Pastor Charles Taze Russell Polskojęzyczna strona poświęcona życiu i twórczości pastora Charlesa Taze Russella
Pastor
Charles Taze Russell
 

   • Strona Tytułowa

   • Przedmowa Wydawców

   • Przedmowa Autora

   • Przekłady Biblii

   • Spis Treści

   • Przedmowa 

   1. Dzień Pomsty

   2. Brzemię Babilonu

   3. Konieczność Pomsty

   4. Babilon wezwany na Sąd

   5. Zamieszanie - Narodowe

   6. Zamieszanie - Kościelne

   7. Zgromadzenie Narodów

   8. Wołania Żeńców

   9. Nieuchronność Konfliktu

  10. Środki zaradcze

  11. Walka Armagieddonu

  12. Wielkie Proroctwo Jezusa

  13. Ustanowienie Królestwa

  14. Podnóżek JAHWE

   Skorowidz Cytatów

  • Objaśnienia


   • Wersja Książkowa

 

   • Stron: 667

   • Format: 210 x 150 mm

   • Oprawa: Twarda płócienna

   • cena: 15 zł.

   • Można zakupić:

               I - sklep


Pozostałe pozycje cyklu:

   • Tom 1 - więcej >>

   • Tom 2 - więcej >>

   • Tom 3 - więcej >>

   • Tom 4 - więcej >>

   • Tom 5 - więcej >>

   • Tom 6 - więcej >>


  powrót do ... Dzieła >>

dzieła pastora Russella


WYKŁAD VI

Babilon wezwany przed wielki sąd

Jego zamieszanie – kościelne

Prawdziwy Kościół, który jest znany Panu, nie został objęty sądami Babilonu – Sytuacja religijna w obrębie chrześcijaństwa nie różni się od sytuacji politycznej w takim stopniu, by można było żywić nadzieję – Wielkie zamieszanie – Obowiązek prowadzenia obrony spada na kler – Zanik ducha Wielkiej Reformacji – Podobne położenie kapłanów i ludu – Wniesienie oskarżenia – Obrona – Propozycja konfederacji – Dążenie do celu – Przyjęte metody – Powszechny duch ustępstw – Rozprawa sądowa przeciwko religijnym instytucjom chrześcijaństwa.

“Tedy mu rzekł: Z ust twoich sądzę cię, zły sługo!” – Łuk. 19:22.

     W trakcie rozważań nad obecnym sądem wielkiego nominalnego kościoła chrześcijańskiego nie powinniśmy zapominać, że w pośrodku rodzaju złego i przewrotnego istnieje jeszcze rzeczywisty Kościół Chrystusowy, wybrany i kosztowny, poświęcony Bogu i Jego Prawdzie. Choć nie jest on widoczny dla świata jako zwarta organizacja, to jednak pojedynczo jego członkowie znani są Panu, który nie sądzi jedynie na podstawie tego, co da się zobaczyć lub usłyszeć, ale który widzi i osądza myśli i intencje serca. Bóg zawsze czuwa nad nimi, niezależnie od tego, czy są oni całkowicie rozproszeni jako pojedyncze kłosy “pszenicy” wśród “kąkolu”, czy też mają społeczność z innymi. Mieszkając w ochronie Najwyższego (uświęceni, całkowicie oddani Bogu), będą przebywać <str. 158> w cieniu Wszechmogącego, podczas gdy wielkie systemy religijne są poddawane sądowi Pana, którego imię bezprawnie noszą (Psalm 91:1,14-16). Członkowie prawdziwego Kościoła nie są objęci sądem wielkiego Babilonu, gdyż zostali wcześniej oświeceni i wezwani do jego opuszczenia (Obj. 18:4). Klasa ta jest opisana i pocieszona błogosławieństwami zapisanymi w Psalmie 91 i 46. Wśród wielu tych, którzy składają jedynie formalne i udawane wyznanie pobożności, czujne oko Pana upatruje prawdziwych chrześcijan, których prowadzi On na zielone pasze i do cichych wód oraz pociesza ich serca swą prawdą i miłością. “Zna Pan, którzy są jego” – 2 Tym. 2:19. Oni to stanowią uznany przez Niego prawdziwy Kościół – Syon, który Pan obrał (Psalm 132:13-16), o którym jest napisane: “To usłyszawszy Syon rozweseli się, a radować się będą córki Judzkie, dla sądów twoich, Panie!” – Psalm 97:8. Pan będzie ich bezpiecznie prowadził, tak jak pasterz prowadzi swe owce. Pamiętamy zatem, że istnieje taka klasa, jak prawdziwy Kościół, którego każdy członek jest znany i drogi Panu, niezależnie od tego, czy my go znamy czy też nie. Musimy jednak pominąć ten fakt, gdy zastanawiamy się nad kościołem z wyznania, który jest uznawany przez świat, o którym wspominają prorocy, posługując się wieloma znamiennymi nazwami określającymi wielki nominalny kościół, który utracił łaskę. Istnienie prawdziwego Kościoła pomijamy także przy omawianiu sądu Bożego, który sprawowany jest nad kościołem nominalnym w czasie obecnego czasu żniwa Wieku Ewangelii.

     Jeśli świeckie władze chrześcijaństwa są pogrążone w rozpaczy, a uciśnienie narodów widoczne jest na każdym kroku, to i sytuacja religijna nie przedstawia się o wiele lepiej i nie daje nadziei na pokój i bezpieczeństwo, jako że współczesne systemy kościelne, podobnie jak narody, zaplątane są w sieci, które własnoręcznie zarzuciły. Jeśli narody, które siały na wiatr ziarno nieprawości, są o krok od obfitego zbioru burzy utrapienia, to i wielki kościół nominalny, klerykalne chrześcijaństwo, które brało udział w sianiu, będzie miało swoją część w owym żniwie. <str. 159>

     Wielki kościół nominalny od dawna naucza doktryn i ustaw ludzkich. Pomijając wspaniałą miarę Słowa Bożego, które jest jedyną zasadą wiary i pobożnego życia, śmiało przedstawia wiele sprzecznych i uwłaczających Bogu nauk, a tym samym nie zachowuje wierności wobec tej miary prawdy, jaką jeszcze posiada. Nie kultywuje on i nie przejawia ducha Chrystusowego, a za to bez oporu wchłonął ducha tego świata. Otwarł­ on wrota owczarni wpuszczając do niej kozły, a nawet zachęcając do wejścia wilki, aby mogły dokonywać swych niegodziwych czynów. Z zadowoleniem pozwalał diabłu siać kąkol między pszenicą, aby teraz cieszyć się owocami tego zasiewu – kwitnącym polem kąkolu. Stosunkowo nielicznym kłosom “pszenicy”, które jeszcze przetrwały, poświęca się niewiele uwagi i nie podejmuje się prawie żadnej próby w celu zapobieżenia ich zaduszeniu przez “kąkol”. “Pszenica” straciła wartość na rynkach chrześcijaństwa, a pokorne i wierne dziecko Boże bywa, podobnie jak jego Pan, wzgardzone i odrzucone przez ludzi, zranione w domu domniemanych przyjaciół. Pozór pobożności zastąpił jej moc, a okazałe ceremonie powszechnie wyparły uwielbienie płynące z serca.

     Dawno temu sprzeczne nauki podzieliły nominalny kościół na wiele nieprzyjaznych względem siebie sekt, z których każda uważała się za prawdziwy kościół, założony przez Pana i apostołów. Wspólnie udało im się upowszechnić w świecie tak przekręcone i fałszywe pojęcie o charakterze i planie naszego Niebiańskiego Ojca, że wielu inteligentnych ludzi odwróciło się z niesmakiem i wzgardziło Stwórcą, a nawet usiłowało zaprzeczyć Jego istnieniu.

     Kościół rzymski, rzekomo nieomylny, utrzymuje jakoby Boskim zamierzeniem były wieczne męki w ogniu i w siarce dla wszystkich “heretyków”, którzy odrzucają przyjęte przez niego nauki. Dla innych zaś kościół ten przewiduje ograniczone męki zwane czyśćcem, z którego wyswobodzenie można sobie zapewnić przez praktyki pokutne, posty, modlitwy, zapalanie poświęconych świec i kadzidła oraz hojne datki na “ofiary” <str. 160> mszalne. W taki sposób odsuwa on na bok skuteczność oczyszczającej ofiary Chrystusa, a wieczne przeznaczenie człowieka powierza w ręce podstępnych księży, którzy dzięki temu przypisują sobie władzę otwierania i zamykania niebios wedle swego uznania. Zastępuje on żywotną siłę pobożności jej formami oraz wystawia posągi i obrazy po to, by oddawano cześć jego czcicielom, zamiast wychwalać w sercu niewidzialnego Boga i Jego drogiego Syna, naszego Pana i Zbawcę. Wyniósł on na stanowiska klasę kapłanów ustanowionych przez ludzi, aby sprawowali władzę nad kościołem sprzeczną z nauką naszego Pana: “Ale wy nie nazywajcie się mistrzami; albowiem jeden jest mistrz wasz, Chrystus; ale wy jesteście wszyscy braćmi. I nikogo nie zówcie ojcem waszym na ziemi; albowiem jeden jest Ojciec wasz, który jest w niebiesiech” – Mat. 23:8,9. W rzeczywistości papiestwo, otwarcie podając się za jedyny prawdziwy kościół, jest najdoskonalszym falsyfikatem prawdziwego chrześcijaństwa.*

     Ruch “reformacyjny” odrzucił niektóre fałszywe nauki papiestwa i wyprowadził wielu chrześcijan z tego niegodziwego systemu. Reformatorzy wskazali na Słowo Boże i potwierdzili prawo do osobistych poglądów przy jego studiowaniu. Uznali też prawo każdego dziecka Bożego do głoszenia Prawdy bez upoważnienia papieża i biskupów, którzy niesłusznie roszczą sobie prawo do sukcesji władzy po pierwotnych dwunastu apostołach. Jednak niedługo potem słuszny protest przeciwko nikczemnemu, antychrystusowemu, oszukańczemu kościołowi rzymskiemu uległ duchowi światowości i wkrótce protestanci, jak ich zwano, utworzyli nowe organizacje, które równolegle z odkrytymi prawdami podtrzymywały wiele starych błędów, dodając do nich niektóre nowe, choć każda z tych grup zachowała niewielką część Prawdy. W rezultacie powstała mieszanina sprzecznych wyznań wiary, pozostających w konflikcie z rozsądkiem, Słowem Bożym oraz wzajemnie z sobą. <str. 161> Gdy tylko wyczerpała się poznawcza energia okresu Reformacji, wyznania te skamieniały i tak zachowały się do dnia dzisiejszego.

     Nie szczędzono czasu i talentów w celu stworzenia i utrwalania błędnych systemów doktrynalnych tego, co z satysfakcją nazywają “systematyczną teologią”, . Uczeni protestanccy napisali wiele opasłych tomów, aby inni je studiowali zamiast Słowa Bożego. W tym celu zakłada się i hojnie finansuje seminaria teologiczne, w których młodzież uczy się błędów, aby potem utwierdzali w nich ludzi. Ci zaś, nauczeni uznawać wychowanków seminariów za naznaczonych przez Boga sług i następców apostołów, akceptują ich poglądy nie rozsądzając Pisma Świętego – co czynili przecież zacni berianie za dni apostoła Pawła (Dzieje Ap. 17:11) – w celu sprawdzenia, czy ich nauki są z nim zgodne.

     Obecnie jednak nastał czas żniwa i żęcia tego wszystkiego, co kiedyś zasiano. Nadszedł dzień rozliczenia i jednocześnie wielkiego zamieszania i zakłopotania dla całego nominalnego kościoła wszystkich wyznań, szczególnie zaś dla kleru, na który w tym dniu sądu spada obowiązek prowadzenia obrony w obecności wielu oskarżycieli i świadków, a także, o ile to możliwe, wymyślenia sposobu ocalenia od całkowitej zagłady tego, co oni uważają za prawdziwy kościół. Jednak w obecnym stanie zamieszania oraz wobec skłonności wszystkich sekt do politycznych związków z innymi grupami, prawie zaprzestały one uznawania swej własnej sekty za jedyny prawdziwy kościół. Dzisiaj mówi się raczej o różnych “odłamach” jednego kościoła, pomimo sprzecznych wyznań wiary, które wykluczając się wzajemnie nie mogą być jednocześnie prawdziwe.

     W tej krytycznej chwili pożałowania godnym staje się fakt zaniku zdrowego ducha “Wielkiej Reformacji”. Protestantyzm nie jest już ruchem protestu przeciwko duchowi Antychrysta <str. 162> ani nawet przeciwko światu, ciału i diabłu. Czyni się wszystko, by jego wyznania wiary, niespójne i pozostające w sprzeczności ze Słowem Bożym, rozsądkiem i z sobą nawzajem, nie były publicznie rozpatrywane. Jego opasłe dzieła teologiczne są jedynie paliwem podsycającym ogień obecnego Dnia Sądu chrześcijaństwa. Jego czołowe seminaria są siedliskiem ateizmu, z których na cały świat rozprzestrzenia się zaraza. Jego wielcy ludzie – biskupi, doktorzy nauk duchownych, profesorowie teologii oraz najbardziej wybitni i wpływowi przedstawiciele kleru w wielkich miastach – stają się przywódcami nurtów zamaskowanej niewiary. Usiłują oni podkopać i unicestwić powagę i natchnienie Pisma Świętego, zastępując objawiony w nim plan zbawienia wymyśloną przez ludzi teorią ewolucji. Poszukują oni bliższego, choćby pozornego, związku z kościołem rzymskim, ubiegając się o jego łaskę, pochwalając jego metody i ukrywając jego zbrodnie, czyniąc to zaś, duchowo się z nim jednoczą. Protestanci okazują także we wszystkich sprawach bliską i coraz większą zgodność z duchem tego świata. Naśladują oni próżną wystawność i chwałę świata, który wedle własnych twierdzeń mieli przecież opuścić. Wystarczy zwrócić uwagę choćby na nadmierną wystawność kościelnej architektury, dekoracji i wyposażenia, która jest przyczyną poważnego zadłużenia i nieustannej żebraniny oraz ciągłych matactw w celu uzyskania koniecznych środków finansowych.

     Znamiennym tego przykładem było wprowadzenie do kościoła metodystycznego przy alei Lindella w St. Louis w stanie Missouri dzieła sztuki zatytułowanego “Narodzenie” autorstwa R. Bringhursta. Są to płaskorzeźby umieszczone nad ołtarzem, organami i balkonem dla chóru. Dzieło to obejmuje łuk o szerokości czternastu metrów i wysokości piętnastu metrów. Każda figura jest naturalnej wielkości człowieka. W najwyższym punkcie łuku umieszczona jest stojąca figura Marii Panny trzymającej na rękach dzieciątko Jezus. Na zewnątrz, obok tych dwóch postaci, ukazane są lecące serafiny z trąbami, które obwieszczają wstąpienie na tron. <str. 163> Po obu stronach łuku wznoszą się zastępy uwielbiających aniołów z rozpostartymi skrzydłami. Przy obu podstawach umieszczona jest figura anioła. Z lewej strony trzyma on zwój w kształcie girlandy, na którym jest napisane “Na ziemi pokój”. Podobna figura po prawej stronie niesie końcowe słowa zwiastowania przy narodzeniu: “W ludziach dobre upodobanie”. Dodatkowego wyrazu dodaje pochylenie płaskorzeźby pod kątem 45 stopni w stronę nawy kościelnej, sprawiające, że relief wydaje się bardziej wyrazisty poprzez uwypuklenie proporcji i grę światłocieni.

     Przykład ten potwierdza występowanie nie tylko ducha nadmiernej wystawności, ale także charakterystycznej dla kościoła rzymskiego skłonności do czczenia obrazów. Warto też zwrócić uwagę na urządzenie w niektórych kościołach sal bilardowych. Niektórzy duchowni posunęli się nawet do tego, że zalecili wprowadzenie niskoprocentowych napojów alkoholowych. Są miejsca, gdzie bez ograniczeń toleruje się prywatne spektakle i przedstawienia.

     W większości wypadków społeczność członków kościoła staje się powolnym narzędziem w rękach kleru. Z kolei zaś kler schlebia tym upodobaniom i skłonnościom występującym wśród światowych i wpływowych członków. Ludzie wyrzekli się swego prawa i obowiązku osobistego rozsądzania i zaprzestali studiować Pismo Święte w celu przekonania się, jaka jest Prawda, przestali też rozważać Boskie prawo, by dowiedzieć się, czym jest sprawiedliwość. Są obojętni, światowi, miłują raczej rozkosze niż Boga: zostali oślepieni przez boga tego świata i mają skłonność do ulegania każdej intrydze, która służy zaspokojeniu światowych pożądliwości i ambicji. Zaś kler pielęgnuje tego ducha i schlebia mu dla własnych doczesnych korzyści. Gdyby bowiem upadły te organizacje religijne, wraz z nimi musiałyby przeminąć urzędy, pensje, przywileje i honory samozwańczego kleru. Są oni więc dziś jak najbardziej zainteresowani dalszym utrzymywaniem instytucji nominalnego chrześcijaństwa, <str. 164> podobnie jak kiedyś nauczeni w Piśmie, faryzeusze i nauczyciele Zakonu starali się gorliwie podtrzymywać judaizm, a mieli ku temu takie same powody (Jan 11:47,48,53; Dzieje Ap. 4:15-18). Uprzedzenia i światowe ambicje spowodowały, że chrześcijanie stali się ślepi na światło nowego Wieku, które obecnie zaczyna jaśnieć, podobnie jak i Żydzi za dni pierwszego przyjścia naszego Pana nie zauważyli świtania słońca Wieku Ewangelii.

Wniesienie oskarżenia przeciwko kościelnictwu

     Oskarżeniem, jakie podnosi się przeciwko nominalnemu kościołowi chrześcijańskiemu, są uczucia budzącego się świata i budzących się chrześcijan, zarówno tych, którzy przebywają w Babilonie, jak i przebywających poza granicami jego terytorium. Niespodziewanie, zwłaszcza w ciągu ostatnich pięciu lat, kościół z wyznania chrześcijański stał się przedmiotem krytyki i jest bacznie obserwowany przez cały świat. Krytyka jest tak powszechna, że nie sposób jej nie zauważyć. Wisi ona w powietrzu. Słyszy się ją w prywatnych dyskusjach, na ulicach, w pociągach, w warsztatach i sklepach. Podejmuje ją codzienna prasa, a także jest ona żywym tematem we wszystkich wiodących czasopismach świeckich i religijnych. Przywódcy kościołów zdają sobie sprawę z tego, że nie zapowiada to niczego dobrego dla ich instytucji. Odczuwana jest potrzeba szybkiej i mądrej (według ich pojęć) reakcji, która by uchroniła ich organizacje przed zagrażającym niebezpieczeństwem.

     Nominalny kościół chrześcijański oskarża się o (1) niekonsekwencję. Nawet świat zauważa, jak ogromna jest różnica, która dzieli ich sprzeczne i pod wieloma względami absurdalne wyznania wiary od Biblii, która wedle ich słów miałaby być podstawą ich nauk. Bluźniercza nauka o wiecznych mękach jest odrzucana i nie da się już przy jej pomocy straszyć ludzi w celu zapędzania ich do kościołów. Jakiś czas temu prezbiterianie i inne sekty <str. 165> kalwińskie znalazły się w ogniu gwałtownej krytyki za ich uświęcone tradycją wyznania wiary i straszliwie się zachwiały. Powszechnie znane są przewlekłe dyskusje na ten temat i desperackie próby obrony, podejmowane przez kler. Zadanie obrony jest ogromnie nieprzyjemne i wyraźnie widać, że przedstawiciele kleru chętnie by go unikali. Nie mogąc sobie jednak na to pozwolić, muszą podejmować próby obrony, najlepiej jak tylko potrafią. Pastor T. DeWitt Talmage dał wyraz powszechnemu odczuciu panującemu między nimi, mówiąc:

     “Wolałbym, żeby owa nieszczęsna polemika w sprawie wyznania wiary nigdy nie została narzucona kościołowi. Skoro jednak tak się stało, mówię: Precz z nim. Ułóżmy sobie nowe wyznanie wiary.”

Przy innej okazji ten sam pastor stwierdził:

     “Zdecydowanie oświadczam, że cała ta polemika tocząca się w obrębie chrześcijaństwa ma diabelski i szatański charakter. Najbardziej diabelskie jest zaś usiłowanie doprowadzenia do podziału w kościele. Jeśli tego nie powstrzymamy, Biblia stanie się książką powszechnie lekceważoną, podobnie jak poradnik z 1828 roku, który informuje nas o tym, jaka była pogoda sześć miesięcy wcześniej i w której kwadrze księżyca należy sadzić rzepę.

     Jakie stanowisko winniśmy zająć wobec tych kontrowersji? Trzymać się od nich z daleka! Gdy słyszymy o zamieszkach religijnych na zewnątrz, trzeba siedzieć w domu i pilnować swojego interesu. W jaki sposób, waszym zdaniem, człowiek mierzący metr pięćdziesiąt, czy nawet metr osiemdziesiąt, miałby przebrnąć ocean o głębokości tysięcy metrów? (…) Młody człowiek obejmujący obecnie posadę duchownego wystrzelony jest we mgłę gęstszą od tej, jaką kiedykolwiek widziano na wybrzeżu. Pytania, z którymi borykają się obecnie doktorzy, nie znajdą odpowiedzi aż do dnia następującego po sądnym dniu.

     O tak: dzień, który nastanie po obecnym sądnym dniu udzieli odpowiedzi na nurtujące pytania oraz będzie czasem ustanowienia prawdy i sprawiedliwości na świecie.

     Irytacja związana z koniecznością obrony i obawa o jej wyniki znalazły bardzo silny wyraz w rezolucji przyjętej na zgromadzeniu kleru kościoła prezbiteriańskiego, które odbyło się w Chicago <str. 166> niedługo po tym, jak pojawiły się wezwania na sąd. W rezolucji tej czytamy:

     “Wszyscy zgadzamy się, że ubolewania godne są kontrowersje, które rozdzierają nasz umiłowany kościół w sposób niezwykle okaleczający jego reputację, wpływ i użyteczność oraz, jeśli by się ten stan przedłużał, grożący katastrofą nie tylko dla działalności naszego kościoła, ale także dla całego chrześcijaństwa. Gorąco przeto radzimy naszym braciom, aby z jednej strony unikali stosowania ponownych prób prawomyślności, surowego egzekwowania prawa i stosowania represji wobec usiłowań poszukiwania prawdy w uczciwości i z poświęceniem. Dodatkowo usilnie przestrzegamy naszych braci przed powtarzaniem w kościołach nie sprawdzonych teorii i dopuszczaniem do wątpliwych sprzeczek. Szczególnie jednak należy unikać okoliczności, w których pojawiają się, albo mogą się pojawić, tendencje do podważania wiary wśród tych, którzy nie mają obeznania w Piśmie Świętym. Przez wzgląd na kościół oraz jego nieocenione dobro i działalność gorąco domagamy się rozejmu i zaprzestania kościelnych rozpraw sądowych.”

     The Presbyterian Banner [Sztandar Prezbiteriański] także opublikował ponury komentarz dotyczący tego wydarzenia, który w kilku miejscach przyznaje, że duchowa atmosfera w kościele prezbiteriańskim jest niezdrowa. Czytamy tam:

     “Rozruchy albo alarm w szpitalu czy schronisku mogą okazać się fatalne w skutkach dla podopiecznych tych instytucji. Pewien starszy jegomość przebywający w zakładzie dobroczynnym zwykł był zabawiać się waleniem w bęben przed wschodem słońca. Władze zażądały w końcu, by ów “kochany braciszek” położył swój instrument w przyzwoitej odległości od siebie. To wyjaśnia, dlaczego niektórzy sumienni pastorzy stają się niezwykle surowi, gdy do kościoła wkrada się zamieszanie. Kościół jest jak szpital, w którym zgromadzeni są ludzie chorzy na grzech. W duchowym sensie są oni dręczeni gorączką, trądem, paraliżem, ranami tak, że są na pół umarli. Zamieszanie w rodzaju obecnych okrutnych rozterek, które rozpowszechniane są przez niektóre seminaria teologiczne, może zrujnować wiele dusz przeżywających obecnie kryzys. Niech­że więc prof. Briggs będzie uprzejmy postępować nieco delikatniej i odłożyć swój bęben.”

     Kościół nominalny jest oskarżony o (2) poważny brak <str. 167> tej pobożności i bogobojności, którą sam głosi, choć trzeba przyznać, że tu i tam wśród nieoświeconych dusz znajduje się niewielka liczba tych prawdziwie pobożnych. Fałsz i zakłamanie przejawiają się niezwykle natarczywie, a bogactwo i arogancja są tak widoczne, że ubodzy nie są już mile widziani w światowych świątyniach wzniesionych w imię Chrystusa. Ludzie to widzą i zaglądają do swoich Biblii, aby się przekonać, czy takiego ducha był wielki Założyciel Kościoła. Tam zaś dowiadują się, że jednym z podanych przez Niego dowodów mesjańskiej godności było to, że “ubogim Ewangelia opowiadana bywa”, przekonują się, że powiedział On do swych naśladowców: “Ubogie zawsze macie z sobą” i że nie mieli oni okazywać żadnych względów człowiekowi noszącemu złoty pierścień albo kosztowną szatę. W Biblii znajdują także złotą regułę i stosują ją do zasad zbiorowego i indywidualnego postępowania w kościele. I tak w świetle Biblii dochodzą już prawie do wniosku, że kościół utracił łaskę. Konkluzja ta jest tak wyraźna, że obrońcy są całkowicie zmieszani.

     Kościół nominalny jest oskarżony o (3) niepowodzenie w dokonywaniu tego, co sam uznaje za swoją misję, tj. w nawróceniu świata na chrześcijaństwo. Jest rzeczą niezrozumiałą, w jaki sposób świat stwierdził, że nadszedł czas, w którym dzieło kościoła winno wykazywać pewne oznaki jego ukończenia. Niemniej jednak, tak jak przy końcu Wieku Żydowskiego wszyscy ludzie oczekiwali rychłego nadejścia wielkich zmian (Łuk. 3:15), podobnie i obecnie, przy końcu Wieku Ewangelii, wszyscy ludzie żywią podobne nadzieje. Zrozumieli oni, że znaleźliśmy się w okresie przejściowym oraz że prognozy na wiek XX pełne są obaw i ostrzeżeń przed wielkimi zmianami rewolucyjnymi. Panujący obecnie niepokój dobitnie wyraził pan Henry Grady w elokwentnym przemówieniu wygłoszonym dla Stowarzyszenia Uniwersyteckiego w Charlottesville w stanie Virginia. <str. 168>

     Oto jego słowa: “Żyjemy obecnie w zaraniu nowego dnia (…) Na niebie bledną stałe gwiazdy, a my poruszamy się po omacku w bardzo niepewnym świetle. Wraz z nocą pojawiły się osobliwe kształty. Pogubiliśmy wymierzone szlaki, nowe drogi są kłopotliwe, a pola ciągną się daleko, aż poza horyzont naszego postrzegania. Niepokój świtania zmusza nas do błąkania się we wszystkie strony, gdy tymczasem wątpliwość panoszy się wśród zamieszania. Wędrujące tłumy zatrzymywane są nawet na bitych drogach, a z ciemności wartownicy wołają: “Kto idzie?” W mroku poranka działają potężne siły. Nic nie jest pewne i sprawdzone. Cuda teraźniejszości zadają kłam prostym prawdom przeszłości. Kościół jest oblężony z zewnątrz i zdradzany od wewnątrz. W podziemiu tlą się pochodnie powstańców oraz majaczą szubienice anarchistów. Rząd staje się przedmiotem sporu polityków różnych partii i łupem grabieżcy. Handel jest nieustannie opanowywany przez monopole, a przemysł skuto kajdanami ograniczeń. Miasta są przeludnione, a pola ogołocone. Pałace kipią przepychem, a w chatach czai się nędza. Zanika poczucie powszechnego braterstwa, a ludzie dzielą się na klasy. Gwizdy nihilistów rozlegają się w cichych legowiskach, a na gościńcach słychać ryk tłumów.”

     Kościół nie może już zaprzeczyć, że nastał koniec wieku, dzień porachunków. Niezależnie bowiem od tego, czy obserwuje on czas z punktu widzenia proroctw, czy też nie, i tak podlega on sądzeniu, którego dzieło zostanie dokonane zanim jeszcze zakończy się okres żniwa.

Kler zajmuje stanowisko i pośrednio dokonuje rozliczenia samego siebie

     Kościół wie, że oczy całego świata są zwrócone na niego. Zdaje sobie sprawę, że jakimś sposobem odkryto, iż nadszedł czas, w którym dzieło nawrócenia świata powinno już zostać niemal w całości wykonane, jeśli rzeczywiście miałoby to być jego misją, jak on sam utrzymuje. Tymczasem kościół nie różni się zbytnio od świata, chyba że tylko pod względem twierdzeń. <str. 169>

     Uznając, że taka jest jego obecna misja, kościół przeoczył rzeczywiste zamierzenie Wieku Ewangelii, tj. “kazanie tej Ewangelii królestwa po wszystkim świecie, na świadectwo wszystkim narodom” oraz wspieranie dzieła powołania i przygotowania “Maluczkiego Stadka”, aby mogło ono (wraz z Panem) ustanowić Tysiącletnie Królestwo, które będzie wtedy błogosławić wszystkie rodzaje ziemi (Mat. 24:14; Dzieje Ap. 15:14-17). Kościół staje w obliczu faktu, że po osiemnastu wiekach znajduje się dalej od celu przyjętego przez siebie zamierzenia, niż na początku pierwszego wieku. W konsekwencji na porządku dnia są obecnie przeprosiny, usprawiedliwienia, podsumowania, ponowne rozliczenia, nowe interpretacje faktów, przesadne prognozy, przewidujące wspaniałe osiągnięcia w najbliższej przyszłości. Wszystko to jest rezultatem ducha dociekliwości i krzyżowego ognia pytań, w jakim obecnie znalazło się chrześcijaństwo, usiłujące się jakoś tłumaczyć przed swymi licznymi oskarżycielami.

     Kościół wpada w wielkie zakłopotanie, gdy usiłuje bronić się przed zarzutem niezgodności swej nauki z uznawanym przez niego wzorcem – Biblią. Nie potrafi on bowiem zaprzeczyć temu, że jego wyznania wiary są sprzeczne. Dlatego ucieka się on do różnych metod, co nie uchodzi uwadze myślących ludzi, którzy przyjmują to jako oznaki wielkiego zamieszania. Wśród wszystkich grup religijnych obserwujemy usilne dążenie do podtrzymywania starych wyznań wiary, ponieważ są one powrozami, które wiążą ludzi, tworząc z nich jedną odrębną organizację. Nagłe pozbycie się tych związków równałoby się z rozwiązaniem organizacji. Dlatego też kler jest szczególnie powściągliwy w omawianiu tych tematów, wstydząc się ich serdecznie, gdy pada na nie przenikliwe światło obecnego dnia sądu.

     Niektórzy tak wstydzą się swych wyznań wiary, że nie bacząc na światową roztropność skłonni byliby je wszystkie odrzucić. Inni są bardziej konserwatywni i sądzą, że roztropniej byłoby pozwolić im przemijać powoli, aby w ich miejsce stopniowo wprowadzać nowe nauki, poprawione i zmienione. Powszechnie znana jest przedłużająca się dyskusja <str. 170> nad zmianą prezbiteriańskiego wyznania wiary. Podobnie jak próby samozwańczych wysokich krytyków, zmierzające do podkopania autorytetu i natchnienia Pisma Świętego i narzucające pogląd o natchnieniu dwudziestego wieku. Wprowadzają oni teorię ewolucji, która całkowicie wywraca Boski plan wybawienia człowieka z upadku Adama, któremu oni zresztą też zaprzeczają. Jest też obszerna klasa kleru, popierająca eklektycznąs, czyli kompromisową teologię, która z natury rzeczy musi być bardzo pobieżna i liberalna, aby uciszyć wszystkie zastrzeżenia ogółu ludzi wierzących, chrześcijan i pogan, by w miarę możliwości “zgromadzić ich wszystkich w jednym obozie”, jak się niektórzy wyrazili. Pewna grupa ludzi szczyci się tym, że uda im się niebawem dokonać wielkich rzeczy, dzięki niedawno ustanowionym instytucjom pośredniczącym, dla których centralną ideą jest unia chrześcijan. Gdy tylko do tego dojdzie – co wedle ich zapewnień jest kwestią najbliższej przyszłości – wtedy cały świat zostanie prędko nawrócony na chrześcijaństwo, twierdzą.

     Zarzut braku pobożności i bogobojnego życia także spotyka się z przechwałkami i chlubieniem się “wieloma cudami”, co często przywołuje skojarzenie z napominającymi słowami Pana zapisanymi w Mat. 7:22,23. Owe przechwałki przynoszą jednak Babilonowi niewielką korzyść, ponieważ brak ducha Bożego i prawa miłości są niestety zbyt boleśnie wyraźne, by można je było ukryć. Jedynym skutkiem tej całej obrony jest jeszcze większe obnażenie opłakanego stanu upadłego kościoła. Gdyby wielkie kościelnictwo miało rzeczywiście być prawdziwym Kościołem Bożym, to trzeba by otwarcie przyznać, że Boski plan wybrania ludu swemu imieniowi nie powiódł się!

    Chociaż kościół usprawiedliwia się, broni, obiecuje i przechwala na te różne sposoby, to jednak jego przywódcy widzą bardzo wyraźnie, że nie będą w stanie na dłuższą metę podtrzymać jego istnienia w sytuacji <str. 171> podziałów, rozerwania i zamieszania, jakie obecnie w nim panują. Są oni świadomi tego, że rozproszenie i upadek muszą niebawem nastąpić, chyba że zostaną podjęte intensywne wysiłki w celu zjednoczenia różnych sekt kościoła, co zapewniłoby mu lepszą pozycję wobec świata, a także zwiększyło możliwości zdobycia władzy. Stąd też tak wiele słyszymy o unii chrześcijańskiej, zaś każdy krok w kierunku jej urzeczywistnienia jest uznawany za dowód wzrostu w duchu miłości i społeczności chrześcijańskiej. Czynnikiem inicjującym ten ruch nie była jednak miłość i poczucie społeczności chrześcijańskiej, ale strach. Wyraźnie widać, że przepowiedziana burza zapalczywości i gniewu zbliża się bardzo szybko i dlatego rozmaite sekty mają poważne wątpliwości, czy będą w stanie ostać się w samotności wobec tego gwałtownego uderzenia.

     W rezultacie wszystkie sekty są przychylne unii, jednak doprowadzenie do niej w obliczu ich sprzecznych wyznań wiary jest rzeczą kłopotliwą. Proponuje się tu różne metody. Jedną z nich jest ubieganie się o zjednoczenie tych sekt, które mają podobne doktryny, jak na przykład poszczególnych odłamów prezbiterian, baptystów, metodystów, katolików itd., co stanowiłoby przygotowanie do szerszego zjednoczenia, które jest proponowane. Inną metodą byłoby pobudzanie w ludziach chęci do zjednoczenia i gotowości do pominięcia doktryn, aby rozciągnąć ową szczodrobliwą społeczność na wszystkich ludzi o wysokiej moralności i zabiegać o ich współpracę w tym, co oni zwą działalnością chrześcijańską. Ten kierunek myślenia ma swych gorących zwolenników szczególnie wśród ludzi młodych i w średnim wieku.

     Pomijanie w ostatnich latach wielu z dyskusyjnych doktryn z przeszłości przyczyniło się do rozwoju w kościele klasy ludzi młodych, którzy najczęściej stają się reprezentantami tendencji “zjednoczeniowych” chrześcijaństwa. Nieświadomi sekciarskich potyczek w przeszłości, nie są oni skrępowani zamieszaniem panującym wśród przedstawicieli starszego pokolenia odnośnie przeznaczenia, wybrania, wolnej łaski itp. Ciągle jednak wyznają oni <str. 172> nauki, które poznali w dzieciństwie (rodem z Rzymu i wieków ciemnoty), jak na przykład nieszczęsną doktrynę o wiecznych mękach dla wszystkich, którzy nie słyszeli albo nie przyjęli Ewangelii w obecnym wieku, albo teorię, że misją Ewangelii jest nawrócenie świata w obecnym wieku, aby go przez to zachować od mąk. Zrzeszają się oni pod różnymi nazwami, jak Young Men’s and Young Women’s Christian Associations [Y.M.C.A. – Stowarzyszenie Chrześcijańskiej Młodzieży Żeńskiej i Męskiej], Christian Endeavor Societies [Stowarzyszenia Dążeń Chrześcijańskich], Epworth Leagues [Liga Epworth], King’s Daughters [Córki Królewskie] czy Salvation Armies [Armie Zbawienia]. Wielu z nich “ma gorliwość ku Bogu, ale nie według wiadomości”.

