Strona o Pastorze Ch.T. Russellu | Polskojęzyczna strona poswięcona życiu i twórczosci Pastora Charlesa Taze Russella Polskojęzyczna strona poświęcona życiu i twórczości pastora Charlesa Taze Russella
Pastor Charles Taze Russell

 Historia Badaczy Pisma Świętego

ŻYCIORYS H. OLESZYŃSKIEGO

    Każdy z Polaków, a nawet, można by powiedzieć, każdy przedstawiciel innych słowiańskich narodowości, który przyszedł do tzw. teraźniejszej prawdy, powinien wiedzieć o tym, że mniej lub więcej, wprost lub pośrednio, ma do zawdzięczenia wybitnemu pracownikowi na polu ewangelicznym, jakim był brat R. H. Oleszyński.

    Brat Oleszyński był prawą ręką br. Russella w ich wspólnym dążeniu do tego, by służyć polskim braciom. Prawie wszystkie początkowe tłumaczenia Strażnic, broszur i książek z angielskiego na polski, od roku 1893 do 1919, były owocem jego pracy. Wobec faktu, ze dzięki jego pracy tysiące polskich braci wyszło z gęstej ciemności i nieświadomości do światła teraźniejszej prawdy, wydaje się właściwym, by przypomnieć jego dzieło i najważniejsze przynajmniej fakty z bogatego życiorysu.

    Brat Oleszyński urodził się w Warszawie w roku 1857. Jego rodzice byli wiernymi katolikami i pochodzili ze średniej klasy. Podobnie jak br. Russell, nie doświadczył jako dziecko czułego i miłującego serca matki, wcześnie bowiem został sierotą. Był jednakże uczony ścisłego posłuszeństwa dla religii swoich rodziców, aczkolwiek wykształcenie z innych dziedzin otrzymał zaledwie elementarne, za skromne w stosunku do ambicji, jakie przejawiał będąc żądnym wiedzy chłopcem.

    Mało wiemy o jego najwcześniejszych uczuciach religijnych, jedynie tyle, ze dzięki przyjaźni z parafialnym księdzem otrzymał pozwolenie na wykonywanie różnych usług podczas nabożeństw kościelnych, a to z kolei wywołało w nim pragnienie, aby poświęcić się pracy religijnej. W wieku 15 lat postanowił uczyć się na księdza. Zgłoszona przez niego aplikacja o przyjęcie na studia została jednak odrzucona, ponieważ nie odpowiadała ani jednemu z trzech wymaganych kryteriów, jakimi były:

  • Posiadane już wykształcenie;

  • Forma budowy ciała i piękny wygląd twarzy;

  • Stan posiadania, czyli majątek.

    Nie posiadając żadnego z tych trzech atutów, przeżył pierwszą w życiu poważną porażkę. Ale nie zraził się tym – postanowił opuścić dom i iść w świat, z przekonaniem, że gdzieś i  w jakiś sposób będzie dopuszczony do służby bożej w kościele katolickim. Podróżując poprzez Niemcy, Austrię i Italię, pracując dorywczo na swoje utrzymanie, ostatecznie przywędrował do wiecznego miasta Rzymu. Tu znów zgłosił swoją aplikację do seminarium duchownego, będąc pewnym, ze tym razem nie dozna zawodu. Ale ku swojemu zdziwieniu, również i tutaj nie został przyjęty. Wiele lat później, wspominając to wydarzenie, radował się z takiego werdyktu komisji, ale w tamtej chwili było to dla niego strasznym ciosem. Dla duszy szukającej drogi do poświęcenia się Bogu w systemie religijnym, którego boskiego pochodzenia nigdy nie kwestionował, zamknięcie drogi do studiów kapłańskich było wielkim rozczarowaniem.

