<< Wstecz |
Wybrano: R-1214 d, z 1890 roku. |
Zmień język na
| |
| | |
Zbieranie i przesiewanie w czasie żniwa
ZARYS ROZWOJU TERAŹNIEJSZEJ PRAWDY
Często otrzymujemy zapytania
odnośnie prawd przedstawionych w “Brzasku Tysiąclecia” [Wykłady Pisma Świętego
– przyp. tłum.] i w “Strażnicy Syjońskiej”. Skąd one pochodzą i w jaki sposób
rozwinęły się do obecnego symetrycznego i pięknego stanu? Czy były one
rezultatem wizji? Czy Bóg w jakiś nadnaturalny sposób objawił piszącym
rozwiązanie tajemnic swego planu? Czy autorzy są czymś więcej od zwykłych
ludzi? Czy powołują się na posiadanie nadnaturalnej mądrości i mocy? W jaki
sposób przyszło to objawienie Boskiej Prawdy?
Nie, drodzy przyjaciele, ja nie
uważam, że posiadam jakąkolwiek wyższość albo nadzwyczajną moc, poważanie lub
autorytet ani też nie pożądam poważania od swych braci, domowników wiary, z
wyjątkiem takiego uznania, jak określił to Mistrz: “A ktobykolwiek między
wami chciał być wielkim, niech będzie sługą waszym” – Mat. 20:27. Zaś moja
pozycja pomiędzy ludźmi światowymi z nominalnych kościołów jest z pewnością
daleka od wywyższenia –“wszędzie przeciwko niej mówią” [Dzieje Ap.
28:22]. Jednak jestem w zupełności zadowolony, a wywyższenia oczekuję w
słusznym czasie od Pana (1 Piotra 5:6). Na powyższe pytania odpowiadam słowami
apostoła: “Dlaczego patrzycie na nas, jakobyśmy przez naszą moc czynili te
rzeczy? My jesteśmy ludzie tym samym biedom poddani, jak i wy”, podobnym
cierpieniom i ułomnościom, usilnie starając się przez przezwyciężanie
przeciwności, zniechęceń itp. biec do mety naszego powołania. Jako wierny
student Słowa Bożego pragnę być jedynie wskazującym palcem, jak to poprzednio
wyraziłem, by dopomóc wam w poszukiwaniach na świętych stronicach cudownego
planu Bożego – nie mniej cudownego dla mnie aniżeli dla was, o czym was zapewniam,
drogo umiłowani współuczestnicy mojej wiary i radości.
Nie, Prawda, którą ja przedstawiam
jako mówcze narzędzie Boga, nie została mi objawiona w widzeniach lub snach ani
przez słyszalny głos Boży, ani cała od razu, lecz stopniowo od 1870, a szczególnie od roku
1880. To jasne rozwijanie się Prawdy nie miało miejsca z powodu jakiejś
ludzkiej przemyślności lub przenikliwości, lecz z powodu zwykłego faktu, że
nadszedł właściwy czas Boży i jeżeli ja nie będę mówił albo ktoś inny, to “same
kamienie wołać będą”.
Przytoczoną poniżej historię podaję
dlatego, że byłem zachęcany i nakłaniany, by opisać, jak wyglądało Boskie
kierownictwo na ścieżce światłości, a także dlatego, że wierzę, iż jest to
konieczne po to, by złe zrozumienie i głosy uprzedzenia mogły być
unieszkodliwione i aby nasi czytelnicy mogli widzieć, jak do obecnego czasu Pan
nam dopomagał i nami kierował. Odnośnie nazwisk i poglądów tych, którzy się od
nas odłączyli, a są tu wymienieni, będę się starał podać jedynie punkty
konieczne dla zrozumienia naszego stanowiska i kierownictwa opatrzności Bożej.
Nie mogę również wymienić wszystkich szczegółów Boskiej łaski, w których nasza
wiara była doświadczana, ani Boskich odpowiedzi na nasze modlitwy, pamiętając,
że ani nasz Mistrz, ani też pierwotny Kościół nie pozostawili nam przykładów
chlubiącej się wiary, lecz raczej przeciwne napomnienie: “Ty wiarę masz?
miejże ją sam u siebie” [Rzym. 14:22]. Niektóre z najbardziej kosztownych
doświadczeń wiary i modlitwy są za święte, aby je wystawiać na widok publiczny.