      Zgodnie ze swymi błędnymi i niebiblijnymi poglądami planują oni “społeczne podźwignięcie świata”, które ma odbyć się niezwłocznie. Godne pochwały jest to, że ich usiłowania nie zmierzają ku złu, ale ku dobru. Ich błąd polega na przeprowadzaniu swych planów, które są może dobre i mądre w pojęciu ludzkim, ale bez wątpienia muszą wydać się nieudolne w obliczu Boskiej mądrości i Boskiego planu, a tylko Jego plan może zostać uwieńczony sukcesem. Wszystkie inne skazane są na niepowodzenie. Byłoby wspaniałym błogosławieństwem dla tych spośród nich, którzy mają szczere intencje, gdyby mogli zrozumieć Boski plan, tj., że obecnie odbywa się selekcja (“wybranie”) i uświęcenie “Maluczkiego Stadka”, a potem nastąpi stopniowe podźwignięcie świata przez skompletowane i wielce wywyższone Maluczkie Stadko, gdy jego członkowie będą królowali z Chrystusem jako współdziedzice Jego Tysiącletniego Królestwa. Gdyby mogli się o tym przekonać, przyniosłoby to, czy też powinno by przynieść, efekt w postaci uświęcenia wszystkich szczerych spośród nich. Bez wątpienia byłaby to jednak skromna mniejszość, jako że większość spośród tych, którzy przyłączają się do takich stowarzyszeń, mają niewątpliwie inne powody, aniżeli całkowite poświęcenie i oddanie się Bogu na służbę – “aż do śmierci”.

     Ci młodzi chrześcijanie, nie korzystając z nauki, jaka płynie z historii kościoła i pomijając doktryny, chętnie ulegają idei “unii”. Wnioskują oni: “Błędem przeszłości były doktryny, które stały się przyczyną podziałów. Teraz więc zjednoczmy <str. 173> się, pomijając doktryny!” Nie zważają oni na to, że podobnie jak dzisiaj, tak i w przeszłości wszyscy chrześcijanie dążyli do jedności, tyle że chcieli ją osiągnąć albo na bazie Prawdy, albo w ogóle. Postępowali oni wedle zasad: “Iżbyście bojowali o wiarę raz świętym podaną”; “A nie spółkujcie z uczynkami niepożytecznemi ciemności, ale je raczej strofujcie” (Judy 3; Efezj. 5:11). Dzisiaj wielu chrześcijan pomija fakt, że pewne doktryny są nieodzowne dla rzeczywistego zjednoczenia prawdziwych chrześcijan – zjednoczenia, które podobałoby się Bogu. Nie dostrzegają oni tego, że błędem przeszłości było zbytnie uprzedzenie chrześcijan, nie będących w stanie poddać swych ulubionych, ludzkich wyznań wiary oraz wszystkich innych doktryn próbie Słowa Bożego w celu dokonania korekty.

     Stąd też proponowana i upragniona unia czy konfederacja pomija nauki Biblijne, podtrzymując nieugięcie doktryny wymyślone przez ludzi, takie jak wieczne męki, wrodzona nieśmiertelność itp.. Unia taka, co do celów i metod zdominowana wyłącznie przez ludzki sposób myślenia, byłaby najniebezpieczniejszą z możliwych rzeczy. Można by mieć pewność, że popadłaby ona w krańcowy błąd, gdyż “nie zostaje w nauce Chrystusowej” i odrzuca “mądrość, która jest z góry”. Zamiast tego opiera się na mądrości swych mędrców, a sprzeciwianie się Boskim radom i metodom jest głupotą, bo “zginie mądrość mądrych jego” (Izaj. 29:14).

     Ponadto pojawiają się też liczne pomysły rozsiewane przez postępowych (?) przedstawicieli kleru i wielu innych co do tego, jaka powinna być natura i misja kościoła w najbliższej przyszłości. Proponują oni, aby kościół zniżył się jeszcze bardziej do pojęć światowych, niż ma to miejsce obecnie. Jego zadaniem wedle nich miałoby być wciąganie do kościoła nie odrodzonego świata i zapewnienie sobie liberalnego patronatu finansowego. Aby zaś tego dokonać, trzeba zapewnić rozrywkę i przyjemności. Któryż prawdziwy chrześcijanin nie byłby przerażony takimi tendencjami, niezależnie od tego, czy obserwuje je w swoim otoczeniu, czy czyta o tym, że mają miejsce gdzie indziej. <str. 174>

     Trudno byłoby oczekiwać bardziej przekonującego dowodu upadku prawdziwej pobożności niż to, co pisze duchowny metodystyczny w czasopiśmie swego kościoła The Northwestern Christian Advocate [Północno-zachodni Orędownik Chrześcijański]. Tekst ten został opatrzony przez wydawcę tytułem: “Przyjazna satyra na sytuację panującą wśród metodystów”. Tym samym wydawca przyznaje, że taka właśnie jest sytuacja. Nie ma zresztą znaczenia, czy jest to potwierdzenie, czy tylko satyra; fakty pozostają faktami niezależnie od tego, kto o nich pisze, tym bardziej, gdy o naturze wyznania wypowiada się sam zainteresowany duchowny na łamach własnego kościelnego czasopisma. Przedrukowujemy ten artykuł w całości. Kursywy pochodzą od naszej redakcji.

Niektóre cechy amerykańskiego ruchu metodystycznego

     “Ożywienie religijne osiemnastego wieku pod kierunkiem Wesley’ów1 i Whitefielda, oczyściło normy moralne Anglosasów i uruchomiło nowe siły przyciągające tych, którzy wcześniej nie interesowali się Ewangelią. Świeccy historycy, tak angielscy jak i amerykańscy, są zgodni co do tego, że wiele tych elementów obecnej machiny kościelnej i systemu doktrynalnego, które pomagają w rozprzestrzenianiu i zasiewaniu naszej cywilizacji, zrodziło się w ruchu zapoczątkowanym przez tych wybitnych myślicieli. Głoszona przez nich i ich następców doktryna ‘wolnej woli’ w połączeniu z rozwojem nowoczesnych doświadczeń w zakresie rządów świeckich stała się jednym z najpopularniejszych dogmatów zajmujących umysły ludzkie. Doktrynę tę szczególnie łatwo przyswoili sobie nasi amerykańscy przodkowie. Ci, którzy zrzucili z pleców jarzmo królów i których napawała odraza na myśl o narodowym kościele ujeżdżanym przez księży, musieli zostać oczarowani doktryną, która odpowiadała ich politycznym aspiracjom, wedle której każdy człowiek jest wolny, by móc kształtować lub zaprzepaścić swój doczesny i przyszły los.

     Charakterystyczna dla metodystów nauka o ‘nowym narodzeniu’, która po ogłoszeniu przez Whitefielda w Nowej Anglii została przyjęta tak, jakby była całkowicie nową, nigdy nie opowiadaną historią, dała takie efekty, że nawet ludzie świeccy i niereligijni spoglądali na nią z aprobatą. Doktryna ta bowiem domagała się nie tylko “odmiany serca”, ale jednocześnie takiej zmiany w codziennym życiu, aby można było po zachowaniu łatwo odróżnić metodystę <str. 175> od człowieka ze świata. Wielkim celem istnienia kościoła było ‘szerzenie wśród narodów świętości zgodnej z Pismem Świętym’. Taki napis nosili oni na swych sztandarach, z tym okrzykiem wojennym odnosili zwycięstwa.

     Inną przyczyną niezwykłego sukcesu ruchu metodystycznego w Stanach Zjednoczonych jest to, że do jego prostego i naturalnego obrządku mile przyjmowani byli zwykli ludzie. Ten pozornie bez znaczenia, ale w istocie bardzo ważny fakt, są w stanie docenić wyłącznie ci, którzy nie byli ćwiczeni w liturgii. Świadomość, że można wejść do kościoła i uczestniczyć w nabożeństwie bez ryzyka ukazania swej nieznajomości jego formy i liturgii, ma wielkie znaczenie, gdy nie ma się ochoty zwracać na siebie uwagi. I tak czysta, niewyszukana forma nabożeństw pierwotnego kościoła amerykańskich metodystów dokładnie odpowiadała potrzebom ludzi, którzy dopiero co porzucili przepych religii Starego Świata. Atłasowe rękawy, święte nakrycia głowy, diademy, korony i szaty nie odpowiadały ich surowym i prostym gustom. Religia, która uczyła, że mogą zwracać się do Wszechmogącego bez żadnego pośrednictwa, podkreślała godność i wspaniałość ich człowieczeństwa oraz odwoływała się do ich potrzeby niezależności.

     Znamienne triumfy tego kościoła można też po części przypisać temu, że nie odkładał on wtedy Mistrzowego bicza z powrózków. W tamtych dniach co pewien czas oczyszczano kościół z ludzi, którzy tylko udawali i nie byli godni się w nim znajdować. Było to bardzo zdrowe nie tylko dla samego kościoła, ale także dla otoczenia, gdyż po burzach, które często towarzyszyły ‘usuwaniu’ niewiernych moralna atmosfera całego sąsiedztwa bywała oczyszczana i nawet szyderca musiał przyznać, że członkostwo w kościele nie jest bez znaczenia.

     Kolejnym czynnikiem współdziałającym w osiągnięciu sukcesu, o którym piszę, był czysto obchodny tryb usługi, która była wtedy udzielana. Nie ulega wątpliwości, że tamte dni miały swoich bohaterów i gigantów moralności. Zdecydowany, mężny człowiek, ogarnięty ideą, że nie posiada on tutaj ‘żadnego trwałego miasta’, który nie zabezpiecza się na stare lata, który nie ubiega się o umowę gwarantującą mu zasiłek albo pensję, który zapiera samego siebie właśnie w tych rzeczach, <str. 176> które są obiektem pożądania i chciwości innych ludzi, który płonie taką gorliwością, że wydaje się, iż niebawem zostanie przez nią całkowicie strawiony, musiał wywierać trwały i korzystny wpływ na ludzi, którzy znajdowali się wokół niego.

     Niemałe znaczenie dla osiągnięcia wiodącej pozycji w Stanach Zjednoczonych miały śpiewy pierwszych Metodystów. Poważne, rozsądne i pełne nauki słowa połączone z melodiami, które żyją i pobudzają, powodowały, że śpiew taki był nie tylko atrakcją muzyczną, ale także ćwiczeniem teologicznym, dzięki któremu ludzie, czasami nawet nieokrzesani, poznawali podstawowe zasady kościoła. Prawda zakorzeniona w duszy dziecka czy dorosłego przez śpiewanie pieśni ma znacznie większą moc przetrwania, niż gdy zostanie wpojona w nauczaniu przedszkolnym czy przy użyciu metody Quincys. W taki sposób bez dyskusji wpajano nauki w umysły dzieci i nowo nawróconych tak, że żadne późniejsze polemiki nie mogły ich naruszyć. Pozostało nam teraz wykazać, że:

Owe składniki powodzenia stały się przestarzałe i że w metodystycznym kościele episkopalnym wprowadzono nowe metody osiągania sukcesu.

     Nie chciałbym tutaj prezentować się jako samochwała, lecz jedynie analizować powszechnie wiadome fakty i przytaczać historię ostatnich lat. Co się tyczy podstawowych nauk, nie ma żadnej zmiany w postawie kościoła, jednak duch i ton, który pobrzmiewa we wszystkich dotyczących go sprawach, już na pierwszy rzut oka świadczy o pojawieniu się współczesnego postępu i niosących światło ulepszeń. Usposobienie i wygląd tego potężnego kościoła zmieniły się do tego stopnia, że wszyscy, którzy interesują się religijnym powodzeniem Ameryki, powinni przeanalizować tę zmianę z niezwykłym zainteresowaniem.

     Sama nauka o nowym narodzeniu – ‘Musicie się znowu narodzić’ – pozostaje nienaruszona, jednak współczesny rozwój sprawił, że kościół zrezygnował z dawnej surowości, która powstrzymywała wielu dobrych ludzi od wstąpienia do jego owczarni, gdyż nie potrafili oni zaakceptować tej nauki, a także nigdy nie posiadali czegoś, co pewnego razu zostało nazwane ‘religią eksperymentalną’. Obecnie często się zdarza, że uniwersaliści i unitarianie utrzymują ze sobą pełną społeczność, co im nie przeszkadza w dzielnym wykonywaniu swoich obowiązków.

     Duchowieństwo jest w wiodących kościołach zbyt ugładzone, kulturalne i za dobrze wychowane, by upierać się przy ‘świętości’ w takim stopniu, w jakim <str. 177> rozumieli tę łaskę ojcowie. Głoszą oni szerzej rozumianą świętość, która ‘nie myśli nic złego’ nawet względem człowieka nie całkiem uświęconego. Bronienie tej nauki, tak jak to czyniono w starych zacofanych czasach, byłoby w obecnej sytuacji niekoniecznie dobrze przyjęte w kołach Chautauquas i w lidze Epworths.

     Nawyk staromodnych, prostych nabożeństw ciągle jeszcze pokutuje wśród ludności wiejskiej, jednak w kręgach kulturalnych, które mają wyrobiony smak muzyczny, plastyczny i literacki – w kościołach miejskich – w wielu przypadkach wymyślne i eleganckie obrządki zajmują miejsce spontanicznych i żarliwych modlitw i okrzyków, charakterystycznych dla pokolenia ojców. Próba sprzeciwu wobec skłonności do takich zmian równałaby się kwestionowaniu wyższości kultury nad nieokrzesaniem i złym wychowaniem.

     Kiedy kościół znajdował się jeszcze na etapie eksperymentów, zachowanie przez przywódców z tamtych czasów pewnej surowości było być może rzeczą słuszną. Wtedy nie było wiele do stracenia. Jednak obecnie rozsądni, dyskretni i roztropni ludzie nie będą ryzykować powodzeniem bogatego i wpływowego kościoła na skutek fanatycznego przestrzegania prawa, które mogłoby zrazić bogatych i mądrych. Jeśli ludzie nie potrafią się dostosować, to na pewno da się dostosować Ewangelię. Kościół został założony po to, by ludzi zbawiać, a nie odstraszać i zniechęcać. I tak nasze ogólniejsze i nowoczesne pojęcia wyparły i przerosły ograniczone i egoistyczne wyobrażenie, że jesteśmy lepsi niż inni ludzie, którzy powinni zostać wykluczeni z naszej społeczności.

     Uczta miłości, ze swoimi dogmatycznymi uprzedzeniami, oraz lekcje zborowe, które były przez wielu stawiane prawie na równi ze spowiedzią, zostały powszechnie zaniechane ze względu na Ligę Epworths i Stowarzyszenia Dążeń Chrześcijańskichs.

     Współczesne kulturalne duchowieństwo bardziej niż kiedykolwiek w historii kościoła odpowiada nakazowi Mistrza, aby byli ‘roztropnymi jako węże a szczerymi jako gołębice’. Któż z nich byłby na tyle szalony, by tak jak dawni kaznodzieje powiedzieć najbogatszemu członkowi kościoła, który opływa w zbytki, żeby sprzedał wszystko co ma, oddał to Bogu i ludzkości, wziął swój krzyż i naśladował Chrystusa? Mógłby przecież odejść zasmucony – mam na myśli kaznodzieję.

     W czasach, gdy ewolucja jest prawem, a rozwój hasłem, należałoby nieustannie ubolewać nad pochopnością i radykalizmem, tymczasem zaś metodystyczny duchowny rzadko czuje się czemukolwiek winny. Szorstki i surowy kaznodzieja, który śmiał oskarżać Boga miłości o to, że jest pełen gniewu, ustąpił teraz miejsca <str. 178> swemu następcy, który jest bardzo staranny, jeśli chodzi o styl, potrafi się elegancko wysławiać oraz wyrażać swe myśli, uczucia i emocje w sposób poetycki i nieagresywny.

     ‘Limit czasowy’, który ogranicza długość kadencji duchownego na jednym stanowisku do pięciu lat, zostanie zaniechany na najbliższej Konferencji Powszechnej w 1896 roku. Na początku kadencja wynosiła jedynie sześć miesięcy. Okres ten został następnie przedłużony do roku, potem do trzech i na koniec do pięciu lat. Jednak rządzące, oświecone kręgi kościelne doszły do wniosku, że jeśli społeczne osiągnięcia i pozycja ich kościoła ma pozytywnie wypaść w porównaniu z innymi kościołami, to jego duchowieństwu trzeba nadać trwały charakter, tak aby solidni kaznodzieje mogli stawać się ośrodkami życia społecznego i kulturalnego. Trzeba tu bowiem pamiętać, że do obowiązków współczesnego kaznodziei nie należy już, tak jak to niegdyś bywało, prowadzenie przewlekłych zebrań i funkcja ewangelisty. Najłatwiej jest się o tym przekonać samym mówcom. Wielcy kaznodzieje odrodzenia byli pożądanymi głosicielami, o których ubiegały się wszystkie kościoły, a na dorocznych konferencjach mieli oni zwyczaj zdawania sprawozdań z liczby nawróceń w ciągu roku. Obecnie zaś ani ludzie, ani kapłani nie mają już takich entuzjastycznych i ekscentrycznych pomysłów. Wielkie kościoły poszukują kaznodziei, którzy potrafiliby zaspokoić oczekiwania natury estetycznej, odeprzeć ataki współ­czesnego sceptycyzmu i ujmować ludzi wykształconych i ogładzonych. Na dorocznych konferencjach głosiciel podkreśla w raporcie, ile udało mu się zebrać misjonarskich składek. Współczesny kaznodzieja metodystyczny jest wyśmienitym specjalistą od zbierania pieniędzy, docierającym dzięki temu do samego serca ludzi, czego nie udałoby mu się zapewne dokonać przy pomocy staromodnych napomnień i wezwań.

     Jakże wspaniała jest nauka, którą tak dobrze opanowali przewodnicy myśli chrześcijańskiej, a mianowicie, że Ewangelia nigdy nie powinna razić gustu wykształconego i kulturalnego człowieka. Dla kościoła, który tak elastycznie potrafi dostosować się do epoki, bramy przyszłości stoją otworem, witając go radosnym pozdrowieniem. Czyż można znaleźć dla niego lepsze motto, jak posłannictwo anioła śpiewającego: ‘A na ziemi pokój, w ludziach dobre upodobanie’. Pastor Charles A. Crane.”

     Poniższe słowa autorstwa biskupa R. S. Fostera z kościoła Metodystyczno-episkopalnego cytujemy za Gospel Trumpet [Trąba Ewangeliczna]. Przynoszą one to samo świadectwo, jego język jest jednak zupełnie inny. Dla niektórych był on zdaje się zbyt dosłowny, skoro po opublikowaniu tego tekstu jego autora posłano na emeryturę wbrew jego życzeniu i pomimo jego łez. <str. 179>

Biskup Foster mówi:

     “Kościół Boży zabiega dzisiaj o względy świata. Jego członkowie usiłują poniżyć go do poziomu bezbożności. Bale, teatry, naga i niemoralna sztuka, społeczne luksusy z towarzyszącą im luźną moralnością torują sobie drogę do najtajniejszych zakamarków kościoła. Chcąc zaś uczynić zadość całej tej światowości, chrześcijanie kładą wielki nacisk na obchodzenie wielkiego postu, Wielkanocy, wielkiego piątku i na ozdabianie kościoła. To jest stara sztuczka Szatana. O tę skałę rozbił się kościół żydowski. Ona stała się też przyczyną katastrofy kościoła rzymskiego. Teraz zaś ten sam los dosięgnie kościół protestancki.

      Największe zagrożenia to naszym zdaniem: dostosowywanie się do tego świata, zaniedbywanie ubogich, zastępowanie prawdziwej pobożności jej pozorami, zaniechanie dyscypliny, najemne duchowieństwo, nieczysta Ewangelia, czyli wszystko to, co w sumie składa się na nowoczesny, modny kościół. Trudno uwierzyć, że i metodyści mieli podlegać tym zjawiskom, zaś to, że ich pierwsze oznaki pojawią się zaledwie sto lat po ‘postawieniu żagli’, wydaje się niemal cudem historycznym. A przecież wystarczy się rozejrzeć dokoła siebie, aby zobaczyć, że takie są fakty.

     Czyż metodyści nie gwałcą zasad Słowa Bożego i swej własnej karności nosząc ekstrawaganckie i modne ubrania, tak jak to czynią inne grupy społeczne? Czyż kobiety, a często nawet żony i córki pastorów, nie przyozdabiają się ‘złotem albo perłami, albo szatami kosztownymi’? Czy obecnie owe proste ubiory, których noszenie zalecał John Wesley, biskup Asbury, a które ubierały Hester Ann Rogers, Lady Huntington i wiele innych równie dystyngowanych dam, miałyby być uważane w kręgach metodystycznych za przejaw fanatyzmu? Czy ktoś wchodząc do kościoła metodystycznego w jednym z wielkich miast będzie w stanie po odzieży noszonej przez wiernych zorientować się, że nie znalazł się w teatrze albo na balu? Czy w muzyce nie dostrzegamy światowości? Chóry w wyszukanych i ozdobnych strojach, których członkowie w wielu przypadkach nie wyznają żadnej religii, a często bywają nawet szyderczymi sceptykami, odgrywają chłodne, artystyczne, operowe przedstawienia, które mają tyle wspólnego z duchową czcią dla Boga, co opera czy teatr. W takim światowym przedstawieniu duchowość jest zamrożona na śmierć.

     Dawniej każdy metodysta uczestniczył w tak zwanej ‘lekcji’, dając świadectwo o swoich doświadczeniach religijnych. Obecnie w takich ‘lekcjach’ zborowych <str. 180> uczestniczą jedynie nieliczni, a w wielu kościołach w ogóle zaniechano tych spotkań. Rzadko uczestniczą w nich także zarządcy, członkowie rad i przywódcy kościoła. Dawniej prawie każdy metodysta modlił się, dawał świadectwo, czy napominał w trakcie zgromadzeń modlitewnych. Dzisiaj można usłyszeć bardzo niewielu. Dawniej słyszało się okrzyki uwielbienia, obecnie takie demonstracyjne okazywanie świętego entuzjazmu i radości uznawane jest za fanatyzm.

     Światowe zebrania towarzyskie, święta, festyny, koncerty i inne temu podobne imprezy zajęły miejsce dawniejszych nabożeństw religijnych, lekcji i zebrań modlitewnych.

     Jakże słuszne okazuje się stwierdzenie, że karność metodystów stała się martwą literą. Przepisy tego kościoła zabraniają noszenia złota, pereł i kosztownych szat, jednak nikt nie próbuje nawet myśleć o ukaraniu tych, którzy je łamią. Przepisy zakazują czytania książek i brania udziału w rozrywkach, które nie służą pobożności, a tymczasem sam kościół urządza przedstawienia, swawole, festyny i święta, które rujnują duchowe życie młodych i starych. Stopień nasilenia się tych zjawisk jest dzisiaj zatrważający.

     Pierwsi duchowni metodystyczni byli zdecydowani ponosić ofiary i cierpieć dla Chrystusa. Nie starali się o pozycje, które zapewniałyby im dobrobyt i wygodę, lecz znosili niedostatek i cierpienia. Nie chlubili się wysokimi pensjami, eleganckimi plebaniami, elitarnymi zgromadzeniami, ale duszami, które zostały pozyskane dla Jezusa. Jakże to się zmieniło! Płatne, najemne duchowieństwo będzie naturalnie słabe, nieśmiałe, służalcze, pracujące tylko w określonych godzinach, bez wiary, wytrwałości i świętej mocy. Dawniej ruch metodystyczny zasadzał się na jednej wielkiej wspólnie rozumianej prawdzie. Obecnie zza kazalnic słyszy się ogólnikowe stwierdzenia i popularne odczyty. Chwalebna nauka o zupełnym uświęceniu jest rzadko wspominana, rzadko też za kazalnicami wydaje się jej świadectwo.”

     Wysiłek, jaki podejmuje się w kierunku pozyskania sympatii i współpracy młodych ludzi w kościołach na rzecz idei zjednoczenia religijnego poprzez zacieśnianie więzów społecznych między nimi oraz unikanie sporów religijnych i nauczania doktryn, jest bardzo wielki. Jednak jeszcze większy nacisk kładzie się na wzbudzenie sympatii do ruchu zjednoczeniowego wśród dorosłych. Przy realizacji tego planu pracują wspólnie przywódcy wszystkich grup wyznaniowych. Wielka liczba pomniejszych dążeń doprowadziła <str. 181> do powołania wielkiego Parlamentu Religii, którego posiedzenie odbyło się w Chicago w lecie 1893 roku. Temat posiedzenia Parlamentu był bardzo wyraźnie określony w umysłach przywódców i został bardzo konkretnie sformułowany. Jednak członkowie kościołów podążyli za swymi przywódcami najwyraźniej bez najmniejszego zastanowienia się nad przyjętą zasadą, a mianowicie wielkim kompromisem chrześcijaństwa ze wszystkim, co niechrześcijańskie. Tymczasem planowane jest już dalsze rozszerzenie tego ruchu do wymiaru ogólnoświatowej federacji wszystkich grup religijnych, której spotkanie miałoby się odbyć w roku 1913. Mając na uwadze, że Unia Chrześcijańska jest aktywnie spychana w stronę takiego właśnie kompromisu, zachęcamy wszystkich, którzy pragną pozostać lojalni wobec Boga, by dobrze rozważyli zasady, którymi kierują się ich religijni przywódcy.

     Doktor teologii, pastor J. H. Barrows, przywódca duchowy chicagowskiego Światowego Parlamentu Religii, angażując się na rzecz doprowadzenia do poszerzenia tego forum, miał według relacji dziennika wydawanego w San Francisco następująco wyrazić się wobec przedstawiciela tej gazety odnośnie szczególnej pracy, jaka ma niebawem zostać przeprowadzona w społeczności religijnej. Cytujemy:

     “Do zjednoczenia wielu religii”, wyraził się krótko, “dojdzie na jeden z dwóch sposobów. Pierwszy polegałby na rozpoczęciu zjednoczenia od tych kościołów, które są najbardziej zbliżone w kwestiach wiary i nauki. Mogłoby to objąć na przykład rozmaite odłamy ruchu metodystycznego i prezbiteriańskiego. Następnie, gdy sekty te wzajemnie się zjednoczą, protestantyzm w ogólności ulegnie tendencjom zjednoczeniowym. W tym procesie edukacyjnym katolicy i protestanci stwierdzą, że różnice między nimi nie są aż tak zasadnicze i rozpoczną proces pojednania. Gdy to się dokona, zjednoczenie z różnymi innymi religiami [islamem, buddyzmem, braminizmems, konfucjanizmems itp. – czyli religiami pogańskimi] będzie już tylko kwestią czasu.

     Drugi sposób polegałby na początkowym zjednoczeniu religii i kościołów w ramach świeckich na bazie wartości etycznych, czego zwolennikiem był pan Stead [ofiara katastrofy Titanica, spirytysta]. Organizacje religijne mają wspólne interesy i zobowiązania wobec społeczności, w których istnieją. Możliwa byłaby więc federacja w imię realizacji wspólnych <str. 182> celów. Osobiście upatruję możliwości zjednoczenia raczej na drodze pierwszego procesu. Jakby się jednak sprawy nie ułożyły, kongresy religii zaczynają nabierać kształ­tu. Pastor Theodor E. Seward donosi o wielkim i doniosłym sukcesie swego ‘Braterstwa Unii Chrześcijańskiej’ z Nowego Jorku, gdy tymczasem w Chicago, pod przywództwem C. C. Bonney, założono ostatnio wielki i żywotny ruch o nazwie ‘Stowarzyszenie na Rzecz Promocji Unii Religijnej’.”

Wielki Parlament Religii

     Chicago Herald, z przychylnością pisząc na temat posiedzeń Parlamentu, stwierdza (kursywy pochodzą od naszej redakcji):

     “Jeszcze nigdy od czasu pomieszania w Babel nie stanęło tak wiele religii i wyznań ramię w ramię, ręka w rękę i nieomal serce w serce, jak to miało miejsce w wielkim amfiteatrze wczoraj wieczorem. Od czasu, gdy zaczęto spisywać historię, nie zdarzyło się jeszcze, by tak wielu różniących się od siebie przedstawicieli ludzkości zostało w takim stopniu powiązanych złotymi łańcuchami miłości. Narody ziemi, wyznania chrześcijańskie, buddyści i baptyści, mahometanie i metodyści, katolicy i konfucjaniścis, braminis i unitarianies, wyznawcy shintos i członkowie kościoła episkopalnego, prezbiterianie i panteiścis, monoteiści i politeiści, reprezentujący wszelkie odcienie myśli i uwarunkowania ludzkości, spotkali się w końcu i połączyli więzami sympatii, człowieczeństwa i poszanowania.”

     Jakże znamienny jest fakt, że nawet tak entuzjastyczny zwolennik wielkiego Parlamentu został zmuszony, by sięgnąć pamięcią wstecz i przypomnieć sobie pamiętne wydarzenie pomieszania języków w Babel! Czyż nie wygląda to tak, jakby podświadomie rozpoznał on w Parlamencie znamienne wypełnienie tamtego obrazu?

     Pastor Barrows, którego słowa zacytowaliśmy powyżej, z entuzjazmem wyrażał się o przyjaznych stosunkach między duchownymi protestanckimi, katolickimi księżmi, judaistycznymi rabinami oraz w gruncie rzeczy między przywódcami każdego rodzaju religii, które wyrażały się przez ich stosunek do wielkiego chicagowskiego Parlamentu. Powiedział on:

     “Przestarzały pogląd, jakoby religia, którą ja wyznaję, była jedyną słuszną religią, wyszedł już z mody. W każdej religii jest coś, czego <str. 183> można się od niej nauczyć, zaś żaden człowiek nie jest godzien swej religii, jeśli nie potrafi ująć drugiego człowieka za rękę, uznając go za brata. Ktoś powiedział, że najwyższy czas, by na czoło wysunęła się najlepsza religia. Minęły zaś czasy, gdy ludzie mogli się pysznić wyższością swojej wyjątkowej religii. Tutaj znajdą się mędrcy, uczeni i książęta Wschodu w przyjacielskim związku z arcybiskupem, rabinem, misjonarzem, kaznodzieją i księdzem. Na tym kongresie po raz pierwszy usiądą oni obok siebie. Mamy nadzieję, że pomoże to przełamać bariery wyznaniowe.”

Pastor T. Chalmers z Kościoła Uczniów powiedział:

     “Pierwszy Parlament Religii zdaje się być zapowiedzią jeszcze większego braterstwa – braterstwa, które połączy wszystko, co najlepsze w jedną światową religię. Nie będzie to jedyna religia, ale jedność wszystkich wielkich historycznych wierzeń. Niewykluczone, że pod wpływem tej perspektywicznej nadziei, będziemy zmuszeni posługiwać się nieco innym słownictwem i mówić raczej o jedności religii a nie o jedności chrześcijaństwa. Cieszę się jednak, że dojdzie do kontaktów między wszystkimi wielkimi kultami religijnymi i że Jezus znajdzie swoje miejsce w towarzystwie Buddy, Konfucjusza i Zaratustrys.”

Także New York Sun pisał na ten temat w artykule redakcyjnym.

     “Trudno jest dokładnie zrozumieć, jakie cele stawia sobie Parlament. Możliwe jednak, że chicagowską ideą jest powołanie nowej i złożonej religii, która będzie obejmowała i satysfakcjonowała całą różnorodność poglądów religijnych i niereligijnych. Zbudowanie takiej eklektycznejs religii, która by zadowoliła wszystkich, jest wielkim przedsięwzięciem, ale Chicago jest dobrej myśli.”

     Byłoby doprawdy dziwne, gdyby się nagle miało okazać, że duch Chrystusowy i duch tego świata są ze sobą zgodne, a ludzie o przeciwnych poglądach osiągnęli jedność. Tak jednak się nie stanie. Nadal pozostaje prawdą stwierdzenie, że duch tego świata oznacza nieprzyjaźń względem Boga (Jak. 4:4), że światowe teorie i filozofie są próżne i niedorzeczne, a jedyną natchnioną przez Boga Prawdą, jest objawienie, które zawarł On wyłącznie w natchnionym Piśmie Świętym, sporządzonym ręką apostołów i proroków. <str. 184>

     Jednym z celów, które obrał Parlament, było według jego prezydenta pana Bonney’a zgromadzenie światowych religii na spotkaniu, “gdzie mogłyby zostać przedstawione wspólne cele i podstawy do osiągnięcia jedności oraz mógłby być przeanalizowany zadziwiający postęp religijny dziewiętnastego stulecia.”

     Rzeczywistym i jedynym celem tej analizy było niezaprzeczalnie wyjście naprzeciw wątpliwościom naszych czasów, czyli godziny sądu. Chodziło o to, by na ile tylko możliwe zademonstrować rozwój kościoła oraz pobudzić nadzieję, że po wszystkich pozornych niepowodzeniach chrześcijaństwa kościół znalazł się w przededniu potężnego zwycięstwa, że wkrótce, już niebawem, dokona się jego misja nawrócenia świata, którą sam sobie przypisał. Zważcie jednak na sposób, w jaki proponuje on wykonanie tego zadania, przekonajcie się, że nie stanie się to w duchu prawdy i sprawiedliwości, ale ustępstwa, zakłamania i oszustwa. Celem obranym przez Parlament jest bratanie się i zjednoczenie religijne. Wyraźnie widoczne jest także usilne dążenie do osiągnięcia tego celu za wszelką cenę. Jak wynika z przytoczonego powyżej cytatu, uczestnicy Parlamentu byli wręcz gotowi dokonać zmian w terminologii, tak by zaakceptowali ją wyznawcy religii pogańskich i można było nazwać taką jedność unią religijną, wyrzekając się swego odpychającego imienia – chrześcijanin. Zupełnie nie przeszkadzało im to, że Jezus musi zniżyć się z piedestału swej wyższości i stanąć nisko w rzędzie między pogańskimi mędrcami: Buddą, Konfucjuszems i Zaratustrąs. Nastrój niepewności, zamieszania, ustępstwa i powszechnego braku wiary ze strony protestanckich chrześcijan oraz duch chełpliwości, skłonności do pouczania i poczucia władzy ze strony rzymskich katolików i wszystkich innych religii są znamiennymi cechami wielkiego Parlamentu. Jego pierwsze posiedzenie zostało rozpoczęte modlitwą rzymskokatolickiego kardynała Gibbonsa, zaś na zakończenie ostatniego posiedzenia modlitwę dziękczynną odmówił rzymskokatolicki biskup Keane. W trakcie ostatniego posiedzenia owemu pstrokatemu zgromadzeniu udzielił błogosławieństwa japoński kapłan wyznania shintos <str. 185> w imieniu ośmiu milionów bóstw.

     Pastor Barrows przez dwa lata poprzedzające konferencję był w kontakcie z przedstawicielami pogan w innych krajach i wołał na cały świat, do wszystkich pogańskich kapłanów i apostołów, jak niegdyś Macedończyk do św. Pawła: “Przepraw się, a ratuj nas!” Znamienne jest to, że okrzyk ten wyszedł z kościoła prezbiteriańskiego, który przez wiele minionych lat przechodził przez ognistą próbę sądu. Także i to świadczyło o zamieszaniu i niepokoju, jaki panuje w tym ugrupowaniu religijnym jak i całym chrześcijaństwie. Całe chrześcijaństwo było też gotowe do odbycia owego wielkiego zgromadzenia.

     Przez siedemnaście dni przedstawiciele wszystkich wyznań chrześcijańskich radzili razem z przedstawicielami wszelkich odmian religii pogańskich, do których mówcy chrześcijańscy wielokrotnie zwracali się w pochlebny sposób, używając określenia “mędrcy ze wschodu”. Wyrażenie to zostało zapożyczone z Pisma Świętego, gdzie było ono jednak użyte w zastosowaniu do zupełnie innej klasy ludzi, do tych nielicznych, którzy z przekonaniem uwierzyli Bogu i prorokom izraelskim, zapowiadającym przyjście Pomazańca Pańskiego, do tych, którzy w cierpliwości oczekiwali i wypatrywali Jego nadejścia nie dając wiary zwodniczym duchom światowej mądrości, która nie wynikała z poznania Boga. Takim to prawdziwym mędrcom, cechującym się mimo to niezwykłą pokorą, Bóg objawił błogosławione poselstwo pokoju i nadziei.

     Tematem, który został wybrany na ostatnie posiedzenie, było zagadnienie “Religijnego zjednoczenia całej rodziny ludzkiej”, w ramach którego zastanawiano się nad “elementami doskonałej religii uznanymi i przedstawionymi w różnych wierzeniach” w celu określenia “cech charakterystycznych ostatecznej religii” oraz “centrum przyszłej jedności religijnej ludzkości”.

     Czyżby więc z takich oświadczeń chrześcijańskich (?) duchownych miało wynikać, że nawet w tym ostatecznym czasie nie są oni w stanie określić, jakie <str. 186> powinno być centrum religijnej jedności albo że nie potrafią scharakteryzować doskonałej religii? Czyż doprawdy tak wielką wartość przedstawia dla nich jakaś “światowa religia”, że skłonni są poświęcić dla niej niektóre, albo i wszystkie, zasady prawdziwego chrześcijaństwa, a nawet jeśli to okaże się konieczne, także i samą nazwę “chrześcijanie”? A przecież wyznają oni, że byliby gotowi i na to. “Z ust twoich sądzę cię, zły [i gnuśny] sługo”, mówi Pan. Poprzednie dni konferencji poświęcone były na przedstawienie rozmaitych religii przez ich odnośnych przedstawicieli.

