<< Wstecz |
Wybrano: R-3808 a, z 1906 roku. |
Zmień język na
| |
| | |
„Prawda silniejsza niż fikcja”
Poufne wyjaśnienia wydawcy jego
szczególnych prób – szerokie rozprzestrzenianie się nieprawdy czyni niezbędnym
niniejsze podanie prawdy
„NIECHŻE TEDY DOBRO WASZE BLUŹNIONE NIE BĘDZIE”.
DRODZY
PRZYJACIELE: – Jak wskazują wasze listy, słusznie oceniliście, że przechodzę
ostatnio bardzo próbujące doświadczenie w mojej burzliwej karierze sługi
Pańskiego. I mogę dodać, że jeden z głównych zarysów mojego obecnego stanu
utrapienia wynika z przekonania, że moje cierpienia w żadnym wypadku nie
ograniczają się do mnie samego, lecz sprawiają ból i cierpienie wszystkim
drogim domownikom wiary kroczącym wąską drogą w świetle teraźniejszej prawdy.
Zasmuca mnie doprawdy to, że tym, dla których z chęcią codziennie kładę swoje
życie w ofierze dzieje się jakikolwiek ból, spotykają ich trudności lub inne
gorzkie doświadczenia z mojego powodu. Wiem jednak, że muszą na nas wszystkich
przyjść ogniste próby, aby nas wypróbować, przetestować, oczyścić, przygotować
do chwalebnych rzeczy, do których zostaliśmy powołani przez naszego Pana.
Mogę
też dodać, że jedną z głównych pociech mojego czasu smutku są wasze listy
zapewniające mnie o współczuciu, zaufaniu i miłości. Byłem przyjemnie zdumiony,
gdy dowiedziałem się, że wiele z tych listów zostało napisanych przez
przyjaciół, którzy dopiero niedawno doszli do znajomości przesłania żniwa. Z
początku czułem się przekonany, że ugruntowani, ci, którzy nauczyli się z
przeszłych doświadczeń znosić trudności jako dobrzy żołnierze, nie zachwieją
się w obliczu tego ataku, lecz bardzo obawiałem się o nowych rekrutów pośród
żołnierzy krzyża, o tych, którzy nie znali moich przeszłych prób i trudności od
fałszywych braci oraz o tych, którzy mieli mniej możliwości osobistej znajomości
ze mną.
Wydaje
się być moim obowiązkiem wobec prawdy podać najkrócej jak to możliwe zarys
faktów sprawy, która doprowadziła do obecnego finałowego rozstrzygnięcia.
Chętnie zachowałbym milczenie przed kościołem, tak jak nie otworzyłem ust przed
światem, lecz uważam, że moje sprawy osobiste są tak mocno związane z „pracą
żniwa”, że staje się moim obowiązkiem powiadomienie wszystkich członków ciała
Chrystusowego, z którymi jestem tak blisko związany o pewnych faktach dla ich
ulgi i pocieszenia oraz wzmocnienia – „aby nie było zganione usługiwanie
[dobrej nowiny o wielkiej radości] wasze”. Wydaje się to być w harmonii z
napomnieniem apostoła „niechże tedy dobro wasze bluźnione nie będzie”: niech
snop światła prawdy odkryje fakt, iż lud Pański próbuje we wszystkim
praktykować to, czego naucza! W bardzo szczególnym znaczeniu prenumerujący
STRAŻNICĘ spoglądają na jej wydawcę jako na swego pastora, stąd stosowność
powiadamiania ich o wszystkim, co jest niezbędne do ich pokoju.
Są
pewni nieregularni czytelnicy, którzy mogli nie spotkać się z oszczerczymi
doniesieniami i którzy mogą lub nie, pozostawać w niewiedzy co do całej sprawy.
Moim wysiłkiem było ukrywanie moich kłopotów, lecz teraz niniejsze wyjaśnienia
należą się moim przyjaciołom. Z tego powodu wydaje się, iż to Pan tak
pokierował, by wyliczenie tych spraw pojawiło się w tej formie tylko dla
przyjaciół, do prywatnego użytku pośród tych, których umysły zostały tak
zatrute, że wymagają tych szczegółów jako antidotum. Co więcej, zamiast podawać
wszystkie szczegóły ograniczam się tu do tych zarysów tego problemu, które
wydają się niezbędne do rozsądnego zrozumienia faktów. Bądźcie pewni, że każde
słowo zostało wyważone z uwagą i modlitwą z zamysłem, by na ile to możliwe nie
wypowiedzieć ani jednego słowa krytycyzmu wobec mojej żony, które nie
wydawałoby mi się absolutnie niezbędne nawet do skrótowego zarysowania
trudności. Ponadto starałem się używać tylko uprzejmego i umiarkowanego
słownictwa.
KONIECZNOŚĆ TEGO NUMERU
Otrzymanie
następujących (dwóch) listów spowodowało decyzję wydawcy, że jego obowiązkiem
jest wydanie oświadczeń zawartych w tym specjalnym numerze:
10
maja 1906
MÓJ DROGI BRACIE RUSSELL:
Moje
serce odczuwa z tobą twój ból, gdy czytam twój list z 8 maja i zauważam, że
wciąż miłujesz i dbasz o pamięć osoby, którą straciłeś pomimo całego cierpienia
jakie jej zaślepienie sprowadziło na ciebie. Niech Bóg cię błogosławi i pomaga
ci, drogi bracie. Powinno być dla ciebie pociechą w takiej chwili jak ta, gdy
będziesz wiedział, że prawdopodobnie nie mniej niż 10 000 świętych Pańskich
codziennie wspomina cię w swoich modlitwach przy tronie łaski. Nie omieszkałem
tego robić codziennie przez ostatnie 11 lat, a o ileż bardziej teraz, kiedy
przechodzisz przez tak trudny okres. Wątpię, czy w całej historii kościoła Chrystusowego
kiedykolwiek była pojedyncza osoba, za którą nieustannie tak wielu świętych
pamiętało w codziennych modlitwach jak za tobą.
W
pokorze serca i zdając sobie w zupełności sprawę ze swej małości i
bezwartościowości chciałbym zasugerować ci to, co wydaje się mi być wolą Pana,
co powinieneś zrobić odnośnie tej sprawy i najpierw wskażę na Słowo Boże, aby
poprzeć opinię, którą wyrażę.
Bóg
skarcił Miriam, aby w umyśle cielesnego Izraela nie pojawiły się żadne
wątpliwości odnośnie tego, kto jest w błędzie; Bóg zganił przyjaciół Joba, aby
oni i inni wiedzieli, kto podoba się Bogu; Nasz Ojciec wyjaśnił szczegółowo
okoliczności, które doprowadziły do uwięzienia Daniela i Jeremiasza, aby ich
reputacja nie ucierpiała.
Z
jakąż szczególną dbałością opisane są wszystkie fakty odnoszące się do
aresztowania i skazania Naszego Pana! Posiadanie dwóch mieczy, przyznanie przez
Piłata niewinności Naszego Pana oraz przekupienie żołnierzy strzegących grobu
są dla wielu pomocą w przyjęciu Ukrzyżowanego. Nasz Pan sam zawsze jasno
zaznaczał, że ani jego motywy, ani postępowanie nie miały być kwestionowane,
jak w swym pytaniu: „Któż mię z was obwini z grzechu?” oraz w swym ostrym
zganieniu tych, którzy oskarżali go o wyganianie demonów mocą Belzebuba. To
prawda, że milczał, gdy mówienie mogło przeszkodzić złożeniu okupu, lecz nigdy
nie milczał, gdy milczenie mogło rzucić cień na Jego misję lub przesłanie.
Jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobił po tym jak powstał z martwych było
usunięcie wątpliwości niektórych co do prawdziwego powodu Jego śmierci.
Przy
wielu okazjach natychmiast przychodzi na myśl obrona Pawła, jego pisma są pełne
wyjaśnień i zapewnień o niewinności, wszystkie czynione jedynie w celu pomocy
tym o słabych umysłach. Czyż nie przedstawia on zasady w tej kwestii kiedy
mówi: „Niechże tedy dobro wasze bluźnione nie będzie”? Piotr także wydaje się
zawierać tę samą zasadę w następujących wersetach: „Albowiem taka jest wola
Boża, abyście dobrze czyniąc, usta zatkali nieumiejętności głupich ludzi” oraz
„Ale chociażbyście też cierpieli dla sprawiedliwości, błogosławieni jesteście,
a strachu ich nie lękajcie się, ani trwóżcie sobą, ale Pana Boga poświęcajcie w
sercach waszych. Bądźcie zawsze gotowi ku daniu odpowiedzi [czy to doktrynalnej
czy praktycznej] każdemu domagającemu się od was rachunku o tej nadziei, która
w was jest, z cichością i z bojaźnią, mając sumienie dobre; Aby w tym, w czym
was pomawiają jako złoczyńców, zawstydzili się ci, którzy naganę dają waszemu
dobremu obcowaniu w Chrystusie.”
Sądzę,
że siła przesłania Lutra została osłabiona przez fałszywe oświadczenia czynione
odnośnie jego życia rodzinnego, czego można było uniknąć dzięki kilku słowom
wyjaśnienia. W przypadku pana Dowie wiem, że większość jest zdania, iż powodem,
dla którego nie broni się on przed zarzutami stawianymi mu przez jego żonę jest
to, iż nie jest w stanie tego robić. Ponieważ nie tak rzecz się ma z tobą,
wydaje mi się, że twój obowiązek w tej kwestii jest dość jasny, choć z
pewnością dołoży się do twych cierpień. O, jakże ci współczuję i jakże jestem
chętny zrobić wszystko co mogę, by ci pomóc, a jednak nie mogę pozbyć się
przekonania, iż twoim obowiązkiem jest poniesienie dodatkowego ciężaru
wyjaśnienia sprawy w oczach ludu Pańskiego. Oto dowód na to, iż powinieneś
podać wyjaśnienia:
8
Maja 1906
Do drogiego brata Woodworth:
„Zakłopotani,
ale nie zrozpaczeni; bywamy porzuceni, ale nie giniemy”. Jako jeden z
domowników wiary jestem zobowiązany zwrócić się do ciebie po osobiste
informacje z powodu twojej aktywniejszej służby, odpowiednich warunków i
znajomości spraw z Scranton oraz Allegheny. Przechodząc do tematu: czy
widziałeś szkodliwą, powiedziałbym, że niemal potępiającą publikację w
„Inter-Ocean” z 25 kwietnia pt.: „Russellici”, gdzie z pogardą jest
wyeksponowany skandal związany z bratem Russellem? W tym momencie, chociaż nie
wypowiadam się za innych, lecz za siebie, jego wydawca powinien zostać
oskarżony o pomówienie za publikowanie takiego artykułu bez dokładniejszego
zbadania sprawy, i mam nadzieję, że tak się stanie. Lecz co ty, drogi przyjacielu,
wiesz lub myślisz na ten temat? Czy masz jakiekolwiek informacje rzucające
negatywne światło na tę okropną kwestię? Przy okazji, dotarły do mnie niejasne
informacje na temat umowy pomiędzy bratem Russellem i jego żoną, która jest
wspomniana w 1 Kor. 7:1, w której w relacjach małżeńskich brat Russell
postanowił całkowicie poświęcić swą duszę i ciało pracy, do której został
powołany. Mogę łatwo uwierzyć w to w przypadku takiego człowieka, i jeśli to
prawda, jakże absurdalna jest nawet myśl, że mógłby on być winny zarzutu, jaki
się mu przypisuje. Gdyby było możliwe przyznanie się do zarzutu, Dawid upadł
tysiąc razy niżej, lecz w pokucie stał się „Słodkim Psalmistą Izraela”. Piotr
upadł, a Jezus modlił się za niego, i stał się siłą braci i otrzymał przywilej
pasienia baranków Chrystusowych. Znając poświęcenie tak jak my, wysiłek,
zapieranie się siebie, ducha podobieństwa Chrystusowego, nic gorszego niż anioł
z nieba lub jego własne zapewnienie nie przekonałoby nas. Gdyby był winny,
wiedziałby dobrze, że wynikiem nie byłby społeczny ostracyzm wyłącznie wobec
niego, lecz publiczny ostracyzm jego nauk oraz osłabnięcie jego wpływów. Należy
się spodziewać, że nawet teraz na jego pracę posypią się najostrzejsze
potępienia ze strony Babilonu, prawdziwe lub nie. A jednak to, że monumentalne
dzieło WYKŁADÓW PISMA ŚWIĘTEGO, budujące z proroctw dany przez Boga „Plan
Wieków” przejdzie do historii jest tak pewne jak to, że stało się tak z listami
Pawła!
Patrząc
na to w najlepszym świetle, pojawia się pytanie: dlaczego zostało dozwolone,
aby po takim poświęconym życiu jego ostatnie etapy były pełne goryczy i
przygnębienia? Lecz kim jesteśmy, gdy przypomnimy sobie, że Paweł i Piotr byli
ofiarami męczeństwa, a nasz drogi Odkupiciel został ukrzyżowany?
Krzywoprzysięstwo, jeśli nie zostanie wykryte w cywilnym sądzie, może oskarżyć
każdego, i bez wątpienia tak się stanie, jeśli sprawa rozwodowa znajdzie się w
sądzie! Zupełnie wierzę w całkowitą niewinność brata Russella i mam szczerą
nadzieję i modlę się o to, by nasi wierni naśladowcy stali przy nim oraz aby
Bóg tak zrządził, by prawdziwy Syjon przetrwał, a „Nowe Stworzenie” było
ugruntowane mocniej niż kiedykolwiek. Proszę napisz do mnie wkrótce.
SZCZERZE ODDANY W ZWIĄZKACH ŚWITU TYSIĄCLECIA DR. C.