ŚWIATŁOŚĆ W CIEMNOŚCI
Nie będę cofał się aż tak dalece, by
przypomnieć, jak światło Prawdy rozpoczynało przebijać się przez chmury
uprzedzeń i zabobonów, które opanowały świat pod rządami papieży w ciemnych
wiekach. Ruch lub raczej ruchy reformacyjne od tego czasu aż dotąd miały
szczególny udział w wyprowadzeniu światła z ciemności. Pozwólcie mi tu
ograniczyć się do rozważania prawd czasu żniwa, podanych w Brzasku Tysiąclecia
[Wykładach Pisma Świętego – przyp. tłum] i “Strażnicy Syońskiej”.
Pozwólcie, że rozpocznę opowiadanie
od 1868 roku, kiedy Redaktor będąc poświęconym dzieckiem Bożym i członkiem
kościoła kongregacjonalnego i Y.M.C.A. [Związku Młodzieży Chrześcijańskiej]
zaczął tracić wiarę odnośnie wielu ogólnie przyjętych nauk. Będąc prezbiterianinem,
wychowanym tylko na naukach katechizmu, a przy tym z natury posiadając
dociekliwy umysł, stałem się gotową ofiarą dla logicznej niewiary tak szybko,
jak zacząłem sam za siebie myśleć. Lecz to, co z początku zdawało się
zapowiadać zupełne rozbicie mojej wiary w Boga i w Pismo Święte, znalazło się
pod wpływem opatrzności Bożej, zrządzone właśnie dla mego dobra, i zniszczyło
jedynie moje zaufanie do ludzkich wierzeń i systemów mylnie przedstawiających
naukę Biblii.
Byłem stopniowo prowadzony do tego,
by zobaczyć, że każde wyznanie posiadało niektóre elementy Prawdy, lecz w
ogólności wprowadzały one w błąd i zaprzeczały Słowu Bożemu. Wędrując pomiędzy
różnymi teoriami natknąłem się na adwentystów. Przypadkowo wszedłem jednego
wieczoru do sali, gdzie – jak słyszałem – odbywały się zebrania religijne, by
zobaczyć, czy garstka, która się tam zgromadza, ma do zaoferowania coś
rozsądniejszego aniżeli wierzenia wielkich kościołów. Tam po raz pierwszy
usłyszałem o poglądach wtórnych adwentystów. Kaznodzieją był Jonas Wendell,
obecnie już dawno nie żyjący. Tak więc przyznaję się do długu względem
adwentystów, jak również i innych wyznań. Chociaż jego objaśnienia Pisma nie
były w zupełności jasne i były dalekie od tego, czym my się obecnie radujemy,
to jednak były wystarczające, by pod Boską opatrznością przywrócić moją wiarę w
natchnienie Biblii i wskazać, że pisma apostołów i proroków są ściśle ze sobą
spojone. To, co usłyszałem, skierowało mnie do mojej Biblii, by studiować ją z
większą gorliwością i ostrożnością aniżeli dotychczas. Zawsze też będę
dziękował Panu za Jego kierownictwo, bo chociaż adwentyzm nie dopomógł mi do
zrozumienia ani jednej prawdy, to jednak dopomógł mi wielce do wyzbycia się
błędów i przygotował mnie do poznania Prawdy.