     Zamysł ten był śmiały i niebezpieczny, ale dzięki temu dawał każdemu prawdziwemu dziecku Bożemu szansę dostrzeżenia szereg faktów, które dzięki niemu zostały objawione, a mianowicie: (1) że nominalny kościół chrześcijański stracił już niemal nadzieję, iż może ostać się na badawczym sądzie tego dnia, kiedy “Pan ma spór z ludem swoim”, z nominalnym duchowym Izraelem (Mich. 6:1,2); (2) że zamiast żałować swego sprzeniewierzenia się oraz braku wiary, gorliwości i pobożności, aby w ten sposób starać się o powrót do łaski Bożej, usiłują oni przez pewnego rodzaju unię czy współpracę popierać się wzajemnie i wołać o wsparcie pogańskiego świata, który miałby im pomóc przeciwstawić się sądom Pańskim, obnażającym błędy ich ludzkich wyznań wiary oraz fał­szywe wyobrażenie o godności Boskiego charakteru; (3) że są oni skłonni pójść na ustępstwa kosztem Chrystusa i Jego Ewangelii po to, by pozyskać przyjaźń świata i korzystać z jego władzy i wpływu; (4) że ich ślepota jest tak daleko posunięta, iż nie są w stanie odróżnić prawdy od błędu i ducha prawdy od ducha tego świata oraz (5) że stracili oni już z oczu nauki Chrystusowe.

     Niewątpliwie kościół nominalny otrzyma doraźną pomoc od tych, u których jej tak energicznie poszukuje. Będzie to jednak tylko krok przygotowawczy, prowadzący do tego, że cały świat będzie miał udział w gwałtownej zagładzie Babilonu. To właśnie dlatego królowie, kupcy <str. 187> i handlarze z całego świata będą płakać i narzekać nad tym wielkim miastem (Obj. 18:9,11,17-19).

     Przyglądając się obradom wielkiego Parlamentu, zmuszeni jesteśmy zwrócić uwagę na pewne znamienne zjawiska: (1) na skłonność do powątpiewania i do pójścia na kompromis; postawa ta cechuje całe nominalne chrześcijaństwo z wyjątkiem kościoła rzymskokatolickiego i kościoła greckokatolickiego, (2) na pewność siebie i apodyktyczność katolicyzmu i wszystkich innych religii, (3) na wyraźnie zarysowaną różnicę, zauważaną przez pogańskich mędrców, miedzy tym chrześcijaństwem, które wynika z nauk Biblii, a tym, które propagują chrześcijańscy misjonarze, głoszący w obcych krajach wraz z Biblią swe nierozsądne i wzajemnie sprzeczne wyznania wiary, (4) na to, jak poganie oceniają działalność misjonarską i jej przyszłość w swoich krajach, (5) na wpływ Biblii na mieszkańców obcych krajów, niezależnie od mylnych interpretacji, które są tam rozpowszechniane, (6) na obecne oddziaływanie i przewidywalne następstwa wielkiego Parlamentu, (7) na jego ogólną formę, ocenianą z proroczego punktu widzenia.

Ustępstwa kosztem Prawdy

     Wielki Parlament religijny został zwołany przez chrześcijan, a dokładniej przez protestantów. Odbył się on w kraju z wyznania protestanckim. Przewodniczyli w nim protestanccy chrześcijanie. Tak więc odpowiedzialność za posiedzenia Parlamentu spada na protestantów. Można się więc przekonać, jak bardzo protestantyzm przepojony jest duchem ustępstw i braku wiary. Parlament ów był gotów pójść na ustępstwa kosztem Chrystusa i Jego Ewangelii, byle tylko pozyskać przyjaźń Antychrysta i pogaństwa. Przywilej wygłoszenia przemówień na otwarcie i zakończenie Parlamentu został powierzony przedstawicielom papiestwa. Godne uwagi jest też to, że przedstawiciele narodów pogańskich mieli możliwość szczegółowego przedstawienia <str. 188> swoich wierzeń przy jednoczesnym braku systematycznej prezentacji poglądów chrześcijaństwa na jakimkolwiek z etapów, mimo że chrześcijanie wygłaszali wykłady na rozmaite tematy. Jakże osobliwe wydaje się to, że w tym gronie przeoczono i zmarnowano tak wspaniałą okazję głoszenia Ewangelii Chrystusowej inteligentnym i wpływowym przedstawicielom pogan. Czyżby ci, którzy mienią się być przedstawicielami Ewangelii Chrystusowej wstydzili się tego, co wyznają (Rzym. 1:16). Przeważającą część wykładów wygłosili członkowie kościoła rzymskokatolickiego, którzy aż szesnaście razy zabierali głos na posiedzeniach Parlamentu.

     Ale nie tylko to, byli tam i tacy wyznawcy chrześcijaństwa, którzy z wielkim zapałem podejmowali wysiłek pogrzebania fundamentalnych prawd chrześcijaństwa. Opowiadali oni przedstawicielom pogan o swoich wątpliwościach co do nieomylności chrześcijańskiego Pisma Świętego. Twierdzili, że przyjmując Biblię należy mieć na uwadze duży stopień tolerancji błędu oraz że dopełnieniem jej nauki jest ludzki rozsądek i filozofia, które decydują o tym, czy nauki biblijne należy przyjąć czy odrzucić. Byli tam tacy, którzy uznając samych siebie za prawowiernych chrześcijan odrzucali naukę o okupie, która jest jedynym fundamentem prawdziwej wiary chrześcijańskiej. Inni, zaprzeczając nauce o upadku człowieka, głosili sprzeciwiającą się jej teorię ewolucji, wedle której człowiek nigdy nie był doskonałym stworzeniem, nigdy nie upadł i w rezultacie nie potrzebował żadnego odkupiciela. Według tej teorii człowiek od czasu stworzenia jako istota o niskim poziomie rozwoju, dalekim od “podobieństwa Bożego”, stopniowo rozwijał się i nadal podlega procesowi ewolucji, którego prawem jest przetrwanie najsilniejszych. Pogląd ten, cał­kowicie przeciwny Biblii, nauce o okupie i restytucji, zdobył sobie największą popularność.

     Poniżej zamieszczamy kilka krótkich cytatów obrazujących protestanckie skłonności do ustępstw, zarówno wobec wielkiego systemu Antychrysta, kościoła <str. 189> rzymskiego, jak i wobec wierzeń niechrześcijańskich.

     Posłuchajmy jak dr Charles A. Briggs, profesor Prezbiteriańskiego Seminarium Teologicznego, występuje przeciwko Pismu Świętemu. Przewodniczący dr Barrows przedstawiając owego dżentelmena stwierdził, że “jego nauczanie, odwaga oraz wierność swym przekonaniom zapewnia mu bardzo wysoką pozycję w uniwersalnym kościele”. Słowa te zostały przyjęte burzliwymi oklaskami. Oto co powiedział:

     “Wszystko, czego możemy oczekiwać od Biblii, to natchnienie i dokładność tych zapisów, które mogą mieć znaczenie, jako lekcja religijna. Bóg jest prawdziwy i nie może kłamać, nie może On zwodzić i oszukiwać swych stworzeń. Czyż jednak nieograniczony Bóg, przemawiając do ograniczonego człowieka, musi używać słów, które nie zawierają błędu? [Cóż za absurdalne pytanie! Jeśli Bóg nie mówi prawdy, to nie jest prawdziwym Bogiem.] Zależy to nie tylko od Boga, który przemawia, ale także od słuchającego człowieka i od środków porozumiewania się między Bogiem i człowiekiem. Wpierw trzeba wykazać zdolność człowieka do przyjęcia słowa, aby można było mieć pewność, że poprawnie je przekazał. [Ten “wykształcony i czcigodny” (?) profesor teologii powinien był pamiętać, że Bóg ma możliwość dobrania sobie właściwych instrumentów dla przekazania swej Prawdy, a także potrafi w odpowiedni sposób ją wyrazić. A że tak uczynił, jest rzeczą zupełnie oczywistą dla każdego szczerego studenta Jego Słowa. Taki argument, który ma na celu podkopanie autorytetu Pisma Świętego, jest jedynie wybiegiem i był obelgą dla inteligencji oświeconego audytorium.] Natchnienie Pisma Świętego nie oznacza jego nieomylności w każdym szczególe.”

     Posłuchajmy pastora Theodora Mungera z New Haven, jak detronizuje Chrystusa i wywyższa na Jego miejsce biedną upadłą ludzkość. Oto co powiedział:

     “Chrystus jest czymś więcej niż tylko Judejczykiem zabitym na Kalwarii. Chrystus, to ludzkość, która rozwija się objęta władzą i łaską Boga, zaś każda książka powstała pod wpływem natchnienia wynikającego z tego faktu [nie tego, że Jezus był pomazanym Synem Bożym, ale że Chrystusa Pomazańca tworzy cała rozwinięta ludzkość] zalicza się do literatury chrześcijańskiej.”

     Dla przykładu wymienił on Dantego, Szekspira, Goethego, Shelley’a, Matthew Arnolda, Emersona i innych, a następnie dodał: <str. 190>

     “Literatura – z niewielkimi wyjątkami – cała natchniona literatura rzetelnie opiera się na humanizmie i obstaje przy nim na podstawie etyki i ze względu na cele etyczne – i to jest samo sedno chrześcijaństwa. (…) Teologia, obstająca przy istnieniu transcendentnego Boga, który zasiada gdzieś ponad światem i przędzie nić jego losów, nie znajduje zrozumienia u tych myślicieli, którzy wyrażali się w literaturze. Poeta, geniusz, głęboki i uniwersalny myśliciel przechodzą obok. Stoją oni zbyt blisko Boga, aby dać się zwieść takiej interpretacji Jego prawdy.”

Pastor dr Rexford z Bostonu (uniwersalistas) stwierdził:

     “Pragnąłbym, byśmy wszyscy mogli wyznać, że szczery kult religijny, niezależnie od tego, kto i gdzie go wyznaje, jest prawdziwym kultem religijnym. (…) Stwierdzam, że niepisanym, lecz dominującym wyznaniem naszych czasów jest to, że każdy religijny człowiek pochylający się przed tym Najlepszym, o czym wie, i kroczący wiernie w blasku najczystszego światła, które mu przyświeca, ma przystęp do najwyższego błogosławieństwa niebios.”

     Z pewnością zagrał on na najczulszej strunie dominujących obecnie uczuć religijnych. Tylko czy w taki sposób przemawiał apostoł Paweł do czcicieli “nieznanego Boga” na Wzgórzu Marsa? Czy Eliasz bronił w taki sposób kapłanów Baala? Św. Paweł oświadcza, że przystęp do Boga możemy mieć tylko przez wiarę w Chrystusową ofiarę za nasze grzechy. Zaś św. Piotr powiada: “Nie masz żadnego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które byśmy mogli być zbawieni” (Dzieje Ap. 4:12; 17:23-31; 1 Król. 18:21,22).

     Posłuchajmy, jak pastor Lyman Abbot, wydawca czasopisma Outlook [Perspektwy], a wcześniej pastor kościoła Plymouth na Brooklynie w Nowym Jorku, stwierdza, że cały kościół posiada to samo Boskie natchnienie, które działając w Chrystusie i dwunastu apostołach zapewniło powstanie Nowego Testamentu, przez które człowiek Boży może być dostatecznie wyćwiczony (2 Tym. 3:17). Powiada on:

     “Nie uważamy, że Bóg przemawiał wyłącznie w Palestynie do garstki ludzi w niewielkiej prowincji. Nie uważamy, by Bóg przemawiał wyłącznie w chrześcijaństwie, a gdzie indziej był niemy. Nie! Wierzymy, że jest on Bogiem przemawiającym w każdym czasie i w każdym wieku.” <str. 191>

     W takim razie, w jaki sposób przemawiał On do proroków Baala? On nie objawił się nikomu oprócz swego ludu wybranego – cielesnemu Izraelowi w Wieku Żydowskim i duchowemu Izraelowi w Wieku Ewangelii. “Tylkom was samych poznał ze wszystkich rodzajów ziemi” (Amos 3:2; 1 Kor. 2:6-10).

List od pani Somerset z Anglii, przeczytany i poprzedzony pochlebnym wstępem przez przewodniczącego Barrowsa, stwierdza, jakie ustępstwa zostały poczynione względem kościoła rzymskiego.

     “Sympatyzuję z każdym wysiłkiem, który skłania ludzi do tego, by ich sposób myślenia budował zgodę, a nie powiększał antagonizmy. (…) Jedyną drogą do zjednoczenia jest całkowite zaniechanie poruszania tematów, w których wystąpią niezmienne różnice stanowisk. Prawdopodobnie najistotniejszym z nich jest historyczny episkopat, jednak fakt, że on w to wierzy, a ja nie, nie powinien przeszkodzić wspaniałemu i dobremu kapłanowi, jakim jest arcybiskup Irlandii, w udzieleniu mi pomocy, już nie jako protestanckiej kobiecie, ale jako działaczce na rzecz wstrzemięźliwości. Zasada ta była prawdą w Anglii za czasów nieodżałowanego przywódcy, kardynała Manninga, pozostaje też prawdą dzisiaj, gdy prałatem jest ksiądz Nugent z Liverpoolu, kapłan ludu, powszechnie szanowany i kochany. Uzgodnienie stanowiska w kwestii praktycznej realizacji złotej reguły, którą Konfucjuszs wyraził w formie negatywnej, a Chrystus w pozytywnej, sprawi, że wszyscy znajdziemy się w jednym obozie.”

     Nauka o zastępczym pojednaniu była rzadko wspominana, a przez wielu została wręcz zignorowana jako relikt przeszłości, który nie jest godny oświecenia dziewiętnastego wieku. W jej obronie podniosło się zaledwie kilka głosów, które jednak stanowiły nie liczącą się mniejszość i zostały wyraźnie zlekceważone. W mniejszości tej znalazł się pastor Joseph Cook, którego uwagi były następnie krytykowane i nieustannie oskarżane zza chicagowskiej mównicy. W swoim przemówieniu pan Cook powiedział, że religia chrześcijańska jest jedyną prawdziwą religią, a przyjęcie jej jest jedynym sposobem zapewnienia sobie szczęśliwości po śmierci. Szukając przykładu skuteczności pojednania przy oczyszczaniu nawet najbardziej plugawych grzechów, sięgnął do jednej z postaci szekspirowskich: <str. 192>

     “Spójrzmy na Lady Mackbeth. Która religia może zmyć krew z prawej ręki Lady Mackbeth? To pytanie stawiam czterem kontynentom i wyspom morskim. Musicie odpowiedzieć, jeśli przybyliście na Parlament religii z poważnymi zamiarami. Zwracam się do islamu: Czy możecie zmyć krew z jej prawicy? Zwracam się do konfucjanizmu i buddyzmu: Czy możecie zmyć krew z jej prawicy?”

     Odpowiadając na to pytanie, już po zakończeniu Parlamentu, pastor Jenkin Lloyd Jones, pastor kościoła Wszystkich Dusz w Chicago oraz entuzjastyczny zwolennik Parlamentu powiedział:

     “Aby przekonać się o niemoralności zastępczego pojednania – owej zasady w stylu ‘spójrz na Jezusa i bądź zbawiony’, przy użyciu której nasz wielki orator z Bostonu zamierzał zbić z tropu przedstawicieli innych wierzeń i sposobów myślenia reprezentowanych na Parlamencie – zastanówmy się dokładniej nad charakterem uczynków oraz usposobieniem kobiety, której obiecał on rychłe przebaczenie, jeśliby tylko ‘spojrzała na krzyż’. Ów obrońca prawomyślności zapalczywie rzucił w twarz przedstawicieli wszystkich religii świata stwierdzenie, że ‘z samej natury rzeczy wynika, iż nie ma możliwości, by do królestwa niebieskiego wszedł ktoś, kto się nie narodził na nowo’ przez pojednanie Chrystusowe, owo nadnaturalne zastępstwo, które obmywa do czysta jej skrwawioną rękę i czyni z morderczyni świętą. Wszystko, co mogę powiedzieć o takim chrześcijaństwie, to tyle, że jestem szczęśliwy, że w to nie wierzę. Wzywam też wszystkich miłujących moralność, wszystkich przyjaciół sprawiedliwości, wszystkich wierzących w nieograniczonego Boga, którego wolą jest prawość, a Jego opatrzność działa na rzecz sprawiedliwości, aby się temu sprzeciwili. Taki ‘sposób zbawienia’ jest nie tylko nierozsądny, ale także niemoralny. Jest on demoralizujący, jest oszustwem i sidłem na tym świecie, obojętnie jak by było potem (…) Odwracam się od takiej Kalwarii, jeśli to, co tam widzę, czyni mnie na tyle samolubnym, by prosić o zbawienie, które nie zapewnia księciu Sidartha miejsca w niebie, gdzie znalazła wiekuiste schronienie dusza Lady Mackbeth oraz dusze innych ludzi o skrwawionych rękach.”

     Następnie w tym samym kościele przeprowadzono “zebranie o charakterze orientalnym”, w trakcie którego ten sam czcigodny (?) dżentelmen czytał wybrane powiedzenia Zaratustry, Mojżesza, Konfucjusza, Buddy, <str. 193> Sokratesa i Chrystusa, pragnąc przez to wykazać powszechność religii, a następnie przemawiał katolik wyznania ormiańskiego. Po tym przemówieniu zabrał głos reporter prasy publicznej:

     “Pan Jones stwierdził, że był na tyle śmiały, by spytać biskupa Keane’a z Katolickiego Uniwersytetu w Waszyngtonie, czy weźmie udział w tym spotkaniu i zgodzi się z jego radykalną formułą. Biskup odpowiedział z uśmiechem, że miał już zaplanowaną podróż do Dubuque, w przeciwnym razie bardzo by go kusiło, aby tu przyjechać. ‘Następnie zapytałem go’, powiedział pan Jones, ‘czy mógł­by polecić kogoś innego’. Biskup odpowiedział: ‘Proszę się zbytnio nie spieszyć. Robimy bardzo szybkie postępy. Może już niedługo będę mógł to uczynić’.*

     ‘Kościół rzymskokatolicki’, kontynuował pan Jones, ‘pod przywództwem takich ludzi jak kardynał Gibbons, arcybiskup Irlandii, oraz biskup Spalding robi postępy, a wymienieni przywódcy zmuszają maruderów, by wzięli się do roboty. Ludzie zarzucają nam, że oddaliśmy Parlament Religii w ręce katolików i pogan. Oddajmy głos naszym pogańskim przyjaciołom. Zresztą owo słowo ‘poganin’ nie ma już tego znaczenia, co dawniej, i jestem za to Bogu wdzięczny’.”

     W programie Parlamentu przewidziany był wykład prof. Henry Drummonda na temat “Chrześcijaństwo a ewolucja”. Ponieważ jednak nie udało mu się przyjechać, tekst jego wykładu został odczytany przez dr Bristola. Powiedział on między innymi, że lepsze zrozumienie genezy i natury grzechu mogłoby przynajmniej zmodyfikować niektóre próby podejmowane w celu pozbycia się go. Była to lekceważąca aluzja do nauki o pojednaniu, którą doktryna ewolucji pozbawiłaby sensu i znaczenia. <str. 194>

Nieliczni obrońcy wiary

     Rzeczą niezmiernie pocieszającą było to, że wśród ludzi, którzy tak wyraźnie i dosłownie dawali wyraz swym skłonnościom do nadmiernych ustępstw, pojawili się nieliczni reprezentanci chrześcijaństwa protestanckiego, którzy wykazali dość moralnej odwagi, by w obliczu tak wielkiej opozycji, ukrytej i jawnej, bronić wiary raz świętym podanej. Jednak i oni wykazują pewne oznaki zakłopotania, ponieważ nie rozumieją Boskiego planu wieków oraz ważnych zależności, jakie zachodzą między fundamentalnymi doktrynami chrześcijaństwa a całym wspaniałym systemem Boskiej Prawdy.

     Prof. Wilkinson z Uniwersytetu w Chicago przemawiał na temat: “Stosunek chrześcijaństwa do innych religii”. Skierował on uwagę słuchaczy na te miejsca Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu, które opisują charakter chrześcijaństwa, i na wrogi stosunek chrześcijaństwa do wszystkich innych religii, które z konieczności muszą być fałszywe, jeśli ono jest prawdziwe oraz na wyłączność mocy zbawczej przyznanej naszemu Panu. Wyrażają to następujące stwierdzenia:

“Żaden nie przychodzi do Ojca [tzn. nikt nie może być zbawiony], tylko przez mię.”

“Jamci jest on chleb żywota.”

“Jeźli kto pragnie, niech do mnie przyjdzie, a pije.”

“Jam jest światłość świata.”

“Jam jest drzwiami owiec.”

“Wszyscy, ile ich przede mną przyszło, złodzieje są i zbójcy.”

“Jamci jest drzwiami; jeźli kto przez mię wnijdzie, zbawiony będzie.”

     “Oto kilka przykładów wypowiedzi”, mówił dalej profesor, “które pochodzą z ust samego Jezusa, a które świadczą, że posiadał On wyłączne, zastrzeżone prawo bycia jedynym Zbawicielem człowieka.

     Ktoś mógłby odpowiedzieć: Ależ Jezus powiedział też: ‘A ja jeźli będę podwyższony od ziemi, pociągnę wszystkich do siebie’, przez co mamy potwierdzenie dla naszego przekonania, że owe niezliczone dusze angażujące się w inne religie, które świadomie albo nieświadomie pociągane są do Jezusa, zostały zbawione, niezależnie od tego, czy mieli szczęście znaleźć się we właściwym otoczeniu religijnym. <str. 195>

     Z tym się oczywiście zgadzam i jestem wdzięczny, że taką właśnie wydaje się być nauka chrześcijańska. [Źródłem tej nadziei jest jednak w większym stopniu wspaniałomyślność serca niż znajomość Boskiego planu zbawienia. Prof. W. nie rozumie bowiem, że pociągnięcie świata do Chrystusa należy do zadań Wieku Tysiąclecia, a obecnie ma miejsce wyłącznie pociąganie Kościoła, zaś poznanie Pana, które obecnie jest siłą pociągającą, będzie odgrywać tę samą rolę w przyszłości: “Albowiem ziemia będzie napełniona znajomością chwały Pańskiej, jako morze wody napełniają” – Abak. 2:14.] Proszę mieć na uwadze to, że obecnie nie dyskutujemy na temat zasięgu korzyści płynących z wyłącznej mocy zbawczej Jezusa, a jedynie odpowiadamy na pytanie: Czy chrześcijaństwo uznaje, że niechrześcijańskie religie mają same w sobie udział w uzyskaniu zbawienia? Innymi słowy, czy Pismo Święte potwierdza gdzieś pogląd, żeby Jezus choć w najmniejszym stopniu posłużył się swoją mocą zbawczą za pośrednictwem innej religii niż swojej własnej? Oświadczam, że nie znalazłem w Biblii, ani w Starym, ani w Nowym Testamencie, żadnej wskazówki, żadnej nawet najmniejszej wzmianki, która dawałaby podstawy do udzielenia twierdzącej odpowiedzi na po pytanie. Za to znalazłem cały szereg zupełnie oczywistych stwierdzeń, które udzielają odpowiedzi przeczącej.

     Chciałbym się w tym miejscu zastrzec, że tego, co mówię w tym wykładzie, nie należy mylnie interpretować jako zamiar ze strony chrześcijan ujęcia czegokolwiek z zasług pojedynczych ludzi wśród narodów, którzy wznieśli się na wysoki poziom etyki bez pomocy historycznego chrześcijaństwa w jego formie nowotestamentalnej czy też starotestamentalnej. Moim zadaniem tutaj nie jest jednak omawianie osiągnięć pojedynczych osób, zbiorowości ludzkich, czy też sytuacji wyjątkowych. Pragnę jedynie zachęcić was do rozważenia postawy, jaką chrześcijaństwo winno zająć względem religii niechrześcijańskich.

     Pozostawimy teraz rozważanie bezpośrednich wypowiedzi Jezusa i w dalszym ciągu przytoczymy stwierdzenia tych, którym według Nowego Testamentu Jezus nadał prawo wypowiadania się z autorytetem równym Jemu samemu. Mówiąc ogólnie o wyznawcach religii pogańskich, posługuje się on takim językiem: ‘Mieniąc się być mądrymi, zgłupieli; I odmienili chwałę nieskazitelnego <str. 196> Boga w podobieństwo obrazu skazitelnego człowieka i ptaków, i czworonogich zwierząt, i płazów.’

     Człowiek, ptak, czworonogie zwierzę, płaz – te cztery określenia ich stopni upadku zdają się wskazywać na cztery różne rodzaje religii pogańskich, z jakimi dawne i obecne chrześcijaństwo weszło w historyczny kontakt. Konsekwencje, które zostały karnie zesłane przez zawistnego Boga Hebrajczyków i chrześcijan, dotkniętego takim wynaturzeniem wrodzonego instynktu uwielbiającego, taką profanacją idei nieskazitelnego Boga, niegdyś czystej w sercach ludzi, opisuje św. Paweł w słowach, których przeszywająca, hańbiąca, zjadliwa i piętnująca moc przyczyniła się do ich sławy i popularności: ‘A przetoż podał je Bóg pożądliwościom serc ich ku nieczystości, aby lżyli ciała swoje między sobą, jako te, którzy odmienili prawdę Bożą w kłamstwo i chwalili stworzenie, i służyli mu raczej niż Stworzycielowi, który jest błogosławiony na wieki.’

     Nie będę odczytywał dalszego ciągu tego cytatu, w którym przytoczone są dobrze wszystkim znane szczegółowe zarzuty, co do których powszechnie wiadomo, że w pełni słusznie zostały skierowane pod adresem starożytnego świata pogańskiego. Nie ma tu ani jednego przychylnego słowa na temat umiarkowanie dobrych albo przynajmniej nie tak złych stron potępianych religii, żadnej kwalifikacji czynu albo złagodzenia wyroku. Same ciężkie zarzuty i brutalne oskarżenia. Nie znajdujemy najmniejszej sugestii, ażeby w niektórych przypadkach mogło tam tkwić właściwe i godne przyjęcia uwielbienie, tyle tylko, że nieuświadomione i ukryte pod fał­szywymi obrzędami. Żadnej informacji co do istniejącego rozróżnienia, którego dokonywaliby niektórzy bałwochwalcy – ani nawet bardzo nieliczni spośród nich – między bałwanem, któremu się służy, a jedynym, nieskazitelnym, zawistnym Bogiem, który wedle tych nielicznych bałwochwalców miałby być ukryty pod postacią bał­wana uwielbianego przez nich tylko zewnętrznie. Żadnego zastrzeżenia względem niektórych wdrożonych i oświeconych dusz poszukujących i odnajdujących czystszą religię w ezoterycznych ‘misteriach’, być może nie znanych nie wtajemniczonemu, prostemu ludowi. Chrześcijaństwo nie pozostawia żadnej drogi ucieczki przed osądem i odrzuceniem antychrześcijańskich religii, z którymi się styka. Zamiast tego okazuje bezwzględne potępienie, które jak rozwidlone błyskawice wychodzą z tronu Jego mocy, kierując się przeciwko tym niepoprawnym, <str. 197> którzy winni są wymienionego grzechu – grzechu czczenia bogów innych niż Bóg.

     Nie ma nigdzie zadowalającego złagodzenia tej sprawy – czy to w formie zapewnienia, czy choćby rysującej się nadziei – które pozwalałoby sądzić, że dobrotliwy Bóg łaskawie wysłucha tego, co formalnie przeznaczone jest dla innego boga, traktując to tak, jakby właściwie było kierowane do Niego, tyle że w błędnym zrozumieniu. Takie pojęcie, sprawiedliwe czy nie, jest niebiblijne. W rzeczywistości jest ono wręcz antybiblijne, a zatem i antychrześcijańskie. W zakresie tego typu swobód chrześcijaństwo nie zasługuje na pochwałę. Jeśli bowiem mówimy o wyłącznych, zastrzeżonych i nieprzekazywalnych uprawnieniach Bożych, to musimy szczerze przyznać, że chrześcijaństwo jest religią ograniczoną, ścisłą, surową i zazdrosną. Umierającemu Sokratesowi może zostać przebaczona ofiara z koguta, którą złożył na ofiarę Eskulapowi, ale chrześcijaństwo, i to chrześcijaństwo opierające się na Biblii, nie dostarcza nawet najmniejszego argumentu, na podstawie którego mielibyśmy prawo sądzić, że ów akt bałwochwalstwa z jego strony zostanie mu poczytany przez Boga za uwielbienie godne przyjęcia.

     Św. Piotr powiedział: ‘Prawdziwie dochodzę tego, iż Bóg nie ma względu na osoby, ale w każdym narodzie, kto się go boi, a czyni sprawiedliwość, jest mu przyjemnym’.

     Bać się Boga, po pierwsze, a także: czynić sprawiedliwość – oto cechy charakteryzujące zawsze i wszędzie ludzi przyjemnych Bogu. Jednak najwyraźniej banie się Boga nie oznacza według ideologii chrześcijańskiej czczenia innego niż On. Przeciwnie, będzie się ono objawiało tam, gdzie człowiek odchodzi od dominujących w jego otoczeniu religii etnicznych i kieruje się – nie dzięki tym religiom, ale im na przekór – ku transcendentnemu czynnikowi prawdziwego kultu boskości, który mógłby być przyjemny dla Boga.

     Czyż można więc powiedzieć o religiach etnicznych, że są one prawdziwe, tylko że niedoskonałe? Chrześcijaństwo odpowiada: Nie. Chrześcijaństwo mówi o nieokreślonej i nieograniczonej nadziei dla tych, albo niektórych z tych, którzy nigdy nie słyszeli o Jezusie. Słowa te, rzecz jasna, chrześcijanie pielęgnują proporcjonalnie do ich bezcennej wartości. Nie popełniajmy jednak omyłki, sądząc, że odnoszą się one do jakichkolwiek związków z błędnymi religiami ludzkości. Biblia nigdzie nie przedstawia tych religii jako żałosnego, lecz częściowo udanego poszukiwania Boga po omacku. Są one wszystkie co do jednej przedstawione jako poszukiwania wiodące w dół, a nie w górę. W myśl chrześcijaństwa są one przeszkodą, a nie pomocą. Zwolennicy tych religii trzymają się ich <str. 198> podobnie jak tonący ślepo chwyta się korzeni i skał, które jedynie przytrzymują go na dnie rzeki. Prawda, która jest w fał­szywych religiach, może pomóc, niemniej jednak czynnikiem, który pomaga, będzie prawda, a nie fałszywa religia.

     Według chrześcijaństwa fałszywa religia wykorzystuje swe wszystkie siły, by zdławić i zniszczyć prawdę, która się w niej znajduje. Stąd właśnie pochodzi owo historyczne wynaturzenie opisane w pierwszym rozdziale Listu do Rzymian jako wspólna cecha fałszywych religii. Gdyby to były poszukiwania wznoszące, to religie te stawałyby się coraz lepsze. Skoro jednak św. Paweł uczy, że w rzeczywistości stają się one coraz gorsze, to znaczy, że prowadzą one ku upadkowi.

     Tak więc chrześcijaństwo zajmuje wobec innych religii postawę powszechnej, absolutnej, wiecznej, nieprzejednanej wrogości, zaś wobec ludzi, wszystkich i wszędzie, zwolenników fałszywych religii, których pod żadnym pozorem nie wolno akceptować – postawę łaski, miłosierdzia, pokoju dla wszystkich, którzy zechcą [to przyjąć]. Ilu będzie takich, co zechcą [to przyjąć], jest problemem, który chrześcijaństwo pozostawia nie rozwiązany.”

     Pastor James Devine z Nowego Jorku również przemawiał na temat posłannictwa chrześcijaństwa względem innych religii, dobitnie przedstawiając naukę o odkupieniu przez kosztowną krew Chrystusa. Powiedział on:

     “Dochodzimy obecnie do jeszcze jednej fundamentalnej prawdy w nauce chrześcijańskiej – tajemniczej doktryny pojednania. Grzech jest faktem nie podlegającym dyskusji, faktem powszechnie uznawanym i potwierdzanym. Jest on sam w sobie dowodem. Jest on ponadto barierą między człowiekiem a Bogiem. Boska świętość nie może zjednoczyć się w jednym systemie moralnego rządu z grzechem, z jego obrzydliwością, buntem, ohydnym wynaturzeniem i beznadziejną zagładą. Bóg nie może tolerować grzechu, nie może go tymczasowo zaakceptować albo pozwolić na jego istnienie w swej obecności. Nie może z nim pertraktować, lecz musi go ukarać. Nie może z nim wchodzić w układy, lecz musi go doświadczyć na sali sądowej. Nie może przymknąć na niego oka tylko musi go zwyciężyć. Nie może mu nadawać statusu moralności, lecz musi go nawiedzić potępieniem, na jakie zasługuje.

     Pojednanie jest cudowną Boską metodą dochodzenia, raz na zawsze przed całym wszechświatem, swych wiecznych praw wobec grzechu poprzez dobrowolne przyjęcie na siebie w duchu ofiary kary za grzech. Dokonał On tego w osobie <str. 199> Chrystusa. Narodzenie, życie, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa zajmują miejsce wśród innych wydarzeń wiarygodnej historii, zaś moralna wartość i oczyszczająca skuteczność Jego doskonałego posłuszeństwa oraz ofiarniczej śmierci stają się tajemniczym czynnikiem o nieograniczonej wartości w procesie ponownego uporządkowania relacji grzesznika względem jego Boga.

     Chrystus został uznany przez Boga jako zastępca. Zasługa Jego posłuszeństwa oraz wywyższone dostojeństwo Jego ofiary znajdują się w zasięgu wiary. Grzesznik – pokorny, pokutujący i świadomy swego braku godności – przyjmuje Chrystusa jako swego Odkupiciela, Orędownika i Zbawiciela i po prostu wierzy, ufając Jego zapewnieniom i obietnicom, których podstawą jest Jego pojednawcza interwencja. Dzięki temu otrzymuje od Boga, jako dar najwyższej miłości, wszelkie dobrodziejstwa wynikające z pośrednictwa Chrystusa. To jest Boski sposób osiągnięcia celu, którym jest przebaczenie i pojednanie. To jest Jego sposób usprawiedliwienia grzesznika przy jednoczesnym zachowania własnej sprawiedliwości. Tutaj raz jeszcze mamy do czynienia z tajemnicą mądrości w jej najbardziej dostojnym wydaniu.

     Tu znaleźliśmy się w samym sercu Ewangelii, sercu rozedrganym tajemną miłością, które pulsuje niewysłowionym drżeniem Boskiego uzdrowienia, które wnosi ożywczą zależność do całego systemu władzy. Jego niewidoczne działanie, nie poddające się możliwościom poznawczym ludzkiego umysłu, dostarcza życiodajnej krwi, która płynąc żyłami historii zapewnia chrześcijaństwu niezwykłą żywotność i niewyczerpaną energię. Dzięki temu, że chrześcijaństwo eliminuje grzech z problemu, rozwiązanie tegoż jest całkowite i ostateczne.

     Chrześcijaństwo musi przemawiać w imieniu Boga. Jemu bowiem zawdzięcza swoje istnienie, a niezmierzona tajemnica dostojeństwa i mocy chrześcijaństwa tkwi w tym, że polega ono na objawianiu Boga. Byłoby bezczelnością, gdyby chrześcijaństwo przemawiało jedynie na własną odpowiedzialność albo nawet w imię zasad zdrowego rozsądku. Nie ma ono do zaproponowania żadnej filozofii ewolucji. Ma ono do przekazania poselstwo od Boga. Ono samo w sobie nie jest filozofią, jest religią. Nie zrodziło się ono na ziemi, jest tworem Bożym. Nie pochodzi od człowieka, lecz od Boga, żyje intensywnie Jego mocą, jest ożywiane Jego miłością, dobrotliwe Jego dobrocią, błyszczy Jego światłem, czerpie moc z Jego Prawdy, jest posłane z Jego poselstwem, natchnione Jego energią, brzemienne Jego mądrością, przepojone darami duchowego uzdrawiania i potężne Jego wszystko przewyższającą władzą.

     Ma ono do spełnienia misję między ludźmi, kiedykolwiek i gdziekolwiek się <str. 200> z nimi styka, misję tak wzniosłą jak stworzenie, tak cudowną jak duchowe istnienie oraz tak pełną tajemniczego znaczenia jak wieczność. Jego ogniskową, a jednocześnie źródłem promieniowania, jest osobowość wielkiego objawiciela i nauczyciela, na którego, zanim przyszedł, wskazywały wszystkie palce światła oraz z którego, od czasu wcielenia, biła cała jasność dnia.

