W
PONIEDZIAŁEK dnia 16 października, o godzinie piątej po południu
Brat Russell opuścił Bethel po raz ostatni. W południe uwiadomił drogą
mu na ziemi rodzinę, że na krótki czas musi ją opuścić, wyrażając
nadzieję, że podczas jego nieobecności wszyscy będą czuli się
szczęśliwymi i otrzymają błogosławieństwo Boże. Wyraził się także, iż
tak on, jak brat, który miał mu towarzyszyć będą mieli radość sprawując
dzieło Boże. Wtedy, gdy wszyscy stali na swych miejscach Brat Russell
odmówił uroczystą modlitwę, którą rozpoczął słowami:
"O
Boże, obiecaną Twą łaską, napełnij wszystkie poświęcone serca," po
czym powrócił do swej pracowni, gdzie podyktował dziewięć listów, dając
niektórym braciom rozporządzenie względem ich obowiązków. O naznaczonej
godzinie wyszedł by więcej tam nie powrócić, żegnając się z niektórymi
braćmi gdy przechodził przez korytarz.
O
godzinie szóstej po południu pociąg kolei Lehigh Valley odjechał z
Jersey City wioząc drogiego nam Brata na jego ostatnią pielgrzymską
podróż, która miała się skończyć w Niebie. Prowadząc publiczne zebrania
w Providence i Fali River dzień przedtem, czuł się dość zmęczony i tego
wieczoru już nie dyktował listów na pociągu, jak to było jego zwyczajem.
Udał się na spoczynek wcześniej jak zwykle, mówiąc: "Dobranoc".
Rano na zapytanie, czy spał dobrze, odpowiedział, jak zwykle: "Na oba
boki" to miało znaczyć częste obracanie się podczas nocy, z boku na
bok.
Brat Russell ostatnimi czasy mówił, ze rzadko kiedy mógł spać dobrze,
prawie co godzina się przebudzał i był oddany myślom. Staranie o
wszystkie zgromadzenia które mu leżały na sercu i fizyczne boleści nie
pozwalały mu na wiele spoczynku. Zawsze jadał mało i uważał na skutki
jakie były z tego co jadł, lub pił. Często dla oszczędności dzielił się
porcją ze swym towarzyszem. Było zawsze jego zwyczajem modlić się przed
jedzeniem gdzie by to nie było, bądź na pociągu, bądź w hotelu.
Zwyczajem jego także było, by na początku podróży zaopatrzyć w
dostateczną ilość pieniędzy tego, co z nim podróżował, by mógł pokryć
wszystkie swoje wydatki podczas podróży. Urządzenie było tego rodzaju,
że płaciliśmy jeden drugiemu wydatki na przemianę. On płacił wydatki nas
obydwóch jednego dnia, a jego towarzysz płacił drugiego dnia i tak
trwało przez całą podróż.
We
wtorek rano przyjechaliśmy do Kanady i żartobliwie zapytał: "Czyś nie
czuł jak most wydął się w środku gdyśmy przez niego przejeżdżali?"
Odnośnie Kanady powiedział: "Tym razem nie będą nas molestować, gdyż
tylko przejeżdżamy co się zaś tyczy odwiedzenia Kanady to nie mam
zamiaru tego robić, jeżeli sobie tego nie życzą." Podczas
poprzednich dwóch wizyt Brat Russell miał przykre doświadczenie w
Hamilton, Ontario, lecz tym razem nawet nie poznał Hamiltonu gdyśmy
tamtędy przejeżdżali. W Londynie zmieniliśmy pociąg i niezadługo, bo we
wtorek po południu wysiedliśmy w Detroit. Tutaj dopiero doświadczenia
Brata Russella zaczęły się i stawały się coraz przykrzejsze aż do końca
drogi. Chociaż czuł się fizycznie słabym i zmęczonym, jednak słuchał
cierpliwie zażaleń pewnego brata i uczynił wszystko co mógł, by pogodzić
powaśnionych braci. Szofer zawiózł nas w złe miejsce i zmarnował nam
wiele bardzo drogiego czasu. Połączenie tramwajowe także było bardzo
niepomyślne. Sprawa wielkiego znaczenia mająca łączność z pracą
żniwiarską zupełnie się nie powiodła, przez co Brat Russell czuł się
bardzo zawiedziony i zakłopotany.
TRUDNOŚCI W DRODZE
Na
pociągu Pere Marquette w drodze do Lansing, Mich. Brat Russell zwrócił
uwagę: "Gdyśmy się pierwszy raz spotkali, to nie spodziewaliśmy się, iż
będziemy razem jechać do Lansing." Zdziwiło mnie, że on doskonale
pamiętał nasze pierwsze spotkanie w Auegheny. Przez to chciał pokazać
swoją miłość i zainteresowanie swemu towarzyszowi podróży. Publiczne
zebranie w Lansing było dość liczne, lecz dla jakiegoś powodu
zainteresowanie osłabło i wiele osób wyszło, o czem potem wspominał i
zdawał się temu dziwić. Na stacji kolejowej rozmawiał z pewnym bratem aż
do północy, poczym zwrócił uwagę, iż chce się udać na spoczynek.
Następnego rana to jest w środę spodziewaliśmy się już być w Chicago,
tymczasem znaleźliśmy się na bocznej linii w Kalamazoo, bez żadnej
pewnej wiadomości czego mamy się spodziewać. Rozbicie pociągu towarowego
podczas nocy było przyczyną opóźnienia i powiedziano nam, że trzeba
będzie przejechać jakich pięćdziesiąt mil, by można dojechać do naszego
miejsca. W tym pociągu nie było wagonu jadalnego, ani można było dostać
do jedzenia z powodu niepewności. Kto z uważnych i przezornych
przyjaciół w Brooklynie zaopatrzył nas w zakąskę (sandwiches) które się
teraz bardzo przydały, bo mieliśmy z nich śniadanie, a następnie i
obiad. Po sześciu godzinnym opóźnieniu przybyliśmy do Chicago, lecz
spóźniliśmy się na pociąg, który miał nas zawieźć do Springfield, a w
skutek tego nie byliśmy zdolni zdążyć na umówione zebranie pomimo
różnych kalkulacji. W Chicago jego wytrwałość fizyczna została wytężoną
do ostatnich granic. Okoliczności tak się złożyły, że byliśmy zmuszeni
iść kilka mil, aż do zmęczenia, zapewne i Brat Russell czuł się bardzo
zmęczony chociaż żadnej uwagi nie zwrócił z tego powodu. To wszystko
wydarzyło się po krótkim zaledwie wypoczynku ubiegłej nocy i po bardzo
skromnej przekąsce.