Wkrótce zacząłem rozumieć, że żyjemy
gdzieś blisko końca Wieku Ewangelii i blisko czasu, o którym Pan oświadczył, że
ci spośród Jego dzieci, którzy posiadają dość mądrości i czuwają, powinni
osiągnąć jasne zrozumienie Jego planu. W tym czasie ja i kilka innych
poszukujących Prawdy osób z Pitsburga i Allegheny utworzyliśmy grupę dla
studiowania Biblii i od 1870 do 1875 roku wzrastaliśmy w łasce, znajomości i
miłości Boga i Jego Słowa. Zaczęliśmy stopniowo dostrzegać miłość Bożą i to, co
ona uczyniła dla całego rodzaju ludzkiego, czyli że wszyscy będą obudzeni z
grobów, by mogli poznać Prawdę, a będąc posłuszni i wierząc w dzieło odkupienia
dokonane przez Chrystusa, zostaną przyprowadzeni do zupełnej jedności i
harmonii z Bogiem, aby przez zasługę Chrystusa otrzymać następnie żywot
wieczny. Doszliśmy do wniosku, że jest to dzieło restytucji przepowiedziane w
Dziejach Ap. 3:21. Lecz chociaż widzieliśmy, że Kościół był powołany do
współdziedzictwa z Panem w Tysiącletnim Królestwie, to jednak nie pojmowaliśmy
jeszcze jasno różnicy między nagrodą Kościoła, który jest obecnie na próbie, a
nagrodą wiernych ze świata przy końcu Wieku Tysiąclecia. Nie wiedzieliśmy, że
Kościół w nagrodę otrzyma chwałę duchowej Boskiej natury, podczas gdy wszyscy
ludzie otrzymają chwałę restytucji – przywrócenie ich do doskonałości ludzkiej
natury, jaką cieszył się ich przodek Adam, gdy był w ogrodzie Eden.
Jednak wtedy poznawaliśmy jedynie
ogólny zarys Boskiego planu i wyzwalaliśmy się od wielu długo pielęgnowanych
błędów. Czas na jasne zrozumienie drobniejszych szczegółów jeszcze w pełni nie
nadszedł. Tu właśnie z wdzięcznością wspominam pomoc okazaną mi przez braci G.
Stetsona i G. Storrsa. Ten ostatni był redaktorem The Bible Examiner [Egzaminator Biblii]. Obydwaj już nie żyją. Studiowanie Słowa Bożego z tymi
drogimi braćmi prowadziło krok po kroku do coraz bardziej “zielonych pastwisk”
i jaśniejszych nadziei dla świata. Jednak dopiero w roku 1872 osiągnąłem jasny
pogląd na dzieło naszego Pana jako naszej “ceny okupu” i zdobyłem mocny
fundament dla całej nadziei restytucji, która mieści się w doktrynie okupu. Do
tego czasu, gdy czytałem świadectwa, że wszyscy, co są w grobach, wynijdą,
miałem pewne wątpliwości, czy to zarządzenie obejmuje np. niedorozwiniętych
umysłowo, niemowlęta, czyli istoty, które bardzo mało lub wcale nie korzystały
z doświadczeń obecnego życia. Lecz gdy w 1872 roku zacząłem badać przedmiot
restytucji z punktu widzenia ceny okupu danej przez naszego Pana Jezusa za
Adama, a w rezultacie za wszystko, co było w nim utracone, mój pogląd na restytucję
ustabilizował się zupełnie, co dało mi zupełne przekonanie, że wszyscy muszą
wyjść z grobów i być przyprowadzeni do zupełnej znajomości oraz skorzystać z
pełnej możliwości otrzymania wiecznego życia w Chrystusie.
Tak minęły lata od 1869 do 1872. Lata
następne – do 1876 – były czasem ciągłego wzrostu w łasce i znajomości w tym
małym gronie studentów biblijnych, z którymi zgromadzałem się w Allegheny.
Następował nasz stopniowy rozwój – od niedojrzałych z początku i nieokreślonych
pojęć na temat restytucji do lepszego rozumienia szczegółów, lecz właściwy czas
Boży dla jaśniejszego światła jeszcze nie nadszedł.
Około tego czasu rozpoznaliśmy także
różnicę pomiędzy naszym Panem jako “człowiekiem, który dał samego siebie”, a
Panem, który przyjdzie po raz wtóry, jako duchowa istota, co wykazaliśmy w
Brzasku Tysiąclecia, tom II, rozdz. V. Smucił nas bardzo błąd adwentystów,
którzy oczekując Chrystusa w ciele i nauczając, że świat i wszystko, co na nim
jest, z wyjątkiem wtórych adwentystów, będzie spalony w 1873 lub 1874 roku, a
ich poglądy odnośnie celu i sposobu przyjścia Pana skłoniły mnie, by napisać
broszurkę “Cel i sposób powrotu naszego Pana”, która została opublikowana w
nakładzie 50 tysięcy egzemplarzy.