ALEX. GARNSEY
A
teraz, Drogi bracie Russell, żaden język nie wyrazi tego, jak bardzo miłuję
mojego drogiego brata, doktora Garnsey'a. Być może pamiętasz, iż jest on drogim
świętym w podeszłym wieku, który przyszedł w pełni i chwalebnie do Prawdy w
wieku 85 lat dzięki przeczytaniu kompletu trzech tomów WYKŁADÓW PISMA ŚWIĘTEGO,
które sprzedałem mu 8 lub 9 lat temu, kiedy zamieszczałem ogłoszenia w kilku
gazetach religijnych. Ma teraz około lub prawie 95 lat i możesz zobaczyć z jego
listu jak wielką próbą jest dla niego ta sprawa. Nie odsieje go ona, gdyż jego
serce jest zbyt napełnione miłością do Pana, Prawdy i braci, lecz z pewnością
stwierdzenie faktów w tej sprawie może jedynie okazać się pomocne drogiemu
bratu w położeniu, w jakim znajduje się doktor Garnsey.
Powinien
przynajmniej wiedzieć, że pani R. podpisując się własnoręcznie potępiła w
najbardziej bezlitosny sposób tych, którzy kilka lat temu stawiali ten sam
zarzut, który teraz jest wytaczany przeciw tobie, powinien wiedzieć, że
przyznała, iż jedynym żalem przeciwko tobie jest to, że nie pozwoliłeś jej
prowadzić STRAŻNICY, lecz strzegłeś jej jako swojego szafarstwa; i dodatkowo
skorzystałby, gdyby mógł zobaczyć związany z tym opis całej historii jej błędu,
nieco podobnego do tego, jaki podałeś kilka lat temu, a którego kopię wciąż
posiadam. To, co jest prawdą jeżeli chodzi o doktora Garnsey'a jest prawdą
odnośnie wielu innych.
Moją
radą byłoby, abyś przygotował natychmiast nowe wydanie „Przesiewań Żniwa” i
zareklamował je na wewnętrznej stronie okładki „STRAŻNICY” po cenie powiedzmy
10 centów za egzemplarz. W informacji w „STRAŻNICY” musiałbyś tylko powiedzieć
kilka skrótowych słów o przesiewaniach i próbach, jakich należy się spodziewać
w naszych czasach i coś takiego: „Ta niewielka książeczka podaje krótki opis ważniejszych
przesiewań jakie miały miejsce w przeszłości, łącznie z naszymi doświadczeniami
do marca 1906”.
Taka
książeczka automatycznie dotrze do wszystkich, którzy powinni ją mieć i
dostanie się do rąk nielicznych innych. Dla wielu obecnie będzie ona wieżą
dającą siłę oraz rozbroi wielu wrogów Prawdy po tym, jak skończy się nasza
praca tutaj. Byłby to również wkład na czasie do literatury okresu żniwa. Mam w
swym posiadaniu dużą ilość korespondencji, która byłaby cenna dla ciebie jeśli
myślisz o wydaniu takiej książki.
Twój
brat w Chrystusie,
CLAYTON J. WOODWORTH.
„MÓJ ZBAWICIEL ZAWSZE MNIE PROWADZI”
TRZYNAŚCIE SZCZĘŚLIWYCH LAT
W
latach 1871-1879, będąc zaangażowany w handel, byłem także zaangażowany w
szerzenie „Teraźniejszej Prawdy”. Moje najwcześniejsze wysiłki miały miejsce w
związku ze Zborami Biblijnymi w Pittsburgu i Allegheny. Potem wydawałem gazetę
w stanie Nowy Jork, na szpaltach której ja oraz inni drukowali swoje artykuły.
W roku 1877 i 1878 intensywnie podróżowałem po Nowej Anglii, Nowym Jorku,
Pensylwanii, Ohio, Indianie, Michigan, Zachodniej Wirginii i Kentucky,
pozostawiając kilka moich sklepów w rękach zaufanych przedstawicieli i
odwiedzając je czasem celem nadzorowania.
W
1878 roku mój współpracownik, który zajmował się gazetą odpadł od wiary w
odkupieńcze dzieło Chrystusa, co doprowadziło do kontrowersji na łamach gazety,
on zaprzeczał odkupieniu, ja je popierałem, aż do czasu gdy stało się jasne, że
gazeta podzielona przeciw sobie nie ostoi się. Mój współpracownik przechwycił i
przywłaszczył sobie wyposażenie biura, czcionkę, itd. za które ja zapłaciłem.
To skłoniło mnie do stworzenia pisma STRAŻNICA I ZWIASTUN CHRYSTUSOWEJ
OBECNOŚCI w obronie wielkiej fundamentalnej doktryny o Okupie oraz ogólnie
celem szerzenia „pokarmu na czas słuszny”. Start gazety opóźnił się do lipca
1879 r. i sprawiło to, że zostałem przez kilka miesięcy z rzędu w Allegheny,
gdzie oprócz zwykłych zebrań przeprowadziłem kilka serii wykładów na rzecz
publiczności w tych okolicach. W tym czasie w kontakt z Prawdą weszła znaczna
liczba ludzi. Między innymi była tam pewna Maria Frances Ackley, która stała
się moją żoną w ciągu trzech miesięcy od jej pierwszej obecności na tych
zebraniach; taki był początkiem naszej znajomości. Prawda wydawała się
przemawiać do jej serca i zapewniała mnie, że Prawda jest tym czego szuka od
wielu lat – rozwiązaniem długotrwałych trudności. Przez trzynaście lat była
bardzo oddaną i lojalną żoną w całym tego słowa znaczeniu.
ZAKWASZAJĄCY WPŁYW
Pani
Russell wydawała się dostać pod zgubny wpływ, o którym wtedy nie wiedziałem
krótko po naszym powrocie z podróży do Ziemi Świętej i Piramid, przez Wielką
Brytanię, Niemcy, Włochy, Szwajcarię i Francję, która była dla nas obojga
bardzo przyjemnym i pożytecznym doświadczeniem. Podczas naszej nieobecności w
czasie tej podróży Przeciwnik wzniecił zdaje się ducha walki, ambicji i próżnej
chwały pośród tych, którzy wcześniej dawali wszelkie dowody lojalności względem
Prawdy. Wydaje się, iż literatura o „prawach kobiet” oraz idee anarchistyczne
miały związek z tą sprawą. Zły owoc nie uwidocznił się od razu. Kwas działał i
zaowocował, jak pamiętają niektórzy starsi czytelnicy, spiskiem ze strony
niektórych aby zaszkodzić pracy, obalić ją – prawdopodobnie w nadziei zebrania
z tego, co zostanie jakichś fragmentów i „pociągnięcia za sobą uczniów”. Cała
sprawa, będąc starannie w tym celu zaplanowana, spadła na mnie jak eksplozja.
Wtedy
nie byłem jej świadomy, ale później dowiedziałem się, że spiskowcy usiłowali
zasiać nasiona niesnasek w sercu mojej żony poprzez schlebianie, argumenty o
„prawach kobiet” itd. Jednak gdy nadszedł szok zostało mi oszczędzone
upokorzenie zobaczenia swojej żony pośród spiskowców. Kiedy ujrzała całą
sytuację we właściwym świetle, ich perfidia poruszyła dużą część lojalności
jaka znajdowała się w niej przez poprzednie trzynaście lat. Pobudziło ją to i
okazała się bohaterką w swej obronie męża i Prawdy, jak wielu z was pamięta.
KOPIA LISTU PANI RUSSELL WYDANEGO W SPECJALNYM
NUMERZE „STRAŻNICY” – „SPISEK OBNAŻONY”, 25 KWIETNIA 1894 -
OBECNIE NAKŁAD TEGO NUMERU ZOSTAŁ JUŻ WYCZERPANY
Na
życzenie pani Russell został wtedy wydany list w odpowiedzi na działalność
oszczerców. Brzmiał on następująco:
Do Kościoła Chrystusowego, pozdrowienia!
Wykorzystuję
tę sposobność wypowiedzenia się w obronie mojego męża przeciw zuchwałemu
atakowi naszych wrogów w szkalowaniu jego charakteru i naszych relacji
domowych. Nasz dom składa się tylko z nas i cenionych przez nas pomocników w
biurze STRAŻNICY, z których wszyscy z przyjemnością świadczą o spokoju i
szczęściu naszego domu, z wyjątkiem tych sytuacji, kiedy czasem przeszkadza mu
wtrącanie się fałszywych braci oraz wścibskich osób.
Nasz
dom, tak daleki od niezgodnego, jest dokładnie odwrotnie – bardzo szczęśliwy.
Naprawdę nie mogłabym modlić się o większe ziemskie błogosławieństwo dla
wszystkich drogich świętych niż aby ich życie domowe było tak pełne pokoju i
szczęśliwe jak nasze. Wolnością, za pomocą której uwalnia Chrystus cieszą się
wszyscy nasi domownicy i wszyscy, którzy są w jakikolwiek sposób związani z
naszą pracą, nie chodzi jednak o wolność anarchii, lecz poddaństwo Duchowi i
Słowu Bożemu.
Udzielam
bezwarunkowego poparcia w każdym szczególe powyższym odpowiedziom mojego
kochanego męża dawanym w odpowiedzi na zarzuty jego oszczerców. Chociaż takie
kalumnie są ostre i podwójnie trudne do zniesienia, gdy pochodzą od tych,
których uważaliśmy za przyjaciół, lecz którzy jak się teraz przekonujemy, knuli
te złe rzeczy od kilku lat, zapewniam was wszystkich, że Bóg wspomaga nas i
daje nam swój pokój w tym wszystkim. Na początku przyszło to niemal z siłą i
nagłością lawiny, zarówno na nas, jak i na kościół w Allegheny i chociaż
obawialiśmy się o stabilność niektórych, czuliśmy się upewnieni, że jest to
dozwolone przez Pana w celu niezbędnego przesiewania. Lecz, dzięki Bogu, tutejszy kościół
dobrze zniósł tę burzę i teraz od silniejszych braci z
zagranicy, którzy otrzymali oszczercze okólniki nadchodzą listy wyrażające
nieustające zaufanie i pokazujące, że sztuczki Szatana są rozpoznawane. Dodatkowo
wzmacniają one nasze serca i stanowią odpowiedź na nasze modlitwy, choć wciąż
jesteśmy zatroskani o wielu, którzy są jeszcze młodzi w Prawdzie i którzy mogą
być nieprzygotowani do zniesienia takiego szoku, gdyż dobrze wiemy, że czas
upływający pomiędzy otrzymaniem oszczerczego raportu a niniejszą odpowiedzią
jest pełen napięcia i stanowi trudną próbę dla wszystkich.
Myślimy
jednak, że „zna Pan tych, którzy są jego” oraz że jest w stanie i chce uchronić ich od
upadku i że jak z oddziałem Gedeona, część musi zostać zawrócona. Kto jest po
stronie Pana? – po stronie Prawdy? „Któż się ostoi?” „Kto wejdzie na
górę[Królestwo] Pana? lub kto stanie na jego świętym miejscu? „Ten, który ma czyste
ręce i czyste
serce, kto nie podniósł swej duszy ku marności, ani nie
przysięgał [w uroczystym przymierzu] zwodniczo”.
Powierzywszy
swoją drogę Panu nie niepokoimy się z powodu czyniących źle, których czas jest
krótki, lecz ufamy Panu, którego obietnice wypełnią się w słusznym czasie –
„wywiedzie twoją sprawiedliwość na jaśnię, a twój sąd jak światło dnia”
(Ps.37); a do tego czasu będziemy się starać być cierpliwymi i będziemy
poczytywali to sobie za radość, iż jesteśmy oceniani jako godni
cierpienia urągań
i utrapień dla imienia i sprawy naszego umiłowanego Pana.
„Och,
czymże są ziemskie pozłacane zabawki
przy niebiańskiej wiecznej radości
lub nawet przy uczcie teraz zastawionej
Dla pielgrzymów prowadzonych przez pustynię?”
W
chrześcijańskiej miłości i społeczności z wszystkimi, którzy miłują naszego
Pana i jego prawdę w prawdzie i szczerości i
którzy Niniejszej Umowy nie posiadają usposobienia, by wystawiać na sprzedaż
prawdę lub charakter któregokolwiek z wybranych przez Boga narzędzi, pozostaję
Wasza
w wierze i nadziei Ewangelii,
PANI C.T. RUSSELL
FRAGMENT OTWARTEGO LISTU PANI RUSSELL DO ZBORU,
OPUBLIKOWANEGO W STRAŻNICY Z CZERWCA 1894 ROKU,
odnoszącego się do tego samego spisku:
„Pan
Adamson powiedział także, że mój mąż zabrania ludziom pobierać się i jako dowód
na to opowiedział jak kiedyś wysłał on pana Bryana w trzydniową podróż na wieś
kosztem dwunastu dolarów celem zapobieżenia ślubowi. Odpowiedziałam, że
stwierdzenie to jest nieprawdziwe tak jak inne, że pan Russell nigdy nie
zabraniał nikomu się żenić i że nikt, kto żyje nie może zgodnie z prawdą
powiedzieć, że mu tego zabroniono, lecz że wiem, iż gdy specjalnie proszono go
o wyrażenie opinii dawał radę Apostoła Pawła i to w jak najbardziej zbliżonych
słowach, cytując je. (1 Kor. 7:25-35). Kiedy zaś podałam prawdziwe wyjaśnienie
jego dowodu, o którym wspomniałam powyżej, wszyscy zobaczyli, że było zasługą
mojego męża, iż nie szczędził ani kłopotów ani wydatków, aby poinformować
siostrę w Chrystusie o części tego, co wiedział o charakterze człowieka,
którego miała poślubić, aby tak poinformowana mogła lepiej zadecydować czy
będzie on mężem, jakiego pragnęła, czy też nie. Pan Bryan, który wziął ten list
i przyniósł go z powrotem nie dostarczywszy go, ponieważ było za późno, by mógł
przydać się tej siostrze, zna prawdę w tej sprawie, jednocześnie współpracując
z panem A. w kłamliwym przedstawianiu charakteru i nauk mojego męża. Wszystko
by pogrążyć wpływ pana Russella – takie wydaje się być ich motto.