Przygotowując się do odjazdu w środę wieczorem do Kansas City przez
Springfield, na stacji Union w Chicago pewna dama, która na pewien czas
przyjechała z południowych stron do Chicago odwiedzić swoją córkę i
syna, przybliżyła się do Brata Russell i przedstawiła się jako córka
pewnej damy, która poprzednio zamieszkiwała Allegheny i była w Prawdzie
a mowę na jej pogrzebie prowadził Brat Russell. Opowiadała dalej, że ona
sama chociaż jeszcze nie przyznaje się, by była jedną z nas w zupełnym
znaczeniu, to jednak wierzy i jest szczególnie zainteresowana Foto Dramą
tak dalece, że pisze o niej książkę pod nazwą "Złoty Wiek" i
prosiła czy nie mogłaby otrzymał kopię Scenario, które było jej też
obiecane. Brat Russell jak zwykle zapytywał czy była ona i jej córka
ofiarowaną, na co odpowiedziały, iż się poważnie nad tą sprawą
zastanawiają.
Wiele razy słyszałem Brata Russella pytającego się: "Czy jesteś
ofiarowany?" Prawie zawsze zadawał to pytanie. Po temu miał wiele
sposobności, bo ludzie wszędzie go poznawali, czy to na kolei, na
stacjach, w hotelach i pragnęli z nim kilka słów zamienić. Na kolei
znali go konduktorzy, posługacze, pasażerowie, również na stacjach, w
hotelach i na ulicach wszędzie był poznawany. Wiele razy na kolei
podchodzili do mnie ludzie z zapytaniem: "Czy to jest Pastor Russell?
Widziałem podobiznę w gazecie." Lub czasem "słyszałem go
mówiącego tam, albo w tym miejscu." Czasem zapytywali, gdy
przechodził przez pociąg. W ten sposób mieliśmy okazję posłać wiele
tomów Planu Wieków i innych pism.
ZGINIECIE WALIZY
Około północy przyjechaliśmy do Springfield, gdzie bilety miały być
kupione. Brat Russell miał zamiar siedzieć aż przyjedziemy do
Springfield gdzie miał spotkać oczekujących na niego przyjaciół, którzy
mieli doręczyć mu listy i pomówić z nim kilka słów, lecz uległ mojej
prośbie, by tę sprawę powierzył mnie a sam udał się na spoczynek. Była
to dżdżysta i zimna noc, lecz wielu wiernych przyjaciół oczekiwało
spotkania. Po wytłumaczeniu im okoliczności i stanu zdrowia, byli
zadowoleni, oddali należące do Brata Russella listy, załączając dla
niego swą chrześcijańską miłość, którą on bardzo cenił. Brat, który
zastąpił Brata Russella w Springfield mówił, że z większą łatwością
udało się im przygotować do publicznego wykładu, aniżeli innym razem, a
przypisał to wpływowi jaki wywarł Brat Russell gdy przemawiał tam na
wystawie stanowej.
W
Kansas City, w czwartek rano natrafiliśmy m wiele trudności w kupieniu
biletu na zachód, tak iż okazało się niezbędnym jechać do miasta podczas
deszczu i z takim opóźnieniem, że Brat Russell biegł, by zdążyć na
pociąg, czego przedtem nigdy nie czynił. Nadmieniamy to zdarzenie by
wykazać jak odmienną była to podróż od poprzednich. W czwartek po
południu przyjechaliśmy do Wichita na czas, by zdążyć na popołudniowe
zebranie lecz spotkaliśmy przeszkodę przez zginiecie walizy należącej do
Brata Russella. Brat, który miał o niej staranie, podczas gdy
przygotowywał swój automobil do odjazdu postawił walizę na stopniu,
zapomniawszy ją wziąć do środka. W drodze, między stacją kolejową a
miejscem gdzie było zebranie spadła ze stopnia. Z tego powodu nie mogłem
wziąć notatek z mowy, którą miał Brat Russell bo wspólnie z tym bratem
staraliśmy się odszukać zgubioną walizę. Uczyniliśmy wszystko, co było w
naszej mocy, lecz bez skutku, ostatecznie daliśmy ogłoszenie w gazecie
ofiarując nagrodę za zwrócenie walizy.
W
nadziei odszukania straty pozostaliśmy do następnego dnia a jednocześnie
potrzeba było kupić niektóre przedmioty potrzebne do użytku w drodze.
Publiczne zebranie odbyło się wieczorem, po którym Brat Russell czuł się
zmęczonym. Na drugi dzień rano opuścił swój pokój później niż zwykle,
lecz po śniadaniu pracowaliśmy razem aż do południa nad pewnym
dokumentem i listami, które poprzednio były dyktowane. Tutaj pewien
podróżujący agent, o dobrej powierzchowności przedstawił się Bratu
Russellowi jako zainteresowany jego pracą. Okazało się, iż on jest synem
pewnego dobrze znanego kaznodziei w Allegheny, który swego czasu bardzo
występował przeciw Bratu Russellowi i wykonywanej przez niego pracy.
Żona tego jegomościa również się interesowała, którą następnie
spotkaliśmy w Dalas, Texas, na publicznym zebraniu. Uczyniwszy wszystko,
by odzyskać zgubioną walizę przestaliśmy poszukiwać i wkrótce byliśmy w
drodze do Dallas, gdzie miała się odbyć konwencja.
DOŚWIADCZENIA W DALLAS
Przybyliśmy do Forth Worth wczesnym rankiem co nie było wygodnym dla
naszych przyjaciół spotkać nas, więc wzięliśmy kolej elektryczną do
Dallas. W Dallas odbywała się wystawa stanowa przez co wszystkie hotele
były przepełnione. Z powodu stanu zdrowia Brata Russella, byliśmy
zmuszeni opuścić wagon przed przyjazdem do Dallas, a następnie byliśmy
zmuszeni iść pieszo jakich siedem ulic przepełnionych ludźmi; z tego
powodu wszelka łączność z braćmi się zerwała. Po wielu jednak trudach
udało się im nas odszukać. Ponieważ hotele były przepełnione, więc
zostaliśmy ulokowani w prywatnych pokojach umeblowanych. Zostaliśmy tu
przez sobotę i niedzielę, aż do następnego miejsca naznaczonego.
