymi duszami. Jego
stosunek do innych religii cechuje się prostolinijną powściągliwością, a
jego rozwój naznaczony jest nieostentacyjną godnością, która pozostaje w
zgodzie z majestatyczną postawą Boga, Twórcy chrześcijaństwa.
Mamy więc całkowitą rację, gdy mówimy, że duch
tego posłannictwa jest całkowicie wolny od banalnej skłonności do
rywalizacji, wznosi się on ponad chęć uciekania się do spektakularnych i
krzykliwych metod, całkowicie wyrzeka się czczych pomysłów i efektów
dramatycznych, jest zupełnie wolny od obłudy i dwulicowości, pozbawiony
chęci sprzymierzania się ze światowymi władzami i pożądania społecznego
poklasku, dbający bardziej o zachowanie wpływu na pokorne serca niż o
pozycję władzy na królewskim tronie, całkowicie zdecydowany w ubieganiu się
o miłującą wierność dusz i zapewniający moralną przemianę charakteru tak,
aby jego własny duch i zasady mogły wywierać wpływ na duchowe życie
człowieka.
Chrześcijaństwo przemawia zatem do innych
religii z bezwzględną szczerością i prostotą, odwołując się do bezspornego
prawa do tego, by zostać wysłuchanym. Uznaje ono niekwestionowaną szczerość
osobistych przekonań oraz wielką żarliwość walki moralnej w przypadku wielu
poważnych dusz, które podobnie jak starożytni Ateńczycy ‘chwalą, nie
znając’, ale jednocześnie ostrzega, przekonuje i poleca, ponieważ ma do tego
prawo. Mówi ono, podobnie jak św. Paweł w obecności oświeconych pogan na
Wzgórzu Marsa, o postanowionym dniu, w którym świat musi być sądzony i o
owym ‘mężu’, przez którego będzie sądzony. Po wielokroć echem powtarza
niezmienne i nieugięte wezwanie do pokuty. Domaga się przyjęcia jego zasad
moralnych, żąda poddania, lojalności, szacunku i pokory.
Wszystko to czyni we wspaniałym i niezachwianym
tonie cichego nalegania. Często potwierdza swe żądania argumentem,
wezwaniem, czy łagodną perswazją, jednak w tym wszystkim i przez to wszystko
winien przebijać się czysty, brzmiący, dominujący ton bezkompromisowego
nalegania, objawiającego ową nadrzędność woli jednej osoby, która
zapoczątkowała chrześcijaństwo i w <str. 202> imieniu której ono zawsze
przemawia. Niesie ono swe poselstwo w duchu beztroskiej ufności i cichego
opanowania. Nie ma tutaj odwoływania się do prawa pierwszeństwa, domagania
się opieki z zewnątrz, możliwości bycia poniżonym, nie ma niegodnego ducha
współzawodnictwa. Przemawia ono raczej ze świadomością swej prostej,
naturalnej, nieporównywalnej, niezmierzonej wyższości, która szybko rozbraja
przeciwników, aby w końcu domagać się uwielbienia oraz nakłaniać do poddania
serc uwolnionych od złości i podstępu.”
Pomiędzy owymi szlachetnymi wypowiedziami w
obronie Prawdy znalazły się także słowa hrabiego Bernstorffa z Niemiec,
który powiedział:
“Wierzę, że każdy z nas tu zebranych poważnie
traktuje swoją religię [choć z pewnością jeszcze przed zakończeniem
Parlamentu autor tych słów przekonał się o czymś całkowicie przeciwnym.
Wypowiedź ta miała miejsce na początku konferencji.] Sam za siebie
oświadczam, że jestem tutaj prywatnie jako chrześcijanin wyznania
ewangelickiego i że moja noga nigdy by nie postała na tej sali, jeśli bym
uważał, że miałoby to w pewnym sensie oznaczać przyznanie racji poglądowi,
że wszystkie religie są sobie równe i że wystarczy tylko być szczerym i
porządnym człowiekiem. Osobiście nie zgadzam się z żadnym poglądem tego
rodzaju. Wierzę, że prawda znajduje się tylko w Biblii, a chrześcijaństwo
nurtu protestanckiego jest jedyną prawdziwą religią. Nie pragnę żadnego
kompromisu w tej formie.
Nie możemy zaprzeczyć, że między uczestnikami
Parlamentu występują wielkie różnice w kwestii wielkich i ważnych zasad.
Przyznajemy, że ponad tymi różnicami nie da się przerzucić mostów. Jednak
spotykamy się w przekonaniu, że każdy ma prawo do swej religii. Wszyscy
zostali tu zaproszeni w charakterze szczerych obrońców swych własnych
religii. Ja, ze swej strony, stojąc przed wami, mam to samo pragnienie,
które przyświecało niegdyś św. Pawłowi, gdy stanął przed przedstawicielami
rzymskiego sądu oraz Agrypą, królem żydowskim. Życzyłbym od Boga, aby i w
mału, i w wielu wszyscy, którzy mię dziś słuchają, stali się takimi, jakim i
ja jest. Nie mogę tylko powiedzieć: ‘Oprócz tych związek’. Dzięki Bogu
jestem wolny oprócz tych przewinień i niedostatków, które będąc we mnie,
uniemożliwiają mi wyznać moją wiarę tak, jak to powinienem uczynić.
Po cóż się zatem spotykamy, skoro nie możemy
okazać sobie tolerancji? Otóż słowo ‘tolerancja’ może być użyte w różnych
zastosowaniach. Jeśli przyjąć słowa króla pruskiego Fryderyka – ‘W moim
kraju każdy może iść do nieba na swoją własną modłę’ – jako maksymę
państwową, to nie mamy słów na jej pochwałę. <str. 203> Ileż przelanej
krwi, ileż okrucieństw mogło być oszczędzonych światu, gdyby kierowano się
tą zasadą. Jeśli jednak staje się ona odzwierciedleniem obojętności
religijnej panującej przez całe minione stulecie, i to na dworze
monarchy, który był przyjacielem Voltaire’a, to wtedy nie wolno nam się z
nią zgodzić.
Św. Paweł w swym Liście do Galacjan, odrzuca
każdą inną naukę, nawet jeśli nauczałby jej anioł z nieba. My,
chrześcijanie, jesteśmy sługami naszego Mistrza, żyjącego Zbawiciela. Nie
mamy najmniejszego prawa iść na ustępstwa względem Prawdy, którą On nam
powierzył. Podobnie jak nie mamy prawa lekko jej traktować albo
powstrzymywać Jego poselstwo dla ludzkości. Spotykamy się zatem, a każdy z
nas pragnie pozyskać innych dla swojej wiary. Czy wobec tego nasze
zgromadzenie nie stanie się Parlamentem wojny zamiast pokoju? Czy nie oddali
nas to od siebie, zamiast zbliżyć? Myślę, że nie, jeśli będziemy się
trzymali zasady, że nasze wielkie i żywotne nauki mogą być bronione i
propagowane wyłącznie przy użyciu duchowych sposobów. Uczciwa walka duchową
bronią nie musi zrażać do siebie tych, którzy walczą. Wręcz przeciwnie,
często ich zbliża.
Myślę, że przesłanie tej konferencji okaże się
na tyle silne, że znajdzie swe wieczne miejsce na kartach historii, jeśli
tylko owa wspaniała zasada [wolności religijnej] zostanie powszechnie
przyjęta. Światło to już świta we wszystkich sercach, a dziewiętnasty wiek
przyniósł znaczny postęp w tym zakresie, mimo to jednak ryzykujemy, że
wkroczymy w wiek dwudziesty bez powszechnego uznania owej wspaniałej zasady
wolności religijnej.”
W znaczącym kontraście do ogólnego nastroju
Parlamentu znalazło się wystąpienie pana Granta z Kanady. Powiedział on:
“Wydaje mi się, że otwierając ten Parlament
religii nie powinniśmy myśleć o tym, że dokonujemy czegoś wielkiego, ale
pokornie i uniżenie wyznać nasze grzechy i przewinienia. Dlaczego mieszkańcy
świata nie uznają Prawdy? To jest nasza wina. Apostoł Paweł, patrząc wstecz
na wieki cudownej historii, kierowanej ręką Bożą, upatrywał klucza do
zrozumienia jej zasad w stwierdzeniu, że Pan wyciągał ręce swoje do ludu
upornego i sprzeciwiającego się, że pomimo ciągłego istnienia ostatka
sprawiedliwych, Izrael jako naród nie zrozumiał Pana i dlatego nie udało im
się też zrozumieć swej cudownej misji. <str. 204>
Gdyby św. Paweł był dzisiaj między nami, to czyż
nie wypowiedziałby tych samych smutnych słów w odniesieniu do dziewiętnastu
wieków istnienia chrześcijaństwa? Czy nie musiałby stwierdzić, że
szczyciliśmy się naszym chrześcijaństwem, zamiast pozwolić, żeby nasze
chrześcijaństwo nas ukrzyżowało i upokorzyło, że chlubiliśmy się
chrześcijaństwem jak czymś, co do nas należy, zamiast mu pozwolić, by ono
wzięło nas w posiadanie, że oddzielaliśmy go od moralnego i duchowego
porządku świata, zamiast uznawać go za czynnik przenikający, wyjaśniający,
uzupełniający i sprawdzający ten porządek oraz że przez to wszystko
ukryliśmy jego chwałę i zaciemniliśmy jego moc. Przez cały dzień nasz
Zbawiciel mówił: ‘Wyciągałem ręce moje do ludu upornego i sprzeciwiającego
się’. Tymczasem jedynym niezbędnym warunkiem powodzenia jest rozpoznanie
przyczyny naszego niepowodzenia, po to by ją wyznać w pokorze, uniżoności,
pokucie i posłuszeństwie umysłu oraz by z nieustraszoną zachodnią odwagą i
wiarą pójść naprzód i zmienić swoje postępowanie.”
Oby słowa te znalazły były odbicie w obradach
wielkiego Parlamentu! Ale tak się nie stało. Przeciwnie, Parlament cechowała
niezwykła skłonność do chlubienia się “cudownym rozwojem religijnym
dziewiętnastego wieku”, a pierwsze wrażenie hrabiego Bernstorffa, że
skutkiem konferencji będzie wyraźne ustępstwo w kwestii chrześcijańskich
zasad i nauk, było słuszne, czego dowiódł dalszy przebieg obrad Parlamentu.
Sprzeczność postaw katolickich, pogańskich
i protestanckich
Pewna siebie i stanowcza postawa katolicyzmu
oraz rozmaitych religii pogańskich znalazła się w rażącym kontraście do
sceptycyzmu chrześcijaństwa nurtu protestanckiego. Żaden katolik czy poganin
ani razu nie wystąpił przeciwko autorytetowi swych świętych ksiąg; chwalili
oni i polecali innym swoje religie, ze zdumieniem wysłuchując jednocześnie
sceptycznych i pozbawionych wiary wykładów protestanckich, wymierzonych
przeciwko religii chrześcijańskiej oraz przeciwko Biblii, która nawet wśród
pogan znalazła większe poszanowanie. <str. 205>
Na dowód zdziwienia, jakie wyrażali
obcokrajowcy, dowiadując się o tym stanie rzeczy wśród chrześcijan, cytujemy
poniższy fragment opublikowanego przemówienia jednego z delegatów
japońskich. Zostało ono wygłoszone na wielkiej konferencji w Yokohamie,
którą zorganizowano na powitanie delegatów wracających z Chicago, w celu
wysłuchania ich raportu. Mówca powiedział:
“Kiedy otrzymaliśmy zaproszenie do wzięcia
udziału w Parlamencie Religii, nasza organizacja buddyjska nie chciała nas
posłać jako oficjalnych przedstawicieli tej religii. Ogromna większość
uważała bowiem, że jest to przebiegłe posunięcie ze strony chrześcijan,
którzy zamierzają nas tam ściągnąć po to, by nas wystawić na pośmiewisko lub
usiłować nawrócić. Podporządkowując się temu pojechaliśmy prywatnie. Tam
jednak zostaliśmy niesłychanie zaskoczeni. Nasze podejrzenia były całkowicie
bezpodstawne. Parlament został zwołany, ponieważ narody Zachodu uświadomiły
sobie słabość i szaleństwo chrześcijaństwa, w rzeczywistości zaś pragnęły
usłyszeć od nas, jaka jest nasza religia i dowiedzieć się, która z nich jest
najlepsza. Nie ma na świecie miejsca bardziej podatnego na głoszenie nauk
buddyzmu niż Ameryka. Chrześcijaństwo w społeczeństwie amerykańskim pełni
jedynie funkcję dekoracyjną. Tylko nieliczni głęboko wyznają tę religię.
Przeważająca większość chrześcijan pije alkohol, popełnia rozmaite poważne
grzechy oraz prowadzi rozwiązłe życie. Mimo to chrześcijaństwo jest bardzo
rozpowszechnionym przekonaniem i służy jako dekoracja społeczna. Brak mocy
dowodzi jego słabości. Nasze spotkania wykazały wielką przewagę buddyzmu nad
chrześcijaństwem, zaś sam fakt zwołania Parlamentu dowodzi, że Amerykanie i
inne narody Zachodu straciły wiarę w chrześcijaństwo i są gotowe przyjąć
nauki naszej najwyższej religii.”
Nic dziwnego, że japońscy chrześcijanie po
wysłuchaniu tego przemówienia stwierdzili: “Jak mogło do tego dojść, że
amerykańscy chrześcijanie popełnili tak wielki błąd, organizując to
spotkanie i zadając przez to cios chrześcijaństwu, a tak się z pewnością
stanie w Japonii.”
Ci, którzy są zaznajomieni z historią,
wiedzą coś o charakterze wielkiej antychrystusowej władzy – kościoła
rzymskiego, z którym protestanci tak bardzo pragną zawrzeć związek. Ci zaś,
którzy bacznie obserwują jego obecne działania, wiedzą, że serce i charakter
tego systemu pozostały do dzisiaj niezmienione. <str. 206> Dobrze
poinformowani wiedzą też, że to kościół greckokatolicki udzielał wsparcia i
aprobaty, o ile w rzeczywistości nie podżegał rosyjskich prześladowań Żydów,
“stundystów”s i
wszystkich innych chrześcijan, którzy budząc się z zaślepienia i zabobonów
kościoła greckiego, poszukują i odnajdują Boga i Prawdę przez badanie Jego
Słowa. Prześladowania wzniecane przez kapłanów greckokatolickich oraz
wykonywane przez policję cechowały się wielkim okrucieństwem i napawały
wstrętem. Pomimo tego z zapałem dąży się do zjednoczenia i współpracy z
obydwoma tymi systemami, z kościołem rzymskokatolickim i greckokatolickim,
podobnie jak i z innymi formami pogańskich przesądów i niewiedzy.
Gęsty mrok spowijający pogaństwo,
z którym chrześcijanie pragną zawrzeć przymierze
Pewne pojęcie o gęstym mroku, spowijającym
religie pogańskie, o których sympatię i współpracę chrześcijanie tak bardzo
zabiegają, możemy sobie wyrobić na podstawie stanowczej odpowiedzi dr
Pentecosta na krytyczne głosy niektórych cudzoziemców, skierowane przeciwko
chrześcijaństwu i chrześcijańskiej działalności misyjnej. Powiedział on:
“Myślę, że szkoda byłoby pozwolić, by coś
sprowadziło naszą dyskusję na Parlamencie do poziomu wysuwania oskarżeń i
odpierania zarzutów. Niemniej jednak, my chrześcijanie siedzieliśmy
cierpliwie i wysłuchiwaliśmy szeregu głosów krytycznych ze strony niektórych
przedstawicieli religii Wschodu na temat skutków chrześcijaństwa. Zarzuca
się nam na przykład slumsy w Chicago i Nowym Jorku, niesłychaną
przestępczość rzucającą się w oczy nawet goszczącemu u nas cudzoziemcowi,
rozwiązłość, pijaństwo, bijatyki, morderstwa i zbrodnie całego świata
przestępczego. Winę za uchybienia parlamentów oraz rządów Anglii i Ameryki
przypisano chrześcijaństwu. Chrześcijański kościół obarczono
odpowiedzialnością za handel opium, sprzedaż rumu, łamanie traktatów,
nieludzkie i barbarzyńskie prawa przeciwko Chińczykom itd. <str. 207> [Jeśli
jednak chrześcijanie twierdzą, że ich narody są chrześcijańskie, to czyż
mają podstawy, by stawiać przedstawicielom pogan zarzuty, gdy ci osądzają
ich wedle tego stwierdzenia?]
Zbytecznym wydaje się mówienie o tym, że
wszystkie te zjawiska, jak niemoralność, pijaństwo, przestępczość, wrogość,
samolubna zachłanność w rozmaitych dziedzinach zbrodniczego handlu, które
zostały przeniesione z naszych krajów na Wschód, znajdują się poza obrębem
chrześcijaństwa. [Tak nie jest, jeśli są to narody chrześcijańskie. Przez
takie stwierdzenie kościół obciąża się grzechami narodu i można go słusznie
za nie oskarżać.] Kościół Chrystusowy pracuje dzień i noc nad tym, by
zmniejszyć albo zlikwidować przestępczość. Kościół chrześcijański
jednogłośnie potępia handel opium i rumem, prześladowania w Chinach oraz
wszystkie inne formy występku i chciwości, na które uskarżają się nasi
przyjaciele ze Wschodu.
Chętnie poddajemy się krytyce. Gdy jednak
uświadamiam sobie fakt, że słowa krytyki padają ze strony reprezentów
systemu religijnego, którego świątynie obsługiwane przez najwyższą kastę
kapłańską braminów są legalnym i wyposażonym siedliskiem niemoralności i
zepsucia niewyobrażalnego w żadnym kraju zachodnim, to wydaje mi się, że
milczenie byłoby równoznaczne z przyzwoleniem. Mógłbym was zaprowadzić do
mniej więcej – a raczej więcej niż mniej – dziesięciu tysięcy świątyń we
wszystkich prowincjach Indii. W każdej z nich zatrudnionych jest około
dwustu do czterystu kapłanek, których moralność pozostawia wiele do
życzenia.
Widziałem to na własne oczy, a zresztą nikt temu
w Indiach nie zaprzecza. Porozmawiajcie z braminami, a powiedzą wam, że
stanowi to część ich kultu dla zwykłych ludzi. Zważcie, że kult ten jest
oficjalną instytucją hinduizmu. Wystarczy tylko spojrzeć na obrzydliwe
rzeźby na świątyniach hinduskich i buddyjskich, ohydne symbole starożytnych
kultów fallicznych, które są najpopularniejszym przedmiotem kultu w Indiach,
aby mieć pojęcie o panującym tam zepsuciu religijnym. Trzeba też wiedzieć,
że jest ono nie tylko tolerowane, ale i ustanowione, kierowane oraz
kontrolowane przez kapłanów tej religii. Jedynie bezwstydne malowidła i
obrazy starożytnej Pompei dorównują wyuzdaniem obiektom, które w Indiach
wystawione są na widok publiczny przy wejściach do świątyń. <str. 208>
Dość ciężko jest znosić krytykę ze strony
przedstawicieli hinduizmu, kierowaną przeciwko bezbożnej części krajów
Zachodu, skoro oni sami mieszkają w takich oto wielkich budowlach o kruchych
podstawach, z których każda jest wzniesiona, chroniona i broniona przez
przywódców ich własnej religii.
Sporo słyszeliśmy o tym, że ‘ojcostwo Boga i
braterstwo ludzi’ jest centralną doktryną religii Wschodu. W rzeczywistości
jednak nigdy nie udało mi się odszukać – a wzywałem do przedstawienia
takiego dowodu w całych Indiach – ani jednego tekstu w którejkolwiek z
świętych ksiąg hinduizmu, który by usprawiedliwiał albo chociaż sugerował
naukę o ‘ojcostwie Boga i braterstwie ludzi’. Jest to czysty plagiat
zaczerpnięty z chrześcijaństwa. Cieszy nas to, że nauka ta została przez
nich przyjęta i wchłonięta. W jaki sposób bramin, który spogląda na
wszystkich ludzi z niższych kast, a zwłaszcza na biednych pariasów, z
obrzydzeniem, uważając ich za inny gatunek istot wywodzących się od małp i
diabłów, podejmie się przekonania nas, że wierzy w ojcostwo Boga i
braterstwo ludzi? Jeśli bramin wierzy w braterstwo ludzi, to czemu odmawia
prawa do społecznych udogodnień i zwykłej gościnności ludziom z innych kast,
podobnie jak i swym braciom z Zachodu, których, zniżywszy się do ich
poziomu, tak pięknie obejmuje ramionami świeżo wynalezionej nauki o
ojcostwie Boga i braterstwie ludzi?
Jeśli nawet w Indiach panuje braterstwo między
ludźmi, to nawet pobieżny obserwator bez wahania stwierdzi, że braterstwo to
nie obejmuje kobiet. Najlepszym potwierdzeniem będą tutaj niesłychane
koszmary, które stają się udziałem hinduskich kobiet.
Zanim rząd angielski nie położył
zdecydowanego kresu starożytnemu zwyczajowi hinduskiemu suttees,
setki hinduskich wdów każdego roku chętnie rzucało się w płomienie stosów,
na których płonęli ich zmarli mężowie, gdyż wolały oddać swe ciała na pastwę
płomieni niż narażać się na straszliwy koszmar i żywe piekło hinduskiego
wdowieństwa. Niechaj nasi hinduscy przyjaciele powiedzą nam, co ich religia
uczyniła dla hinduskich wdów, a zwłaszcza dla wdów niepełnoletnich, z
głowami ogolonymi jak u przestępców, pozbawionych <str. 209> ozdób,
odzianych w łachmany i zdegradowanych do pozycji niewolnictwa gorszego niż
można sobie wyobrazić, z których uczyniono rodzinne popychadła i
sprzątaczki, a nierzadko spotkał je jeszcze gorszy los, o którym nie sposób
tutaj mówić. Taka pozycja wdowy hinduskiej została usankcjonowana przez
hinduizm. Dopiero dwa lata temu rząd brytyjski zaapelował o ustanowienie
nowego i surowego prawa ‘podwyższającego wiek pełnoletniości u dziewcząt’ do
dwunastu lat, aby dopiero w tym wieku Hindusi mogli korzystać z pełni praw
małżeńskich wobec żony w wieku dziecięcym. Szpitale chrześcijańskie, pełne
zhańbionych dziewcząt, które nie wyrosły jeszcze z wieku dziecinnego, były
tak poruszone tym zjawiskiem, że w sprawę tę musiał wkroczyć rząd, by
powstrzymać te zbrodnie, które popełniano w imię religii. Poruszenie
wywołane tą sprawą w Indiach było tak wielkie, że rewolucja religijna, która
mogła prędko doprowadzić do kolejnych zamieszek, wydawała się nieunikniona.