     Duch chrześcijaństwa pełen jest prostolinijnej szczerości, wysokiej godności oraz słodkiej bezinteresowności. Woli ono ubiegać się o błogosławieństwo, niż dać się sprowokować do porównywania. Nie tyle dąży ono do dochodzenia swych praw, ile do przekazania innym płynących z niego błogosławieństw. Nie troszczy się o to, by zapewnić sobie najwyższe honory, ale raczej o to, by wygrywać walkę o drogi wiodące do serc. Nie stara się wyśmiewać, obrażać czy upokarzać swych przeciwników, ale raczej zdobyć ich miłością, przyciągnąć swą doskonałością i wyprzeć cnotą nieporównywalnej z niczym przewagi. Jest samo w sobie niezdolne do żywienia ducha rywalizacji, ponieważ posiada niezaprzeczalne prawo do królowania. Nie posługuje się szyderstwem, obywa się bez pogardy, nie sięga po przemoc, nie kłóci się, jest niezdolne do podstępu i oszustwa, wyrzeka się zakłamania. Polega ono stale na swej wewnętrznej wartości oraz opiera swe twierdzenia na prawie do tego, by zostać wysłuchanym i uszanowanym.

     Cudowne potwierdzenia prawdziwości chrześcijaństwa są raczej wyjątkiem niż regułą. Był to znak służący wsparciu słabej wiary. Było to ustępstwo w duchu łaskawości. Cuda w takim samym stopniu wykazują miłosierdzie, co obwieszczają majestat. Gdy zastanawiamy się nad nieograniczonymi źródłami Boskiej mocy oraz nad łatwością, z jaką mogły być mnożone znaki i cuda o oszałamiającej różnorodności i sile oddziaływania, nabieramy przekonania, jak bardzo surową była oszczędność mocy i jak wyraźne wyrzeczenie się działania na pokaz. Tajemnicą chrześcijańskiej historii jest oszczędność metod posługiwania się swymi zasobami. Jest to próba wiary, która niekiedy bywa przytłaczająco ciężka, gdy trzeba zaakceptować pozorny brak energii, stanowczości i nieprzepartej siły w powolnych, jak by się mogło wydawać, postępach naszej świętej religii. [Musi to z konieczności być prawdą w stosunku do tych, którzy nie osiągnęli jeszcze zrozumienia Boskiego planu wieków.]

     Bez wątpienia Bóg ma swoje powody, by tak postępować, jednak tymczasem powinniśmy umieć rozpoznać w chrześcijaństwie ducha tajemniczej powściągliwości, cudownej cierpliwości, poddańczego stonowania, <str. 201> zamierzonej wstrzemięźliwości. Chrześcijanin ‘nie będzie wołał, ani się będzie wywyższał, ani będzie słyszany na ulicy głos jego’. Przechodzą i mijają stulecia, a chrześcijaństwo ogarnia jedynie część ziemi, ale tam gdzie dociera, dokonuje przemian. Wydaje się ono gardzić materialnym wsparciem, a za wartościowe uznaje tylko te zwycięstwa, które zostały odniesione przez duchowy kontakt z pojedynczymi duszami. Jego stosunek do innych religii cechuje się prostolinijną powściągliwością, a jego rozwój naznaczony jest nieostentacyjną godnością, która pozostaje w zgodzie z majestatyczną postawą Boga, Twórcy chrześcijaństwa.

     Mamy więc całkowitą rację, gdy mówimy, że duch tego posłannictwa jest całkowicie wolny od banalnej skłonności do rywalizacji, wznosi się on ponad chęć uciekania się do spektakularnych i krzykliwych metod, całkowicie wyrzeka się czczych pomysłów i efektów dramatycznych, jest zupełnie wolny od obłudy i dwulicowości, pozbawiony chęci sprzymierzania się ze światowymi władzami i pożądania społecznego poklasku, dbający bardziej o zachowanie wpływu na pokorne serca niż o pozycję władzy na królewskim tronie, całkowicie zdecydowany w ubieganiu się o miłującą wierność dusz i zapewniający moralną przemianę charakteru tak, aby jego własny duch i zasady mogły wywierać wpływ na duchowe życie człowieka.

     Chrześcijaństwo przemawia zatem do innych religii z bezwzględną szczerością i prostotą, odwołując się do bezspornego prawa do tego, by zostać wysłuchanym. Uznaje ono niekwestionowaną szczerość osobistych przekonań oraz wielką żarliwość walki moralnej w przypadku wielu poważnych dusz, które podobnie jak starożytni Ateńczycy ‘chwalą, nie znając’, ale jednocześnie ostrzega, przekonuje i poleca, ponieważ ma do tego prawo. Mówi ono, podobnie jak św. Paweł w obecności oświeconych pogan na Wzgórzu Marsa, o postanowionym dniu, w którym świat musi być sądzony i o owym ‘mężu’, przez którego będzie sądzony. Po wielokroć echem powtarza niezmienne i nieugięte wezwanie do pokuty. Domaga się przyjęcia jego zasad moralnych, żąda poddania, lojalności, szacunku i pokory.

     Wszystko to czyni we wspaniałym i niezachwianym tonie cichego nalegania. Często potwierdza swe żądania argumentem, wezwaniem, czy łagodną perswazją, jednak w tym wszystkim i przez to wszystko winien przebijać się czysty, brzmiący, dominujący ton bezkompromisowego nalegania, objawiającego ową nadrzędność woli jednej osoby, która zapoczątkowała chrześcijaństwo i w <str. 202> imieniu której ono zawsze przemawia. Niesie ono swe poselstwo w duchu beztroskiej ufności i cichego opanowania. Nie ma tutaj odwoływania się do prawa pierwszeństwa, domagania się opieki z zewnątrz, możliwości bycia poniżonym, nie ma niegodnego ducha współzawodnictwa. Przemawia ono raczej ze świadomością swej prostej, naturalnej, nieporównywalnej, niezmierzonej wyższości, która szybko rozbraja przeciwników, aby w końcu domagać się uwielbienia oraz nakłaniać do poddania serc uwolnionych od złości i podstępu.”

     Pomiędzy owymi szlachetnymi wypowiedziami w obronie Prawdy znalazły się także słowa hrabiego Bernstorffa z Niemiec, który powiedział:

     “Wierzę, że każdy z nas tu zebranych poważnie traktuje swoją religię [choć z pewnością jeszcze przed zakończeniem Parlamentu autor tych słów przekonał się o czymś całkowicie przeciwnym. Wypowiedź ta miała miejsce na początku konferencji.] Sam za siebie oświadczam, że jestem tutaj prywatnie jako chrześcijanin wyznania ewangelickiego i że moja noga nigdy by nie postała na tej sali, jeśli bym uważał, że miałoby to w pewnym sensie oznaczać przyznanie racji poglądowi, że wszystkie religie są sobie równe i że wystarczy tylko być szczerym i porządnym człowiekiem. Osobiście nie zgadzam się z żadnym poglądem tego rodzaju. Wierzę, że prawda znajduje się tylko w Biblii, a chrześcijaństwo nurtu protestanckiego jest jedyną prawdziwą religią. Nie pragnę żadnego kompromisu w tej formie.

     Nie możemy zaprzeczyć, że między uczestnikami Parlamentu występują wielkie różnice w kwestii wielkich i ważnych zasad. Przyznajemy, że ponad tymi różnicami nie da się przerzucić mostów. Jednak spotykamy się w przekonaniu, że każdy ma prawo do swej religii. Wszyscy zostali tu zaproszeni w charakterze szczerych obrońców swych własnych religii. Ja, ze swej strony, stojąc przed wami, mam to samo pragnienie, które przyświecało niegdyś św. Pawłowi, gdy stanął przed przedstawicielami rzymskiego sądu oraz Agrypą, królem żydowskim. Życzyłbym od Boga, aby i w mału, i w wielu wszyscy, którzy mię dziś słuchają, stali się takimi, jakim i ja jest. Nie mogę tylko powiedzieć: ‘Oprócz tych związek’. Dzięki Bogu jestem wolny oprócz tych przewinień i niedostatków, które będąc we mnie, uniemożliwiają mi wyznać moją wiarę tak, jak to powinienem uczynić.

     Po cóż się zatem spotykamy, skoro nie możemy okazać sobie tolerancji? Otóż słowo ‘tolerancja’ może być użyte w różnych zastosowaniach. Jeśli przyjąć słowa króla pruskiego Fryderyka – ‘W moim kraju każdy może iść do nieba na swoją własną modłę’ – jako maksymę państwową, to nie mamy słów na jej pochwałę. <str. 203> Ileż przelanej krwi, ileż okrucieństw mogło być oszczędzonych światu, gdyby kierowano się tą zasadą. Jeśli jednak staje się ona odzwierciedleniem obojętności religijnej panującej przez całe minione stulecie, i to na dworze monarchy, który był przyjacielem Voltaire’a, to wtedy nie wolno nam się z nią zgodzić.

     Św. Paweł w swym Liście do Galacjan, odrzuca każdą inną nau­kę, nawet jeśli nauczałby jej anioł z nieba. My, chrześcijanie, jesteśmy sługami naszego Mistrza, żyjącego Zbawiciela. Nie mamy najmniejszego prawa iść na ustępstwa względem Prawdy, którą On nam powierzył. Podobnie jak nie mamy prawa lekko jej traktować albo powstrzymywać Jego poselstwo dla ludzkości. Spotykamy się zatem, a każdy z nas pragnie pozyskać innych dla swojej wiary. Czy wobec tego nasze zgromadzenie nie stanie się Parlamentem wojny zamiast pokoju? Czy nie oddali nas to od siebie, zamiast zbliżyć? Myślę, że nie, jeśli będziemy się trzymali zasady, że nasze wielkie i żywotne nauki mogą być bronione i propagowane wyłącznie przy użyciu duchowych sposobów. Uczciwa walka duchową bronią nie musi zrażać do siebie tych, którzy walczą. Wręcz przeciwnie, często ich zbliża.

     Myślę, że przesłanie tej konferencji okaże się na tyle silne, że znajdzie swe wieczne miejsce na kartach historii, jeśli tylko owa wspaniała zasada [wolności religijnej] zostanie powszechnie przyjęta. Światło to już świta we wszystkich sercach, a dziewiętnasty wiek przyniósł znaczny postęp w tym zakresie, mimo to jednak ryzykujemy, że wkroczymy w wiek dwudziesty bez powszechnego uznania owej wspaniałej zasady wolności religijnej.”

     W znaczącym kontraście do ogólnego nastroju Parlamentu znalazło się wystąpienie pana Granta z Kanady. Powiedział on:

     “Wydaje mi się, że otwierając ten Parlament religii nie powinniśmy myśleć o tym, że dokonujemy czegoś wielkiego, ale pokornie i uniżenie wyznać nasze grzechy i przewinienia. Dlaczego mieszkańcy świata nie uznają Prawdy? To jest nasza wina. Apostoł Paweł, patrząc wstecz na wieki cudownej historii, kierowanej ręką Bożą, upatrywał klucza do zrozumienia jej zasad w stwierdzeniu, że Pan wyciągał ręce swoje do ludu upornego i sprzeciwiającego się, że pomimo ciągłego istnienia ostatka sprawiedliwych, Izrael jako naród nie zrozumiał Pana i dlatego nie udało im się też zrozumieć swej cudownej misji. <str. 204>

     Gdyby św. Paweł był dzisiaj między nami, to czyż nie wypowiedziałby tych samych smutnych słów w odniesieniu do dziewiętnastu wieków istnienia chrześcijaństwa? Czy nie musiałby stwierdzić, że szczyciliśmy się naszym chrześcijaństwem, zamiast pozwolić, żeby nasze chrześcijaństwo nas ukrzyżowało i upokorzyło, że chlubiliśmy się chrześcijaństwem jak czymś, co do nas należy, zamiast mu pozwolić, by ono wzięło nas w posiadanie, że oddzielaliśmy go od moralnego i duchowego porządku świata, zamiast uznawać go za czynnik przenikający, wyjaśniający, uzupełniający i sprawdzający ten porządek oraz że przez to wszystko ukryliśmy jego chwałę i zaciemniliśmy jego moc. Przez cały dzień nasz Zbawiciel mówił: ‘Wyciągałem ręce moje do ludu upornego i sprzeciwiającego się’. Tymczasem jedynym niezbędnym warunkiem powodzenia jest rozpoznanie przyczyny naszego niepowodzenia, po to by ją wyznać w pokorze, uniżoności, pokucie i posłuszeństwie umysłu oraz by z nieustraszoną zachodnią odwagą i wiarą pójść naprzód i zmienić swoje postępowanie.”

     Oby słowa te znalazły były odbicie w obradach wielkiego Parlamentu! Ale tak się nie stało. Przeciwnie, Parlament cechowała niezwykła skłonność do chlubienia się “cudownym rozwojem religijnym dziewiętnastego wieku”, a pierwsze wrażenie hrabiego Bernstorffa, że skutkiem konferencji będzie wyraźne ustępstwo w kwestii chrześcijańskich zasad i nauk, było słuszne, czego dowiódł dalszy przebieg obrad Parlamentu.

Sprzeczność postaw katolickich, pogańskich i protestanckich

     Pewna siebie i stanowcza postawa katolicyzmu oraz rozmaitych religii pogańskich znalazła się w rażącym kontraście do sceptycyzmu chrześcijaństwa nurtu protestanckiego. Żaden katolik czy poganin ani razu nie wystąpił przeciwko autorytetowi swych świętych ksiąg; chwalili oni i polecali innym swoje religie, ze zdumieniem wysłuchując jednocześnie sceptycznych i pozbawionych wiary wykładów protestanckich, wymierzonych przeciwko religii chrześcijańskiej oraz przeciwko Biblii, która nawet wśród pogan znalazła większe poszanowanie. <str. 205>

     Na dowód zdziwienia, jakie wyrażali obcokrajowcy, dowiadując się o tym stanie rzeczy wśród chrześcijan, cytujemy poniższy fragment opublikowanego przemówienia jednego z delegatów japońskich. Zostało ono wygłoszone na wielkiej konferencji w Yokohamie, którą zorganizowano na powitanie delegatów wracających z Chicago, w celu wysłuchania ich raportu. Mówca powiedział:

     “Kiedy otrzymaliśmy zaproszenie do wzięcia udziału w Parlamencie Religii, nasza organizacja buddyjska nie chciała nas posłać jako oficjalnych przedstawicieli tej religii. Ogromna większość uważała bowiem, że jest to przebiegłe posunięcie ze strony chrześcijan, którzy zamierzają nas tam ściągnąć po to, by nas wystawić na pośmiewisko lub usiłować nawrócić. Podporządkowując się temu pojechaliśmy prywatnie. Tam jednak zostaliśmy niesłychanie zaskoczeni. Nasze podejrzenia były całkowicie bezpodstawne. Parlament został zwołany, ponieważ narody Zachodu uświadomiły sobie słabość i szaleństwo chrześcijaństwa, w rzeczywistości zaś pragnęły usłyszeć od nas, jaka jest nasza religia i dowiedzieć się, która z nich jest najlepsza. Nie ma na świecie miejsca bardziej podatnego na głoszenie nauk buddyzmu niż Ameryka. Chrześcijaństwo w społeczeństwie amerykańskim pełni jedynie funkcję dekoracyjną. Tylko nieliczni głęboko wyznają tę religię. Przeważająca większość chrześcijan pije alkohol, popełnia rozmaite poważne grzechy oraz prowadzi rozwiązłe życie. Mimo to chrześcijaństwo jest bardzo rozpowszechnionym przekonaniem i służy jako dekoracja społeczna. Brak mocy dowodzi jego słabości. Nasze spotkania wykazały wielką przewagę buddyzmu nad chrześcijaństwem, zaś sam fakt zwołania Parlamentu dowodzi, że Amerykanie i inne narody Zachodu straciły wiarę w chrześcijaństwo i są gotowe przyjąć nauki naszej najwyższej religii.”

     Nic dziwnego, że japońscy chrześcijanie po wysłuchaniu tego przemówienia stwierdzili: “Jak mogło do tego dojść, że amerykańscy chrześcijanie popełnili tak wielki błąd, organizując to spotkanie i zadając przez to cios chrześcijaństwu, a tak się z pewnością stanie w Japonii.”

     Ci, którzy są zaznajomieni z historią, wiedzą coś o charakterze wielkiej antychrystusowej władzy – kościoła rzymskiego, z którym protestanci tak bardzo pragną zawrzeć związek. Ci zaś, którzy bacznie obserwują jego obecne działania, wiedzą, że serce i charakter tego systemu pozostały do dzisiaj niezmienione. <str. 206> Dobrze poinformowani wiedzą też, że to kościół greckokatolicki udzielał wsparcia i aprobaty, o ile w rzeczywistości nie podżegał rosyjskich prześladowań Żydów, “stundystów”s i wszystkich innych chrześcijan, którzy budząc się z zaślepienia i zabobonów kościoła greckiego, poszukują i odnajdują Boga i Prawdę przez badanie Jego Słowa. Prześladowania wzniecane przez kapłanów greckokatolickich oraz wykonywane przez policję cechowały się wielkim okrucieństwem i napawały wstrętem. Pomimo tego z zapałem dąży się do zjednoczenia i współpracy z obydwoma tymi systemami, z kościołem rzymskokatolickim i greckokatolickim, podobnie jak i z innymi formami pogańskich przesądów i niewiedzy.

Gęsty mrok spowijający pogaństwo, z którym chrześcijanie pragną zawrzeć przymierze

     Pewne pojęcie o gęstym mroku, spowijającym religie pogańskie, o których sympatię i współpracę chrześcijanie tak bardzo zabiegają, możemy sobie wyrobić na podstawie stanowczej odpowiedzi dr Pentecosta na krytyczne głosy niektórych cudzoziemców, skierowane przeciwko chrześcijaństwu i chrześcijańskiej działalności misyjnej. Powiedział on:

     “Myślę, że szkoda byłoby pozwolić, by coś sprowadziło naszą dyskusję na Parlamencie do poziomu wysuwania oskarżeń i odpierania zarzutów. Niemniej jednak, my chrześcijanie siedzieliśmy cierpliwie i wysłuchiwaliśmy szeregu głosów krytycznych ze strony niektórych przedstawicieli religii Wschodu na temat skutków chrześcijaństwa. Zarzuca się nam na przykład slumsy w Chicago i Nowym Jorku, niesłychaną przestępczość rzucającą się w oczy nawet goszczącemu u nas cudzoziemcowi, rozwiązłość, pijaństwo, bijatyki, morderstwa i zbrodnie całego świata przestępczego. Winę za uchybienia parlamentów oraz rządów Anglii i Ameryki przypisano chrześcijaństwu. Chrześcijański kościół obarczono odpowiedzialnością za handel opium, sprzedaż rumu, łamanie traktatów, nieludzkie i barbarzyńskie prawa przeciwko Chińczykom itd. <str. 207> [Jeśli jednak chrześcijanie twierdzą, że ich narody są chrześcijańskie, to czyż mają podstawy, by stawiać przedstawicielom pogan zarzuty, gdy ci osądzają ich wedle tego stwierdzenia?]

     Zbytecznym wydaje się mówienie o tym, że wszystkie te zjawiska, jak niemoralność, pijaństwo, przestępczość, wrogość, samolubna zachłanność w rozmaitych dziedzinach zbrodniczego handlu, które zostały przeniesione z naszych krajów na Wschód, znajdują się poza obrębem chrześcijaństwa. [Tak nie jest, jeśli są to narody chrześcijańskie. Przez takie stwierdzenie kościół obciąża się grzechami narodu i można go słusznie za nie oskarżać.] Kościół Chrystusowy pracuje dzień i noc nad tym, by zmniejszyć albo zlikwidować przestępczość. Kościół chrześcijański jednogłośnie potępia handel opium i rumem, prześladowania w Chinach oraz wszystkie inne formy występku i chciwości, na które uskarżają się nasi przyjaciele ze Wschodu.

     Chętnie poddajemy się krytyce. Gdy jednak uświadamiam sobie fakt, że słowa krytyki padają ze strony reprezentów systemu religijnego, którego świątynie obsługiwane przez najwyższą kastę kapłańską braminów są legalnym i wyposażonym siedliskiem niemoralności i zepsucia niewyobrażalnego w żadnym kraju zachodnim, to wydaje mi się, że milczenie byłoby równoznaczne z przyzwoleniem. Mógłbym was zaprowadzić do mniej więcej – a raczej więcej niż mniej – dziesięciu tysięcy świątyń we wszystkich prowincjach Indii. W każdej z nich zatrudnionych jest około dwustu do czterystu kapłanek, których moralność pozostawia wiele do życzenia.

     Widziałem to na własne oczy, a zresztą nikt temu w Indiach nie zaprzecza. Porozmawiajcie z braminami, a powiedzą wam, że stanowi to część ich kultu dla zwykłych ludzi. Zważcie, że kult ten jest oficjalną instytucją hinduizmu. Wystarczy tylko spojrzeć na obrzydliwe rzeźby na świątyniach hinduskich i buddyjskich, ohydne symbole starożytnych kultów fallicznych, które są najpopularniejszym przedmiotem kultu w Indiach, aby mieć pojęcie o panującym tam zepsuciu religijnym. Trzeba też wiedzieć, że jest ono nie tylko tolerowane, ale i ustanowione, kierowane oraz kontrolowane przez kapłanów tej religii. Jedynie bezwstydne malowidła i obrazy starożytnej Pompei dorównują wyuzdaniem obiektom, które w Indiach wystawione są na widok publiczny przy wejściach do świątyń. <str. 208>

     Dość ciężko jest znosić krytykę ze strony przedstawicieli hinduizmu, kierowaną przeciwko bezbożnej części krajów Zachodu, skoro oni sami mieszkają w takich oto wielkich budowlach o kruchych podstawach, z których każda jest wzniesiona, chroniona i broniona przez przywódców ich własnej religii.

     Sporo słyszeliśmy o tym, że ‘ojcostwo Boga i braterstwo ludzi’ jest centralną doktryną religii Wschodu. W rzeczywistości jednak nigdy nie udało mi się odszukać – a wzywałem do przedstawienia takiego dowodu w całych Indiach – ani jednego tekstu w którejkolwiek z świętych ksiąg hinduizmu, który by usprawiedliwiał albo chociaż sugerował naukę o ‘ojcostwie Boga i braterstwie ludzi’. Jest to czysty plagiat zaczerpnięty z chrześcijaństwa. Cieszy nas to, że nauka ta została przez nich przyjęta i wchłonięta. W jaki sposób bramin, który spogląda na wszystkich ludzi z niższych kast, a zwłaszcza na biednych pariasów, z obrzydzeniem, uważając ich za inny gatunek istot wywodzących się od małp i diabłów, podejmie się przekonania nas, że wierzy w ojcostwo Boga i braterstwo ludzi? Jeśli bramin wierzy w braterstwo ludzi, to czemu odmawia prawa do społecznych udogodnień i zwykłej gościnności ludziom z innych kast, podobnie jak i swym braciom z Zachodu, których, zniżywszy się do ich poziomu, tak pięknie obejmuje ramionami świeżo wynalezionej nauki o ojcostwie Boga i braterstwie ludzi?

     Jeśli nawet w Indiach panuje braterstwo między ludźmi, to nawet pobieżny obserwator bez wahania stwierdzi, że braterstwo to nie obejmuje kobiet. Najlepszym potwierdzeniem będą tutaj niesłychane koszmary, które stają się udziałem hinduskich kobiet.

     Zanim rząd angielski nie położył zdecydowanego kresu starożytnemu zwyczajowi hinduskiemu suttees, setki hinduskich wdów każdego roku chętnie rzucało się w płomienie stosów, na których płonęli ich zmarli mężowie, gdyż wolały oddać swe ciała na pastwę płomieni niż narażać się na straszliwy koszmar i żywe piekło hinduskiego wdowieństwa. Niechaj nasi hinduscy przyjaciele powiedzą nam, co ich religia uczyniła dla hinduskich wdów, a zwłaszcza dla wdów niepełnoletnich, z głowami ogolonymi jak u przestępców, pozbawionych <str. 209> ozdób, odzianych w łachmany i zdegradowanych do pozycji niewolnictwa gorszego niż można sobie wyobrazić, z których uczyniono rodzinne popychadła i sprzątaczki, a nierzadko spotkał je jeszcze gorszy los, o którym nie sposób tutaj mówić. Taka pozycja wdowy hinduskiej została usankcjonowana przez hinduizm. Dopiero dwa lata temu rząd brytyjski zaapelował o ustanowienie nowego i surowego prawa ‘podwyższającego wiek pełnoletniości u dziewcząt’ do dwunastu lat, aby dopiero w tym wieku Hindusi mogli korzystać z pełni praw małżeńskich wobec żony w wieku dziecięcym. Szpitale chrześcijańskie, pełne zhańbionych dziewcząt, które nie wyrosły jeszcze z wieku dziecinnego, były tak poruszone tym zjawiskiem, że w sprawę tę musiał wkroczyć rząd, by powstrzymać te zbrodnie, które popełniano w imię religii. Poruszenie wywołane tą sprawą w Indiach było tak wielkie, że rewolucja religijna, która mogła prędko doprowadzić do kolejnych zamieszek, wydawała się nieunikniona.

     Nasi przyjaciele ze Wschodu zganili nas, że nasz osąd wynika z braku wiedzy i z uprzedzenia, ponieważ po postawieniu wyzywającego pytania w początkowej fazie tego Parlamentu okazało się, że jedynie pięciu spośród jego uczestników było w stanie pozytywnie odpowiedzieć na pytanie, czy czytali biblię Buddy. Fakt ten uznano za wystarczającą podstawę do stwierdzenia, że nasze poglądy są niekompetentne i niesprawiedliwe. Takie samo pytanie można by zadać w Birmie czy na Cejlonie, a prawie na pewno okazałoby się, że poza kapłaństwem tylko nieliczni mogliby odpowiedzieć, że czytali swoje Pismo Święte. Święte księgi Bada są u Hindusów przedmiotem czci. Jednak tylko bramini mogą się z nich uczyć, a tym bardziej je czytać. Przed przybyciem misjonarzy chrześcijańskich do Indii sanskryt był praktycznie martwym językiem. Jeśli indyjskie pisma święte zostały w końcu przetłumaczone na języki narodowe i przekazane narodom zachodnim, to tylko dzięki temu, że chrześcijańscy misjonarze i zachodni uczeni ponownie je odkryli, odgrzebali, przetłumaczyli i wywiedli na światło dzienne. Liczba pism napisanych sanskrytem, znanych przeciętnemu mieszkańcowi Indii, który zapewnił sobie zachodnie wykształcenie, ogranicza się na ogół do tych fragmentów, które zostały przetłumaczone na język angielski albo na języki narodowe przez europejskich i zachodnich uczonych. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent przeciętnych ludzi zna jedynie tradycję. Dla kontrastu porównajmy martwą ekskluzywność religii indyjskich z faktem, że <str. 210> chrześcijanie przetłumaczyli Biblię na ponad trzysta języków i dialektów oraz rozpowszechnili ją w setkach milionów egzemplarzy wśród wszystkich języków i narodów ziemi. My zabiegamy o światło, tymczasem wydaje się, że biblie Wschodu miłują raczej ciemność niż światło, ponieważ nie zniosłyby światła powszechnej publikacji.

     Dzisiejszy nowy i ulepszony hinduizm rozwinął się pod wpływem środowiska chrześcijańskiego. Do dzisiaj jednak nie osiągnął on jeszcze takiego poziomu etycznego, który upoważniałby go do udzielania pouczeń moralnych chrześcijaństwu. Dopóki więc Indie nie oczyszczą swych świątyń z brudów gorszych niż były w stajni Augiasza, a ich mędrcy i kapłani nie porzucą i nie odżegnają się od straszliwych praktyk uprawianych w imię religii, niech lepiej ich przedstawiciele będą umiarkowani w głoszeniu wartości moralnych innym narodom i ludom.”

Pogańscy reformatorzy po omacku szukują Boga

     W czasie, gdy chrześcijaństwo tak wzorowo przeciwstawiało się reprezentantom świata pogańskiego, dumnie szczycąc się swym rozwojem religijnym, nie zdając sobie sprawy z tego, że w rzeczywistości jest “biedne, mizerne, ubogie, ślepe i nagie” (Obj. 3:17), ze strony niektórych mieszkańców krajów pogańskich dało się wyraźnie odczuć coś dokładnie przeciwnego – zdecydowaną skłonność do poszukiwania Boga. Z tego też względu surowość, z jaką postrzegali oni i pośrednio krytykowali niespójność chrześcijaństwa, zasługuje na szczególną uwagę.

     W dwóch wywierających wrażenie przemówieniach wygłoszonych przez reprezentantów hinduizmu przedstawiono nam znamienny ruch w Indiach, który daje pewne pojęcie o ciemnościach panujących w krajach pogańskich oraz o wpływie Biblii zaniesionej tam przez misjonarzy. Biblia dokonuje tam dzieła, którego nie były w stanie zniszczyć sprzeczne wierzenia towarzyszące głoszeniu Biblii, które mają rzekomo na celu jej wytłumaczenie. Podobne relacje docierają do nas z Japonii. Poniżej zamieszczamy wyjątki z trzech przemówień zasługujących na uwagę ze względu na niewątpliwą szczerość, interesujące poglądy oraz jasność wypowiedzi. Cytaty te dowodzą poważnego stosunku pogańskich reformatorów po omacku szukających Boga, “owaby Go snać namacali”. <str. 211>

Głos z Nowych Indii

Pan Mozoomdar zwrócił się do zgromadzenia w następujący sposób:

     “Panie prezydencie, przedstawiciele narodów i religii: Indyjskie Stowarzyszenie Bramino-Somajskie, które mam zaszczyt reprezentować, powstało niedawno. Choć nasza religia jest nowa, wywodzi się jednak z bardzo odległej starożytności, sięgając do samych korzeni naszego bytu narodowego sprzed setek wieków.

     Sześćdziesiąt trzy lata temu całe terytorium Indii pełne było potężnej wrzawy. Zgrzytliwy hałas różnorodnego politeizmu rozdzierał ciszę nieba. Wołanie wdów, mało tego, lament i płacz owych nieszczęsnych kobiet, które palono na stosach pogrzebowych ich zmarłych mężów, kalały świętość Bożej ziemi. Mieliśmy buddyjską boginię, patronkę naszego kraju, matkę ludzi, mającą dziesięć rąk, z których każda dzierżyła oręż dla obrony jej dzieci. Mieliśmy białą boginię nauki, która na swej wenie, muzycznym instrumencie strunowym, grała na strunach mądrości. Była też bogini szczęścia, trzymająca w rękach nie żaden róg, ale cały kosz pełen obfitości błogosławieństw dla narodów Indii. Był bóg z głową słonia, bóg jadący na pawiu i do tego trzydzieści trzy miliony innych bogów i bogiń. Mam swoją własną teorię na temat mitologii hinduskiej, ale nie byłby to właściwy moment, aby ją tu rozwijać.

     Wśród tego zgiełku i jazgotu wielobóstwa i zła społecznego, pośród ciemności tamtego czasu powstał człowiek, bramin, spłodzony i urodzony w czystości, który nosił imię Raja Ram Dohan Roy. Jeszcze zanim osiągnął wiek męski napisał książkę, w której wykazał fałsz idei wielobóstwa i wskazał na prawdę o istnieniu żyjącego Boga. To sprowadziło na niego prześladowania. W 1830 roku człowiek ten założył stowarzyszenie znane pod nazwą: Towarzystwo Bramino-somajskie, stowarzyszenie czcicieli jedynego żyjącego Boga.

     Bramino-somajowie początkowo czerpali natchnienie dla swych monoteistycznych przekonań ze starych świętych hinduskich pism, Wed i Upaniszad.

     Z biegiem czasu ruch rozwijał się, a jego członkowie poczynali wątpić, czy rzeczywiście święte pisma hinduskie są nieomylne. W swych sercach i myślach słyszeli głos, który tu i tam, początkowo nieśmiało, sprzeciwiał się <str. 212> Wedom i Upaniszadom. Jakie miały być nasze zasady teologiczne? Na jakich fundamentach powinna oprzeć się nasza religia? Nieśmiały ton, którym początkowo zadawano te pytania, stawał się coraz mocniejszy i odbijał się coraz głośniejszym echem wśród rozwijającej się społeczności religijnej, aż w końcu nabrał znaczenia najrealniejszego problemu – na jakiej księdze należy oprzeć zasady prawdziwej religii?

     Prędko przekonali się oni, że nie jest możliwe, by święte pisma hinduskie były jedynym zapisem prawdziwej religii. Stwierdzili, że pomimo niektórych prawd zawartych w świętych pismach hinduskich, nie mogą one zostać uznane za jedyny i nieomylny standard rzeczywistości duchowej. I tak dwadzieścia jeden lat po założeniu społeczności bramino-somajskiej porzucono naukę o nieomylności świętych pism hinduskich.

     Następnie pojawiło się kolejne pytanie. Czy nie ma innych pism świętych? Czyż nie mówiłem wam już kiedyś, że na imperialnym tronie Indii zasiadło obecnie chrześcijaństwo, trzymając w jednej ręce Ewangelię pokoju, a w drugiej berło cywilizacji? Biblia przeniknęła do Indii. Biblia jest księgą, której ludzkość nie może pominąć. Uznając zatem z jednej strony wielkość natchnienia świętych pism hinduskich, nie możemy z drugiej strony nie uznać natchnienia i autorytetu Biblii. Tak więc w 1861 roku opublikowaliśmy książkę, w której znalazły się wyjątki ze wszystkich pism świętych. Książka ta miała być używana do czytania w trakcie naszych rozmyślań duchowych. To nie chrześcijańscy misjonarze zwrócili naszą uwagę na Biblię. To nie kapłani islamscy wskazali nam wyśmienite fragmenty Koranu. To nie wyznawcy Zaratustry głosili nam wspaniałość ich księgi Zend-Awesta. W naszych sercach był Bóg nieograniczonej rzeczywistości, źródło natchnienia wszystkich ksiąg, Biblii, Koranu, Zend-Awesty, i to On zwrócił naszą uwagę na wspaniałość objawienia w zapisach wszystkich świętych przeżyć. Zrozumieliśmy to dzięki Jego przewodnictwu oraz dzięki Jego światłu. Ta właśnie skała wiecznej i nieskończonej rzeczywistości stała się fundamentem naszej teologii.

     Czy była to teologia bez moralności? Czymże byłoby natchnienie księgi albo jaki autorytet proroka, gdyby nie osobista świętość – czystość świątyni wzniesionej ręką <str. 213> Boga? Wkrótce po tym jak przebrnęliśmy przez zagadnienie naszej teologii, stanęliśmy w obliczu faktu, że nie jesteśmy dobrymi, świętymi ludźmi o czystych umysłach, że wokół nas dzieje się wiele zła – w naszych domach, w naszych instytucjach narodowych, w naszym systemie społecznym. Bramino-somajowie w następnej kolejności skierowali zatem swoje siły w stronę zreformowania społeczeństwa. W 1851 roku zawarte zostało pierwsze małżeństwo mieszane. Małżeństwo mieszane w Indiach oznacza związek między osobami należącymi do różnych kast. Kasta jest czym w rodzaju chińskiego muru, otaczającego każde domostwo i każdą najmniejszą nawet społeczność, poza obręb którego nie zbłądzi nawet najśmielszy, czy to mężczyzna, czy kobieta. W społeczności bramino-somajskiej zadaliśmy sobie pytanie: ‘Czy ten mur chiński na zawsze ma już pozbawiać dzieci Boże prawa do wolności?’ Nie! Zburzmy go! Precz z nim na zawsze!

     Potem zaś mój szanowny przywódca i przyjaciel, Keshub Chunder Sen zarządził, że można było zawierać małżeństwa między różnymi kastami. Bramini byli oburzeni. Mędrcy kręcili głowami. Nawet przywódcy bramino-somajów wzruszali ramionami i wkładali ręce do kieszeni. ‘Ci młodzi podpalacze’, mówili, ‘gotowi są podłożyć ogień pod cały porządek społeczny’. Mimo to małżeństwa mieszane miały miejsce, a także wdowy wychodziły za mąż.

     Czy wiecie, co oznacza być indyjską wdową? Zdarza się, że mała dziewczynka, mająca dziesięć albo dwanaście lat, straci męża, zanim się jeszcze przekona, jak on wygląda. Pomimo to od tego młodego wieku aż do dnia śmierci będzie musiała pokutować, cierpieć niedostatek, nędzę, samotność i doznawać wzgardy, która od samego słuchania przyprawiłaby was o drżenie. Nie pochwalam i nie rozumiem postępowania kobiety, która wychodzi za mąż, a potem wychodzi za mąż po raz drugi, a potem po raz trzeci, po raz czwarty – która wychodzi za mąż tyle razy, ile jest pór roku. Nie rozumiem postępowania ani takich mężczyzn, ani kobiet. Myślę jednak, że traktowanie na tych samych prawach małego, jedenastoletniego dziecka, które traci coś, co ludzie nazywają jej mężem i skazywanie go na nieszczęsny los dożywotniego wdowieństwa oraz wpędzanie go w nędzę, która byłaby hańbą nawet dla przestępcy, jest postępowaniem nieludzkim, którego trzeba się jak najprędzej pozbyć. Stąd tak ważne były małżeństwa mieszane i prawo wdowy do zawarcia małżeństwa. W ten sposób skierowaliśmy nasze siły w stronę rozwiązywania problemów społecznych i przeprowadzania reform wewnętrznych. Na skutek tego w ruchu bramino-somajskim nastąpił podział. <str. 214> My, młodzi ludzie, musieliśmy odejść – a wraz z nami wszystkie nasze reformy społeczne – i zadbać o własne sprawy najlepiej, jak umieliśmy. Gdy częściowo już zostały przeprowadzone reformy społeczne, pojawiło się kolejne pytanie.