Brat Russell konwencję w Dallas zakończył łamaniem chleba (Love Feast) i
był bardzo zadowolony gorliwością i szczerością tamtejszych braci. Tego
wieczora przemawiał do publiczności przez dwie i pół godziny, podczas
mowy z tyłu sceny było niemałe zamieszanie, ponieważ grupa teatralna
przygotowywała się do gry tegoż wieczora. Jeden z członków tej grupy
poznał Brata Russella jako mówcę i prosił, czy nie mógłby przyłączyć się
do śpiewu zakończającego zebranie. Miał on mocny przyjemny głos gdy
śpiewał pieśń: "Chwalcie Wszyscy Wielkość Imienia Jezus." Po małym
spoczynku w najbliższym hotelu kilku nas udało się na stację, torując
sobie drogę powoli przez ścisk jak tylko mogliśmy, a co wzięło nam całe
pół godziny, by przyjść na stację. Wszedłszy do pociągu w Dallas w
niedzielę, dnia 22 października, Brat Russell czuł się zmęczonym i
narzekał na ból głowy, przeciw czemu wziął lekarstwo i udał się na
spoczynek.
Dnia następnego, po przybyciu do Galveston nie czuł się wcale dobrze,
lecz ponieważ bracia urządzili zebranie, więc zgodził się przemawiać po
mowie brata Sturgeon o godzinie 11:30. Na tem zebraniu Brat Russell
również uczynił czego przedtem nie miał zwyczaju czynić, to jest napisał
na papierze tekst i jeden wiersz pieśń; i zaznaczył w swej mowie do
braci, iż to zrobił dlatego, by się nie omylić. Tekst napisany na
papierze jest ten: "A gdy się to pocznie dziać, spoglądajcież, a
podnoście głowy wasze, przeto, iż się przybliża odkupienie wasze."
BRATA
RUSSELL'A OSTATNI OBIAD
Mowa, którą Brat Russell miał na tym zebraniu została zanotowaną i w
swoim czasie będzie opublikowaną. Ostatnie listy, które Brat Russell
dyktował były przed pójściem na to zebranie. Po zebraniu bracia wzięli
go na przejażdżkę po Bulwarze i zdawał się być zadowolonym z przyjemnego
wietrzyku morskiego i pięknych fal zatoki Meksykańskiej. Było dziewięciu
braci, którzy byli z nami na obiedzie w hotelu Balvez, gdzie Brat
Russell odpowiadał na ich pytania i zdawał się być zadowolonym z
towarzystwa braci i z obiadu. Podczas przejażdżki po Bulwarze pewien
brat wynurzył mu swoje trudności, na które otrzymał poradę. Ten obiad
którego Brat Russell spożył, był ostatnim. Odtąd już zaledwie mógł zjeść
dwa jajka gotowane na miękko lub trochę soku owocowego, lub coś w tym
rodzaju.
Teraz byliśmy gotowi na publiczne zebranie w Galveston, zwołane do
pięknego audytorium, lecz ponieważ było to w poniedziałek po południu
więc przyszło zaledwie pięćset osób. Brat Russell miał trudną pracę, a
może trudniejszą niż kiedykolwiek, czuł się bowiem bardzo zmęczonym przy
końcu mowy. Jadąc po zebraniu na pocztę, a następnie do pociągu, bracia
ciągle prowadzili rozmowę i zadawali pytania aż do odjazdu, w tym czasie
Brat Russell nic nie jadł. O godzinie 7:15 wieczorem przybyliśmy do
Huston, gdzie już czekali bracia, którzy go zawieźli do dobrze
zapełnionego audytorium, które mogło w sobie pomieścić około 1200 osób,
do których przemawiał około dwie i pół godziny, czyli razem tego dnia w
poniedziałek, 24 października mówił sześć godzin. Czy mógł być zmęczonym
i znużonym?
Po
całonocnej jeździe we wtorek rano przyjechaliśmy do siostry Frost i nic
dziwnego, że Brat Russell czuł się gorzej. Skutki jego pracy dawały się
widzieć więcej niż zwykle, jego przepracowane ciało zaczęło upadać,
kryzys stawał się widoczniejszym. Tego rana kilka rzeczy, których Brat
Russell sobie życzył zostało załatwionych, a zdaje się, iż wiedział
doskonale co było potrzebne. Cały poranek pracował wiernie, a chociaż
wezwaliśmy doktora, który częściowo interesował się Prawdą i który z
chęcią przyszedł odwiedzić Brata Russella, to jednak nie był z tego
zupełnie zadowolony. Podziękował za dobre chęci, lecz dał poznać, iż nie
potrzebuje usług, doktora. On najlepiej wiedział czego potrzebował w
swojej sprawie i wiedział doskonale jak sobie radzić, miał przy sobie
sługę, który z gotowością i chętnie uczyniłby wszystko, co tylko było
potrzebne. To było wszystko co on sobie życzył. Najlepsze owoce były
przed nim postawione, lecz wcale ich nie ruszył.
Stan zdrowia Br. Russella stawał się bardziej krytycznym, podpisał kilka
listów, które były napisane i dał do zrozumienia, iż czynimy dzieło
ważniejsze, aniżeli możemy to pojąć i zażądał, by go zastąpić i
wypowiedzieć mowę na sali o godzinie 11. Siostra Frost oddała na usługi
swój automobil tak, że mogliśmy łatwo i prędko być tam i z powrotem.
Brat Russell przy obiedzie rozmawiał ze wszystkimi wesoło jak zwykle,
lecz nic nie jadł pomimo, że obiad był wyborny. Po obiedzie poszliśmy na
górę do jego pokoju, trzymając się pod rękę, a po krótkiej rozmowie
powiedział mi, abym go wyręczył i poprowadził zebranie, które miało
odbyć się na sali, o godzinie 3, to jest ofiarowanie dziatek, co się też
stało po czym powróciłem natychmiast do jego pokoju.
Brat Russell spodziewał się telegramu z Chicago którego powinien był
otrzymać w Dallas, dlatego dowiadywaliśmy się we wszystkich biurach
telegraficznych czy nie przyszedł. Zgubioną walizę odnaleziono i
otrzymaliśmy w Dallas. Pewna dziewczyna znalazła ją w Wichita, którą
zatrzymała aż dowiedziała się co ma z nią uczynić, po wyczytaniu
ogłoszenia w gazecie. Otrzymała swoją nagrodę i była zadowoloną. Z
powodu nie otrzymania pewnych telegramów Brat Russell czuł się znowu
zawiedziony. Po powrocie z zebrania pozostaliśmy już razem przez resztę
dnia, faktycznie przez cały następny tydzień byliśmy bardzo blisko
siebie.