Nasi przyjaciele ze Wschodu zganili nas, że nasz
osąd wynika z braku wiedzy i z uprzedzenia, ponieważ po postawieniu
wyzywającego pytania w początkowej fazie tego Parlamentu okazało się, że
jedynie pięciu spośród jego uczestników było w stanie pozytywnie
odpowiedzieć na pytanie, czy czytali biblię Buddy. Fakt ten uznano za
wystarczającą podstawę do stwierdzenia, że nasze poglądy są niekompetentne i
niesprawiedliwe. Takie samo pytanie można by zadać w Birmie czy na Cejlonie,
a prawie na pewno okazałoby się, że poza kapłaństwem tylko nieliczni mogliby
odpowiedzieć, że czytali swoje Pismo Święte. Święte księgi Bada są u
Hindusów przedmiotem czci. Jednak tylko bramini mogą się z nich uczyć, a tym
bardziej je czytać. Przed przybyciem misjonarzy chrześcijańskich do Indii
sanskryt był praktycznie martwym językiem. Jeśli indyjskie pisma święte
zostały w końcu przetłumaczone na języki narodowe i przekazane narodom
zachodnim, to tylko dzięki temu, że chrześcijańscy misjonarze i zachodni
uczeni ponownie je odkryli, odgrzebali, przetłumaczyli i wywiedli na światło
dzienne. Liczba pism napisanych sanskrytem, znanych przeciętnemu
mieszkańcowi Indii, który zapewnił sobie zachodnie wykształcenie, ogranicza
się na ogół do tych fragmentów, które zostały przetłumaczone na język
angielski albo na języki narodowe przez europejskich i zachodnich uczonych.
Dziewięćdziesiąt dziewięć procent przeciętnych ludzi zna jedynie tradycję.
Dla kontrastu porównajmy martwą ekskluzywność religii indyjskich z faktem,
że <str. 210> chrześcijanie przetłumaczyli Biblię na ponad trzysta języków i
dialektów oraz rozpowszechnili ją w setkach milionów egzemplarzy wśród
wszystkich języków i narodów ziemi. My zabiegamy o światło, tymczasem wydaje
się, że biblie Wschodu miłują raczej ciemność niż światło, ponieważ nie
zniosłyby światła powszechnej publikacji.
Dzisiejszy nowy i ulepszony hinduizm rozwinął
się pod wpływem środowiska chrześcijańskiego. Do dzisiaj jednak nie osiągnął
on jeszcze takiego poziomu etycznego, który upoważniałby go do udzielania
pouczeń moralnych chrześcijaństwu. Dopóki więc Indie nie oczyszczą swych
świątyń z brudów gorszych niż były w stajni Augiasza, a ich mędrcy i kapłani
nie porzucą i nie odżegnają się od straszliwych praktyk uprawianych w imię
religii, niech lepiej ich przedstawiciele będą umiarkowani w głoszeniu
wartości moralnych innym narodom i ludom.”
Pogańscy reformatorzy po omacku szukują Boga
W czasie, gdy chrześcijaństwo tak wzorowo
przeciwstawiało się reprezentantom świata pogańskiego, dumnie szczycąc się
swym rozwojem religijnym, nie zdając sobie sprawy z tego, że w
rzeczywistości jest “biedne, mizerne, ubogie, ślepe i nagie” (Obj. 3:17), ze
strony niektórych mieszkańców krajów pogańskich dało się wyraźnie odczuć coś
dokładnie przeciwnego – zdecydowaną skłonność do poszukiwania Boga. Z tego
też względu surowość, z jaką postrzegali oni i pośrednio krytykowali
niespójność chrześcijaństwa, zasługuje na szczególną uwagę.
W dwóch wywierających wrażenie przemówieniach
wygłoszonych przez reprezentantów hinduizmu przedstawiono nam znamienny ruch
w Indiach, który daje pewne pojęcie o ciemnościach panujących w krajach
pogańskich oraz o wpływie Biblii zaniesionej tam przez misjonarzy. Biblia
dokonuje tam dzieła, którego nie były w stanie zniszczyć sprzeczne wierzenia
towarzyszące głoszeniu Biblii, które mają rzekomo na celu jej wytłumaczenie.
Podobne relacje docierają do nas z Japonii. Poniżej zamieszczamy wyjątki z
trzech przemówień zasługujących na uwagę ze względu na niewątpliwą
szczerość, interesujące poglądy oraz jasność wypowiedzi. Cytaty te dowodzą
poważnego stosunku pogańskich reformatorów po omacku szukających Boga,
“owaby Go snać namacali”. <str. 211>
Głos z Nowych Indii
Pan Mozoomdar zwrócił się do zgromadzenia w
następujący sposób:
“Panie
prezydencie, przedstawiciele narodów i religii:
Indyjskie Stowarzyszenie Bramino-Somajskie, które mam zaszczyt
reprezentować, powstało niedawno. Choć nasza religia jest nowa, wywodzi się
jednak z bardzo odległej starożytności, sięgając do samych korzeni naszego
bytu narodowego sprzed setek wieków.
Sześćdziesiąt trzy lata temu całe terytorium
Indii pełne było potężnej wrzawy. Zgrzytliwy hałas różnorodnego politeizmu
rozdzierał ciszę nieba. Wołanie wdów, mało tego, lament i płacz owych
nieszczęsnych kobiet, które palono na stosach pogrzebowych ich zmarłych
mężów, kalały świętość Bożej ziemi. Mieliśmy buddyjską boginię, patronkę
naszego kraju, matkę ludzi, mającą dziesięć rąk, z których każda dzierżyła
oręż dla obrony jej dzieci. Mieliśmy białą boginię nauki, która na swej
wenie, muzycznym instrumencie strunowym, grała na strunach mądrości. Była
też bogini szczęścia, trzymająca w rękach nie żaden róg, ale cały kosz pełen
obfitości błogosławieństw dla narodów Indii. Był bóg z głową słonia, bóg
jadący na pawiu i do tego trzydzieści trzy miliony innych bogów i bogiń. Mam
swoją własną teorię na temat mitologii hinduskiej, ale nie byłby to właściwy
moment, aby ją tu rozwijać.
Wśród tego zgiełku i jazgotu wielobóstwa i zła
społecznego, pośród ciemności tamtego czasu powstał człowiek, bramin,
spłodzony i urodzony w czystości, który nosił imię Raja Ram Dohan Roy.
Jeszcze zanim osiągnął wiek męski napisał książkę, w której wykazał fałsz
idei wielobóstwa i wskazał na prawdę o istnieniu żyjącego Boga. To
sprowadziło na niego prześladowania. W 1830 roku człowiek ten założył
stowarzyszenie znane pod nazwą: Towarzystwo Bramino-somajskie,
stowarzyszenie czcicieli jedynego żyjącego Boga.
Bramino-somajowie początkowo czerpali
natchnienie dla swych monoteistycznych przekonań ze starych świętych
hinduskich pism, Wed i Upaniszad.
Z biegiem czasu ruch rozwijał się, a jego
członkowie poczynali wątpić, czy rzeczywiście święte pisma hinduskie są
nieomylne. W swych sercach i myślach słyszeli głos, który tu i tam,
początkowo nieśmiało, sprzeciwiał się <str. 212> Wedom i Upaniszadom. Jakie
miały być nasze zasady teologiczne? Na jakich fundamentach powinna oprzeć
się nasza religia? Nieśmiały ton, którym początkowo zadawano te pytania,
stawał się coraz mocniejszy i odbijał się coraz głośniejszym echem wśród
rozwijającej się społeczności religijnej, aż w końcu nabrał znaczenia
najrealniejszego problemu – na jakiej księdze należy oprzeć zasady
prawdziwej religii?
Prędko przekonali się oni, że nie jest możliwe,
by święte pisma hinduskie były jedynym zapisem prawdziwej religii.
Stwierdzili, że pomimo niektórych prawd zawartych w świętych pismach
hinduskich, nie mogą one zostać uznane za jedyny i nieomylny standard
rzeczywistości duchowej. I tak dwadzieścia jeden lat po założeniu
społeczności bramino-somajskiej porzucono naukę o nieomylności świętych pism
hinduskich.
Następnie pojawiło się kolejne pytanie. Czy nie
ma innych pism świętych? Czyż nie mówiłem wam już kiedyś, że na imperialnym
tronie Indii zasiadło obecnie chrześcijaństwo, trzymając w jednej ręce
Ewangelię pokoju, a w drugiej berło cywilizacji? Biblia przeniknęła do
Indii. Biblia jest księgą, której ludzkość nie może pominąć. Uznając zatem z
jednej strony wielkość natchnienia świętych pism hinduskich, nie możemy z
drugiej strony nie uznać natchnienia i autorytetu Biblii. Tak więc w 1861
roku opublikowaliśmy książkę, w której znalazły się wyjątki ze wszystkich
pism świętych. Książka ta miała być używana do czytania w trakcie naszych
rozmyślań duchowych. To nie chrześcijańscy misjonarze zwrócili naszą uwagę
na Biblię. To nie kapłani islamscy wskazali nam wyśmienite fragmenty Koranu.
To nie wyznawcy Zaratustry głosili nam wspaniałość ich księgi Zend-Awesta. W
naszych sercach był Bóg nieograniczonej rzeczywistości, źródło natchnienia
wszystkich ksiąg, Biblii, Koranu, Zend-Awesty, i to On zwrócił naszą uwagę
na wspaniałość objawienia w zapisach wszystkich świętych przeżyć.
Zrozumieliśmy to dzięki Jego przewodnictwu oraz dzięki Jego światłu. Ta
właśnie skała wiecznej i nieskończonej rzeczywistości stała się fundamentem
naszej teologii.
Czy była to teologia bez moralności? Czymże
byłoby natchnienie księgi albo jaki autorytet proroka, gdyby nie osobista
świętość – czystość świątyni wzniesionej ręką <str. 213> Boga? Wkrótce po
tym jak przebrnęliśmy przez zagadnienie naszej teologii, stanęliśmy w
obliczu faktu, że nie jesteśmy dobrymi, świętymi ludźmi o czystych umysłach,
że wokół nas dzieje się wiele zła – w naszych domach, w naszych instytucjach
narodowych, w naszym systemie społecznym. Bramino-somajowie w następnej
kolejności skierowali zatem swoje siły w stronę zreformowania społeczeństwa.
W 1851 roku zawarte zostało pierwsze małżeństwo mieszane. Małżeństwo
mieszane w Indiach oznacza związek między osobami należącymi do różnych
kast. Kasta jest czym w rodzaju chińskiego muru, otaczającego każde domostwo
i każdą najmniejszą nawet społeczność, poza obręb którego nie zbłądzi nawet
najśmielszy, czy to mężczyzna, czy kobieta. W społeczności
bramino-somajskiej zadaliśmy sobie pytanie: ‘Czy ten mur chiński na zawsze
ma już pozbawiać dzieci Boże prawa do wolności?’ Nie! Zburzmy go! Precz z
nim na zawsze!
Potem zaś mój szanowny przywódca i przyjaciel, Keshub Chunder Sen zarządził, że można było zawierać małżeństwa między
różnymi kastami. Bramini byli oburzeni. Mędrcy kręcili głowami. Nawet
przywódcy bramino-somajów wzruszali ramionami i wkładali ręce do kieszeni.
‘Ci młodzi podpalacze’, mówili, ‘gotowi są podłożyć ogień pod cały porządek
społeczny’. Mimo to małżeństwa mieszane miały miejsce, a także wdowy
wychodziły za mąż.
Czy wiecie, co oznacza być indyjską wdową?
Zdarza się, że mała dziewczynka, mająca dziesięć albo dwanaście lat, straci
męża, zanim się jeszcze przekona, jak on wygląda. Pomimo to od tego młodego
wieku aż do dnia śmierci będzie musiała pokutować, cierpieć niedostatek,
nędzę, samotność i doznawać wzgardy, która od samego słuchania przyprawiłaby
was o drżenie. Nie pochwalam i nie rozumiem postępowania kobiety, która
wychodzi za mąż, a potem wychodzi za mąż po raz drugi, a potem po raz
trzeci, po raz czwarty – która wychodzi za mąż tyle razy, ile jest pór roku.
Nie rozumiem postępowania ani takich mężczyzn, ani kobiet. Myślę jednak, że
traktowanie na tych samych prawach małego, jedenastoletniego dziecka, które
traci coś, co ludzie nazywają jej mężem i skazywanie go na nieszczęsny los
dożywotniego wdowieństwa oraz wpędzanie go w nędzę, która byłaby hańbą nawet
dla przestępcy, jest postępowaniem nieludzkim, którego trzeba się jak
najprędzej pozbyć. Stąd tak ważne były małżeństwa mieszane i prawo wdowy do
zawarcia małżeństwa. W ten sposób skierowaliśmy nasze siły w stronę
rozwiązywania problemów społecznych i przeprowadzania reform wewnętrznych.
Na skutek tego w ruchu bramino-somajskim nastąpił podział. <str. 214> My,
młodzi ludzie, musieliśmy odejść – a wraz z nami wszystkie nasze reformy
społeczne – i zadbać o własne sprawy najlepiej, jak umieliśmy. Gdy częściowo
już zostały przeprowadzone reformy społeczne, pojawiło się kolejne pytanie.
Żeniliśmy się z wdowami, chroniliśmy wdowy przed
spaleniem, ale co z naszą osobistą czystością, z uświęceniem naszego
własnego sumienia, odrodzeniem naszych własnych dusz? Co będzie z naszym
przyjęciem przed strasznym trybunałem nieskończonej sprawiedliwości Bożej?
Reformy społeczne i uprawianie publicznego dobra nabiera samo z siebie
znaczenia dopiero wtedy, gdy prowadzi do wszechobejmującej zasady osobistej
czystości i świętości duszy.
Przyjaciele, przyznam się wam, że gdy przyglądam
się warunkom panującym w społeczeństwach Europy i Ameryki, gdzie wasza
działalność jest tak ogromna, a wasza praca tak intensywna, to często
obawiam się, że jesteście tym tak pochłonięci, że nie macie zbyt wiele czasu
na zastanawianie się nad zagadnieniem odrodzenia i osobistej świętości, nad
zagadnieniem próby, sądu i przyjęcia przez Boga. A to przecież jest
najważniejsze.
Po zakończeniu prac nad naszą reformą społeczną
stanęliśmy przed wielkim zagadnieniem: W jaki sposób ma zostać odrodzona owa
nie odrodzona natura, owa skalana świątynia? Jakich wód należy użyć do jej
obmycia, aby stała się nowa i czysta? Co może usunąć wszystkie te pobudki,
pożądliwości, złe bodźce, zwierzęce instynkty, co może przywrócić
człowiekowi jego pierwotny stan nieskalanego dziecka Bożego, jakim był
Chrystus i wszyscy odrodzeni ludzie? Po pierwsze: zasady teologiczne, po
drugie: zasady moralne. Na trzecim miejscu znalazła się zaś duchowość
poświęcenia bramino-somajskiego, pokuta, modlitwa, uwielbienie, wiara –
całkowite i bezwarunkowe poddanie się działaniu ducha Bożego i Jego zbawczej
miłości.
[Ten pogański filozof tylko po części zdaje
sobie sprawę z tego, czym jest grzech, na co wskazuje wyrażenie: “
…nieskalanego dziecka Bożego, jakim byli …wszyscy odrodzeni ludzie”.
Nie dostrzega on tego, że nawet najlepsi z upadłego rodzaju ludzkiego dalecy
są od rzeczywistego braku zmaz, nieskalania, doskonałości. Dlatego też
wszyscy oni potrzebują zasługi doskonałości Chrystusowej i ofiary za grzech
dla swego usprawiedliwienia. Mówi on o modlitwie, wierze itp. oraz o
miłosierdziu Bożym, ale nie nauczył się jeszcze tego, że sprawiedliwość jest
podstawą <str. 215> wszystkich działań Bożych oraz że tylko przez zasługę
ofiary Chrystusa Bóg może zachować sprawiedliwość, gdy usprawiedliwia
grzesznika wierzącego w Chrystusa, a tym samym objętego Jego wielkim
pojednaniem za grzech, uczynionym osiemnaście stuleci temu – raz uczynionym
– aby o tym świadczono we właściwym czasie.]
Dążenia moralne nie oznaczają świętości,
pragnienie, by stać się dobrym, nie jest równoznaczne z byciem dobrym.
Wół, który dźwiga na grzbiecie cetnar cukru, nie poczuje ani odrobiny
słodyczy, choćby nawet jej ciężar był nie do udźwignięcia. Wszystkie nasze
dążenia, najpiękniejsze marzenia, najpiękniejsze sny i najpiękniejsze
kazania – czy byśmy ich słuchali, czy też je wygłaszali, czy byśmy je
przesypiali czy też ich uważnie słuchali – nigdy nie uczynią życia
doskonałym. Jedynie poświęcenie, modlitwa, bezpośrednie przyjęcie ducha
Bożego, społeczność z Nim, bezwarunkowe samouniżenie się przed Jego
majestatem, duchowy zapał, duchowe pobudzenie, duchowa chłonność, życie i
poruszanie się w Bogu – oto tajemnica osobistej świętości. Tak więc w
trzecim stadium naszego rozwoju zasadą naszego życia stał się duchowy
entuzjazm, długie rozmyślania, gorliwy zapał, medytacja, nie kończące się
samouniżanie, i to nie tylko przed Bogiem, ale i przed człowiekiem. Bóg jest
niewidzialny. Nikomu to nie sprawia przykrości ani nie przynosi ujmy, gdy
mówi Bogu: ‘Jestem grzesznikiem, przebacz mi’. Uczynienie jednak takiego
samego wyznania przed człowiekiem, uniżenie się przed braćmi i siostrami,
otarcie prochu z nóg świętych ludzi, poczucie, że się jest nędzarzem i
niczym w świętym zgromadzeniu Bożym – to już wymaga odrobiny samoupokorzenia
i moralnej odwagi.
Ostatnią zasadą, którą muszę się zająć, jest
postępowy charakter bramino-somajów.
Chrześcijaństwo głosi chwałę Bożą. Hinduizm mówi
o Jego nieskończonej i wiecznej świetności. Islam ogniem i mieczem dowodzi
wszechmocy Jego woli. Buddyzm opowiada o Jego pokoju i radości. On jest
Bogiem wszystkich religii, wszystkich grup wyznaniowych, wszystkich krajów,
wszystkich pism świętych, a nasz rozwój polega na uzgodnieniu rozmaitych
kultów, różnych proroctw i na zbudowaniu z nich jednego wielkiego systemu.
Dlatego też nowy system religijny w ruchu bramino-somajskim jest nazywany
Nową <str. 216> Erą. Chrześcijanin wyraża się o chrześcijaństwie z wielkim
podziwem. Tak samo mówi Żyd o judaizmie, muzułmanin o Koranie, wyznawca
Zaratustry o księdze Zend-Awesta. Chrześcijanin podziwia swoje zasady
duchowej kultury. To samo czynią hinduiści i muzułmanie.
Tymczasem bramiono-somajowie akceptują i
dopasowują do siebie wszystkie te przepisy, kulty, zasady, nauki i
dziedziny, łącząc je w jeden system, który jest właśnie naszą religią. Przez
całą dekadę mój przyjaciel, Keshub Chunder Sen, ja i inni apostołowie ruchu
bramino-somajskiego podróżowaliśmy od wioski do wioski, od okręgu do okręgu,
z kontynentu na kontynent obwieszczając tę Nową Erę i zaprowadzając harmonię
między wszystkimi religijnymi proroctwami i systemami na chwałę jedynego,
prawdziwego, żyjącego Boga. Tylko że my jesteśmy narodem poddanych. Jesteśmy
niewykształceni, nie mamy odpowiednich możliwości. Nie posiadamy źródeł
finansowych, które pozwoliłyby zgromadzić ludzi, którzy by słuchali naszego
posłannictwa. Gdy wypełnił się czas zwołaliście ten dostojny Parlament
Religii i postanowiliście głosić ideę, której my nie byliśmy w stanie
rozpropagować.
Nie przybyłem na obrady tego Parlamentu jedynie
jako słuchacz, nie należę też do tych, którzy zamierzają tylko
usprawiedliwiać swój własny kult. Przybyłem tu jako uczeń, jako naśladowca,
jako brat. Niech wasz wysiłek będzie błogosławieństwem i niech odniesie
sukces, a wzmocnione zostanie nie tylko wasze chrześcijaństwo i wasza
Ameryka, ale także bramino-somajowie poczują się ogromnie wzmocnieni, a wraz
z nimi i wasz biedny mówca, który przebył tę ogromną odległość, pragnąc
waszej sympatii i uprzejmości, niech poczuje, że został nimi wynagrodzony.
Niechaj pozostanie w was pragnienie
rozprzestrzeniania Nowej Ery i niech was uczyni naszymi braćmi i siostrami.
Przedstawiciele wszystkich religii, niechaj wszystkie wasze religie połączą
się w Ojcostwo Boga i braterstwo ludzi, aby mogło wypełnić się proroctwo
Chrystusa, aby mogła wypełnić się nadzieja świata, a ludzkość mogła stać się
jednym królestwem w Bogu, naszym Ojcu.”
Mamy tutaj wyraźne oświadczenie dotyczące celu i
nadziei filozofów, którzy gościli na Parlamencie. Któż więc może powiedzieć,
że nie wykorzystali tej sposobności? Jeśli przed Parlamentem słyszało się
wiele o ojcostwie Boga i braterstwie <str. 217> nieodrodzonych ludzi – bez
uznania potrzeby Zbawiciela, Odkupiciela, który mógłby dokonać ubłagania za
występki i otworzyć “drogę nową i żywą [powrotu do Bożej rodziny] (…) przez
zasłonę, to jest przez ciało swoje” – to od tego czasu słyszy się o tym
znacznie więcej. Jeśli przed Parlamentem słyszeliśmy o społecznym odkupieniu
przez reformy moralne, w przeciwieństwie do odkupienia przez kosztowną krew,
to potem słyszeliśmy o tej niechrześcijańskiej religii jeszcze więcej. Jest
to końcowe stadium odstępstwa w ostatnich dniach Wieku Ewangelii. Tak będzie
się dziać nadal i to z coraz większym natężeniem, gdyż Pismo Święte
oświadcza: “Padnie po boku twym tysiąc”, a apostoł Paweł nawołuje: “A
przetoż weźmijcie zupełną zbroję Bożą, abyście mogli dać odpór w dzień zły,
a wszystko wykonawszy, ostać się”. Także i Jan Objawiciel znacząco
pyta: “I któż się ostać może?” Całe Pismo Święte jednym głosem oznajmia, że
wolą Bożą jest, by nadeszła obecnie owa wielka próba dla wszystkich,
którzy mianują imię Chrystusowe, by cała ogromna masa wyznawców
symbolizowanych przez “kąkol” odłączyła się od wyznawców wiary w ofiarę
okupową złożoną raz za wszystkich przez Pana Jezusa, przeto iż miłości
prawdy nie przyjęli (2 Tes. 2:10-12).
Głos z Japonii
Gdy Kinza Ringe M. Harai, uczony japoński
buddysta, wygłaszał swój odczyt na temat: “Rzeczywista postawa Japonii wobec
chrześcijaństwa”, niektórzy misjonarze na podium marszczyli brwi i kręcili
głowami na znak dezaprobaty. Jednak buddysta kierował swe ostre zarzuty
przeciwko fałszywemu chrześcijaństwu, które tak wiele uczyniło, by
powstrzymać rozprzestrzenianie się Ewangelii w Japonii. Oto tekst tego
odczytu:
“Mało jest państw na świecie tak źle
zrozumianych jak Japonia. Wśród rozlicznych krzywdzących sądów szczególnie
błędnie przedstawiana jest myśl religijna moich rodaków, a cały naród jest
potępiany jako <str. 218> pogański. Nawet jeśli to prawda, jeśli są oni
poganami, albo czymś jeszcze innym, faktem jest, że od początku naszej
historii Japonia przyjmowała wszystkie nauki otwartym umysłem. Także
pouczenia, które pochodziły z zewnątrz, były wchłaniane przez naszą religię
narodową, tworząc harmonijną całość, jak widać to choćby na przykładzie
licznych świątyń wzniesionych w imię prawdy pod mieszanym wezwaniem buddyzmu
i shinto. Można się o tym również przekonać obserwując zgodę, jaka panuje
między nauczycielami konfucjanizmu, taoizmu i wielu innych poglądów oraz
między kapłanami buddyjskimi i shinto. Widoczne jest to też u pojedynczych
Japończyków, którzy zachowują szacunek dla wszystkich wymienionych poglądów,
a także w szczególnej konstrukcji japońskich domów, które mają na ogół dwa
pokoje: jeden z miniaturową świątynią buddyjską, a drugi z niewielkim
sanktuarium shinto, w których rodzina poznaje stosowne pisma obu religii. W
rzeczywistości więc specjalnością Japonii jest religia syntezy i nie zawaham
się określić ją mianem japanizmu.