     Żeniliśmy się z wdowami, chroniliśmy wdowy przed spaleniem, ale co z naszą osobistą czystością, z uświęceniem naszego własnego sumienia, odrodzeniem naszych własnych dusz? Co będzie z naszym przyjęciem przed strasznym trybunałem nieskończonej sprawiedliwości Bożej? Reformy społeczne i uprawianie publicznego dobra nabiera samo z siebie znaczenia dopiero wtedy, gdy prowadzi do wszechobejmującej zasady osobistej czystości i świętości duszy.

     Przyjaciele, przyznam się wam, że gdy przyglądam się warunkom panującym w społeczeństwach Europy i Ameryki, gdzie wasza działalność jest tak ogromna, a wasza praca tak intensywna, to często obawiam się, że jesteście tym tak pochłonięci, że nie macie zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad zagadnieniem odrodzenia i osobistej świętości, nad zagadnieniem próby, sądu i przyjęcia przez Boga. A to przecież jest najważniejsze.

     Po zakończeniu prac nad naszą reformą społeczną stanęliśmy przed wielkim zagadnieniem: W jaki sposób ma zostać odrodzona owa nie odrodzona natura, owa skalana świątynia? Jakich wód należy użyć do jej obmycia, aby stała się nowa i czysta? Co może usunąć wszystkie te pobudki, pożądliwości, złe bodźce, zwierzęce instynkty, co może przywrócić człowiekowi jego pierwotny stan nieskalanego dziecka Bożego, jakim był Chrystus i wszyscy odrodzeni ludzie? Po pierwsze: zasady teologiczne, po drugie: zasady moralne. Na trzecim miejscu znalazła się zaś duchowość poświęcenia bramino-somajskiego, pokuta, modlitwa, uwielbienie, wiara – całkowite i bezwarunkowe poddanie się działaniu ducha Bożego i Jego zbawczej miłości.

     [Ten pogański filozof tylko po części zdaje sobie sprawę z tego, czym jest grzech, na co wskazuje wyrażenie: “ …nieskalanego dziecka Bożego, jakim byli …wszyscy odrodzeni ludzie”. Nie dostrzega on tego, że nawet najlepsi z upadłego rodzaju ludzkiego dalecy są od rzeczywistego braku zmaz, nieskalania, doskonałości. Dlatego też wszyscy oni potrzebują zasługi doskonałości Chrystusowej i ofiary za grzech dla swego usprawiedliwienia. Mówi on o modlitwie, wierze itp. oraz o miłosierdziu Bożym, ale nie nauczył się jeszcze tego, że sprawiedliwość jest podstawą <str. 215> wszystkich działań Bożych oraz że tylko przez zasługę ofiary Chrystusa Bóg może zachować sprawiedliwość, gdy usprawiedliwia grzesznika wierzącego w Chrystusa, a tym samym objętego Jego wielkim pojednaniem za grzech, uczynionym osiemnaście stuleci temu – raz uczynionym – aby o tym świadczono we właściwym czasie.]

     Dążenia moralne nie oznaczają świętości, pragnienie, by stać się dobrym, nie jest równoznaczne z byciem dobrym. Wół, który dźwiga na grzbiecie cetnar cukru, nie poczuje ani odrobiny słodyczy, choćby nawet jej ciężar był nie do udźwignięcia. Wszystkie nasze dążenia, najpiękniejsze marzenia, najpiękniejsze sny i najpiękniejsze kazania – czy byśmy ich słuchali, czy też je wygłaszali, czy byśmy je przesypiali czy też ich uważnie słuchali – nigdy nie uczynią życia doskonałym. Jedynie poświęcenie, modlitwa, bezpośrednie przyjęcie ducha Bożego, społeczność z Nim, bezwarunkowe samouniżenie się przed Jego majestatem, duchowy zapał, duchowe pobudzenie, duchowa chłonność, życie i poruszanie się w Bogu – oto tajemnica osobistej świętości. Tak więc w trzecim stadium naszego rozwoju zasadą naszego życia stał się duchowy entuzjazm, długie rozmyślania, gorliwy zapał, medytacja, nie kończące się samouniżanie, i to nie tylko przed Bogiem, ale i przed człowiekiem. Bóg jest niewidzialny. Nikomu to nie sprawia przykrości ani nie przynosi ujmy, gdy mówi Bogu: ‘Jestem grzesznikiem, przebacz mi’. Uczynienie jednak takiego samego wyznania przed człowiekiem, uniżenie się przed braćmi i siostrami, otarcie prochu z nóg świętych ludzi, poczucie, że się jest nędzarzem i niczym w świętym zgromadzeniu Bożym – to już wymaga odrobiny samoupokorzenia i moralnej odwagi.

Ostatnią zasadą, którą muszę się zająć, jest postępowy charakter bramino-somajów.

     Chrześcijaństwo głosi chwałę Bożą. Hinduizm mówi o Jego nieskończonej i wiecznej świetności. Islam ogniem i mieczem dowodzi wszechmocy Jego woli. Buddyzm opowiada o Jego pokoju i radości. On jest Bogiem wszystkich religii, wszystkich grup wyznaniowych, wszystkich krajów, wszystkich pism świętych, a nasz rozwój polega na uzgodnieniu rozmaitych kultów, różnych proroctw i na zbudowaniu z nich jednego wielkiego systemu. Dlatego też nowy system religijny w ruchu bramino-somajskim jest nazywany Nową <str. 216> Erą. Chrześcijanin wyraża się o chrześcijaństwie z wielkim podziwem. Tak samo mówi Żyd o judaizmie, muzułmanin o Koranie, wyznawca Zaratustry o księdze Zend-Awesta. Chrześcijanin podziwia swoje zasady duchowej kultury. To samo czynią hinduiści i muzułmanie.

     Tymczasem bramiono-somajowie akceptują i dopasowują do siebie wszystkie te przepisy, kulty, zasady, nauki i dziedziny, łącząc je w jeden system, który jest właśnie naszą religią. Przez całą dekadę mój przyjaciel, Keshub Chunder Sen, ja i inni apostołowie ruchu bramino-somajskiego podróżowaliśmy od wioski do wioski, od okręgu do okręgu, z kontynentu na kontynent obwieszczając tę Nową Erę i zaprowadzając harmonię między wszystkimi religijnymi proroctwami i systemami na chwałę jedynego, prawdziwego, żyjącego Boga. Tylko że my jesteśmy narodem poddanych. Jesteśmy niewykształceni, nie mamy odpowiednich możliwości. Nie posiadamy źródeł finansowych, które pozwoliłyby zgromadzić ludzi, którzy by słuchali naszego posłannictwa. Gdy wypełnił się czas zwołaliście ten dostojny Parlament Religii i postanowiliście głosić ideę, której my nie byliśmy w stanie rozpropagować.

     Nie przybyłem na obrady tego Parlamentu jedynie jako słuchacz, nie należę też do tych, którzy zamierzają tylko usprawiedliwiać swój własny kult. Przybyłem tu jako uczeń, jako naśladowca, jako brat. Niech wasz wysiłek będzie błogosławieństwem i niech odniesie sukces, a wzmocnione zostanie nie tylko wasze chrześcijaństwo i wasza Ameryka, ale także bramino-somajowie poczują się ogromnie wzmocnieni, a wraz z nimi i wasz biedny mówca, który przebył tę ogromną odległość, pragnąc waszej sympatii i uprzejmości, niech poczuje, że został nimi wynagrodzony.

     Niechaj pozostanie w was pragnienie rozprzestrzeniania Nowej Ery i niech was uczyni naszymi braćmi i siostrami. Przedstawiciele wszystkich religii, niechaj wszystkie wasze religie połączą się w Ojcostwo Boga i braterstwo ludzi, aby mogło wypełnić się proroctwo Chrystusa, aby mogła wypełnić się nadzieja świata, a ludzkość mogła stać się jednym królestwem w Bogu, naszym Ojcu.”

     Mamy tutaj wyraźne oświadczenie dotyczące celu i nadziei filozofów, którzy gościli na Parlamencie. Któż więc może powiedzieć, że nie wykorzystali tej sposobności? Jeśli przed Parlamentem słyszało się wiele o ojcostwie Boga i braterstwie <str. 217> nieodrodzonych ludzi – bez uznania potrzeby Zbawiciela, Odkupiciela, który mógłby dokonać ubłagania za występki i otworzyć “drogę nową i żywą [powrotu do Bożej rodziny] (…) przez zasłonę, to jest przez ciało swoje” – to od tego czasu słyszy się o tym znacznie więcej. Jeśli przed Parlamentem słyszeliśmy o społecznym odkupieniu przez reformy moralne, w przeciwieństwie do odkupienia przez kosztowną krew, to potem słyszeliśmy o tej niechrześcijańskiej religii jeszcze więcej. Jest to końcowe stadium odstępstwa w ostatnich dniach Wieku Ewangelii. Tak będzie się dziać nadal i to z coraz większym natężeniem, gdyż Pismo Święte oświadcza: “Padnie po boku twym tysiąc”, a apostoł Paweł nawołuje: “A przetoż weźmijcie zupełną zbroję Bożą, abyście mogli dać odpór w dzień zły, a wszystko wykonawszy, ostać się”. Także i Jan Objawiciel znacząco pyta: “I któż się ostać może?” Całe Pismo Święte jednym głosem oznajmia, że wolą Bożą jest, by nadeszła obecnie owa wielka próba dla wszystkich, którzy mianują imię Chrystusowe, by cała ogromna masa wyznawców symbolizowanych przez “kąkol” odłączyła się od wyznawców wiary w ofiarę okupową złożoną raz za wszystkich przez Pana Jezusa, przeto iż miłości prawdy nie przyjęli (2 Tes. 2:10-12).

Głos z Japonii

     Gdy Kinza Ringe M. Harai, uczony japoński buddysta, wygłaszał swój odczyt na temat: “Rzeczywista postawa Japonii wobec chrześcijaństwa”, niektórzy misjonarze na podium marszczyli brwi i kręcili głowami na znak dezaprobaty. Jednak buddysta kierował swe ostre zarzuty przeciwko fałszywemu chrześcijaństwu, które tak wiele uczyniło, by powstrzymać rozprzestrzenianie się Ewangelii w Japonii. Oto tekst tego odczytu:

     “Mało jest państw na świecie tak źle zrozumianych jak Japonia. Wśród rozlicznych krzywdzących sądów szczególnie błędnie przedstawiana jest myśl religijna moich rodaków, a cały naród jest potępiany jako <str. 218> pogański. Nawet jeśli to prawda, jeśli są oni poganami, albo czymś jeszcze innym, faktem jest, że od początku naszej historii Japonia przyjmowała wszystkie nauki otwartym umysłem. Także pouczenia, które pochodziły z zewnątrz, były wchłaniane przez naszą religię narodową, tworząc harmonijną całość, jak widać to choćby na przykładzie licznych świątyń wzniesionych w imię prawdy pod mieszanym wezwaniem buddyzmu i shinto. Można się o tym również przekonać obserwując zgodę, jaka panuje między nauczycielami konfucjanizmu, taoizmu i wielu innych poglądów oraz między kapłanami buddyjskimi i shinto. Widoczne jest to też u pojedynczych Japończyków, którzy zachowują szacunek dla wszystkich wymienionych poglądów, a także w szczególnej konstrukcji japońskich domów, które mają na ogół dwa pokoje: jeden z miniaturową świątynią buddyjską, a drugi z niewielkim sanktuarium shinto, w których rodzina poznaje stosowne pisma obu religii. W rzeczywistości więc specjalnością Japonii jest religia syntezy i nie zawaham się określić ją mianem japanizmu.

     Teraz zapewne będziecie protestować i powiecie: ‘Dlaczego więc chrześcijaństwo nie zostało przyjęte przez wasz naród równie ciepło jak inne religie?’ Na tym właśnie zagadnieniu chciałbym się obecnie skupić. Są dwa powody, dla których chrześcijaństwo nie jest przyjmowane zbyt serdecznie. Wielka ta religia była szeroko rozpowszechniona w naszym kraju, jednak w roku 1637 chrześcijańscy misjonarze w połączeniu z nowo nawróconymi wywołali tragiczne i krwawe powstanie, co zostało odebrane w taki sposób, że misjonarze ci usiłują podbić Japonię pod panowanie swych macierzystych krajów. Sprawa ta wstrząsnęła Japonią, a rząd Szoguna potrzebował roku, by opanować owe straszne i niepożądane rozruchy. Tym, którzy zarzucają nam, że w naszym kraju zakazano chrześcijaństwa, nie teraz ale w przeszłości, odpowiem, że stało się tak nie z przyczyny religijnych czy rasowych niechęci, ale dla zapobieżenia kolejnym takim powstaniom. W celu ochrony naszej niepodległości zmuszeni byliśmy zabronić głoszenia Ewangelii.

     Gdyby nasza historia nie odnotowała takiego spustoszenia wywołanego przez obcokrajowców pod płaszczykiem religii, gdyby nasz naród nie miał dziedzicznego wstrętu i uprzedzenia do samej nazwy chrześcijaństwa, mogłoby ono spotkać się z żywym przyjęciem w naszym kraju. Incydent taki miał jednak miejsce. Moglibyśmy go co prawda zapomnieć, ale wydaje się, że nie jest całkiem pozbawione racji zatrważające podejrzenie, czy też według was uprzedzenie, które nieuchronnie musiało zrodzić się w umysłach ludzi Wschodu, że chrześcijaństwo jest <str. 219> narzędziem rozboju, skoro potwierdzonym faktem jest to, że niektóre potężne państwa chrześcijańskie stopniowo wdzierają się na Wschód. Okoliczności te codziennie wywierają wpływ na nasze umysły, ożywiając wspomnienia minionych wydarzeń historycznych. Okoliczności, o których chcę wspomnieć obecnie, są naszym współczesnym doświadczeniem, na które pragnę w sposób szczególny zwrócić uwagę tego Parlamentu, a także uwagę całego chrześcijaństwa.

     Od roku 1853, kiedy komandor Perry przybył do Japonii jako ambasador prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, narody zachodnie poznały nieco lepiej nasz kraj, szeroko otwarły się nowe porty i zlikwidowano zakaz głoszenia Ewangelii, przywracając stan sprzed chrześcijańskiej rebelii. Na konferencji w Yeddo (obecnie Tokio) w 1858 roku zażądano zawarcia traktatu między Japonią a Ameryką oraz mocarstwami europejskimi. W tym czasie kraj nasz miał jeszcze feudalny rząd. Ze względu na izolację, trwającą od rebelii w 1637 roku ponad dwieście lat, dyplomacja była całkowicie nowym doświadczeniem dla feudalnych urzędników, którzy cał­kowicie zaufali narodom zachodnim i bez żadnych zastrzeżeń zaakceptowali każdy punkt traktatu przedstawionego przez obce rządy. Na mocy tego traktatu znaleźliśmy się w bardzo niekorzystnym położeniu. Umowa ta zawiera między innymi dwa znamienne artykuły, które pozbawiają nas naszych praw i korzyści. Jeden z nich ustanawia zasadę eksterytorialności ludności zachodniej przebywającej w moim kraju. W myśl tego artykułu wszystkie sprawy odnoszące się do praw własności i osób, powstające w Japonii między podmiotami narodowości zachodniej lub też między nimi a Japończykami, podlegają jurysdykcji i władzy krajów zachodnich. Drugi artykuł dotyczy systemu ceł, które poza wyjątkiem pięcioprocentowego cła od wartości nie mogą być nakładane tam, gdzie właściwie należałoby to uczynić.

     Zastrzeżono także, że każda ze stron zawierających ten traktat, 1 lipca 1872 roku lub później, ma prawo żądać jego rewizji po uprzednim powiadomieniu drugiej strony z rocznym wyprzedzeniem. Zgodnie z tym w 1871 roku nasz rząd wystąpił o rewizję i od tego czasu systematycznie się jej domaga, <str. 220> tymczasem rządy zachodnie zwyczajnie ignorują nasze żądania, usprawiedliwiając to na rozmaite sposoby. Jedna część traktatu między Stanami Zjednoczonymi Ameryki a Japonią, odnosząca się do taryf celnych, została anulowana, za co wyrażamy szczerą wdzięczność uprzejmemu narodowi amerykańskiemu. Muszę jednak z przykrością stwierdzić, że w związku z tym, iż żadne z mocarstw europejskich nie poszło w ślady Ameryki w tym względzie, sytuacja w zakresie naszych praw celnych nie uległa żadnej poprawie.

     Nadal nie mamy żadnej władzy sądowniczej nad cudzoziemcami w Japonii, na skutek czego ponosimy szkody prawne i moralne, o których nieustannie donosi nasza prasa narodowa. Ludy zachodnie, mieszkając daleko od nas, nie mają dokładnego rozeznania w sytuacji. Prawdopodobnie co jakiś czas docierają do nich relacje od misjonarzy i przyjaciół z Japonii. Nie zaprzeczam temu, że ich raporty są prawdziwe. Jeśli jednak ktoś pragnie otrzymać dokładną informację o swoim przyjacielu, powinien wysłuchać opinii o nim pochodzących z wielu źródeł. Jeśli bez uprzedzenia, dokładnie zbadacie szkody, jakie ponosimy, będziecie zaskoczeni. Wśród wielu rodzajów zła są takie, które wcześniej były całkowicie nieznane i zupełnie nowe dla nas ‘pogan’, którzy nawet w prywatnych rozmowach nie odważylibyśmy się o nich wspomnieć.

     Jeden ze sposobów, w jaki usprawiedliwiają się obce narody, polega na stwierdzeniu, że nie jesteśmy jeszcze narodem cywilizowanym. Czy zatem zgodnie z zasadami cywilizowanego prawa należy poświęcać przywileje i korzyści słabszych narodów, zwanych niecywilizowanymi? Na ile rozumiem, celem i obowiązkiem prawa jest chronienie przywilejów i dóbr słabych przed agresją mocnych. W swych powierzchownych studiach prawniczych nigdy nie spotkałem się z tym, by słabszy miał paść ofiarą mocniejszego. Inny rodzaj usprawiedliwienia pochodzi ze źródeł religijnych, gdzie utrzymuje się, jakoby Japończycy byli bałwochwalcami i poganami. O tym, czy naród nasz ulega bałwochwalstwu, czy nie, przekonacie się, gdy bez uprzedzenia poznacie nasze poglądy religijne z oryginalnych źródeł japońskich.

     Gdybym jednak nawet na użytek dyskusji przyznał, że jesteśmy bałwochwalcami i poganami, to czy do moralności chrześcijańskiej należy deptanie praw i korzyści narodów niechrześcijańskich oraz zaciemnianie ich naturalnego szczęścia plamą ponurej <str. 221> niesprawiedliwości? W Biblii czytam: ‘Kto by cię uderzył w prawy policzek twój, nadstaw mu i drugi’. Nie umiem zaś znaleźć fragmentu, który by mówił: ‘Kto by żądał od ciebie sprawiedliwości, tego uderz w prawy policzek, a gdy się obróci uderz go i w drugi’. Czytam też w Biblii: ‘I temu, który się z tobą chce prawować, a suknię twoją wziąć, puść mu i płaszcz’. Nie potrafię jednak odszukać żadnego miejsca, które by mówiło: ‘Jeśli byś podał drugiego do sądu i wziął mu suknię, to spraw, by ci także oddał swój płaszcz’.

     Posyłacie waszych misjonarzy do Japonii i oni doradzają nam, byśmy wiedli moralne życie i wierzyli w chrześcijaństwo. Chcemy być moralni i wiemy, że chrześcijaństwo jest dobre, dlatego też jesteśmy wdzięczni za tę uprzejmość. Jednocześnie jednak naród nasz jest dość zakłopotany i w znacznym stopniu wątpi w słuszność tych rad, gdy uświadamiamy sobie, że potężne narody chrześcijańskie trzymają się ciągle traktatu, do którego zmuszono nas w czasach feudalnych, w okresie naszej niedojrzałości narodowej; gdy stwierdzamy, że każdego roku niemała liczba zachodnich statków zajmujących się połowami morskimi przedostaje się nielegalnie na nasze wody terytorialne; gdy rozprawy sądowe prowadzone przez obce władze w Japonii rozstrzygane są zawsze na naszą niekorzyść; gdy jeszcze kilka lat temu żaden Japończyk z przyczyn rasowych nie miał prawa przekroczyć progu uniwersytetu na zachodnim wybrzeżu Ameryki; gdy przed kilkoma miesiącami komisja edukacji w San Francisco wydała zarządzenie, aby nie przyjmować żadnego Japończyka do szkół publicznych w tym mieście; gdy w zeszłym roku z pewnego obszaru Stanów Zjednoczonych Ameryki wypędzono zbiorowo wszystkich Japończyków; gdy nasi przedsiębiorcy w San Francisco zostali zmuszeni przez pewne związki zawodowe, by jako swych asystentów i pracowników zatrudniali wyłącznie Amerykanów a nie Japończyków; gdy w mieście tym znajdują się niektórzy ludzie, którzy publicznie wypowiadają się przeciwko tym z nas, którzy już tu mieszkają; gdy tak wielu ludzi uczestniczy w procesjach z latarniami ozdobionymi napisem: ‘Japończycy muszą odejść’; gdy Japończycy na Hawajach pozbawieni są prawa do głosowania; gdy widzimy, że niektórzy ludzie z Zachodu mieszkający w Japonii umieszczają przy wejściu do swego domu szyld z napisem ‘Zakaz wstępu dla Japończyków’, który jest całkiem podobny do wywieszki ‘Zakaz wprowadzania psów’. Abstrahując zatem od pewnego rodzaju uprzejmości narodów zachodnich posyłających nam misjonarzy, czyż może wydawać się brakiem rozsądku z naszej strony, jeśli znajdując się w takim położeniu, my, <str. 222> inteligentni ‘poganie’, jesteśmy zakłopotani i wahamy się, czy warto połykać ów słodki i ciepły nektar z chrześcijańskiego nieba? Jeśli to ma być etyka chrześcijańska, to bardzo się cieszymy, że jesteśmy poganami.

     Jeśliby ktoś miałby stwierdzić, że w Japonii jest wielu ludzi wypowiadających się i piszących przeciwko chrześcijaństwu, to przyznam szczerze, bez udawania, że jako pierwszy w moim kraju publicznie wystąpiłem przeciwko chrześcijaństwu – nie, nie przeciwko rzeczywistemu chrześcijaństwu, ale przeciwko fałszywemu chrześcijaństwu, przeciwko krzywdom, jakich nasz naród doznał ze strony chrześcijaństwa. Jeśli ktoś zarzuca Japończykom, że organizują się w zdecydowanie antychrześcijańskich stowarzyszeniach, to uczciwie oświadczam, że jako pierwszy w Japonii zorganizowałem stowarzyszenie przeciwko chrześcijaństwu – nie, nie przeciwko rzeczywistemu chrześcijaństwu, ale po to, by chronić nas przed fałszywym chrześcijaństwem oraz przed niesprawiedliwością, której doświadczamy ze strony narodów chrześcijańskich. Nie sądźcie też, że przyjąłem taką postawę dlatego, że jestem buddystą, gdyż takie samo było moje stanowisko, zanim jeszcze lata temu po raz pierwszy wszedłem do buddyjskiej świątyni. Jednocześnie jednak oświadczam z dumą, że jeśli ktoś publicznie zastanawiał się nad pokrewieństwem wszystkich religii pod hasłem religii syntezy, to tym kimś byłem ja. Mówię o tym, gdyż nie chcę być tutaj odebrany jako fanatyczny sekciarz buddyjski.

     W naszym kraju tak naprawdę nie ma sekciarzy. Naród nasz dobrze wie, jakie abstrakcyjne prawdy mieszczą się w chrześcijaństwie. Nie zważamy też, a przynajmniej ja nie zważam, na nazwy, gdy wypowiadamy się o naukach. Nie przywiązujemy wagi do tego, czy buddyzm będzie się nazywać chrześcijaństwem, czy też chrześcijaństwo buddyzmem, czy będą nas zwać konfucjanistami czy shintoistami. Zwracamy jednak uwagę na nauczanie prawdy i na konsekwentne jej stosowanie. Nie zastanawiamy się nad tym, czy Chrystus nas zbawi, czy pośle do piekła, czy Gautama Buddha był postacią historyczną, czy też nigdy nie było takiego człowieka. Istotna jest dla nas spójność doktryny, a największy nacisk kładziemy na postępowanie. Tak więc dopóki nie zostanie usunięta zauważalna niekonsekwencja, a szczególnie dopóki nie zostaną wprowadzone poprawki do zawartego przez nas traktatu, które wyrównają pozycje obu stron, nasz naród nigdy nie pozbędzie się uprzedzeń do chrześcijaństwa, pomimo krasomówstwa oratorów, którzy głoszą swe prawdy zza kazalnic. Często bywamy <str. 223> nazywani ‘barbarzyńcami’, słyszałem też i czytałem, że Japończycy są zatwardziali i nie mogą zrozumieć prawdy zawartej w Biblii. Przyznam, że w pewnym sensie jest to prawda, gdyż naród nasz zachwycając się elokwencją oratora i podziwiając jego odwagę, akceptując logikę jego argumentacji, uparcie będzie odrzucał chrześcijaństwo, dokąd nie zostanie przekonany, że zachodnia moralność nie oznacza czynienia czegoś innego niż się głosi. (…)

     Jeśli któraś religia uczy ludzkość niesprawiedliwości, to będę się jej sprzeciwiał duszą i ciałem, tak jak to zawsze czyniłem. Będę zagorzałym przeciwnikiem chrześcijaństwa lub gorącym zwolennikiem jego Ewangelii. Organizatorom Parlamentu oraz zgromadzonym tutaj Paniom i Panom z całego świata oświadczam, że waszym celem jest urzeczywistnienie praktycznej unii religijnej, a nie tylko nominalnej. My, czterdzieści milionów dusz w Japonii, twardo i uparcie obstajemy przy międzynarodowej sprawiedliwości i oczekujemy na kolejne objawy moralności chrześcijańskiej.”

     Jakże trafna jest ta ocena przyczyn niepowodzeń chrześcijaństwa w dziedzinie nawracania świata do prawdy i sprawiedliwości! Jakże wzywa ona do upokorzenia się i do pokuty, a nie do chełpienia się!

     Wyrazicielem poglądów młodzieży Wschodu był Herant M. Kiretchjian z Konstantynopola, który powiedział:

     “Bracia ze wszystkich krajów Wschodu: Staję tutaj jako reprezentant młodzieży Orientu – w szczególności ziem rozciągających się od piramid aż po lody Syberii, a w ogólności od wybrzeży egejskich aż po Morze Japońskie. Gdy razem z innymi synami Orientu staję tu na wspaniałym podium Parlamentu Religii, mając naprzeciwko siebie amerykańskie audytorium, po pierwsze rodzi się we mnie chęć powiedzenia wam, że nieświadomie zwołaliście Parlament swoich wierzycieli. Nie przybyliśmy tu po to, by motać się w wasze sprawy, ale po to, by omotać wasze serca. Spójrzcie w wasze księgi i przekonajcie się, czy nasze twierdzenia nie są słuszne. To od nas otrzymaliście naukę, filozofię, teologię, muzykę i poezję, to my ogromnym kosztem tworzyliśmy historię. Co więcej, z owego światła niebieskiego, które zajaśniało nad naszymi ziemiami, powstali ci, którzy na wieki będą waszym obłokiem świadków i waszą <str. 224> inspiracją – święci, apostołowie, prorocy i męczennicy. Na bazie tego wspaniałego kapitału zbiliście zdumiewającą fortunę, ale majątek ten zakrył przed waszymi oczyma zagadnienie wierzytelności. Nie chcemy, abyście dzielili się z nami waszym majątkiem, ale słusznie domagamy się naszej dywidendy; a tak zwykle bywa, że to właśnie młody człowiek przedstawia dowody zobowiązań.

     Tej dywidendy nie da się spłacić pieniędzmi. Pozostawiamy wam wasze złoto, którego tak pragniecie. Wasze srebro utraciło już znaczenie. Chcemy, byście obdarzyli nas dywidendą zupełnej sympatii pochodzącej z serc. Podobnie więc jak rzemieślnik, który wrzuca do tygla bryłki kruszcu rozmaitego kształtu i koloru, oceniając je na podstawie wagi, a gdy ogień i topnik dokonają swego dzieła, wylewa jego zawartość, by popłynęło czyste złoto, tak i wy, zwoławszy tutaj synów ludzkich z krańców ziemi i mając ich przed sobą w tyglu szczerej myśli i uczciwego poszukiwania prawdy, po zakończeniu tego Parlamentu przekonacie się, że z uprzedzeń rasowych i dogmatycznych, z rozmaitości zwyczajów i kultów popłynie przed waszymi oczyma nie co innego, jak czyste złoto człowieczeństwa. Dlatego też nie myślcie o nas, że jesteśmy cudzoziemcami z obcych krajów, lecz braćmi z Chin, Japonii i Indii, siostrami z wysp greckich oraz gór i dolin Armenii, i w ten oto sposób wypłacicie nam dywidendę pochodzącą z waszych serc, a do tego sami otrzymacie tak wielkie błogosławieństwo, że stanie się ono ‘poślubioną’ krainą z proroctwa na przyszłość,2  i zabrzmi dla innych echem owej słodkiej pieśni, którą niegdyś usłyszano w naszym kraju: ‘Na ziemi pokój, w ludziach dobre upodobanie’.

     Wypowiadało się już tutaj tak wielu ludzi o wielkiej mądrości i doświadczeniu w zakresie religijnego życia wielkiego Wschodu, że z pewnością nie oczekujecie ode mnie, bym mógł do tego coś jeszcze dodać. Nie odważyłbym się w ogóle tutaj stanąć, gdyby oczekiwano ode mnie, że mam udzielić dodatkowych informacji o religiach świata. Jest jednak pewna nowa grupa ludzi, którzy zrodzili się z wielkiej przeszłości, a której wpływ będzie niewątpliwie najważniejszym czynnikiem ukierunkowującym działanie ludzkości w nadchodzącym wieku. Jej powstanie jest skutkiem przeszłości, która spotyka się z nowym życiem teraźniejszości. Mam na myśli młodzież Wschodu – tych, którzy wspólnie ze swymi braćmi z wielkiego Zachodu przygotowują się do objęcia ziemi w swe posiadanie. <str. 225>

     Przywożę wam filozofię z wybrzeży Bosforu i religię z miasta Konstantyna. Wszystkie moje utwierdzone przekonania i wnioski, które narosły we mnie w minionych latach, zostały pod wpływem Parlamentu poruszone aż do samych korzeni. Dzisiaj jednak stwierdzam, że korzenie te tkwią jeszcze głębiej w mym sercu, a gałęzie sięgają jeszcze wyżej w niebiosa. Nie potrafię wam przynieść tutaj niczego nowego, jeśli jednak moje rozumowanie wydaje wam się logiczne i zgodne z przesłankami możliwymi do przyjęcia przez ludzką inteligencję, to jestem przekonany, że uznacie szczerość naszych zamierzeń i przyznacie nam prawo, jako istotom inteligentnym, do zachowania przekonań, które wam przedstawiam.

     Gdy dzisiejsza młodzież była jeszcze w wieku dziecięcym, nie słyszała i nie widziała niczego innego, jak tylko nieustanną wrogość i podziały między ludźmi różnych religii i narodowości. Nie muszę wam chyba mówić, jaki wpływ wywierało takie życie na postawę młodych ludzi, którzy czuli się podzieleni i umieszczeni w przeciwnych obozach, szykujących się do bitwy przeciwko braciom, z którymi mieli kontakt w codziennych obowiązkach życia. Kiedy więc w drugiej połowie tego wieku światło edukacji i idee wolnościowe zaczęły rozprzestrzeniać się na całym Wschodzie, jarzmo to zaczęło znacznie mocniej doskwierać młodzieży ze Wschodu, a brzemię zdawało się być dla niej nie do udźwignięcia.

     Młodzież wszystkich wspomnianych przeze mnie narodowości, która w ciągu minionych trzydziestu lat otrzymała wykształcenie na uniwersytetach Paryża, Heidelbergu, Berlina i innych miast Europy, jak i w Imperialnej Uczelni w Konstantynopolu, poczęła świadomie albo nieświadomie, biernie albo agresywnie tkać materię swojej własnej religii, tak iż dla tysięcy młodych ludzi, dla których jej głos stanowi wyrocznię, stała się ona swego rodzaju dobrodziejstwem, pociągającym ich serca i umysły.

     Znaleźli oni szerokie rzesze zwolenników we wszystkich miastach Wschodu, do których dotarła cywilizacja europejska, a zanim zakończy się ten wiek, nie będzie prawie miasta, które nie odczułoby ich wpływu. Ich religia jest najnowszą ze wszystkich religii i może nie zdecydowałbym się przedstawiać jej na tym podium, gdyby nie fakt, że stanowi ona jeden z najpotężniejszych czynników wywierających wpływ na życie Wschodu. <str. 226> Na nas, religijnej młodzieży Wschodu, spoczywa obowiązek skutecznego zmagania się z tym kierunkiem, jeśli chcemy zachować choćby resztki wpływu na ludność naszych krajów.

     Pamiętajcie bowiem, że są ludzie inteligentni, na stanowiskach, ludzie, którzy wraz z całą młodzieżą Wschodu dowiedli, że w każdej sztuce i nauce, w handlu cywilizowanego świata, w armiach i u boku królów niczym nie ustępują innym narodowościom zamieszkującym ziemie od wschodu do zachodu słońca. Są to w większości ludzie o najlepszych intencjach i najszczerszych przekonaniach. Mimo to jednak, gdybyście jako członkowie Parlamentu Religii usłyszeli ich opinie na temat religii, to biorąc pod uwagę pozycję, jaką zajmują, z pewnością odczulibyście wielką troskę o nich i kraje, w których mieszkają.

     Ja osobiście jestem przedstawicielem religijnej młodzieży Wschodu. Pozwólcie jednak, że w ich zastępstwie przemówię do was apostołów wszystkich religii, tak jakby zrobił to młody wyznawca najnowszej religii: ‘Przychodzicie do nas w imieniu religii, aby przynieść nam to, co już posiadamy. Wierzymy, że człowiek wystarcza sam sobie, skoro sami powiadacie, że został stworzony przez doskonałego Boga. Jeśli pozostawicie go w spokoju, będzie dokładnie tym, czym być powinien. Kształćcie go, ćwiczcie i nie wiążcie mu rąk i nóg, a będzie doskonałym człowiekiem, godnym tego, by stać się bratem każdego innego człowieka. Natura wystarczająco wyposażyła człowieka i powinien on najpierw wykorzystać to, co mu jest dane przez inteligencję, zanim zacznie naprzykrzać się Bogu, by mu dał więcej. Poza tym, nikt jeszcze nie znalazł Boga. Cała inspiracja, której potrzebujemy, znajduje się w słodkiej poezji i urzekającej muzyce oraz w wykwintnym towarzystwie kulturalnych mężczyzn i kobiet. Jeśli już mamy słuchać o religii, to wolimy, by o Mesjaszu opowiadał nam Haendel, żeby zaś rozdźwięczeć niebiosa, wystarczy wykonać utwór Beethovena.

     Nie mamy nic przeciwko wam, chrześcijanie, jednak tak jak przedstawicielom wszystkich religii musimy wam powiedzieć, że zrobiliście, co się tylko dało, by zaszkodzić ludzkości przez obracanie człowieka przeciwko człowiekowi i narodu przeciwko narodowi. A teraz, chcąc jeszcze pogorszyć tę sytuację, staracie się w dobie wyższości zdrowego rozsądku napełniać umysły ludzkie rzeczami niemożliwymi i obciążać ich rozum nie kończącymi się dyskusjami miedzy tysiącem sekt. Słyszałem już bowiem przed wami wielu innych, a wiem ilu jeszcze przyjdzie po was. Uważamy was za tych spośród wszystkich ludzi, <str. 227> których należy unikać, gdyż wasza filozofia, wasze nauki rodzą tylko pesymizm na ziemi.’