OSTATNI
PUBLICZNY WYKŁAD BRATA RUSSELLA
Wieczór się zbliżał. Usiadłem na parapecie okna, tuż przy jego boku,
ręce moje spoczywały na jego kolanach, a twarz moją miałem zwróconą ku
jego twarzy. Jakby elektryczność płynęła z twarzy w twarz, i z serca do
serca. Rozmawialiśmy tonem zniżonym, podczas tej rozmowy Brat Russell
rzekł: "Drogi bracie, proszę cię, byś dziś wieczorem był blisko mnie
i był gotów, abyś (podczas mojej mowy) gdy przerwę, podchwycił przerwaną
myśl i poprowadził dalej." To wszystko zdawało się być nadzwyczajną
rzeczą, a jednak było wypowiedziane ze spokojem. To wywarło głębokie
wrażenie na jego towarzyszu i obserwował odtąd jego twarz, oczy, słowa,
by odpowiedzieć natychmiast, bez wypowiadania słów.
Wieczorny wykład w San Antonio odbył się w największym i najlepszym
teatrze. Rzeczywiście jest to piękny budynek. Tak dół jak i trzy balkony
(galerie) w górze były wypełnione ludźmi o inteligentnych twarzach.
Nigdy nie widzieliśmy zebrania piękniejszego. Przedmiot zapowiedziany:
"Świat Się Pali" rozpoczął się bardzo dobrze.
Gdy już wszystko było gotowe, Brat Russell o godzinie 8:10 wyszedł na
scenę i rozpoczął swoją ostatnią mowę publiczną. Siedząc za kurtyną z
prawej jego strony, mogłem obserwować wszystkie jego poruszenia.
Wszystko szło dobrze przez jakich czterdzieści pięć minut, gdy
zauważyłem, iż Brat Russell będzie zmuszony przestać mówić. Bez żadnego
znaku cierpień, z zupełnym panowaniem nad sobą, opuścił mównicę, a w
tejże chwili z zupełnym spokojem i bez słowa objaśnienia przyczyny
podjąłem wątek myśli gdzie został przerwany. Mówiłem może pięć minut,
gdy Brat Russell powrócił na estradę a ja powróciłem na swoje miejsce za
kurtyną. Oczy moje znowu były na niego zwrócone, a po pół godzinie znów
ustąpił ze sceny, a ja wstąpiłem starając się w dalszym ciągu prowadzić
to o czym było mówione przedstawiając Eliasza jako figurę. Po siedmiu
minutach Brat Russell powrócił znowu i dalej prowadził swoją mowę,
przedstawiając swym słuchaczom uformowanie składu wiary na Soborze w
Nicei pod zwierzchnictwem cesarza rzymskiego Konstantyna, gdy ponownie
zmuszony był opuścić estradę. Z łatwością podchwyciłem opowiadanie
historyczne, które prowadziłem około dziesięciu minut, gdy przyszła mi
myśl, czy Brat Russell nie życzy sobie bym zakończył tę mowę. Wtem drogi
nasz nauczyciel powraca w porę by zakończyć swoją mowę. Był to najwyższy
szczyt wszystkich jego publicznych mów. On wydawał mi się, iż stoi w
pełnej chwale. Gdy publiczność odśpiewała: "Wszyscy Niech Chwalą Imię
Jezus" zakończył modlitwą a po zejściu z estrady zastał mnie na niego
czekającego. Usiadł na krześle, którego ja używałem a podczas chwilowego
odpoczynku pewien brat zrobił kilka zdjęć fotograficznych, które były
ostatnie.
W DRODZE
DO KALIFORNJI
Do
pociągu byliśmy odprowadzeni przez siostrę, przez którą byliśmy
goszczeni i zaopatrzeni we wszelkie nasze potrzeby, o której święcie
można powiedzieć, iż: "uczyniła co tylko mogła. "Wręczając mi pieniądze
powiedziała, abyśmy wzięli na kolei oddzielny apartament (drawing room)
z San Antonio do miejsca przeznaczenia i zaznaczyła, że raduje się, iż
może to uczynić. Brat Russell z początku nie zgadzał się na przyjęcie
tej oferty przypuszczając, iż to było za wiele, lecz potem zgodził się i
dobrze uczynił, gdyż tej nocy wstawał 36 razy w ciągu siedmiu godzin!
Po
odjeździe z San Antonio miałem po raz pierwszy przywilej rozsznurować i
zdjąć obuwie z nóg Brata Russella. Przedtem nigdy się na to nie zgodził,
chociaż próbowałem to uczynić po kilka razy, lecz teraz zgodził się na
to i rzekł: "Dziękuję." Następnego dnia rano, był poważnie chory,
chociaż nie chciał się do tego jeszcze przyznać. Przez cały dzień we
środę pozostał w łóżku. Gdy Brat Russell leżał w sowim łóżku zająłem
miejsce na sofie blisko łóżka i obserwowałem każde poruszenie i
pomyślałem sobie co za ogromną pracę jego mózg dokonał! Ująwszy jego
prawą rękę w moją lewą z lekka uderzyłem moją prawą, i myśląc o mowie
wypowiedzianej w San Antonio wczoraj wieczorem i wielu innych razach
widziałem go używającego też rękę, gdy wykazywał błędy różnych wierzeń
ludzkich w porównaniu do Słowa Bożego — powiedziałem: "To
najsilniejsza ręka krusząca błędy, jaką kiedykolwiek widziałem." .
Na co odpowiedział, iż on nie myśli, aby więcej mogła kruszyć.
Wtedy nasunęło mi się pytanie: "Kto uderzy rzekę Jordan ?" Na to
odpowiedział, "Kto inny może to u-czynić." "Jakie jest
znaczenie zapłaty grosza?" zapytałem. Pomyślał chwilę i rzekł: "Ja
nie wiem". Brat Russell zdawał się być zakłopotanym. Wtedy zapytałem
się jak się czuje. O swoich cierpieniach powiedział mi tylko tyle: "Ja
zawsze myślałem, że powinienem przejść przez wielkie cierpienia zanim
dokończę mojego biegu i myślałem, że one były wtedy, gdym miał trudne
przejścia w Pittsburghu, lecz jeżeli podoba się Panu by do tego dołożyć
jeszcze i te to jest także dobrze."
Podczas tej rozmowy między innymi powiedział: "Co mamy teraz robić?"