    W tym czasie br. Oleszyński nie miał żadnego pojęcia na temat prawdy. Biblia nie była  dla nikogo dostępna, a katechizm stanowił zaledwie mgliste światło dla ducha zdrowego umysłu. Młody człowiek chciał przybliżyć się do Boga pod opiekuńczym dachem matki kościoła,    tymczasem ponownie spotkało go odrzucenie. I to gdzie – w świętym mieście Rzymie! Doświadczenie z tego wynikłe otworzyło mu do pewnego stopnia oczy na prawdziwy stan kościoła jako „winnicy ziemi”. Wskutek doznanego wstrząsu przeszedł do drugiej ostateczności, do niewiary. Nie przestał jednak wierzyć w istnienie najwyższej siły, zwątpił tylko w prawdziwość istniejących religii. W takim stanie umysłu wyjechał z Rzymu do Francji, gdzie w wieku 23 lat zaczął sympatyzować z ideami socjalistycznymi. Jednakże materialistyczna ideologia nie mogła zadowolić duszy łaknącej głębokich przeżyć religijnych, podobnie jak dieta bazująca na plewach i łupinach spowoduje prędko pragnienie pokarmu bardziej odżywczego. Teraz  rzucony był między ludzi, których radykalne poglądy nie oszczędzały żadnych świętości, co było udręką dla kogoś, kto zachowywał wciąż poszanowanie dla religii i kto nadal szukał Boga. Takie doświadczenia prawie zawsze sprowadzają dobro, w myśl biblijnej rady: „doświadczajcie duchów, jeśli z Boga są”. Również w przypadku br. Oleszyńskiego przyniosły one dobre owoce w chwili, gdy musiał  wybierać pomiędzy prawdą a błędem.

     Po kilku latach podróżowania po Francji powrócił do Polski, i tu zastał zapoznany z baptystami, którzy dali mu Nowy Testament. Miał taką książkę pierwszy raz w życiu. Przyjaźń z baptystami wywołała ustawiczne dyskusje z nimi oraz inspirowała badania Biblii, które trwały przez całe trzy lata obowiązkowej służby w armii rosyjskiej. Później, jako świadomy już swych poglądów chrześcijanin, często wspominał owe trzy lata, podkreślając, jak dyscyplina wojskowa pomaga także w rozwijaniu charakteru. Pobyt w armii miał jednak dla br. Oleszyńskiego także gorsze strony – nabawił się mianowicie tyfusu i zapalenia płuc. Po przewlekłej chorobie doszedł co prawda do zdrowia, ale dolegliwości spowodowane tamtymi chorobami odczuwał do końca życia. Były to „ciernie”, o których wiedziała tylko jego rodzina i najbliżsi z przyjaciół.

    Kiedy opuścił armię, zrodziła się w nim chęć wyjazdu do Ameryki, do której wcześniej udał się jego baptystki przyjaciel z czasu służby wojskowej. Dotarł najpierw do Hamburga, a stamtąd za ocean  Było to w roku 1891, miał zatem wtedy 34 lata. Dopłynął drogą morską  do Nowego Jorku i wkrótce pojechał do Chicago. Tu w trzy miesiące później nawiązał kontakt z poselstwem ewangelicznego żniwa, które w tym czasie było prowadzone tak energicznie przez brata Russella.

    Ale ktoś mógłby zapytać, w jaki sposób ten świeży emigrant mógł wejść w kontakt z pracą, która była prowadzona w języku angielskim, nie znając wcale języka angielskiego? Stało się to w taki sposób: stojąc i rozmawiając pewnego dnia na ulicy ze swoim przyjacielem, naraz spostrzegł, że zbliża się do nich przystojny pan z walizką w ręku; okazało się, że był to ktoś znany owemu przyjacielowi, Polak – C. Antoszewski.,  człowiek wykształcony, inteligentny, władający biegle językiem angielskim, który sprzedawał Biblię i inne książki emigrantom różnych narodowości. Między dwoma emigrantami  szybko zawiązała się przyjaźń. C Antoszewski zaprosił Oleszyńskiego do swego domu, gdzie pokazał mu wśród innych książek pierwszy tom Wykładów Pisma Świętego w języku angielskim.

    W tym czasie, to jest w roku 1891, nie było jeszcze żadnej literatury w języku polskim. Ale C.  Antoszewski. mając dobrze opanowany język angielski, cierpliwie tłumaczył wszystko, jak tylko mógł, młodemu poszukiwaczowi prawdy. W miarę, jak piękna symetryczność prawdziwego poselstwa prawdy zaczęła wpływać na jego umysł, radość i pokój wstąpiły do jego serca; mogą o tym powiedzieć ci wszyscy, którzy sami taki odpoczynek duszy otrzymali. Br. Oleszyński zobaczył Boga, którego wiele lat szukał, a który teraz objawił mu się w Swym Boskim planie mądrości, sprawiedliwości, miłości i mocy.