     Następnie korzystając z religijnego instynktu i wrodzonego szacunku, jakimi cechują się wszyscy ludzie Wschodu, dodałbym zaskakująco: ‘Spójrzcie jednak, nie jesteśmy niedowiarkami, ateistami czy sceptykami. My po prostu nie mamy czasu na te zagadnienia. Przepełnia nas dążenie do wyższych form życia i pragnienie zapewnienia wolności całej młodzieży świata. Wyznajemy religię, która jednoczy wszystkich ludzi we wszystkich krajach, napełniając serca zadowoleniem. Zaspokaja ona wszelkie potrzeby ludzkie i to nas przekonuje, że jest to religia prawdziwa, szczególnie zaś dlatego, że jej skutkiem jest pokój i najwyższa harmonia. Dlatego też nie życzymy sobie żadnego z waszych ‘izmów’, ani też żadnego systemu czy doktryny. Nie jesteśmy ani materialistami, ani socjalistami, ani racjonalistami, ani pesymistami, nie jesteśmy też idealistami. Nasza religia była pierwszą z religii, a jednocześnie jest najnowszą z najnowszych – jesteśmy dżentelmenami. Czy w imię pokoju i człowieczeństwa nie możecie nas zostawić w spokoju? Jeśli nas znów zaprosicie na spotkania religijne, to będziemy mieli jakieś wcześniej umówione zajęcia, a gdy będziecie usiłowali raz jeszcze głosić nam kazania, to nie będzie nas w domu.’

     Oto młody człowiek Wschodu, podobny do zielonego krzewu wawrzynowego. Jeśli przeminie, pozostawiając wolne miejsce, natychmiast powstanie dwudziestu innych, by zapełnić powstałą lukę. Wierzcie mi, nie przesadzam. Dokładnie takie wypowiedzi, albo posuwające się jeszcze dalej, słyszałem od inteligentnych ludzi w armii i w marynarce wojennej, od handlowców i prawników, w formie zwykłych rozmów i poważnych dyskusji, na ulicach Konstantynopola i w łodziach pływających wokół Złotego Rogu oraz w cieśninie Bosfor, zarówno w Rumunii i Bułgarii, jak i w Paryżu, Nowym Jorku i na sali wykładowej w Chicago, od Turków, Ormian, Greków, Hebrajczyków, Bułgarów i Serbów. I powiadam wam, że ta najnowsza forma pseudoreligii, która opanowała handel, literaturę, naukę i prawo Europy i Orientu, jest najpotężniejszą siłą kształ­tującą los narodów Wschodu i należy się z nią liczyć, jeśli poważnie myśli się o przyszłości religii. Chcąc podjąć dyskusję z przedstawicielami tego kierunku, trzeba używać równie przekonywujących argumentów jak te, które nauka i literatura dostarczyła do rąk wielkiej rzeszy nowej klasy dżentelmenów.

     Jest też inna grupa młodzieży na Wschodzie, którzy zwą się młodzieżą religijną i trzymają się <str. 228> starożytnej wiary swych ojców. Pozwólcie, że i tym młodym ludziom przypiszę szczerość intencji, inteligencję umysłu i silne przekonania. Również w ich imieniu chciałbym do was przemówić i tym razem będę mówił także za siebie. Naturalnie przekonacie się zaraz, że musimy być od najwcześniejszych lat w kontakcie z Nową Religią – pozwólcie, że dla wygody będę ją określał takim mianem. W uczelniach i na uniwersytetach musimy studiować razem z tymi młodymi ludźmi. Musimy z nimi iść ręka w rękę we wszystkich dziedzinach nauki, historii, literatury, muzyki i poezji, podzielając naturalnie ich mocne przekonanie o słuszności naukowego myślenia i trzymając się mocno wszelkich zasad wolności człowieka.

     Po pierwsze, cała młodzież Wschodu o przekonaniach głęboko religijnych występuje w obronie godności człowieka. Przykro mi, że muszę od tego rozpocząć, ale z połączonych wypowiedzi i dyskusji filozoficznych i teologicznych narzuca się tak nieunikniona konkluzja, stwierdzająca niedoskonałość człowieczeństwa, że zanim zaczniemy mówić o jakiejkolwiek religii dla nas, musimy najpierw wstać i stwierdzić: ‘Wierzymy, że jesteśmy ludźmi’. W naszym mniemaniu twierdzenie, że człowiek nie jest sam z siebie samowystarczalny i że potrzebuje religii, która by przyszła i uczyniła go doskonałym, jest oszczerstwem względem człowieczeństwa i oskarżaniem Boga, który stworzył człowieka.

     [Zauważcie, jak cielesny człowiek jednym tchem oskarża się i usprawiedliwia. Nie mogąc zaprzeczyć niedoskonałości, jednocześnie twierdzi, że ma moc samodzielnego osiągnięcia doskonałości. W taki sposób poganie ignorują konieczną niezbędność zapewnionej przez Boga “kosztownej krwi ofiary za grzech”, która zresztą w podobny sposób jest obecnie odrzucana przez mądre światową mądrością chrześcijaństwo.]

     Oszczerstwem wobec człowieczeństwa jest spojrzenie na tę czy ową rodzinę ludzką i stwierdzenie, że dowodzą oni posiadania wyobrażenia dobra, prawdy oraz wyższych ideałów, a życie ich wznosi się ponad zwierzęce instynkty tylko dzięki temu, że ten czy inny człowiek nauczył ich swojej religii albo że otrzymali objawienie z nieba. Wierzymy, że jeśli człowiek jest człowiekiem, to ma to wszystko sam z siebie, podobnie jak posiada on wszystkie zdolności cielesne. Czyżbyście chcieli mi powiedzieć, że kalafior, który sadzę w polu, może osiągnąć piękno i doskonałość swych zwojów, podczas gdy mój mózg, który został stworzony przez tego samego Boga, jako twór sto tysięcy razy delikatniejszy i doskonalszy, <str. 229> nie potrafi rozwinąć swych zwojów, by wykonać zadania, które Bóg dla mnie przewidział i posiadać najwyższe wyobrażenie, które według Jego zamierzenia powinien był posiąść; że bezsilna kijanka rozwinie się i stanie się żabą o doskonałych, elastycznych kończynach i rozciągliwej klatce piersiowej, że żaby z zadowoleniem będą się trzymać razem, będą zgodnie skrzeczeć, podczas gdy ludzie potrzebują religii i pomocy z zewnątrz po to, by mogli się rozwinąć do cielesnej i duchowej doskonałości człowieczeństwa oraz by mogli uznać braterstwo ludzi i żyć na tej Bożej ziemi w pokoju? Powtarzam, że publiczne głoszenie i akceptowanie tej nauki jest oskarżaniem Boga, który stworzył człowieka.

     Nie akceptujemy też bezpodstawnych wniosków naukowych. Nie mamy nic wspólnego z małpami. Gdyby chciały nam coś powiedzieć, to musiałyby tutaj do nas przyjść. Jest w kulturze zachodniej zupełnie dla mnie niezrozumiała chęć wyszukiwania sobie problemów. Jednym z moich pierwszych doświadczeń w Stanach Zjednoczonych był udział w spotkaniu młodych ludzi w mieście Philadelphia. Tematem wieczoru było zagadnienie, czy zwierzęta posiadają dusze, przy czym szczególnie zajęto się problemem kota. Wygłaszano bardzo poważne i uczone odczyty. W podsumowaniu zaś stwierdzono, że nie wiedząc, czym jest kot i co to jest dusza, nie da się rozstrzygnąć tej kwestii, niemniej jednak jest ona bardzo istotnym zagadnieniem religijnym. Wyobraźmy sobie teraz, że ormiańska dziewczyna zapytałaby swoją matkę, czy kot ma duszę. Na takie pytanie córki matka odpowiedziałaby zapewne mimochodem, mówiąc na przykład: ‘Mój skarbie, zejdź na dół i zobacz, czy woda się już zagotowała. (Skąd przyszło ci do głowy takie pytanie? Oczywiście, że kot ma duszę. Kot ma duszę kocią, a człowiek ma duszę człowieczą.) A teraz już idź.’ I tak dziecko odeszłoby ciesząc się ze swego człowieczeństwa. Jeśliby zaś ta ormiańska dziewczyna zetknęła się po jakimś czasie z zagadnieniem brakującego ogniwa [ewolucji], o którym tak wiele słyszymy, jej spokój pozostałby nadal nie naruszony i dalej szczyciłaby się człowieczeństwem, odpowiadając wam, że brakujące ogniwo miało duszę brakującego ogniwa, a człowiek ma duszę człowieka.

     Aż dotąd szliśmy ręka w rękę z młodzieżą klasy dżentelmenów, nie opuszczając wspólnego poziomu człowieczeństwa. W tym miejscu jednak pojawia się zakręt, na którym musimy się rozstać i obrać zupełnie różne drogi. My wołamy: ‘Zostawcie nas w spokoju, abyśmy mogli się rozwijać i osiągnąć wyżyny naszego przeznaczenia’. Tymczasem jednak stwierdzamy, że są jakieś niewidzialne <str. 230> siły, które nie dają nam spokoju. Stwierdzamy, że możemy uczynić niemal wszystko w zakresie wiedzy i sztuki. Gdy jednak usiłujemy podążać za naszymi wyobrażeniami o tym, co wzniosłe i szlachetne, co słuszne i niezbędne dla naszego rozwoju, brakuje nam siły i mocy, aby podążać w tym kierunku. Przedstawiam to w jak najprostszej formie, gdyż nie chcę tutaj rozwijać tego zagadnienia. Jest jednak dla nas rzeczą oczywistą, że tak jak realna jest godność człowieczeństwa, tak samo rzeczywista jest też siła, która zawraca ludzi z drogi uczciwości i honoru, o której wiedzą, że powinni nią kroczyć. Nie powiecie mi też, że jest ona wrodzonym obciążeniem człowieka, gdyż my czujemy, że nie pochodzi ona z nas. Jeśli bowiem nie pochodzi ona z nas, a właściwym wyobrażeniem o człowieku jest to, że ma on się staczać coraz niżej, aż do wynaturzenia i upodlenia, aż do drapieżności i chęci zmiażdżenia bliźniego, to powiedzielibyśmy raczej: ‘Zostawcie go w spokoju i pozwólcie mu czynić to, czego oczekuje od niego Bóg.’

     Krótko mówiąc, oświadczam każdemu, kto już gotuje się ze swym wyznaniem wiary, zanim się całkiem zagotuje: ‘Wierzę w diabła, arcyniebezpiecznego wroga Bożego i oskarżyciela Boga przed ludźmi’. Jeden diabeł w całym wszechświecie? Nie wchodzimy w to. Legion demonów oblegający duszę? Nie ma dla nas znaczenia. Wiemy jedno, że jest jakaś moc poza człowiekiem, która odciąga go na bok z wielką siłą. I żadna ziemska moc nie jest w stanie się temu oprzeć.

     I tu właśnie zaczyna się nasza religia. Jeśli macie jakąś religię, którą chcielibyście wprowadzić wśród młodzieży Wschodu, to musi ona mieć moc, która zrównoważy, ba, która przeważy moc zła na świecie. Dopiero wtedy człowiek osiąga wolność wznoszenia się i stawania się tym, czym ma być wedle zamierzenia Bożego. Chcemy Boga. Chcemy ducha Bożego. Ale religia, która do nas dotrze, niezależnie od jej nazwy i formy, musi posiadać taką moc albo nie będzie ona, w naszym przekonaniu, religią. A my wierzymy w Boga, nie w Boga protoplazmy, który kryje się między komórkami materii, ale w Boga, dla którego jesteśmy dziećmi.

     Tak więc trzecim założeniem naszej filozofii i naszego protestu jest godność Boga. Czy obumarła już rycerskość? Czyż całe wyobrażenie o tym, czym jest wzniosłe i szlachetne życie, czym jest solidna uczciwość, zostało wydarte z ludzkich serc, tak że nie możemy się już ubiegać o tytuły szlacheckie i książęce na dworach naszego Boga? Wiemy, że jesteśmy Jego dziećmi, ponieważ czynimy Jego dzieła i myślimy tak, jak On <str. 231> myśli. Ale chcemy być do Niego podobni. Ach, czyż miałoby być prawdą to, że potrafię przemierzyć lądy i morza, by sięgnąć do serca matki i poczuć, jak obejmują mnie jej ramiona, gdy tymczasem ja, dziecko Boże, stając bezradnie we wszechświecie naprzeciwko mocy, której nie potrafię pokonać, miałbym nie móc wznieść do Niego swych rąk i wołać, by do mej duszy posłał swego ducha i dał mi poczuć siłę Jego wiecznego ramienia, wspierającego mnie w mej słabości?

     I tu pojawia się kaznodzieja, ten z dawnych dni i ten ze współ­czesnego kościoła, i mówi nam o tym, który zwyciężył świat i który przyszedł z nieba. Nie potrzebujemy, żebyście nam mówili, że przyszedł On z nieba, gdyż żaden człowiek narodzony z niewiasty nie dokonał takiej rzeczy. Przekonuje nas jednak to, że dzięki łasce i drodze, którą nam wskazał, byśmy na nią wkroczyli, duch Boży wlewa się w serca ludzkie; przekonuje mnie to, że mogę go poczuć w sercu, jak pomaga mi w walce z grzechem i jak wzmacnia me serce, by zdecydowanie trwało w tym, o czym, dzięki mieszkającej we mnie boskości, wiem, że jest słuszne.

     I tak drżącą ręką, a jednocześnie z mocnym przekonaniem, w wielkim zasmuceniu stanem ludzkości, a jednocześnie radując się wiecznym triumfem, wkraczam razem z wami wszystkimi w złote bramy dwudziestego wieku, gdzie zasiadają starcy przyszłej wspólnoty ludzkości, by wydać sąd o religii, która winna przejść przez te bramy, by wspierać serca ludzkie. Widzę, że obok starożytnego, wschodniego konfucjanizmus i współczesnej teozofiis znajdzie się tam starożytny, wschodni buddyzm i współczesny spirytualizms, a także wszystkie religie starożytności razem ze współczesnym materializmem, racjonalizmem i idealizmem – widzę tam starożytne, wschodnie chrześcijaństwo wraz z jego Chrystusem oraz mocą i mądrością Bożą. Widzę tam krzyż nieustannie promieniejący miłością Bożą,

 ‘Wznoszący się ponad gruzami czasu’.”

      Mówca ten, choć nie był oficjalnym delegatem kościoła ormiańsko-katolickiego, najwidoczniej prezentował stanowisko ormiańskich chrześcijan, którzy niedawno byli w sposób niezwykle barbarzyński prześladowani przez Turków. Jego przemówienie zawiera wiele znakomitych uwag. Nie należy jednak sądzić, że jest on typowym przykładem młodego człowieka <str. 232> Wschodu. Daleko wyprzedza on bowiem tych, w imieniu których się wypowiada. Jego poglądy nie odpowiadają też oficjalnym poglądom ormiańskiego katolicyzmu, który praktykuje modlitwy za zmarłych, oddaje cześć świętym i Marii Pannie, praktykuje spowiedź, uznaje bluźnierczą doktrynę o mszy,* a wszystko to przypomina wymysły Antychrysta. Ci, którzy ofiarują “obrzydliwość” mszy, pokazują przez to, że słabo rozumieją i oceniają wartość rzeczywistego krzyża i jego jedynej ofiary, “raz uczynionej”. “Wschodnie chrześcijaństwo”, na które wskazuje ten młody człowiek, nie jest tym, dla którego mamy szacunek i które jest naszym wzorem. Dla nas ważne jest jeszcze wcześniejsze chrześcijaństwo głoszone i wyobrażane przez Chrystusa, naszego Pana i Odkupiciela, oraz przez Jego apostołów, chrześcijaństwo takie, które przedstawione jest w Piśmie Świętym – nie wschodnie ani nie zachodnie, ani też nie katolickie (tj. uniwersalne czy powszechne), ale takie, które jest mocą Bożą i mądrością Bożą “każdemu” wierzącemu ku sprawiedliwości (Rzym. 1:16).

     Myślący obserwator, czytając o tych szlachetnych uczuciach niektórych ludzi, którzy po omacku szukają Boga i dążą do sprawiedliwości, na pewno zauważy kontrast między ich poważną szczerością i szlachetnością zamierzeń i usiłowań zmierzających do tego, by okazać przed innymi ludźmi najwyższe ideały sprawiedliwości, jakie tylko udało im się zrozumieć, a kompromisową postawą tak wielu chrześcijan, którzy będąc niezwykle uprzywilejowani poprzez fakt urodzenia w środowisku znającym prawdę, chcą ją teraz sprzedać kosztem ogromnej ofiary najbardziej szlachetnych zasad tej prawdy; a to wszystko jedynie po to, by zjednać sobie doczesną popularność. Komu wiele dano, wiele się od niego będzie upominał Pan, który waży ich teraz wszystkich na wadze.

     Chociaż kilku przedstawicieli zagranicznych zyskało nasz podziw i szacunek, to jednak ogromna większość z nich cieszyła się <str. 233> z przywileju obnoszenia się ze swymi zabobonami i zalecania ich wobec tak szanownego zgromadzenia cywilizowanych i oświeconych narodów. Buddyzm, shintoizms, braminizms, konfucjanizms i islam znajdowały raz po raz bardzo śmiałych obrońców, a pewien muzułmański apostoł miał nawet czelność zalecać wielożeństwo. Było to już chyba za wiele jak na to audytorium, jednak odgłosy sprzeciwu zostały szybko uciszone przez przewodniczącego, dr Barrowsa, który przypomniał wszystkim, jaki jest cel Parlamentu – uczciwe wysłuchanie każdego bez dyskusji. I tak każdy miał możliwość obszernego wypowiadania się i swobodnego argumentowania przed tysiącami wyznawców chrześcijaństwa o już wcześniej niezbyt ugruntowanych umysłach. Nie bez racji więc uczestnicy mogli mieć wiele powodów, by spodziewać się licznych nawróceń na swoje religie wśród Amerykanów. Tymi samymi przywilejami cieszyli się wyznawcy kierunków antychrześcijańskich, takich jak christian sciences, teozofias, swedenborgianizms itp.

Wypowiedzi końcowe wielkiego Parlamentu

     Wypowiedzi kończące wielki Parlament dowodzą, jak zdecydowany jest duch ustępstw po stronie chrześcijaństwa protestanckiego. Tarapaty, w jakie zapędził ich sąd tego dnia, są tak beznadziejne, że z największym entuzjazmem witają oni choćby najmniejszą oznakę skłonności zjednoczeniowych nawet ze strony najciemniejszych form pogaństwa. Poniżej zamieszczamy krótkie cytaty:

Suamie Vive Kananda (kapłan z Bombaju) powiedział:

     “Wiele powiedziano o wspólnym gruncie jedności religijnej. Nie mam zamiaru podejmować ryzyka konstruowania swej własnej teorii, jeśli jednak ktokolwiek ma nadzieję, że zjednoczenie zostanie przeprowadzone na drodze zwycięstwa jednej z religii i obalenia pozostałych, to takiemu człowiekowi mówię: Bracie, twoja nadzieja jest niewykonalna. Czy życzę sobie, by chrześcijanie stali się hinduistami? Boże uchowaj! Czy pragnę, by hindusi lub buddyści stali się <str. 234> chrześcijanami? Boże uchowaj! Chrześcijanin nie powinien stawać się hinduistą ani buddysta nie powinien przechodzić na chrześcijaństwo. Nauczcie się myśleć bez uprzedzeń. (…) Jeśli teologia i dogmatyka stoją wam na drodze do poszukiwania prawdy, to je odłóżcie na bok. Bądźcie gorliwi i pilnie pracujcie nad własnym zbawieniem, a owoce świętobliwości staną się waszym udziałem.”

Vichand Ghandi (dżinistas z Indii) powiedział:

     “Jeśli pozwolicie ‘poganinowi’, by ogłosił swe poselstwo pokoju i miłości, to mogę was tylko prosić, byście spojrzeli na różnorodne idee, które są wam przedstawiane, w duchu liberalizmu, a nie z uprzedzeniem i fanatyzmem. (…) Błagam was, byście rozpatrywali różne systemy religijne z tego punktu widzenia.”

Jego Wielebność Shabita, najwyższy kapłan japońskiej religii shintos, powiedział:

     “Moim życzeniem byłoby pomóc wam w realizacji planów kształ­towania powszechnego braterstwa pod wspólnym dachem prawdy. Wiecie, że jedność to potęga. Modlę się, by osiem milionów bóstw strzegących pięknego kraju wiśni, Japonii, chroniło was i wasze rządy na wieki i tymi słowami mówię wam: do widzenia.”

Dharmapala z Cejlonu [Sri Lanka], powiedział:

     “W imieniu czterystu siedemdziesięciu pięciu milionów wyznawców tej samej co ja religii, w imieniu naśladowców uprzejmego pana Buddhy Gautamy, wyrażam moje najgłębsze uczucia szacunku dla was. (…) Zapoznaliście się z religijnymi systemami Wschodu, przedstawionymi przez waszych braci, wyznawców tych religii; (…) wysłuchaliście z godną pochwały cierpliwością nauk wszechmiłosiernego Buddy, przedstawionych przez jego pokornych naśladowców (…).”

Biskup Keane (z kościoła rzymskokatolickiego) powiedział:

     “Gdy zaproszenie do uczestniczenia w tym Parlamencie zostało wysłane do starego kościoła katolickiego, ludzie pytali: ‘Zostanie ono przyjęte?’ Zaś stary kościół katolicki powiedział: ‘Któż ma prawo do tego, by udać się na Parlament wszystkich religii świata, większe niż stary katolicki kościół powszechny?’ (…) Nawet jeśli miałby on stać samotnie na tym podium, będzie tam stał. I stary kościół przyszedł i cieszył się spotkaniem ze swymi współbraćmi, swymi współwierzącymi i współmiłośnikami spośród wszelkich odcieni ras ludzkich <str. 235> i spośród wszelkich odcieni wyznań religijnych. (…) Ale czyż nie mamy się modlić, by zasiane tutaj ziarno rozwinęło się w powszechną i doskonałą jedność? Gdyby nie było dla nas lepiej być w jedności niż trwać w podziałach, nasz Pan nie modliłby się przecież, abyśmy byli jedno, tak jak On i Ojciec jedno są. [Tylko że oni nie modlą się o taką jedność, jaka panuje między Ojcem i Synem. Proponowana unia ma całkowicie inny charakter.]”

     Uczucia wyrażone w taki sposób znalazły jak najgłębsze zrozumienie wśród protestanckich uczestników Parlamentu. I tak na przykład pastor dr Candlin, misjonarz w Chinach, powiedział:

     “Według konwencjonalnego poglądu, wyznawanego w całym chrześcijańskim świecie, prawdziwą religią jest chrześcijaństwo, zaś wszystkie inne są fałszywe; chrześcijaństwo pochodzi od Boga, zaś inne religie od diabła. Czyli wyrażając się nieco oględniej: chrześcijaństwo ma charakter niebiańskiego objawienia, gdy zaś inne religie są sfabrykowanym ludzkim wymysłem. Sami najlepiej wiecie, i możecie o tym zaświadczyć z najwyższą wyrazistością i wielkim przekonaniem, że między religiami może zostać ustanowiona przyjaźń w miejsce antagonizmu, że tak jak Bóg jest na pewno naszym wspólnym Ojcem, tak nasze serca równie do Niego tęsknią, a nasze dusze w najwyższej nabożności wychwytują najcichsze szepty łaski dochodzące z Jego tronu. Gdyż to jest Pięćdziesiątnica, a za tym kryje się nawrócenie świata.”

     Czyżby? Gdzie można się dopatrzyć podobieństwa między tymi ustępstwami kosztem prawdy i sprawiedliwości, których celem jest pozyskanie społeczności z Antychrystem i bałwochwalstwem, a owym wiernym i pełnym modlitwy zgromadzeniem w Jerozolimie, które cierpliwie oczekiwało na moc z wysokości? Jakich objawów, podobnych do zesłania ducha świętego, można by się dopatrzyć wśród tej różnorodnej grupy? Jeśli nawrócenie świata ma polegać na podążaniu w takim kierunku, to ośmielamy się zapytać: Na cóż ma się ten świat nawrócić? Taka obietnica, nawet jeśliby jej towarzyszyły huczne fanfary, nie zaspokoi badawczego nastawienia, jakie panuje w obecnej godzinie sądu.

Czcigodny dr Bristol z kościoła metodystycznego powiedział:

     “Parlament ten stanie się źródłem nieskończonego dobra i tylko dobra. Jesteśmy wiecznie i głęboko zobowiązani wszystkim tym, <str. 236> którzy przybyli tutaj z daleka. Niektórzy z nich reprezentują cywilizacje, które były już stare wtedy, gdy Romulus zakładał Rzym. Ich pieśni były brzemienne mądrością i bogate w rytm, zanim jeszcze Homer zaśpiewał Grekom swoją Iliadę. Oni to poszerzyli nasze pojęcie o wspólnym człowieczeństwie. Przywieźli nam wonne kwiaty wschodnich wierzeń, kosztowne klejnoty ze starych kopalń wielkich filozofii. Dzisiaj wieczorem staliśmy się bogatsi o ich wkład intelektualny i duchową społeczność z nimi.” [Cóż za wyznanie!]

     Nigdy jeszcze nie było takiego dnia, tak jasnego i tak pełnego nadziei dla naszego wspólnego człowieczeństwa przy zachowaniu tolerancji i powszechnego braterstwa. Możemy mieć pewność, że poprzez wypowiedzi naszych gości i wpływ, jaki wywarli, zostaną oni ubogaceni świadomością wniesienia wkładu w potężny ruch, który zawiera w sobie obietnicę jednej wiary, jednego Pana, jednego Ojca, jednego braterstwa.

     Niechaj błogosławieństwo naszego Boga i Ojca będzie z wami, bracia ze Wschodu. Niechaj błogosławieństwo naszego Zbawiciela, naszego starszego brata i nauczyciela w dziedzinie braterstwa między ludźmi, będzie z wami i waszymi narodami na zawsze.”

Pastor Augusta Chapin powiedziała:

     “My, którzy uczestniczyliśmy w powitaniu, odprawiamy teraz odjeżdżających gości. Cieszymy się, że przybyliście, o mędrcy od wschodu słońca. Mądrość waszych słów, obfitość tolerancji i łagodność postępowania sprawiły, że z przyjemnością siedzieliśmy u waszych stóp i uczyliśmy się od was tych rzeczy. Cieszymy się, że mogliśmy zobaczyć się z wami twarzą w twarz i od tej pory będziemy was bardziej niż dotąd traktować jako swych przyjaciół i współ­pracowników w tej wspaniałej dziedzinie – religii.

     Cieszymy się wreszcie, że odjeżdżając do waszych odległych stron rodzinnych, opowiecie tam wszystko, co zostało tutaj na wielkim Parlamencie powiedziane i uczynione i że w ten sposób nadacie związkom Wchodu i Zachodu ściślejszy charakter i oznajmicie sympatię, jaka panuje między wszystkimi religiami. Cieszymy się ze słów, które padły z ust mądrych mężczyzn i kobiet Zachodu, którzy przybyli tutaj i podarowali nam starannie wypłukane złote ziarna. Powtórzę to, co powiedziałam na początku Parlamentu: Było to najwspanialsze zgromadzenie religijne, jakie kiedykolwiek odbyło się na obliczu ziemi.” <str. 237>

Pastor Jenkin Lloyd Jones powiedział:

     “Proszę was, odjeżdżający goście, byście na drogę przyjęli moje życzenie błogosławieństwa Bożego wyrywające się z duszy, która z radością uznaje własne pokrewieństwo w stosunku do wszystkich krajów i wszystkich religii. Odjeżdżając, pozostawiacie w naszych sercach nie tylko przyjazne myśli względem wierzeń, które reprezentujecie, ale także więzy ciepłego uczucia miłości, łączącego was z nami w unię, która stanie się naszą radością i naszym życiem na zawsze.”

Dr Barrows (przewodniczący) powiedział:

    “Nasze nadzieje urzeczywistniły się bardziej, niż się spodziewaliśmy. Uczucie, które było inspiracją dla zorganizowania tego Parlamentu, utrzymało nas w jedności. Zasady, zgodnie z którymi przeprowadzona została ta historyczna konferencja, zostały wystawione na próbę, niekiedy nawet nadwerężone, ale udowodniły swoją przydatność. Tolerancja, braterska uprzejmość, przekonanie o wzajemnej szczerości, prostolinijne i gorliwe dążenie do jedności religii, uczciwe zamiary każdej ze stron zmierzające do przedstawienia swojej wiary w sposób bezkompromisowy, a jednocześnie pozbawiony nieprzyjaznego krytycyzmu – oto zasady, których niedoboru, dzięki waszej lojalności i odwadze, nie odczuwaliśmy.

     Mieszkańcy Azji i Europy, wasze przybycie bardzo nas uradowało i przysporzyło nam mądrości. Jestem szczęśliwy, że nasza gościnność sprawiła wam radość (…).”

     Uwagi przewodniczącego Bonney’a były bardzo podobne. Następnie wielki Parlament został zakończony modlitwą żydowskiego rabina i błogosławieństwem biskupa rzymskokatolickiego, a pięć tysięcy głosów połączyło się we wspólnym powtarzaniu anielskiego poselstwa: “A na ziemi pokój, w ludziach dobre upodobanie”.

Perspektywa na przyszłość

     Ach, jakże wysoką cenę zapłacono za możliwość wydania powyższych oświadczeń, które obwieszczono światu kosztem zasad, prawdy i lojalności względem Boga. A na dodatek wszystko to odbywa się w samym progu przepowiedzianego przez Boga czasu uciśnienia, jakiego nie było, jako narody poczęły być, uciśnienia, z którego wszyscy myślący ludzie zaczynają sobie powoli zdawać sprawę, odczuwając ogromny strach przed kryzysem i innymi zjawiskami, które będą jego wynikiem. Ten właśnie strach zmusza niejednorodne masy ludzkie <str. 238> do łączenia się w poszukiwaniu ochrony i współpracy. Jest to jednak tylko wymysł ludzkiej polityki, który ma na celu uspokojenie obaw kościoła poprzez wołanie: “Pokój, pokój, choć nie masz pokoju” (Jer. 6:14). Takie wołanie o pokój, pochodzące od reprezentatywnych przedstawicieli kościoła, zamyka się w kręgu dokładnie takiej samej nonsensownej nieszczerości, która objawiła się wśród narodów uczestniczących w wielkich obchodach w Kilonii, opisanych w poprzednim rozdziale. Tak jak tam władze świeckie ogłosiły pokój hukiem armat, tak tutaj władze kościelne obwieściły ustanowienie pokoju, idąc na wielki, wyraźny i chełpliwy kompromis kosztem prawdy i sprawiedliwości. Nadchodzi czas, gdy Pan sam ogłosi pokój narodom (Zach. 9:10), nie stanie się to jednak wcześniej, zanim nie obwieści swej obecności w wichrze rewolucji i w burzy ucisku (Nah.1:3).

     Patrząc ze punktu widzenia uczestników, Parlament należałoby uznać za wielki sukces, a ludzie bezmyślni, którym zawsze imponuje blichtr, hałas i wystawność, zgodnie odpowiedzieli: Amen! Nierozsądnie wyobrazili oni sobie, że cały nie odrodzony świat zbrata się w powszechnym związku religijnym, gdy tymczasem wszyscy będą myśleć, działać i szukać po omacku w wielkich ciemnościach niewiedzy i przesądów, chodząc drogami występku, o czym wspomniano wyżej, tak jak zresztą zawsze czynili, odrzucając światłość, którą Chrystus rozświecił na swym obliczu i która jest jedyną prawdziwą światłością (2 Kor. 4:6; Jan 1:9; 3:19). Tymczasem chrześcijanie cieszą się takimi perspektywami, uznając tę mistyfikację za najwspanialsze wydarzenie historyczne.

     Chociaż panuje powszechne przekonanie, że wielki Parlament był pierwszym wielkim krokiem w kierunku urzeczywistnienia anielskiego poselstwa o pokoju na ziemi i dobrym upodobaniu w ludziach, ogłoszonego przy narodzeniu Chrystusa, to jednak, z poprawnego punktu widzenia, był on kolejnym objawem braku wiary wśród chrześcijan. Zgodnie z tym, co mówi prorok: “Zginie mądrość mądrych jego, a rozum <str. 239> roztropnych jego skryje się” – Izaj. 29:14. W innym miejscu słyszymy słowa tego samego proroka: “Zbierajcie się narody, wszakże potłumione będziecie. Przyjmujcie w uszy wszyscy w dalekiej ziemi; przepaszcie się [łączcie się w związki], wszakże potłumieni będziecie; wnijdźcie w radę, a będzie rozerwana; namówcie się [do zjednoczenia], a nie ostoi się; bo Bóg z nami” – Izaj. 8:9-10.

     Pytamy razem z psalmistą: “Przeczże się poganie buntują, a narody przemyślają próżne rzeczy? [Przeczże mówią: “Pokój, pokój, choć nie masz pokoju”?] Schodzą się królowie ziemscy [świeccy i kościelni], a książęta radzą społem przeciwko Panu, i przeciw pomazańcowi jego, mówiąc: Potargajmy związki ich, a odrzućmy od siebie powrozy ich.

     Ale ten, który mieszka w niebie, śmieje się; Pan szydzi z nich. Tedy będzie mówił do nich w popędliwości swojej, a w gniewie swoim przestraszy ich” – Psalm 2:1-5.

     Porzucając Słowo Boże i Jego kierownictwo przez poszukiwanie związków z narodami, które nie znają Boga oraz przez mieszanie Prawdy Bożej ze światowymi filozofiami, wybrany lud Boży – obecnie duchowy Izrael, podobnie jak Izrael cielesny w dawnych czasach – naraża się na niebezpieczeństwo, z którego nie w pełni zdaje sobie sprawę. Byłoby dla niego lepiej, gdyby zwrócił uwagę na Boską odpłatę, która spadła na pierwotny lud Boży i potraktował to jako ostrzeżenie dla siebie.

Można wyraźnie zauważyć wiele niekorzystnych skutków Parlamentu:

     (1) Wystawił on i tak już nie ugruntowane umysły chrześcijan na działanie rozmaitych filozofii pogańskich, przedstawiając je w najkorzystniejszym dla nich świetle. Nieco później dowiedzieliśmy się, że jeden z indyjskich delegatów na Parlament, pan Virchandi R. Gandhi z Bombaju, sekretarz Stowarzyszenia Dżinistycznegos, powrócił do Ameryki, aby rozpowszechniać swe poglądy, a Chicago obrał sobie za główną siedzibę. Poniżej cytujemy opublikowany opis jego zamierzeń. <str. 240>

     “Celem przyjazdu pana Gandhiego nie jest nawracanie, gdyż zabraniają tego zasady wiary dżinistów. Przyjechał on, by założyć szkołę filozofii orientalnej, której siedzibą będzie Chicago, a jej filie zostaną otwarte w Waszyngtonie, Nowym Jorku, Cleveland, Rochester i innych miastach. Nie przybywa on jako misjonarz w celu nawracania Amerykanów na którąkolwiek z form hinduizmu. Zgodnie z jego własnym stwierdzeniem, ‘w prawdziwej idei kultu hinduskiego nie mieści się zjawisko agitacji. Hinduizm to duch – powszechny duch miłości i mocy, który polega na urzeczywistnianiu idei braterstwa, i to nie tylko braterstwa między ludźmi, ale także między wszystkimi istotami żywymi. Uczucie takie znajduje szczery wyraz w słowach, wypowiadanych ustami narodów, ale w praktyce światowej nie jest ono respektowane.’ Takie są w przybliżeniu zasady jego przekonań, a wychodząc z takich założeń nie zwraca się on do Amerykanów, by się do niego przyłączyli, ale pragnie ich współpracy.”

     W umysłach wielu ludzi powstało niewątpliwie wrażenie, że w kwestiach religijnych nie ma już żadnych pewników. Taki wniosek wysnuł nawet jeden z delegatów syryjskich – Christophore Jibara. Dając temu wyraz powiedział on:

     “Bracia i siostry, którzy wspólnie uwielbiacie Boga! Wszystkie religie przedstawiane na tym powszechnym i religijnym kongresie są z punktu widzenia całego świata wzajemnie zbieżne. Każda z nich ma swoich stronników, którzy świadomie przedkładają swoją religię nad inne. Potrafią oni przedstawić argumenty i powody, mające przekonać innych o wartości i prawdzie swej własnej formy religijności. Skutkiem takiej dyskusji może być zmiana religii albo nawet zwątpienie co do prawdziwości wszystkich religii. Ktoś może też dojść do przekonania, że wszystkie wierzenia są identyczne. Na skutek tego może nastąpić obniżenie albo całkowite podważenie szacunku dla każdej religii. Mogą powstać wątpliwości co do prawdziwości natchnionych ksiąg albo też zapanuje nastrój powszechnego lekceważenia i nikt już nie będzie się trzymał żadnej religii. Wielu ludzi, na skutek duchowego niepokoju i przekonań dominujących w pewnej religii, może zacząć całkowicie lekceważyć swe obowiązki religijne, jak to się dzieje wśród milionów mieszkańców Europy i Ameryki. Dlatego też proponuję, by spośród wielkich religii wyłonić komitet, który zająłby się zbadaniem dogmatów i przeprowadzeniem pełnego i wszechstronnego ich porównania w celu wyłonienia jednego słusznego, który następnie zostanie obwieszczony ludziom.” <str. 241>

     (2) Doprowadził on do szczególnego rodzaju przyjaźni między “Wielkim Babilonem, matką wszetecznic”3, czyli kościołem rzymskim, a jego córkami, czyli rozmaitymi sektami protestanckimi, które chlubią się swą hańbą i dumne są ze swego sromotnego związku.

