<< Wstecz |
Wybrano: R-921 b, z 1887 roku. |
Zmień język na
| |
| | |
Nie wstydzę się ewangelii
„Albowiem
nie wstydzę się ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą
ku zbawieniu każdego, kto wierzy” – Rzym. 1:16.
Ewangelia,
dobra nowina albo dobre wieści, jest tak dobra i tak wspaniała, że
ci, którzy ją naprawdę widzą i rozumieją, przy żadnej okazji
nie poczują wstydu, opowiadając innym o tym, co sami pojmują z jej
wysokości, głębokości, długości i szerokości.
Nie
potrzebuje ona obrony ze strony Boga ani ze strony Jego ambasadorów.
Pod tym względem różni się ona od wszelkich ludzkich teorii,
które roszczą sobie pretensje do bycia ewangelią; wszystkie bowiem
ideologie ludzkiego pochodzenia są, siłą rzeczy, niedoskonałe,
podobnie jak ich twórcy. Tylko o Bożym dziele da się powiedzieć:
„Dzieło Jego jest doskonałe”. „Bo myśli moje, to nie myśli
wasze, a drogi wasze, to nie drogi moje – mówi Pan, lecz jak
niebiosa są wyższe niż ziemia, tak moje drogi są wyższe niż
drogi wasze i myśli moje niż myśli wasze” – Izaj. 55:9.
Wielu
rzeczy nauczają ci, którzy utrzymują, iż są prawdziwymi
pasterzami małego stadka, nigdy nie otrzymawszy od Boga
upoważnienia, przy czym niemało z tego źle przedstawia Jego
charakter i plan. Żeby się zatem upewnić, co jest Boską prawdą,
musimy znaleźć sposób, by się dowiedzieć, co jest teorią
ludzką, a co rzeczywiście planem Boga, o którym oznajmia On, iż
znacznie przewyższa wszelkie ludzkie oczekiwania.
Niektórzy
czują się zobowiązani przyjąć pewien ogólny pozyskany pogląd i
dlatego pytają: W co wierzy większość ludzkości? Wkrótce
jednak stwierdzają, że większość to poganie, którzy mają
wyłącznie swoje własne, ludzkie idee i w zupełności nie kierują
się Boskim objawieniem. Następnie pojawia się pytanie: W co wierzą
ci, którzy akceptują Biblię jako Boskie objawienie planu Boga? Gdy
przychodzi odpowiedzieć, to ci, którzy uznają Słowo Boże, dzielą
się na setki wyznań i ugrupowań; jedne są mniejsze, drugie
większe, jedne są starsze, inne nowsze, a i te są sobie przeciwne
i znajdują się wobec siebie w opozycji pod względem każdego
niemalże zagadnienia doktrynalnego, a choć wszystkie one mają
szczerych zwolenników i są wśród ich wyznawców świętobliwi,
pobożni ludzie, nadal pozostaje kłopotliwe pytanie: Które z tych
wyznań chrześcijańskich ma rację?
Przepytując
te różne grupy, jesteśmy ciepło przyjmowani i ze strony każdej
pada zapewnienie, że oni mają słuszność – oni posiadają
„dobrą nowinę o wielkiej radości” i dobrze znają zamysły
Wiekuistego Boga. Potem zaczynają nam opowiadać, jedni mniej,
drudzy bardziej łagodnie, że dobre wieści, jakie zgodnie z
Boskim oświadczeniem miały być dla wszystkich ludzi, w
rzeczywistości są dobrymi wieściami tylko dla nielicznych, zaś
nieskończenie przerażającymi dla znacznej większości. Mówią
nam, że ogromna większość ma być niemiłosiernie torturowana po wszystkie wieki – przez całą wieczność; i że „małe
stadko”, zaledwie „resztka” albo „garstka” ma być zbawiona od tych strasznych męczarni (czy poprzez wybór, na który
nie mają oni żadnego wpływu, czy jakoś inaczej wybrani – grupy
te nie są co do tego zgodne). Natomiast wieczną i jednostajną
usługą tej uprzywilejowanej garstki ma być patrzenie na te
jęczące, dręczone i męczone istoty, na swych bliźnich, wśród
nich także krewnych i bliskich przyjaciół, w międzyczasie
śpiewając na chwałę Bogu za takie zamanifestowanie Jego
miłości (?) i sprawiedliwości (?). Aby to czynić,
ich wrażliwe uczucia sympatii i współczucia musiałyby się
przeobrazić w nieludzkie okrucieństwo – inaczej nie mogliby się
cieszyć z takiej wieczności.
