STOSUNEK PASTORA RUSSELLA DO PIELGRZYMÓW
Brat Paul S. L. Johnson —
Columbus
Stoję teraz przed marami Tego, którego od dni apostoła Pawła Bóg
bardziej użył w Swojej służbie, aniżeli jakąkolwiek inną osobę.
Stoję przy marach Tego, który był dla mnie Bratem i Przyjacielem.
Uczynił mi więcej dobrego, aniżeli wszyscy inni
ludzie jacy kiedykolwiek weszli w kontakt ze mną. Stoję przy
marach Tego, którego miłowałem bardziej aniżeli jakąkolwiek inną
osobę. Stoję przy marach Tego, o którym mam silne zapewnienie wiary,
że jest już w chwale z naszym czcigodnym Panem i Zbawicielem Jezusem
Chrystusem. Można dobrze zatem rozumieć,
jak trudno jest panować nad uczuciami W takich okolicznościach.
Zostałem poproszony, aby mówić o stosunku pastora Russella do
pielgrzymów. On miał podwójny do nich stosunek: oficjalny i
osobisty. Jego oficjalny stosunek można zrozumieć, gdy uznajemy
urząd, do którego Pan Go powołał. Był bowiem
specjalnym przewodem do rozdawania „pokarmu na czas słuszny", jak
również był powołany do zarządzania i kierowania pracą Domu Wiary.
Pielgrzymi zatem byli
współsługami tego samego Boga. Jako
przedstawiciele Boga i w pewnym znaczeniu przedstawiciele brata
Russella, podróżowali po świecie, głosząc Wesołą Nowinę. Mojżeszowi
Bóg dał siedemdziesięciu współpracowników, którym udzielił ducha,
jakiego włożył na Mojżesza, ponieważ było zbyt wiele pracy do
wykonania. Podobnie i naszemu Ojcu niebiańskiemu spodobało się dać
temu oddanemu Słudze współpracowników, aby Mu pomagali w rozdawaniu
pokarmu dla całego Kościoła. To dzieło było zbyt wielkie, aby sam
mógł je wykonać. Pielgrzymi mieli nieść część brzemienia i
mozołu jaki przypadł Jemu.
Oni więc w pewnym znaczeniu
reprezentowali Jego. Pisząc do nich czasami przypominał im, że
lubi myśleć i mówić o nich jako będących
w pewnym znaczeniu Jego przedstawicielami, choć uznawał ich w
pierwszym rzędzie za przedstawicieli Pana.
Piastował zatem
urząd, który dawał Mu bliski i kierowniczy stosunek do pielgrzymów.
Był On z natury wybitnie uzdolniony, jak również pełen wdzięku i
doświadczenia w spełnianiu wszystkich zadań powierzonego Mu
stanowiska. Miał olbrzymi intelekt z cudownymi zdolnościami
spostrzegawczymi, wybitną pamięć i jasne, głębokie oraz prawdziwe
władze rozumowania, połączone z wyjątkową znajomością ludzkiej
natury. Te zdolności i zalety były dla Niego korzystne przy
pełnieniu służby. W sposób naturalny przygotowały Go do kierowania
pracą pielgrzymów. Ojciec niebiański obdarzył Go naturalnym
usposobieniem, zwłaszcza w Jego zdolnościach religijnych, które to
zdolności miało bardzo mało osób z upadłego rodzaju ludzkiego. W
starannym pielęgnowaniu ducha świętego, naturalne zdolności zostały
rozwinięte w najwybitniejszym stopniu w charakter. Połączył
wszystkie zalety potrzebne do wywiązywania się z obowiązków,
odpowiedzialności i przywilejów, Jego oficjalnego stosunku do
pielgrzymów.
Doświadczenie jako pielgrzyma przysposobiło Go lepiej do właściwego
korzystania z tej części urzędu. Zatem Jego stosunek do pielgrzymów
był oficjalnie kierowaniem ich pracą. Bóg tak sobie życzył, aby On
był tym ludzkim czynnikiem do wybierania pielgrzymów. W wyborze
sług, żadna dowolność ani stronniczość nie były stosowane. W tym
względzie Jego wola była zupełnie poddana woli Ojca. On poddawał
pielgrzymów trzem testom wymaganym przez Słowo Boże, które są
stawiane wobec publicznych sług Bożych. Przede wszystkim wymagał od
nich aby w dodatku do zupełnego
poświęcenia się, mieli rozwiniętą serdeczną gorliwość, głęboką
pokorę, przykładną łagodność i dokładną znajomość Słowa Bożego.