„W
związku z tym samym pan Adamson twierdzi, że pan Russell napisał do niego
krótko po tym jak się ożenił mówiąc mu, że powinien napisać testament, aby
przekazać wszystkie swoje pieniądze na Fundusz Broszurowy i upewnić się, by
pani A. nie widziała tego listu. Potwierdzili tą opowieść w mojej obecności i
powiedzieli, że mają list w ręku. Zaprzeczyłam zdecydowanie,
znając dobrze przeciwne usposobienie mojego męża. Poprosiłam by odczytali
ten list głośno nam wszystkim, lecz odmówili i jasno pokazało to wszystkim
obecnym, że ich twierdzenia nie są warte wiary. Dopiero po powrocie do domu
dowiedziałam się prawdy na ten temat, jak następuje:
„Wydaje
się, iż krótko po ślubie pana A. pani A stwierdziła, że „nie zamierza gonić go
po całym kraju jak szalona.” Pisząc do pana Russella w tej sprawie pan A. w
istocie powiedział: „Pieniądze, jakie posiadam były wszystkie poświęcone Panu
na długo zanim się ożeniłem, i w przypadku mojej śmierci nie życzę sobie, aby
jakakolwiek ich część przypadła pani Adamson lub jej rodzinie, przypadną one
Funduszowi.”
„W
swojej odpowiedzi na ten list mój mąż nalegał, by pani Adamson nie
była ignorowana, że jako żona ma
względem niego właściwe roszczenia, że na ogólnych zasadach każda kobieta,
którą nazwałby swoją „żoną” zasługuje na wzięcie pod uwagę jako taka, nawet
jeśli nie byłoby między nimi zgodności w sprawach religijnych, jak miało to
miejsce w przypadku pani A. według jego przedstawienia sprawy. Poradził on
jednak, że jeśli pan A. zdecydował się zapisać jakąkolwiek
część swoich
dóbr Funduszowi
Broszurowemu, byłoby mądrą rzeczą w okolicznościach, jakie opisał oraz w
interesie swojego szczęścia domowego, nie informować pani A. o tym. Oto
prawdopodobnie list, który mieli w ręku i bali się go odczytać w obawie, że ich
oszustwa stałyby się widoczne. W ten sposób kłamstwa wywodzą na
widok prawdę – Mat. 10:16.
„Jako
ilustrację głębi niegodziwości, do której ci ludzie się posunęli pod wpływem
zazdrości i ambicji powiedziałam zborowi jak pan Adamson napisał do brata
Wrighta (i nie wiemy do jak wielu innych) cytując 1 Kor. 5:1-6 bez komentarza,
jako odnoszący się do mojego męża. Pan Adamson nie mógł zaprzeczyć temu faktowi
w obliczu dowodu, lecz zaprotestował, iż nie zamierzał przynosić ujmy
charakterowi moralnemu pana Russella. Część obecnych braci zauważyła, że zarzut
taki nie
miałby żadnej wagi dla nikogo, kto znał brata Russella lub dla kogoś, kto
kiedykolwiek spojrzał mu w twarz. Mówiąc o tym, co chciał
zasugerować owym cytatem pan Adamson odpowiedział, iż chciał powiedzieć, że pan
Russell jest „szydercą”. Lecz ponieważ szydercy nie są wcale wspomniani w tym
cytacie, lecz pięć wierszy niżej w tym rozdziale, wykazałam, że jest to tylko
jedna z przebiegłych metod fałszywego przedstawiania, do jakich uciekają się ci
niegodziwi ludzie – ponieważ nie znają żadnych prawdziwych
przewinień, które mogliby dodać do swych oskarżeń. Wspominam
tu o tych rzeczach, ponieważ bez wątpienia zostały one podobnie fałszywie
przedstawione ustnie lub listownie innym osobom oraz po to, by wykazać, że ten
sam duch, który spowodował fałszywe przedstawianie przejawiane w ich pierwszym
ataku wciąż panuje nad nimi i że pogodzenie się z takimi ludźmi w takich
warunkach nie byłoby ani możliwe, ani pożądane, ani właściwe, ani biblijne.”
ZŁE NASIENIE WYKIEŁKOWAŁO
Poruszenie
związane ze spiskiem przeciwko mnie, o którym mowa powyżej tymczasowo
powstrzymało kiełkowanie złego nasienia tak zwanych „praw kobiet” oraz ambicji
i tymczasowo pani Russell stała się bardzo gorliwa w popieraniu mnie. To ona po
raz pierwszy zwróciła uwagę na Mat. 24:45-47, stosując go do mnie na zebraniu w
Allegheny, a następnie na kolejnym zebraniu zboru w Nowym Jorku. Sprzeciwiłem
się temu, mówiąc, iż nie myślę w ten sposób o tym fragmencie i odmówiłem
stosowania go do kogokolwiek, choć nie mogłem zaprzeczyć sile argumentu, iż
wskazuje on na „onego sługę” i „współsług” i „domowników”, najwyraźniej jasno i
celowo zaznaczając różnicę pomiędzy tymi terminami. Jej interpretacja wzbudziła
pewien mały sprzeciw i nalegałem na wielki umiar w stosowaniu czegokolwiek do
konkretnych osób sugerując, aby uważano STRAŻNICĘ, a nie jej wydawcę za „onego
sługę”. Jako dowód stanowiska pani Russell w tej kwestii podaję kopię listu,
który napisała w obronie swego stwierdzenia na temat tej sprawy przed zborem w
Nowym Jorku:
Allegheny,
Pensylwania, 31 grudnia 1895 r.
Pan Geo. D. Woolsey
Drogi
bracie w Chrystusie: mąż pokazał mi twój miły list z 18 grudnia, którego ducha
oboje bardzo oceniliśmy. Z przyjemnością zauważyłam twoją szczerze wyrażoną
opinię co do interpretacji Mat. 24:45-51 i uważnie rozważyłam argumenty i
wersety, które podałeś. Myśląc, że byłbyś zadowolony wiedząc, co
ja uważam na temat wersetów, które wymieniasz, przejdę do powiedzenia tego.
W pełni zgadzam się z interpretacją Izajasza 52:7 przedstawioną w STRAŻNICY z
października 1881r., którą popierasz, w tym przypadku chodzi o Chrystusa Głowę
i Ciało, którego żyjący członkowie stanowią „stopy”.
Zgadzam
się również, że Obj. 16:15 odnosi się do każdego w kościele, kto spełnia
zawarte tam warunki. Cała wypowiedź na to wskazuje. Zgadzam się też, że w
przypowieściach o talentach i groszach, jak we wszystkich przypowieściach, to,
o czym jest mowa, nie jest tym, o co chodzi i że każdy tu wspomniany, jak w
przypowieści o bogaczu u Łazarzu, reprezentuje klasę.
Lecz
kiedy przyjdziemy do Mat. 24:45-51, wydaje mi się, że jest to zupełnie inny
przypadek. Są tutaj dani pod rozwagę „on sługa”, „jego współsłudzy” oraz
„domownicy”. Gdyby Pan chciał wskazać na głównego sługę Prawdy i współsług
pomagających mu w podawaniu pokarmu na czas słuszny domownikom wiary, nie
mógłby wybrać bardziej precyzyjnych słów aby zawrzeć taką myśl. A przeciwnie,
ignorowanie takiej kolejności i rozsądności opisu według mnie wprowadza do
całej wypowiedzi zamieszanie, sprawiając, że „słudzy” (liczba mnoga) i „on
sługa” stają się zwrotami wymiennymi.
Gdybyśmy
tak luźno traktowali wszystkie wersety, wydaje mi się, że moglibyśmy dowieść
czegokolwiek lub obalić cokolwiek według naszych wcześniej powziętych poglądów.
Nie wydaje mi się rozsądną ani możliwą do obronienia interpretacją świadectwa
naszego Pana twierdzenie, iż wszyscy domownicy karmią się nawzajem oraz że Pan
dał pokarm na czas słuszny wszystkim razem bez używania kogokolwiek z tej grupy
jako swoich narzędzi lub sług w podawaniu go. A jeśli przyznamy, że jest
różnica pomiędzy „domownikami” a „sługami”, którzy rozporządzają pokarmem na
czas słuszny dla domowników, to nie można zaprzeczyć, że słowa naszego Pana
wskazują również na jednego z tych sług jako na tego, któremu pokarm na czas
słuszny został szczególnie powierzony i który jest używany do udzielania go
współsługom i domownikom wiary w ogólności. Widzę, że nie analizujesz tego
tekstu tak jak ja. Jeśli widzisz jakiś sposób sprawienia, by te trzy wyrażenia,
tj. „on sługa”, „jego współsłudzy” i „domownicy” wszystkie znaczyły to samo bez
odbierania sensu całej wypowiedzi, mam nadzieję, iż wyświadczysz mi tę
przysługę i wykażesz jak można tego dokonać.
Wydaje
mi się także, że interpretacja, którą sugeruję jest jedyną, która zgadza się z
jej wypełnieniem. Zgadzamy się w wierze, iż nasz Pan jest teraz obecny, że
objął swój urząd w roku 1878 oraz że od tamtej pory jego domownicy wiary są
obficie karmieni pokarmem na czas słuszny. Wydaje mi się, że udzielając pokarmu
domownikom wiary Pan nie daje go osobiście każdemu członkowi, lecz spośród nich
wybrał i używał pewnej liczby sług oraz że wszyscy ci słudzy są zaopatrywani w
pokarm na czas słuszny przez jednego szczególnego sługę – „onego sługę”. A
więc, zarówno ze struktury słów Pana oraz z faktów będących przed naszymi
oczyma i stanowiących wypełnienie we wskazanym czasie, tj. w dniach jego
obecności, nie mogę jak dotąd wyciągnąć żadnych innych wniosków niż te, które
opisałam.
Jednak
gdy piszę, moim celem nie jest narzucanie ci moich przekonań. Przedstawiam je
tylko do rozważenia, wierząc, że będziesz zainteresowany przeanalizowaniem ich
oraz że zgodzisz się ze mną, że cokolwiek Bóg wyraził w swoim Słowie jest warte
naszego bardzo starannego rozważenia oraz jest dla naszego pouczenia i
korzyści.
Z OKOLICZNOŚCIOWYMI POZDROWIENIAMI, DO KTÓRYCH
DOŁĄCZA SIĘ BRAT RUSSELL, TWOJA SIOSTRA W CHRYSTUSIE, MARIA F. RUSSELL
List
od pana Joseph'a L. Russella (obecnie nieżyjącego),
ojca wydawcy, odnoszący się do tego samego problemu:
Mój drogi synu:
Piszę
do ciebie tym razem z miłością i współczuciem w sercu, przeczytawszy pełny opis
twoich prób i utrapień pośród tych, których przyjąłeś jako braci w Chrystusie.
Wydaje się to naprawdę niemal niesamowite, iż ci ludzie mogą być winni tak
podłego i nikczemnego postępowania wobec ciebie, od którego otrzymali tak wiele
oznak uprzejmości. Lecz drogi synu, są to pewne z prób, których wszyscy możemy
się spodziewać – szczególnie ci, którzy są zaangażowani w pracę „żniwa”. Jestem
dumny ze szlachetnej obrony twojego postępowania, a szczególnie sprawy prawdy,
którą wszyscy tak bardzo kochamy. Jestem pewien, że wyjdziesz z tej próby
jaśniejszy i bardziej oceniany w swym charakterze i czynach, niż kiedykolwiek
wcześniej. Dobry Pan, który próbuje twe dzieła, wywyższy cię do jeszcze wyższej
chwały w swym Królestwie. Modlę się, by zawsze ci błogosławił i podtrzymywał w
każdym dobrym słowie i czynie i jemu będziemy na zawsze przypisywać wszelką
chwałę. Amen.
Lecz
chociaż jestem pewien, że wynikiem będzie ostateczne zwycięstwo Prawdy, jest
bardzo dotkliwe dla tego, kto pracował od rana do wieczora przez ostatnie
dwadzieścia lat dla sprawy Prawdy, gdy jego domniemani przyjaciele zwracają się
przeciwko niemu i nazywają go kłamcą i hipokrytą. Och, to straszne! Często
myślę o tobie i o twoich licznych próbach, które wydajesz się znosić bardzo
dzielnie. Posiadając czyste sumienie człowiek może znieść wiele, szczególnie,
gdy Pan jest po jego stronie, by pomagać i wzmacniać. Proszę, przekaż swojej
drogiej żonie moje serdeczne gratulacje za jej dzielną obronę swojego męża i
sprawy Prawdy podczas tego ciężkiego doświadczenia. Z miłością i gratulacjami
od nas wszystkich, pozostaję, twój kochający ojciec,
JOSEPH L. RUSSELL”
Ponieważ
sprawy zaczęły się układać, idee „praw kobiet„ i osobista ambicja znów zaczęły
wychodzić na wierzch i zauważyłem, że aktywna kampania pani Russell w mojej
obronie oraz bardzo serdeczne przyjęcie jakie drodzy przyjaciele zgotowali jej
w tym czasie podczas podróży (którą dobrowolnie zgodziła się odbyć z wyraźnym
celem bronienia i usprawiedliwiania mnie wśród tych przyjaciół, którzy byli
zaniepokojeni oszczerstwami rozpowszechnianymi przez tych, którzy byli
zamieszani w spisek) uczyniło jej krzywdę przez wzmocnienie jej samooceny.
Zamiast uważać miłe wyrażenia przyjaciół jako odnoszące się do niej jako do
przedstawiciela STRAŻNICY, przedstawiciela Prawdy, którą ona rozpowszechnia
oraz przedstawiciela swojego męża, jak również do jej osobistej wartości,
kobieta ta wydawała się przypisywać wszystkie te wyrażenia tej ostatniej – jako
świadectwa jej osobistych zdolności. Stopniowo wydawała się dochodzić do
wniosku, że nic nie było odpowiednie do STRAŻNICY oprócz tego, co ona sama
napisała i byłem ciągle niepokojony sugestiami zmian w tym, co pisałem. Bolało
mnie, gdy zauważałem to rosnące usposobienie, tak obce pokornemu umysłowi,
który charakteryzował ją przez pierwsze trzynaście szczęśliwych lat.