     (3) Spowodował on uczynienie wielkiego kroku – a mówi się już o następnych, które za nim pójdą – w kierunku swego rodzaju zbliżenia między wszystkimi religiami w kierunku ściślejszego związku kościoła (nominalnego) ze światem. Na ostatnim posiedzeniu Parlamentu przewodniczący publicznie oświadczył, że “zostanie ogłoszona odezwa o braterstwie, której celem będzie wsparcie we wszystkich częściach świata działań na rzecz kontynuacji wielkiego dzieła, w które zaangażował się kongres z 1893 roku”.

     (4) Praktycznie oznajmił on poganom, że właściwie nie ma potrzeby prowadzenia chrześcijańskiej działalności misyjnej; że chrześcijanie sami nie są pewni swej religii; że religie pogańskie są wystarczająco dobre, jeśli się je tylko szczerze wyznaje; oraz że chrześcijaństwo, łagodnie mówiąc, mogłoby być przyjęte co najwyżej z wielką dozą nieufności. Ze zdumieniem można zauważyć, w jak słuszny sposób przedstawiciele pogan ocenili nominalne chrześcijaństwo, jak wyraźnie odróżnili oni chrystianizm “chrześcijaństwa” od chrystianizmu Biblii oraz jak ostrą formę miały często ich nagany.

     (5) Skierował on do podzielonego chrześcijaństwa słowa: “Pokój, pokój, choć nie masz pokoju”, zamiast ogłosić alarm, o czym mówił prorok (Joel 2:1): “Trąbcie w trąbę na Syonie, a krzyczcie na świętej górze mojej! (…) bo przychodzi dzień Pański, bo już bliski jest” oraz nawoływać do uniżania się pod mocną ręką Bożą.

     (6) Był on wyraźnym posunięciem politycznym, mającym swe źródło w strachu przywódców chrześcijańskich, którzy dostrzegają zbliżający się ucisk dnia Pańskiego. Ruch ten narodził się w podzielonym i zagubionym <str. 242> kościele prezbiteriańskim. Owo wołanie: “Pokój, pokój” w samym środku zrywającej się burzy przypomina nam proroctwo: “Bo gdy mówić będą: Pokój i bezpieczeństwo! tedy na nich nagłe zginienie przyjdzie” – 1 Tes. 5:3.

     Niechaj więc dzieci Boże nie dają się zwodzić fałszywymi przepowiedniami Babilonu. Jedynie w Bogu mamy pewne schronienie (Psalm 91). Zgromadźmy się blisko wokół krzyża Chrystusowego, który jest naszą jedyną nadzieją. Niech powszechne braterstwo fałszywych religii i odstępczego chrześcijaństwa dowiedzie wartości takiego związku. My jednak uznajmy braterstwo jedynie w Chrystusie – braterstwo wszystkich tych, którzy swą ufność złożyli wyłącznie w Chrystusie, gdyż On jest zbawieniem przez wiarę w Jego kosztowną krew. Inni ludzie nie są dziećmi Bożymi i nimi nie będą dopóki nie przyjdą do Niego przez wiarę w Chrystusa jako swego Zbawiciela, jako swego zastępcy. Są oni “dziećmi gniewu”, którymi byliśmy i my zanim przyszliśmy do Chrystusa (Efezj. 2:3), a niektórzy są nawet “synami onego złego” i wykonują jego uczynki. Odkąd Bóg skazał Adama i jego potomstwo na śmierć, która była następstwem grzechu, nie traktował ich już jako swą własność, nie uznawał za synów. Tylko przez przyjście do Chrystusa, przez wiarę w Jego kosztowną krew, człowiek może zostać przywrócony do tego błogosławionego związku z Bogiem. W konsekwencji tego, jeśli nie jesteśmy już dziećmi gniewu, lecz zostaliśmy przyjęci przez Boga jako Jego synowie w Chrystusie, to inni ludzie, którzy nie zostali w ten sposób uznani przez Boga, nie są w żadnym sensie naszymi braćmi. Niech wszyscy synowie światłości czuwają i będą trzeźwi (1 Tes. 5:5,6). Niech żołnierze krzyża dzielnie stają w obronie Prawdy i nie przyjmują innej ewangelii, nawet jeśli byłaby ona zwiastowana przez anioła z nieba (Gal. 1:8). Niech też nie dążą do zjednoczenia z kim innym, jak tylko z poświęconymi i wiernymi naśladowcami Baranka Bożego, “który gładzi grzech świata”.

     Podczas gdy nominalny kościół tak gorliwie i chętnie dąży do kompromisu i zjednoczenia wszystkich pogańskich religii świata w jedną wielką światową religię, która mogłaby podtrzymywać wszystkie <str. 243> ich fałszywe doktryny i złe praktyki, my posłuchamy, co wyznają i jakie fakty stwierdzają inni, którzy nie są aż tak oczarowani ideą jedności religijnej. Fakty te dowodzą opłakanego stanu świata, zgubnego wpływu fałszywych religii oraz całkowitego braku nadziei na nawrócenie świata za pośrednictwem kościoła w jego obecnym stanie. Dokąd Kościół – nie ten fałszywy, ale prawdziwy Kościół składający się z członków, których imiona są zapisane w niebie, poświęconych, którzy okazali swą lojalność i wierność, którzy są spłodzeni i prowadzeni duchem Bożym – nie zostanie przyobleczony chwałą z wysokości, dokąd całkowicie się nie rozwinie i nie zostanie wywyższony z Chrystusem w Tysiącletnim Królestwie, dotąd nie będzie on w stanie dokonać nawrócenia świata do Boga i Jego sprawiedliwości.

     Kilka lat temu w Missionary Review [Przegląd Misyjny] ukazało się następujące stwierdzenie przyznające, że kościół doznał niepowodzenia w dziele nawracania świata:

     “Tysiąc milionów dusz, czyli dwie trzecie ludności ziemi, to poganie, narody pogańskie, muzułmanie, z których większość nie widziała jeszcze nigdy Biblii i nie słyszała poselstwa Ewangelii. Wśród tego miliarda ludzi działa niecałe dziesięć tysięcy misjonarzy protestanckich, kobiet i mężczyzn łącznie, wysyłanych przez kościoły chrześcijańskie. W Tybecie, w prawie całej Azji centralnej, Afganistanie, Beludżystanie [płd.-zach. Pakistan], prawie całej Arabii, większej części Sudanu, Abisynii [Etiopii] i wysp filipińskich nie ma ani jednego misjonarza. Nikt też nie zajmuje się obszernymi terytoriami zachodnich Chin, wschodnim i centralnym Kongiem, licznymi terytoriami w Południowej Ameryce i wieloma wys­pami morskimi.”

     Niewielka broszura zatytułowana “Stulecie misji protestanckiej” autorstwa pastora Jamesa Jahnstona, członka Towarzystwa Statystycznego, podaje następujące liczby, które, jak zauważono, są “tak poruszające, że wystarczą, by zaelektryzować całe chrześcijaństwo”. Z broszury tej wynika, że: (1) w ciągu ostatnich stu lat protestantyzm pozyskał 3 miliony nawróconych pogan, <str. 244> podczas gdy w tym samym okresie liczba pogan wzrosła o co najmniej 200 milionów; (2) ideologie pogańskie zawdzięczają swój gwałtowny rozwój nie tylko przyrostowi naturalnemu narodów pogańskich. Zwolennicy Brahmy, Buddy i Mahometa mogą się bowiem szczycić większą liczbą nawróceń na ich przekonania niż protestanckie kościoły chrześcijańskie. I tak w miejsce jednego hindusa nawróconego na chrześcijaństwo, hinduizm pozyskuje tysiąc osób z pierwotnych plemion indyjskich, które nieustannie wchłaniają tę ideologię. Buddyzm odnotowuje znaczące postępy między plemionami północnych prowincji Chin, a razem z emigrantami chińskimi przenosi się także na tereny Australii i Ameryki, gdzie powstają buddyjskie świątynie. Najbardziej niezwykłe postępy poczynił jednak islam. W niektórych częściach Afryki rozprzestrzenia się on z zadziwiającą szybkością, a postępy, jakie czyni ta religia w Indiach i na Archipelagu, są tylko trochę wolniejsze. Autor artykułu był zmuszony wspomnieć te wszystkie fakty, ale nie przeszkadzało mu to uciszać odgłosów krytyki, zapewniając, że kościół jest jeszcze w stanie nawrócić cały świat. Usiłuje on twierdzić, że kościoły protestanckie dysponują wystarczająco obfitymi zasobami, zarówno finansowymi jak i ludzkimi, by móc jeszcze zmienić ten stan rzeczy i dokonać ewangelizacji świata. Methodist Time, przytaczając powyższe stwierdzenia, wyraża podobną opinię, dodając chełpliwie:

     “Niech nikogo nie przerażają te straszne fakty, o których krótko wspomnieliśmy. (…) Bóg tak pokierował biegiem spraw w ciągu ostatniego stulecia, że jak najbardziej jesteśmy w stanie podbić pogański świat w imieniu Pana. To, czego dokonaliśmy, dowodzi, czego mogliśmy dokonać, zaopatrując się w dwa najistotniejsze składniki ludzkiego sukcesu – śmiałą politykę i obfitość pieniędzy.”

     Inny teoretyk mówi tak: “Gdybyśmy dysponowali dziesiątą częścią dochodów członków kościoła, to w zupełności wystarczyłoby to do prowadzenia całej pracy ewangelizacyjnej w kraju i za granicą. Albo też, gdybyśmy otrzymywali na działalność zagraniczną dziesiątą część <str. 245> rocznych oszczędności po zapłaceniu wydatków domowych, to moglibyśmy wysłać jednocześnie 12 tysięcy misjonarzy.”

     Rzeczywiście, pieniądze uważane są za rzecz potrzebną. Gdyby tylko nominalny kościół był w stanie wykrzesać z siebie wystarczającą ilość ducha samozaparcia potrzebnego do pozyskania dziesiątej części dochodów swoich członków albo chociaż dziesiątej części ich rocznych oszczędności, zbawienie świata mogłoby w ich oczach mieć pewną szansę realizacji. Jest to jednak najbardziej beznadziejna właściwość złudnej nadziei. Znacznie łatwiejszą rzeczą byłoby dokonanie połowicznego nawrócenia pogan na to, co zwie się chrześcijaństwem, aniżeli takie pokonanie ducha światowości panującego w kościołach.

     A zresztą, gdyby nawet udało się wysłać do obcych krajów dwanaście tysięcy misjonarzy, to czy rzeczywiście byliby oni skuteczniejsi od swoich braci w naszym uprzywilejowanym kraju? Posłuchajmy trafnego wyznania bardzo popularnego ostatnio duchownego, pastora T. DeWitt Talmage. Według The Christian Standard powiedział on:

     “Ach, mamy w tym kraju znakomite zaplecze kościelne, mamy sześćdziesiąt tysięcy duchownych, mamy znakomitą muzykę i wspaniałą szkołę niedzielną, a mimo to dane statystyczne mówią, że w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat każdy z kościołów w tym kraju odnotowywał przeciętnie mniej niż dwa przypadki nawrócenia rocznie.

     W każdym kościele umierają średnio cztery osoby rocznie. Ile więc trzeba czasu, by przy takich wskaźnikach przyprowadzić świat do Boga? Zyskujemy dwóch, a tracimy czterech. O wielki Boże, do czego to prowadzi. Powiem wam otwarcie, jeśli nawet tu i ówdzie jakiś oddział armii Chrystusowej posuwa się jeszcze do przodu, to i tak przeważająca większość kościoła zmierza ku straszliwej klęsce, podobnej do Bull Runs.”

     Jakiś czas temu Canon Taylor z kościoła angielskiego omawiał zagadnienie, czy chrześcijańska misja poniosła fiasko? Wygłosił on odczyt na kongresie kościoła Anglii. Zajął on stanowisko, że islam jako religia pod wieloma względami dorównuje chrześcijaństwu, jest jednak od niego znacznie lepiej <str. 246> przystosowany do potrzeb i możliwości wielu narodów Azji i Afryki. Tak więc przy zachowaniu obecnego stopnia rozwoju, chrześcijaństwo nigdy nie będzie mogło żywić nadziei na pokonanie pogaństwa. Szacuje się, że w Azji i Afryce liczba urodzin przewyższa liczbę zgonów o 11 milionów rocznie, a zatem przy rocznym przyroście liczby chrześcijan o 60 tysięcy, towarzystwa misyjne potrzebowałyby 183 lat, by pozyskać roczny przyrost ludności pogańskiej. Powiedział on:

      “Wydzieranie dzieciom ze szkół niedzielnych ich zaoszczędzonych grosików na rzekomy cel nawracania ‘biednych pogan’ oraz wydawanie blisko 12 tysięcy funtów szterlingów rocznie na bezowocną misję w krajach, gdzie nie ma pogan, wydaje mi się być nieomal zbrodnią, zbrodnią wyłudzania pieniędzy na upozorowane cele.”

     Mówca przedstawił swą opinię na temat przyczyny niepowodzenia działalności misyjnej, którą w jego przekonaniu jest sekciarstwo połączone z brakiem zupełnego oddania się pracy ze strony misjonarzy, którzy usiłują prowadzić książęce życie i cieszyć się wygodami, których nie mamy nawet w Europie. Następnie powołując się na dr Legge, który od trzydziestu czterech lat działa jako misjonarz, pan Taylor powiedział:

     “Uważa on, że będziemy odnosili niepowodzenia w nawracaniu tak długo, dokąd chrześcijaństwo będzie odbierane jako ruch dotknięty gorzką wewnętrzną wrogością między sektami chrześcijańskimi oraz kojarzony przez rodzimą ludność z pijaństwem, rozwiązłością i gigantyczną niesprawiedliwością społeczną zauważalną w narodach chrześcijańskich. Biskup Steere uważał, że dwie największe przeszkody na drodze do sukcesu, to kłótnie między samymi misjonarzami oraz rywalizacja między poszczególnymi towarzystwami misyjnymi.”

     Tak oto Canon Taylor i wielu innych, których uczucia znalazły wyraz na wielkim Parlamencie Religii, starali się uciszać odgłosy krytyki, twierdząc, że religie pogańskie są wystarczająco dobre i w dodatku lepiej od chrześcijaństwa przystosowane do potrzeb swych krajów. My zaś podamy inną sugestię zaczerpniętą z raportu Fostera, byłego biskupa kościoła metodystyczno-episkopalnego, który wiele lat temu po odbyciu długiej podróży po świecie przedstawił następujący obraz smutnego stanu świata, pogrążonego w mrokach pogaństwa. Powiedział on: <str. 247>

     “Przywołajcie na pamięć wszystkie obrazy ubóstwa i wynaturzenia, które kiedykolwiek widzieliście w odosobnionych miejscach krańcowego nieszczęścia – owe najsmutniejsze przypadki, których wspomnienie długo jeszcze będzie budzić strach, mroczne siedliska brudu i ponurej nędzy – stłoczcie je na jednym obrazie bez retuszu czy kolorowych świateł i powieście nad połową globu ziemskiego, a i tak nie będzie to w pełni odpowiadało rzeczywistości. Trzeba jeszcze do tego dołożyć ponurą perspektywę beznadziejnej niezmienności, braku jakiejkolwiek nadziei, a nawet dążeń do poprawy sytuacji. Widocznym objawem pogaństwa jest ubóstwo. Wy nigdy nie widzieliście ubóstwa. Jest to słowo, którego znaczenia nie znacie. To, co wy nazywacie ubóstwem, jest bogactwem i luksusem. Nie myślcie, że mówię tu o przypadkowych, peryferyjnych, czy wyjątkowych miejscach najgłębszej nędzy. Jest to zjawisko powszechne, ogarniające cały kontynent. Dołóżcie do tego głód, nagość, zezwierzęcenie, pozbawcie ten obraz jakiegokolwiek oczekiwania na lepsze jutro i napełnijcie tym Afrykę, napełnijcie tym Azję. Zagęśćcie tę wizję tłumem mężczyzn, kobiet i dzieci, których liczba dwudziestokrotnie przewyższa populację wszystkich waszych wielkich miast, miasteczek, wiosek i osiedli – dwudziestu na każdego mieszkańca waszych wszystkich stanów i terytoriów – a i to jeszcze obraz nie będzie w pełni odpowiadał rzeczywistości.

     Teraz dołóżcie do tego obrazu moralny cień braku Boga i nadziei. Pomyślcie o tych milionach nieszczęsnych ludzi, żyjących na tej ziemi jak zwierzęta i nie oczekujących, żeby na świecie miało pojawić się coś lepszego. Pamiętajcie przy tym, że istoty te są takimi samymi ludźmi jak my, że ich serca żywią takie same ludzkie uczucia i mogą zostać oczyszczone i uszlachetnione. Gdyby te kraje, tak udręczone nieszczęściami, miały to, co my moglibyśmy im dać, to mogłyby nam dorównać, a wiele z nich być może stanęłoby wyżej. Domalujcie jeszcze na naszym obrazie niebo bez gwiazd, poszarpane góry, które rzucają długie, ponure cienie, powieście gęste zasłony wzdłuż brzegów morskich i horyzontów krajobrazu, zaciemnijcie przeszłość, a przyszłość ułóżcie w coraz ciemniejszą noc, napełnijcie ten straszliwy mrok twarzami głodnych mężczyzn o ponurych twarzach, kobiet pogrążonych w smutku i dzieci pozbawionych nadziei – oto pogański świat, narody, o których prorok w starożytnej wizji pisał, że ‘siedzą w krainie <str. 248> i w cieniu śmierci’. Do nich nie dotarła jeszcze światłość. Przez całą długą, długą noc siedzą oni cicho w ciemnościach, czekając na światło poranka.

     Tysiące milionów ludzi siedzących w krainie i w cieniu śmierci, w tej samej krainie, w której dwadzieścia pięć wieków temu mieszkali ich ojcowie, siedzi i oczekuje w milczeniu, przechodząc przez życie w tak krańcowym ubóstwie, że nie są w stanie zaspokoić swoich nawet najbardziej prymitywnych potrzeb. Miliony z nich żywią się korzeniami, roślinami i innym przypadkowym pokarmem, jakiego może im dostarczyć sama natura nie ujarzmiona rozsądkiem. Niektórzy z nich, żyjący w krajach na wpół cywilizowanych, rządzonych przez pewne formy rządów, usiłujących na swój sposób uregulować problem ubóstwa i rozwijać przemysł, zostali obrabowani ze swych oszczędności przez lokalnych tyranów i chcąc pracą pozyskać środki utrzymania dla siebie i swoich dzieci, zarabiają niecałe trzy centy dziennie, co nie wystarczyłoby nawet na utrzymanie przy życiu zwierzęcia. Tłumy ludzi, których głód nie jest zaspokojony nawet do połowy, którzy nie są choćby w połowie odziani, mieszkają w zagrodach i chlewach, które nie nadałyby się nawet dla świń, pozbawieni jakiegokolwiek wyposażenia służącego zaspokojeniu ich ludzkich potrzeb, uginający się pod ciężarem tyranii brutalnych sił, które zacierają w nich ostatnie ślady cech człowieczeństwa, może z wyjątkiem pionowej postawy oraz niezniszczalnej, niemej i ślepej tęsknoty za czymś, czego nie znają – oto poganie, mężczyźni i kobiety, nasi bracia i nasze siostry.

     Te ponure i okrutne cienie kreślonego przez nas obrazu na pewno by nas zmroziły, gdyby nie to, że chętnie rzucamy na nie perspektywę, błysk i połysk naszej fantazji. Z naszego punktu widzenia wygodnej obojętności właściwie całkowicie one znikają. Są zbyt odległe, a my jesteśmy za bardzo zajęci naszymi przyjemnościami, by je dostrzegać albo chociaż o nich pomyśleć. Nie pasują one do naszych wyobrażeń. Nawet jeśli nam się zdarzy o nich pomyśleć, to nie w kategoriach rzeczywistości, ale mylących pozorów. Patrzymy na wielkie miasta i wspaniałość japońskiego cesarza – Mikado i indyjskiego radży, dostrzegamy przepych dworów i zmysłowe piękno krajobrazów – wszystko to przetworzone przez wyobraźnię oraz zwodniczy blask, którego przydają im dzieła podróżnicze. Jesteśmy oczarowani tym, co widzimy. Gdy wglądniemy nieco głębiej w zagadnienie domów ludzi i ich religii, to znów nasza uwaga zostanie przyciągnięta przez wielkie świątynie i eleganckie rysunki podróżników, przedstawiające malownicze i zachęcające sceny rodzinne. Zostaliśmy <str. 249> pocieszeni. Właściwie to świat pogański wcale nie znajduje się w aż tak złym położeniu. Mają swoją religię, mają swoje przyjemności. Gdy z tą myślą przypatrujemy się światu, odczuwamy ulgę. Ach, jakże zgubne jest to złudzenie! Rzeczywistość kryje się w cieniu. Miliony nędznych, chodzących po omacku, grzesznych ludzi, ludzi bez Boga, bez nadziei, bezdomnych, zezwierzęconych, pozbawionych przyjaźni, urodzonych do dziedzictwa bezgwiezdnej nocy, skazane są na życie i umieranie w gęstym mroku – tego nie dostrzegamy. Ale oni tam są, prześlizgują się przez cienie śmierci, ponurzy i głodni, nadzy i pozbawieni nadziei, upodobnieni do dzikich zwierząt. I nie chodzi tu o niewielką liczbę nieszczęśników, czających się w zaułkach i ukrywających się przed bliźnimi. Takich są miliony i jeszcze raz miliony! Jest ich pełno we wszystkich tych elegancko wymalowanych krajach, tłoczą się na ulicach i w alejach swych wspaniałych miast i wołają na nas, żebyśmy chociaż na nich spojrzeli i dostrzegli, jak wielu ich jest. Tam żyli i umarli bez nadziei ich ojcowie. Tam oni przeklinają swe nędzne życie. Tam rodzą się ich dzieci, skazane na taki sam los. Tam żyją albo umierają, a nikt nie troszczy się o ich dusze.

     Taki jest niechrześcijański świat. Są tam wielkie miasta, ogromne świątynie, wspaniałe mauzolea, kilku rozbestwionych tyranów, którzy pławią się w przepychu i złocie, lecz blask ich sanktuariów i tronów maluje się na hebanowym tle ciemności, która spowija miliony skulonych ludzi, przerażonych, głodnych i w potrzebie. Widziałem ich w smutnych domach, na demonicznych orgiach, od Bosforu do Gangesu, w świątyniach i na ucztach, płaszczących się przed ponurymi bałwanami, kamiennymi posągami i małpimi bogami. Widziałem ich tłoczących się na ulicach i gościńcach, widziałem ich głodne twarze pozbawione blasku i nadziei. Ten obraz nigdy nie zatrze się w mej pamięci.

     Myślę, że zgodzicie się z mną, iż nie ma nadziei dla ludzi z nie-chrześcijańskiego świata. Nie ma on nic, co mógłby nam dać, żadnego promyka, ani okruszyny. Wisi on ciężkim kamieniem na szyi rasy ludzkiej, pogrążając ją coraz głębiej w otchłań nocy i śmierci. Jego oddech to zaraza. Jego dotyk oznacza śmierć. Jego obecność przeraża nas jak potworny upiór z królestwa nocy, wynoszący się i rządzący przez stulecia, zaciemniający wszystkie wieki.

     Nie stawiam tu pytania, czy te niezliczone miliony ludzi <str. 250> mogą zostać zbawione w przyszłym świecie. Nie twierdzę, że danie im Ewangelii poprawi ich widoki na przyszłość, czy w ogóle da im jakąś szansę w tym zakresie. Możliwe, że bez Ewangelii będzie wśród nich tyle samo zbawionych, co z Ewangelią. To pytanie nie wchodzi w zakres problemu, nad którym się zastanawiam – spojrzenie na świat – przez co rozumiem spojrzenie na obecny czas, a nie na wieczność. Gdyby w moim umyśle choć raz pojawiła się ta straszliwa myśl, że cały świat musi z konieczności zostać dotknięty wieczną zagładą tylko dlatego, że jest pogański, to nigdy bym nie posłał do nich Ewangelii, która objawia takiego Boga. Ta okropna myśl sama z siebie doprowadziłaby do zgaszenia wszelkiej nadziei dla świata, a z wieczności uczyniłaby więzienie, niezależnie od tego, czy ktoś mógłby być zbawiony. Bo jakże by mogło rozumne stworzenie radować się niebiańskim stanem w obecności Boga, którego rządy splamiły się takim bezwstydem i hańbą, takim okrucieństwem i niesprawiedliwością? Przekonajcie ludzi, że na czele wszechświata stoi Bóg, który potępi miliony umarłych, żyjących i mających się jeszcze narodzić pogan, bez żadnej winy z ich strony, nie dając im szansy na ratunek, że w tym samym czasie zamieni On ziemię w miejsce gigantycznej grozy, gdzie straszliwe przerażenie nie znajdzie żadnego ukojenia, a przekonacie się, że nikt nie będzie oddawał mu czci, może z wyjątkiem demonów, gdyż taki bóg musiałby być ich przywódcą.”

     Biskup wspomniał też, że wśród całej populacji ludzkości, której liczbę szacuje się na 1450 mln blisko 1100 mln to niechrześcijanie oraz że wielu, albo nawet prawie wszyscy nominalni chrześcijanie, są albo poganami, albo antychrześcijanami. Wobec zaś niepowodzenia kościoła w zakresie nawrócenia świata w ciągu osiemnastu stuleci oraz wobec braku nadziei na przyszłe wykonanie tego zadania, usiłował on zdejmować z kościoła tę odpowiedzialność, którą sam na siebie wziął, sugerując, że owe miliony pogan muszą zostać zbawione bez wiary w Chrystusa. Chcąc zaś zwolnić Boga z odpowiedzialności za obecne nieszczęścia ludzkości, powiedział on: “Bóg czyni, co tylko może, w zakresie posiadanej przez Niego mocy”.

     Kilka lat temu The Church Times opublikował napisany przez Maorysas artykuł, z którego cytujemy kilka fragmentów, niezwykle sugestywnie przedstawiających przyczyny całkowitego niepowodzenia kościoła na polu niesienia światła dla świata. <str. 251> List ten ukazał się pierwotnie w pewnej gazecie w Nowej Zelandii i brzmiał następująco:

     “Kilka dni temu opublikowaliście opis tego, co miało miejsce na spotkaniu Maorysów, zwołanym przez biskupa kościoła chrześcijańskiego. Byłem obecny na tym zebraniu i pragnę prosić was o danie mi możliwości udzielenia odpowiedzi na jedno z pytań zadanych nam przez biskupa, a mianowicie: ‘Dlaczego chrześcijańska wiara płonie tak słabym ogniem wśród Maorysóws z mojej diecezji?’ Powiem wam, jaka jest moim zdaniem tego przyczyna. My Maorysi jesteśmy zakłopotani i oszołomieni niezwykłym sposobem, w jaki wy, Europejczycy, traktujecie swoją religię. Żaden z was nie wydaje się być pewny, czy ma ona jakieś znaczenie, czy może nie ma żadnego. Na wezwanie pierwszych misjonarzy zastąpiliśmy religię naszych ojców, o której oni mówili, że jest fałszywa, głoszoną przez nich rzekomą prawdziwą religią. Przyjęliśmy Księgę, zawierającą historię i zasady ‘Prawdziwej Religii’, jako rzeczywiste Słowo Boże, które obowiązuje nas, Jego stworzenia. Codziennie rano i wieczorem oddawaliśmy cześć Stworzycielowi w każdym obozie i w każdej wiosce w całej Nowej Zelandii. Czciliśmy siódmy dzień jako święty, powstrzymywaliśmy się od wszelkiej pracy kierowani szacunkiem dla Boskiego przykazania. Z tego samego powodu znieśliśmy niewolnictwo i poligamię. Czyniąc to jednak, całkowicie zdezorganizowaliśmy nasz system społeczny, skazując nasze ziemiaństwo na życie w ubóstwie i zadając wiele bólu tym, którzy zmuszeni byli zrywać najczulsze więzy swych ludzkich stosunków. Właśnie gdy zaczynaliśmy ćwiczyć nasze dzieci w znajomości i posłuszeństwie Bogu, który objawił się w Jezusie Chrystusie, do naszego kraju przybyły liczne rzesze Europejczyków. Odwiedzali nasze wioski i wydawali się być bardzo przyjaźnie nastawieni, zdawało nam się jednak, że nie oddają oni takiego samego szacunku Biblii, jak czyniliśmy to my, nowicjusze. Rzymscy katolicy mówili nam, że tylko oni znają poprawną interpretację i jeśli się do nich nie przyłączymy, to nasze dusze będą zgubione. Potem przyszli baptyści, którzy wyśmiali nas, że oddajemy Chrystusowi w chrzcie nasze dzieci, mówiąc, że jeśli nie zostaliśmy zanurzeni, to nie jesteśmy w ogóle ochrzczonymi chrześcijanami. Jako następni pojawili się prezbiterianie, którzy przekonywali nas, że urząd biskupa nie ma podstawy w Piśmie Świętym i że poddając się konfirmacji przeprowadzonej przez biskupa Selwyna uczestniczyliśmy jedynie w uroczystości bez znaczenia. Na koniec przyszli bracia z Plymouth, którzy powiedzieli nam, <str. 252> że Chrystus nigdy nie ustanowił widzialnego kościoła i w ogóle duchowieństwa, a zamiast tego każdy ma być Jego duchownym i sporządzać swe własne wyznanie wiary.

     Niezależnie od zamieszania w naszych umysłach, spowodowanego bezbożnym przykładem większości Europejczyków i sprzecznym nauczaniem religii przez ich duchownych, zagadką było dla nas postępowanie rządu, który twierdząc, że jest zobowiązany do przestrzegania moralnego prawa zawartego w Biblii, gdy tylko zauważył naszą bezsilność, nie zawahał się złamać uroczystych obietnic uczynionych nam, gdy byliśmy jeszcze liczni i silniejsi od Europejczyków. Wielkie też było nasze zaskoczenie, gdy parlament, w którego skład nie wchodzą przecież ludzie prości i pozbawieni wiedzy, tylko europejscy dżentelmeni i wyznawcy chrześcijaństwa, zadecydował, że należy usunąć Biblię z nauczania szkolnego i nakazywał nauczycielom, by pilnie uczyli nowozelandzkie dzieci wszystkich dyscyplin wiedzy, ale pod żadnym pozorem nie wspominali ani słowem o religii chrześcijańskiej, o Bogu i Jego prawach. Mój pogański mistrz nauczył mnie bojaźni i szacunku względem Niewidzialnych Mocy. Również moi rodzice uczyli mnie, abym w moim postępowaniu kierował się zasadą posłuszeństwa bogu Atuasowi, który ukarałby mnie, gdybym go obraził. Tymczasem moje dzieci w szkołach tego chrześcijańskiego kraju nie są uczone szacunku dla kogokolwiek innego poza policjantem i strachu przed osądzeniem ich postępowania przez kogokolwiek innego poza urzędującym sędzią.

     Myślę więc, że jeżeli biskup kościoła Chrystusowego pewnego dnia zadaje nam pytanie, które przytoczyłem powyżej, to mamy prawo wymagać od niego, by najpierw on nam powiedział, dlaczego płomień wiary ledwie się tli wśród jego rodaków. Można by tutaj zacytować trafne stwierdzenie pochodzące z Księgi, którą Anglicy chcieliby uczynić podstawą zasad życia dla wszystkich ludzi z wyjątkiem samych siebie i oddać mu cześć należną Słowu żywego Boga: ‘Lekarzu! ulecz samego siebie!’

     Czyż można więc oskarżać prostego Maorysa o letniość w służbie Bożej, którego istnienia, według słów jednego z Jego ustanowionych sług, żaden chrześcijanin nie potrafi udowodnić? Myślę czasami, proszę pana, że moje dzieci miałyby większą szansę wyrośnięcia na uczciwych ludzi, miałyby lepsze widoki na osiągnięcie stanu szczęśliwości, gdy przyjdzie dla nich czas wejścia do niewidzialnego świata i spotkania się z ich Twórcą, gdybym, tak jak pierwszy król Maorysów (Potatu), odmówił <str. 253> otwartego wyznania waszej religii, mówiąc tak jak on: ‘Ustaliliście sami między sobą, czym jest naprawdę religia’. Myślę, że lepsza jest rzeczywista wiara w niewidzialny świat duchowy, która dodawała sił moim przodkom, niż sztucznie wymyślona wiara, którą Europejczycy nakazali nam wyznawać, zamiast tamtej.

Wasz TANGATA MAORYS

     Kolejny cytat, pochodzący z artykułu w North American Review [Przegląd Północnoamerykański], autorstwa Wong Chin Foo, wykształconego Chińczyka, absolwenta jednej z naszych uczelni w Nowej Anglii, sugestywnie podaje podobne powody, dla których przedkłada on religię ojców nad chrześcijaństwo. Wong Chin Foo stwierdza:

     “Będąc urodzony i wychowany jako poganin, studiowałem i praktykowałem nasz kodeks moralny i religijny. Postępowanie takie przynosiło pożytek mnie samemu i wielu innym ludziom. Moje sumienie było czyste, a nadziei na przyszłe życie nie zaciemniały rozpraszające wątpliwości. Mając siedemnaście lat znalazłem się w samym centrum waszej efektownej cywilizacji chrześcijańskiej. W tym wrażliwym okresie mojego życia chrześcijaństwo pokazało mi się ze swej najbardziej zwodniczej strony. Uprzejmi chrześcijańscy przyjaciele okazywali szczególną troskę o mój materialny i religijny dobrobyt, a ja nazbyt chętnie garnąłem się do prawdy. Następnie przekonano mnie, abym poświęcił swoje życie dla sprawy chrześcijańskiej działalności misyjnej. Zanim jednak mogłem zacząć pełnić tę zaszczytną misję, musiałem nauczyć się doktryny chrześcijańskiej, którą miałem głosić. Tutaj zaś od samego początku zostałem oszołomiony mnogością sekt chrześcijańskich, z których każda twierdziła, że ma monopol na jedyną i to wąską drogę do nieba.

     Zapoznałem się z prezbiterianizmem, ale tylko po to, by z odrazą odwrócić się od wiary w niemiłosiernego Boga, który już dawno temu skazał większość bezradnego rodzaju ludzkiego na wieczny pobyt w piekle. Głoszenie takiej nauki inteligentnym poganom wzbudziłoby jedynie w ich umysłach poważne wątpliwości co do mojego zdrowia psychicznego, chyba że uznaliby, że kłamię. Następnie zanurzyłem się w nauki baptystów. Stwierdziłem jednak, że jest tak wiele sekt, które różnią się jedynie ‘skorupami’, a toczą walki o to, w jakim czasie i przy użyciu jakiej metody należy zastosować inicjację zimno-wodną. Banalność tych dyskusji napawała mnie niesmakiem. Zagadnienie uczestniczenia w ścisłej komunii wywarło na mnie tylko takie wrażenie, że jedni są skłonni bardzo oszczędzać <str. 254> swój kawałek chleba i wina, a inni trochę mniej. Metodyzm uderzył mnie jako religia błyskawicy i grzmotu – tylko gadanie i hałas. Albo ty go powalisz, albo on ciebie ściśnie spazmami i w taki sposób ‘doznałeś’ przeżycia religijnego. Kongregacjonaliści odstraszyli mnie swoją sztywnością zachowania, własnym przekonaniem o swej prawdziwej dobroci oraz pragnieniem utrzymywania jedynie najbardziej elitarnych związków. Unitarianies, jak mi się zdawało, we wszystko wątpili, nawet w samych siebie. Cały szereg innych sekt protestanckich, bazujących na oryginalności i ekscentryczności – jak choćby kwakrzys – wydał mi się niegodny poważnych studiów dla niechrześcijanina. Był jednak jeden punkt, w którym całe to kłótliwe protestanckie towarzystwo wykazywało wyjątkową zgodność. Łączyła ich zgodna nienawiść do katolicyzmu, starszej formy chrześcijaństwa. Katolicyzm zaś odpłacał im z nawiązką tę wrogość. Wyniośle ogłaszał się być jedynym prawdziwym kościołem, poza którym nie ma zbawienia ­– zwłaszcza dla protestantów. Twierdził, że ich prałat jest przedstawicielem Boga na ziemi oraz że jest nieomylny. Tutaj panowała religijna jedność, władza i autorytet pomsty. Jednak moi uczynni protestanccy przyjaciele zgodnym chórem błagali mnie, bym nie tykał się katolicyzmu, twierdząc, że jest on gorszy od pogaństwa – i zgodziłem się z nimi. Tylko że podobna argumentacja przekonywała mnie, że protestantyzm należy do tej samej kategorii. Co więcej, im bardziej poznawałem chrześcijaństwo w jego rozmaitych formach, im więcej przysłuchiwałem się wzajemnym oskarżeniom różnych sekt, tym bardziej wydawało mi się ono być ‘miedzią brząkającą albo cymbałem brzmiącym’.