Przyznajemy,
że gdyby nam oferowano wybór między dwiema klasami – czy żeby
być z takim Bogiem przez całą wieczność, obłudnie opiewając
Jego chwałę i będąc jednocześnie świadkami takiego okrutnego
dręczenia współbliźnich, „uwiecznionych” z Jego mocy i woli
poprzez zgotowanie im tak okropnej niegodziwości, czy wybrać
otwarte potępienie Jego niesprawiedliwości i dzielenie tej męczarni
– to nie wiemy, co byśmy woleli. Z pewnością tysiąc razy
bardziej wolelibyśmy raczej wymazanie naszej egzystencji niż udział
w takiej paradzie horroru, katuszy i niedoli. O, doprawdy! Nie ma
żadnej „dobrej nowiny” w takim przesłaniu. Nie tylko brakuje w
nim radości dla wszystkich ludzi, ale też brak tam jest radości
dla kogokolwiek. Sam Szatan zmęczyłby się takimi okropnościami
jeszcze przed wyraźnym rozpoczęciem się wieczności.
Przybici,
odwracamy się od opisu ich buntu, pytając, czy to jest
„dobra nowina” o „radości wielkiej, która będzie udziałem
całego ludu”, i co zatem według nich byłoby złą
nowiną? Zmieszani i rumieniąc się ze wstydu, nasi przyjaciele
zaczynają się tłumaczyć z takiego Boga i Jego planu i w końcu
przyznają, że tego nie rozumieją i że ich wyznanie wiary
sprzeciwia się ich własnemu poczuciu sprawiedliwości i prawa; że
przejęli swoje idee przeważnie z tradycji przodków, w której za
jedyną pociechę uważają myśl, że Sędzia całej ziemi postąpi
sprawiedliwie – 1 Mojż. 18:25.
O,
dobrze wiemy, że ich serca są lepsze, czystsze, sprawiedliwsze i
bardziej podobające się Bogu niż ich wyznania wiary. Dzięki niech
będą Bogu, że tak jest. Ale dlaczego, jako rozumne istoty,
akceptują i wykładają to, co ich własne serca, podobnie jak Pismo
Święte, napiętnują jako najbardziej niegodziwe oszczerstwo i
bluźnierstwo względem charakteru Boga, którego czczą i którego
mimo fałszywej teologii kochają? Wszyscy powinni zrozumieć, że
takie pomieszanie poglądów i takie zniekształcanie charakteru i
planu Boga bierze się z zaślepiającego wpływu Szatana poprzez
wyznania i ich creda. I dlaczego popierać te najrozmaitsze wyznania
wiary, które wasze sumienia mimo długiego trenowania uważają za
niesprawiedliwe, nie podobające się Bogu i niecne oraz
zniesławiające wszechmądrego i łaskawego Boga? Jest to oczywiste,
że takie przesłanie nie jest ewangelią ani „dobrą nowiną o
radości wielkiej, która będzie udziałem całego ludu”. Jest to
bardzo zła nowina – najokropniejsza z tych, jakie kiedykolwiek
słyszały ludzkie uszy. Ale dzięki Bogu, nie jest to Jego nowina, Jego ewangelia. Pochodzi ona od wielkiego przeciwnika
Boga i ludzi, który wykorzystał upadły stan człowieka, samolubne
ambicje itd., pomieszał te okropne i zniekształcające błędy z
odrobiną prawdy, nazwał to ewangelią i włożył w dłonie
papiestwu, które z kolei zmusiło wszystkie narody do picia tego
wymieszanego wina „gniewu” (Obj. 18:3). Jego
poselstwo zatruło świat, wyparło rozum i oślepiło oczy ludzi na
prawdę.
Jeśli
ta doktryna o wiecznych mękach byłaby prawdą, to znacznie lepiej
by było, gdyby człowiek w ogóle nie został stworzony; bowiem
wiecznego dręczenia miliardów stworzeń nigdy nie mogłyby
zrekompensować radości (?) tych, którzy byliby świadkami ich
męczarni, nawet w przypadku odwrotnych proporcji liczbowych –
gdyby tylko nieliczni cierpieli, a większość była świadkami w
chwale. W rzeczywistości dla tych, którzy mają szlachetny umysł i
odruchy, bycie świadkiem męczenia innych byłoby gorsze niż
zmącenie wszelkiej radości; byłoby torturą dla nich
samych, przed którą najchętniej uciekliby w stan unicestwienia.