Stopniowo
jej interpretacja „onego sługi” wywierała wpływ na jej umysł. Najpierw
sugerowała, że ponieważ w ludzkim ciele jest dwoje oczu, dwoje uszu, dwie ręce,
dwie stopy, itd., mogłoby to dość właściwie reprezentować dwoje – ją i mnie
jako koniecznie jedno w małżeństwie i w duchu i w Panu. Lecz ambicja tu się nie
zatrzymała (jest ona bujnie rosnącą rośliną). W ciągu roku pani Russell doszła
do wniosku, że końcowa część wypowiedzi (tj. Mat.24:48-51) nie jest jedynie
ostrzeżeniem, lecz że będzie miała swoje wypełnienie – że oznacza, iż jej mąż
wypełni ten opis, i że w rezultacie ona zajmie jego miejsce jako „on sługa” w
podawaniu pokarmu na czas słuszny. Było to w 1896 roku. Zgodnie z tą myślą
doszła do wniosku, że jej odrębność nie jest wystarczająco widoczna w
STRAŻNICY, która podaje tylko to, iż jest współwydawcą. Zażądała, by jej
nazwisko pojawiało się potem przy każdym artykule, jaki napisała. Powiedziałem
jej, że to będzie oznaczało usunięcie jej nazwiska jako współwydawcy. Zgodziła
się mówiąc, że i tak nie daje to wiele, bo nikt nie zna jej artykułów. W tym
czasie poinformowała mnie, że jej artykuły muszą się ukazywać dokładnie tak,
jak je napisze, bez poprawek czy zmian z mojej strony.
Zgodziłem
się na wszystkie te prośby, mówiąc jej jednak, że obawiam się, że czytelnicy
STRAŻNICY odbiorą to tak jakbym pomniejszał zasługi swojej żony pomijając ją
jako współwydawcę, umieszczając ją zamiast tego tylko jako korespondenta. Co
więcej, zasugerowałem, że jeśli nie będę mógł nanosić poprawek wydawcy do jej artykułów,
będzie to oznaczało, że niektóre z nich nie ukażą się w STRAŻNICY, ponieważ
tam, gdzie będą konieczne liczne poprawki, będzie łatwiej napisać artykuł
samemu. Ci, którzy posiadają stare numery STRAŻNICY po przyjrzeniu się im
stwierdzą, że nazwisko pani Russell jako Współwydawcy po raz pierwszy znikło z
drugiej strony STRAŻNICY w numerze z listopada 1896 r. W obawie, że mogłoby to
być przez niektórych zrozumiane jako zniewaga dla mojej żony odniosłem się do
tej sprawy w numerze z 15 grudnia na str. 301 „Rocznego sprawozdania
Towarzystwa Broszur” w tych słowach: „Niektórzy zauważyli usunięcie naszego
„współwydawcy”, wyjaśniamy więc teraz wszystkim, że zostało to dokonane na jej
własną usilną prośbę. Woli ona pojawiać się jako korespondent pod swoim własnym
podpisem, pani M. F. RUSSELL.”
POMOCNIK ZMIENIŁ SIĘ W PRZECIWNIKA
Do
tego czasu moje niedzielne tematy stanowiły znaczną część STRAŻNICY. Pani
Russell notowała moje niedzielne wykłady, a następnie pisała je jako artykuły
do STRAŻNICY. Było to oczywiście wielką oszczędnością mojego czasu i pozwalało
mi zająć się inną częścią mojej pracy i usprawiedliwiało określanie jej jako
„współwydawcy” gazety. Powiadomiła mnie, że nie mogę spodziewać się dłużej
takiej pomocy, że cokolwiek napisała będzie przeznaczane do opublikowania pod
jej nazwiskiem. Oczywiście jej celem było utrudnianie pracy i zmuszenie mnie do
tego, by prosił ją o coraz większą ilość artykułów jej autorstwa do czasopisma,
które jak już sobie zastrzegła, muszą być wydawane dokładnie tak, jak je
napisała, bez zmiany jednego słowa. Gdyby ten plan powiódł się, jak
najwyraźniej miała to w zamiarze, praktycznie to ona stałaby się wydawcą
STRAŻNICY i otworzyłoby to jej łamy na rzeczy, na które nie mogłem się zgodzić.
Ponadto widziałem, iż byłoby to rozbudzanie ambicji mojej żony, co wcześniej
czy później przyniosłoby jej bardzo poważną krzywdę i prawdopodobnie
zaszkodziłoby całej sprawie „Teraźniejszej Prawdy”.
Po
uczynieniu tej sprawy tematem modlitw przyjąłem metodę dyktowania swoich
artykułów bezpośrednio stenotypistce i zwiększyłem rozmiary STRAŻNICY z
czasopisma 12-stronicowego do 16-stronicowego. Bieg wydarzeń doprowadził do
tego, że zauważyłem, iż przynajmniej w jednym przypadku w przeszłości, ulegając
natarczywości pani Russell zawiodłem w swoich obowiązkach pozwalając, by
artykuł przez nią napisany, z którym się nie zgadzałem, ukazał się w STRAŻNICY,
myśląc, że nie uczyni on nic złego, a jednocześnie zaspokoi jej życzenie. W
numerze STRAŻNICY z 1 lutego 1897, str. 38, naprawiłem ten błąd w rubryce
„Pytania i Odpowiedzi” pod hasłem „Dotyczy listu Jakuba”. Cytuję z mojej
odpowiedzi jak następuje: „Artykuł, do którego ostatnio się odnosisz jako do
będącego w sprzeczności z naszymi ogólnymi twierdzeniami, nie był artykułem
wydawcy; niemniej jednak wydawca nie twierdzi, że jego zaniedbanie w tej
sprawie jest wystarczającym wyjaśnieniem. Częścią jego obowiązków jest
sprawdzanie i odrzucanie wszystkiego, z czym nie zgadza się jego osąd, i teraz
obiecuje, że z łaski Pana odtąd będzie jeszcze bardziej dbały w swym
szafarstwie, tak aby STRAŻNICA zawsze przemawiała jako „wyrocznia Boża”.
Pomimo
tej niepokojącej sytuacji antagonizmu ze strony mojej żony praca nadal
postępowała. Następnym krokiem pani Russell było takie nękanie mnie, by niemal
uniemożliwić mi posuwanie się do przodu z pracą. Wyznaczyłem specjalną szufladę
w biurku, do której poprosiłem ją, aby wkładała wszelkie artykuły jakie miała
mi do zaoferowania. Spośród nich dokonywałem wyboru. Abym nie miał wyboru
spośród jej artykułów, w lutym 1897 r. zabrała wszystkie oprócz dwóch. Ponieważ
żaden z nich nie nadawał się do przyjęcia, w wydaniu z 15 lutego i 1 marca nie
ukazały się jej artykuły. Pani Russell była tym oburzona, lecz wyjaśniłem tę
sytuację.
W tym
właśnie czasie zachorowała na uciążliwą chorobę i wymagała wiele mojej opieki,
którą jej z radością zapewniałem kosztem innych zajęć i z nadzieją, że to, co
uważałem za karanie od Pana działa na jej korzyść. Myślałem także, iż moja
nieustająca opieka poruszy jej serce i przywróci je do poprzedniego wrażliwego
i miłującego stanu. Myliłem się jednak. Gdy tylko powróciła do zdrowia powołała
komitet w oparciu o Mat. 18:15-17, mając szczególnie na celu nakłonienie braci
do pouczenia mnie, iż ma ona równe prawa ze mną na łamach STRAŻNICY oraz że
wyrządzam jej krzywdę nie zgadzając się na swobodę działania jaką pragnęła.
Komitet
składał się z braci W. E. Page z Milwaukee w Wiscounsin i M. M. Tuttle z
Pittsburga w Pensylwanii. Pani Russell z nimi jako swoim komitetem spotkała się
ze mną w moim gabinecie. Cała sprawa była dla mnie wielkim zaskoczeniem, gdyż
trzymałem swe kłopoty w tajemnicy nawet przed najbliższymi w domu. Zapewniłem
panią Russell oraz braci, że bardzo się cieszę, że sprawy przybrały taki obrót
i że moją nadzieją jest, że rozwiąże to niektóre z moich trudności, gdyż nie
miałem wątpliwości co do tego, jaka będzie ich rada. Aby nie skupiać trudności
wyłącznie na kwestii STRAŻNICY, pani Russell miała dwa inne zarzuty przeciwko
mnie, które zostały odczytane jako pierwsze. Jednym z nich było, że testament,
który napisałem dla mojego ojca na jego prośbę, i który w pełni wyrażał jego
życzenia, był nie do przyjęcia dla mojej żony i jej siostry.
Wyjaśniłem
braciom rodzaj testamentu jaki napisałem, a oni powiedzieli pani Russell, iż
był to testament, jaki większość ludzi uznałaby za doskonały. Nie zgadzała się
z nimi. Wyjaśniłem dalej, że poradziłem swojemu ojcu, by zniszczył ten
testament i napisał taki, który odpowiadałby ideom jego żony, aby jego ostatnie
lata mogły być tak spokojne, jak to tylko możliwe. Bracia byli zaskoczeni, że
zostali poproszeni o przedyskutowanie testamentu, który po pierwsze już nie
istniał, i który poza tym został uznany za świetny.
Drugim
zarzutem pani Russell było to, iż nie potraktowałem jej z należytą uwagą na
pewnym zebraniu w kaplicy Domu Biblijnego. Wyjaśniłem wszystkim tę sprawę, iż
lekcja na badaniu Biblii tego wieczoru była z listu Judy, odnośnie Wtórej
Śmierci, „dwakroć zmarłe i wykorzenione”, że pani Russell otrzymała o wiele
więcej czasu niż jakakolwiek inna osoba na zebraniu na wyrażenie swoich
poglądów odnośnie tego tekstu, lecz że poczuła się urażona, gdyż dałem jej do
zrozumienia, że zabiera więcej czasu, niż jej przysługuje. Wyznałem, że w głębi
serca byłem zaniepokojony, by nie udało jej się wyjaśnić swoich poglądów na ten
temat, które uważałem za niebiblijne, i do których sądziłem, że się jeszcze
bardziej przywiąże po wypowiedzeniu swej opinii, lecz że nie miałem
nieuprzejmych zamiarów odnośnie tej sprawy oraz że jest mi przykro jeśli ją
uraziłem i że jeśli tego chce, mogę to samo powiedzieć przed zborem w następny
niedzielny wieczór. Wyjaśniłem, że ostatecznie wybaczyła wszystko, co było nie
tak tamtego wieczoru, lecz że później wracała jeszcze do tej sprawy cztery razy
i powiedziałem: „To jest bracia szósty raz, gdy pani Russell podnosi tę sprawę,
po tym, jak pięć razy ją wybaczyła. Proszę ją teraz w waszej obecności po raz
szósty, aby wybaczyła wszystko, co uważa za niewłaściwe odnośnie tej kwestii”.
Bracia spojrzeli na panią Russell ze zdumieniem i znów powiedziała, ze wybacza
mi tę sprawę.
Następnie
przyszła kolej na prawdziwą kwestię, dla której zostali poproszeni o przyjazd,
jeden z owych braci odbył podróż o długości niemal 1200 mil. Kiedy bracia
zorientowali się co do prawdziwego celu swojej wizyty byli zdziwieni i
powiedzieli pani Russell uprzejmie, ale wyraźnie, że ani oni, ani nikt inny na
świecie nie ma prawa wtrącać się do zarządzania przez brata Russella STRAŻNICĄ,
że jest to jedynie jego szafarstwo i że tylko on jest odpowiedzialny przed
Panem za jej prowadzenie. Ponadto zasugerowali, iż uważają, że pani Russell ma
największe sposobności na świecie jako mój współpracownik w dziele żniwa.
Powiedzieli jej, że oni osobiście nie widzą wyższego zaszczytu i poradzili jej przyjąć
taki sam pogląd, który najwyraźniej kiedyś był jej własnym poglądem na całą
sytuację.
Pani
Russell była zasmucona, załamała się i zaczęła płakać, po czym opuściła pokój.
Następnie spostrzegła się, że skoro bracia składający się na komitet
przyjechali na jej prośbę, jej obowiązkiem jest traktować ich z większym
szacunkiem i choć trochę stosować się do ich rad. Wróciła więc do gabinetu i w
istocie powiedziała, że nie może zgodzić się z ich decyzją, że wciąż ma swoje
poglądy, lecz że z szacunku dla ich rady spróbuje spojrzeć na sprawę z ich
punktu widzenia. Później zapytałem ją w ich obecności, czy poda mi rękę.
Zawahała się, lecz ostatecznie podała mi rękę. Powiedziałem wtedy: „A teraz,
czy pocałujesz mnie, moja droga, jako dowód zmiany zdania, jaki okazałaś?” Znów
się zawahała, lecz ostatecznie pocałowała mnie i w inny sposób okazała odnowę
uczuć w obecności komitetu. Mieliśmy nadzieję, że będzie to koniec tej sprawy.
Kryzys ten nastąpił około czasu Pamiątki, lecz pozornie, dzięki mądrym doradom
burza minęła bez wychodzenia na światło publiczne.
ŹLI DORADCY – NOWE TRUDNOŚCI
Po
tej naradzie artykuły pani Russell znowu pojawiły się w STRAŻNICY z 15 marca
1897 roku, co wskazywało na moją dobrą wiarę w rozstrzygniecie trudności oraz
szczere pragnienie korzystania ze współpracy mojej żony w najpełniejszy możliwy
sposób. Niektórzy krewni pani Russell byli najwyraźniej „złymi doradcami” i
owoc tego szybko zaczął się ujawniać. Na prośbę pani Russell ustanowiłem
cotygodniowe zebranie „Sióstr zboru w Allegheny” z nią jako przewodniczącą,
mało myśląc o tym, że była to nowa metoda ataku na mnie i dobro pracy, którą
reprezentowałem. Teraz miały miejsce systematyczne próby wypracowania ducha
opozycji do mnie wśród sióstr zboru. Przez następne miesiące widziałem, że działa
zły duch, lecz ponieważ wszystko było robione tak potajemnie, nie widziałem
honorowego sposobu naprawienia tego.