Teraz zapewne będziecie protestować i powiecie:
‘Dlaczego więc chrześcijaństwo nie zostało przyjęte przez wasz naród równie
ciepło jak inne religie?’ Na tym właśnie zagadnieniu chciałbym się obecnie
skupić. Są dwa powody, dla których chrześcijaństwo nie jest przyjmowane zbyt
serdecznie. Wielka ta religia była szeroko rozpowszechniona w naszym kraju,
jednak w roku 1637 chrześcijańscy misjonarze w połączeniu z nowo nawróconymi
wywołali tragiczne i krwawe powstanie, co zostało odebrane w taki sposób, że
misjonarze ci usiłują podbić Japonię pod panowanie swych macierzystych
krajów. Sprawa ta wstrząsnęła Japonią, a rząd Szoguna potrzebował roku, by
opanować owe straszne i niepożądane rozruchy. Tym, którzy zarzucają nam, że
w naszym kraju zakazano chrześcijaństwa, nie teraz ale w przeszłości,
odpowiem, że stało się tak nie z przyczyny religijnych czy rasowych
niechęci, ale dla zapobieżenia kolejnym takim powstaniom. W celu ochrony
naszej niepodległości zmuszeni byliśmy zabronić głoszenia Ewangelii.
Gdyby nasza historia nie odnotowała takiego
spustoszenia wywołanego przez obcokrajowców pod płaszczykiem religii, gdyby
nasz naród nie miał dziedzicznego wstrętu i uprzedzenia do samej nazwy
chrześcijaństwa, mogłoby ono spotkać się z żywym przyjęciem w naszym kraju.
Incydent taki miał jednak miejsce. Moglibyśmy go co prawda zapomnieć, ale
wydaje się, że nie jest całkiem pozbawione racji zatrważające podejrzenie,
czy też według was uprzedzenie, które nieuchronnie musiało zrodzić się w
umysłach ludzi Wschodu, że chrześcijaństwo jest <str. 219> narzędziem
rozboju, skoro potwierdzonym faktem jest to, że niektóre potężne państwa
chrześcijańskie stopniowo wdzierają się na Wschód. Okoliczności te
codziennie wywierają wpływ na nasze umysły, ożywiając wspomnienia minionych
wydarzeń historycznych. Okoliczności, o których chcę wspomnieć obecnie, są
naszym współczesnym doświadczeniem, na które pragnę w sposób szczególny
zwrócić uwagę tego Parlamentu, a także uwagę całego chrześcijaństwa.
Od roku 1853, kiedy komandor Perry przybył do
Japonii jako ambasador prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, narody
zachodnie poznały nieco lepiej nasz kraj, szeroko otwarły się nowe porty i
zlikwidowano zakaz głoszenia Ewangelii, przywracając stan sprzed
chrześcijańskiej rebelii. Na konferencji w Yeddo (obecnie Tokio) w 1858 roku
zażądano zawarcia traktatu między Japonią a Ameryką oraz mocarstwami
europejskimi. W tym czasie kraj nasz miał jeszcze feudalny rząd. Ze względu
na izolację, trwającą od rebelii w 1637 roku ponad dwieście lat, dyplomacja
była całkowicie nowym doświadczeniem dla feudalnych urzędników, którzy
całkowicie zaufali narodom zachodnim i bez żadnych zastrzeżeń zaakceptowali
każdy punkt traktatu przedstawionego przez obce rządy. Na mocy tego traktatu
znaleźliśmy się w bardzo niekorzystnym położeniu. Umowa ta zawiera między
innymi dwa znamienne artykuły, które pozbawiają nas naszych praw i korzyści.
Jeden z nich ustanawia zasadę eksterytorialności ludności zachodniej
przebywającej w moim kraju. W myśl tego artykułu wszystkie sprawy odnoszące
się do praw własności i osób, powstające w Japonii między podmiotami
narodowości zachodniej lub też między nimi a Japończykami, podlegają
jurysdykcji i władzy krajów zachodnich. Drugi artykuł dotyczy systemu ceł,
które poza wyjątkiem pięcioprocentowego cła od wartości nie mogą być
nakładane tam, gdzie właściwie należałoby to uczynić.
Zastrzeżono także, że każda ze stron
zawierających ten traktat, 1 lipca 1872 roku lub później, ma prawo żądać
jego rewizji po uprzednim powiadomieniu drugiej strony z rocznym
wyprzedzeniem. Zgodnie z tym w 1871 roku nasz rząd wystąpił o rewizję i od
tego czasu systematycznie się jej domaga, <str. 220> tymczasem rządy
zachodnie zwyczajnie ignorują nasze żądania, usprawiedliwiając to na
rozmaite sposoby. Jedna część traktatu między Stanami Zjednoczonymi Ameryki
a Japonią, odnosząca się do taryf celnych, została anulowana, za co wyrażamy
szczerą wdzięczność uprzejmemu narodowi amerykańskiemu. Muszę jednak z
przykrością stwierdzić, że w związku z tym, iż żadne z mocarstw europejskich
nie poszło w ślady Ameryki w tym względzie, sytuacja w zakresie naszych praw
celnych nie uległa żadnej poprawie.
Nadal nie mamy żadnej władzy sądowniczej nad
cudzoziemcami w Japonii, na skutek czego ponosimy szkody prawne i moralne, o
których nieustannie donosi nasza prasa narodowa. Ludy zachodnie, mieszkając
daleko od nas, nie mają dokładnego rozeznania w sytuacji. Prawdopodobnie co
jakiś czas docierają do nich relacje od misjonarzy i przyjaciół z Japonii.
Nie zaprzeczam temu, że ich raporty są prawdziwe. Jeśli jednak ktoś pragnie
otrzymać dokładną informację o swoim przyjacielu, powinien wysłuchać opinii
o nim pochodzących z wielu źródeł. Jeśli bez uprzedzenia, dokładnie zbadacie
szkody, jakie ponosimy, będziecie zaskoczeni. Wśród wielu rodzajów zła są
takie, które wcześniej były całkowicie nieznane i zupełnie nowe dla nas
‘pogan’, którzy nawet w prywatnych rozmowach nie odważylibyśmy się o nich
wspomnieć.
Jeden ze sposobów, w jaki usprawiedliwiają się
obce narody, polega na stwierdzeniu, że nie jesteśmy jeszcze narodem
cywilizowanym. Czy zatem zgodnie z zasadami cywilizowanego prawa należy
poświęcać przywileje i korzyści słabszych narodów, zwanych
niecywilizowanymi? Na ile rozumiem, celem i obowiązkiem prawa jest
chronienie przywilejów i dóbr słabych przed agresją mocnych. W swych
powierzchownych studiach prawniczych nigdy nie spotkałem się z tym, by
słabszy miał paść ofiarą mocniejszego. Inny rodzaj usprawiedliwienia
pochodzi ze źródeł religijnych, gdzie utrzymuje się, jakoby Japończycy byli
bałwochwalcami i poganami. O tym, czy naród nasz ulega bałwochwalstwu, czy
nie, przekonacie się, gdy bez uprzedzenia poznacie nasze poglądy religijne z
oryginalnych źródeł japońskich.
Gdybym jednak nawet na użytek dyskusji przyznał,
że jesteśmy bałwochwalcami i poganami, to czy do moralności chrześcijańskiej
należy deptanie praw i korzyści narodów niechrześcijańskich oraz
zaciemnianie ich naturalnego szczęścia plamą ponurej <str. 221>
niesprawiedliwości? W Biblii czytam: ‘Kto by cię uderzył w prawy policzek
twój, nadstaw mu i drugi’. Nie umiem zaś znaleźć fragmentu, który by mówił:
‘Kto by żądał od ciebie sprawiedliwości, tego uderz w prawy policzek, a gdy
się obróci uderz go i w drugi’. Czytam też w Biblii: ‘I temu, który się z
tobą chce prawować, a suknię twoją wziąć, puść mu i płaszcz’. Nie potrafię
jednak odszukać żadnego miejsca, które by mówiło: ‘Jeśli byś podał drugiego
do sądu i wziął mu suknię, to spraw, by ci także oddał swój płaszcz’.
Posyłacie waszych misjonarzy do Japonii i oni
doradzają nam, byśmy wiedli moralne życie i wierzyli w chrześcijaństwo.
Chcemy być moralni i wiemy, że chrześcijaństwo jest dobre, dlatego też
jesteśmy wdzięczni za tę uprzejmość. Jednocześnie jednak naród nasz jest
dość zakłopotany i w znacznym stopniu wątpi w słuszność tych rad, gdy
uświadamiamy sobie, że potężne narody chrześcijańskie trzymają się ciągle
traktatu, do którego zmuszono nas w czasach feudalnych, w okresie naszej
niedojrzałości narodowej; gdy stwierdzamy, że każdego roku niemała liczba
zachodnich statków zajmujących się połowami morskimi przedostaje się
nielegalnie na nasze wody terytorialne; gdy rozprawy sądowe prowadzone przez
obce władze w Japonii rozstrzygane są zawsze na naszą niekorzyść; gdy
jeszcze kilka lat temu żaden Japończyk z przyczyn rasowych nie miał prawa
przekroczyć progu uniwersytetu na zachodnim wybrzeżu Ameryki; gdy przed
kilkoma miesiącami komisja edukacji w San Francisco wydała zarządzenie, aby
nie przyjmować żadnego Japończyka do szkół publicznych w tym mieście; gdy w
zeszłym roku z pewnego obszaru Stanów Zjednoczonych Ameryki wypędzono
zbiorowo wszystkich Japończyków; gdy nasi przedsiębiorcy w San Francisco
zostali zmuszeni przez pewne związki zawodowe, by jako swych asystentów i
pracowników zatrudniali wyłącznie Amerykanów a nie Japończyków; gdy w
mieście tym znajdują się niektórzy ludzie, którzy publicznie wypowiadają się
przeciwko tym z nas, którzy już tu mieszkają; gdy tak wielu ludzi
uczestniczy w procesjach z latarniami ozdobionymi napisem: ‘Japończycy muszą
odejść’; gdy Japończycy na Hawajach pozbawieni są prawa do głosowania; gdy
widzimy, że niektórzy ludzie z Zachodu mieszkający w Japonii umieszczają
przy wejściu do swego domu szyld z napisem ‘Zakaz wstępu dla Japończyków’,
który jest całkiem podobny do wywieszki ‘Zakaz wprowadzania psów’.
Abstrahując zatem od pewnego rodzaju uprzejmości narodów zachodnich
posyłających nam misjonarzy, czyż może wydawać się brakiem rozsądku z naszej
strony, jeśli znajdując się w takim położeniu, my, <str. 222> inteligentni
‘poganie’, jesteśmy zakłopotani i wahamy się, czy warto połykać ów słodki i
ciepły nektar z chrześcijańskiego nieba? Jeśli to ma być etyka
chrześcijańska, to bardzo się cieszymy, że jesteśmy poganami.
Jeśliby ktoś miałby stwierdzić, że w Japonii
jest wielu ludzi wypowiadających się i piszących przeciwko chrześcijaństwu,
to przyznam szczerze, bez udawania, że jako pierwszy w moim kraju publicznie
wystąpiłem przeciwko chrześcijaństwu – nie, nie przeciwko rzeczywistemu
chrześcijaństwu, ale przeciwko fałszywemu chrześcijaństwu, przeciwko
krzywdom, jakich nasz naród doznał ze strony chrześcijaństwa. Jeśli ktoś
zarzuca Japończykom, że organizują się w zdecydowanie antychrześcijańskich
stowarzyszeniach, to uczciwie oświadczam, że jako pierwszy w Japonii
zorganizowałem stowarzyszenie przeciwko chrześcijaństwu – nie, nie
przeciwko rzeczywistemu chrześcijaństwu, ale po to, by chronić nas przed
fałszywym chrześcijaństwem oraz przed niesprawiedliwością, której
doświadczamy ze strony narodów chrześcijańskich. Nie sądźcie też, że
przyjąłem taką postawę dlatego, że jestem buddystą, gdyż takie samo było
moje stanowisko, zanim jeszcze lata temu po raz pierwszy wszedłem do
buddyjskiej świątyni. Jednocześnie jednak oświadczam z dumą, że jeśli ktoś
publicznie zastanawiał się nad pokrewieństwem wszystkich religii pod hasłem
religii syntezy, to tym kimś byłem ja. Mówię o tym, gdyż nie chcę być tutaj
odebrany jako fanatyczny sekciarz buddyjski.
W naszym kraju tak naprawdę nie ma sekciarzy.
Naród nasz dobrze wie, jakie abstrakcyjne prawdy mieszczą się w
chrześcijaństwie. Nie zważamy też, a przynajmniej ja nie zważam, na nazwy,
gdy wypowiadamy się o naukach. Nie przywiązujemy wagi do tego, czy buddyzm
będzie się nazywać chrześcijaństwem, czy też chrześcijaństwo buddyzmem, czy
będą nas zwać konfucjanistami czy shintoistami. Zwracamy jednak uwagę na
nauczanie prawdy i na konsekwentne jej stosowanie. Nie zastanawiamy się nad
tym, czy Chrystus nas zbawi, czy pośle do piekła, czy Gautama Buddha był
postacią historyczną, czy też nigdy nie było takiego człowieka. Istotna jest
dla nas spójność doktryny, a największy nacisk kładziemy na postępowanie.
Tak więc dopóki nie zostanie usunięta zauważalna niekonsekwencja, a
szczególnie dopóki nie zostaną wprowadzone poprawki do zawartego przez nas
traktatu, które wyrównają pozycje obu stron, nasz naród nigdy nie pozbędzie
się uprzedzeń do chrześcijaństwa, pomimo krasomówstwa oratorów, którzy
głoszą swe prawdy zza kazalnic. Często bywamy <str. 223> nazywani
‘barbarzyńcami’, słyszałem też i czytałem, że Japończycy są zatwardziali i
nie mogą zrozumieć prawdy zawartej w Biblii. Przyznam, że w pewnym sensie
jest to prawda, gdyż naród nasz zachwycając się elokwencją oratora i
podziwiając jego odwagę, akceptując logikę jego argumentacji, uparcie będzie
odrzucał chrześcijaństwo, dokąd nie zostanie przekonany, że zachodnia
moralność nie oznacza czynienia czegoś innego niż się głosi. (…)
Jeśli któraś religia uczy ludzkość
niesprawiedliwości, to będę się jej sprzeciwiał duszą i ciałem, tak jak to
zawsze czyniłem. Będę zagorzałym przeciwnikiem chrześcijaństwa lub gorącym
zwolennikiem jego Ewangelii. Organizatorom Parlamentu oraz zgromadzonym
tutaj Paniom i Panom z całego świata oświadczam, że waszym celem jest
urzeczywistnienie praktycznej unii religijnej, a nie tylko nominalnej. My,
czterdzieści milionów dusz w Japonii, twardo i uparcie obstajemy przy
międzynarodowej sprawiedliwości i oczekujemy na kolejne objawy moralności
chrześcijańskiej.”
Jakże trafna jest ta ocena przyczyn niepowodzeń
chrześcijaństwa w dziedzinie nawracania świata do prawdy i sprawiedliwości!
Jakże wzywa ona do upokorzenia się i do pokuty, a nie do chełpienia się!
Wyrazicielem poglądów młodzieży Wschodu był
Herant M. Kiretchjian z Konstantynopola, który powiedział:
“Bracia ze wszystkich krajów Wschodu: Staję
tutaj jako reprezentant młodzieży Orientu – w szczególności ziem
rozciągających się od piramid aż po lody Syberii, a w ogólności od wybrzeży
egejskich aż po Morze Japońskie. Gdy razem z innymi synami Orientu staję tu
na wspaniałym podium Parlamentu Religii, mając naprzeciwko siebie
amerykańskie audytorium, po pierwsze rodzi się we mnie chęć powiedzenia wam,
że nieświadomie zwołaliście Parlament swoich wierzycieli. Nie przybyliśmy tu
po to, by motać się w wasze sprawy, ale po to, by omotać wasze serca.
Spójrzcie w wasze księgi i przekonajcie się, czy nasze twierdzenia nie są
słuszne. To od nas otrzymaliście naukę, filozofię, teologię, muzykę i
poezję, to my ogromnym kosztem tworzyliśmy historię. Co więcej, z owego
światła niebieskiego, które zajaśniało nad naszymi ziemiami, powstali ci,
którzy na wieki będą waszym obłokiem świadków i waszą <str. 224> inspiracją
– święci, apostołowie, prorocy i męczennicy. Na bazie tego wspaniałego
kapitału zbiliście zdumiewającą fortunę, ale majątek ten zakrył przed
waszymi oczyma zagadnienie wierzytelności. Nie chcemy, abyście dzielili się
z nami waszym majątkiem, ale słusznie domagamy się naszej dywidendy; a tak
zwykle bywa, że to właśnie młody człowiek przedstawia dowody zobowiązań.
Tej dywidendy nie da się spłacić
pieniędzmi. Pozostawiamy wam wasze złoto, którego tak pragniecie. Wasze
srebro utraciło już znaczenie. Chcemy, byście obdarzyli nas dywidendą
zupełnej sympatii pochodzącej z serc. Podobnie więc jak rzemieślnik, który
wrzuca do tygla bryłki kruszcu rozmaitego kształtu i koloru, oceniając je na
podstawie wagi, a gdy ogień i topnik dokonają swego dzieła, wylewa jego
zawartość, by popłynęło czyste złoto, tak i wy, zwoławszy tutaj synów
ludzkich z krańców ziemi i mając ich przed sobą w tyglu szczerej myśli i
uczciwego poszukiwania prawdy, po zakończeniu tego Parlamentu przekonacie
się, że z uprzedzeń rasowych i dogmatycznych, z rozmaitości zwyczajów i
kultów popłynie przed waszymi oczyma nie co innego, jak czyste złoto
człowieczeństwa. Dlatego też nie myślcie o nas, że jesteśmy cudzoziemcami z
obcych krajów, lecz braćmi z Chin, Japonii i Indii, siostrami z wysp
greckich oraz gór i dolin Armenii, i w ten oto sposób wypłacicie nam
dywidendę pochodzącą z waszych serc, a do tego sami otrzymacie tak wielkie
błogosławieństwo, że stanie się ono ‘poślubioną’ krainą z proroctwa na
przyszłość,2
i zabrzmi dla innych echem owej słodkiej pieśni, którą niegdyś usłyszano w
naszym kraju: ‘Na ziemi pokój, w ludziach dobre upodobanie’.
Wypowiadało się już tutaj tak wielu ludzi o
wielkiej mądrości i doświadczeniu w zakresie religijnego życia wielkiego
Wschodu, że z pewnością nie oczekujecie ode mnie, bym mógł do tego coś
jeszcze dodać. Nie odważyłbym się w ogóle tutaj stanąć, gdyby oczekiwano ode
mnie, że mam udzielić dodatkowych informacji o religiach świata. Jest jednak
pewna nowa grupa ludzi, którzy zrodzili się z wielkiej przeszłości, a której
wpływ będzie niewątpliwie najważniejszym czynnikiem ukierunkowującym
działanie ludzkości w nadchodzącym wieku. Jej powstanie jest skutkiem
przeszłości, która spotyka się z nowym życiem teraźniejszości. Mam na myśli
młodzież Wschodu – tych, którzy wspólnie ze swymi braćmi z wielkiego Zachodu
przygotowują się do objęcia ziemi w swe posiadanie. <str. 225>
Przywożę wam filozofię z wybrzeży Bosforu i
religię z miasta Konstantyna. Wszystkie moje utwierdzone przekonania i
wnioski, które narosły we mnie w minionych latach, zostały pod wpływem
Parlamentu poruszone aż do samych korzeni. Dzisiaj jednak stwierdzam, że
korzenie te tkwią jeszcze głębiej w mym sercu, a gałęzie sięgają jeszcze
wyżej w niebiosa. Nie potrafię wam przynieść tutaj niczego nowego, jeśli
jednak moje rozumowanie wydaje wam się logiczne i zgodne z przesłankami
możliwymi do przyjęcia przez ludzką inteligencję, to jestem przekonany, że
uznacie szczerość naszych zamierzeń i przyznacie nam prawo, jako istotom
inteligentnym, do zachowania przekonań, które wam przedstawiam.
Gdy dzisiejsza młodzież była jeszcze w wieku
dziecięcym, nie słyszała i nie widziała niczego innego, jak tylko nieustanną
wrogość i podziały między ludźmi różnych religii i narodowości. Nie muszę
wam chyba mówić, jaki wpływ wywierało takie życie na postawę młodych ludzi,
którzy czuli się podzieleni i umieszczeni w przeciwnych obozach, szykujących
się do bitwy przeciwko braciom, z którymi mieli kontakt w codziennych
obowiązkach życia. Kiedy więc w drugiej połowie tego wieku światło edukacji
i idee wolnościowe zaczęły rozprzestrzeniać się na całym Wschodzie, jarzmo
to zaczęło znacznie mocniej doskwierać młodzieży ze Wschodu, a brzemię
zdawało się być dla niej nie do udźwignięcia.
Młodzież wszystkich wspomnianych przeze mnie
narodowości, która w ciągu minionych trzydziestu lat otrzymała wykształcenie
na uniwersytetach Paryża, Heidelbergu, Berlina i innych miast Europy, jak i
w Imperialnej Uczelni w Konstantynopolu, poczęła świadomie albo
nieświadomie, biernie albo agresywnie tkać materię swojej własnej religii,
tak iż dla tysięcy młodych ludzi, dla których jej głos stanowi wyrocznię,
stała się ona swego rodzaju dobrodziejstwem, pociągającym ich serca i
umysły.
Znaleźli oni szerokie rzesze zwolenników we
wszystkich miastach Wschodu, do których dotarła cywilizacja europejska, a
zanim zakończy się ten wiek, nie będzie prawie miasta, które nie odczułoby
ich wpływu. Ich religia jest najnowszą ze wszystkich religii i może nie
zdecydowałbym się przedstawiać jej na tym podium, gdyby nie fakt, że stanowi
ona jeden z najpotężniejszych czynników wywierających wpływ na życie
Wschodu. <str. 226> Na nas, religijnej młodzieży Wschodu, spoczywa obowiązek
skutecznego zmagania się z tym kierunkiem, jeśli chcemy zachować choćby
resztki wpływu na ludność naszych krajów.
