<< Wstecz |
Wybrano: R-5103 a, z 1912 roku. |
Zmień język na
| |
| | |
„Dobrze wszystko uczynił”
- Mar. 7:31-8:10 – 21 października [1912] -
„Dobrze wszystko uczynił, bo sprawia, że głusi słyszą i niemi mówią”
– Mar. 7:37.
W
poprzednich rozważaniach zauważyliśmy, że poprzez swoje cuda Jezus niezmiennie
wywierał szczególne wrażenie nie tylko na tych, których uzdrawiał, ale i na
wszystkich świadkach tych wydarzeń, a to ze względu na fakt, że moc, dzięki
której uzdrawiał, była mocą Bożą, utwierdzającą wiarę w Boga. Dzisiejsza lekcja
stanowi szczególną tego ilustrację. Ludzie przyprowadzili do Zbawcy człowieka
głuchoniemego, żeby został uzdrowiony. Błagali Pana, by położył na nim ręce.
Wynika
z tego ewidentnie, że większość cudów dokonywała się poprzez nałożenie rąk,
choć istnieją także zapisy, że niektórzy byli uzdrawiani przez dotknięcie się
Jezusa bądź Jego szaty. W tym ostatnim przypadku było oczywiste, że osoba
uzdrowiona posiadała wiarę, w przeciwnym razie nie dotykałaby szaty z nadzieją
uzdrowienia. Gdzie indziej czytamy, że w pewnych miejscach Jezus nie mógł
dokonać cudownych czynów ze względu na brak wiary u ludzi. A zatem, chcąc nie
chcąc, moc uzdrawiania związana była z posiadaniem wiary przez samego chorego
bądź też ze względu na niego – przez jego przyjaciół.
Przypadek,
który rozważamy, jest szczególny dlatego, (1) że Jezus zabiera człowieka daleko
od tłumu i uzdrawia go na osobności oraz (2) ze względu na zastosowane środki.
Jezus wkłada palce do uszu mężczyzny, jakby chciał wzbudzić w nich przepływ
energii życiowej. Potem spluwa i dotyka jego języka. Nie możemy zakładać, że
moc Mistrza ograniczała się do takich środków, bo w innych przypadkach
posługuje się On innymi metodami. Najprawdopodobniej Jezus użył tego sposobu,
by zwrócić uwagę tego człowieka i wesprzeć go w okazaniu wiary.
Ponieważ
człowiek ten nie słyszał, słowa nie wyjaśniłyby mu sytuacji; mógł natomiast
zobaczyć splunięcie, poczuć dotyk, rozumiał, co się dzieje, czyli własne
uzdrowienie. Sprawy te oznaczały poddanie jego umysłu lub sprawdzenie stopnia
jego wiary. Ponadto, po udzieleniu tych lekcji, gdy mężczyzna stał, wpatrując
się w Jezusa, Ten spojrzał w górę ku niebu. Stanowiło to dla chorego trzecią
lekcję, mianowicie taką, że moc, którą został on uzdrowiony, pochodziła od
Boga. Jezus westchnął i rzekł „effatha”, co znaczy „otwórz się”, i natychmiast
uszy mężczyzny zostały otworzone, a trudności z mową znikły.
Godna
uwagi jest wzmianka o tym, że Jezus westchnął; możemy jedynie przypuszczać, że
było to oznaką głębokiego współczucia dla człowieka stojącego przed Nim i dla
całego wzdychającego stworzenia. Pamiętamy, że przy innej okazji jest
wspomniane, iż Jezus „rozrzewnił się w duchu”. Było to przy grobie Jego
przyjaciela Łazarza, gdy zobaczył płaczącą Marię oraz innych Żydów. „Rozrzewnił
się w duchu i zafrasował się”, a także zapłakał. Główna lekcja zdaje się
zawierać w tym, że Pan
POTRAFIŁ
WSPÓŁCZUĆ LUDZKIM SŁABOŚCIOM,
jak
to zostało przepowiedziane. Zgadza się, On był doskonały – nie miał, jak inni
ludzie, niedoskonałego ciała i związanego z nim bólu, cierpienia i wad. Lecz to
nie powodowało, że był zimny i bez współczucia, wręcz przeciwnie. Jego
doskonały umysł sprawiał, że cała Jego wrażliwość była większa od naszej; Jego
współczucie było głębsze, a Jego poczucie bólu – silniejsze. My, jako upadła
rasa, przyzwyczailiśmy się do naszego otoczenia, stało się ono dla nas
powszechne, wręcz naturalne. Zapominamy, że naturalny porządek rzeczy to
porządek doskonały, a ten skażony jest nienaturalny.