Skoro
takie są naturalne uczucia upadłych, niedoskonałych ludzi, to jakie cechowały doskonałego człowieka, pierwotnie
stworzonego na Boże podobieństwo? Czczenie takiego Boga, jak
opisały to nam różne chrześcijańskie ugrupowania, sympatyzowanie
z takim planem i pełne zgadzanie się z nim wymagałoby wymazania
każdego odruchu miłości i litości, usunięcia każdej szlachetnej
cechy i uczucia. Logika takiej ewangelii dowodziłaby, że wielki
Stworzyciel jest najgorszym potworem, skrajnie okrutnym i złym. A
wszyscy, którzy teraz szukają bliskości Boga i Jego ducha,
musieliby się również zmienić w potwory, żeby będąc
świadkami takiego okropnego wiecznego karnawału męczarni, cieszyć
się z tego.
Ale
dzięki Bogu – Jego drogi i zamiary są wyższe niż nasze i nawet
nasze najlepsze umysły i najbardziej szlachetne i sprawiedliwie
serca potrzebują wskazówek i inspiracji, by uchwycić choćby w
umiarkowanym stopniu wysokość, głębokość, długość i
szerokość tej mądrości, miłości i mocy, jakie ujawnia Jego
wspaniały plan. Musimy posiąść najgłębsze zrozumienie, zanim
będziemy mogli pojąć, co Bóg misternie obmyślił, i wielbić Go
za to jak należy.
Wielka
chmura błędu, która zaciemniła plan Boga w drugim i trzecim wieku
i która pogłębiła się atmosferą śmierci pod zwierzchnictwem
papiestwa, została nieco tylko rozjaśniona od czasu zawieruchy
reformacyjnej i nic jej w pełni nie rozproszy, dopóki całkiem nie
wzejdzie Słońce Sprawiedliwości. Jednak obecnie, w brzasku tego wielkiego dnia „przyjaciele” Boga mają przywilej znać i
rozumieć Jego plany, których masy rzekomych dzieci Bożych,
zaślepionych przez różne ciemne wpływy i przez sług Szatana –
duchowieństwo, tradycję itp., jeszcze nie mogą zobaczyć.
Ewangelia,
którą głosili apostołowie, nie była taką złą nowiną i
nie wstydzili się jej oni ani też nie musieli się z jej powodu
rumienić czy za nią przepraszać. Ani też niczego nie ukrywali;
Paweł oświadcza: „Albowiem nie chroniłem się, żebym wam nie
miał oznajmić wszelkiej rady Bożej” (Dzieje Ap. 20:27
BG). Mogli się radować z każdej jej części i żadnej nie musieli
się wstydzić. W owej wszelkiej radzie Bożej Paweł nie mówi ani
słowa o wiecznych mękach, psychicznych czy fizycznych, w stosunku
do jednego choćby członka rodzaju ludzkiego. Dlaczego? Ponieważ
nie jest to częścią planu Bożego. Ani jedno stworzenie, jakie
uczynił Bóg, nie będzie przez wieki dręczone. Pogląd taki jest
bezgranicznie absurdalny i sprzeczny nie tylko z każdym elementem
Bożego podobieństwa w nas, ale też z każdym świadectwem Słowa
Bożego. Teorię tę podtrzymują jedynie wyznania wiary sformułowane
w dawnych „ciemnych wiekach” przez błądzących ludzi, którzy
nie uniknęli w pełni wpływu rzymskiej mieszaniny wina gniewu, przy
czym wielu z nich było bez wątpienia uczciwych, a wszyscy byli
prawdopodobnie o wiele lepsi niż ich creda – znacznie bardziej
sprawiedliwi i życzliwi niż przedstawiany przez nich Bóg.
Nawet
w Biblii ta bluźniercza nauka chciała się osadzić wskutek nadania
niektórym fragmentom takiego blasku i kolorytu, jaki by sprzyjał
temu oburzająco szkodliwemu zapatrywaniu, jak na przykład
poprzez złe użycie słów piekło, potępienie itd.,
które w przypisywanemu im ogólnie znaczeniu rażąco wypaczają prawdziwy sens słów greckich i hebrajskich (zob. TOWER, maj 1886).