Z modlitwą zastanawiając się nad tym, rzekłem: "Bracie Russell zdaje mi
się, że wiesz lepiej o swoim stanie, lepiej niż ktokolwiek inny mógłby
wiedzieć i pamiętałeś o wszystkim, co mogłoby być u-czynione. "Czym
uczynił wszystko co powinienem był uczynić?" Odpowiedzi jego nigdy nie
zapomnę. Słowa jego były pełne pociechy, gdy cichym głosem rzekł: "Tak,
uczyniłeś wszystko, i nie wiem co ja bym zrobił bez ciebie."
Każde słowo, które wypowiedział i każde poruszenie kazało mi się głębiej
zastanawiać a jednak nie mogłem pogodzić się z myślą, że jego życie
zbliża się ku końcowi. Moja myśl, jak i wszystkich prawie braci była,
że. Brat Russell prawdopodobnie będzie z nami do ostatka i że zostanie
przemieniony, gdy praca się skończy. Mając to na myśli odpowiedziałem na
jego pytanie mówiąc: "Ponieważ jest wszystko zrobione, a Brat czuje się
słabszym coraz bardziej, bo nic nie jedząc skądże siły mają przyjść. Ja
myślę, abyśmy powrócili do Brooklyna, a tam może się znajdzie cośkolwiek
co postawi Brata znowu na nogi." Jego zaś na to odpowiedź była: "Pan
pozwolił nam nakreślić tę drogę." Z tego wyrażenia wnioskuję, iż
miał na myśli: "Droga, która była nakreślona, a według której cały
program został ułożony oznacza dla nas Wolę Bożą, przeto musimy czynić
wszystko, by ją wypełnić. Mając na względzie, że Brat Russell podczas
lata, bardzo był wyczerpany z powodu wielu Konwencji, przeto moją myślą
było, by do Golvestonu z New Yorku jechać okrętem, lecz nie chciał się
na tę propozycję zgodzić, bo taka jazda zajęłaby wiele czasu.
ZATRZYMANI W DEL RIO
Jechaliśmy szybko przez południowy Texas koleją Southern Pacific i
zbliżaliśmy się do Del Rio, gdzie dowiadujemy się, że most, przez który
mieliśmy przejeżdżać został spalony ubiegłej nocy i że będziemy zmuszeni
czekać przez jakiś czas. Nasz pociąg zatrzymał się Del Rio wśród
obozowiska żołnierzy pogranicznych. Żołnierze maszerowali po ulicach,
kapele wojskowe grały i bardzo wiele hałasu było na wszystkie strony. W
dodatku do tego, trzy pociągi z żołnierzami stały na linii obok naszego
pociągu, a ponieważ tym żołnierzom nie było wolno opuszczać wagonów,
więc ustawiczny był hałas różnego rodzaju piski, głupstwa i żarty. To
trwało cały dzień i noc, a przy tym było tam znacznie gorąco. Lecz z ust
Brata Russella nie wyszło ani słowo zażalenia, nawet ani wspomniał o
żołnierzach lub hałasie.
Del Rio jest miastem mającym około 10,000 mieszkańców, więc można było
zaopatrzyć się w niektóre potrzebne rzeczy.. W ciągu dnia przedstawiłem
Bratu Russell myśl by pójść do miasta sprowadzić dobrego doktora by
zasięgnąć jego rady, co było najlepiej uczynić w sprawie podobnej do
jego, nie mówiąc nic dla kogo ta porada miała być; lecz to nie trafiło
do jego przekonania. Szafarz z jadalnego wagonu znał Brata Russella,
więc przyszedł go odwiedzić, okazał wiele grzeczności i ofiarował się
uczynić wszystko co tylko by mógł. Wagon jadalny był czwartym wagonem od
naszego i trzeba było przechodzić tę przestrzeń po każdą drobnostkę jaka
była potrzebną. Po całodziennym opóźnieniu wyjechaliśmy z Del Rio we
wtorek rano i byliśmy pierwsi, którzy przejechaliśmy przez most
odbudowany.
Gdy nasz pociąg zaczął przechodzić przez rzekę i gdym doszedł do naszego
apartamentowego wagonu, byliśmy na połowie mostu. Gdym zwrócił Brata
Russella uwagę, on podniósł się na łóżku i wyjrzał przez okno. Przez ten
czas przejechaliśmy rzekę przez co zwróciłem uwagę: "Bracie Russell,
myśmy nieraz Cię słyszeli mówiącego o czasie gdy przyjdzie się nam
przejść przez rzekę, a teraz nareszcie przejechaliśmy." Słodki uśmiech
okazał się na jego twarzy, lecz nie odpowiedział ani słowa. Zaczęła się
nasuwać na myśl możliwość śmierci, lecz jeszcze nie tak prędko. Był to
październik i przyszło mi na myśl, że jak byliśmy zatrzymani jeden dzień
w południowym Texas, tak możebne, iż pozostanie jeszcze z nami do
przyszłego października 1917. Z te myślami, jakie krążyły po mojej
głowie starałem się czynić, co tylko było możebne, by usłużyć naszemu
drogiemu pacjentowi, który wszystko oceniał, a w niczym się nie skarżył.
Było bardzo trudno podać coś do picia, by nie rozlać bez uprzedniego
podniesienia mu głowy. Było tam dosyć zajęcia we dnie i w nocy, lecz
uważam za wielki przywilej, iż mogłem usługiwać.
W
piątek wieczorem przyjechaliśmy do Kalifornii, do miejsca, gdzie
musieliśmy zmienić pociąg. Brat Russell powstał i ubrał się jak zwykle,
chociaż rozumie się, iż był bardzo osłabiony. Tak było właśnie jak
przypuszczałem, że to uczyni, gdy przyjdzie czas na następne zebranie,
ponieważ już przedtem tak robił. Cały dzień w sobotę mając ciężki ból i
będąc bardzo osłabionym, a do tego przeciwności piętrzyły się przed nim
co chwila, on jednak walczył jak olbrzym. Podobnego heroizmu ni-gdym nie
widział, ani słyszał. Bracia go zawiedli i myślał, czy Pan nie był
czasem przeciw niemu w jakim względzie. Próby jego się wzmagały, jednak
nie wyrzekł żadnego słowa skargi, lub narzekania. On przyrzekł Bogu, że
nie będzie szemrał ani narzekał i tego przyrzeczenia święcie dotrzymał.
Był on tak wielkim, żem nie śmiał zbliżyć się do niego.
W DRODZE
DO LOS ANGELES
Pociąg nasz przyjeżdżając do Los Angeles spóźnił się o godzinę, czy
nawet więcej, w niedzielę rano dnia 29-go października, w dodatku nie
mieliśmy nic do jedzenia. Bracia się radowali, gdy nas ujrzeli, lecz
wkrótce ich twarze się zmieniły, gdy ujrzeli stan zdrowia Brata
Russella. Widzieli, iż był słaby, lecz nie wiedzieli jak bardzo był
chorym. Oprócz tego on nie przyznawał iż był rzeczywiście chory. Około
godziny dziewiątej zapytałem się, czy nie zechciałby co jeść.