    Od tego czasu spędzał każdą możliwą chwile w towarzystwie swego „dobroczyńcy” Antoszewskiego, zasypując go różnymi pytaniami. Był żądny uczenia się więcej i więcej tej błogosławionej prawdy. Tym sposobem zaczęło się pierwsze polskie bereańskie badanie Pisma Świętego w Ameryce. Uczestniczyli w nim właśnie ci dwaj bracia,  którzy w ten sposób pilnie szukali sposobów utwierdzania się w znajomości Bożej.

    Dowodem tego jest list br. Antoszewskiego, opublikowany w Strażnicy z grudnia 1891 roku, który cytujmy poniżej dosłownie. Oto on:

    „Drodzy bracia Strażnicy! Jestem wielce uradowany, że brzask tysiąclecia dostał się do mych rąk, który z uwagą czytam. I jestem przekonany, że przedstawia prawdę. Byłem urodzony i wychowany w kraju katolickim – w rosyjskiej Polsce, przez katolickich rodziców. Jest długa historia, w jaki sposób wychodziłem z jednego światła do drugiego, z jednej prawdy do drugiej. Słyszałem niby o prawdzie w protestanckich kościołach, lecz nie mogłem jej znaleźć, chociaż czasem zdawało mi się, że ją jakby miałem. Przez ostatnie dwa lata nie należałem do żadnego kościoła, ponieważ zauważyłem, ze ich nauki są naukami ludzkimi, a nie boskimi. Parę tygodni temu spotkałem młodego Polaka, który co dopiero przyjechał z Polski. Ten człowiek szukał Prawdy już osiemnaście lat i gdy mu przedstawiłem prawdę z Biblii, zaraz z całego serca ją przyjął i płakał z radości.

    Spotykamy się prawie każdego dnia wieczorem i w niedziele na badanie prawdy biblijnej, a pisma Brzasku są nam naprawdę w tym bardzo pomocne. Muszę mu wszystko tłumaczyć na polski, gdyż nic nie rozumie po angielsku, choć włada kilkoma innymi językami. W mieście Chicago mieszka około 100.000 Polaków, a w całej Ameryce około 1,5 mln. Poza polskim mówię jeszcze językiem angielskim i niemieckim, a mając Brzask w tych dwóch językach mam nadzieję wkrótce rozpocząć sprzedawanie książek, poświęcając cały mój czas w tym kierunku. Wiele Polaków zaczyna przeglądać, że księża nie wiodą ich dobrą drogą, a przez to przestają im ufać. W ogólności Polacy nie znają języka angielskiego, tylko oprócz młodego pokolenia tutaj urodzonego. Niektórzy z nich władają językiem niemieckim, ale w tym języku nie będą czytać nic religijnego, gdyż uważają Niemców za swych politycznych wrogów. Co by czytali i lubili czytać, to tylko po polsku. Oh, jak byłoby dobrze mieć prawdę po polsku. Pragnę w całości poświęcić swój czas dla szerzenia prawdy. Bóg był dla mnie tak dobrym i dał swoją prawdę, swoje światło, swoją miłość, przez co pragnę być jego świadkiem. Brat Oleszyński pragnie czynić to samo. Spędzamy razem całe niedziele z polskimi rodzinami ucząc ich wesołego poselstwa. Czynimy tu wszystko, cokolwiek możemy. W miłości chrześcijańskiej pozostaje wasz brat. C. Antoszewski.”

    Wobec braku polskiej literatury, ci dwaj przyjaciele w dużej mierze byli bezradni, jednakże w jakikolwiek tylko inny sposób mogli, rozpowszechniali prawdę o Bogu i Jego planie zbawienia ludzkości wszędzie tam, gdzie znajdowali „uszy ku słuchaniu”, przeważnie wśród znajomych. W ten sposób powoli, ale pewnie wzrastał br. Oleszyński w łasce i w znajomości.