Udało im się też poprzez pieśni, komentarze i katechizmy
przekręcić niektóre z porównań i przypowieści naszego Pana oraz
pewne symboliczne części Objawienia (księgi, co do której
przyznają, że nie rozumieją jej całości), tak że w tym złym
świetle zdają się one sprzyjać ich „złej nowinie”. Gdy
jednak światło poznania dobroci i chwały Boga, przyświecające z
oblicza Jezusa Chrystusa, świeci w naszych sercach i rozjaśnia
nasze zrozumienie, sprawia, że każda przypowieść i każdy symbol
przemawiają ku chwale Boskiej sprawiedliwości, mądrości, miłości
i mocy, by tworzyć część „dobrej nowiny o wielkiej radości,
która [kiedyś] będzie udziałem całego ludu”.
Dzięki
Bogu wszyscy, którzy w ten sposób widzą światło w Jego świetle,
z Jego punktu widzenia „nie wstydzą się ewangelii Chrystusowej”.
Powstaje więc pytanie: Skąd pochodzi to światło, dzięki któremu
człowiek może ujrzeć chwałę Boga w harmonii i symetrii Jego
planu? Skoro nie posiadają go różne ugrupowania utrzymujące, że
są Kościołem Chrystusa, to gdzie powinniśmy go szukać?
Odpowiadamy: Emituje je
Słowo
Boże.
Chociaż
różne denominacje twierdzą, że przyjmują Biblię jako regułę
swej wiary, faktycznie tak nie robią; stąd też bierze się rażąca
niezgodność ich nauczania odnośnie każdej niemal doktryny.
Jakkolwiek
edukacja i przyzwyczajenia myślowe mają dużo wspólnego z naszym
sposobem patrzenia na sprawy, jednak przypuszczanie, że uczciwie
myślący ludzie, szczerze pragnący poznać wolę i plan Boży,
mogliby, każdy z osobna, udać się do Biblii, żądając przez nią
być pouczeni o Bogu, a potem czerpać z niej całkiem odmienne
poglądy religijne, jakie dostrzegamy dookoła, wskazywałoby na
jedną z dwóch rzeczy: albo Słowo Boże nie jest objawieniem, lecz
zwodniczą enigmą – labiryntem pomyłek, albo że człowiek w
swoim upadłym stanie jest tak koszmarnie wypaczony, że niemożnością
jest dla niego pojąć Stwórcę i zrozumieć Pismo Święte.
Jednak
Pan i apostołowie, a także zwykłe wyczucie sprzeciwiają się obu
tym spojrzeniom. Paweł stwierdza: „(...) Pisma święte, które
cię mogą obdarzyć mądrością”, „aby człowiek Boży
był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany” (2
Tym. 3:15-17). A Pan mówi: „Jeśli kto chce pełnić wolę jego
[mojego Ojca], ten pozna” tę naukę (Jan 7:17). W związku
z tym musimy gdzie indziej upatrywać winy i przyczyny tej
dysharmonii trapiącej sekty i creda. A skoro to nie Biblii należy
przypisywać odpowiedzialność, winne jest to, że zdeklarowani
studenci biblijni nie badają jej właściwie. Zaprawdę, tu
należy upatrywać przyczyny. Uczciwi, gorliwi chrześcijanie,
kobiety i mężczyźni, podchodzą do Biblii z uprzedzonym umysłem,
pełnym wyznań wiary i teorii różnych ugrupowań, do których są
oni mocno przykuci kajdanami szacunku i przyzwyczajeń, powiązań
rodzinnych i społecznych oraz obaw, dumy i duchowego lenistwa.
Przychodzą do Biblii nie po to, by Bóg ich uczył, lecz by
dowieść sobie samym i innym, że ich teorie i teorie ich
ugrupowania są słuszne. A lekceważąc fragmenty lub ich konteksty,
które nie pasują do ich zapatrywań, oraz naginając i naciągając
inne, każdy szukający znajduje przeważnie to, czego szuka i przez
to on sam utwierdza się w swoich uprzedzeniach. Równocześnie,
dzięki Bogu, ten, kto szuka prawdy i kto swoją własną wolę
oraz teorie wszystkich innych ogląda w świetle Bożego Słowa,
pragnąc odnaleźć prawdę i odkryć błąd, nie pozostaje w
ciemności, zwątpieniu i zamieszaniu, lecz „będzie [naprawdę]
umiał rozeznać” [Jan 7:17 BG].