Pamiętajcie bowiem, że są ludzie inteligentni,
na stanowiskach, ludzie, którzy wraz z całą młodzieżą Wschodu dowiedli, że w
każdej sztuce i nauce, w handlu cywilizowanego świata, w armiach i u boku
królów niczym nie ustępują innym narodowościom zamieszkującym ziemie od
wschodu do zachodu słońca. Są to w większości ludzie o najlepszych
intencjach i najszczerszych przekonaniach. Mimo to jednak, gdybyście jako
członkowie Parlamentu Religii usłyszeli ich opinie na temat religii, to
biorąc pod uwagę pozycję, jaką zajmują, z pewnością odczulibyście wielką
troskę o nich i kraje, w których mieszkają.
Ja osobiście jestem przedstawicielem religijnej
młodzieży Wschodu. Pozwólcie jednak, że w ich zastępstwie przemówię do was
apostołów wszystkich religii, tak jakby zrobił to młody wyznawca najnowszej
religii: ‘Przychodzicie do nas w imieniu religii, aby przynieść nam to, co
już posiadamy. Wierzymy, że człowiek wystarcza sam sobie, skoro sami
powiadacie, że został stworzony przez doskonałego Boga. Jeśli pozostawicie
go w spokoju, będzie dokładnie tym, czym być powinien. Kształćcie go,
ćwiczcie i nie wiążcie mu rąk i nóg, a będzie doskonałym człowiekiem, godnym
tego, by stać się bratem każdego innego człowieka. Natura wystarczająco
wyposażyła człowieka i powinien on najpierw wykorzystać to, co mu jest dane
przez inteligencję, zanim zacznie naprzykrzać się Bogu, by mu dał więcej.
Poza tym, nikt jeszcze nie znalazł Boga. Cała inspiracja, której
potrzebujemy, znajduje się w słodkiej poezji i urzekającej muzyce oraz w
wykwintnym towarzystwie kulturalnych mężczyzn i kobiet. Jeśli już mamy
słuchać o religii, to wolimy, by o Mesjaszu opowiadał nam Haendel, żeby zaś
rozdźwięczeć niebiosa, wystarczy wykonać utwór Beethovena.
Nie mamy nic przeciwko wam, chrześcijanie,
jednak tak jak przedstawicielom wszystkich religii musimy wam powiedzieć, że
zrobiliście, co się tylko dało, by zaszkodzić ludzkości przez obracanie
człowieka przeciwko człowiekowi i narodu przeciwko narodowi. A teraz, chcąc
jeszcze pogorszyć tę sytuację, staracie się w dobie wyższości zdrowego
rozsądku napełniać umysły ludzkie rzeczami niemożliwymi i obciążać ich rozum
nie kończącymi się dyskusjami miedzy tysiącem sekt. Słyszałem już bowiem
przed wami wielu innych, a wiem ilu jeszcze przyjdzie po was. Uważamy was za
tych spośród wszystkich ludzi, <str. 227> których należy unikać, gdyż wasza
filozofia, wasze nauki rodzą tylko pesymizm na ziemi.’
Następnie korzystając z religijnego instynktu i
wrodzonego szacunku, jakimi cechują się wszyscy ludzie Wschodu, dodałbym
zaskakująco: ‘Spójrzcie jednak, nie jesteśmy niedowiarkami, ateistami czy
sceptykami. My po prostu nie mamy czasu na te zagadnienia. Przepełnia nas
dążenie do wyższych form życia i pragnienie zapewnienia wolności całej
młodzieży świata. Wyznajemy religię, która jednoczy wszystkich ludzi we
wszystkich krajach, napełniając serca zadowoleniem. Zaspokaja ona wszelkie
potrzeby ludzkie i to nas przekonuje, że jest to religia prawdziwa,
szczególnie zaś dlatego, że jej skutkiem jest pokój i najwyższa harmonia.
Dlatego też nie życzymy sobie żadnego z waszych ‘izmów’, ani też żadnego
systemu czy doktryny. Nie jesteśmy ani materialistami, ani socjalistami, ani
racjonalistami, ani pesymistami, nie jesteśmy też idealistami. Nasza religia
była pierwszą z religii, a jednocześnie jest najnowszą z najnowszych –
jesteśmy dżentelmenami. Czy w imię pokoju i człowieczeństwa nie możecie nas
zostawić w spokoju? Jeśli nas znów zaprosicie na spotkania religijne, to
będziemy mieli jakieś wcześniej umówione zajęcia, a gdy będziecie usiłowali
raz jeszcze głosić nam kazania, to nie będzie nas w domu.’
Oto młody człowiek Wschodu, podobny do zielonego
krzewu wawrzynowego. Jeśli przeminie, pozostawiając wolne miejsce,
natychmiast powstanie dwudziestu innych, by zapełnić powstałą lukę. Wierzcie
mi, nie przesadzam. Dokładnie takie wypowiedzi, albo posuwające się jeszcze
dalej, słyszałem od inteligentnych ludzi w armii i w marynarce wojennej, od
handlowców i prawników, w formie zwykłych rozmów i poważnych dyskusji, na
ulicach Konstantynopola i w łodziach pływających wokół Złotego Rogu oraz w
cieśninie Bosfor, zarówno w Rumunii i Bułgarii, jak i w Paryżu, Nowym Jorku
i na sali wykładowej w Chicago, od Turków, Ormian, Greków, Hebrajczyków,
Bułgarów i Serbów. I powiadam wam, że ta najnowsza forma pseudoreligii,
która opanowała handel, literaturę, naukę i prawo Europy i Orientu, jest
najpotężniejszą siłą kształtującą los narodów Wschodu i należy się z nią
liczyć, jeśli poważnie myśli się o przyszłości religii. Chcąc podjąć
dyskusję z przedstawicielami tego kierunku, trzeba używać równie
przekonywujących argumentów jak te, które nauka i literatura dostarczyła do
rąk wielkiej rzeszy nowej klasy dżentelmenów.
Jest też inna grupa młodzieży na Wschodzie,
którzy zwą się młodzieżą religijną i trzymają się <str. 228> starożytnej
wiary swych ojców. Pozwólcie, że i tym młodym ludziom przypiszę szczerość
intencji, inteligencję umysłu i silne przekonania. Również w ich imieniu
chciałbym do was przemówić i tym razem będę mówił także za siebie.
Naturalnie przekonacie się zaraz, że musimy być od najwcześniejszych lat w
kontakcie z Nową Religią – pozwólcie, że dla wygody będę ją określał takim
mianem. W uczelniach i na uniwersytetach musimy studiować razem z tymi
młodymi ludźmi. Musimy z nimi iść ręka w rękę we wszystkich dziedzinach
nauki, historii, literatury, muzyki i poezji, podzielając naturalnie ich
mocne przekonanie o słuszności naukowego myślenia i trzymając się mocno
wszelkich zasad wolności człowieka.
Po pierwsze, cała młodzież Wschodu o
przekonaniach głęboko religijnych występuje w obronie godności człowieka.
Przykro mi, że muszę od tego rozpocząć, ale z połączonych wypowiedzi i
dyskusji filozoficznych i teologicznych narzuca się tak nieunikniona
konkluzja, stwierdzająca niedoskonałość człowieczeństwa, że zanim zaczniemy
mówić o jakiejkolwiek religii dla nas, musimy najpierw wstać i stwierdzić:
‘Wierzymy, że jesteśmy ludźmi’. W naszym mniemaniu twierdzenie, że człowiek
nie jest sam z siebie samowystarczalny i że potrzebuje religii, która by
przyszła i uczyniła go doskonałym, jest oszczerstwem względem
człowieczeństwa i oskarżaniem Boga, który stworzył człowieka.
[Zauważcie, jak cielesny człowiek jednym tchem
oskarża się i usprawiedliwia. Nie mogąc zaprzeczyć niedoskonałości,
jednocześnie twierdzi, że ma moc samodzielnego osiągnięcia doskonałości. W
taki sposób poganie ignorują konieczną niezbędność zapewnionej przez
Boga “kosztownej krwi ofiary za grzech”, która zresztą w podobny sposób jest
obecnie odrzucana przez mądre światową mądrością chrześcijaństwo.]
Oszczerstwem wobec człowieczeństwa jest
spojrzenie na tę czy ową rodzinę ludzką i stwierdzenie, że dowodzą oni
posiadania wyobrażenia dobra, prawdy oraz wyższych ideałów, a życie ich
wznosi się ponad zwierzęce instynkty tylko dzięki temu, że ten czy inny
człowiek nauczył ich swojej religii albo że otrzymali objawienie z nieba.
Wierzymy, że jeśli człowiek jest człowiekiem, to ma to wszystko sam z
siebie, podobnie jak posiada on wszystkie zdolności cielesne. Czyżbyście
chcieli mi powiedzieć, że kalafior, który sadzę w polu, może osiągnąć piękno
i doskonałość swych zwojów, podczas gdy mój mózg, który został stworzony
przez tego samego Boga, jako twór sto tysięcy razy delikatniejszy i
doskonalszy, <str. 229> nie potrafi rozwinąć swych zwojów, by wykonać
zadania, które Bóg dla mnie przewidział i posiadać najwyższe wyobrażenie,
które według Jego zamierzenia powinien był posiąść; że bezsilna kijanka
rozwinie się i stanie się żabą o doskonałych, elastycznych kończynach i
rozciągliwej klatce piersiowej, że żaby z zadowoleniem będą się trzymać
razem, będą zgodnie skrzeczeć, podczas gdy ludzie potrzebują religii i
pomocy z zewnątrz po to, by mogli się rozwinąć do cielesnej i duchowej
doskonałości człowieczeństwa oraz by mogli uznać braterstwo ludzi i żyć na
tej Bożej ziemi w pokoju? Powtarzam, że publiczne głoszenie i akceptowanie
tej nauki jest oskarżaniem Boga, który stworzył człowieka.
Nie akceptujemy też bezpodstawnych wniosków
naukowych. Nie mamy nic wspólnego z małpami. Gdyby chciały nam coś
powiedzieć, to musiałyby tutaj do nas przyjść. Jest w kulturze zachodniej
zupełnie dla mnie niezrozumiała chęć wyszukiwania sobie problemów.
Jednym z moich pierwszych doświadczeń w Stanach Zjednoczonych był udział w
spotkaniu młodych ludzi w mieście Philadelphia. Tematem wieczoru było
zagadnienie, czy zwierzęta posiadają dusze, przy czym szczególnie zajęto się
problemem kota. Wygłaszano bardzo poważne i uczone odczyty. W podsumowaniu
zaś stwierdzono, że nie wiedząc, czym jest kot i co to jest dusza, nie da
się rozstrzygnąć tej kwestii, niemniej jednak jest ona bardzo istotnym
zagadnieniem religijnym. Wyobraźmy sobie teraz, że ormiańska dziewczyna
zapytałaby swoją matkę, czy kot ma duszę. Na takie pytanie córki matka
odpowiedziałaby zapewne mimochodem, mówiąc na przykład: ‘Mój skarbie, zejdź
na dół i zobacz, czy woda się już zagotowała. (Skąd przyszło ci do głowy
takie pytanie? Oczywiście, że kot ma duszę. Kot ma duszę kocią, a człowiek
ma duszę człowieczą.) A teraz już idź.’ I tak dziecko odeszłoby ciesząc się
ze swego człowieczeństwa. Jeśliby zaś ta ormiańska dziewczyna zetknęła się
po jakimś czasie z zagadnieniem brakującego ogniwa [ewolucji], o którym tak
wiele słyszymy, jej spokój pozostałby nadal nie naruszony i dalej
szczyciłaby się człowieczeństwem, odpowiadając wam, że brakujące ogniwo
miało duszę brakującego ogniwa, a człowiek ma duszę człowieka.
Aż dotąd szliśmy ręka w rękę z młodzieżą klasy
dżentelmenów, nie opuszczając wspólnego poziomu człowieczeństwa. W tym
miejscu jednak pojawia się zakręt, na którym musimy się rozstać i obrać
zupełnie różne drogi. My wołamy: ‘Zostawcie nas w spokoju, abyśmy mogli się
rozwijać i osiągnąć wyżyny naszego przeznaczenia’. Tymczasem jednak
stwierdzamy, że są jakieś niewidzialne <str. 230> siły, które nie dają nam
spokoju. Stwierdzamy, że możemy uczynić niemal wszystko w zakresie wiedzy i
sztuki. Gdy jednak usiłujemy podążać za naszymi wyobrażeniami o tym, co
wzniosłe i szlachetne, co słuszne i niezbędne dla naszego rozwoju, brakuje
nam siły i mocy, aby podążać w tym kierunku. Przedstawiam to w jak
najprostszej formie, gdyż nie chcę tutaj rozwijać tego zagadnienia. Jest
jednak dla nas rzeczą oczywistą, że tak jak realna jest godność
człowieczeństwa, tak samo rzeczywista jest też siła, która zawraca ludzi z
drogi uczciwości i honoru, o której wiedzą, że powinni nią kroczyć. Nie
powiecie mi też, że jest ona wrodzonym obciążeniem człowieka, gdyż my
czujemy, że nie pochodzi ona z nas. Jeśli bowiem nie pochodzi ona z nas, a
właściwym wyobrażeniem o człowieku jest to, że ma on się staczać coraz
niżej, aż do wynaturzenia i upodlenia, aż do drapieżności i chęci
zmiażdżenia bliźniego, to powiedzielibyśmy raczej: ‘Zostawcie go w spokoju i
pozwólcie mu czynić to, czego oczekuje od niego Bóg.’
Krótko mówiąc, oświadczam każdemu, kto już
gotuje się ze swym wyznaniem wiary, zanim się całkiem zagotuje: ‘Wierzę w
diabła, arcyniebezpiecznego wroga Bożego i oskarżyciela Boga przed ludźmi’.
Jeden diabeł w całym wszechświecie? Nie wchodzimy w to. Legion demonów
oblegający duszę? Nie ma dla nas znaczenia. Wiemy jedno, że jest jakaś moc
poza człowiekiem, która odciąga go na bok z wielką siłą. I żadna ziemska moc
nie jest w stanie się temu oprzeć.
I tu właśnie zaczyna się nasza religia. Jeśli
macie jakąś religię, którą chcielibyście wprowadzić wśród młodzieży Wschodu,
to musi ona mieć moc, która zrównoważy, ba, która przeważy moc zła na
świecie. Dopiero wtedy człowiek osiąga wolność wznoszenia się i stawania się
tym, czym ma być wedle zamierzenia Bożego. Chcemy Boga. Chcemy ducha Bożego.
Ale religia, która do nas dotrze, niezależnie od jej nazwy i formy, musi
posiadać taką moc albo nie będzie ona, w naszym przekonaniu, religią. A my
wierzymy w Boga, nie w Boga protoplazmy, który kryje się między komórkami
materii, ale w Boga, dla którego jesteśmy dziećmi.
Tak więc trzecim założeniem naszej filozofii i
naszego protestu jest godność Boga. Czy obumarła już rycerskość? Czyż całe
wyobrażenie o tym, czym jest wzniosłe i szlachetne życie, czym jest solidna
uczciwość, zostało wydarte z ludzkich serc, tak że nie możemy się już
ubiegać o tytuły szlacheckie i książęce na dworach naszego Boga? Wiemy, że
jesteśmy Jego dziećmi, ponieważ czynimy Jego dzieła i myślimy tak, jak On
<str. 231> myśli. Ale chcemy być do Niego podobni. Ach, czyż miałoby być
prawdą to, że potrafię przemierzyć lądy i morza, by sięgnąć do serca matki i
poczuć, jak obejmują mnie jej ramiona, gdy tymczasem ja, dziecko Boże,
stając bezradnie we wszechświecie naprzeciwko mocy, której nie potrafię
pokonać, miałbym nie móc wznieść do Niego swych rąk i wołać, by do mej duszy
posłał swego ducha i dał mi poczuć siłę Jego wiecznego ramienia,
wspierającego mnie w mej słabości?
I tu pojawia się kaznodzieja, ten z dawnych dni
i ten ze współczesnego kościoła, i mówi nam o tym, który zwyciężył świat i
który przyszedł z nieba. Nie potrzebujemy, żebyście nam mówili, że przyszedł
On z nieba, gdyż żaden człowiek narodzony z niewiasty nie dokonał takiej
rzeczy. Przekonuje nas jednak to, że dzięki łasce i drodze, którą nam
wskazał, byśmy na nią wkroczyli, duch Boży wlewa się w serca ludzkie;
przekonuje mnie to, że mogę go poczuć w sercu, jak pomaga mi w walce z
grzechem i jak wzmacnia me serce, by zdecydowanie trwało w tym, o czym,
dzięki mieszkającej we mnie boskości, wiem, że jest słuszne.
I tak drżącą ręką, a jednocześnie z mocnym
przekonaniem, w wielkim zasmuceniu stanem ludzkości, a jednocześnie radując
się wiecznym triumfem, wkraczam razem z wami wszystkimi w złote bramy
dwudziestego wieku, gdzie zasiadają starcy przyszłej wspólnoty ludzkości, by
wydać sąd o religii, która winna przejść przez te bramy, by wspierać serca
ludzkie. Widzę, że obok starożytnego, wschodniego konfucjanizmus i
współczesnej teozofiis znajdzie
się tam starożytny, wschodni buddyzm i współczesny spirytualizms,
a także wszystkie religie starożytności razem ze współczesnym materializmem,
racjonalizmem i idealizmem – widzę tam starożytne, wschodnie chrześcijaństwo
wraz z jego Chrystusem oraz mocą i mądrością Bożą. Widzę tam krzyż
nieustannie promieniejący miłością Bożą,
‘Wznoszący się ponad gruzami czasu’.”
Mówca ten, choć nie był oficjalnym
delegatem kościoła ormiańsko-katolickiego, najwidoczniej prezentował
stanowisko ormiańskich chrześcijan, którzy niedawno byli w sposób niezwykle
barbarzyński prześladowani przez Turków. Jego przemówienie zawiera wiele
znakomitych uwag. Nie należy jednak sądzić, że jest on typowym przykładem
młodego człowieka <str. 232> Wschodu. Daleko wyprzedza on bowiem tych, w
imieniu których się wypowiada. Jego poglądy nie odpowiadają też oficjalnym
poglądom ormiańskiego katolicyzmu, który praktykuje modlitwy za zmarłych,
oddaje cześć świętym i Marii Pannie, praktykuje spowiedź, uznaje bluźnierczą
doktrynę o mszy,* a
wszystko to przypomina wymysły Antychrysta. Ci, którzy ofiarują
“obrzydliwość” mszy, pokazują przez to, że słabo rozumieją i oceniają
wartość rzeczywistego krzyża i jego jedynej ofiary, “raz uczynionej”.
“Wschodnie chrześcijaństwo”, na które wskazuje ten młody człowiek, nie jest
tym, dla którego mamy szacunek i które jest naszym wzorem. Dla nas ważne
jest jeszcze wcześniejsze chrześcijaństwo głoszone i wyobrażane przez
Chrystusa, naszego Pana i Odkupiciela, oraz przez Jego apostołów,
chrześcijaństwo takie, które przedstawione jest w Piśmie Świętym – nie
wschodnie ani nie zachodnie, ani też nie katolickie (tj. uniwersalne czy
powszechne), ale takie, które jest mocą Bożą i mądrością Bożą “każdemu”
wierzącemu ku sprawiedliwości
(Rzym. 1:16).
Myślący obserwator, czytając o tych szlachetnych
uczuciach niektórych ludzi, którzy po omacku szukają Boga i dążą do
sprawiedliwości, na pewno zauważy kontrast między ich poważną szczerością i
szlachetnością zamierzeń i usiłowań zmierzających do tego, by okazać przed
innymi ludźmi najwyższe ideały sprawiedliwości, jakie tylko udało im się
zrozumieć, a kompromisową postawą tak wielu chrześcijan, którzy będąc
niezwykle uprzywilejowani poprzez fakt urodzenia w środowisku znającym
prawdę, chcą ją teraz sprzedać kosztem ogromnej ofiary najbardziej
szlachetnych zasad tej prawdy; a to wszystko jedynie po to, by zjednać sobie
doczesną popularność. Komu wiele dano, wiele się od niego będzie upominał
Pan, który waży ich teraz wszystkich na wadze.
Chociaż kilku przedstawicieli
zagranicznych zyskało nasz podziw i szacunek, to jednak ogromna większość z
nich cieszyła się <str. 233> z przywileju obnoszenia się ze swymi zabobonami
i zalecania ich wobec tak szanownego zgromadzenia cywilizowanych i
oświeconych narodów. Buddyzm, shintoizms,
braminizms,
konfucjanizms i
islam znajdowały raz po raz bardzo śmiałych obrońców, a pewien muzułmański
apostoł miał nawet czelność zalecać wielożeństwo. Było to już chyba za wiele
jak na to audytorium, jednak odgłosy sprzeciwu zostały szybko uciszone przez
przewodniczącego, dr Barrowsa, który przypomniał wszystkim, jaki jest cel
Parlamentu – uczciwe wysłuchanie każdego bez dyskusji. I tak każdy miał
możliwość obszernego wypowiadania się i swobodnego argumentowania przed
tysiącami wyznawców chrześcijaństwa o już wcześniej niezbyt ugruntowanych
umysłach. Nie bez racji więc uczestnicy mogli mieć wiele powodów, by
spodziewać się licznych nawróceń na swoje religie wśród Amerykanów. Tymi
samymi przywilejami cieszyli się wyznawcy kierunków antychrześcijańskich,
takich jak christian sciences,
teozofias,
swedenborgianizms itp.
Wypowiedzi końcowe wielkiego Parlamentu
Wypowiedzi kończące wielki Parlament dowodzą,
jak zdecydowany jest duch ustępstw po stronie chrześcijaństwa
protestanckiego. Tarapaty, w jakie zapędził ich sąd tego dnia, są tak
beznadziejne, że z największym entuzjazmem witają oni choćby najmniejszą
oznakę skłonności zjednoczeniowych nawet ze strony najciemniejszych form
pogaństwa. Poniżej zamieszczamy krótkie cytaty:
Suamie Vive Kananda (kapłan z Bombaju)
powiedział:
“Wiele powiedziano o wspólnym gruncie jedności
religijnej. Nie mam zamiaru podejmować ryzyka konstruowania swej własnej
teorii, jeśli jednak ktokolwiek ma nadzieję, że zjednoczenie zostanie
przeprowadzone na drodze zwycięstwa jednej z religii i obalenia pozostałych,
to takiemu człowiekowi mówię: Bracie, twoja nadzieja jest niewykonalna. Czy
życzę sobie, by chrześcijanie stali się hinduistami? Boże uchowaj! Czy
pragnę, by hindusi lub buddyści stali się <str. 234> chrześcijanami? Boże
uchowaj! Chrześcijanin nie powinien stawać się hinduistą ani buddysta nie
powinien przechodzić na chrześcijaństwo. Nauczcie się myśleć bez uprzedzeń.
(…) Jeśli teologia i dogmatyka stoją wam na drodze do poszukiwania prawdy,
to je odłóżcie na bok. Bądźcie gorliwi i pilnie pracujcie nad własnym
zbawieniem, a owoce świętobliwości staną się waszym udziałem.”
Vichand Ghandi (dżinistas z
Indii) powiedział:
“Jeśli pozwolicie ‘poganinowi’, by ogłosił swe
poselstwo pokoju i miłości, to mogę was tylko prosić, byście spojrzeli na
różnorodne idee, które są wam przedstawiane, w duchu liberalizmu, a nie z
uprzedzeniem i fanatyzmem. (…) Błagam was, byście rozpatrywali różne systemy
religijne z tego punktu widzenia.”
Jego Wielebność Shabita, najwyższy kapłan
japońskiej religii shintos,
powiedział:
“Moim życzeniem byłoby pomóc wam w realizacji
planów kształtowania powszechnego braterstwa pod wspólnym dachem prawdy.