   W roku 1893, gdy odbyła się pierwsza konwencja generalna Badaczy Pisma Św. (angielska) w Chicago, ofiarował samego siebie i wszystko swoje Bogu na służbę. Niedługo potem  otrzymał przywilej głoszenia świadectwa prawdy innym mężczyznom i niewiastom, braciom i siostrom, wszystkim, którzy łaknęli „Chleba Żywota”. Pierwszą osobą polskiego pochodzenia, poza C. Antoszewskim i R. H. Oleszyńskim, która poznała prawdę, była siostra nazwiskiem Wierzyłło – kilka lat później została ona żoną brata Oleszyńskiego.

    W tym czasie, tj. w roku 1893, angielski zbór Badaczy Pisma Świętego w Chicago składał się zaledwie z paru osób, i to porozrzucanych w różnych miejscach, więc też nie mających  systematycznych zebrań. Tych parę osób, wespół z bratem Oleszyńskim, zaczęło szukać sposobności zapoczątkowania regularnych zebrań, co też wkrótce nastąpiło. Na spotkania te, wraz z braćmi angielskimi, uczęszczało owych troje Polaków, usiłując uczyć się cierpliwie prawdy i zarazem języka angielskiego. Dziś już prawdopodobnie nie żyje ani jedna z osób, które pamiętają początki istnienia tej wspólnej chicagowskiej grupy.

    Zatrzymamy się w tym miejscu na chwilkę, aby wyjaśnić, że brat Antoszewski, który aż do czasu pierwszych regularnych zebrań w zborze chicagowskim prowadził tak obiecująco swój chrześcijański bieg, zaraził się ideami ruchu znanego jako Adamson Sachs. Powrócił do Polski i słuch po nim zaginął. Tym sposobem br. Oleszyński otrzymał zaszczyt i wyróżnienie bycia pierwszym, najstarszym polskim badaczem Pisma Św. w ostatecznych dniach żniwa ewangelicznego.

    W roku 1895 wyjechał do Polski, z zamiarem zapoznania swych przyjaciół z prawdą, która sprawiła mu tak wielką radość. Nie udało mu się jednak pozyskać ani jednego z nich, natomiast  uznali go oni za fanatyka, człowieka, który zagubił gdzieś dawny rozsądek Wrócił więc z ojczyzny z bólem serca, ale i nadzieją, że ziarno prawdy kiedyś także i tutaj zakiełkuje.

    Zerwane więzi porozumienia z dawnymi przyjaciółmi wynagradzały mu słowa Jezusa: „ktoby opuścił ojca swego, matkę swoja, braci swoich i siostry swoje dla mnie, stokroć większą zapłatę weźmie w tym życiu i żywot wieczny odziedziczy” (Mat. 19:29). Wrócił do Ameryki jadąc przez Egipt, gdyż bardzo chciał zwiedzić Wielką Piramidę, na własne oczy ujrzeć zawarte w niej proporcje i symbole, które już w tamtym czasie cieszyły się wielkim zainteresowaniem Badaczy Pisma Świętego.

    Nim dojechał do Chicago, spotkał się z br. Russellem, mającym wtedy swą kwaterę w Pittsburghu. Było to pierwsze jego spotkanie z człowiekiem, któremu zawdzięczał odkrycie wspaniałych zarysów prawdy i dla którego nigdy, do ostatnich swych dni, nie stracił poważania i miłości. Nie będzie też przesadą, gdy powiemy, że br. Russell widział szczerą gorliwość br. Oleszyńskiego, który, choć mówił łamaną angielszczyzną, wykazywał wielki entuzjazm dla prawdy. Wkrótce też br. Russell powierzył w jego ręce całą polską pracę. To zaufanie i zupełne poleganie na nim do końca nie  uległo zachwianiu.

    W roku 1896 polska grupa Badaczy w Chicago liczyła zaledwie 5 osób, ale dzięki gorliwej pracy powiększyła się w następnym roku do 22 osób, by wskutek przesiewania żniwa wkrótce spaść do 11 osób. Teraz br. Oleszyński mieszkał na przedmieściach Chicago, na zebrania jeździł rowerem 22 mile. Jego domem był namiot, który jednocześnie służył mu jako zakład naprawy obuwia; tam też przyrządzał swoje posiłki. Poza tym każdą możliwie chwilę  poświęcał na badanie Pisma Świętego i służenie nim innym.