Nie
powinniśmy też ignorować wsparcia dla żadnego z dzieci
Bożych w poszukiwaniu zrozumienia Pisma Świętego, lecz powinniśmy
na nie zważać tylko w takim stopniu i do momentu, gdy uczą one
Biblii i objaśniają ją w harmonii z Biblią. Ilekroć spotykamy
brata, nauczyciela, wysoko czy nisko postawionego, nauczającego i
utalentowanego, który jest w stanie wykładać Biblię i uzgadniać
ją z nią samą, należy traktować go poważnie i z uwagą; bo ktoś
taki jest nauczycielem posłanym przez Boga, a my sami jesteśmy
dopóty niezagrożeni, dopóki wszystkie rzeczy sprawdzamy w Słowie
Bożym i uznajemy teorie i interpretacje nie z powodu nauczyciela,
lecz z powodu Pisma Świętego, które jest w jego nauczaniu
harmonijnie wykładane.
Jednak
gdyby kierowano się tą zasadą, dzisiejsi nauczyciele religii
zostaliby niemalże zignorowani, gdyż wiedzą oni mało o Biblii, z
wyjątkiem niektórych pasaży przyswojonych w młodości oraz paru
wyszukanych na specjalne okazje. A w trzech czwartych wszystkich
wykładów wygłaszanych z chrześcijańskich mównic, po
przeanalizowaniu przez przeciętnego słuchacza w świetle wybranych
tekstów i w powiązaniu z wersetami poprzedzającymi i następnymi
znaleziono by spore rozbieżności, a często nawet wręcz
sprzeczności w stosunku do Słowa Bożego. Będąc wszakże
zadowolonymi ze swoich ugrupowań, wielu „beztroskich na Syjonie”
[Amos 6:1] nie myśli o badaniu Pisma Świętego ani o
udowadnianiu bądź obalaniu głoszonych nauk.
Dla
wielu nauczycieli jest to jedynie biznes albo raczej „profesja”.
W seminariach nie uczono ich, jak badać Pismo Święte, lecz czegoś
odwrotnego – nie studiować Biblii ani nie oczekiwać, że
się z niej czegokolwiek nauczą; bo gdyby ze swego
poszukiwania nauczyli się czegoś nowego, ich sekta by tego z
pewnością nie poparła i popadliby oni w konflikt ze swym
ugrupowaniem i ich teologią i zostaliby wyłączeni. Są oni uczeni
teologii swego wyznania, kontrolowanej przez seminarium, i oczekuje
się od nich, by wiedzieli i nauczali tylko jej, ni mniej, ni
więcej, dopóki sprawują usługę. W rzeczywistości są oni
związani uroczystym ślubem, by wierzyć i nauczać w ścisłej
zgodzie z credem swego ugrupowania. Dlaczego mieliby nakłaniać
swoich studentów do „badania Pism”? Raczej, jak w Kościele
rzymskim, ich wpływ jest wykorzystywany do ograniczania dociekań do
ram sekciarskich. Pod groźbą wykluczenia skłaniają swych
sług i studentów do tego, by nie poszukiwać ciągle prawdy,
lecz zaakceptować głos ich wyznań jako nieomylny. Nie
głoszą otwarcie swej sekciarskiej nieomylności i przywiązania
swych duchownych do ustalonych schematów, bo pamiętają, że
pierwotnie ich założyciele protestowali przeciwko Kościołowi
w Rzymie, roszcząc sobie prawo do indywidualnego osądu w
interpretowaniu Pisma Świętego – stąd nazwa protestanci.
Gdyby
nie ten sekciarski wpływ na członków i nauczycieli ugrupowań, jak
szybko wszyscy święci, którzy łakną i pragną prawdy, mogliby
dojść do jedności i harmonii ducha i doktryny – wszyscy dający
się pouczyć i wszyscy „wyuczeni od Boga”. Słowo Boże
byłoby bardziej szanowane oraz „żywe i skuteczne” [Hebr. 4:12],
natomiast mający „świerzbiące uszy”, służący na sposób
„światowy” i sekciarsko zniewolony kler byłyby słusznie
pogardzany. Taki stan rzeczy już teraz daje się zauważyć.
Przyczyną, dla której nie jest on szerzej dostrzegany, jest fakt,
że świętych, poszukujących prawdy jest stosunkowo niewielu, zaś
wielkie masy nominalnego Kościoła (wszystkie ugrupowania) są
dziećmi świata, niepoświęconymi, zwiedzionymi przez swoich
nauczycieli do fałszywego przekonania, że są chrześcijanami i że
przyłączając się do sekt i przysparzając im członków oraz
popularności, przyłączają się do prawdziwego Kościoła
Chrystusowego, którego imiona „zapisane są w niebie”.
A
zatem, będąc przeświadczeni, że musimy indywidualnie szukać
dobrej nowiny w Słowie Bożym, zapytajmy teraz, czym jest ewangelia,
której ani my, ani apostołowie, podobnie jak nasz Pan, nie musimy
się wstydzić.