     Nazywajcie nas poganami, jeśli chcecie, ale Chińczycy i tak stoją wyżej pod względem zarządu i porządku społecznego. Wśród czterystu milionów Chińczyków dokonuje się rocznie mniej morderstw i rozbojów niż w stanie Nowy Jork. To prawda, Chiny utrzymują kosztownego monarchę, którego każdy kaprys musi być speł­niony. Mimo to jednak jego podwładni należą do najmniej opodatkowanych ludzi na świecie, którzy nie płacą nic ponad podatek od uprawnej ziemi, ryżu i soli. A przy tym Chiny nie mają ani dolara narodowego długu. (…)

     Chrześcijanie podnoszą nieustanny hałas wokół religii. Budują wielkie kościoły i zanoszą długie modlitwy, a mimo to w sąsiedztwie jednej parafii w Nowym Jorku liczącej tysiąc ludzi więcej jest bezbożności niż wśród miliona pogan, którzy nie mają kościołów i nie chodzą na nabożeństwa. Chrześcijanie <str. 255> wiodą długie i głośne rozmowy o tym, jak być dobrym i jak prowadzić działalność charytatywną. Tylko że to, co robią, jest łaską, a nie braterstwem – ‘Naści piesku, masz skórkę i ciesz się’. Czyż można się więc dziwić, że w jednym tylko stanie Nowy Jork więcej jest załamań psychicznych i samobójstw niż w całych Chinach?

     Różnica pomiędzy poganami a chrześcijanami polega na tym, że poganie postępują dobrze dla samego czynienia dobrze. Chrześcijanin zaś czyni dobro (a i to rzadko) dla doczesnego zaszczytu i przyszłej nagrody. Pożycza Panu Bogu i domaga się pomnożonych odsetek. W rzeczywistości chrześcijanin jest godnym dziedzicem swych religijnych przodków. Poganin czyni wiele i mało o tym mówi, chrześcijanin zaś czyni niewiele dobrego, ale jeśli czegoś dokona, to natychmiast domaga się pochwał w gazecie i na nagrobku. Praktyczną zasadą chrześcijanina jest miłowanie ludzi za dobro, które mu wyświadczają, a nie za dobro, które należy im wyświadczyć w ramach humanitarnego obowiązku. W taki sposób chrześcijanie miłują pogan. Owszem, miłują oni posiadłość pogan. Proporcjonalnie do wartości dóbr wzrasta intensywność miłości chrześcijanina. Kiedy Anglicy pożądali chińskiego złota i handlu, mówili, że pragną, ‘by Chiny zostały otwarte dla ich misjonarzy’. Potem zaś okazało się, że najważniejszym, a właściwie jedynym misjonarzem, o którego troszczyli się po zmuszeniu nas do otwarcia portów, było opium. Ten haniebny chrześcijański wynalazek dokonał w Chinach takiego spustoszenia socjalnego i moralnego, że wszystkie organizacje humanitarne razem nie będą w stanie go opanować ani za dwieście lat. A na was, chrześcijan, i na waszą żądzę złota składamy odpowiedzialność za zbrodnię, jaka z tego wynikła, zbrodnię, która posyła dziesiątki milionów uczciwych i użytecznych ludzi na przedwczesną śmierć po krótkim i nędznym życiu, zbrodnię, która nawet jeśli przedwcześnie nie zabija, to doprowadza ludzi do fizycznego i moralnego załamania! A w to wielkie narodowe przekleństwo zostaliśmy wpędzeni przy pomocy chrześcijańskich bagnetów. I wy się jeszcze dziwicie, że jesteśmy poganami? Jedynym przekonaniem, którym chrześcijanie zaimponowali poganom, jest skłonność do poświęcenia religii, honoru, zasad, a nawet życia dla… złota. A do tego z świętobliwą miną mówią oni biednym poganom: ‘Musicie zbawić swoje dusze, wierząc tak, jak my wierzymy!’ (…)

     ‘Wszystko, co byście chcieli, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie’ albo ‘miłuj bliźniego twego, jako siebie samego’, oto zasady wspaniałego boskiego Prawa, które obowiązują zarówno chrześcijan, jak i pogan, są one jednak przez <str. 256> chrześcijan lekceważone. I to właśnie dlatego ciągle pozostaję poganinem. Gorąco też zachęcam wszystkich chrześcijan z Ameryki, by przechodzili na konfucjanizms.”

     Inny podobny przypadek został opisany w prasie. Pewna kobieta z Indii, Pundita Ramabai, odwiedziła kilka lat temu Boston i przygotowywała się do powrotu do Indii z zamiarem nauczania kobiet z wyższych kast indyjskich. Było jej trudno określić, do jakiej grupy chrześcijańskiej należy. Zapytana o to przez reportera odpowiedziała:

    “Należę do powszechnego kościoła Chrystusowego. Spotykam dobrych baptystów, metodystów, episkopalnych i prezbiterian i każdy z nich mówi coś na temat Biblii. Stąd wydaje mi się, że najlepiej robię, gdy udaję się bezpośrednio do niej i wyszukuję to, co dla mnie najlepsze [mądra decyzja]. A tam znajduję Chrystusa, Zbawiciela świata i Jemu oddaję swe serce. Zostałam ochrzczona będąc w Anglii, a społeczność utrzymuję ze wszystkimi, którzy mi na to pozwalają. Nie przyznaję się do przynależności do żadnego z wyznań, gdyż pragnę powrócić do Indii po prostu jako chrześcijanka. Jak na moje możliwości umysłowe, wydaje mi się, że Nowy Testament, a szczególnie słowa naszego Zbawiciela, stanowią wystarczająco rozwinięte wyznanie wiary. Wierzę w to, co powiedział Zbawiciel, a przekazał nam św. Jan: że Bóg jest duchem, światłością i miłością; że stworzył On, oświeca i przenika wszechświat; że Jezus, Jego Syn i Sługa, apostoł naszej wiary, został posłany przez Niego, aby stać się Zbawicielem i przewodnikiem Jego dzieci; że wszyscy, którzy w Niego wierzą, mają prawo stać się synami Bożymi; że duch święty jest naszym przewodnikiem i pocieszycielem, wielkim darem Bożym, udzielonym przez Chrystusa; że jest jeden Kościół a wszyscy, którzy uznają Jezusa za swego Zbawiciela są członkami tego Kościoła. Wierzę, że będzie mi dane wszystko, co potrzebne do mojego zbawienia i modlę się gorąco, żeby Bóg udzielił mi łaski poszukiwania i naśladowania Prawdy oraz czynienia Jego woli. W Bostonie powiedziano mi, że jestem unitariankąs. Ale odpowiedziałam im, że nie jestem. Nie jestem też jednak trynitarianką. W ogóle nie rozumiem tych nowoczesnych wymysłów. Jestem po prostu chrześcijanką, a mojej religii uczy mnie Nowy Testament.”

     Japończycy, którzy nawrócili się na chrześcijaństwo, objawiają podobnego <str. 257> ducha, a ich szlachetne postępowanie jest z jednej strony poważnym zarzutem wobec nominalnych kościołów i ich wyznań wiary, z drugiej zaś pięknym komentarzem na temat mocy Słowa Bożego. Poniżej cytujemy opublikowany opis ich poglądów na temat chrześcijańskich wyznań wiary oraz ich determinacji w trzymaniu się wyłącznie Biblii:

     “Gdy cesarstwo japońskie stanęło otworem dla amerykańskiego handlu, amerykańskie kościoły wykazywały wielką gorliwość w nawracaniu naszego kraju na rozmaite odmiany swej wiary. Misjonarze od początku stwierdzili jednak, że podziały będą stanowiły istotną przeszkodę na drodze do sukcesu i zgodzili się, że dokąd nie zostaną założone silne fundamenty, będą ukrywać rozbieżności i pracować wyłącznie nad duszami, głosząc jedynego Boga i Chrystusa ukrzyżowanego za grzechy. Owo ukrywanie prawdy powiodło się do tego stopnia, że gdy w 1873 roku rodzime organizacje podniosły wrzawę, by misjonarze bardziej zadbali o sekciarskie żniwo, uznano, że nawróconych jest już tak dużo, iż można przystąpić do podziału łupów.

     Gdy jednak przystąpiono do starannego wyjawienia tego oszustwa nawróconym poganom, powstały nieoczekiwane trudności. Japońscy chrześcijanie zgromadzili się i opracowali petycję, w której dali wyraz radości, pokojowi i sprawiedliwości, jakie znaleźli w Chrystusie Jezusie, oraz wyrazili sprzeciw wobec podziałów, które są przeciwne Słowu i duchowi Bożemu. Misjonarzy zaś zachęcano w niej, by w obliczu tak pożałowania godnego stanu we własnym kraju powrócili do Ameryki, a dalszą ewangelizację Japonii pozostawili im.

     Kopia tej petycji została przekazana zarządom rozmaitych organizacji, które popierały i kontrolowały misjonarzy. Wysłano także przedstawicieli, którzy mieli zbadać sprawę i zdać sprawozdanie. Jeden z tych wysłanników, którego list został opublikowany w nowojorskim The Independent, powiedział, że ludziom tym, dopiero co wyprowadzonym z mroków pogaństwa, ‘prosta radość zbawienia zakryła inne troski’ oraz ‘że potrzeba wielu lat, by zmusić ich do pojęcia subtelnych różnic, które dzielą chrześcijaństwo’. Mimo to jednak ci, którym ‘inne powody’ przesłoniły ‘radość zbawienia’ i zgasiły w nich miłość Bożą, nie ustawali w wysiłkach na rzecz doprowadzenia do podziałów. Duch Boży pobudzał jednak szczere dusze, tak jak zwykle, do zgromadzania się wyłącznie w imieniu Jezusa. <str. 258> Najtrudniejszym zadaniem dla misjonarzy sekciarstwa było więc ‘wpojenie nawróconym subtelnych różnic, jakie dzielą chrześcijaństwo’. Bardzo niewielu zwolenników sekt w Ameryce posiada rzetelną wiedzę na ten temat. Są oni uprzedzeni i pochłonięci innymi troskami niż rzeczywiste przekonania. Jedynie niewielka część ludzi posiada coś na kształt inteligentnej świadomości swojego wyznania wiary i różnic dzielących go od innych sekt.”

     Takie nastroje panują wśród inteligentnych pogan, zdezorientowanych i zakłopotanych fałszywymi poglądami na temat charakteru Boga i Jego doktryn. Cieszy nas jednak to, że niezależnie od sprzeczności między wyznaniami wiary oraz niechrześcijańskiego postępowania mas rzekomych wyznawców chrześcijaństwa i tak zwanych narodów chrześcijańskich, nie wszystkie wysiłki misjonarzy poszły na marne, a tu i tam ziarno Boskiej Prawdy wpadło w dobre i uczciwe serce, przynosząc owoc sprawiedliwości i prawdziwego chrześcijańskiego charakteru. Owoców tych nie należy jednak przypisywać wyznaniom wiary, ale Słowu Bożemu i Jego duchowi, działającemu niezależnie od zamieszania panującego w ludzkich wyznaniach wiary. Pan określa Stary i Nowy Testament mianem “swych dwóch świadków” (Obj. 11:3), którzy wiernie wydawali świadectwo przed wszystkimi narodami.

     Nie mamy wystarczających podstaw, by twierdzić, że wyznawcy religii pogańskich będą wykazywali skłonność do łączenia się z nominalnym chrześcijaństwem. Wręcz przeciwnie, ich przedstawiciele na światowym Parlamencie Religii odnieśli wrażenie, że ich religie stoją znacznie wyżej od chrześcijaństwa. “Mocniejsza mowa prorocka” wyraźnie wskazuje jednak na to, że rozmaite sekty protestanckie będą ze sobą współdziałały, tworząc unię lub federację, i że katolicyzm sprzymierzy się z protestantyzmem w taki sposób, że żadna ze stron nie utraci swej tożsamości. To są owe dwa końce kościelnych niebios, które w miarę pogłębiania się panującego wśród nich zamieszania, zwiną się dla własnej obrony jako księgi (Izaj. 34:4; Obj. 6:14) – jako różne i oddzielne zwoje, ale pozostające w bezpośrednim <str. 259> kontakcie.

     Dążąc do tego protestanci wydają się być skłonni do pójścia na prawie każdy kompromis, papiestwo zaś przyjmuje niezwykle pojednawczą postawę. Każdy myślący obserwator jest świadomy tych faktów. Każdy, kto zajmuje się historią, zna zgubny charakter tego wielkiego systemu antychrystusowego, który w wielkim zamieszaniu panującym obecnie wśród protestantów upatruje swej szansy na ponowne objęcie władzy. Przy całej świadomości posiadania większej siły niż podzielony protestantyzm, wielki system papieski również obawia się nadciągającego kryzysu i dlatego niezwykle gorąco pragnie zjednoczenia całego chrześcijaństwa – papieskiego i protestanckiego, świeckiego i religijnego.

     Poniższy fragment wystąpienia znanego ojca paulina Waltera Elliota z Nowego Jorku wygłoszonego na Katolickim Kongresie Świata Kolumbijskiego w 1893 roku wskazuje na powód, dla którego kościół rzymskokatolicki pragnie wykorzystać zamieszanie panujące obecnie wśród protestantów. Stwierdził on:

     “Upadek dogmatycznego protestantyzmu jest dla nas wielką szansą. Na naszych oczach rozlatują się denominacje, wyznania wiary, szkoły, wierzenia. Powstawały one za sprawą wielkich ludzi, ale mali potrafią je unicestwić. Nasz młody naród może spoglądać jedynie z pogardą na instytucje [protestanckie], których historia jest zaledwie dwukrotnie dłuższa od naszej krótkiej narodowej egzystencji. Musi natomiast patrzeć z podziwem na instytucję [kościół rzymskokatolicki], która istnieje tak długo, że historia wielkiej republiki mogłaby się w tym czasie rozegrać blisko dwadzieścia razy. Powiadam wam, że żywotność narodowej młodości musi wpaść w podziw na widok świeżości wiecznej [rzymskokatolickiej] religii, którą wkrótce musi przyjąć jako Boską. Dogmaty starego protestantyzmu bledną i zanikają z umysłów naszych rodaków.”

     W swej encyklice papież Leon XIII obiecuje katolikom nagrodę, by skłonić ich do modlitw o nawrócenie protestantów na katolicyzm. Nagrodą miałoby być uwolnienie od części mąk czyśćca. Z tej części jego encykliki, która skierowana jest do protestantów, cytujemy następujący fragment: <str. 260>

     “Ogarnięci płomieniem zmiłowania, zwracamy się obecnie do tych ludzi, którzy stosunkowo niedawno temu, pod wpływem wyjątkowych wstrząsów doczesnych i materialnych, opuścili łono kościoła rzymskokatolickiego. Zapominając o dawnej niestałości, niech duch ich wzniesie się ponad cielesność, a pożądając jedynie prawdy i zbawienia niech zważą na kościół założony przez Jezusa Chrystusa. Gdy tylko porównają swe własne kościoły z tym kościołem i przyjrzą się, do jakiego stanu doprowadzili wraz z nimi religię, na pewno będą gotowi przyznać, że dzięki porzuceniu w wielu istotnych kwestiach pierwotnych tradycji, przypływy i odpływy nowości spowodowały zakradanie się innych rzeczy. Nie zaprzeczą też, że prawdy, które autorzy nowego stanu rzeczy zabrali ze sobą, nigdy nie zostały sformułowane w sposób pewny i autorytatywny. (…)

     Wiemy wystarczająco dobrze, ile czasu i bolesnego wysiłku potrzeba, by ustanowić porządek rzeczy, który pragniemy przywrócić. Niektórzy mogą nawet pomyśleć, że brak nam realizmu, skoro podążamy za ideałami, których owszem można pragnąć, ale nie oczekiwać ich realizacji. My jednak pokładamy całą naszą nadzieję i ufność w Jezusie Chrystusie, Zbawicielu ludzkości, pamiętając na wielkie rzeczy, jakie się niegdyś dokonały dzięki tak zwanemu głupstwu krzyża i jego głoszeniu mądremu światu, który wyglądał na zdumiony i zakłopotany. Błagamy zwłaszcza książąt i władców, w imię ich politycznej dalekowzroczności i w interesie ich własnych narodów, by należycie rozważyli nasze zamierzenia i poparli je swą łaską i powagą. Gdyby choćby część owocu, którego oczekujemy, dojrzała, to i tak korzyść będzie niemała wobec teraźniejszego gwał­townego upadku wszystkich rzeczy oraz wtedy, gdy do powszechnie panującego niepokoju dołączy jeszcze strach przed przyszłością.

     Minione stulecie pozostawiło Europę wyczerpaną klęskami i drżącą jeszcze od konwulsji, którymi została wstrząśnięta. Dlaczego by więc to stulecie, które teraz dobiega końca, nie miało przekazać potomności dziedzictwa choćby kilku rękojmi porozumienia i nadziei na wielkie korzyści płynące z jedności wiary chrześcijańskiej?”

     Nie da się zaprzeczyć, że protestantyzm wykazuje wyraźnie prorzymskie nastawienie. Takie było rzeczywiste znaczenie powierzenia katolikom prowadzenia istotnych części wielkiego Parlamentu Religii. <str. 261> Usilnym dążeniem, wyrażanym przez wszystkich zainteresowanych protestanckim ruchem zjednoczeniowym, jest zawarcie sojuszu, jeśli nie unii, z kościołem rzymskokatolickim. Jeden z punktów prezbiteriańskiego wyznania wiary uważany jest obecnie za niepożądany i proponuje się, aby został zmieniony. Chodzi o artykuł określający papiestwo mianem Antychrysta.

     Poniższy list duchownego metodystycznego skierowany do kardynała Gibbonsa, a dotyczący unii kościołów, wyraźnie wskazuje na taką tendencję wśród protestantów.

Taunton, Massachusetts

     Drogi Kardynale – Jesteś bez wątpienia dobrze poinformowany i zainteresowany zagadnieniem ruchu zjednoczeniowego wśród kościołów protestanckich. Jeśli takie ponowne zjednoczenie miałoby nastąpić, dlaczego nie mogłoby ono objąć także kościoła rzymskokatolickiego? Czy kościół rzymski nie powinien zaproponować fundamentu, na którym wszyscy moglibyśmy stanąć? Czy nie mógłby on, jeśli uważa, że błądzimy, wyjść nam naprzeciw z pewnym doraźnym ustępstwem, dopóki lepiej nie poznamy Chrystusa i Jego zamierzeń?

     Jednego jestem pewien, że osobiście wzrasta we mnie skłonność do coraz bardziej uważnego doszukiwania się dobrych stron w każdym z odłamów kościoła chrześcijańskiego. A sądzę, że nie jestem w tej sprawie osamotniony. Z poważaniem, wasz

George W. King, Pastor Pierwszego Kościoła M.E.

Kardynał odpowiedział na to w sposób następujący:

Rezydencja Kardynała, Baltimore

     Czcigodny George W. King, Drogi Panie – W odpowiedzi na pańskie łaskawe słowa spieszę donieść, że wasze dążenia do ponownego zjednoczenia chrześcijaństwa są godne każdej pochwały.

     Taka jedność byłaby tylko fragmentaryczna, gdyby został z niej wyłączony kościół katolicki. Byłaby też zresztą niemożliwa do osiągnięcia, gdyż trudno sobie wyobrazić zjednoczenie bez solidnej podstawy Pisma Świętego, a to wiedzie do uznania św. Piotra i jego następców za widzialne głowy kościoła.

     Żaden rząd, czy to w życiu świeckim, czy wojskowym, czy kościelnym, nie będzie stabilny, jeśli nie będzie miał przywódcy. Każdy stan musi mieć swojego gubernatora, każde miasto swojego burmistrza, czy przewodniczącego miasta noszącego jakiś inny tytuł. Jeśli kościoły świata <str. 262> rozglądają się w poszukiwaniu przywódcy, to gdzie znajdą takiego, który odpowiadałby wszelkim wymaganiom powagi i nakazów, jeśli nie na urzędzie biskupa Rzymu? Przecież nie w Canterbury czy Konstantynopolu.

     Co do warunków ponownego zjednoczenia, to są one łatwiejsze niż się powszechnie uważa. Kościół katolicki obstaje przy wszystkich zasadniczych naukach wyznawanych przez kościoły protestanckie, zaś uznanie sędziowskiego prymatu papieża otworzy drogę do uznania wszystkich pozostałych nauk. Znajdujecie się bliżej nas, aniżeli przypuszczacie. Wiele nauk przypisywanych kościołowi jest przez niego odrzucanych.

Szczerze oddany w Chrystusie, J. Kardynał Gibbons

     W odpowiedzi na to wysłane zostało jeszcze jedno pismo. Za zgodą obu stron listy zostały opublikowane w interesie upragnionego zjednoczenia.

     “Drogi Kardynale – Twoją odpowiedź przeczytałem z największym zainteresowaniem. Niech mi wobec tego będzie wolno zapytać, czy nie byłoby rzeczą mądrą i pożyteczną, gdyby kościół katolicki wyznaczył dla kościołów protestanckich możliwą podstawę zjednoczenia (wraz z dostatecznie szczegółowym opisem), w rodzaju wytycznych kościoła episkopalnego przedłożonych na konferencjach w Chicago i Lambeth? Wiem jak mylnie odbierany jest kościół metodystyczny, a w rzeczywistości cały kościół chrześcijański, dlatego przyznaję, że jest rzeczą więcej niż prawdopodobną, że i kościół katolicki nie jest dobrze rozumiany i osądzany w wielu sprawach. Gdyby więc kościół katolicki mógł sprostować, przynajmniej w znacznym stopniu, błędne pojęcia wśród protestantów, przyspieszyłoby to pożądane zjednoczenie.

     Uważam, że obecne podziały wśród chrześcijan są zupełnym szaleństwem, wstydem i hańbą, i dlatego nie sprzeciwiam się idei centralnej władzy przy zastosowaniu pewnych ograniczeń i powściągliwości.

Z poważaniem, wasz, George W. King”

     Przychylne nastawienie popularnej organizacji Young Peo­ple’s Society of Christian Endeavors [Młodzieżowe Stowarzyszenie Dążeń Chrześcijańskich] względem kościoła rzymskokatolickiego było wyraźnie widoczne na ich dorocznej konferencji w Montrealu w 1893 roku. Wśród delegatów tego zjazdu był znany Hindus z Bombaju w Indiach, pastor Karmarkar, który nawrócił się na <str. 263> protestantyzm. W swych wypowiedziach do delegatów Stowarzyszenia stwierdził on, że rzymski katolicyzm jest przeszkodą dla działalności misyjnej w Indiach. Oświadczenie to spotkało się z bardzo wyraźną dezaprobatą wśród uczestników konferencji. Następnie temat ten podjęły francuskie gazety katolickie, publikując wypowiedź Hindusa wraz ze swymi gniewnymi komentarzami. Rezultat był taki, że tłum rzymskich katolików zakłócił kolejne posiedzenie konferencji, a urzędnik przewodniczący na tym posiedzeniu, usiłując uspokoić ich gniew, stanął w pośrodku zgromadzenia i oświadczył, że ani on, ani delegaci nie ponoszą odpowiedzialności za słowa pana Karmarkara i tym samym pozostawił swego gościa w osamotnieniu, wystawiając go na ataki ich gniewu za to, że tak odważnie wydał świadectwo prawdzie. Najwidoczniej pan Karmarkar był jedynym protestantem na tej konferencji, jedynym, który ani się nie bał bestii, ani z nią nie sympatyzował, ani też nie oddawał jej czci (Obj. 20:4). Poniżej cytujemy jego słowa tak, jak zostały one opublikowane w The American Sentinel [Amerykański Wartownik], w sierpniu 1893 roku.

     “Występuje znamienne podobieństwo między kultem rzymskim i kultem hinduskim. Rzymski katolicyzm jest jedynie nową nalepką na starych butelkach pogaństwa, zawierających śmiertelną truciznę bałwochwalstwa. Hindusi, przyglądając się rzymskim obrzędom, pytają nas często, jaka jest różnica między chrześcijaństwem a hinduizmem. W Indiach musimy się więc zmagać nie tylko z wielogłową hydrą pogaństwa, ale i z ośmiornicą rzymskiego katolicyzmu.”

     Wśród nielicznych głosów, jakie podniosły się przeciwko takiemu działaniu Christian Endeavor Society znalazły się następujące uchwały przedstawione na patriotycznym zgromadzeniu obywateli Bostonu i jednogłośnie przyjęte przez dwa tysiące ludzi:

     “Zważywszy na to, że na konferencji Christian Endeavor, odbywającej się obecnie w Montrealu, Pastor S. V. Karmarkar jasno i zgodnie z prawdą określił przeszkody, jakie stają na drodze rozwoju chrześcijaństwa w Indiach, wspominając o demoralizującym wpływie kościoła rzymskokatolickiego, wzbudzając przez to wrogość <str. 264> francuskich katolików, którzy usiłowali uniemożliwić swobodne wypowiadanie się na protestanckiej konferencji poprzez wszczynanie awantur, przeto:

     Postanawia się, że my protestanccy obywatele Bostonu w pełni popieramy pastora S. V. Karmarkara dobitnie stwierdzającego fakty. Wyrażamy jednocześnie głębokie ubolewanie z tego powodu, że pewna grupa chrześcijan dążyła do uspokojenia katolików przez okazanie dezaprobaty na drodze otwartego głosowania (które znalazło głośny poklask), zmierzającego najwyraźniej do ocenzurowania wypowiedzi męża Bożego głoszącego prawdę.

     Postanawia się, że kopia tych uchwał zostanie przesłana do prasy codziennej i gazet patriotycznych oraz przekazana pastorowi S. V. Karmarkarowi.”

     Inna popularna instytucja protestancka, Chautauquas Literary Circle [Koło Literackie Chautauqua], w czasie jednej ze swych wielkich dorocznych konferencji przesłała depeszę do podobnego zgromadzenia rzymskich katolików, które zostało założone nieco później w Lake Champlain. Treść depeszy została uchwalona jednogłośnie i przyjęta z wielkim entuzjazmem. Brzmiała ona:

     “Chautauqua przesyła pozdrowienia i najlepsze życzenia dla Katolickiej Szkoły Letniej”. W odpowiedzi kanclerz Vincent otrzymał następującą wiadomość od dr Thomasa J. Conarty, przewodniczącego Katolickiej Szkoły Letniej w Plattsburgh, Lake Champlain: “Uczniowie Katolickiej Szkoły Letniej w Ameryce wyrażają głęboką wdzięczność za serdeczne pozdrowienia otrzymane od Chautauqua i z swej strony życzą Chautauqua wszystkiego najlepszego”.

     Inna grupa protestancka, składająca się głównie z prezbiterian, bardzo troszczy się o to, by naród ten (który od początku swego istnienia odrzucił doktrynę o boskich prawach królów i nigdy nie uznał prawa żadnego człowieka do sprawowania władzy w charakterze “króla z łaski Bożej”) przywdział na siebie szaty wyznania chrześcijańskiego, niezależnie od tego, jak wielką może to być hańbą dla tego wyznania. Jednym z głównych celów owego Narodowego Ruchu Reformatorskiego, jak się ich nazywa, jest zmuszenie wszystkich do ścisłego przestrzegania niedzieli jako dnia poświęconego na nabożeństwo. W nadziei zrealizowania swych zamierzeń przez osiągnięcie poparcia większością głosów ludzi, bardzo troskliwie zabiegają oni o to, by ich siła oddziaływania została zwiększona o głosy katolickie. Stąd też wyrażają <str. 265> oni gotowość pójścia na niemal każde ustępstwo, zaprzedając nawet swą wolność religijną, okupioną krwią męczenników, aby tylko pozyskać do współpracy kościół rzymskokatolicki. Posłuchajcie ich propozycji wyrażanych przez najważniejszą gazetę tej grupy, The Christian Statesman [Chrześcijański Mąż Stanu], które brzmią tak:

     “Jeśli tylko [członkowie kościoła rzymskokatolickiego] zechcą współpracować w zakresie przeciwstawiania się rozwojowi politycznego ateizmu, chętnie podamy im rękę do współpracy.” I znów: “Nasze pierwsze oferty mogą spotkać się z odmową, gdyż czas jeszcze nie dojrzał do tego, by kościół rzymski uścisnął rękę innego kościoła jako takiego. Nadszedł jednak czas, by posuwać się do przodu i z zadowoleniem godzić się na współpracę w każdej formie, do jakiej będą oni gotowi przejawiać chęć. Taki jest jeden z wymogów sytuacji.” Czcigodny S. F. Scovel (prezbiterianin).

     To samo czasopismo wskazało jednocześnie na obowiązek rządu Stanów Zjednoczonych: “Naszym środkiem zaradczym przeciwko wszystkim szkodliwym wpływom jest skłonienie rządu, by ustanowił moralne prawo, uznając Boski autorytet, który za nim stoi, oraz miał pod kontrolą wszystkie religie, które nie potwierdzają tej zasady.” Owszem, “wymogi sytuacji” istotnie narzucają religijnym władzom chrześcijaństwa konieczność zajęcia osobliwych pozycji i nawet niezbyt spostrzegawczy obserwator zauważy, że koła rozwoju religijnego kręcą się wstecz, a wolność religii może w niektórych przypadkach zostać nagle zniesiona.

Duchowny episkopalny, pastor F. H. Hopkins, w artykule opublikowanym przez The Century Magazine napisał:

     “Jednego jestem pewien: Gdyby w czasie któregokolwiek z wielkich rozłamów w chrześcijaństwie w przeszłości sytuacja w kościele była taka, jak obecnie, oraz gdyby umysły i temperamenty tych, którzy się odłączali, były takie jak obecnie wśród przedstawicieli zapoczątkowanych przez nich ruchów, to prawdopodobnie nie doszłoby w ogóle do żadnego rozłamu [bardzo słuszne spostrzeżenie!]. Owa zmiana po obu stronach jest dla mnie dowodem, że Bóg jedności i miłości w swoim czasie i na swój sposób gromadzi nas wszystkich z powrotem do siebie. [Jednak dla tych, którzy nie są oszołomieni <str. 266> duchem, czyli winem wielkiego Babilonu (Obj. 17:2) jest to dowodem upadku życiowej pobożności, miłości i prawdy, a także dowodem obumarcia ducha szlachetnego ruchu Wielkiej Reformacji.]”

     Posłuchajmy z kolei nieco bardziej trzeźwego świadectwa archidiakona Farrara. Rezygnując z posady redaktora naczelnego The Review of the Churches [Przegląd Kościołów] wydał on następujące znamienne oświadczenie:

    “Cała idea Reformacji upada. Jeśli wyobcowany laikat w porę się nie przebudzi i nie zacznie domagać się przysługującego mu prawa udziału w powszechnym kapłaństwie wszystkich chrześcijan, to może się zdarzyć, że obudzą się oni zbyt późno, gdy będą już członkami kościoła, który z wyjątkiem nazwy będzie całkowicie papieski.”

     Podczas gdy kościół nominalny w naszym kraju, zarówno papieski jak i protestancki, ubiega się o opiekę i współpracę państwa, gdy rozmaite sekty łączą się z sobą, by się wzajemnie wspierać i bronić, pomijając przy tym dzielące ich różnice doktrynalne, a podkreślając punkty wspólne, gdy wszyscy aż palą się do tego, by się jak najprędzej zjednoczyć, będąc gotowi do poniesienia dowolnych kosztów, byle tylko nie ucierpiała na tym ich polityka, to w tym samym czasie w Europie sprawy wyglądają nieco inaczej. Tam raczej władze świeckie mają większe poczucie braku bezpieczeństwa i zagrożenia, stąd też to one spoglądają w kierunku władz kościelnych, by przekonać się, czy mogą im one zapewnić jakieś wsparcie. Tutaj kościół tęsknym okiem spogląda błagalnie na państwo, podczas gdy tam chwiejące się trony szukają oparcia w kościele.

     Tak przedstawia się przykra sytuacja owego wielkiego systemu, który staje obecnie na sądzie w obecności zgromadzenia całego świata – systemu, który dumnie określa sam siebie mianem chrześcijaństwa (królestwa Chrystusowego), podczas gdy Pan zdecydowanie i stanowczo się go wyparł i określił najwłaściwszym dla niego mianem “Babilonu”. Jakże wielkim absurdem jest określanie królestw tego świata mianem chrześcijaństwa! Czy prorocy, opisując chwalebne Królestwo Boże, przypisują mu taki stan rzeczy? Czy wielki Książę Pokoju <str. 267> będzie obchodził narody, błagając, by raczyły uznać Jego władzę i udzielić mu swych praw do terytorium, bogactwa i do panowania? Czy będzie prosił najbiedniejszych wieśniaków o jałmużnę albo ubiegał się na dworach o przywilej bogactwa? A może będzie błagał swych poddanych, by powstali i użyli swych omdlewających sił w celu wsparcia Jego chwiejącego się tronu? O nie! Gdy nadejdzie wyznaczony czas, z dostojeństwem i powagą ujmie On swą wielką władzę i rozpocznie chwalebne królowanie. I któż mu przeszkodzi, kto stanie na drodze?

     Tymczasem zaś obserwujemy powszechne łączenie się władz, które są, zarówno tych świeckich jak i kościelnych, oraz ich wzajemną od siebie zależność. Wiążą się z tym bowiem interesy bogatych, wielkich i możnych – interesy królów, cesarzy, polityków, lordów i księżnych, utytułowanych urzędników, księży, biskupów oraz kleru w różnej randze, wielkich kapitalistów, bankierów, monopolistycznych korporacji itd.. W obecnym stadium konfliktu ścierają się na razie idee i przeprowadza się powszechne przygotowania do nadciągającego kryzysu. Władze kościelne, określane w Piśmie Świętym mianem władz niebieskich (nominalne władze duchowe), zbliżają się do siebie, zaprawdę “niebiosa jako księgi zwinione będą”. “Bo jak ciernie razem splecione [gdyż nie jest możliwy pokojowy i nieskrępowany związek między miłującymi wolność protestantami a tyrańskim duchem papiestwa] i jak pijacy winem upojeni [odurzeni duchem tego świata, winem Babilonu], jak wyschłe rżysko będą wyniszczeni” (Nah. 1:10 bt) w wielkiej katastrofie ucisku i anarchii, która według przepowiedni Słowa Bożego ma poprzedzić tysiącletnie Królestwo.

* * *

     Nie chcielibyśmy być zrozumiani, że zaliczamy wszystkich chrześcijan do “Babilończyków”. Wprost przeciwnie. Tak jak Pan uznaje niektórych mieszkańców Babilonu za swych wiernych wyznawców i zwraca się do nich <str. 268> obecnie słowami: “Wynijdźcie z niego, ludu mój” (Obj. 18:4), tak samo czynimy i my. Cieszymy się też przekonaniem, że są jeszcze dzisiaj tysiące takich, którzy nie skłonili swego kolana przed Baalem naszych dni – mamoną, pychą i ambicją. Niektórzy z nich posłusznie “wyszli już z niego”, a pozostała reszta wystawiona jest jeszcze na próbę w tym względzie, zanim plagi nie zostaną wylane na Babilon. Ci, którzy miłują samych siebie, popularność, światowe powodzenie, cześć ludzką ponad miłość naszego Pana, którzy czczą ludzkie teorie i kulty bardziej niż Słowo Pańskie, nie wyjdą z Babilonu tak długo, dopóki nie upadnie, i przejdą przez “wielki ucisk” (Obj. 7:9,14). Nie zostaną oni jednak uznani za godnych udziału w Królestwie (por. Obj. 2:26; 3:21; Mat. 10:37; Mar. 8:34,35; Łuk. 14:26,27).

 * * *

Gdy promień słońca pośród przestworza

Skryją potworne ucisku chmury,

Gdy wśród zamętu wstrząsną się góry

I zaczną padać w pośrodek morza;

 

Dodaj nam Panie odwagi, siły,

Oddal serc trwogę i wesprzyj wolę.

Daj przetrwać z wiarą srogą niedolę,

By się nadzieje nasze spełniły.

 

Choć noc nastaje, jednak wierzymy,

Że wkrótce błyśnie cudny zaranek,

Zatryumfuje Boży Baranek,

Z którym królestwo odziedziczymy.

 

Daj nam moc ścierpieć próby, cierpienia,

Na chwałę Panu, dla dobra Jego.

Uchroń od pokus, ocal od złego,

Nie dopuść do nas chwili zwątpienia.

 

A gdy już przejdziem ucisku tchnienie

I brzasku słońca błyśnie godzina,

W cudownej chwale Twojego Syna,

Spocznie zwycięskie Nowe Stworzenie.

 <str. 269>


powrót do początku >> Tom IV

Home | Biografia | Pogrzeb | Apologia | Historia | Dzieła | Fotogaleria | Pobieralnia | Prenumerata | Biblioteka | Czego nauczał
Polecane strony | Wyszukiwanie | Księgarnia | Kontakt | Manna | Artykuły

© pastor-russell.pl 2004 - 2016