    W 1900 roku wstąpił w  związek małżeński z siostrą Wierzyłło, którą kilka lat wcześniej zapoznał z prawdą. Najstarszy polski brat i najstarsza polska siostra w prawdzie byli złączeni duchowo i tymczasowym związkiem ziemskim. Tej siostrze, jako żonie, zawdzięczał niestrudzone wsparcie i nieustającą troskę o zdrowie w czasach różnych późniejszych doświadczeń, gdy zarówno przyjaciele, jak i wrogowie atakowali z różnych stron.

    Około roku 1900, poznawszy częściowo język angielski, przetłumaczył na polski kilka małych broszurek, które na własny koszt wydrukował i rozpowszechnił. Wspomagała go w tym dziele dopiero co poślubiona żona, prowadząc zakład wyrobu sztucznych kwiatów. Ten jej mały interes był źródłem wieloletniego dochodu w okresie, gdy brat Oleszyński poświęcał cały swój czas podróżowaniu i tłumaczeniu.

    To przede wszystkim dzięki jego pracy prawda w polskim języku rozszerzała się na coraz to nowe obszary Ameryki i znajdowała zwolenników w wielu większych miastach. W roku 1907 br. Oleszyński skończył tłumaczenie pierwszego tomu Wykładów Pisma Św., którego dystrybucja dosięgła też samej Polski, gdzie zaczęły powstawać małe grupy Badaczy, głównie  wskutek działalności pewnego brata o nazwisku Kin, który sam poznał prawdę w Stanach Zjednoczonych  za pośrednictwem br. Oleszyńskiego, a potem wyjechał do Polski.

    W roku 1911 br. Kin zwrócił się do br. Russella z prośbą, aby wysłał do Polski br. Oleszyńskiego, w celu zachęcenia i wzmocnienia braci. Misję tę br. Oleszyński faktycznie wykonał. Jego podróż trwała 6 miesięcy. Szczegółowy raport na ten temat zamieszczony został w Strażnicy z  grudnia 1911 roku, jako list nadesłany od br. Oleszyńskiego do br. Russella. Przytaczamy go w całości:

„Drogi br. Russell!

    Twoja przesyłka z 1 sierpnia z radością otrzymana. Moja wizyta w tych stronach dochodzi do końca. Pan najlepiej wie, jakie korzyści z tej mojej pracy tu będą. Prawda jest tu dość znacznie rozpowszechniana i w różny sposób. Jest znaczne zainteresowanie prawdą, lecz kościół katolicki w ogólności, a Polacy specjalnie są bardzo powściągliwi łączyć się z jakąś protestancka grupą, bo za takich nas mają. Wielu przychodzi na nasze zebrania i rozpowszechniają naszą literaturę, ale nie łączą się z klasą. Klasa w Warszawie liczy około 25 członków, w Pabianicach 20 a w Raszynie 8. Poza tym w jeszcze innych miejscach po parę rozproszonych osób.

    15 sierpnia mieliśmy chrzest i siedem osób było zanurzonych. Jest trochę zainteresowania w mieście Łodzi, gdzie jeden z naszych braci sprzedający książki w Warszawie tam pojedzie pomagać. Jest to młody człowiek – gorliwy i zupełnie poświęcony. Myślę, że wolą bożą będzie, aby tam pojechał.

    Łódź jest dużym półmilionowym miastem i w pobliżu Pabianic, gdzie jest zbór. Na stacji kolejowej w Łodzi na dworcu w kiosku umieściliśmy gazetkę dla Żydów pt. Diastime i wielu Żydów przyjeżdżających i odjeżdżających kupuje i zabiera ze sobą. Wielu Żydów w Warszawie i małych miasteczkach znają twoje imię i prawie wszystkie gazety żydowskie piszą o twojej Diastime – jedne za, a drugie przeciw. W większości uważają ją za gazetkę misji chrześcijańskich. Jednak jest znaczne nią zainteresowanie wszędzie pomiędzy Żydami. Kolporterska praca jest tu bardzo trudna i najwyżej jedną lub dwie książki na dzień można sprzedać. Poza tym jeszcze wiele innych trudności się tu napotyka na każdym kroku. Co się tyczy pozwolenia na nasze zebrania, które brat Bente starał się otrzymać, to wcale nie powiodło się.