Wiecie, że jedność to potęga. Modlę się, by osiem milionów bóstw
strzegących pięknego kraju wiśni, Japonii, chroniło was i wasze rządy na
wieki i tymi słowami mówię wam: do widzenia.”
Dharmapala z Cejlonu [Sri Lanka], powiedział:
“W imieniu czterystu siedemdziesięciu pięciu
milionów wyznawców tej samej co ja religii, w imieniu naśladowców uprzejmego
pana Buddhy Gautamy, wyrażam moje najgłębsze uczucia szacunku dla was. (…)
Zapoznaliście się z religijnymi systemami Wschodu, przedstawionymi przez
waszych braci, wyznawców tych religii; (…) wysłuchaliście z godną pochwały
cierpliwością nauk wszechmiłosiernego Buddy, przedstawionych przez jego
pokornych naśladowców (…).”
Biskup Keane (z kościoła rzymskokatolickiego)
powiedział:
“Gdy zaproszenie do uczestniczenia w tym
Parlamencie zostało wysłane do starego kościoła katolickiego, ludzie pytali:
‘Zostanie ono przyjęte?’ Zaś stary kościół katolicki powiedział: ‘Któż ma
prawo do tego, by udać się na Parlament wszystkich religii świata, większe
niż stary katolicki kościół powszechny?’ (…) Nawet jeśli miałby on stać
samotnie na tym podium, będzie tam stał. I stary kościół przyszedł i cieszył
się spotkaniem ze swymi współbraćmi, swymi współwierzącymi i
współmiłośnikami spośród wszelkich odcieni ras ludzkich <str. 235> i spośród
wszelkich odcieni wyznań religijnych. (…) Ale czyż nie mamy się modlić, by
zasiane tutaj ziarno rozwinęło się w powszechną i doskonałą jedność? Gdyby
nie było dla nas lepiej być w jedności niż trwać w podziałach, nasz Pan nie
modliłby się przecież, abyśmy byli jedno, tak jak On i Ojciec jedno są.
[Tylko że oni nie modlą się o taką jedność, jaka panuje między Ojcem i
Synem. Proponowana unia ma całkowicie inny charakter.]”
Uczucia wyrażone w taki sposób znalazły jak
najgłębsze zrozumienie wśród protestanckich uczestników Parlamentu. I tak na
przykład pastor dr Candlin, misjonarz w Chinach, powiedział:
“Według konwencjonalnego poglądu, wyznawanego w
całym chrześcijańskim świecie, prawdziwą religią jest chrześcijaństwo, zaś
wszystkie inne są fałszywe; chrześcijaństwo pochodzi od Boga, zaś inne
religie od diabła. Czyli wyrażając się nieco oględniej: chrześcijaństwo ma
charakter niebiańskiego objawienia, gdy zaś inne religie są sfabrykowanym
ludzkim wymysłem. Sami najlepiej wiecie, i możecie o tym zaświadczyć
z najwyższą wyrazistością i wielkim przekonaniem, że między religiami może
zostać ustanowiona przyjaźń w miejsce antagonizmu, że tak jak Bóg jest na
pewno naszym wspólnym Ojcem, tak nasze serca równie do Niego tęsknią, a
nasze dusze w najwyższej nabożności wychwytują najcichsze szepty łaski
dochodzące z Jego tronu. Gdyż to jest Pięćdziesiątnica, a za tym kryje
się nawrócenie świata.”
Czyżby? Gdzie można się dopatrzyć podobieństwa
między tymi ustępstwami kosztem prawdy i sprawiedliwości, których celem jest
pozyskanie społeczności z Antychrystem i bałwochwalstwem, a owym wiernym i
pełnym modlitwy zgromadzeniem w Jerozolimie, które cierpliwie oczekiwało na
moc z wysokości? Jakich objawów, podobnych do zesłania ducha świętego, można
by się dopatrzyć wśród tej różnorodnej grupy? Jeśli nawrócenie świata ma
polegać na podążaniu w takim kierunku, to ośmielamy się zapytać: Na cóż ma
się ten świat nawrócić? Taka obietnica, nawet jeśliby jej towarzyszyły
huczne fanfary, nie zaspokoi badawczego nastawienia, jakie panuje w obecnej
godzinie sądu.
Czcigodny dr Bristol z kościoła metodystycznego
powiedział:
“Parlament ten stanie się źródłem nieskończonego
dobra i tylko dobra. Jesteśmy wiecznie i głęboko zobowiązani wszystkim tym,
<str. 236> którzy przybyli tutaj z daleka. Niektórzy z nich reprezentują
cywilizacje, które były już stare wtedy, gdy Romulus zakładał Rzym. Ich
pieśni były brzemienne mądrością i bogate w rytm, zanim jeszcze Homer
zaśpiewał Grekom swoją Iliadę. Oni to poszerzyli nasze pojęcie o
wspólnym człowieczeństwie. Przywieźli nam wonne kwiaty wschodnich
wierzeń, kosztowne klejnoty ze starych kopalń wielkich filozofii. Dzisiaj
wieczorem staliśmy się bogatsi o ich wkład intelektualny i duchową
społeczność z nimi.” [Cóż za wyznanie!]
Nigdy jeszcze nie było takiego dnia, tak jasnego
i tak pełnego nadziei dla naszego wspólnego człowieczeństwa przy zachowaniu
tolerancji i powszechnego braterstwa. Możemy mieć pewność, że poprzez
wypowiedzi naszych gości i wpływ, jaki wywarli, zostaną oni ubogaceni
świadomością wniesienia wkładu w potężny ruch, który zawiera w sobie
obietnicę jednej wiary, jednego Pana, jednego Ojca, jednego braterstwa.
Niechaj błogosławieństwo naszego Boga i Ojca
będzie z wami, bracia ze Wschodu. Niechaj błogosławieństwo naszego
Zbawiciela, naszego starszego brata i nauczyciela w dziedzinie braterstwa
między ludźmi, będzie z wami i waszymi narodami na zawsze.”
Pastor Augusta Chapin powiedziała:
“My, którzy uczestniczyliśmy w powitaniu,
odprawiamy teraz odjeżdżających gości. Cieszymy się, że przybyliście, o
mędrcy od wschodu słońca. Mądrość waszych słów, obfitość tolerancji i
łagodność postępowania sprawiły, że z przyjemnością siedzieliśmy u waszych
stóp i uczyliśmy się od was tych rzeczy. Cieszymy się, że mogliśmy zobaczyć
się z wami twarzą w twarz i od tej pory będziemy was bardziej niż dotąd
traktować jako swych przyjaciół i współpracowników w tej wspaniałej
dziedzinie – religii.
Cieszymy się wreszcie, że odjeżdżając do waszych
odległych stron rodzinnych, opowiecie tam wszystko, co zostało tutaj na
wielkim Parlamencie powiedziane i uczynione i że w ten sposób nadacie
związkom Wchodu i Zachodu ściślejszy charakter i oznajmicie sympatię, jaka
panuje między wszystkimi religiami. Cieszymy się ze słów, które padły z ust
mądrych mężczyzn i kobiet Zachodu, którzy przybyli tutaj i podarowali nam
starannie wypłukane złote ziarna. Powtórzę to, co powiedziałam na początku
Parlamentu: Było to najwspanialsze zgromadzenie religijne, jakie
kiedykolwiek odbyło się na obliczu ziemi.” <str. 237>
Pastor Jenkin Lloyd Jones powiedział:
“Proszę was, odjeżdżający goście, byście na
drogę przyjęli moje życzenie błogosławieństwa Bożego wyrywające się z duszy,
która z radością uznaje własne pokrewieństwo w stosunku do wszystkich krajów
i wszystkich religii. Odjeżdżając, pozostawiacie w naszych sercach nie tylko
przyjazne myśli względem wierzeń, które reprezentujecie, ale także więzy
ciepłego uczucia miłości, łączącego was z nami w unię, która stanie się
naszą radością i naszym życiem na zawsze.”
Dr Barrows (przewodniczący) powiedział:
“Nasze nadzieje urzeczywistniły się bardziej,
niż się spodziewaliśmy. Uczucie, które było inspiracją dla
zorganizowania tego Parlamentu, utrzymało nas w jedności. Zasady, zgodnie z
którymi przeprowadzona została ta historyczna konferencja, zostały
wystawione na próbę, niekiedy nawet nadwerężone, ale udowodniły swoją
przydatność. Tolerancja, braterska uprzejmość, przekonanie o wzajemnej
szczerości, prostolinijne i gorliwe dążenie do jedności religii, uczciwe
zamiary każdej ze stron zmierzające do przedstawienia swojej wiary w sposób
bezkompromisowy, a jednocześnie pozbawiony nieprzyjaznego krytycyzmu – oto
zasady, których niedoboru, dzięki waszej lojalności i odwadze, nie
odczuwaliśmy.
Mieszkańcy Azji i Europy, wasze przybycie bardzo
nas uradowało i przysporzyło nam mądrości. Jestem szczęśliwy, że nasza
gościnność sprawiła wam radość (…).”
Uwagi przewodniczącego Bonney’a były bardzo
podobne. Następnie wielki Parlament został zakończony modlitwą żydowskiego
rabina i błogosławieństwem biskupa rzymskokatolickiego, a pięć tysięcy
głosów połączyło się we wspólnym powtarzaniu anielskiego poselstwa: “A na
ziemi pokój, w ludziach dobre upodobanie”.
Perspektywa na przyszłość
Ach, jakże wysoką cenę zapłacono za możliwość
wydania powyższych oświadczeń, które obwieszczono światu kosztem zasad,
prawdy i lojalności względem Boga. A na dodatek wszystko to odbywa się w
samym progu przepowiedzianego przez Boga czasu uciśnienia, jakiego nie było,
jako narody poczęły być, uciśnienia, z którego wszyscy myślący ludzie
zaczynają sobie powoli zdawać sprawę, odczuwając ogromny strach przed
kryzysem i innymi zjawiskami, które będą jego wynikiem. Ten właśnie strach
zmusza niejednorodne masy ludzkie <str. 238> do łączenia się w poszukiwaniu
ochrony i współpracy. Jest to jednak tylko wymysł ludzkiej polityki, który
ma na celu uspokojenie obaw kościoła poprzez wołanie: “Pokój, pokój, choć
nie masz pokoju” (Jer. 6:14). Takie wołanie o pokój, pochodzące od
reprezentatywnych przedstawicieli kościoła, zamyka się w kręgu dokładnie
takiej samej nonsensownej nieszczerości, która objawiła się wśród narodów
uczestniczących w wielkich obchodach w Kilonii, opisanych w poprzednim
rozdziale. Tak jak tam władze świeckie ogłosiły pokój hukiem armat, tak
tutaj władze kościelne obwieściły ustanowienie pokoju, idąc na wielki,
wyraźny i chełpliwy kompromis kosztem prawdy i sprawiedliwości. Nadchodzi
czas, gdy Pan sam ogłosi pokój narodom (Zach. 9:10), nie stanie się to
jednak wcześniej, zanim nie obwieści swej obecności w wichrze rewolucji i w
burzy ucisku (Nah.1:3).
Patrząc ze punktu widzenia uczestników,
Parlament należałoby uznać za wielki sukces, a ludzie bezmyślni, którym
zawsze imponuje blichtr, hałas i wystawność, zgodnie odpowiedzieli: Amen!
Nierozsądnie wyobrazili oni sobie, że cały nie odrodzony świat zbrata się w
powszechnym związku religijnym, gdy tymczasem wszyscy będą myśleć, działać i
szukać po omacku w wielkich ciemnościach niewiedzy i przesądów, chodząc
drogami występku, o czym wspomniano wyżej, tak jak zresztą zawsze czynili,
odrzucając światłość, którą Chrystus rozświecił na swym obliczu i która jest
jedyną prawdziwą światłością (2 Kor. 4:6; Jan 1:9; 3:19). Tymczasem
chrześcijanie cieszą się takimi perspektywami, uznając tę mistyfikację za
najwspanialsze wydarzenie historyczne.
Chociaż panuje powszechne przekonanie, że wielki
Parlament był pierwszym wielkim krokiem w kierunku urzeczywistnienia
anielskiego poselstwa o pokoju na ziemi i dobrym upodobaniu w ludziach,
ogłoszonego przy narodzeniu Chrystusa, to jednak, z poprawnego punktu
widzenia, był on kolejnym objawem braku wiary wśród chrześcijan. Zgodnie z
tym, co mówi prorok: “Zginie mądrość mądrych jego, a rozum <str. 239>
roztropnych jego skryje się” – Izaj. 29:14. W innym miejscu słyszymy słowa
tego samego proroka: “Zbierajcie się narody, wszakże potłumione będziecie.
Przyjmujcie w uszy wszyscy w dalekiej ziemi; przepaszcie się [łączcie się w
związki], wszakże potłumieni będziecie; wnijdźcie w radę, a będzie
rozerwana; namówcie się [do zjednoczenia], a nie ostoi się; bo Bóg z nami” –
Izaj. 8:9-10.
Pytamy razem z psalmistą: “Przeczże się poganie
buntują, a narody przemyślają próżne rzeczy? [Przeczże mówią: “Pokój,
pokój, choć nie masz pokoju”?] Schodzą się królowie ziemscy [świeccy i
kościelni], a książęta radzą społem przeciwko Panu, i przeciw pomazańcowi
jego, mówiąc: Potargajmy związki ich, a odrzućmy od siebie powrozy ich.
Ale ten, który mieszka w niebie, śmieje się; Pan
szydzi z nich. Tedy będzie mówił do nich w popędliwości swojej, a w gniewie
swoim przestraszy ich” – Psalm 2:1-5.
Porzucając Słowo Boże i Jego kierownictwo przez
poszukiwanie związków z narodami, które nie znają Boga oraz przez mieszanie
Prawdy Bożej ze światowymi filozofiami, wybrany lud Boży – obecnie duchowy
Izrael, podobnie jak Izrael cielesny w dawnych czasach – naraża się na
niebezpieczeństwo, z którego nie w pełni zdaje sobie sprawę. Byłoby dla
niego lepiej, gdyby zwrócił uwagę na Boską odpłatę, która spadła na
pierwotny lud Boży i potraktował to jako ostrzeżenie dla siebie.
Można wyraźnie zauważyć wiele niekorzystnych
skutków Parlamentu:
(1) Wystawił on i tak już nie ugruntowane
umysły chrześcijan na działanie rozmaitych filozofii pogańskich,
przedstawiając je w najkorzystniejszym dla nich świetle. Nieco później
dowiedzieliśmy się, że jeden z indyjskich delegatów na Parlament, pan
Virchandi R. Gandhi z Bombaju, sekretarz Stowarzyszenia Dżinistycznegos,
powrócił do Ameryki, aby rozpowszechniać swe poglądy, a Chicago obrał sobie
za główną siedzibę. Poniżej cytujemy opublikowany opis jego zamierzeń. <str.
240>
“Celem przyjazdu pana Gandhiego nie jest
nawracanie, gdyż zabraniają tego zasady wiary dżinistów. Przyjechał on, by
założyć szkołę filozofii orientalnej, której siedzibą będzie Chicago, a jej
filie zostaną otwarte w Waszyngtonie, Nowym Jorku, Cleveland, Rochester i
innych miastach. Nie przybywa on jako misjonarz w celu nawracania Amerykanów
na którąkolwiek z form hinduizmu. Zgodnie z jego własnym stwierdzeniem, ‘w
prawdziwej idei kultu hinduskiego nie mieści się zjawisko agitacji. Hinduizm
to duch – powszechny duch miłości i mocy, który polega na urzeczywistnianiu
idei braterstwa, i to nie tylko braterstwa między ludźmi, ale także między
wszystkimi istotami żywymi. Uczucie takie znajduje szczery wyraz w słowach,
wypowiadanych ustami narodów, ale w praktyce światowej nie jest ono
respektowane.’ Takie są w przybliżeniu zasady jego przekonań, a wychodząc z
takich założeń nie zwraca się on do Amerykanów, by się do niego przyłączyli,
ale pragnie ich współpracy.”
W umysłach wielu ludzi powstało niewątpliwie
wrażenie, że w kwestiach religijnych nie ma już żadnych pewników. Taki
wniosek wysnuł nawet jeden z delegatów syryjskich – Christophore Jibara.
Dając temu wyraz powiedział on:
“Bracia i siostry, którzy wspólnie uwielbiacie
Boga! Wszystkie religie przedstawiane na tym powszechnym i religijnym
kongresie są z punktu widzenia całego świata wzajemnie zbieżne. Każda
z nich ma swoich stronników, którzy świadomie przedkładają swoją religię nad
inne. Potrafią oni przedstawić argumenty i powody, mające przekonać innych o
wartości i prawdzie swej własnej formy religijności. Skutkiem takiej
dyskusji może być zmiana religii albo nawet zwątpienie co do prawdziwości
wszystkich religii. Ktoś może też dojść do przekonania, że wszystkie
wierzenia są identyczne. Na skutek tego może nastąpić obniżenie albo
całkowite podważenie szacunku dla każdej religii. Mogą powstać wątpliwości
co do prawdziwości natchnionych ksiąg albo też zapanuje nastrój powszechnego
lekceważenia i nikt już nie będzie się trzymał żadnej religii. Wielu
ludzi, na skutek duchowego niepokoju i przekonań dominujących w pewnej
religii, może zacząć całkowicie lekceważyć swe obowiązki religijne, jak
to się dzieje wśród milionów mieszkańców Europy i Ameryki. Dlatego też
proponuję, by spośród wielkich religii wyłonić komitet, który zająłby się
zbadaniem dogmatów i przeprowadzeniem pełnego i wszechstronnego ich
porównania w celu wyłonienia jednego słusznego, który następnie zostanie
obwieszczony ludziom.” <str. 241>
(2) Doprowadził on do szczególnego rodzaju
przyjaźni między “Wielkim Babilonem, matką wszetecznic”3,
czyli kościołem rzymskim, a jego córkami, czyli rozmaitymi sektami
protestanckimi, które chlubią się swą hańbą i dumne są ze swego sromotnego
związku.
(3) Spowodował on uczynienie wielkiego kroku – a
mówi się już o następnych, które za nim pójdą – w kierunku swego rodzaju
zbliżenia między wszystkimi religiami w kierunku ściślejszego związku
kościoła (nominalnego) ze światem. Na ostatnim posiedzeniu Parlamentu
przewodniczący publicznie oświadczył, że “zostanie ogłoszona odezwa o
braterstwie, której celem będzie wsparcie we wszystkich częściach świata
działań na rzecz kontynuacji wielkiego dzieła, w które zaangażował się
kongres z 1893 roku”.
(4) Praktycznie oznajmił on poganom, że
właściwie nie ma potrzeby prowadzenia chrześcijańskiej działalności
misyjnej; że chrześcijanie sami nie są pewni swej religii; że religie
pogańskie są wystarczająco dobre, jeśli się je tylko szczerze wyznaje; oraz
że chrześcijaństwo, łagodnie mówiąc, mogłoby być przyjęte co najwyżej z
wielką dozą nieufności. Ze zdumieniem można zauważyć, w jak słuszny sposób
przedstawiciele pogan ocenili nominalne chrześcijaństwo, jak wyraźnie
odróżnili oni chrystianizm “chrześcijaństwa” od chrystianizmu Biblii oraz
jak ostrą formę miały często ich nagany.
(5) Skierował on do podzielonego chrześcijaństwa
słowa: “Pokój, pokój, choć nie masz pokoju”, zamiast ogłosić alarm, o czym
mówił prorok (Joel 2:1): “Trąbcie w trąbę na Syonie, a krzyczcie na świętej
górze mojej! (…) bo przychodzi dzień Pański, bo już bliski jest” oraz
nawoływać do uniżania się pod mocną ręką Bożą.
(6) Był on wyraźnym posunięciem politycznym,
mającym swe źródło w strachu przywódców chrześcijańskich, którzy dostrzegają
zbliżający się ucisk dnia Pańskiego. Ruch ten narodził się w podzielonym i
zagubionym <str. 242> kościele prezbiteriańskim. Owo wołanie: “Pokój, pokój”
w samym środku zrywającej się burzy przypomina nam proroctwo: “Bo gdy mówić
będą: Pokój i bezpieczeństwo! tedy na nich nagłe zginienie przyjdzie” – 1
Tes. 5:3.
Niechaj więc dzieci Boże nie dają się zwodzić
fałszywymi przepowiedniami Babilonu. Jedynie w Bogu mamy pewne schronienie
(Psalm 91). Zgromadźmy się blisko wokół krzyża Chrystusowego, który jest
naszą jedyną nadzieją. Niech powszechne braterstwo fałszywych religii i
odstępczego chrześcijaństwa dowiedzie wartości takiego związku. My jednak
uznajmy braterstwo jedynie w Chrystusie – braterstwo wszystkich tych, którzy
swą ufność złożyli wyłącznie w Chrystusie, gdyż On jest zbawieniem przez
wiarę w Jego kosztowną krew. Inni ludzie nie są dziećmi Bożymi i nimi nie
będą dopóki nie przyjdą do Niego przez wiarę w Chrystusa jako swego
Zbawiciela, jako swego zastępcy. Są oni “dziećmi gniewu”, którymi byliśmy i
my zanim przyszliśmy do Chrystusa (Efezj. 2:3), a niektórzy są nawet “synami
onego złego” i wykonują jego uczynki. Odkąd Bóg skazał Adama i jego
potomstwo na śmierć, która była następstwem grzechu, nie traktował ich już
jako swą własność, nie uznawał za synów. Tylko przez przyjście do Chrystusa,
przez wiarę w Jego kosztowną krew, człowiek może zostać przywrócony do tego
błogosławionego związku z Bogiem. W konsekwencji tego, jeśli nie jesteśmy
już dziećmi gniewu, lecz zostaliśmy przyjęci przez Boga jako Jego synowie w
Chrystusie, to inni ludzie, którzy nie zostali w ten sposób uznani przez
Boga, nie są w żadnym sensie naszymi braćmi. Niech wszyscy synowie
światłości czuwają i będą trzeźwi (1 Tes. 5:5,6). Niech żołnierze krzyża
dzielnie stają w obronie Prawdy i nie przyjmują innej ewangelii, nawet jeśli
byłaby ona zwiastowana przez anioła z nieba (Gal. 1:8). Niech też nie dążą
do zjednoczenia z kim innym, jak tylko z poświęconymi i wiernymi
naśladowcami Baranka Bożego, “który gładzi grzech świata”.
Podczas gdy nominalny kościół tak gorliwie i
chętnie dąży do kompromisu i zjednoczenia wszystkich pogańskich religii
świata w jedną wielką światową religię, która mogłaby podtrzymywać
wszystkie <str. 243> ich fałszywe doktryny i złe praktyki, my posłuchamy, co
wyznają i jakie fakty stwierdzają inni, którzy nie są aż tak oczarowani ideą
jedności religijnej. Fakty te dowodzą opłakanego stanu świata, zgubnego
wpływu fałszywych religii oraz całkowitego braku nadziei na nawrócenie
świata za pośrednictwem kościoła w jego obecnym stanie. Dokąd Kościół – nie
ten fałszywy, ale prawdziwy Kościół składający się z członków, których
imiona są zapisane w niebie, poświęconych, którzy okazali swą lojalność i
wierność, którzy są spłodzeni i prowadzeni duchem Bożym – nie zostanie
przyobleczony chwałą z wysokości, dokąd całkowicie się nie rozwinie i nie
zostanie wywyższony z Chrystusem w Tysiącletnim Królestwie, dotąd nie będzie
on w stanie dokonać nawrócenia świata do Boga i Jego sprawiedliwości.