Odpowiedział, iż nie jest głodnym, lecz kazał mi coś zażądać, co też
uczyniłem. Zgodził się, żeby coś wziąć, lecz tylko skosztował trochę.
Przynosząc mu to zapytał, czy ja już jadłem śniadanie? a gdym
odpowiedział że nie, chciał wiedzieć dlaczego. Odpowiedziałem, iż
chciałem żeby on zjadł pierwej, wtedy oświadczył, iż on nie będzie jadł
swego śniadania, aż ja zjem swoje.
Takim było usposobienie Brata Russella, że myślał o potrzebach innych.
Kiedykolwiek żądał, abym mu coś uczynił, zawsze dodał: "Proszę", a gdy
było zrobione to powiedział: "Dziękuję. Był on godnym podziwu! Brat
Holmer Lee podczas gdyśmy tam przebywali uczynił co mógł dla Brata
Russella, a przy odjeździe dał mi swoje najlepsze lekarstwo i spodziewał
się, że ono pomoże. Bracia w Los Angeles okazali swoją dobroć w każdym
względzie.
OSTATNIA
MOWA BRATA RUSSELLA DO BRACI
Gdy nadszedł czas zebrania popołudniowego dla braci, niektórzy bracia
przyjechali po Brata Russella automobilem i zabrali go na salę. O
godzinie 4:30 w niedzielę po południu opuściliśmy hotel, by się udać na
zebranie, które miało się odbyć w tem samem audytorium, gdzie odbywała
się Los Angeles Konwencja na początku września. Jest to bardzo
odpowiednia sala. Nie znamy lepszej sali, w której Brat Russell mógłby
wypowiedzieć ostatnią swoją mowę do braci. Zwrócił on uwagę braci, aby
nie zważali na jego stan zdrowia, mówiąc: "Nie usuwajcie mnie bracia."
Brat Russell był tak
uważnym na uczucie innych, że nigdy nie polegał na sympatji innych.
Bardzo mało kto wiedział, że on fizycznie cierpiał przez lat
trzydzieści. Pewnego razu uwiadomił braci w Bethel, że nie przyjdzie na
śniadanie, a następnie powiedział mi, że ze względu na braci, którzy
żywili dla niego wielkie współczucie, nie chciał robić im przykrości, by
mieli wiedzieć iż jest chorym. On nauczył się opierać jedynie na Mocnym
Ramieniu! Nie potrzebował wiele nas, lecz my potrzebowaliśmy jego.
Miąłem się więc na baczności by zastosować się do jego życzenia, również
i inni nie dali poznać, iż zwracają uwagę na jego stan zdrowia, i w ten
sposób nie usuwają go. Jednak on sam się usunął. Kto obserwował, to mógł
zauważyć, że jego obecność wiele przemawiała. Lecz więcej niż to. Gdy
się zbliżył do frontu estrady i zaczął mówić, widząc tak liczne zebranie
(bo wszystkie siedzenia były zajęte) odezwał się: "Bardzo mi przykro, że
nie mogę dziś mówić z siłą i mocą" a zwróciwszy się do przewodniczącego
prosił, by usunął pulpit, a przyniósł krzesło. Gdy usiadł powiedział:
"Proszę wybaczyć mi, że siedzę." Z głęboką pokorą w wielkim cierpieniu i
w bardzo uroczysty sposób mówił przez czterdzieści pięć minut, a
następnie przez krótką chwilę odpowiadał na pytania.
ZACHOWAJCIE DUCHA MIĘDZY
SOBĄ
"Czyż nie jest to piękna myśl"— prowadząc dalej rzecz — "Zachowajcie
Ducha między sobą. Miejcie zupełne zaufanie w Bogu a On poprowadzi
wszystko dobrze. Nie przyszliśmy do Prawdy przez żadne ludzkie piękne
słowa, lecz przez Słowo Boże. Jesteśmy pewni, że Pan wszystko dobrze
uczyni. Zatem ze wszystkimi do widzenia."
Tak więc w niedzielę 29-go października o godzinie 6:05 wieczorem
wypowiedział swoją ostatnią mowę do braci, na tej stronie zasłony. Serce
się ściska! W pokorze serca oddajemy cześć Bogu, naszemu Niebieskiemu
Ojcu u stóp Jezusowych. O reszcie wolelibyśmy zamilczeć, lecz aby
udzielić braciom więcej szczegółów postąpimy dalej.
Gdyśmy jechali automobilem kilku braci pragnęło mówić z Bratem Russellem
ale już było za późno. Znaleźliśmy się na stacji kolejowej. Jedynie brat
Sherman, który okazał nam wiele grzeczności był z nami na stacji. W
Kansas City Brat Russell poraź ostatni podpisał swoje nazwisko na
kolejowym bilecie. Teraz było moim udziałem podpisać jego nazwisko.
Weszliśmy do wagonu a tymczasem brat Sherman poszedł do najbliższej
apteki, by coś kupić dla Brata Russella na drogę. O godzinie 6:30
powiedzieliśmy bratu Sherman do widzenia, pociąg Santa Fe odjechał. Po
wejściu do naszego oddzielnego apartamentu (drawing room) i zamknąwszy
drzwi, zamknęliśmy go na zawsze. Odtąd rozpoczęło się Getsemane!
Zwycięstwo! Chwała!
POCZĄTKI POWROTNEJ PODRÓŻY
Brat Russell zażądał, bym umieścił kilka niezbędnych przedmiotów pod
ręką, które okażą się potrzebnymi podczas nocy, aby je mógł sięgnąć bez
mojej pomocy. Wszystko stało się zadość żądaniu. Poczym rzekł: "Dziękuję
ci, żądałem, abyś mi to uczynił bo jestem pewny, iż chętnie to czynisz."
Byłem rad, iż mogłem Brata Russella pielęgnować i doglądać podczas, gdy
on był pacjentem a zarazem doktorem. Po przygotowaniu wszystkiego
zapytałem: "Bracie Russell, czy wszystko jest, jak Brat sobie życzył?"
Podziękowawszy zapewnił mnie, że to jest wszystko co sobie życzył, i
kazał mi udać się na spoczynek, a w razie potrzeby, to mnie zawoła
poczem życząc mi dobrej nocy obrócił się na lewy bok ku oknu.