    Pierwsza petycja do sekretariatu religijnych spraw była odrzucona z powodu jakiegoś niewłaściwego słowa, chociaż kosztowała nas 15 rubli. Druga nasza petycja była podana przez pewnego adwokata i kosztowała 75 rubli i też na próżno. Jednak myślimy, że znaleźliśmy odpowiedniego człowieka, który nam to uczyni w tej sprawie. Cokolwiek tym razem wyniknie w tej sprawie, to przyjmiemy jako zrządzenie od Pana. W tym moim liście załączam też kopię People …(?) w rosyjskim języku, artykuł gdzie są umarli, których 10 tysięcy (nakładu) kosztowało 73 ruble – 36 dolarów, a stereotypy 4 strony kosztowały 16 dolarów.

    Doświadczaliśmy pewnych trudności zanim te gazetki mogły być dostarczane do rąk ludzi jak obecnie są, ale mimo to widzimy, że są ludzie, którzy pragną poznać Boga. Tak prędko, jak wszystko będę miał gotowe, to stąd wyjeżdżam do Galicji. Z końcem miesiąca – około 1 października spodziewam się wylądować w Ameryce. Niech nasz drogi Bóg błogosławi Cię i wszystkich z Tobą pracowników, dopóki żniwo się nie skończy. Twój brat w Chrystusie. R. H. Oleszyński.  Rosja.”

    Była to druga podróż br. Oleszyńskiego do Polski. W roku 1912 został wysłany do swej ojczyzny po raz trzeci i był tu około 8 miesięcy. Podróżował od miasta do miasta, przemawiając do stale rosnącej liczby uczestników prywatnych zebrań, a także  występując z publicznymi przemówieniami gdziekolwiek się tylko dało. Nie było tych publicznych zgromadzeń zbyt wiele, bowiem władze, idąc zawsze na rękę klerowi, dawały pozwolenia na zebrania – które było bardzo trudno uzyskać – osobno w każdym mieście. Jednak wolą Bożą było, aby poselstwo Królestwa w Polsce, mimo przeszkód, zataczało coraz szersze kręgi; gdy umierał br. Russell, nad Wisłą było już kilkuset Badaczy Pisma Świętego.

    W roku 1913 br. Oleszyński przyjechał do Polski już po raz czwarty. Ta z kolei podróż trwała aż półtora roku, co miało związek z wybuchem wojny w 1914 roku i utrudnieniami w podróżowaniu w pierwszej fazie konfliktu zbrojnego. Podczas długiej nieobecności męża, siostra Oleszyńska przykładnie dawała sobie radę z utrzymaniem domu i opiekowaniem się pięciorgiem dzieci. Jej dom był niejako „polskim Betel”, do którego wielu braci przynosiło swoje kłopoty i w którym szukało zrozumienia. Zawsze umiała każdego przyjąć i ugościć, na ile to było możliwe. Jednak zdarzały się w tym domu i takie chwile, kiedy nie było nawet okruszyny, by pożywić 6 osób, aczkolwiek zawsze znalazło się jakieś wyjście z trudnej sytuacji, zgodnie z Pańskim zapewnieniem, że „te inne rzeczy” będą przydane tym, którzy mają wiarę w Niego i którzy szukają wpierw „Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego”. Najważniejszym celem było umożliwienie br. Oleszyńskiemu ustawicznej pracy na niwie Pańskiej. Chociaż  dzieciom niejednokrotnie brakowało przez to opieki ojca, to jednak Boża opieka nad tą rodziną była zawsze widoczna.

    W 1915 roku w chicagowskim zgromadzeniu było już paręset polskich braci. Duże zbory były również w innych miastach, takich jak: Detroit, Bufalo, Toledo, New York. W roku tym br. Russell wezwał br. Oleszyńskiego do Brooklynu na stałe, powierzając mu wydawanie polskiej Strażnicy. W tym czasie weszła też do użytku Fotodrama, która była wielką pomocą w pracy ewangelicznej w środowiskach polonijnych, prawie wyłącznie katolickich, a więc nieufnych wobec innych religii. W samym Chicago, które zawsze było i do dziś jest centrum polskiej emigracji, tysiące osób zgromadzało się w jednym z największych teatrów w mieście, a setki często wracało do domów z powodu braku miejsc siedzących. A przecież zaledwie20 lat wcześniej zbór składający się z 20 członków wydawał się być wielki!