Około stycznia 1876 roku moja uwaga
została w sposób szczególny zwrócona na przedmiot proroczego czasu w
odniesieniu do powyższej nauki i nadziei. Stało się to w następujący sposób:
Otrzymałem pisemko pod tytułem The Herald of the Morning [Zwiastun
poranka], przysłany mi przez N. H. Barboura. Gdy otworzyłem to pismo,
zorientowałem się po grafice na okładce, że redagowane jest przez adwentystów.
Przeczytałem je, będąc ciekawy, jaką następną datę spalenia świata wyznaczyli.
Lecz wyobraźcie sobie moje zdziwienie i zadowolenie, gdy z treści
wywnioskowałem, że redaktorowi poczęły się otwierać oczy na zagadnienia, które
przez kilka lat cieszyły nasze serca w Allegheny, czyli na fakt, że celem
przyjścia naszego Pana nie jest zniszczenie, lecz błogosławienie wszystkich
rodzajów ziemi i że Jego przyjście będzie podobne do przybycia złodzieja w
nocy, że nie przyjdzie On w ciele, lecz jako istota duchowa, niewidzialna dla
człowieka i że przy końcu tego wieku nastąpi zgromadzenie Kościoła i
rozdzielenie pszenicy od kąkolu, gdy tymczasem świat nie będzie sobie zdawał z
tego sprawy.
Ucieszyłem się, że inni przychodzą
do tego samego zrozumienia, lecz byłem zdziwiony, gdy zauważyłem ostrożne
stwierdzenie, że redaktor wierzy, iż proroctwa wykazują, że Pan już jest obecny
na świecie (niewidzialny i niewidoczny) i że czas pracy żniwa, zbierania
pszenicy już nastał oraz że taki pogląd był poparty przez proroctwa czasowe, co
do których kilka miesięcy wcześniej przypuszczał, że zawiodły.
I tutaj pojawiła się nowa myśl: Czy
to mogło być możliwe, że proroctwa odnośnie czasu, które ja tak długo
lekceważyłem z powodu ich nadużywania przez adwentystów, miały rzeczywiście
wskazywać, kiedy Pan miał być niewidzialnie obecny, by zakładać swe Królestwo?
A przecież było to słuszne spodziewać się, że Pan zawiadomi swój lud co do tego
przedmiotu, zwłaszcza że On obiecał, iż wierni nie będą pozostawieni w
ciemności wraz ze światem, i chociaż dzień Pański przyjdzie na wszystkich
innych jako złodziej w nocy (tajemniczo, niespodziewanie), to jednak nie miało
to się odnosić do gorliwych, czuwających świętych (1 Tes. 5:4).
Przypomniałem sobie pewne argumenty
użyte przez mego przyjaciela Jonasa Wendell’a oraz innych adwentystów, którzy
starali się udowodnić, że rok 1873 będzie czasem spalenia ziemi itp. – jako że
chronologia świata wskazywała, iż sześć tysięcy lat od Adama skończyło się z
początkiem 1873 roku – oraz innych wydarzeń podanych w Piśmie Świętym, które
miały równocześnie nastąpić. Czy mogło być tak, że te argumenty czasowe, które
ja pomijałem jako niewarte uwagi, zawierały ważną prawdę, którą oni
niewłaściwie stosowali?
Pragnąc poznać wszystko, cokolwiek
Bóg miał mi do przedstawienia przez kogokolwiek, natychmiast napisałem do M.