Kilka lat temu w Missionary Review
[Przegląd Misyjny] ukazało się następujące stwierdzenie przyznające, że
kościół doznał niepowodzenia w dziele nawracania świata:
“Tysiąc milionów dusz, czyli dwie trzecie
ludności ziemi, to poganie, narody pogańskie, muzułmanie, z których
większość nie widziała jeszcze nigdy Biblii i nie słyszała poselstwa
Ewangelii. Wśród tego miliarda ludzi działa niecałe dziesięć tysięcy
misjonarzy protestanckich, kobiet i mężczyzn łącznie, wysyłanych przez
kościoły chrześcijańskie. W Tybecie, w prawie całej Azji centralnej,
Afganistanie, Beludżystanie [płd.-zach. Pakistan], prawie całej Arabii,
większej części Sudanu, Abisynii [Etiopii] i wysp filipińskich nie ma ani
jednego misjonarza. Nikt też nie zajmuje się obszernymi terytoriami
zachodnich Chin, wschodnim i centralnym Kongiem, licznymi terytoriami w
Południowej Ameryce i wieloma wyspami morskimi.”
Niewielka broszura zatytułowana “Stulecie misji
protestanckiej” autorstwa pastora Jamesa Jahnstona, członka Towarzystwa
Statystycznego, podaje następujące liczby, które, jak zauważono, są “tak
poruszające, że wystarczą, by zaelektryzować całe chrześcijaństwo”. Z
broszury tej wynika, że: (1) w ciągu ostatnich stu lat protestantyzm
pozyskał 3 miliony nawróconych pogan, <str. 244> podczas gdy w tym samym
okresie liczba pogan wzrosła o co najmniej 200 milionów; (2) ideologie
pogańskie zawdzięczają swój gwałtowny rozwój nie tylko przyrostowi
naturalnemu narodów pogańskich. Zwolennicy Brahmy, Buddy i Mahometa mogą się
bowiem szczycić większą liczbą nawróceń na ich przekonania niż protestanckie
kościoły chrześcijańskie. I tak w miejsce jednego hindusa nawróconego na
chrześcijaństwo, hinduizm pozyskuje tysiąc osób z pierwotnych plemion
indyjskich, które nieustannie wchłaniają tę ideologię. Buddyzm odnotowuje
znaczące postępy między plemionami północnych prowincji Chin, a razem z
emigrantami chińskimi przenosi się także na tereny Australii i Ameryki,
gdzie powstają buddyjskie świątynie. Najbardziej niezwykłe postępy poczynił
jednak islam. W niektórych częściach Afryki rozprzestrzenia się on z
zadziwiającą szybkością, a postępy, jakie czyni ta religia w Indiach i na
Archipelagu, są tylko trochę wolniejsze. Autor artykułu był zmuszony
wspomnieć te wszystkie fakty, ale nie przeszkadzało mu to uciszać odgłosów
krytyki, zapewniając, że kościół jest jeszcze w stanie nawrócić cały świat.
Usiłuje on twierdzić, że kościoły protestanckie dysponują wystarczająco
obfitymi zasobami, zarówno finansowymi jak i ludzkimi, by móc jeszcze
zmienić ten stan rzeczy i dokonać ewangelizacji świata. Methodist Time,
przytaczając powyższe stwierdzenia, wyraża podobną opinię, dodając
chełpliwie:
“Niech nikogo nie przerażają te straszne fakty,
o których krótko wspomnieliśmy. (…) Bóg tak pokierował biegiem spraw w ciągu
ostatniego stulecia, że jak najbardziej jesteśmy w stanie podbić
pogański świat w imieniu Pana. To, czego dokonaliśmy, dowodzi, czego
mogliśmy dokonać, zaopatrując się w dwa najistotniejsze składniki
ludzkiego sukcesu – śmiałą politykę i obfitość pieniędzy.”
Inny teoretyk mówi tak: “Gdybyśmy dysponowali
dziesiątą częścią dochodów członków kościoła, to w zupełności
wystarczyłoby to do prowadzenia całej pracy ewangelizacyjnej w kraju i za
granicą. Albo też, gdybyśmy otrzymywali na działalność zagraniczną
dziesiątą część <str. 245> rocznych oszczędności po zapłaceniu
wydatków domowych, to moglibyśmy wysłać jednocześnie 12 tysięcy
misjonarzy.”
Rzeczywiście, pieniądze uważane są za rzecz
potrzebną. Gdyby tylko nominalny kościół był w stanie wykrzesać z siebie
wystarczającą ilość ducha samozaparcia potrzebnego do pozyskania dziesiątej
części dochodów swoich członków albo chociaż dziesiątej części ich rocznych
oszczędności, zbawienie świata mogłoby w ich oczach mieć pewną szansę
realizacji. Jest to jednak najbardziej beznadziejna właściwość złudnej
nadziei. Znacznie łatwiejszą rzeczą byłoby dokonanie połowicznego nawrócenia
pogan na to, co zwie się chrześcijaństwem, aniżeli takie pokonanie ducha
światowości panującego w kościołach.
A zresztą, gdyby nawet udało się wysłać do
obcych krajów dwanaście tysięcy misjonarzy, to czy rzeczywiście byliby oni
skuteczniejsi od swoich braci w naszym uprzywilejowanym kraju? Posłuchajmy
trafnego wyznania bardzo popularnego ostatnio duchownego, pastora T. DeWitt
Talmage. Według The Christian Standard powiedział on:
“Ach, mamy w tym kraju znakomite zaplecze
kościelne, mamy sześćdziesiąt tysięcy duchownych, mamy znakomitą muzykę i
wspaniałą szkołę niedzielną, a mimo to dane statystyczne mówią, że w ciągu
ostatnich dwudziestu pięciu lat każdy z kościołów w tym kraju odnotowywał
przeciętnie mniej niż dwa przypadki nawrócenia rocznie.
W każdym kościele umierają średnio cztery
osoby rocznie. Ile więc trzeba czasu, by przy takich wskaźnikach
przyprowadzić świat do Boga? Zyskujemy dwóch, a tracimy czterech. O wielki
Boże, do czego to prowadzi. Powiem wam otwarcie, jeśli nawet tu i ówdzie
jakiś oddział armii Chrystusowej posuwa się jeszcze do przodu, to i tak
przeważająca większość kościoła zmierza ku straszliwej klęsce, podobnej do
Bull Runs.”
Jakiś czas temu Canon Taylor z kościoła
angielskiego omawiał zagadnienie, czy chrześcijańska misja poniosła fiasko?
Wygłosił on odczyt na kongresie kościoła Anglii. Zajął on stanowisko, że
islam jako religia pod wieloma względami dorównuje chrześcijaństwu, jest
jednak od niego znacznie lepiej <str. 246> przystosowany do potrzeb i
możliwości wielu narodów Azji i Afryki. Tak więc przy zachowaniu obecnego
stopnia rozwoju, chrześcijaństwo nigdy nie będzie mogło żywić nadziei na
pokonanie pogaństwa. Szacuje się, że w Azji i Afryce liczba urodzin
przewyższa liczbę zgonów o 11 milionów rocznie, a zatem przy rocznym
przyroście liczby chrześcijan o 60 tysięcy, towarzystwa misyjne
potrzebowałyby 183 lat, by pozyskać roczny przyrost ludności pogańskiej.
Powiedział on:
“Wydzieranie dzieciom ze szkół niedzielnych ich
zaoszczędzonych grosików na rzekomy cel nawracania ‘biednych pogan’ oraz
wydawanie blisko 12 tysięcy funtów szterlingów rocznie na bezowocną misję w
krajach, gdzie nie ma pogan, wydaje mi się być nieomal zbrodnią, zbrodnią
wyłudzania pieniędzy na upozorowane cele.”
Mówca przedstawił swą opinię na temat przyczyny
niepowodzenia działalności misyjnej, którą w jego przekonaniu jest
sekciarstwo połączone z brakiem zupełnego oddania się pracy ze strony
misjonarzy, którzy usiłują prowadzić książęce życie i cieszyć się wygodami,
których nie mamy nawet w Europie. Następnie powołując się na dr Legge, który
od trzydziestu czterech lat działa jako misjonarz, pan Taylor powiedział:
“Uważa on, że będziemy odnosili niepowodzenia w
nawracaniu tak długo, dokąd chrześcijaństwo będzie odbierane jako ruch
dotknięty gorzką wewnętrzną wrogością między sektami chrześcijańskimi oraz
kojarzony przez rodzimą ludność z pijaństwem, rozwiązłością i gigantyczną
niesprawiedliwością społeczną zauważalną w narodach chrześcijańskich. Biskup
Steere uważał, że dwie największe przeszkody na drodze do sukcesu, to
kłótnie między samymi misjonarzami oraz rywalizacja między poszczególnymi
towarzystwami misyjnymi.”
Tak oto Canon Taylor i wielu innych, których
uczucia znalazły wyraz na wielkim Parlamencie Religii, starali się uciszać
odgłosy krytyki, twierdząc, że religie pogańskie są wystarczająco dobre i w
dodatku lepiej od chrześcijaństwa przystosowane do potrzeb swych krajów. My
zaś podamy inną sugestię zaczerpniętą z raportu Fostera, byłego biskupa
kościoła metodystyczno-episkopalnego, który wiele lat temu po odbyciu
długiej podróży po świecie przedstawił następujący obraz smutnego stanu
świata, pogrążonego w mrokach pogaństwa. Powiedział on: <str. 247>
“Przywołajcie na pamięć wszystkie obrazy ubóstwa
i wynaturzenia, które kiedykolwiek widzieliście w odosobnionych miejscach
krańcowego nieszczęścia – owe najsmutniejsze przypadki, których wspomnienie
długo jeszcze będzie budzić strach, mroczne siedliska brudu i ponurej nędzy
– stłoczcie je na jednym obrazie bez retuszu czy kolorowych świateł i
powieście nad połową globu ziemskiego, a i tak nie będzie to w pełni
odpowiadało rzeczywistości. Trzeba jeszcze do tego dołożyć ponurą
perspektywę beznadziejnej niezmienności, braku jakiejkolwiek nadziei, a
nawet dążeń do poprawy sytuacji. Widocznym objawem pogaństwa jest ubóstwo.
Wy nigdy nie widzieliście ubóstwa. Jest to słowo, którego znaczenia nie
znacie. To, co wy nazywacie ubóstwem, jest bogactwem i luksusem. Nie
myślcie, że mówię tu o przypadkowych, peryferyjnych, czy wyjątkowych
miejscach najgłębszej nędzy. Jest to zjawisko powszechne, ogarniające cały
kontynent. Dołóżcie do tego głód, nagość, zezwierzęcenie, pozbawcie ten
obraz jakiegokolwiek oczekiwania na lepsze jutro i napełnijcie tym Afrykę,
napełnijcie tym Azję. Zagęśćcie tę wizję tłumem mężczyzn, kobiet i dzieci,
których liczba dwudziestokrotnie przewyższa populację wszystkich waszych
wielkich miast, miasteczek, wiosek i osiedli – dwudziestu na każdego
mieszkańca waszych wszystkich stanów i terytoriów – a i to jeszcze obraz nie
będzie w pełni odpowiadał rzeczywistości.
Teraz dołóżcie do tego obrazu moralny cień braku
Boga i nadziei. Pomyślcie o tych milionach nieszczęsnych ludzi, żyjących na
tej ziemi jak zwierzęta i nie oczekujących, żeby na świecie miało pojawić
się coś lepszego. Pamiętajcie przy tym, że istoty te są takimi samymi ludźmi
jak my, że ich serca żywią takie same ludzkie uczucia i mogą zostać
oczyszczone i uszlachetnione. Gdyby te kraje, tak udręczone nieszczęściami,
miały to, co my moglibyśmy im dać, to mogłyby nam dorównać, a wiele z nich
być może stanęłoby wyżej. Domalujcie jeszcze na naszym obrazie niebo bez
gwiazd, poszarpane góry, które rzucają długie, ponure cienie, powieście
gęste zasłony wzdłuż brzegów morskich i horyzontów krajobrazu, zaciemnijcie
przeszłość, a przyszłość ułóżcie w coraz ciemniejszą noc, napełnijcie ten
straszliwy mrok twarzami głodnych mężczyzn o ponurych twarzach, kobiet
pogrążonych w smutku i dzieci pozbawionych nadziei – oto pogański świat,
narody, o których prorok w starożytnej wizji pisał, że ‘siedzą w krainie
<str. 248> i w cieniu śmierci’. Do nich nie dotarła jeszcze światłość. Przez
całą długą, długą noc siedzą oni cicho w ciemnościach, czekając na światło
poranka.
Tysiące milionów ludzi siedzących w krainie i w
cieniu śmierci, w tej samej krainie, w której dwadzieścia pięć wieków temu
mieszkali ich ojcowie, siedzi i oczekuje w milczeniu, przechodząc przez
życie w tak krańcowym ubóstwie, że nie są w stanie zaspokoić swoich nawet
najbardziej prymitywnych potrzeb. Miliony z nich żywią się korzeniami,
roślinami i innym przypadkowym pokarmem, jakiego może im dostarczyć sama
natura nie ujarzmiona rozsądkiem. Niektórzy z nich, żyjący w krajach na wpół
cywilizowanych, rządzonych przez pewne formy rządów, usiłujących na swój
sposób uregulować problem ubóstwa i rozwijać przemysł, zostali obrabowani ze
swych oszczędności przez lokalnych tyranów i chcąc pracą pozyskać środki
utrzymania dla siebie i swoich dzieci, zarabiają niecałe trzy centy
dziennie, co nie wystarczyłoby nawet na utrzymanie przy życiu zwierzęcia.
Tłumy ludzi, których głód nie jest zaspokojony nawet do połowy, którzy nie
są choćby w połowie odziani, mieszkają w zagrodach i chlewach, które nie
nadałyby się nawet dla świń, pozbawieni jakiegokolwiek wyposażenia służącego
zaspokojeniu ich ludzkich potrzeb, uginający się pod ciężarem tyranii
brutalnych sił, które zacierają w nich ostatnie ślady cech człowieczeństwa,
może z wyjątkiem pionowej postawy oraz niezniszczalnej, niemej i ślepej
tęsknoty za czymś, czego nie znają – oto poganie, mężczyźni i kobiety, nasi
bracia i nasze siostry.
Te ponure i okrutne cienie kreślonego przez nas
obrazu na pewno by nas zmroziły, gdyby nie to, że chętnie rzucamy na nie
perspektywę, błysk i połysk naszej fantazji. Z naszego punktu widzenia
wygodnej obojętności właściwie całkowicie one znikają. Są zbyt odległe, a my
jesteśmy za bardzo zajęci naszymi przyjemnościami, by je dostrzegać albo
chociaż o nich pomyśleć. Nie pasują one do naszych wyobrażeń. Nawet jeśli
nam się zdarzy o nich pomyśleć, to nie w kategoriach rzeczywistości, ale
mylących pozorów. Patrzymy na wielkie miasta i wspaniałość japońskiego
cesarza – Mikado i indyjskiego radży, dostrzegamy przepych dworów i zmysłowe
piękno krajobrazów – wszystko to przetworzone przez wyobraźnię oraz
zwodniczy blask, którego przydają im dzieła podróżnicze. Jesteśmy oczarowani
tym, co widzimy. Gdy wglądniemy nieco głębiej w zagadnienie domów ludzi i
ich religii, to znów nasza uwaga zostanie przyciągnięta przez wielkie
świątynie i eleganckie rysunki podróżników, przedstawiające malownicze i
zachęcające sceny rodzinne. Zostaliśmy <str. 249> pocieszeni. Właściwie to
świat pogański wcale nie znajduje się w aż tak złym położeniu. Mają swoją
religię, mają swoje przyjemności. Gdy z tą myślą przypatrujemy się światu,
odczuwamy ulgę. Ach, jakże zgubne jest to złudzenie! Rzeczywistość kryje się
w cieniu. Miliony nędznych, chodzących po omacku, grzesznych ludzi, ludzi
bez Boga, bez nadziei, bezdomnych, zezwierzęconych, pozbawionych przyjaźni,
urodzonych do dziedzictwa bezgwiezdnej nocy, skazane są na życie i umieranie
w gęstym mroku – tego nie dostrzegamy. Ale oni tam są, prześlizgują się
przez cienie śmierci, ponurzy i głodni, nadzy i pozbawieni nadziei,
upodobnieni do dzikich zwierząt. I nie chodzi tu o niewielką liczbę
nieszczęśników, czających się w zaułkach i ukrywających się przed bliźnimi.
Takich są miliony i jeszcze raz miliony! Jest ich pełno we wszystkich tych
elegancko wymalowanych krajach, tłoczą się na ulicach i w alejach swych
wspaniałych miast i wołają na nas, żebyśmy chociaż na nich spojrzeli i
dostrzegli, jak wielu ich jest. Tam żyli i umarli bez nadziei ich ojcowie.
Tam oni przeklinają swe nędzne życie. Tam rodzą się ich dzieci, skazane na
taki sam los. Tam żyją albo umierają, a nikt nie troszczy się o ich dusze.
Taki jest niechrześcijański świat. Są tam
wielkie miasta, ogromne świątynie, wspaniałe mauzolea, kilku rozbestwionych
tyranów, którzy pławią się w przepychu i złocie, lecz blask ich sanktuariów
i tronów maluje się na hebanowym tle ciemności, która spowija miliony
skulonych ludzi, przerażonych, głodnych i w potrzebie. Widziałem ich w
smutnych domach, na demonicznych orgiach, od Bosforu do Gangesu, w
świątyniach i na ucztach, płaszczących się przed ponurymi bałwanami,
kamiennymi posągami i małpimi bogami. Widziałem ich tłoczących się na
ulicach i gościńcach, widziałem ich głodne twarze pozbawione blasku i
nadziei. Ten obraz nigdy nie zatrze się w mej pamięci.
Myślę, że zgodzicie się z mną, iż nie ma nadziei
dla ludzi z nie-chrześcijańskiego świata. Nie ma on nic, co mógłby nam dać,
żadnego promyka, ani okruszyny. Wisi on ciężkim kamieniem na szyi rasy
ludzkiej, pogrążając ją coraz głębiej w otchłań nocy i śmierci. Jego oddech
to zaraza. Jego dotyk oznacza śmierć. Jego obecność przeraża nas jak
potworny upiór z królestwa nocy, wynoszący się i rządzący przez stulecia,
zaciemniający wszystkie wieki.
Nie stawiam tu pytania, czy te niezliczone
miliony ludzi <str. 250> mogą zostać zbawione w przyszłym świecie. Nie
twierdzę, że danie im Ewangelii poprawi ich widoki na przyszłość, czy w
ogóle da im jakąś szansę w tym zakresie. Możliwe, że bez Ewangelii będzie
wśród nich tyle samo zbawionych, co z Ewangelią. To pytanie nie wchodzi w
zakres problemu, nad którym się zastanawiam – spojrzenie na świat – przez co
rozumiem spojrzenie na obecny czas, a nie na wieczność. Gdyby w moim umyśle
choć raz pojawiła się ta straszliwa myśl, że cały świat musi z konieczności
zostać dotknięty wieczną zagładą tylko dlatego, że jest pogański, to nigdy
bym nie posłał do nich Ewangelii, która objawia takiego Boga. Ta okropna
myśl sama z siebie doprowadziłaby do zgaszenia wszelkiej nadziei dla świata,
a z wieczności uczyniłaby więzienie, niezależnie od tego, czy ktoś mógłby
być zbawiony. Bo jakże by mogło rozumne stworzenie radować się niebiańskim
stanem w obecności Boga, którego rządy splamiły się takim bezwstydem i
hańbą, takim okrucieństwem i niesprawiedliwością? Przekonajcie ludzi, że na
czele wszechświata stoi Bóg, który potępi miliony umarłych, żyjących i
mających się jeszcze narodzić pogan, bez żadnej winy z ich strony, nie dając
im szansy na ratunek, że w tym samym czasie zamieni On ziemię w miejsce
gigantycznej grozy, gdzie straszliwe przerażenie nie znajdzie żadnego
ukojenia, a przekonacie się, że nikt nie będzie oddawał mu czci, może z
wyjątkiem demonów, gdyż taki bóg musiałby być ich przywódcą.”
Biskup wspomniał też, że wśród całej populacji
ludzkości, której liczbę szacuje się na 1450 mln blisko 1100 mln to
niechrześcijanie oraz że wielu, albo nawet prawie wszyscy nominalni
chrześcijanie, są albo poganami, albo antychrześcijanami. Wobec zaś
niepowodzenia kościoła w zakresie nawrócenia świata w ciągu osiemnastu
stuleci oraz wobec braku nadziei na przyszłe wykonanie tego zadania,
usiłował on zdejmować z kościoła tę odpowiedzialność, którą sam na siebie
wziął, sugerując, że owe miliony pogan muszą zostać zbawione bez wiary w
Chrystusa. Chcąc zaś zwolnić Boga z odpowiedzialności za obecne nieszczęścia
ludzkości, powiedział on: “Bóg czyni, co tylko może, w zakresie posiadanej
przez Niego mocy”.
Kilka lat temu The Church Times
opublikował napisany przez Maorysas artykuł,
z którego cytujemy kilka fragmentów, niezwykle sugestywnie przedstawiających
przyczyny całkowitego niepowodzenia kościoła na polu niesienia światła dla
świata. <str. 251> List ten ukazał się pierwotnie w pewnej gazecie w Nowej
Zelandii i brzmiał następująco:
“Kilka dni temu opublikowaliście opis
tego, co miało miejsce na spotkaniu Maorysów, zwołanym przez biskupa
kościoła chrześcijańskiego. Byłem obecny na tym zebraniu i pragnę prosić was
o danie mi możliwości udzielenia odpowiedzi na jedno z pytań zadanych nam
przez biskupa, a mianowicie: ‘Dlaczego chrześcijańska wiara płonie tak
słabym ogniem wśród Maorysóws z
mojej diecezji?’ Powiem wam, jaka jest moim zdaniem tego przyczyna. My
Maorysi jesteśmy zakłopotani i oszołomieni niezwykłym sposobem, w jaki wy,
Europejczycy, traktujecie swoją religię. Żaden z was nie wydaje się być
pewny, czy ma ona jakieś znaczenie, czy może nie ma żadnego. Na wezwanie
pierwszych misjonarzy zastąpiliśmy religię naszych ojców, o której oni
mówili, że jest fałszywa, głoszoną przez nich rzekomą prawdziwą religią.
Przyjęliśmy Księgę, zawierającą historię i zasady ‘Prawdziwej Religii’, jako
rzeczywiste Słowo Boże, które obowiązuje nas, Jego stworzenia. Codziennie
rano i wieczorem oddawaliśmy cześć Stworzycielowi w każdym obozie i w każdej
wiosce w całej Nowej Zelandii. Czciliśmy siódmy dzień jako święty,
powstrzymywaliśmy się od wszelkiej pracy kierowani szacunkiem dla Boskiego
przykazania. Z tego samego powodu znieśliśmy niewolnictwo i poligamię.
Czyniąc to jednak, całkowicie zdezorganizowaliśmy nasz system społeczny,
skazując nasze ziemiaństwo na życie w ubóstwie i zadając wiele bólu tym,
którzy zmuszeni byli zrywać najczulsze więzy swych ludzkich stosunków.