Wymagał również aby w znacznym stopniu
mieli talenty do nauczania i głoszenia Słowa Bożego w sposób jasny,
przyjemny i ujmująco reagujący sercom. Ostatecznie On wymagał od
nich, aby byli w zgodzie ze Słowem Bożym i mogli objąć obowiązki,
odpowiedzialność i przywileje służby pielgrzymskiej. Gdy te trzy
rzeczy łączyły się w danej jednostce, brat Russell był bardzo
zadowolony. Jego metody w wybieraniu pielgrzymów, były jedyne w
swoim rodzaju: np. niezauważony słuchał
jak dany brat wyjaśnia rysunek planu wieków kilku przyjaciołom. Gdy
wyjaśnienie było jasne, on ufał temu bratu. Odnajdywał jego nazwisko
i pisał do niego list, zapraszając aby
rozpoczął służbę pielgrzymską. Ci, którym miał być dany przywilej
tego stanowiska, poddawani byli przez Niego testom, które objawiały
posiadanie lub brak łagodności, gorliwości, jasności w
przedstawianiu Prawdy i w dużej mierze miłość oraz samokontrolę.
Jego instrukcje do pielgrzymów były bardzo proste. Uważał, że mała
ilość instrukcji jest lepsza aniżeli duża. Pewien pielgrzym
wyruszający w drogę zapytał Go: „Bracie, masz jakąś instrukcję,
zachętę lub ostrzeżenie, aby mi dać, co byłoby pomocą w służbie? On
odpowiedział: „Nie, bracie". Gdy jednak zastanowił się, powiedział:
„Tak, bracie, mam. Bądź pełen serdecznej gorliwości i głębokiej
pokory, a wszystko będzie dobrze". Był przyzwyczajony
mówić: „Jeżeli znajdujesz się w jakiejś
trudności, albo masz problem, którego nie możesz rozwiązać,
pamiętaj, że zawsze masz tutaj otwarte ucho i chętną rękę".
Dawał bardzo dużo wolności pielgrzymom, co usprawiedliwiało to dobro
sprawy i ich samych. Pozwalał im samym obierać tematy wykładów i
przyjmować sposób w przedstawianiu poselstwa, nie chcąc wtrącać się
w ich indywidualność. Wierzył, że Pan kierował każdym. Tylko takie
ograniczenia były stosowane, jakie były potrzebne dla dobra sprawy i
jej uczestników. Gdy nagana była konieczna, stosował ją w miłej
formie. Jeden z pielgrzymów prosił o zbyt częste urlopy, powołując
się na to, że potrzebuje więcej czasu na badanie. Brat Russell
uważając, że ten brat powinien okazać więcej gorliwości, podsunął
myśl, aby odsunął się na rok od służby pielgrzymskiej. Brat ten
zrozumiał myśl Pastora i zaraz oświadczył: „Bracie, to byłoby zbyt
wielką stratą czasu. Zaraz pójdę dalej". On zawsze był w pogotowiu
by zachęcać innych i żaden pielgrzym, nie opuszczał swej usługi.
Kiedy nagana była potrzebna, to udzielona była z największym taktem
i łagodnością, uwzględniając dobre intencje na
usprawiedliwienie. Kiedy miał wprowadzać pewne zmiany, awanse
lub degradacje w służbie, to nie były one przeprowadzane z
osobistych powodów, ale zawsze zgodnie z zasadą zawartą w Słowie
Ojca niebiańskiego. Jego postępowanie
było całkowitym zanurzeniem swojej woli w wolę Pańską. Zawsze badał,
aby przekonać się, jaka jest owa wola w stosunku do każdego
pielgrzyma, aby mógł mu lepiej pomóc w dobrej pracy. Gdy zwolnienie
z pracy było podjęte, to przeprowadzone było z wielkim taktem i w
spokojny sposób, tak aby inni nie musieli
analizować przyczyny. Pielgrzym, nie musiał odczuwać niepotrzebnego
bólu. To było bardzo grzecznym i miłym zaproszeniem do rozpoczęcia
pracy w innej formie, ku chwale Bożej i dla jego własnego pożytku.
Jego stosunek do pracy pielgrzymów był pełen zachęty. Jedną z Jego
największych dla nich służb, był osobisty przykład Jego wiernej
służby. Wpływał na nich wieloma sposobami, nawet tonem i gestem.
Niewątpliwie pielgrzymi będą pamiętać z radością tę myśl, że jak
Jego pierwsza praca żniwiarska była pracą pielgrzyma, tak Jego
ostatnia praca żniwiarska była też pracą pielgrzyma.
Ale nie mamy rozumieć, że oficjalny stosunek do pielgrzymów był
wszystkim. Nie był On oficjałem, ani tym, do którego nie można było
się zbliżyć. Był bardzo miły i uprzejmy, zawsze wzbudzał zaufanie. W
dodatku do Jego oficjalnego stosunku, utrzymywał z pielgrzymami
stosunek wielostronny. Przede wszystkim był dla nich jak wierny
ojciec. Nie mając cielesnych dzieci, został
ubłogosławiony przez Pana „spłodzeniem" wielu duchowych
dzieci Prawdą. Apostoł Paweł powiedział, że spłodził wielu w podobny
sposób. Brat Russell wprowadził bardzo wiele osób do Rodziny
Pańskiej, a bardzo duża liczba pielgrzymów była wśród nich. Pewien
pielgrzym ostatnio zauważył: „Ja nigdy świadomie nie miałem ojca, aż
rozpocząłem służbę pielgrzymską i wszedłem w bezpośredni kontakt z
bratem Russellem".