Barboura, zawiadamiając go, że zgadzam się z nim odnośnie innych punktów i że
pragnę dowiedzieć się szczegółowo, dlaczego i na podstawie jakich dowodów Pisma
Świętego utrzymywał on, że obecność Chrystusa i żniwo Wieku Ewangelii
rozpoczęły się jesienią 1874 roku. Odpowiedź potwierdziła, że moje
przypuszczenia były słuszne – chronologia i dowody odnośnie czasu były te same,
których używali adwentyści w 1873 roku. Barbour i J. E. Paton z Michigan, jego
współpracownik, byli aż do tego czasu wtórymi adwentystami. Gdy jednak data
1874 roku przeszła, a świat nie został spalony i nie zobaczyli Chrystusa Pana
przychodzącego w ciele, byli oni przez pewien czas zakłopotani. Przeanalizowali
powtórnie proroctwa odnoszące się do czasu, które jakoby się nie spełniły i nie
mogli znaleźć żadnego błędu. Zaczęli wtedy zastanawiać się, że może czas był
właściwy, lecz ich oczekiwania niewłaściwe i może poglądy o restytucji i
błogosławieniu świata, o których ja i inni nauczaliśmy, są rzeczami, których
należało oczekiwać? Niedługo po rozczarowaniu w 1874 roku jeden z czytelników
“Zwiastuna poranka”, który posiadał kopię Diaglottu, zauważył coś, co wydało mu
się niezwykłe – że w Ewangelii Mateusza 24:27, 37 i 39 słowo, które w naszym
zwykłym tłumaczeniu jest podane jako “przyjście”, w tłumaczeniu Diaglottu brzmi
“obecność”. To był wątek, który poprzez zrozumienie proroctw czasowych doprowadził
ich do właściwych poglądów odnośnie celu i sposobu powrotu Pana. Ja zaś
przeciwnie, najpierw otrzymałem właściwy pogląd odnośnie celu i sposobu powrotu
Pana, a następnie czasu tych wydarzeń, na jaki wskazywało Słowo Boże. Tak więc
Bóg prowadzi swe dzieci przez różne początkowe zarysy Prawdy, lecz tam, gdzie
znajdują się serca gorliwe i wierne, rezultatem będzie doprowadzenie ich do
jedności.
Brak było jednak książek i innych
wydawnictw wyjaśniających proroctwa czasowe, tak jak one były wtedy rozumiane.
Opłaciłem więc koszta podróży dla Barboura, by przybył do nas do Filadelfii
(gdzie byłem zajęty interesami przez lato 1876 r.) i wykazał mi na podstawie
Pisma Świętego, że proroctwa wskazywały na rok 1874 jako na datę rozpoczęcia
się obecności Pana i czasu żniwa. Niedługo przybył, a przedstawione dowody
bardzo mnie zadowoliły. Będąc też pozytywnie nastawiony oraz zupełnie
poświęcony Panu, zobaczyłem od razu, że te szczególne czasy, w których żyjemy,
nakładają na nas, jako na uczniów Chrystusowych, pewien obowiązek. Skoro jest
to czas żniwa, to musimy wykonywać pracę żniwiarską, a “teraźniejsza prawda” ma
być sierpem, którym według woli Pana będziemy prowadzić pracę zbierania i żęcia
wszędzie między Jego dziećmi.
Wypytywałem Barboura, co i
“Zwiastun” czynią w tej sprawie. Odpowiedział, że nic. Czytelnicy “Zwiastuna”,
rekrutujący się przeważnie z zawiedzionych adwentystów, prawie wszyscy stracili
zainteresowanie, wstrzymali prenumeratę i z tego powodu “Zwiastun” był w
zasadzie zawieszony. Na to powiedziałem mu, że zamiast czuć się zniechęconym i
porzucać pracę teraz, gdy zrozumiał prawdę o zupełnej restytucji, opartej na
zadośćuczynieniu dzięki okupowej ofierze Pana (co miałem możność mu przedstawić
i z czym on się zgodził, podczas gdy ja wiele skorzystałem od niego odnośnie
czasów), powinien czuć się zadowolony i przejawiać chęć podzielenia się tymi
wielkimi i dobrymi nowinami z innymi i że powinien pomnożyć swą gorliwość.
Znajomość faktu, że znajdowaliśmy się już w czasie żniwa, stanowiła dla mnie
jak nigdy przedtem zachętę, by rozpowszechniać Prawdę i natychmiast
postanowiłem rozpocząć ożywioną pracę.