    Br. Oleszyński przeżywał takie trudne początkowe dni, gdy przez dłuższy czas był prawie sam, lecz nie zniechęcił się tym i doczekał się takiego rozrostu zgromadzeń, że musiały być dzielone na mniejsze grupy, w celu bardziej efektywnego badania Pisma Świętego. Bez wątpienia, radował się w sercu, patrząc na to, jak jego krajanie wychodzą z ciemności do prawdziwej światłości, a jego radość była zapewne tym większa, że Pan dał mu w szerzeniu prawdy tak znaczny udział.

    Ta wielka jego radość nie trwała jednak długo, boleśnie odczuł wydarzenia, jakie nastąpiły wkrótce po śmierci br. Russella. Były one wielką próbą wiary zarówno dla braci polskich, jak i angielskich. Jako od tłumacza polskiej Strażnicy zażądano od niego, aby przystąpił do tłumaczenia 7 tomu, o którym wielu myślało, że jest to ów „grosz”, o jakim w ostatnich dniach br. Russell często wspominał, mówiąc, że czegoś w tym rodzaju powinniśmy się spodziewać, zanim nastąpi zupełne powstrzymanie pracy żniwiarskiej. Przetłumaczył kilka rozdziałów, które były umieszczane seryjnie w Strażnicy, ale dalej nie mógł, gdyż napotykał takie punkty, z których jedne były przeciwne poglądom br. Russella, a inne zawierały mało wartościowe wywody, niekiedy wręcz śmieszne i dziecinne. Odmówienie przez niego dalszego tłumaczenia 7 tomu spowodowało furię J. F. Rutherforda, a w niedługim czasie doprowadziło do rozłączenia.

    Odłączeni bracia sformułowali wyznaniowy porządek, którego podstawą była prawdziwa chrześcijańska wolność. Br. Oleszyński pozostawał wśród nich, podobnie jak poprzednio, jedną z wybitniejszych postaci, jako wielce pożyteczny sługa prowadził pracę na rzecz odłączonych zgromadzeń, którym służył wiernie i wytrwale aż do swojej śmierci.

    Wkrótce doświadczenia nawiedziły też braci w Polsce. W roku 1922 br. Oleszyński wyjechał po raz piąty do swej ojczyzny, na życzenie pewnych braci w Polsce. Z podróży tej powrócił dopiero w roku 1923; była to ostatnia jego wyprawa do Polski. Po powrocie do  Ameryki nadal pracował przy wydawaniu Strażnicy, jednak nazwę tego czasopisma trzeba było w tym czasie zmienić, z powodu zagrożenia procesem przez. Rutherforda. Odtąd do użytku wszedł tytuł „Straż”.

    Dużo czasu poświęcał też br. Oleszyński na objazdy zborów, gdyż będąc dobrze wszystkim znany, otrzymywał zaproszenia od różnych zgromadzeń. Prośby o usługi spełniał, odwiedzając co pewien czas wszystkie zbory za jednym razem. Jednocześnie włożył dużo pracy w przygotowanie tłumaczeń dwóch dużych rozmiarów książek: blisko 900-stronicowych Pytań i odpowiedzi br. Russella, bardzo cennej pomocy w kwestiach spornych, które wyłaniają się przeważnie na badaniach bereańskich, a także 600-stronicowego Komentarza, który od tłumacza wymagał żmudnej pracy, ze względu na dużą ilość odnośników do polskich tomów, które znajdują się na zupełnie innych stronach, niż w tomach angielskich. Również ta książka jest dziś bardzo pożyteczna, a jej nakład dawno się już wyczerpał.