W
międzyczasie miałem nieco bardzo ciężkich doświadczeń z moją bardzo odmienioną
żoną. Widziałem, że ona i jej krewni pracowali nad jakimś rodzajem
metaforycznej „bomby”, która miała mnie zniszczyć. Jednak moja ufność była w
Panu i nikomu nic nie mówiłem, aż gdy 30 sierpnia dowiedziałem się wyraźnie, że
w stronnictwie mojej żony powstał ruch, który ma zakończyć się pewnym rodzajem
eksplozji 12 września. Zareagowałem natychmiast, lecz po cichu, zbierając w
sobotę 4 września około 50 braci w kaplicy Domu Biblijnego, z których żaden nie
wiedział wcześniej, że miało się odbyć zebranie. Wyjaśniłem wszystkim sytuację
i dowiedziałem się, że niektórzy znali sprawę lepiej ode mnie. Ponieważ sprawa
stała się ze sprawy indywidualnej sprawą zborową, zasugerowałem, że obowiązkiem
starszych zboru będzie działać oraz że ja jestem zbyt blisko kojarzony z tą
sprawą, by brać jakikolwiek czynny udział w dochodzeniu. Zgodnie z
jednomyślnymi głosami wszystkich obecnych zdecydowaliśmy się, że właściwym
postępowaniem będzie zwołanie następnego wieczora, w niedzielę 5 września
prywatnego zebrania poświęconych wierzących członków kościoła, na którym dwie
siostry, które rozpowszechniały oszczercze i fałszywe oświadczenia
(prawdopodobnie otrzymane od pani Russell) powinny zostać oskarżone o
zniesławienie i fałszywe świadczenie i poproszone o oczyszczenie się z zarzutów
przez uzasadnienie swoich twierdzeń, jeśli będą potrafiły.
Jedna
z tych sióstr stwierdziła, że już wszystkie kobiety ze zboru są zaangażowane i
teraz chcą pozyskać do tej sprawy kilku mężczyzn, aby nie wyglądała ona na
zupełnie kobiecą. Opowiadała ona, że brat Russell traktuje siostrę Russell w
sposób skandaliczny. Druga z wyżej wspomnianych sióstr czyniła podobne zarzuty.
Bez wchodzenia w szczegóły, podawały one bardzo mocne sugestie i
starsi zboru ustalili, że nastał czas, by takie oszczerstwa się skończyły, a
gdyby nadal trwały, wszyscy w zgromadzeniu powinni się dowiedzieć, że są one
zupełnie pozbawione podstaw lub dowodów.
W
wieczornym zebraniu zboru przewodniczył brat M. M. Tuttle, a starsi zboru
służyli za ławę przysięgłych. Oskarżone siostry zostały zapytane dokładnie, czy
mówiły takie rzeczy, czy też nie. Z początku chciały zupełnie zaprzeczyć całej
sprawie, lecz obecni byli świadkowie, którym je opowiadały i gdy zostali oni
powołani do głosu, złożyli swoje zeznania. Żadna z tych sióstr nie była w
stanie podać wyjaśnienia ani obronić lub podać żadnej podstawy swoich zarzutów.
Było
to zebranie, do którego pani Russell i jej siostry nie zostały dopuszczone –
ponieważ wcześniej ignorowały zbór, oświadczyły, iż do niego nie należą i nie
uczęszczały na jego zebrania przez kilka miesięcy poprzedzających to zebranie.
Było to ściśle prywatne zebranie poświęconych wierzących ze zboru i dlatego nie
miały one prawa być obecne. Zostały pominięte, ponieważ starsi uznali, że gdyby
były obecne zrobiłyby scenę i przeszkodziłyby dochodzeniu, dla którego zebranie
zostało zorganizowane. Dwie siostry, którym na tym zebraniu wykazano, że są
winne fałszywego świadczenia i zniesławienia nie zostały na moją prośbę
potępione, starsi zawiesili sprawę w oczekiwaniu na możliwe późniejsze
przeprosiny przed zborem za swe złe postępowanie. Wykorzystałem tę sposobność
do krótkiego wyjaśnienia obecnemu zgromadzeniu części trudności, jakie mnie
otaczały jako wyjaśnienie oszczerstw, o których wiedziałem, że zostały
rozpowszechnione. Dokładałem szczególnych starań, by osłaniać swoją żonę jak
tylko było to możliwe, przypisując główną winę jednej z jej sióstr, której zły
wpływ widziałem niemal w każdym punkcie swoich spraw.
Po
tych wydarzeniach usiłowałem oddzielić moją żonę od jej złych doradców w
nadziei odzyskania jej. Wysłałem tym fałszywym przyjaciołom listy ostrzegając
ich, aby nie widywali się z moją żoną itd. oraz dałem mojej żonie następujący
list, który ona umieściła w aktach sądowych sprawy:
ALLEGHENY, 6 WRZEŚNIA 1897.
Moja
droga żono:
Przesyłam
ci kopię każdego z trzech listów właśnie wysłanych jako zawiadomienia prawne.
[Załączone były zawiadomienia do pana J. L. Russell, pani, J. L. Russell i pani
L. J. Raynor, aby „nie przyjmowali, nie udzielali schronienia, ani nie gościli
mojej żony pod swoim dachem pod żadnym pozorem”.] Chcę, moja droga, żebyś
wiedziała, że kroki które teraz podejmuję są w twoim interesie, jak również w
interesie sprawy Pańskiej. Pragnę ochronić cię przed jak sądzę bardzo zgubnymi
wpływami, które oddziałują na ciebie od jakiegoś czasu. Robię to w nadziei, że
będąc pod wpływem sprzyjających okoliczności i przez Boskie błogosławieństwo
uwolnisz swoje serce od szlamu złego przedstawiania, który wylali na nie inni i
że tak odciążona zdasz sobie sprawę ze swej dawnej miłości do mnie oraz z tego,
że nikt na ziemi nie kocha cię tak prawdziwie i nie pragnie tak szczerze
twojego postępu we wszystkich łaskach ducha Chrystusowego oraz w służbie
naszego drogiego Odkupiciela.
Wróć
do mnie, moja droga! Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby uczynić
cię tak szczęśliwą jak zawsze byłaś, i o tyle bardziej, ile tylko będę mógł.
Pomyśl, moja droga, że Bóg już obdarzył cię pozycją mojej królowej,
współpracowniczki i pomocniczki, która przynajmniej w pewnych aspektach jest
pierwsza wśród kobiet na całym świecie. I pamiętaj, moja droga, że ambicja jest
jednym z wrogów ludu Bożego, który usidlił więcej inteligentnych ludzi niż
jakikolwiek inny. Rozważ, błagam, w porę, aby nie było za późno wycofać twoje
kroki, czy twój obecny stan serca nie jest następstwem ulegnięcia pokusom
wielkiego przeciwnika.
Czy
sytuacja nie jest wystarczająco ważna, by skłonić cię do rozwagi i modlitwy?
Zatrzymaj się, błagam cię, i przyłącz się do mnie z pokornym sercem, aby od
nowa szukać woli naszego Pana i Mistrza. Pamiętaj jak upadł Szatan, a jak
okazał się godny swego wysokiego wywyższenia nasz Pan i przypomnij sobie słowa
Apostoła: „Uniżajcież się tedy pod mocną ręką Bożą, aby was wywyższył czasu
swego”. Pamiętaj o Miriam, Korahu i różnych spiskowcach i o tym jak nie tylko
opuścili oni brata Russella, lecz Pana i Prawdę. Pamiętaj, że obecna sprawa
jest tak samo upokarzająca dla mnie, jak dla ciebie, gdyż skoro żona jest
chwałą swego męża, każda krytyka, nawet przeciw niej, jest krzywdą i wstydem
dla niego. Pamiętaj również, że będę pragnął podnieść twą głowę i wpływ w każdy
właściwy sposób i nie będę szczycił się tobą jako wróg, lecz jako ktoś, kto
odzyskał utracony i wysoko ceniony skarb.
A
więc, moja droga żono, wszystko czego mógłbym pragnąć jeśli chodzi o moje
ziemskie życie, to abym służył Panu, jego sprawie i jego ludowi, wśród którego
nikt nie może zajmować tak bliskiego i drogiego miejsca jakie ty zajmowałaś i
jakie możesz znów zajmować jeśli chcesz. A zaraz po moim staraniu się służenia
i zadowalania Pana będzie staranie służenia i zadowalania ciebie jako mojej
żony, jeśli na to pozwolisz i będziesz współpracować w tym celu.
Na
koniec, nie w gniewie, ani w żadnym innym duchu oprócz ducha miłości i jako mój
ostatni ruch na twoją korzyść, aby pomóc cię wyciągnąć z ognia obecnej próby,
wydaję to prawne i formalne zawiadomienie, które chętnie całkowicie wycofam jak
tylko będzie to wskazane.
Wszystko
czynię w miłości i jako rozpaczliwy wysiłek oddzielenia cię od złych wpływów
oraz z nadzieją szybkiego pogodzenia i anulowania tego ograniczenia, Allegheny,
Pensylwania, dnia 6 września 1897.
C. T. RUSSELL
STŁUMIONE W ZARODKU
W
rezultacie cały spisek prysnął jak przekłuta bańka. Siostry ze zboru i inne
zdały sobie sprawę, w jak smutny sposób zostały oszukane w imię Pana i w imię
sprawiedliwości. Pani Russell była zupełnie przytłoczona porażką jej planu.
Miałem nadzieję, że został osiągnięty punkt przesilenia oraz że sytuacja może
się zmienić na jej korzyść, na moją korzyść oraz na korzyść Prawdy. Ostrożnie,
uprzejmie, łagodnie wykazałem swojej żonie błędność jej zachowania.
Powiedziałem jej jak złe jest dla niej spiskowanie w celu skrzywdzenia mnie i
wykazałem, iż jeśli Pan, tak jak ona myśli, życzy sobie, by ona zastąpiła mnie
jako Wydawcę STRAŻNICY i ogólnego nadzorcę obecnego dzieła żniwa, jest z
pewnością w stanie przeprowadzić swoje zamiary i nie potrzebuje złej pomocy z
jej strony. Zasugerowałem, że może on z łatwością dozwolić, bym został
okaleczony lub bym zginął w wypadku, że mógłby dotknąć mnie paraliżem lub inną
chorobą, lub przez jedynie dotknięcie mojego mózgu mógłby sparaliżować pracę
mojego umysłu i że w ten sposób mógłby sprawić, by wszystko, co jest związane z
jego pracą spadłoby na jej ręce, gdyż, jak ją zapewniłem, miałem tak wielkie
zaufanie do niej, że w swym testamencie wszystko zostawiłem jej opiece i
nadzorowi. (Już tak nie jest. Już przekazałem wszystko, co posiadam oprócz
osobistych ubrań TOWARZYSTWU STRAŻNICA).
Pani
Russell później zaprzeczyła jakoby jakiekolwiek oszczerstwa były jej autorstwa
albo że w ogóle były wypowiadane, lecz wskazałem, że oszczercy zeznawali i że
gdyby naprawdę była po mojej stronie, zamiast być zła z powodu faktu ich
objawienia, okazałaby sprawiedliwą odrazę dla ich fałszywych oskarżeń. Lecz
wciąż było moją nadzieją odzyskanie mojej żony do jej poprzedniego stanu i w
związku z tym zabroniłem jej krewnym odwiedzania jej w nadziei, iż na tym
skorzysta. Zaprosiłem do domu siostrę Jones, jej przyjaciółkę, kobietę wielkiej
uprzejmości i o dużym doświadczeniu, o której wiedziałem, że jej wpływ będzie
korzystny. Otworzyłem umysłowi pani Russell drzwi nadziei sugerując, że gdyby
udało mi się przyjąć jej deklarację, iż nie sympatyzuje z oszczercami, będę
doskonale wiedział jak wprowadzić pokój z zamieszania i przywrócić ją do
miłości i społeczności drogich przyjaciół. Sprzeciwiła się temu, mówiąc że od
objawienia jej w niedzielę 5 września niemożliwe jest naprawienie rozłamu.
Powiedziałem jej, że trzeba tylko, aby mnie przekonała, a ja zrobię resztę,
lecz że cokolwiek zrobimy, powinniśmy zrobić przed niedzielą, abyśmy jeśli
dojdziemy do zgodności mogli na następnym zebraniu niedzielnym ogłosić ten fakt
drogim przyjaciołom ze zboru, co uspokoiłoby ich serca.
W
piątek wieczorem zredagowałem dokument odzwierciedlający odbudowaną jedność,
ubierając go w słowa możliwie najprzychylniejsze dla pani Russell i jej
zwiedzionych przyjaciółek. W sobotę rano ona i pani Jones, jej przyjaciółka,
podeszły do dokumentu w bardzo entuzjastyczny sposób. Napisaliśmy na maszynie
kilka egzemplarzy i pani Russell i ja podpisaliśmy dokument i ona
i pani Jones poszły zebrać pozostałe podpisy. Dwie
siostry pani Russell oraz jedna z dwóch osób, które w poprzednią niedzielę
zostały oskarżone o oszczerstwo i fałszywe świadczenie podpisały go razem z
nami i w niedzielę po południu poprosiłem poświęconych, aby pozostali na
specjalną usługę oraz odczytałem im powyższy list prosząc, by wszyscy chętni
zaznaczyli swój udział w duchu listu przez podniesienie ręki. Drodzy
przyjaciele byli przepełnieni radością i powstali jak jeden mąż chwaląc Boga za
jego łaskę okazaną w takim zaprowadzeniu porządku z nieładu. Oto
KOPIA POWYŻSZEGO LISTU
Do
kościoła w Allegheny, Dom Biblijny.
Drodzy
bracia i siostry, z wychwalaniem Boga i dziękczynieniem serca jednoczymy się we
wspólnym piśmie do was wszystkich. Od ostatniej niedzieli usilnie szukaliśmy
przez modlitwę Boskiej pomocy odnośnie pewnych spraw, które martwiły nas
wszystkich i otrzymaliśmy pomoc w czasie potrzeby.
Dochodzenie
objawiło fakt, iż nasze kłopoty powstały głównie poprzez zbyt swobodne używanie
języka i nie przestrzeganie Biblijnej zasady z Mat. 18:15. Wiele rzeczy wyrosło
z podobieństwa do pewnych rzeczywistych rzeczy, a wiele z tych rzeczy po
bliższym przyjrzeniu się okazało się być jedynie obawami, które nie miały
podstaw w faktach.