Przede wszystkim postanowiłem
ograniczyć swoją działalność zawodową i poświęcić więcej czasu, jak i środków
materialnych na prowadzenie wielkiej pracy żniwa. Zgodnie z tym wysłałem
Barboura z powrotem do domu, z pieniędzmi i instrukcjami, by przygotował w
zarysie książkę o dobrych nowinach, tak jak były one wtedy rozumiane, włączając
szkic czasów, a ja w międzyczasie zamknąłem swoją firmę w Filadelfii,
przygotowując się do pracy na niwie Pańskiej. Następnie opuściłem Filadelfię,
udając się w podróż kaznodziejską po kraju.
Niedługo też ukazała się książka pt.
“Trzy światy”, o 196 stronicach, przygotowana wspólnie przez Barboura i przeze
mnie, jako że mnie również dane było poświęcić jej nieco czasu i uwagi. Obydwa
nasze nazwiska znalazły się na stronie tytułowej tej pozycji, pomimo tego, że
zasadniczo została ona napisana przez Barboura. Chociaż nie była to pierwsza
książka, która nauczała o restytucji, i nie pierwsza na temat proroctw
czasowych, to jednak wierzymy, że była ona pierwszą, która połączyła ideę
restytucji z proroctwami czasowymi. Ze sprzedaży tej książki i z mojej kieszeni
pokrywane były wydatki związane z podróżowaniem itp. Po pewnym czasie doszedłem
do wniosku, że dobrze byłoby mieć jeszcze jednego pracownika żniwa i posłałem
po Patona, który natychmiast zgodził się przyłączyć do pracy, a jego wydatki na
podróże pokrywane były w ten sam sposób.
Ponieważ mieliśmy świadomość, jak
szybko ludzie zapominają to, o czym słyszeli, wkrótce stało się dla nas jasne,
że chociaż spotkania były pożyteczne do rozbudzenia zainteresowania, to jednak
niezbędne było jakieś czasopismo, które podtrzymywałoby to zainteresowanie i
rozwijało je. Zrozumieliśmy więc, że jest wolą Pana, by jeden z nas zajął się
pracą regularnego wydawania “Zwiastuna poranka”. Wysunąłem więc propozycję, by
Barbour się tym zajął, gdyż posiadał już doświadczenie i jako zecer mógł czynić
to bardziej ekonomicznie, a Paton i ja mieliśmy w dalszym ciągu podróżować oraz
przy sposobności pisać artykuły. Na zwracane przez niego uwagi, że nie
posiadamy własnej maszyny i że mała liczba prenumerujących nie pozwoli przez
dłuższy czas na to, by pismo było samowystarczalne, odpowiedziałem, że
dostarczę funduszów na kupno maszyny itp. i pozostawiłem kilkaset dolarów do
dyspozycji Barboura, aby on zarządzał nimi jak najbardziej gospodarnie, podczas
gdy Paton i ja nadal mieliśmy objeżdżać kraj. Sądziłem, że było to wolą Pana i
tak zostało uczynione.
Podczas objazdu stanu Nowa Anglia
poznałem A. P. Adamsa, młodego kaznodzieję metodystów, który głęboko
zainteresował się Prawdą, jaką przez tydzień głosiłem w zgromadzeniu, gdzie
służył. Następnie przedstawiłem go małym zgromadzeniom zainteresowanych w
okolicznych miasteczkach i wspomogłem w różnych rzeczach tak, jak mogłem,
ciesząc się z tego, że po krótkim przyuczeniu i on szybko stanie się
współpracownikiem na niwie żniwa. Mniej więcej w tym samy czasie ucieszył mnie
bardzo fakt przyłączenia się A. D. Jonesa, który był zatrudniony przeze mnie
jako kierownik w Pitsburgu. Młody człowiek, aktywny i obiecujący, szybko stał
się czynnym i cennym pracownikiem w żniwiarskiej pracy. Pamiętają go dobrze
niektórzy z naszych czytelników. Jones biegł dobrze przez pewien czas, lecz ambicja
czy coś innego uczyniły z niego zupełnego rozbitka, jeśli chodzi o wiarę, i
było to dla nas bolesną ilustracją mądrości słów apostoła: “Niechaj was
niewielu będzie nauczycielami, bracia moi, wiedząc, że cięższy sąd odniesiemy” – Jak. 3:1.
Na Straży 5-6/81, Na Straży 5-6/2007, W.T.-R-1214 d – 1890 r.