Po
jakich dwóch godzinach spoczynku usłyszałem pukanie i wołanie na mnie po
imieniu, wstawszy natychmiast uczyniłem zadość żądaniu za co mi
podziękował i znowu się położyłem, lecz z tą myślą, żeby nie zasypiać
tak twardo. Może w godzinę potem Brat Russell zapukał znowu na mnie i
zawołał. W tej chwili byłem przy łożu i zauważyłem iż powtórnie obejmuje
go zimno, (febra) którą miał dwie noce przedtem. Okryłem go pięcioma
kołdrami, podwinąwszy je na wszystkie strony, lecz jednak jeszcze się
trząsł w febrze. Po niejakim czasie febra ustała, lecz pozostałem przy
łóżku kładąc się od czasu do czasu na sofie tuż obok niego.
PRZYGOTOWANIA DO ŚMIERCI
Nad ranem kazał mi sporządzić rodzaj sukni, to jest przypiąć
prześcieradło do środka, kołdry owijając się jak suknią, przymocowaną
pod brodą. Brat Russell stanął na podłodze by sporządzić tę suknię a
następnie zamiast iść do łóżka, położył się na sofie. Ja tymczasem
usiadłem na jego łóżku podczas gdy on spoczywał na sofie naprzeciw mnie.
Po kilku godzinach suknia ta okazała się niewygodną, ponieważ
prześcieradło i kołdra nie przystawały ściśle do siebie. Wtedy wstał i
powiada: "Bądź tak dobry i zrób mi rzymską togę."
Nie mogłem wcale pojąć co Brat Russell przez to rozumiał, lecz nie
chciałem by miał to powtarzać, bo czuł się bardzo osłabiony. Głos stał
się tak cichym, że zmuszony był powtarzać prawie każdy wyraz. Wtedy
mówię: "Bracie Russell ja nie rozumie co Brat chce przez to powiedzieć."
Na to odpowiedział: "Ja ci pokażę." Kazał mi wziąć czyste prześcieradło
i opuścić jakich 12 cali od wierzchu następnie tak samo postąpić z
drugim prześcieradłem. Położywszy lewą rękę na prawem ramieniu rzekł:
"Przyczep je tu razem". Mając w kieszeni szpilki niedawno kupione,
przyszło mi łatwo utrzymać prześcieradła na jego prawem ramieniu a
jednocześnie sięgnąć do kieszeni po szpilki. Spiąwszy prześcieradła jak
miałem polecone Brat Russell powiada: "Teraz zepnij je na drugim
ramieniu." Co też uczyniłem. Jedno prześcieradło spuszczało się od szyi,
do stóp, a drugie w tyle przyczepione razem na obydwóch ramionach i
złożone na brzegach. Tak ubrany stał przez chwilę przede mną
wyprostowany i nie mówiąc ani słowa, położył się na sofie na plecach,
zamknął oczy, co wyrażało zupełny obraz śmierci.
Siedząc na boku łóżka obserwowałem go, a moje myśli o śmierci ciągle się
cisnęły do głowy. Myśl, że Brat Russell ma umrzeć nie mogła się
pomieścić w mojej głowie. Nie mogłem temu uwierzyć, nawet teraz trudno
mi się z tą myślą pogodzić. Wszystko wydaje się być co innego aniżeli
się spodziewałem. Jestem przekonany, że Pan stopniowo przygotowywał do
tego począwszy od wyjazdu z San Antonio aż dotąd, że Brata Russella
życie zbliżało się do końca. Co on przez te rzeczy rozumiał to pojąć
trudno, tego jednak można być pewnym, że musiały to być najmądrzejsze
rzeczy w tej sprawie, a dla nas znaczą one jeszcze więcej i możemy być
pewni, że Pan na to wszystko dozwolił, by tak miało być uczynione. Togę
nosili urzędnicy rzymscy, czasem nosili kapłani a czasem miało
symbolizować zwycięstwo lub pokój, innym zaś razem miało znaczyć iż
noszący ją wypełnił śluby. Brat Russell wypełnił swoje śluby i odniósł
zwycięstwo, był w pokoju.
ODNOŚNIE SIÓDMEGO TOMU
Mając te sceny przed moimi oczami i cisnące się do głowy myśli o
możebnej śmierci, zdaje się, iż było rzeczą naturalną by zapytać Brata
Russella względem niektórych rzeczy, a mianowicie co się tyczy siódmego
tomu, odpowiedź na to otrzymałem taką: "Kto inny może napisać." Tą
odpowiedzią byłem zadowolony. On mówił dosyć o uderzeniu rzeki Jordanu,
o "groszu" i pisaniu siódmego tomu, a to było dostateczne. Nic nie było
takiego czego byśmy mieli się lękać, lub wątpić. Zdaje mi się, że Brat
Russell powiedział wszystko, co chciał, powiedzieć i Pan użył go za
narzędzie do wypowiedzenia wszystkiego co się tyczyło tych wszystkich
ważnych rzeczy. Zdaje się, iż Brat Russell nie życzył sobie mówić o
rzeczach mających małe znaczenie, lub o rzeczach zostawionych do
dokończenia, w tak ważnej chwili, jak przy schyłku swojego życia. Praca
jego skończyła się. Ofiara dopełniała.
Podczas dnia poniedziałkowego podnosiłem Brata Russella w łóżku, a
usiadłszy za jego plecami starałem się jakby go podeprzeć, głowa jego
opierała się o moją. Raz przy takiej okazji szepnął: "Czy nie masz co do
nadmienienia?" Wtedy powiedziałem, że ja bym radził, by powrócić do
Galveston i wziąć stamtąd okręt wprost do New Yorku, lub jechać wprost
pociągiem nie zatrzymując się w Topeka, Tulsa, lub Lincoln. Na to
odpowiedział: 'Dosyć ma dzień na swoim utrapieniu,' z tego zrozumiałem,
że tak w Topeka jak i w innych miejscach dadzą sobie radę, gdy do nich
zajedziemy i że nie potrzeba się teraz o to kłopotać. Po chwili
głębokiego milczenia, przyszła mi myśl, by cośkolwiek o możebnej jego
śmierci i o niektórych sprawach mających z tem łączność pomówić, lecz
nie wiedziałem jak zacząć. Siedząc obok na łóżku i trzymając go ręką za
szyję nadmieniłem: "Brat jest bardzo chory". Usta jego zadrżały.
Położywszy go odwróciłem się by płakać. W tym względzie posunąłem się
daleko. Było widoczne, że tak Brat Russell jak i ja nie mogliśmy tego
znieść i że nic więcej nie można było uczynić.