Właśnie gdy zaczynaliśmy ćwiczyć nasze dzieci w znajomości i posłuszeństwie
Bogu, który objawił się w Jezusie Chrystusie, do naszego kraju przybyły
liczne rzesze Europejczyków. Odwiedzali nasze wioski i wydawali się być
bardzo przyjaźnie nastawieni, zdawało nam się jednak, że nie oddają oni
takiego samego szacunku Biblii, jak czyniliśmy to my, nowicjusze. Rzymscy
katolicy mówili nam, że tylko oni znają poprawną interpretację i jeśli się
do nich nie przyłączymy, to nasze dusze będą zgubione. Potem przyszli
baptyści, którzy wyśmiali nas, że oddajemy Chrystusowi w chrzcie nasze
dzieci, mówiąc, że jeśli nie zostaliśmy zanurzeni, to nie jesteśmy w ogóle
ochrzczonymi chrześcijanami. Jako następni pojawili się prezbiterianie,
którzy przekonywali nas, że urząd biskupa nie ma podstawy w Piśmie Świętym i
że poddając się konfirmacji przeprowadzonej przez biskupa Selwyna
uczestniczyliśmy jedynie w uroczystości bez znaczenia. Na koniec przyszli
bracia z Plymouth, którzy powiedzieli nam, <str. 252> że Chrystus nigdy nie
ustanowił widzialnego kościoła i w ogóle duchowieństwa, a zamiast tego każdy
ma być Jego duchownym i sporządzać swe własne wyznanie wiary.
Niezależnie od zamieszania w naszych umysłach,
spowodowanego bezbożnym przykładem większości Europejczyków i sprzecznym
nauczaniem religii przez ich duchownych, zagadką było dla nas postępowanie
rządu, który twierdząc, że jest zobowiązany do przestrzegania moralnego
prawa zawartego w Biblii, gdy tylko zauważył naszą bezsilność, nie zawahał
się złamać uroczystych obietnic uczynionych nam, gdy byliśmy jeszcze liczni
i silniejsi od Europejczyków. Wielkie też było nasze zaskoczenie, gdy
parlament, w którego skład nie wchodzą przecież ludzie prości i pozbawieni
wiedzy, tylko europejscy dżentelmeni i wyznawcy chrześcijaństwa,
zadecydował, że należy usunąć Biblię z nauczania szkolnego i nakazywał
nauczycielom, by pilnie uczyli nowozelandzkie dzieci wszystkich dyscyplin
wiedzy, ale pod żadnym pozorem nie wspominali ani słowem o religii
chrześcijańskiej, o Bogu i Jego prawach. Mój pogański mistrz nauczył mnie
bojaźni i szacunku względem Niewidzialnych Mocy. Również moi rodzice uczyli
mnie, abym w moim postępowaniu kierował się zasadą posłuszeństwa bogu
Atuasowi, który ukarałby mnie, gdybym go obraził. Tymczasem moje dzieci w
szkołach tego chrześcijańskiego kraju nie są uczone szacunku dla kogokolwiek
innego poza policjantem i strachu przed osądzeniem ich postępowania przez
kogokolwiek innego poza urzędującym sędzią.
Myślę więc, że jeżeli biskup kościoła
Chrystusowego pewnego dnia zadaje nam pytanie, które przytoczyłem powyżej,
to mamy prawo wymagać od niego, by najpierw on nam powiedział, dlaczego
płomień wiary ledwie się tli wśród jego rodaków. Można by tutaj zacytować
trafne stwierdzenie pochodzące z Księgi, którą Anglicy chcieliby uczynić
podstawą zasad życia dla wszystkich ludzi z wyjątkiem samych siebie i oddać
mu cześć należną Słowu żywego Boga: ‘Lekarzu! ulecz samego siebie!’
Czyż można więc oskarżać prostego Maorysa o
letniość w służbie Bożej, którego istnienia, według słów jednego z Jego
ustanowionych sług, żaden chrześcijanin nie potrafi udowodnić? Myślę
czasami, proszę pana, że moje dzieci miałyby większą szansę wyrośnięcia na
uczciwych ludzi, miałyby lepsze widoki na osiągnięcie stanu szczęśliwości,
gdy przyjdzie dla nich czas wejścia do niewidzialnego świata i spotkania się
z ich Twórcą, gdybym, tak jak pierwszy król Maorysów (Potatu), odmówił <str.
253> otwartego wyznania waszej religii, mówiąc tak jak on: ‘Ustaliliście
sami między sobą, czym jest naprawdę religia’. Myślę, że lepsza jest
rzeczywista wiara w niewidzialny świat duchowy, która dodawała sił moim
przodkom, niż sztucznie wymyślona wiara, którą Europejczycy nakazali nam
wyznawać, zamiast tamtej.
Wasz
TANGATA MAORYS”
Kolejny cytat, pochodzący z artykułu w North
American Review [Przegląd Północnoamerykański], autorstwa Wong Chin Foo,
wykształconego Chińczyka, absolwenta jednej z naszych uczelni w Nowej
Anglii, sugestywnie podaje podobne powody, dla których przedkłada on religię
ojców nad chrześcijaństwo. Wong Chin Foo stwierdza:
“Będąc urodzony i wychowany jako poganin,
studiowałem i praktykowałem nasz kodeks moralny i religijny. Postępowanie
takie przynosiło pożytek mnie samemu i wielu innym ludziom. Moje sumienie
było czyste, a nadziei na przyszłe życie nie zaciemniały rozpraszające
wątpliwości. Mając siedemnaście lat znalazłem się w samym centrum waszej
efektownej cywilizacji chrześcijańskiej. W tym wrażliwym okresie mojego
życia chrześcijaństwo pokazało mi się ze swej najbardziej zwodniczej strony.
Uprzejmi chrześcijańscy przyjaciele okazywali szczególną troskę o mój
materialny i religijny dobrobyt, a ja nazbyt chętnie garnąłem się do prawdy.
Następnie przekonano mnie, abym poświęcił swoje życie dla sprawy
chrześcijańskiej działalności misyjnej. Zanim jednak mogłem zacząć pełnić tę
zaszczytną misję, musiałem nauczyć się doktryny chrześcijańskiej, którą
miałem głosić. Tutaj zaś od samego początku zostałem oszołomiony mnogością
sekt chrześcijańskich, z których każda twierdziła, że ma monopol na jedyną i
to wąską drogę do nieba.
Zapoznałem się z prezbiterianizmem, ale
tylko po to, by z odrazą odwrócić się od wiary w niemiłosiernego Boga, który
już dawno temu skazał większość bezradnego rodzaju ludzkiego na wieczny
pobyt w piekle. Głoszenie takiej nauki inteligentnym poganom wzbudziłoby
jedynie w ich umysłach poważne wątpliwości co do mojego zdrowia
psychicznego, chyba że uznaliby, że kłamię. Następnie zanurzyłem się w nauki
baptystów. Stwierdziłem jednak, że jest tak wiele sekt, które różnią się
jedynie ‘skorupami’, a toczą walki o to, w jakim czasie i przy użyciu jakiej
metody należy zastosować inicjację zimno-wodną. Banalność tych dyskusji
napawała mnie niesmakiem. Zagadnienie uczestniczenia w ścisłej komunii
wywarło na mnie tylko takie wrażenie, że jedni są skłonni bardzo oszczędzać
<str. 254> swój kawałek chleba i wina, a inni trochę mniej. Metodyzm uderzył
mnie jako religia błyskawicy i grzmotu – tylko gadanie i hałas. Albo ty go
powalisz, albo on ciebie ściśnie spazmami i w taki sposób ‘doznałeś’
przeżycia religijnego. Kongregacjonaliści odstraszyli mnie swoją sztywnością
zachowania, własnym przekonaniem o swej prawdziwej dobroci oraz pragnieniem
utrzymywania jedynie najbardziej elitarnych związków. Unitarianies,
jak mi się zdawało, we wszystko wątpili, nawet w samych siebie. Cały szereg
innych sekt protestanckich, bazujących na oryginalności i ekscentryczności –
jak choćby kwakrzys –
wydał mi się niegodny poważnych studiów dla niechrześcijanina. Był jednak
jeden punkt, w którym całe to kłótliwe protestanckie towarzystwo wykazywało
wyjątkową zgodność. Łączyła ich zgodna nienawiść do katolicyzmu, starszej
formy chrześcijaństwa. Katolicyzm zaś odpłacał im z nawiązką tę wrogość.
Wyniośle ogłaszał się być jedynym prawdziwym kościołem, poza którym nie ma
zbawienia – zwłaszcza dla protestantów. Twierdził, że ich prałat jest
przedstawicielem Boga na ziemi oraz że jest nieomylny. Tutaj panowała
religijna jedność, władza i autorytet pomsty. Jednak moi uczynni
protestanccy przyjaciele zgodnym chórem błagali mnie, bym nie tykał się
katolicyzmu, twierdząc, że jest on gorszy od pogaństwa – i zgodziłem się z
nimi. Tylko że podobna argumentacja przekonywała mnie, że protestantyzm
należy do tej samej kategorii. Co więcej, im bardziej poznawałem
chrześcijaństwo w jego rozmaitych formach, im więcej przysłuchiwałem się
wzajemnym oskarżeniom różnych sekt, tym bardziej wydawało mi się ono być
‘miedzią brząkającą albo cymbałem brzmiącym’.
Nazywajcie nas poganami, jeśli chcecie, ale
Chińczycy i tak stoją wyżej pod względem zarządu i porządku społecznego.
Wśród czterystu milionów Chińczyków dokonuje się rocznie mniej morderstw i
rozbojów niż w stanie Nowy Jork. To prawda, Chiny utrzymują kosztownego
monarchę, którego każdy kaprys musi być spełniony. Mimo to jednak jego
podwładni należą do najmniej opodatkowanych ludzi na świecie, którzy nie
płacą nic ponad podatek od uprawnej ziemi, ryżu i soli. A przy tym Chiny nie
mają ani dolara narodowego długu. (…)
Chrześcijanie podnoszą nieustanny hałas wokół
religii. Budują wielkie kościoły i zanoszą długie modlitwy, a mimo to w
sąsiedztwie jednej parafii w Nowym Jorku liczącej tysiąc ludzi więcej jest
bezbożności niż wśród miliona pogan, którzy nie mają kościołów i nie chodzą
na nabożeństwa. Chrześcijanie <str. 255> wiodą długie i głośne rozmowy o
tym, jak być dobrym i jak prowadzić działalność charytatywną. Tylko że to,
co robią, jest łaską, a nie braterstwem – ‘Naści piesku, masz skórkę i ciesz
się’. Czyż można się więc dziwić, że w jednym tylko stanie Nowy Jork więcej
jest załamań psychicznych i samobójstw niż w całych Chinach?
Różnica pomiędzy poganami a chrześcijanami
polega na tym, że poganie postępują dobrze dla samego czynienia dobrze.
Chrześcijanin zaś czyni dobro (a i to rzadko) dla doczesnego zaszczytu i
przyszłej nagrody. Pożycza Panu Bogu i domaga się pomnożonych odsetek. W
rzeczywistości chrześcijanin jest godnym dziedzicem swych religijnych
przodków. Poganin czyni wiele i mało o tym mówi, chrześcijanin zaś czyni
niewiele dobrego, ale jeśli czegoś dokona, to natychmiast domaga się pochwał
w gazecie i na nagrobku. Praktyczną zasadą chrześcijanina jest miłowanie
ludzi za dobro, które mu wyświadczają, a nie za dobro, które należy im
wyświadczyć w ramach humanitarnego obowiązku. W taki sposób chrześcijanie
miłują pogan. Owszem, miłują oni posiadłość pogan. Proporcjonalnie do
wartości dóbr wzrasta intensywność miłości chrześcijanina. Kiedy Anglicy
pożądali chińskiego złota i handlu, mówili, że pragną, ‘by Chiny zostały
otwarte dla ich misjonarzy’. Potem zaś okazało się, że najważniejszym, a
właściwie jedynym misjonarzem, o którego troszczyli się po zmuszeniu nas do
otwarcia portów, było opium. Ten haniebny chrześcijański wynalazek dokonał w
Chinach takiego spustoszenia socjalnego i moralnego, że wszystkie
organizacje humanitarne razem nie będą w stanie go opanować ani za dwieście
lat. A na was, chrześcijan, i na waszą żądzę złota składamy
odpowiedzialność za zbrodnię, jaka z tego wynikła, zbrodnię, która
posyła dziesiątki milionów uczciwych i użytecznych ludzi na przedwczesną
śmierć po krótkim i nędznym życiu, zbrodnię, która nawet jeśli przedwcześnie
nie zabija, to doprowadza ludzi do fizycznego i moralnego załamania! A w to
wielkie narodowe przekleństwo zostaliśmy wpędzeni przy pomocy
chrześcijańskich bagnetów. I wy się jeszcze dziwicie, że jesteśmy poganami?
Jedynym przekonaniem, którym chrześcijanie zaimponowali poganom, jest
skłonność do poświęcenia religii, honoru, zasad, a nawet życia dla… złota. A
do tego z świętobliwą miną mówią oni biednym poganom: ‘Musicie zbawić swoje
dusze, wierząc tak, jak my wierzymy!’ (…)
‘Wszystko, co byście chcieli, aby wam
ludzie czynili, to i wy im czyńcie’ albo ‘miłuj bliźniego twego, jako siebie
samego’, oto zasady wspaniałego boskiego Prawa, które obowiązują zarówno
chrześcijan, jak i pogan, są one jednak przez <str. 256> chrześcijan
lekceważone. I to właśnie dlatego ciągle pozostaję poganinem. Gorąco też
zachęcam wszystkich chrześcijan z Ameryki, by przechodzili na konfucjanizms.”
Inny podobny przypadek został opisany w prasie.
Pewna kobieta z Indii, Pundita Ramabai, odwiedziła kilka lat temu Boston i
przygotowywała się do powrotu do Indii z zamiarem nauczania kobiet z
wyższych kast indyjskich. Było jej trudno określić, do jakiej grupy
chrześcijańskiej należy. Zapytana o to przez reportera odpowiedziała:
“Należę do powszechnego kościoła
Chrystusowego. Spotykam dobrych baptystów, metodystów, episkopalnych i
prezbiterian i każdy z nich mówi coś na temat Biblii. Stąd wydaje mi się, że
najlepiej robię, gdy udaję się bezpośrednio do niej i wyszukuję to, co dla
mnie najlepsze [mądra decyzja]. A tam znajduję Chrystusa, Zbawiciela świata
i Jemu oddaję swe serce. Zostałam ochrzczona będąc w Anglii, a społeczność
utrzymuję ze wszystkimi, którzy mi na to pozwalają. Nie przyznaję się do
przynależności do żadnego z wyznań, gdyż pragnę powrócić do Indii po prostu
jako chrześcijanka. Jak na moje możliwości umysłowe, wydaje mi się, że Nowy
Testament, a szczególnie słowa naszego Zbawiciela, stanowią wystarczająco
rozwinięte wyznanie wiary. Wierzę w to, co powiedział Zbawiciel, a przekazał
nam św. Jan: że Bóg jest duchem, światłością i miłością; że stworzył On,
oświeca i przenika wszechświat; że Jezus, Jego Syn i Sługa, apostoł naszej
wiary, został posłany przez Niego, aby stać się Zbawicielem i przewodnikiem
Jego dzieci; że wszyscy, którzy w Niego wierzą, mają prawo stać się synami
Bożymi; że duch święty jest naszym przewodnikiem i pocieszycielem, wielkim
darem Bożym, udzielonym przez Chrystusa; że jest jeden Kościół a wszyscy,
którzy uznają Jezusa za swego Zbawiciela są członkami tego Kościoła. Wierzę,
że będzie mi dane wszystko, co potrzebne do mojego zbawienia i modlę się
gorąco, żeby Bóg udzielił mi łaski poszukiwania i naśladowania Prawdy oraz
czynienia Jego woli. W Bostonie powiedziano mi, że jestem unitariankąs.
Ale odpowiedziałam im, że nie jestem. Nie jestem też jednak trynitarianką. W
ogóle nie rozumiem tych nowoczesnych wymysłów. Jestem po prostu
chrześcijanką, a mojej religii uczy mnie Nowy Testament.”
Japończycy, którzy nawrócili się na
chrześcijaństwo, objawiają podobnego <str. 257> ducha, a ich szlachetne
postępowanie jest z jednej strony poważnym zarzutem wobec nominalnych
kościołów i ich wyznań wiary, z drugiej zaś pięknym komentarzem na temat
mocy Słowa Bożego. Poniżej cytujemy opublikowany opis ich poglądów na temat
chrześcijańskich wyznań wiary oraz ich determinacji w trzymaniu się
wyłącznie Biblii:
“Gdy cesarstwo japońskie stanęło otworem dla
amerykańskiego handlu, amerykańskie kościoły wykazywały wielką gorliwość w
nawracaniu naszego kraju na rozmaite odmiany swej wiary. Misjonarze od
początku stwierdzili jednak, że podziały będą stanowiły istotną przeszkodę
na drodze do sukcesu i zgodzili się, że dokąd nie zostaną założone silne
fundamenty, będą ukrywać rozbieżności i pracować wyłącznie nad duszami,
głosząc jedynego Boga i Chrystusa ukrzyżowanego za grzechy. Owo ukrywanie
prawdy powiodło się do tego stopnia, że gdy w 1873 roku rodzime organizacje
podniosły wrzawę, by misjonarze bardziej zadbali o sekciarskie żniwo,
uznano, że nawróconych jest już tak dużo, iż można przystąpić do podziału
łupów.
Gdy jednak przystąpiono do starannego wyjawienia
tego oszustwa nawróconym poganom, powstały nieoczekiwane trudności. Japońscy
chrześcijanie zgromadzili się i opracowali petycję, w której dali wyraz
radości, pokojowi i sprawiedliwości, jakie znaleźli w Chrystusie Jezusie,
oraz wyrazili sprzeciw wobec podziałów, które są przeciwne Słowu i duchowi
Bożemu. Misjonarzy zaś zachęcano w niej, by w obliczu tak pożałowania
godnego stanu we własnym kraju powrócili do Ameryki, a dalszą ewangelizację
Japonii pozostawili im.
Kopia tej petycji została przekazana zarządom
rozmaitych organizacji, które popierały i kontrolowały misjonarzy. Wysłano
także przedstawicieli, którzy mieli zbadać sprawę i zdać sprawozdanie. Jeden
z tych wysłanników, którego list został opublikowany w nowojorskim The
Independent, powiedział, że ludziom tym, dopiero co wyprowadzonym z
mroków pogaństwa, ‘prosta radość zbawienia zakryła inne troski’ oraz ‘że
potrzeba wielu lat, by zmusić ich do pojęcia subtelnych różnic, które dzielą
chrześcijaństwo’. Mimo to jednak ci, którym ‘inne powody’ przesłoniły
‘radość zbawienia’ i zgasiły w nich miłość Bożą, nie ustawali w wysiłkach na
rzecz doprowadzenia do podziałów. Duch Boży pobudzał jednak szczere dusze,
tak jak zwykle, do zgromadzania się wyłącznie w imieniu Jezusa. <str. 258>
Najtrudniejszym zadaniem dla misjonarzy sekciarstwa było więc ‘wpojenie
nawróconym subtelnych różnic, jakie dzielą chrześcijaństwo’. Bardzo niewielu
zwolenników sekt w Ameryce posiada rzetelną wiedzę na ten temat. Są oni
uprzedzeni i pochłonięci innymi troskami niż rzeczywiste przekonania.
Jedynie niewielka część ludzi posiada coś na kształt inteligentnej
świadomości swojego wyznania wiary i różnic dzielących go od innych sekt.”
Takie nastroje panują wśród inteligentnych
pogan, zdezorientowanych i zakłopotanych fałszywymi poglądami na temat
charakteru Boga i Jego doktryn. Cieszy nas jednak to, że niezależnie od
sprzeczności między wyznaniami wiary oraz niechrześcijańskiego postępowania
mas rzekomych wyznawców chrześcijaństwa i tak zwanych narodów
chrześcijańskich, nie wszystkie wysiłki misjonarzy poszły na marne, a tu i
tam ziarno Boskiej Prawdy wpadło w dobre i uczciwe serce, przynosząc owoc
sprawiedliwości i prawdziwego chrześcijańskiego charakteru. Owoców tych nie
należy jednak przypisywać wyznaniom wiary, ale Słowu Bożemu i Jego duchowi,
działającemu niezależnie od zamieszania panującego w ludzkich wyznaniach
wiary. Pan określa Stary i Nowy Testament mianem “swych dwóch świadków”
(Obj. 11:3), którzy wiernie wydawali świadectwo przed wszystkimi narodami.
Nie mamy wystarczających podstaw, by twierdzić,
że wyznawcy religii pogańskich będą wykazywali skłonność do łączenia się z
nominalnym chrześcijaństwem. Wręcz przeciwnie, ich przedstawiciele na
światowym Parlamencie Religii odnieśli wrażenie, że ich religie stoją
znacznie wyżej od chrześcijaństwa. “Mocniejsza mowa prorocka” wyraźnie
wskazuje jednak na to, że rozmaite sekty protestanckie będą ze sobą
współdziałały, tworząc unię lub federację, i że katolicyzm sprzymierzy się z
protestantyzmem w taki sposób, że żadna ze stron nie utraci swej tożsamości.
To są owe dwa końce kościelnych niebios, które w miarę pogłębiania się
panującego wśród nich zamieszania, zwiną się dla własnej obrony jako
księgi (Izaj. 34:4; Obj. 6:14) – jako różne i oddzielne zwoje, ale
pozostające w bezpośrednim <str. 259> kontakcie.
Dążąc do tego protestanci wydają się być skłonni
do pójścia na prawie każdy kompromis, papiestwo zaś przyjmuje niezwykle
pojednawczą postawę. Każdy myślący obserwator jest świadomy tych faktów.
Każdy, kto zajmuje się historią, zna zgubny charakter tego wielkiego systemu
antychrystusowego, który w wielkim zamieszaniu panującym obecnie wśród
protestantów upatruje swej szansy na ponowne objęcie władzy. Przy całej
świadomości posiadania większej siły niż podzielony protestantyzm, wielki
system papieski również obawia się nadciągającego kryzysu i dlatego
niezwykle gorąco pragnie zjednoczenia całego chrześcijaństwa – papieskiego i
protestanckiego, świeckiego i religijnego.
Poniższy fragment wystąpienia znanego ojca
paulina Waltera Elliota z Nowego Jorku wygłoszonego na Katolickim Kongresie
Świata Kolumbijskiego w 1893 roku wskazuje na powód, dla którego kościół
rzymskokatolicki pragnie wykorzystać zamieszanie panujące obecnie wśród
protestantów. Stwierdził on:
“Upadek dogmatycznego protestantyzmu jest dla
nas wielką szansą. Na naszych oczach rozlatują się denominacje, wyznania
wiary, szkoły, wierzenia. Powstawały one za sprawą wielkich ludzi, ale mali
potrafią je unicestwić. Nasz młody naród może spoglądać jedynie z pogardą na
instytucje [protestanckie], których historia jest zaledwie dwukrotnie
dłuższa od naszej krótkiej narodowej egzystencji. Musi natomiast patrzeć z
podziwem na instytucję [kościół rzymskokatolicki], która istnieje tak długo,
że historia wielkiej republiki mogłaby się w tym czasie rozegrać blisko
dwadzieścia razy. Powiadam wam, że żywotność narodowej młodości musi wpaść w
podziw na widok świeżości wiecznej [rzymskokatolickiej] religii, którą
wkrótce musi przyjąć jako Boską. Dogmaty starego protestantyzmu bledną i
zanikają z umysłów naszych rodaków.”