Czym
jest prawdziwa ewangelia?
Prawdziwa
ewangelia jest jak drzewo, ma trzon albo zasadniczą część i z tej
centralnej dobrej nowiny, jak gałęzie, wyrastają rozmaite łaski,
z których każda jest specjalnym, dodatkowym zarysem „dobrej
nowiny”. Trzon, ta oryginalna „dobra nowina” to wieść o
naszym odkupieniu: Że Chrystus umarł za nasze grzechy i tym
sposobem odkupił nas od grzechu i kary za niego, czyli śmierci,
płacąc odpowiednią cenę (1 Tym. 2:6) za Adama i cały jego
rodzaj. W wyniku tego odkupienia w stosownym czasie wybawi wszystkich od panowania grzechu i śmierci do wolności i łask
dzieci Bożych, zaprzepaszczonych dla wszystkich przez Adama. Daje to
gwarancję, że wszystko, co zostało utracone przez Adama,
będzie przywrócone przez Chrystusa, który oświadcza, że
przyszedł, aby znaleźć i zbawić to, co zginęło.
Adam
posiadał błogosławieństwa i łaski Boga (życie itd.) warunkowo:
Gdyby był posłuszny, mógłby cieszyć się życiem,
mieszkaniem i łaską Bożą na zawsze. Brak posłuszeństwa
zakończył jego próbę i Bóg skazał go na śmierć jako
niegodnego, by cieszyć się wiecznymi błogosławieństwami,
zaoferowanymi mu na początku. Nasz Pan Jezus odkupił wszystkich z
rodzaju ludzkiego od tego potępienia, ponosząc karę śmierci za wszystkich w zastępstwie Adama i tym sposobem zapewnia On
przywrócenie oryginalnej łaski życia, odnawia próbę, czyniąc ją
obecnie indywidualnym sprawdzianem tego, czy ktoś jest godny
czy niegodny, by wiecznie cieszyć się Boskimi łaskami, zaś
warunkiem ponownie jest posłuszeństwo.
Boży
plan jest taki, by grzesznik przyczynił się do swego własnego
naprawienia; Bóg postanowił, że skorzystać z chwalebnej ofiary
Chrystusa, naszej ceny okupowej, można wyłącznie w oparciu o jeden
warunek, mianowicie: Grzesznik musi pragnąć pojednania z Bogiem
i zabiegać o nie oraz musi uznać ofiarę Jezusa za podstawę
tego pojednania. Innymi słowy, wiara w okup jest tak samo
nieodzowna do wybawienia grzesznika od potępienia jak udzielenienie
okupu. Będąc w ten sposób usprawiedliwieni przez wiarę w Chrystusa, mamy w Nim gwarancję nowej próby do wiecznego życia,
której warunkiem jest posłuszeństwo, gdy na miarę możliwości
krok po kroku ludzie będą ćwiczeni i kierowani w górę ku pełnej
doskonałości istnienia. Stąd też ważne jest, by mówić wszystkim ludziom o dokonanym odkupieniu oraz o tym, jak ważne jest,
by przyjęli tę wieść wiarą. Żaden wierzący w Niego nie
będzie zawstydzony. Ktokolwiek będzie wołał o litość i
pojednanie w imieniu Pana, będzie zbawiony i otrzyma z powrotem to,
co zostało utracone. Nikt jednak nie może wzywać Pana, nie wiedząc
o Nim; dlatego było nie tylko konieczne, by „Chrystus dał
siebie na okup za wszystkich”, ale też, żeby o tym „świadczono
[wszystkim] we właściwym czasie”. Porównaj Rzym. 10:13-15 z 1
Tym. 2:6*.
*
Kontekst do powyższego, Rzym. 10:8, będzie omawiany w następnym
numerze i zostanie tam wykazane, że zgadza się to w pełni ze
wszystkimi wnioskami z tego artykułu.
Zatem
owa wieść, że okup był dany za wszystkich, co gwarantuje
restytucję wielkich przywilejów i łask kiedyś utraconych,
stanowi samo centrum i istotę „dobrej nowiny”, a jest ona
ogłaszana po to, by wszyscy grzesznicy mogli w nią
uwierzyć i tym sposobem uzyskać wynikającą z niej łaskę
pojednania oraz nową próbę ku żywotowi. Jednak ludzkość
stała się tak upadła i przesądna, że z łatwością daje się
usidlić swemu wielkiemu wrogowi, Szatanowi, który zaślepia oczy
sporej większości, tak że nie mogą oni dostrzec prostoty i
piękna Boskiego remedium na grzech i jego żądło – śmierć.