ZBLIŻANIE SIĘ ŚMIERCI
Przez cały dzień w poniedziałek byłem bardzo zajęty, tak, że nie stało
czasu na zjedzenie obiadu, ani kolacji. Gdy noc nadeszła Brat Russell
był w łóżku, a ja położyłem się w ubraniu na sofie, by chwilę odpocząć.
Miałem już zasnąć gdy mi. się zdało, że słyszę "Bracie Sturgeon." W tej
chwili przyszło mi na pamięć doświadczenie Samuela. Zbliżyłem się do
łóżka i zapytałem: "Bracie Russell czyś mnie wołał?" "Tak" odpowiedział
i dał mi małe zajęcie do wykonania, po którym położyłem się powtórnie.
Niezadługo znowu zdawało się mi, że słyszę moje nazwisko po wtóre i
zapytuję jak przedtem, przychylam się bliżej i słyszę jak wymawia
szeptem: "Ja chcę dla ciebie wyszukać coś do roboty." Z tego
zrozumiałem, że Brat Russell żąda abym nie kładł się spać bo okażę się
potrzebnym i stało się tak.
Robiłem różne drobne rzeczy stosownie do jego słów, lub znaków, które
były potrzebne, aż ponownie powtórzyły się dreszcze, (po raz trzeci).
Złożyłem kołdry jedna na drugą i obtuliwszy jak mogłem, lecz jednak
trząsł się od zimna t. j. w febrze przyłożyłem więc moją twarz do twarzy
Brata Russella, aż poczułem że ciepło powróciło do ciała. To, że febra
powróciła po raz trzeci w ciągu czterech nocy przekonywało mnie, iż
koniec się zbliża.
OSTATNIA
GODZINA
Około północy nastąpiła wielka zmiana. Teraz już nie żądał żadnych
lekarstw, ani zdawał się mieć pragnienie do picia jak przedtem. Ból
zdawał się pogłębiać. Już nie mógł leżeć prosto w łóżku jak dotąd.
Musiał siedzieć, a gdy chciał się położyć, skurczył się i z głową
obróconą do okna i bez poduszek. W tej pozycji czuł się spokojnym przez
chwilę gdy do ust uderzało z żołądka wtedy dawał znak by go podnieść.
Otrzymawszy ulgę od tego żądał by go zniżyć by mógł czuć się wygodniej,
ażeby u-niknąć uduszenia, musiał być znowu podniesiony. Gdy temu się
przeszkodziło i baczną dało uwagę, mógł znowu się położyć i otrzymać
ulgę od bólu.
Taki stan trwał przez siedem godzin a co powtarzało się coraz częściej i
większe osłabienie. Gdy już nie mógł wypowiadać słowami swych żądań,
dawał znaki. Leżąc na poprzek łóżka, gdy chciał się podnieść podniósł
prawą rękę i ramię tak, że moja głowa była pod pachą, i w ten sposób
mógł się oprzeć na moim karku, zaś moją lewą ręką mogłem objąć koło szyi
i w taki sposób podnieść do pozycji siedzącej. To powtarzało się dość
często, aż przyszło mi na myśl, kto się pierwej wyczerpie. Pomyślałem
sobie o braciach w Brooklynie i o wielu innych miejscach, spoglądając ku
Niebu o pomoc, a uspokoiwszy się rzekłem sobie: "Będę przy nim do
końca."
Wczesnym rankiem czuł się wyczerpanym i teraz mogłem położyć go prosto w
łóżku na poduszce w zwykłym jego miejscu i na koniec mógł odpocząć.
Nastał spokój po burzy. Teraz zaczął stopniowo, spokojnie umierać.
Stojąc przy łożu i obserwując wszelkie ruchy a nie mogąc nic więcej
uczynić nacierałem twarz, ręce i nogi i zdaje się iż uczyniłbym wszystko
cokolwiek bym mógł teraz, gdy miał przechodzić do innego życia.
ŚMIERĆ BRATA RUSSELIA
Wtorek rano czuwałem przy jego łożu, bo nie było nic więcej do czynienia
jak czuwać i modlić się. Zauważywszy, iż to był ostatni dzień
Października, spodziewałem się, że Brat Russell jeszcze przed północą
odda ducha, przeto posłałem do braci w Brooklynie telegram w tych
słowach: "Nim się skończy miesiąc październik drogi nasz Brat Russell
będzie z Panem w chwale. Jesteśmy sami w wagonie Roseisle, kolei Santa
Fe, pociąg No. 10, mający przybyć do Kansas City o godzinie 7:35 we
środę rano. Umiera jako bohater. Po zabalsamowaniu przyjadę ze zwłokami
do domu, lub wprost do Pittsburgha." Zawołałem konduktora i posługacza i
odezwałem się: "Chcę, abyście zobaczyli jak mąż Boży umiera." Widok
umierającego bardzo na nich podziałał, szczególnie na posługaczu.
Poszedłem następnie do głównego konduktora, zatelegrafowałem po doktora,
by przyszedł na pociąg w Panhadle, co też uczynił. Widział stan
umierającego, rozpoznał przebieg choroby i wynik, dał mi swoje nazwisko
i wyszedł zanim pociąg ruszył.
O
godzinie pierwszej z pokoju wszystko zostało usunięte, drzwi zamknięte i
spokojnie czuwałem aż odda ostatnie tchnienie. Zanim pozwałem służbę
kolejową zauważyłem znaki zbliżającej się śmierci, które trwały aż
paznokcie zbielały, zimny pot przestał występować na znamiennym czole,
ręce i nogi stały się zimne, a twarz wskazywała na przerwę życia, oddech
stawał się rzadszym, powieki odkryły się jak listki kwiatu i okazały się
te oczy (te cudowne oczy, których nigdy nie zapomnę) w ich całej
piękności, aż przestał zupełnie oddychać i teraz byłem pewny, że
przeniósł się do Pana, którego tak wielce miłował by z Nim być na zawsze
i być Mu podobnym.
Najdziwniejszą rzeczą, jaką można było zauważyć w tym nadzwyczajnym
człowieku, że podczas swych cierpień, doświadczeń, niewygód i kłopotów
nie wyrzekł ani słowa skargi, ani wzdychania, ani jęku, ani łzy. Raz
postanowił, by nie szemrać, ani narzekać i w tym postanowieniu wytrwał
aż do końca, umarł, czyniąc wolę Ojcowską, a tym sposobem wypełnił swój
ślub.
źródło:
R-6001-1916.
powrót do początku >> pogrzeb