W swej encyklice papież Leon XIII obiecuje
katolikom nagrodę, by skłonić ich do modlitw o nawrócenie protestantów na
katolicyzm. Nagrodą miałoby być uwolnienie od części mąk czyśćca. Z tej
części jego encykliki, która skierowana jest do protestantów, cytujemy
następujący fragment: <str. 260>
“Ogarnięci płomieniem zmiłowania, zwracamy się
obecnie do tych ludzi, którzy stosunkowo niedawno temu, pod wpływem
wyjątkowych wstrząsów doczesnych i materialnych, opuścili łono kościoła
rzymskokatolickiego. Zapominając o dawnej niestałości, niech duch ich
wzniesie się ponad cielesność, a pożądając jedynie prawdy i zbawienia niech
zważą na kościół założony przez Jezusa Chrystusa. Gdy tylko porównają swe
własne kościoły z tym kościołem i przyjrzą się, do jakiego stanu
doprowadzili wraz z nimi religię, na pewno będą gotowi przyznać, że dzięki
porzuceniu w wielu istotnych kwestiach pierwotnych tradycji, przypływy i
odpływy nowości spowodowały zakradanie się innych rzeczy. Nie zaprzeczą też,
że prawdy, które autorzy nowego stanu rzeczy zabrali ze sobą, nigdy nie
zostały sformułowane w sposób pewny i autorytatywny. (…)
Wiemy wystarczająco dobrze, ile czasu i
bolesnego wysiłku potrzeba, by ustanowić porządek rzeczy, który pragniemy
przywrócić. Niektórzy mogą nawet pomyśleć, że brak nam realizmu, skoro
podążamy za ideałami, których owszem można pragnąć, ale nie oczekiwać ich
realizacji. My jednak pokładamy całą naszą nadzieję i ufność w Jezusie
Chrystusie, Zbawicielu ludzkości, pamiętając na wielkie rzeczy, jakie się
niegdyś dokonały dzięki tak zwanemu głupstwu krzyża i jego głoszeniu mądremu
światu, który wyglądał na zdumiony i zakłopotany. Błagamy zwłaszcza książąt
i władców, w imię ich politycznej dalekowzroczności i w interesie ich
własnych narodów, by należycie rozważyli nasze zamierzenia i poparli je swą
łaską i powagą. Gdyby choćby część owocu, którego oczekujemy, dojrzała, to i
tak korzyść będzie niemała wobec teraźniejszego gwałtownego upadku
wszystkich rzeczy oraz wtedy, gdy do powszechnie panującego niepokoju
dołączy jeszcze strach przed przyszłością.
Minione stulecie pozostawiło Europę wyczerpaną
klęskami i drżącą jeszcze od konwulsji, którymi została wstrząśnięta.
Dlaczego by więc to stulecie, które teraz dobiega końca, nie miało przekazać
potomności dziedzictwa choćby kilku rękojmi porozumienia i nadziei na
wielkie korzyści płynące z jedności wiary chrześcijańskiej?”
Nie da się zaprzeczyć, że protestantyzm wykazuje
wyraźnie prorzymskie nastawienie. Takie było rzeczywiste znaczenie
powierzenia katolikom prowadzenia istotnych części wielkiego Parlamentu
Religii. <str. 261> Usilnym dążeniem, wyrażanym przez wszystkich
zainteresowanych protestanckim ruchem zjednoczeniowym, jest zawarcie
sojuszu, jeśli nie unii, z kościołem rzymskokatolickim. Jeden z punktów
prezbiteriańskiego wyznania wiary uważany jest obecnie za niepożądany i
proponuje się, aby został zmieniony. Chodzi o artykuł określający papiestwo
mianem Antychrysta.
Poniższy list duchownego metodystycznego
skierowany do kardynała Gibbonsa, a dotyczący unii kościołów, wyraźnie
wskazuje na taką tendencję wśród protestantów.
Taunton, Massachusetts
Drogi Kardynale – Jesteś bez wątpienia dobrze
poinformowany i zainteresowany zagadnieniem ruchu zjednoczeniowego wśród
kościołów protestanckich. Jeśli takie ponowne zjednoczenie miałoby nastąpić,
dlaczego nie mogłoby ono objąć także kościoła rzymskokatolickiego? Czy
kościół rzymski nie powinien zaproponować fundamentu, na którym wszyscy
moglibyśmy stanąć? Czy nie mógłby on, jeśli uważa, że błądzimy, wyjść nam
naprzeciw z pewnym doraźnym ustępstwem, dopóki lepiej nie poznamy Chrystusa
i Jego zamierzeń?
Jednego jestem pewien, że osobiście wzrasta we
mnie skłonność do coraz bardziej uważnego doszukiwania się dobrych stron w
każdym z odłamów kościoła chrześcijańskiego. A sądzę, że nie jestem w tej
sprawie osamotniony. Z poważaniem, wasz
George W. King, Pastor Pierwszego Kościoła
M.E.”
Kardynał odpowiedział na to w sposób
następujący:
Rezydencja Kardynała, Baltimore
Czcigodny George W. King, Drogi Panie – W
odpowiedzi na pańskie łaskawe słowa spieszę donieść, że wasze dążenia do
ponownego zjednoczenia chrześcijaństwa są godne każdej pochwały.
Taka jedność byłaby tylko fragmentaryczna, gdyby
został z niej wyłączony kościół katolicki. Byłaby też zresztą niemożliwa do
osiągnięcia, gdyż trudno sobie wyobrazić zjednoczenie bez solidnej podstawy
Pisma Świętego, a to wiedzie do uznania św. Piotra i jego następców za
widzialne głowy kościoła.
Żaden rząd, czy to w życiu świeckim, czy
wojskowym, czy kościelnym, nie będzie stabilny, jeśli nie będzie miał
przywódcy. Każdy stan musi mieć swojego gubernatora, każde miasto swojego
burmistrza, czy przewodniczącego miasta noszącego jakiś inny tytuł. Jeśli
kościoły świata <str. 262> rozglądają się w poszukiwaniu przywódcy, to gdzie
znajdą takiego, który odpowiadałby wszelkim wymaganiom powagi i nakazów,
jeśli nie na urzędzie biskupa Rzymu? Przecież nie w Canterbury czy
Konstantynopolu.
Co do warunków ponownego zjednoczenia, to są one
łatwiejsze niż się powszechnie uważa. Kościół katolicki obstaje przy
wszystkich zasadniczych naukach wyznawanych przez kościoły protestanckie,
zaś uznanie sędziowskiego prymatu papieża otworzy drogę do uznania
wszystkich pozostałych nauk. Znajdujecie się bliżej nas, aniżeli
przypuszczacie. Wiele nauk przypisywanych kościołowi jest przez niego
odrzucanych.
Szczerze oddany w Chrystusie, J. Kardynał
Gibbons”
W odpowiedzi na to wysłane zostało jeszcze jedno
pismo. Za zgodą obu stron listy zostały opublikowane w interesie
upragnionego zjednoczenia.
“Drogi Kardynale – Twoją odpowiedź przeczytałem
z największym zainteresowaniem. Niech mi wobec tego będzie wolno zapytać,
czy nie byłoby rzeczą mądrą i pożyteczną, gdyby kościół katolicki wyznaczył
dla kościołów protestanckich możliwą podstawę zjednoczenia (wraz z
dostatecznie szczegółowym opisem), w rodzaju wytycznych kościoła
episkopalnego przedłożonych na konferencjach w Chicago i Lambeth? Wiem jak
mylnie odbierany jest kościół metodystyczny, a w rzeczywistości cały kościół
chrześcijański, dlatego przyznaję, że jest rzeczą więcej niż prawdopodobną,
że i kościół katolicki nie jest dobrze rozumiany i osądzany w wielu
sprawach. Gdyby więc kościół katolicki mógł sprostować, przynajmniej w
znacznym stopniu, błędne pojęcia wśród protestantów, przyspieszyłoby to
pożądane zjednoczenie.
Uważam, że obecne podziały wśród chrześcijan są
zupełnym szaleństwem, wstydem i hańbą, i dlatego nie sprzeciwiam się idei
centralnej władzy przy zastosowaniu pewnych ograniczeń i powściągliwości.
Z poważaniem, wasz, George W. King”
Przychylne nastawienie popularnej
organizacji Young People’s Society of Christian Endeavors [Młodzieżowe
Stowarzyszenie Dążeń Chrześcijańskich] względem kościoła rzymskokatolickiego
było wyraźnie widoczne na ich dorocznej konferencji w Montrealu w 1893 roku.
Wśród delegatów tego zjazdu był znany Hindus z Bombaju w Indiach, pastor
Karmarkar, który nawrócił się na <str. 263> protestantyzm. W swych
wypowiedziach do delegatów Stowarzyszenia stwierdził on, że rzymski
katolicyzm jest przeszkodą dla działalności misyjnej w Indiach. Oświadczenie
to spotkało się z bardzo wyraźną dezaprobatą wśród uczestników konferencji.
Następnie temat ten podjęły francuskie gazety katolickie, publikując
wypowiedź Hindusa wraz ze swymi gniewnymi komentarzami. Rezultat był taki,
że tłum rzymskich katolików zakłócił kolejne posiedzenie konferencji, a
urzędnik przewodniczący na tym posiedzeniu, usiłując uspokoić ich gniew,
stanął w pośrodku zgromadzenia i oświadczył, że ani on, ani delegaci nie
ponoszą odpowiedzialności za słowa pana Karmarkara i tym samym pozostawił
swego gościa w osamotnieniu, wystawiając go na ataki ich gniewu za to, że
tak odważnie wydał świadectwo prawdzie. Najwidoczniej pan Karmarkar był
jedynym protestantem na tej konferencji, jedynym, który ani się nie bał
bestii, ani z nią nie sympatyzował, ani też nie oddawał jej czci (Obj.
20:4). Poniżej cytujemy jego słowa tak, jak zostały one opublikowane w
The American Sentinel [Amerykański Wartownik], w sierpniu 1893 roku.
“Występuje znamienne podobieństwo między kultem
rzymskim i kultem hinduskim. Rzymski katolicyzm jest jedynie nową nalepką na
starych butelkach pogaństwa, zawierających śmiertelną truciznę
bałwochwalstwa. Hindusi, przyglądając się rzymskim obrzędom, pytają nas
często, jaka jest różnica między chrześcijaństwem a hinduizmem. W Indiach
musimy się więc zmagać nie tylko z wielogłową hydrą pogaństwa, ale i z
ośmiornicą rzymskiego katolicyzmu.”
Wśród nielicznych głosów, jakie podniosły się
przeciwko takiemu działaniu Christian Endeavor Society znalazły się
następujące uchwały przedstawione na patriotycznym zgromadzeniu obywateli
Bostonu i jednogłośnie przyjęte przez dwa tysiące ludzi:
“Zważywszy na to, że na konferencji
Christian Endeavor, odbywającej się obecnie w Montrealu, Pastor S. V.
Karmarkar jasno i zgodnie z prawdą określił przeszkody, jakie stają na
drodze rozwoju chrześcijaństwa w Indiach, wspominając o demoralizującym
wpływie kościoła rzymskokatolickiego, wzbudzając przez to wrogość <str. 264>
francuskich katolików, którzy usiłowali uniemożliwić swobodne wypowiadanie
się na protestanckiej konferencji poprzez wszczynanie awantur, przeto:
Postanawia się, że my protestanccy
obywatele Bostonu w pełni popieramy pastora S. V. Karmarkara dobitnie
stwierdzającego fakty. Wyrażamy jednocześnie głębokie ubolewanie z tego
powodu, że pewna grupa chrześcijan dążyła do uspokojenia katolików przez
okazanie dezaprobaty na drodze otwartego głosowania (które znalazło głośny
poklask), zmierzającego najwyraźniej do ocenzurowania wypowiedzi męża Bożego
głoszącego prawdę.
Postanawia się, że kopia tych uchwał
zostanie przesłana do prasy codziennej i gazet patriotycznych oraz
przekazana pastorowi S. V. Karmarkarowi.”
Inna popularna instytucja protestancka,
Chautauquas Literary
Circle [Koło Literackie Chautauqua], w czasie jednej ze swych wielkich
dorocznych konferencji przesłała depeszę do podobnego zgromadzenia rzymskich
katolików, które zostało założone nieco później w Lake Champlain. Treść
depeszy została uchwalona jednogłośnie i przyjęta z wielkim entuzjazmem.
Brzmiała ona:
“Chautauqua przesyła pozdrowienia i najlepsze
życzenia dla Katolickiej Szkoły Letniej”. W odpowiedzi kanclerz Vincent
otrzymał następującą wiadomość od dr Thomasa J. Conarty, przewodniczącego
Katolickiej Szkoły Letniej w Plattsburgh, Lake Champlain: “Uczniowie
Katolickiej Szkoły Letniej w Ameryce wyrażają głęboką wdzięczność za
serdeczne pozdrowienia otrzymane od Chautauqua i z swej strony życzą
Chautauqua wszystkiego najlepszego”.
Inna grupa protestancka, składająca się głównie
z prezbiterian, bardzo troszczy się o to, by naród ten (który od początku
swego istnienia odrzucił doktrynę o boskich prawach królów i nigdy nie uznał
prawa żadnego człowieka do sprawowania władzy w charakterze “króla z łaski
Bożej”) przywdział na siebie szaty wyznania chrześcijańskiego, niezależnie
od tego, jak wielką może to być hańbą dla tego wyznania. Jednym z głównych
celów owego Narodowego Ruchu Reformatorskiego, jak się ich nazywa, jest
zmuszenie wszystkich do ścisłego przestrzegania niedzieli jako dnia
poświęconego na nabożeństwo. W nadziei zrealizowania swych zamierzeń przez
osiągnięcie poparcia większością głosów ludzi, bardzo troskliwie zabiegają
oni o to, by ich siła oddziaływania została zwiększona o głosy katolickie.
Stąd też wyrażają <str. 265> oni gotowość pójścia na niemal każde ustępstwo,
zaprzedając nawet swą wolność religijną, okupioną krwią męczenników, aby
tylko pozyskać do współpracy kościół rzymskokatolicki. Posłuchajcie ich
propozycji wyrażanych przez najważniejszą gazetę tej grupy, The Christian
Statesman [Chrześcijański Mąż Stanu], które brzmią tak:
“Jeśli tylko [członkowie kościoła
rzymskokatolickiego] zechcą współpracować w zakresie przeciwstawiania się
rozwojowi politycznego ateizmu, chętnie podamy im rękę do współpracy.” I
znów: “Nasze pierwsze oferty mogą spotkać się z odmową, gdyż czas jeszcze
nie dojrzał do tego, by kościół rzymski uścisnął rękę innego kościoła jako
takiego. Nadszedł jednak czas, by posuwać się do przodu i z zadowoleniem
godzić się na współpracę w każdej formie, do jakiej będą oni gotowi
przejawiać chęć. Taki jest jeden z wymogów sytuacji.” Czcigodny S. F.
Scovel (prezbiterianin).
To samo czasopismo wskazało jednocześnie na
obowiązek rządu Stanów Zjednoczonych: “Naszym środkiem zaradczym przeciwko
wszystkim szkodliwym wpływom jest skłonienie rządu, by ustanowił moralne
prawo, uznając Boski autorytet, który za nim stoi, oraz miał pod kontrolą
wszystkie religie, które nie potwierdzają tej zasady.” Owszem, “wymogi
sytuacji” istotnie narzucają religijnym władzom chrześcijaństwa
konieczność zajęcia osobliwych pozycji i nawet niezbyt spostrzegawczy
obserwator zauważy, że koła rozwoju religijnego kręcą się wstecz, a wolność
religii może w niektórych przypadkach zostać nagle zniesiona.
Duchowny episkopalny, pastor F. H. Hopkins, w
artykule opublikowanym przez The Century Magazine napisał:
“Jednego jestem pewien: Gdyby w czasie
któregokolwiek z wielkich rozłamów w chrześcijaństwie w przeszłości sytuacja
w kościele była taka, jak obecnie, oraz gdyby umysły i temperamenty tych,
którzy się odłączali, były takie jak obecnie wśród przedstawicieli
zapoczątkowanych przez nich ruchów, to prawdopodobnie nie doszłoby w ogóle
do żadnego rozłamu [bardzo słuszne spostrzeżenie!]. Owa zmiana po obu
stronach jest dla mnie dowodem, że Bóg jedności i miłości w swoim czasie i
na swój sposób gromadzi nas wszystkich z powrotem do siebie. [Jednak dla
tych, którzy nie są oszołomieni <str. 266> duchem, czyli winem wielkiego
Babilonu (Obj. 17:2) jest to dowodem upadku życiowej pobożności, miłości i
prawdy, a także dowodem obumarcia ducha szlachetnego ruchu Wielkiej
Reformacji.]”
Posłuchajmy z kolei nieco bardziej trzeźwego
świadectwa archidiakona Farrara. Rezygnując z posady redaktora naczelnego
The Review of the Churches [Przegląd Kościołów] wydał on następujące
znamienne oświadczenie:
“Cała idea Reformacji upada. Jeśli wyobcowany
laikat w porę się nie przebudzi i nie zacznie domagać się przysługującego mu
prawa udziału w powszechnym kapłaństwie wszystkich chrześcijan, to może się
zdarzyć, że obudzą się oni zbyt późno, gdy będą już członkami kościoła,
który z wyjątkiem nazwy będzie całkowicie papieski.”
Podczas gdy kościół nominalny w naszym kraju,
zarówno papieski jak i protestancki, ubiega się o opiekę i współpracę
państwa, gdy rozmaite sekty łączą się z sobą, by się wzajemnie wspierać i
bronić, pomijając przy tym dzielące ich różnice doktrynalne, a podkreślając
punkty wspólne, gdy wszyscy aż palą się do tego, by się jak najprędzej
zjednoczyć, będąc gotowi do poniesienia dowolnych kosztów, byle tylko nie
ucierpiała na tym ich polityka, to w tym samym czasie w Europie sprawy
wyglądają nieco inaczej. Tam raczej władze świeckie mają większe poczucie
braku bezpieczeństwa i zagrożenia, stąd też to one spoglądają w kierunku
władz kościelnych, by przekonać się, czy mogą im one zapewnić jakieś
wsparcie. Tutaj kościół tęsknym okiem spogląda błagalnie na państwo, podczas
gdy tam chwiejące się trony szukają oparcia w kościele.
Tak przedstawia się przykra sytuacja owego
wielkiego systemu, który staje obecnie na sądzie w obecności zgromadzenia
całego świata – systemu, który dumnie określa sam siebie mianem
chrześcijaństwa (królestwa Chrystusowego), podczas gdy Pan zdecydowanie i
stanowczo się go wyparł i określił najwłaściwszym dla niego mianem
“Babilonu”. Jakże wielkim absurdem jest określanie królestw tego świata
mianem chrześcijaństwa! Czy prorocy, opisując chwalebne Królestwo Boże,
przypisują mu taki stan rzeczy? Czy wielki Książę Pokoju <str. 267> będzie
obchodził narody, błagając, by raczyły uznać Jego władzę i udzielić mu swych
praw do terytorium, bogactwa i do panowania? Czy będzie prosił
najbiedniejszych wieśniaków o jałmużnę albo ubiegał się na dworach o
przywilej bogactwa? A może będzie błagał swych poddanych, by powstali i
użyli swych omdlewających sił w celu wsparcia Jego chwiejącego się tronu? O
nie! Gdy nadejdzie wyznaczony czas, z dostojeństwem i powagą ujmie On swą
wielką władzę i rozpocznie chwalebne królowanie. I któż mu przeszkodzi, kto
stanie na drodze?
Tymczasem zaś obserwujemy powszechne łączenie
się władz, które są, zarówno tych świeckich jak i kościelnych, oraz ich
wzajemną od siebie zależność. Wiążą się z tym bowiem interesy bogatych,
wielkich i możnych – interesy królów, cesarzy, polityków, lordów i
księżnych, utytułowanych urzędników, księży, biskupów oraz kleru w różnej
randze, wielkich kapitalistów, bankierów, monopolistycznych korporacji itd..
W obecnym stadium konfliktu ścierają się na razie idee i przeprowadza się
powszechne przygotowania do nadciągającego kryzysu. Władze kościelne,
określane w Piśmie Świętym mianem władz niebieskich (nominalne władze
duchowe), zbliżają się do siebie, zaprawdę “niebiosa jako księgi zwinione
będą”. “Bo jak ciernie razem splecione [gdyż nie jest możliwy
pokojowy i nieskrępowany związek między miłującymi wolność protestantami a
tyrańskim duchem papiestwa] i jak pijacy winem upojeni [odurzeni duchem tego
świata, winem Babilonu], jak wyschłe rżysko będą wyniszczeni” (Nah. 1:10
bt) w wielkiej katastrofie
ucisku i anarchii, która według przepowiedni Słowa Bożego ma poprzedzić
tysiącletnie Królestwo.
* * *
Nie chcielibyśmy być zrozumiani, że zaliczamy
wszystkich chrześcijan do “Babilończyków”. Wprost przeciwnie. Tak jak Pan
uznaje niektórych mieszkańców Babilonu za swych wiernych wyznawców i zwraca
się do nich <str. 268> obecnie słowami: “Wynijdźcie z niego, ludu mój”
(Obj. 18:4), tak samo czynimy i my. Cieszymy się też przekonaniem, że są
jeszcze dzisiaj tysiące takich, którzy nie skłonili swego kolana przed
Baalem naszych dni – mamoną, pychą i ambicją. Niektórzy z nich posłusznie
“wyszli już z niego”, a pozostała reszta wystawiona jest jeszcze na próbę w
tym względzie, zanim plagi nie zostaną wylane na Babilon. Ci, którzy miłują
samych siebie, popularność, światowe powodzenie, cześć ludzką ponad miłość
naszego Pana, którzy czczą ludzkie teorie i kulty bardziej niż Słowo
Pańskie, nie wyjdą z Babilonu tak długo, dopóki nie upadnie, i przejdą przez
“wielki ucisk” (Obj. 7:9,14). Nie zostaną oni jednak uznani za godnych
udziału w Królestwie (por. Obj. 2:26; 3:21; Mat. 10:37; Mar. 8:34,35; Łuk.
14:26,27).
* * *
Gdy promień słońca pośród przestworza
Skryją potworne ucisku chmury,
Gdy wśród zamętu wstrząsną się góry
I zaczną padać w pośrodek morza;
Dodaj nam Panie odwagi, siły,
Oddal serc trwogę i wesprzyj wolę.
Daj przetrwać z wiarą srogą niedolę,
By się nadzieje nasze spełniły.
Choć noc nastaje, jednak wierzymy,
Że wkrótce błyśnie cudny zaranek,
Zatryumfuje Boży Baranek,
Z którym królestwo odziedziczymy.
Daj nam moc ścierpieć próby, cierpienia,
Na chwałę Panu, dla dobra Jego.
Uchroń od pokus, ocal od złego,
Nie dopuść do nas chwili zwątpienia.
A gdy już przejdziem ucisku tchnienie
I brzasku słońca błyśnie godzina,
W cudownej chwale Twojego Syna,
Spocznie zwycięskie Nowe Stworzenie.
<str. 269>
powrót do początku >>
Tom IV
|