Z
radością powiadamiamy was, że wszystkie niewłaściwe określenia i
nieporozumienia zostały wzajemnie odwołane i wybaczone, a domniemane żale na
zawsze wymazane, podczas gdy serca nas wszystkich napełnia wzajemna miłość do
naszego Pana i całego jego Kościoła.
Chociaż
ta próba była trudna, ufamy, iż jej obecny szczęśliwy efekt okaże się wieczny
oraz że wszyscy nauczyliśmy się pewnych lekcji odnośnie potrzeby miłości
bliźniego i ścisłego przestrzegania Biblijnej zasady podanej przez naszego
Mistrza w Mat. 18:15.
Mamy
nadzieję (przy Boskiej pomocy) spotkać się z wami w następną niedzielę i
wszyscy jesteśmy jeszcze bardziej zdecydowani dzięki łasce Bożej bardziej
gorliwie usiłować działać i mówić uprzejmie do siebie nawzajem, szczególnie do
dzieci Bożych, a jeśli nie będziemy wiedzieć nic przychylnego o innych,
będziemy unikać mówienia o takich osobach.
(Oryginał
został podpisany przez)
CHARLES
T. RUSSELL
MARIA F. RUSSELL
LENA GUIBERT
EMMA H. RUSSELL
LAURA J. RAYNOR.
Następnego
dnia, 13 września 1897 roku kopia tego listu została wysłana przyjaciołom z
okolicznych miast, którzy byli obecni na zebraniu z 4 września wraz z
następującym:
Do
Przyjaciół, którzy byli uprzejmi odwiedzić nas w Allegheny
czwartego i piątego września.
Pozdrowienia.
Z wielką przyjemnością zawiadamiamy was, iż nasz niebiański Ojciec łaskawie
wysłuchał waszych i naszych modlitw w interesie wszystkich stron zaangażowanych
w sprawy, które spowodowały tak wiele strapienia. Wydaje się, iż pewne zarysy
trudności, o którą chodzi, których nie mogliśmy mimo wszelkich wysiłków
ogarnąć, okazują się być w wielu aspektach obawami i nieporozumieniami i ich
rezultatami. W zupełnie nieoczekiwany sposób Pan wyprostował te trudności.
Załączony list jest kopią listu, do którego różne zainteresowane strony przyłączyły
się z całego serca i dobrowolnie. Wysyłam go wam zdając sobie sprawę, iż pomoże
zaprowadzić spokój i pokój w waszych sercach, jak to zrobił z naszymi w
Allegheny. Cały kościół znajdował się w trudnościach nie tylko przez ubiegły
tydzień, ale i wcześniej, a po odczytaniu tego listu wczoraj serca wszystkich
radowały się i wszyscy jako zgromadzenie jednomyślnie przyłączyli się do listu.
Wielu wyrażało zdanie, że ta sprawa, choć bardzo smutna, okaże się dla nas
wszystkich lekcją wielkiej wartości.
„Bóg porusza
się po tajemniczych ścieżkach
dokonując swych cudów”
Osobiście
czuję się, jak gdybym otrzymał wielką fortunę i oceniam każdy podpis bardziej
niż oceniałbym 5000 dolarów, a drugi o wiele bardziej. Przyłączcie się do nas
wszystkich w dziękowaniu naszemu niebiańskiemu Ojcu za to, że wybawił nas z tak
wielkiej próby.
Wasz
brat i sługa w Nim,
CHARLES T. RUSSELL
Nasza
nadzieja nie trwała długo. W następną niedzielę, gdy wszystko miało być w
porządku, od nowa rozszalała się burza. Jedna z sióstr pani Russell spóźniła
się i wyszła wcześnie, a sama pani Russell pozowała na zranione niewiniątko
odmawiając podania niektórym ręki, innych nazywając zdrajcami itd. Nie czyniłem
żadnych dalszych wysiłków celem nakłonienia jej, by uczestniczyła w zebraniach,
myśląc że będzie lepiej dla wszystkich zainteresowanych, jeśli będzie
nieobecna.
ODEJŚCIE 9 LISTOPADA 1897 R.
Poświęciłem
jeszcze dwa miesiące próbując na wszelkie sposoby przywrócić moją żonę do jej
pierwotnego stanu. 9 listopada, ponieważ musiałem wyjechać z miasta, zadbałem o
to, by pewna siostra towarzyszyła jej do mojego powrotu. Zgodziła się na to,
lecz potem wyjechała do Chicago nie zostawiając mi najmniejszej informacji. Nie
wiedziałem gdzie jest przez dwa tygodnie.
Chicago
miało wtedy największy zbór w „Teraźniejszej Prawdzie” poza Allegheny i pani
Russell starała się w każdy możliwy sposób zjednać sobie tam przyjaciół przez
oszczercze wypowiedzi. O ile wiemy, tylko trzy osoby weszły pod ten wpływ, tak
jak osiem zrobiło to w zborze w Allegheny.
Później,
gdy zauważyła, że nic tam nie zyskała, zaproponowała, że wróci do mnie do
Allegheny. Odmówiłem przyjęcia jej powrotu jeśli nie przyzna błędności swojego
wcześniejszego postępowania i nie obieca rozsądnego, właściwego postępowania
jak na żonę przystało. Napisałem jej, że w jej odejściu Pan udzielił mi
wielkiego wyzwolenia i że mam wrażenie, że muszę tej obietnicy wymagać na
przyszłość, w przeciwnym razie byłoby to kuszeniem Opatrzności. W styczniu 1898
pani Russell wróciła do Allegheny do domu swojej siostry i ona, siostry oraz
znajomi zaczęli kampanię różnego rodzaju oczerniania nie zważając na prawdę,
chodzenie tu i tam, gdziekolwiek mogli znaleźć kogoś, kto chciał ich słuchać,
mając na celu zaszkodzenie mi w jakiś sposób. Trwało to około rok, przy końcu
którego moja żona dała mi solenne zapewnienie, że przestała fałszywie świadczyć
przeciwko mnie przed innymi, po czym ja dałem jej dom z widokiem na parki,
który posiadałem i wyposażyłem go dla niej w dobrym stylu -dom lepszy, niż
kiedykolwiek miała – myśląc, że przezwyciężę jej zło dobrem, że jeszcze zobaczy
zło swojego postępowania i doceni moje miłujące intencje. Okazała nieco
wdzięczności, usiadła mi na kolanach i pocałowała mnie oraz uklękła ze mną w
modlitwie w tym domu. Dom miał dziesięć pokoi i miała spory dochód z wynajmu
części z nich lokatorom. W nadziei, że na widoku jest zmiana zdania odwiedziłem
ją każdego czwartkowego wieczora około pięć razy, kiedy powiedziała: „Mężu,
obawiam się, iż sąsiedzi i lokatorzy będą się dziwili, gdy będą cię widzieli jak
przychodzisz co czwartek”. Ta wskazówka wystarczyła. Nie kontynuowałem
odwiedzin. Dziecinność sytuacji była śmieszna. Sąsiedzi będą widzieć lokatorów,
mężczyzn, wchodzących i wychodzących z domu codziennie, co godzinę, lecz będą
się dziwić widząc męża kobiety przychodzącego raz w tygodniu. Pojąłem, że
dalsze ubieganie się o jej uczucia jest bezcelowe. Później prosiła mnie, bym
przychodził tylko gdy będzie potrzebowała jakichś napraw lub dodatkowych mebli.
NOWY ATAK W 1903 R.
Do
1903 roku pani Russell odłożyła w banku niewielką sumę pieniędzy, które
najwidoczniej były przeznaczone na skrzywdzenie jej męża. Nadeszła nadarzająca
się pora na ich użycie i przy ich pomocy opublikowała ona nowy rodzaj broszury,
lecz nie po to, by pobudzić czyste umysły ludu Bożego, ale wręcz przeciwnie.
Była to próba przedstawienia mnie w złym świetle, zniesławienia mnie. Rzekomo
podawał on listy, które napisałem do pani Russell oraz kopie jej odpowiedzi.
Były tam stwierdzenia, że ją wykorzystywałem, nie odzywałem się do niej i pisałem
do niej te nieprzyjemne listy. Dobrze pamiętałem czas, gdy była ze mną i nie
chciała się odzywać pomimo moich wysiłków i pamiętam inny czas, gdy robiła
wszystko by przeszkodzić mojej pracy, kiedy to byłem zmuszony powiedzieć jej,
że mój czas nie może być wciąż zużywany na „omawianie spraw”. Dla oszczędności
czasu napisałem jej kilka odpowiedzi na swoim zwykłym papierze piśmiennym.
Broszura
jako całość był wielkim wypaczeniem faktów i została napisana specjalnie w celu
zaszkodzenia interesom sprawy, którą reprezentowałem. Została wysyłana na
wszystkie adresy STRAŻNICY, jakie mogła znaleźć, całe paczki były wysyłane do
duchownych w różnych miastach, gdzie usługi pielgrzymskie były ogłaszane na
łamach STRAŻNICY, a list towarzyszący każdej paczce zawierał prośbę do
duchownych go otrzymujących, by wzięli broszury, sprawdzili kiedy jest zebranie
badaczy Wykładów Pisma Świętego i zlecili komuś rozprowadzenie tych broszur na
zebraniach. Oczekiwano, że duchowni różnych denominacji będą tak
antagonistycznie nastawieni do WYKŁADÓW PISMA ŚWIĘTEGO i ICH autora, że będą
znajdować przyjemność w tym obelżywym dziele, lecz na ich korzyść należy
zauważyć, iż niewielu z nich przyjęło propozycję. Niektórzy odpisali odrzucając
tę posługę i określając prośbę jako podłą, nikczemną i obrażającą ich
człowieczeństwo.
Było
to na początku roku 1903 i doprowadziło mnie do powzięcia wniosku, że moje
wysiłki pomocy żonie są wykorzystywane przez przeciwnika jako sposób szkodzenia
Prawdzie, której poświęciłem życie i wszystko, co mam. Doszedłem do wniosku, że
moja pomoc musi się skończyć i powierzyłem swojej siostrze zarządzanie domem,
rezerwując jednak pokój dla pani Russell i dbając o jej utrzymanie. Skutkiem
tego było zamieszanie, pani Russell, jej krewni i lokatorzy stworzyli takie zamieszanie,
że moja siostra była zmuszona wezwać do ochrony policję, podczas gdy pani
Russell i jej przyjaciele jak tylko mogli fałszywie przedstawiali sprawy w
prasie publicznej.
Od
tamtej pory wyrokiem sądu pani Russell otrzymuje ode mnie 40 dolarów miesięcznie
na utrzymanie i właśnie miał miejsce jej pozew o rozwód od łoża i wyżywienia
oraz o alimentY. Była ode mnie tak oddzielona jak można było sobie wyobrazić od
lat. Z punktu widzenia finansowego nie mogła się spodziewać żadnych korzyści,
których już by nie posiadała. Dlatego jestem zmuszony przypuszczać, że motywem
tego pozwu była zemsta, możliwość odebrania mi dobrego imienia i wywołania
atmosfery skandalu w Prawdzie jako odwet za moją odmowę pozwolenia jej na
wszystkie wolności jakich pragnęła na łamach STRAŻNICY.
AKTA SĄDOWE
Powództwo
pani Russell przyznawało, że między nią a jej mężem nie było wspólnego POŻYCIA
i jej adwokat próbował na podstawie tego dowieść, że została pozbawiona jednej
z głównych przyjemności życia. Sąd nie mógł się na to pozwolić. Faktem jest, że
sprawa ta była we własnej kontroli pani Russell. Rozumiała, że jej mąż woli żyć
w celibacie, lecz zgodziła się i stwierdziła, iż życie w celibacie jest także
jej wyborem. Znała jego nauki na ten temat, tak jak są obecnie wyrażone w WYKŁADACH
PISMA ŚWIĘTEGO, tom 6 rozdz. 12 – że ani mąż, ani żona nie może „pozbawiać”
drugiej strony rozsądnych praw małżeńskich.
Pomimo
powyższego pani Russell z pozycji świadka oraz przez swego adwokata usiłowała
stworzyć wrażenie, że jej mąż jest bardzo miłośnie usposobiony, „jak unosząca
się na wodzie meduza”, i obejmuje każdego, kto reaguje”. Powiedziała, że ktoś
jej to powiedział trzynaście lat temu. Zeznania zasłyszane nie
są przyjmowane w sądzie, lecz cennym celem do osiągnięcia było publiczne
nazwanie męża „draniem”, więc jej adwokat przeszmuglował to przez zasugerowanie
pani Russell by przysięgła,
że powiedziała to swemu mężowi dziesięć lat temu.
Kiedy
następnego dnia mąż zaznawał jako świadek i przysiągł, że nigdy nie użył takich
słów (i nigdy przedtem ich nie słyszał) wszyscy rozsądni ludzie wyciągnęli
wniosek, że tylko głupiec robiłby tak nieprzychylne uwagi na swój temat.
Wywnioskowali też, że nawet zwykła kobieta szukając zarzutu przeciwko swojemu
mężowi przez trzynaście lat mogłaby wyobrażać sobie cuda i robić z wytworów
własnego umysłu rzeczywistość. Jest to najbardziej dobrotliwy z możliwych
poglądów na taką przysięgę. Sąd zarządził, by zeznanie to zostało wykreślone z
akt sądowych.
Pani
Russell postawiła zarzut niewłaściwej zażyłości pomiędzy jej mężem a „Różą”,
która stała się jednym z domowników w 1888 roku. Usiłowania pani Russell i jej
adwokata, aby stworzyć wrażenie karalnej zażyłości były tak
jasne, że sąd przerwał zapytaniem, dlaczego skoro zarzutem była karalna
zażyłość nie uczyniono jej częścią powództwa i dlaczego Róża nie została
również pozwana w sprawie. Potem zarówno pani Russell jak i jej adwokat
zrezygnowali z wszelkich zarzutów karalnej zażyłości, lecz mieli na myśli, iż
„Róża” siadywała na kolanach pana Russella, a on ją całował. Pani Russell
przysięgła także, iż pewnej nocy weszła do pokoju „Róży” i zastała tam pana
Russella siedzącego obok jej łóżka i trzymającego ją za rękę. Usiłowaniem pani
Russell nie było mówienie „prawdy, całej prawdy i tylko prawdy”, lecz
przeciwnie, mówienie części prawdy w celu dania mylących podstaw do złych
domysłów, które zniszczyłyby wpływ jej męża wśród tych, którzy
go nie znają.