Zaślepia on wielu ludzi przesądem i zepsuciem, jeszcze bardziej –
przebiegłością duchowieństwa i fałszywymi teologiami, źle
przedstawiającymi i zniekształcającymi plan Boży; a tych, co są
na dobrej drodze do otrzymania światła, oślepia i dusi cierniami
trosk i ostami bogactw, tak że tylko nieliczni usłyszeli dotychczas nieuprzedzonym słuchem tę ewangelię o wielkiej radości,
jaka ma być udziałem całego ludu.
Tak
więc, gdyby nie było owego przyszłego czasu, bardziej przychylnego
dla usłyszenia niż obecny, „dobra nowina” nie byłaby dla
„całego ludu”. Jednakże plan Boży troszczy się o
wszystkich i okup obejmuje wszystkich, bo tak zostało to
zapowiedziane: „będzie udziałem całego ludu”; a to
oznacza nie tylko świadczenie, lecz także usłyszenie.
Oznacza to również obudzenie ze śmierci tych, którzy nie
słyszeli, oraz związanie i ograniczenie mocy Szatana na
pewien czas, tak by wszyscy mogli usłyszeć o Boskiej łasce, być
powołanymi do łaski, jaką On oferuje, dostąpić pojednania z
Bogiem przez śmierć Jego Syna i mieć swoją drugą i
indywidualną próbę na rzecz wiecznotrwałego życia.
Tymczasem
Bóg wie o zaślepiającym wpływie świata, (upadłego) ciała i
diabła i mógłby im z łatwością przeciwdziałać zarówno w
Wieku Ewangelii, jak i w Wieku Tysiąclecia, ale inny zarys Jego
planu celowym czyni dozwolenie Szatana i zła aż do końca tego
Wieku. Ta część owego planu zawiera dodatkowy szczegół „dobrej nowiny”, który nie stosuje się
bezpośredniodo wszystkich ludzi, jak te inne, lecz do
„niewielu”, „małego stadka”. Ów szczegół czy gałąź
ewangelii dotyczy „wysokiego powołania”, „niebieskiego
powołania”. Nie jest ono wszakże niezależne od reszty „dobrej
nowiny”; wręcz przeciwnie, ono wyrasta z dobrej nowiny o
okupie, jak gałąź wyrasta z pnia drzewa, jednakże spoczywa na
nim jako podstawie. W tym obrazie drzewa korzenie ilustrują Boską
mądrość, miłość, sprawiedliwość i moc, które choć są
całkowicie poza zasięgiem wzroku, stanowią realne źródło każdej
łaski i błogosławieństwa, jakie już było albo jeszcze będzie
zaangażowane dla pełnej realizacji planu odkupienia. Główna,
centralna gałąź, przedstawiająca powołanie w ciągu Wieku
Ewangelii „malutkiego stadka” do boskiej natury, jest gałęzią
wszczepioną, której owoce będą szczególnie wyborne (ci nieliczni
z boską naturą), gdy zaś wiele naturalnych gałęzi wyrastających
z pnia tego drzewa przedstawia różnorakie łaski i błogosławieństwa
Boże, a owocem z nich, przywiedzionym do doskonałości, będzie
ogólnie ludzkość. Jak w naszym obrazie każda gałąź, naturalna
czy wszczepiona, zależna jest od wartości odżywczych dostarczanych
od korzenia przez pień, tak wszystkie łaski dostarczane są
nam bezpośrednio przez Boską mądrość, miłość i moc –
korzenia, który podtrzymuje i zapewnia wszelkie łaski, ale wszystko
dociera za pośrednictwem okupu, który nasz Pan Jezus dał za
wszystkich i to jest główny pień. Gałąź czy łodygę usiłującą
wyrastać bezpośrednio z korzenia, a nie z pnia, nazywamy „odroślą”.
Ona nie może przynieść owocu do spożycia i zostaje odcięta. Tak
samo też, kto próbuje korzystać bezpośrednio z Boskiego pokarmu,
pomijając okup, jest odcinany jako złodziej i zbójca.
W
ciągu tego wieku naturalne gałęzie (łaski) pozostały przycięte,
tak że nie mogły przynosić owocu, aż swój owoc przyniosły
specjalne, wszczepione gałązki „boskiej natury” – „malutkie
stadko”, „ciało Chrystusa”. Do nich należą owe łaski
przydawane do łaski i dobre wieści dodane do dobrych wieści.