Był dla pielgrzymów nie tylko ojcem, ale ich starszym bratem, zawsze
gotowym stać ramię w ramię z nimi. A więc nie był on uważany jedynie
za ojca, z tym uczuciem, jakie ludzie powinni mieć dla ojca. Jako
starszy brat budził w nich uczucie wraz z szacunkiem dla siebie. Był
On ponadto prawdziwym Przyjacielem. Nie przyjmował kapryśnie kogoś
dzisiaj, a wyrzucał go jutro. Był wierny swym przyjaciołom z
lojalnością opartą na dobrym Słowie Bożym. Każdy pielgrzym
przyznawał, że mógł polegać na przyjaźni swego Umiłowanego Sługi.
Był czułym Towarzyszem.
Nasz drogi brat Sturgeon przedstawił
przed chwilą Jego towarzyskość aż do ostatnich godzin życia. Był On
także najsympatyczniejszym pocieszycielem. Każdy
kto był w ucisku, szczególnie w ucisku duchowym, mógł szukać
pociechy u Niego. Znalazł w Nim uważnego słuchacza, sympatyzujące
serce, pocieszające słowo i zachęcającą myśl. Z natury był obdarzony
głębokim uczuciem sympatii i zaleta ta była bardziej rozwiniętą,
aniżeli inne Jego cechy. Ta właśnie cecha uzdolniała Go, że obdarzał
każdego uczuciem, gdy przychodzili do Niego ze sprawami, jakie ich
przygniatały. Był zatem Sympatyzującym
Przyjacielem.
Ponadto ten dobry Sługa Boży wykazywał znaczny optymizm. Był
optymistycznym sympatykiem. Zawsze najlepiej wszystko tłumaczył.
Dawał każdemu wiarę odnoszącą się do dobrych intencji. Jego życzenia
i oczekiwania były, aby ci umiłowani współpracownicy mogli mieć
chwalebne wejście do błogosławionego Królestwa, do którego -
wierzymy pewnie - że On wszedł. Został nazwany przez Pana nie tylko
„roztropnym", lecz także i „wiernym". Był czułym pomocnikiem. W
niczym nie miał większego upodobania, jak tylko w służeniu innym.
Ustawicznie myślał i planował w jaki
sposób mógłby pomagać radą, przykładem i czynem. Każda właściwie
usposobiona osoba, która zapoznała się z Nim, została orzeźwiona i
zachęcona. On zawsze, myślał, nie o sobie, ale o wszystkich. Dlatego
Jego śmierć była tak chwalebną. On myślał, że prawdopodobnie zejdzie
jako męczennik. Pod wieloma względami Jogo śmierć była
chwalebniejsza niż śmierć męczennika, gdyż dano Mu przywilej, że nie
pozwolono, aby odebrano Mu część Jego życia gwałtem, ale mógł użyć
każdą cząstkę swojego życia w służbie. Umarł przy pracy. Taka śmierć
była najlepszą dla Niego. Bóg zadecyduje, jakiego rodzaju śmierć
jest najlepsza dla każdego.
(Przemawiając do cielesnych szczątków, mówca powiedział: O Sługo
Pański, w proroczym typie Bóg nazwał Ciebie
Eldadem - umiłowanym od Boga. Umiłowanym od Boga byłeś, gdy
pozostawałeś w ciele, teraz jesteś w duchu i na całą wieczność tam
będziesz. Byłeś także umiłowanym dla ludu Bożego, jesteś teraz nadal
i na zawsze pozostaniesz. Dlatego nazywamy Ciebie
Ameldadem — umiłowanym od ludu Bożego).
Nie możemy dłużej modlić się za naszym Bratem, jak modliliśmy się
dzień po dniu: „Boże błogosław naszego umiłowanego Pastora". Ale
umiłowani, możemy się modlić, aby Bóg błogosławił Jego pamięć. On
już jest poza potrzebą naszych modlitw. Umiłowani, nie zostawiajmy
naszej, próżni w modlitwach. Byliśmy przyzwyczajeni modlić się:
„Boże błogosław naszego umiłowanego Pastora". W.
to miejsce módlmy się: „Boże błogosław pamięć naszego
umiłowanego brata Russella". Kto wśród nas dołączy się do mówcy i
postanowi, aby modlić się codziennie: „Boże błogosław pamięć naszego
umiłowanego Brata?" Niech Izrael Boży wszędzie modli się codziennie:
BOŻE BŁOGOSŁAW JEGO PAMIĘĆ!