Następnego
dnia pan Russell przesłuchiwany jako świadek wyjaśnił, że „Róża” i jej brat
„Charles” byli członkami rodziny i pomocnikami biurowymi – ta pierwsza na
prośbę pani Russell. „Róża miała dość dziecinny wygląd, nosiła krótkie sukienki
i dla pana Russella wyglądała na 13 lat. Nie znał jej wieku, lecz ktoś inny,
kto ją znał, zgadywał, iż miała tylko 10 lat. W 1888 roku mogła mieć więcej niż
13 lat. Najpierw przyszedł jej brat, i krótko po przyjściu „Róży” umarł.
Kilka
miesięcy później pan Russell w biurze STRAŻNICY, słysząc łkanie, znalazł „Różę”
we łzach. Gdy spytał o powód, „Róża”, wciąż płacząc przyszła i usiadła mu na
kolanach i poskarżyła się, że pani Russell dała jej zbyt dużo pracy zanim
wyszła do biura i że czuje się zmęczona i samotna. Powiedział jej, że to
wszystko jest błędem. Obronił panią Russell jako niechcący niemiłą czy
nierozsądną i powiedział „Róży” by robiła to, co może z radością, a potem
wyjaśniała swoje zmęczenie oraz że jest pewien, że nie będą zadawane żadne
nierozsądne pytania. Potem nagle ocierając łzy „Róża” pocałowała pana Russella.
Mimo, że zaskoczony tym wszystkim, pan Russell nie oburzył się ani nie zganił
tego, lecz raczej zganił samego siebie za to, że nie zachowywał się wcześniej
bardziej po ojcowsku. Tego samego wieczoru rozmawiał z żoną o „Róży” i wskazał
na fakt, że z pewnością jest bardzo samotna od śmierci swojego brata i że jest
ich obowiązkiem uważniej zadbać o jej interesy.
Pani
Russell zgodziła się i wzajemnie uzgodnili, że od tamtej pory „Róża” będzie
uważana za adoptowaną córkę i tak traktowana. „Róża” została o tym
poinformowana w obecności ich trojga i zaproszona do spędzania wieczorów w
dużym gabinecie i czytelni z państwem Russell. Tak też się działo, a gdy „Róża”
kończyła pracę, zwykle około 9 wieczorem, pani Russell całowała ją na dobranoc
i mówiła jej, żeby „przekazała pocałunek” także panu Russell. Zwyczaj ten trwał
kilka lat, aż do czasu gdy pan R. powiedział „Róży”: „Myślę, że będzie
najlepiej, jeśli przestanę cię całować, nosisz teraz długie suknie i wyglądasz
bardziej kobieco i pani Russell mogłaby poczuć się zazdrosna, chociaż nigdy nie
mówiła nic podobnego, nie chciałbym dawać jej najmniejszych powodów do takiego
samopoczucia”. Pan Russell stwierdził, że pani Russell (która poczuła się
wyobcowana z powodu nie otrzymania całej wolności jakiej pragnęła na łamach
STRAŻNICY) oskarżała go o całowanie „Róży” jakiś czas po tym, jak pan R.
zaprzestał swojego ojcowskiego zachowania wobec „Róży”. Co do twierdzenia pani
Russell, jakoby znalazła pewnego wieczoru pana Russella w pokoju „Róży”
siedzącego obok jej łóżka i trzymającego ją za rękę, pan R. powiedział, iż nie
pamięta takiego zdarzenia, lecz że z tego powodu, że ma pewną wiedzę medyczną
bywał wzywany przez wszystkich członków rodziny w wypadkach choroby: pani R.,
jej matka, jej siostry i ich dzieci, wszyscy byli przyzwyczajeni zwracać się do
pana R., który trzymał komodę z lekami sprzedawanymi bez recepty, odsyłając
poważne przypadki do praktykujących lekarzy. Pan R. przypuszcza, że przypadek
pod rozwagą był nagłym wezwaniem i że mierzył „Róży” puls. Sprawa „Róży”
wyglądała inaczej, kiedy padło na nią światło prawdy. Sąd wykluczył zeznanie o
„Róży” i zarządził jego usunięcie z akt sądowych.
Pani
Russell wspomniała o osobie imieniem „Emily”, siostrze w Chrystusie, która
służyła jako pomoc domowa w rodzinie Russellów około 14 lat temu. Z pomocą
swego adwokata pani Russell uwypukliła z dramatycznym skutkiem, że pewnego razu
znalazła pana R. w pokoju „Emily” za zamkniętymi drzwiami. Ponownie pod
przysięgą zrezygnowano z podania całej prawdy, a do publicznej wiadomości
dostała się częściowa prawda z fałszywymi domysłami.
Następnego
dnia pan R. jako świadek wyjaśnił całą sprawę. Pewnego ranka „Emily” była
chora, a on został zawołany, aby ją obejrzeć i zapisać leki. Pokój „Emily”
posiadał umywalkę i pompę używaną do śmieci i wody na drugim piętrze. Hałas z
pompy utrudniał słyszalność, więc pan Russell przekręcił klucz w drzwiach, aby
uniknąć zamieszania, aż do czasu gdy mógł usłyszeć, co „Emily” ma do
powiedzenia na temat swojego stanu – na pewno mniej niż minutę, prawdopodobnie
mniej niż pół minuty. „Emily”, obecnie zamężna, wezwana na świadka przysięgła,
że nie wiedziała, że drzwi były zamknięte nawet na chwilę oraz że wtedy i
zawsze zachowanie pana R. wobec niej było jak najbardziej wzorowe.
Pan
Russell stwierdził, iż nie wiedział, że jego żona zauważyła tę sprawę aż do
czasu, gdy wiele lat później (usiłując zmusić go do dania jej całej wolności
jakiej pragnęła na łamach STRAŻNICY) wspomniała o niej, mówiąc iż nie
zabrzmiałoby to dobrze, gdyby zostało rozpowiedziane. Nawet wtedy jednak pan R.
nie mógł uwierzyć, że w sercu miała to na myśli, lub że była skłonna do tak
diabolicznego złego przedstawiania, fałszowania „całej prawdy”.
Pani
R. twierdziła, że jest źle traktowana przez swojego męża, lecz nie podała
żadnych dowodów popierających to stwierdzenie. Głównym przestępstwem jej męża
było to, że raz (podczas 18 lat życia małżeńskiego), kiedy wyjeżdżał do Denver
zlekceważył ją i odmówił pocałowania jej na pożegnanie. Następnego dnia pan R.
z pozycji świadka poprawił to stwierdzenie mówiąc, że podróż była do Nowego
Jorku, a nie do Denver i że wyjaśnił żonie, że jej postępowanie w tym czasie
nie zasługiwało na szczególne okazywanie uczuć oraz że nie wierzy on w
podyktowane hipokryzją czułości.
Pani
R. twierdziła też, że jej mąż otwierał jej korespondencję. Pan R. odpowiedział,
że za obopólną zgodą było tak przez lata – ich poczta była traktowana jako
własność wspólna, aż do czasu, gdy (na około sześć miesięcy przed opuszczeniem
go) pani R. zażyczyła sobie otrzymywać pocztę zaadresowaną do niej nie
otwieraną. Jej prośba została krótko potem spełniona, ku jej niewygodzie, gdyż
wielu czytelników STRAŻNICY zwykło pisać do pani R. sądząc, że zaoszczędzą czas
Wydawcy, a ich listy zawierały pytania, które w końcu i tak musiały wrócić do
niego.
Inną
skargą pani R było to, że została poproszona o zdawanie relacji z
gospodarowania pieniędzmi. Pan R. wyjaśnił, że przez osiemnaście lat nie prosił
o żadne sprawozdania ani wyjaśnienia dotyczące spraw pieniędzy, aż do sześciu
miesięcy przed tym jak pani R. opuściła go, kiedy to zapytał ją co robi z
pieniędzmi, które od niego otrzymuje, innymi niż te na zwykłe wydatki. Zapytał
czy zamierza otworzyć konto bankowe? Kiedy nie chciała mu powiedzieć,
powiedział jej, że skoro nie chce powiedzieć mu po wydaniu pieniędzy jego
jedynym wyjściem będzie pytać na co potrzebuje pieniędzy kiedy o nie prosi.
Kolejną
skargą było to, że pan R. traktował panią R. niemiło podczas ataku choroby
wiosną 1897 roku oraz że w sposób okrutny powiedział jej, że cierpi karanie od
Pana. Pan R. wyjaśnił, że istotnie tak traktował jej chorobę, lecz że znając
ogólną niechęć pani R. do niego i do wszystkiego, co mógłby powiedzieć, nie
wspominał jej o tym. Jednak obawiając się, że pani R. może nie dostrzec
błogosławieństwa swej choroby, napomknął o tej myśli jej szczególnej
przyjaciółce i powierniczce, która pomagała w opiece nad nią. Co do traktowania
swojej żony podczas tej choroby pan R. zapewnił sąd, że nie mogło ono być
bardziej uprzejme i troskliwe. Wyjaśnił, że pani R. miała zaraźliwą różyczkę
pokrywającą każdy centymetr jej ciała od stóp do głów, że wymagało to pomocy
opiekuna, by podczas dnia wykonywał trzy opatrunki wyprysków (i który zaraził
się tą chorobą), lecz że w nocy dolegliwości były znacznie gorsze i ponieważ
inni bali się, on sam wykonywał leczenie dwukrotnie każdej nocy. W ten sposób
spędzał cztery do pięciu godzin każdej nocy i obchodził się ze swoją żoną z
najwyższą czułością mając nadzieję odzyskania jej uczuć, które zostały wyparte
przez jej ambicję.
Kolejną
winą, o którą pani R. oskarżała swojego męża było to, że nie odzywał się do
niej tygodniami z rzędu, lecz pisał do niej listy. Niektóre z tych listów
zostały załączone jako dowody. Pan R. wyjaśnił, że jego postępowanie zostało
całkowicie źle przedstawione – że przez cały czas traktował swoją żonę z
najwyższą uprzejmością – że żadna żona na świecie nie mogłaby być lepiej
traktowana. Wyjaśnił, że około czasu gdy pani R. przestała spisywać jego
wykłady do STRAŻNICY, wydawała się skłonna do przeszkadzania mu w pracy
wydawniczej i zmarnowałaby cały jego czas na „dyskutowanie” jej pomysłów itd.
gdyby na to pozwolił; że aby oszczędzać swój czas był zmuszony pisać,
ponieważ jej dyskusje były tak nierozsądne i niekończące się. Jeden z tych
listów wybrany przez panią R. jako najmocniejszy przeciwko jej mężowi cytujemy
poniżej z akt sądowych.
LIST BUDZĄCY SPRZECIW
Adwokaci
pani Russell przedstawili kilka listów, które w rzeczywistości były przeciwko
jej sprawie, gdyż dowodziły, iż pan R. na wiele sposobów próbował, jak było
wcześniej stwierdzone, przywrócić ją do poprzedniego dobrego stanu. Pierwszy z
nich, który jest tu cytowany jest tym, z którego pani R. zaczerpnęła kilka zdań
do broszury, którą rozesłała w 1903 roku. Fragment, który wtedy cytowała jest
tu zaznaczony kursywą, aby było widać jak dalece cytat ten fałszywie
przedstawiał list jako całość. Został on napisany bez najmniejszego zamiaru
ponownego użycia i pan R. nie trzymał kopii. Poniżej jest kopia oryginału
załączonego jako materiał dowodowy w sądzie:
8
lipca 1896 r.
Moja droga żono,
w
odpowiedzi na twoją propozycję „dalszego przedyskutowania” spraw, które
ostatnio odosabniają nasze uczucia odpowiadam: muszę odmówić
takiej dyskusji z dwóch powodów. (1) prawdopodobnie doprowadziłoby
to do jeszcze szerszego podziału (2) jak mówiłem ci wcześniej, nie mam ochoty
omawiać nowych żalów z osobą która po 17 latach znajomości okazuje „brak
zaufania” twierdzi i że jestem pozbawiony miłości i sprawiedliwości.
Przez
ostatnie trzy lata stopniowo narzucasz mi dowody, że oboje pomyliliśmy się
kiedy się pobieraliśmy – że nie jesteśmy do siebie przystosowani, nie potrafimy
nawzajem się uszczęśliwiać, jak uzgodniliśmy to robić i przypuszczaliśmy, że
będziemy mogli to zrobić. Ostatni miesiąc przyśpieszył u mnie to przekonanie
wbrew mojej woli. Jestem przekonany, że nasza trudność ogólnie
narasta – że jest wielkim błędem, by mężczyźni i kobiety o nieugiętych
charakterach pobierali się. Jeśli się pobierają, ludzie o nieugiętych
charakterach zrobiliby o wiele lepiej, gdyby wybierali takich, którzy nie mają
zbyt dużych skłonności intelektualnych i nie są pełni temperamentu, gdyż nie
może z natury być pokoju w obecnych warunkach tam, gdzie dwoje jest sobie
równych. To
jeszcze bardziej przekonuje mnie o mądrości Bożej Księgi.
Przekonania
narzucające mi się w ciągu ostatniego miesiąca były dla mnie bardzo trudną
próbą, gdyż mam w sobie wystarczająco dużo męskości, by pragnąć sympatii i
miłości prawdziwej kobiecości, którą w wielu aspektach dobrze reprezentujesz,
lecz dzięki łasce Bożej czuję się posilony do kontynuowania „dobrego boju
wiary” podtrzymywany przez to, co Bóg mi zapewnia.
Nie
musisz obawiać się, że moje serce zwróci się ku jakiejkolwiek innej kobiecie!
Jak ci często mówiłem, nigdy nie spotkałem nikogo tak bliskiego mojemu ideałowi
jak ty i nie sądzę, abym kiedykolwiek spotkał. Dochodzę do wniosku, że nie
jestem dostosowany do nikogo oraz że nikt nie jest dostosowany do mnie – oprócz
Pana! Jestem tak wdzięczny że on i ja rozumiemy się i mamy w sobie ufność.