Odkupieni i pojednani oraz mając ofertę nowej próby do życia, tak
jak pozostała reszta ludzkiej rasy, ci, którzy usłyszeli je i
przyjęli w ciągu tego wieku, zostali zaproszeni, by stać się
współdziedzicami z Chrystusem w Jego chwale, czci i nadchodzącym
Królestwie, przez które Szatan będzie związany, a „dobra
nowina” o okupie i restytucji zostanie obwieszczona wszystkim ku
wierze i akceptacji. Z Chrystusem, ich odkupicielem, jak i ich
Głową, są oni teraz przygotowywani przez posłuszeństwo,
cierpienia oraz próby wiary i cierpliwości do otwierania
niewidzących oczu, niesłyszących uszu oraz do podnoszenia
upadających, aż wszyscy poznają Pana, od najmniejszego do
największego – aż poznanie Pana napełni całą ziemię, aż
wszystkie gałęzie Boskiej łaski, wynikające z okupu za
wszystkich, wywiodą owoc doskonałej rasy, cieszącej się tym
wszystkim, co zostało stracone i odkupione.
Nawet
teraz pośród sprzeciwu, słabości i rozczarowań oraz kosztem
znacznej samoofiary członkowie Ciała Chrystusowego starają się
robić co mogą w zakresie tej pracy błogosławienia i podnoszenia
upadłych i zepsutych, i w ten sposób pokazują, czy godni są
wielkiej, wspaniałej i skutecznej służby jako przyszli
współpracownicy i ambasadorzy Boga.
Widzimy
zatem, że wieść, jaką Bóg nam posłał, głosząc pokój i
żywot przez krew krzyża każdemu wierzącemu, jest rzeczywiście
centralną dobrą nowiną. A skoro będzie ona świadczona
wszystkim w stosownym czasie, rozumiemy, że będzie to dobra
nowina „całemu ludowi”. Jest to owa „ewangelia [dobra wieść]
wieczna” wspomniana w symbolu z Obj. 14:6. Ona już rozbrzmiewa i
musi w ciągu świtającego już Wieku Tysiąclecia dotrzeć do
każdego narodu, plemienia, języka i ludu.
Paweł
mówi, że Bóg wcześniej oznajmił tę ewangelię Abrahamowi, w
obietnicy: „W tobie i w nasieniu twoim [Chrystus i Jego małe
stadko zwycięzców – członkowie Jego Ciała – Gal. 3:16,29]
błogosławione będą wszystkie narody ziemi” – 1 Mojż.
28:14. Ta dobra nowina, dana Abrahamowi, jest dokładnie tą samą,
jaką prezentujemy tutaj – błogosławieństwem jest pojednanie i
druga próba w znacznie przychylniejszych warunkach dla wszystkich
narodów na ziemi, zapewniona z Bożej łaski przez okup za
wszystkich, dany przez Chrystusa. Poselstwo dla Abrahama o
błogosławieniu świata wzmiankuje też przy okazji o „wysokim
powołaniu”, wskazując, że „nasienie” będzie wielce
wywyższone jako przedstawicielstwo Boga do błogosławienia
wszystkich. A Paweł zaznacza, kto jest tym nasieniem – „a tym
jest Chrystus” (Gal. 3:16); a ponadto „jeśli jesteście
Chrystusowi, tedy jesteście potomkami Abrahama, dziedzicami
według obietnicy” (Gal. 3:29).
Gdy
aniołowie ogłosili narodzenie naszego Zbawiciela (jakkolwiek nie
rozumieli filozofii Boskiego planu odkupienia i pojednania, jako że
Bóg objawił go dopiero swoim świętym przez swego ducha), dodali
chór „Alleluja” – „Chwała na wysokościach Bogu, a
na ziemi pokój ludziom” [Łuk. 2:14]. Proroczo śpiewali o
wspaniałym wyniku tego poselstwa, jakie przynieśli – „dobrej
nowiny o wielkiej radości, jaka będzie udziałem całego
ludu”.
Jest
to zaiste dobra nowina i czyż ten, kto sobie to tak właśnie
uświadamia, nie czuje, że Boskie plany są wyższe niż ludzkie i
Boże drogi wyższe niż ludzkie? Z apostołem Pawłem możemy z
czcią zawołać: „O głębokości bogactwa i mądrości, i
poznania Boga!” [Rzym. 11:33].
Zion's Watch Tower,
kwiecień 1887, R-0921b
Straż 2/2018