    Praca w Polsce na właściwych zasadach ducha Chrystusowego, do której br. Oleszyński wniósł od początku tak znaczny wkład, bardzo mu leżała na sercu. Widząc, jednak, że zdrowie coraz mniej mu dopisuje, wysunął sugestię, aby wysłać do Polski br. Stahna, który się na to zgodził, podejmując podróż w roku 1927

    Przybliżył się rok 1930, który dla br. Oleszyńskiego był ostatnim. W dniu 20 kwietnia prowadził po raz ostatni zebranie w Harvey w stanie Illlinois, gdzie mieszkała jego rodzina. Wtedy też podjął zamysł podróży na wschód, gdzie w pewnym mieście miała się odbyć konwencja w święto wieńczenia grobów. W następną niedzielę, 27 kwietnia, był w Soudbent (?), gdzie dał ostatni wykład, podczas którego jego wewnętrzne boleści, które już podczas ostatniego tygodnia coraz bardziej mu dolegały, stały się tak ciężkie, że zmuszony był przerwać mowę; po pewnej chwili jednak wznowił wykład i doprowadził go do końca. Widząc, że braterstwo, którzy go gościli, obawiają się o stan jego zdrowia, zapewniał ich,  że mogą być spokojni, ponieważ czuje się już lepiej i wierzy, że jest jeszcze dla niego pewna praca do wykonania. Jednakowoż myśli Pana nie są myślami człowieka – następnego wieczoru br. Oleszyński czuł się coraz gorzej i wszystko wskazywało, ze jego ziemska pielgrzymka się kończy.

    Tego drugiego wieczoru kilku braci zgromadziło się w domu, w którym zamieszkał, lecz widząc, że zasnął i myśląc, że wszystko będzie dobrze, też poszli do domów. Lecz około północy jęczenie spowodowane boleścią obudziło domowników, którzy widzieli, że br. Oleszyński usiłuje usiąść. Dopomogli mu w tym, a żona gospodarza wyszła, aby wezwać lekarza. Od tej chwili boleści wzmagały się, a chory osłabł tak bardzo, że z trudnością można było dosłyszeć jego ostatnie, wyszeptane słowa: „Widzę, że mój czas się przybliżył, abym szedł do Pana”. Odtąd jego oddech stawał się coraz słabszy i wkrótce, niejako w głębokim śnie, cicho zakończył życie.

    W ten oto sposób dobiegło końca życie człowieka, z którego historią łączy się i nasza historia – Badaczy Pisma Świętego. Tak jak najlepiej rozumiał on wolę Bożą, usiłował ją czynić przez ostatnie 38 lat swego życia. Umarł 28 kwietnia 1930 roku. W swoim życiu przykładnie świecił światłością do samego końca, a śmierć miał podobną jak ów wierny sługa Chrystusowy – br. Russell, który również umarł w pracy i w podróży, daleko od domu. A zatem, kto może wątpić, że nie usłyszał on tych słów: ‘to dobrze sługo dobry i wierny, byłeś wiernym w małym, nad wielem cię postanowię; wnijdź do radości Pana twego’. Radujemy się z tego, że mamy nadzieję, iż został on policzony jako godny uczestnik świętych światłości. Jest to nadzieja, która może podtrzymać każdego, przez długie lata, w służbie i w cierpieniach.

    Usługi pogrzebowe odbyły się w domu br. Oleszyńskiego, w Harvey w Illinois, gdzie z powodu dużej ilości braci i sióstr – około 300 osób – mowy pogrzebowe: jedna, br. Tabaczńskiego, po polsku, druga, br. Jones'a, po angielsku, wygłoszone zostały na zewnątrz domu, gdyż sprzyjająca wiosenna aura w tym dniu to umożliwiła. Potem długi orszak pogrzebowy uformował się w drogę na cmentarz, a ciało br. Oleszyńskiego złożono do grobu na pięknym pagórku, pośród wysokich drzew. Po odśpiewaniu jednego hymnu i modlitwie, wszyscy rozeszli się do swych domów, wzmocnieni w postanowieniu, że przykład wierności br. Oleszyńskiego powinien w nas pozostawać poprzez resztę dni naszej ziemskiej pielgrzymki.


powrót do początku >> historia

Home | Biografia | Pogrzeb | Apologia | Historia | Dzieła | Fotogaleria | Pobieralnia | Prenumerata | Biblioteka | Czego nauczał
Polecane strony | Wyszukiwanie | Księgarnia | Kontakt | Manna | Artykuły

© pastor-russell.pl 2004 - 2016