Ten
list nie ma być nieuprzejmy. Jeśli cokolwiek w nim wydaje się nieuprzejme,
proszę potraktuj to jako niezamierzone w ten sposób. Z czasem będziemy się znać
coraz lepiej. Miejmy nadzieję, że objawi to raczej mniej, a nie więcej win niż
teraz nas niepokoi. Z miłą pamięcią o wszystkich uprzejmościach oraz z
najlepszymi życzeniami na twoją doczesną i wieczną przyszłość, pozostaję, Twój,
C. T. RUSSELL
Kolejnym
zarzutem stawianym przez panią R. przeciwko jej mężowi było to, że odizolował
ją od jej sióstr i przyjaciół oraz wysyłał im obraźliwe listy. Pan R. wyjaśnił,
że zakaz ten został powzięty w interesie pani Russell, gdy stała się jego
aktywnym wrogiem we współpracy z nimi, w nadziei, że w ten sposób odzyska ją z
jej złej drogi. Wysłał takie listy dwa razy: pierwszy zestaw we wrześniu został
anulowany przez pogodzenie. Drugi zestaw, także przechowywany przez panią R.
jako część akt sądowych cytujemy poniżej:
ALLEGHENY, PENSYLWANIA, 9 LISTOPADA 1897 R.
Moja
droga żono,
uważam
to jedynie za obowiązek dać ci kopię listu wysłanego (wczoraj) do czterech z
twoich przyjaciół, którzy jasno okazują, że są moimi wrogami. Nikt nie wie o
tej sprawie z wyjątkiem brata Bohnet'a, który wie o niej w
zaufaniu, gdyż przygotowywał te listy na maszynie do pisania.
Ponieważ
zabroniłem tym osobom utrzymywania kontaktów z tobą, muszę, i teraz to robię,
zabronić tobie utrzymywania kontaktów z nimi w jakikolwiek sposób.
Moją
nadzieją jest, moja droga, że uwolniona od tego złego wpływu „przyjdziesz do
siebie” i przyjmiesz właściwe i rozsądne spojrzenie na sprawy, by być może Pan
znów nam pobłogosławił szczęściem, którym kiedyś razem się cieszyliśmy w naszym
życiu domowym oraz w naszej chrześcijańskiej społeczności i współpracy w
służbie Bożej. Sprawia mi ogromny ból pozbawianie cię czegoś, co wydaje się być
twoją jedyną przyjemnością, lecz moją nadzieją jest abyś została odłączona od
miłości tych, którzy mnie nienawidzą, i to nie tylko dla mojej ulgi, lecz także
dla twojego własnego obecnego i wiecznego dobra. Jeśli kiedyś okażą oni zmianę
serca, będę bardzo zadowolony z możliwości odnowienia wcześniejszych kontaktów,
lecz do tego czasu nie mogą one być inne niż szkodliwe i nie można na nie
pozwalać. Uważnie ważyłem sprawę od około miesiąca i sądzę, że moje
postępowanie jest mądre oraz w zgodzie z wolą i słowem Pańskim, jak ci wykażę,
jeśli chcesz.
Pozwól
mi dodać na twą pociechę, że twoje zachowanie ostatniego wieczoru i dzisiaj
rano jest o wiele milsze niż wcześniej i gdyby ten sposób zachowania zaczął się
wcześniej czekałbym jeszcze dłużej zanim napisałbym do twoich przyjaciół –
moich wrogów.
Ze
szczerą miłością i sympatią, Twój mąż,
C. T. RUSSELL
ALLEGHENY, PENSYLWANIA,
8 LISTOPADA 1897 R.
Pani_____
Jakiś
czas temu zwróciłem się do pani w związku z pani wpływem na moją żonę. Od
tamtej pory miałem pewne podstawy mieć nadzieję, że zarówno pani jak i ona
zaczęłyście widzieć sprawy w innym świetle i że wasz wspólny spisek w celu
zaszkodzenia mi został odżałowany i porzucony. Działając w dobrej wierze nie
sprzeciwiałem się już waszym kontaktom.
Jednak
przez ostatni miesiąc jestem niechętnie zmuszony wyciągnąć wniosek, że wielki
przeciwnik zwodzi waszą klikę w kierunku innej krzywdy – mając nadzieję na
lepsze rezultaty niż ostatnio. Modlę się za was obie i za was wszystkich
szczerze, aby Pan otworzył wasze oczy na potworność waszego postępowania, lecz
teraz dochodzę do wniosku, że jest moim obowiązkiem odizolować moją żonę od
twojego zgubnego wpływu, gdyż taki on jest, czy zdajesz sobie z tego sprawę,
czy też nie i mam nadzieję i skłaniam się do myśli, że nie działasz w tej
sprawie rozmyślnie, lecz jesteś zaślepiona, lecz aby nie było nieporozumień i
aby to zawiadomienie mogło być pod każdym względem prawne, muszę wyrażać się
bardzo jasno i powiedzieć ci, że twój wpływ, jakkolwiek byłby zamierzony, jest
zły, gdyż ma zły wpływ na moją drogą żonę. Będąc daleko od bycia „czynicielem
pokoju”, jak powinni być wszyscy, którzy noszą imię Chrystusa, jesteś
czynicielem niezgody – przeszkadzasz pokojowi. Już oddzieliłaś ode mnie uczucia
mojej drogiej towarzyszki, która jak wierzę, została mi dana przez Pana, tak,
że nie przypomina dawnej miłującej, wielkodusznej siebie. Wzbudziłaś lub
pomogłaś w niej wzbudzić złe, samolubne usposobienie, tak przeciwne biblijnej
definicji ducha miłości i charakterowi Naszego Pana, jak przeciwne jej dawnemu
pięknemu charakterowi pod wpływem łaski Bożej. Prawo naszego państwa, nie
wspominając o wyższym prawie Bożym nie aprobują wszelkich takich zachowań i
zgubnych wpływów, które starają się rozdzielić i poróżnić mężów i żony. „Co Bóg
złączył, człowiek niech nie rozłącza” – ani dosłownie, ani w duchu umysłu.
Dlatego
bardzo niechętnie niniejszym powiadamiam cię, iż nie wolno ci kontynuować tego
zakazanego wpływu i że w tym celu masz powstrzymać się od wszelkich kontaktów z
moją drogą żoną – czy to osobistych czy innych – nie przyjmować jej w swoim
domu ani nie odwiedzać jej w moim domu, ani nie spotykać się z nią gdzie
indziej, ani nie korespondować z nią czy to bezpośrednio, czy za pośrednictwem
innych.
Ponieważ
piszę w ten sposób do ciebie z bólem i jedynie jako ostateczność w obronie
mojego domu oraz w nadziei, że uwolniona pod Boską łaską od takich fałszywych
sympatii i złych zachęt moja droga żona odzyska „ducha zdrowego zmysłu”,
świętego ducha miłości, byłbym szczęśliwy mogąc odwołać ograniczenia obecnie na
ciebie nakładane odnośnie mojej żony. Lecz nic nie może być interpretowane jako
cofające to zawiadomienie, chyba, że będzie dane na piśmie z moim własnym
podpisem. A jeśli nie podporządkujesz się temu zawiadomieniu, słusznie narazi
cię to na kary wyznaczone przez sądy hrabstwa Allegheny.
W SMUTKU TWÓJ, C. T. RUSSELL
Częścią
dowodów są inne listy o podobnym znaczeniu, lecz powyższy wystarczy jako
uczciwy przykład pozostałych.
POUCZENIE SĘDZIEGO – WERDYKT ŁAWY PRZYSIĘGŁYCH
Sędzia
w sprawie, podobnie jak słuchacze w sądzie, adwokaci itd. mieli wrażenie, że zarzuty
pani Russell są wyssane z palca, że nie cierpiała żadnych zniewag z mojej
strony oraz że pouczenie sędziego dane Ławie Przysięgłych bardzo mocno
przemawiało na moją korzyść.
Przysięgli
wyszli na około dwie godziny i wrócili z werdyktem udzielającym rozwodu – ku
wielkiemu zdumieniu wszystkich zainteresowanych. W wyjaśnieniu werdyktu
niektórzy z przysięgłych powiedzieli: „Doszliśmy do wniosku, że nie będzie
nadziei na pogodzenie oraz, że wyświadczymy uprzejmość obu stronom orzekając
rozwód.”
Mój
adwokat wystąpił przed sądem o uchylenie werdyktu przysięgłych jako sprzecznego
z prawem i z dowodami w tej sprawie. Jak się dowiedziałem sąd może nie wydawać
decyzji w takim przypadku miesiącami, a nawet wtedy wszyscy wiemy, że sędzia
nie lubi traktować werdyktu przysięgłych w sposób arbitralny, chociaż według
prawa może to uczynić w takiej sprawie. Nie jestem niechętny temu, by moja żona
miała rozwód, lecz sprzeciwiłem się temu, ponieważ jej powództwo jest fałszywe
i oszczercze.
„CZYŻ NIE MAM PIĆ KIELICHA TEGO, KTÓRY MI DAŁ
OJCIEC?”
Bez
względu na decyzję sądu, na to jak nieprawdziwe, złośliwe i nędzne są dowody,
oskarżenia zostały rozpowszechnione po kraju, ogół ludzi zna nieprawdę i
ogromna większość nie pozna prawdy w tym życiu. Mój wniosek jest taki, że rzeczy
te nie mogły się nie wydarzyć, że o ile chodzi o poświęconych Pańskich, ani
jeden włos nie może spaść z ich głowy bez wiedzy Boga i jego mocy zapobieżenia
temu. Stąd wydaje się dość jasne, iż z jakiegoś powodu upodobało się Panu
zranić mnie i wystawić na wstyd. Mój główny smutek związany jest z moimi
przyjaciółmi, lecz jednak nie smucimy się jako insi, którzy nadziei nie mają.
„A wiemy, iż tym, którzy miłują Boga, wszystkie rzeczy dopomagają ku dobremu,
to jest tym, którzy według postanowienia Bożego powołani są.”
Nie
widzimy wyraźnie, jak to gorzkie doświadczenie będzie współdziałało ku dobremu,
lecz możemy mocno ufać. Być może jest ono zamierzone jako część potrząsania i
przesiewania, które ma oddzielić wszystko co może zostać potrząśnięte i odsiane
od tego co nie daje się potrząsnąć ani odsiać. (Żyd. 12:26-28). Ci, którzy nie
dadzą się przesiać niewątpliwie zbliżą się do siebie nawzajem. Ufamy, iż
chociaż Szatan zamierzał przesiać nas jak pszenicę i zniechęcić nas oraz
zdyskredytować jako przedstawicieli Pana, nie uda mu się to bardziej niż do
granic, które Pan widzi, że są dla Jego własnej chwały, a dla naszego pożytku.
Ponieważ Mistrz modlił się za Piotra, możemy być pewni, że wszyscy którzy są
naprawdę Jego mają Jego współczucie i poparcie. Z licznych listów, jakie
otrzymałem jestem pewny, że mam modlitwy drogiego stadka Pańskiego i zapewniam
was, że moje modlitwy wznoszą się za wami oraz że w pełni zdaję sobie sprawę z
tego, że jest to także wasza godzina próby. Niech Kościół wyjdzie z pieca
jaśniejszy i silniejszy i czystszy pod każdym względem.
Co do
wpływu tej sprawy na ten świat, trudno powiedzieć jaki może on być. Słyszałem
od wielu osób wcześniej nieco przeciwnych lub niezaangażowanych, którzy z
mojego powodu napełnili się odrazą, gdy widzą w zeznaniach po wyjaśnieniu
okoliczności sprawy, że moje traktowanie żony było bardzo troskliwe w
niesprzyjających warunkach, nawet według jej własnych zeznań. Niektóre z tych
osób przyszły do bliższej sympatii z Prawdą. Jednak jeżeli chodzi o masy
świata, wiemy, że nie miłuje on światła i szuka każdej wymówki, aby się mu
sprzeciwić i dlatego dość prawdopodobne jest, że ogólnym skutkiem będzie
wzbudzenie większego sprzeciwu niż poprzednio ze strony tych, którzy będą
usiłowali używać złośliwych stwierdzeń i fałszywych oskarżeń tej sprawy jak
gdyby były prawdziwe, by w ten sposób ukrzyżować Prawdę i wszystkich, którzy
stoją twardo za nią. Wierząc, że dzieło Żniwa musi się zakończyć w ciągu kilku
lat, rozumiemy, że niektóre doświadczenia będą dozwolone po to, by stopniowo
zawęzić i ostatecznie zakończyć sposobności służby Panu i głoszenia posłania
Ewangelii obecnego czasu. Oczywiście spodziewamy się jakiejś formy cierpień.
Obiecaliśmy Panu być wiernymi do śmierci. To nie my mamy ustalać na czym będą
polegać nasze próby, ani jak się pojawią, ani od kogo. Łaska Pańska jest dla
nas wystarczająca. Jego obietnica mówi: „Nie zaniecham cię, ani cię opuszczę”,
chociaż zapewnia on, że w czasie swojego Żniwa Przeciwnik będzie zwodził,
przywodził do upadku, jeśli byłoby to możliwe i „wybranych”, lecz nie będzie to
możliwe, gdyż „Większy jest ten, który jest za nami niż wszyscy, którzy są
przeciwko nam.”
Nie
możemy podjąć się opublikowania wszystkich waszych cennych listów, w których
tak hojnie wyrażone zostało współczucie i zaufanie, lecz zachowamy je wszystkie
i możemy tutaj podać niektóre. Miałem wiadomości od wielu innych w mniej
bezpośredni sposób – od zborów lub przez braci pielgrzymów lub przez kilka słów
zawartych w korespondencji gospodarczej. Nie mieliśmy czasu odpowiedzieć na te
cenne listy tak, jak na to zasługują. Proszę przyjmijcie to oświadczenie jako
moją osobistą odpowiedź na waszą korespondencję z moją miłością i najlepszymi
życzeniami.
Wasz
brat i sługa w Panu,
C. T. RUSSELL
W.T. R-3808a-1906r