Na
innej jeszcze podstawie możemy przypuszczać, że nasz Pan cierpiał z powodu
ludzkich ułomności, a mianowicie widząc utratę sił witalnych, jaką odczuwał
przy każdym dokonanym cudzie. Czy nie o tym mówi werset stwierdzający, że
„wylał swoją duszę na śmierć”? Z każdym dniem, z każdą godziną Jego witalność
słabła poprzez uzdrawianie, błogosławienie, pocieszanie i nauczanie tych, z
którymi miał kontakt. Mamy wyraźny tego dowód w historii kobiety, która od lat
cierpiała na krwotok. Dotknęła ona rąbka Jego szaty po cichu i niepostrzeżenie,
mówiąc sobie: „Jeśli dotknę jego szaty, będę uzdrowiona”. Natychmiast została
uleczona, a Jezus odwróciwszy się, zapytał: „Kto się mnie dotknął?”, gdyż zauważył,
że moc, siła witalna, wyszła z Niego.
Myśl,
że niosąc ludziom ulgę, Mistrz jako Boży przedstawiciel nie tylko korzystał z
mocy Bożej, lecz także zużywał swoje własne siły fizyczne, powinna przepełnić
nasze serca poczuciem bliskości i sympatii dla Niego. Uświadomienie sobie tego
faktu daje o wiele jaśniejszy obraz miłości Zbawcy oraz lepszy grunt, by Mu
zaufać we wszystkich sprawach naszego życia.
W
cudzie omawianym w tej lekcji westchnienie naszego Pana mogło naszym zdaniem
być również oznaką fizycznej słabości, wynikającej z udzielenia siły i energii
uzdrawianemu. Dlatego nie powinniśmy uważać, że śmierć Jezusa dokonała się
wyłącznie na Kalwarii. Sądzimy raczej, że rozpoczęła się w Jordanie, wraz z
Jego poświęceniem w wieku trzydziestu lat, i dzień po dniu, rok po roku
dopełniała się, by zakończyć się na Kalwarii.
Dzień
przed ukrzyżowaniem Jezus to wyjawia. Mówiąc o swoim poświęceniu na śmierć,
stwierdza: „Smutna jest moja dusza aż do śmierci”; „chrztem mam być ochrzczony
i jakże jestem udręczony, aż się to dopełni” [Łuk. 12:50 NB]. Wypełniło się to
całkowicie następnego dnia na Kalwarii, gdy zawołał: „Wykonało się!”. Jego
chrzest w śmierć został dokonany.
„DOBRZE
WSZYSTKO UCZYNIŁ”
Czytamy,
że to właśnie po tym, jak dokonał się rozważany przez nas cud, ludzie
wypowiadają słowa naszego tytułowego wersetu. Nie uważamy jednak, że tylko to
jedno uzdrowienie stanowiło podstawę ich oświadczenia, gdyż opis tych samych
wydarzeń znajdujemy w Ewangelii Mateusza (15:29-31). Mówi on o wielkich
tłumach, które się zebrały, przyprowadzając wielu ślepych, głuchych, chromych,
kalekich. Składano ich u Jego stóp, a On ich uzdrawiał, tak że tłumy dziwiły
się, widząc, jak niemi mówią, chromi zaczynają chodzić, a ślepi widzieć. I
chwalili Boga Izraela.
„OBJAWIŁ
CHWAŁĘ SWOJĄ” [Jan 2:11]
Nie
dopuśćmy do tego, by zatracić wspaniałą i główną myśl płynącą z cudów Pana.
Jego misja nie polegała na uzdrawianiu chorych i wyganianiu demonów, lecz na
tym, by „siebie samego złożył jako okup za wszystkich, aby o tym świadczono we
właściwym czasie” [1 Tym. 2:4 NB]. Drugim celem Jego misji było wezwanie
„prawdziwych Izraelitów”, by stali się Jego naśladowcami, by mogli otrzymać od
Ojca ducha świętego w czasie Pięćdziesiątnicy i później. Cuda i uzdrowienia
były dokonywane przez Jezusa przy okazji – to nie było Jego główne zadanie.
Działy się okazjonalnie w takim sensie, że pokazywały namiastkę wielkiego
dzieła, które dokona się w Jego Królestwie podczas Jego tysiącletniego
panowania. „Wtedy otworzą się oczy ślepych, otworzą się też uszy głuchych” [Iz.
35:5].
To
byłaby jeszcze większa i wspanialsza praca dla Jezusa – wyjaśniać Boży plan i
otwierać oczy i uszy ludziom, aby Go zrozumieli; lecz ta praca mogła być w
pewnym zakresie wykonywana dopiero po Jego wniebowstąpieniu i przypisaniu
zasług Jego ofiary w celu usprawiedliwienia wierzących. Odtąd spełniało się to,
co Jezus powiedział swoim uczniom: „I większe [sprawy] nad te czynić będzie, bo
ja odchodzę do Ojca.”
Tak
więc dzisiaj naśladowcy Jezusa mogą czynić wspanialsze czyny, niż On czynił.
Wspanialsze od tamtych cudów, ponieważ daleko większym cudem jest otwieranie
duchowych oczu i uszu człowieka niż tych rzeczywistych oraz sprawianie, że
niemi mogą chwalić Boga w duchu, a nie tylko w mowie. Lecz to nie oznacza, że
sami możemy wykonywać większą pracę od Jezusa. Sami nie możemy wykonać większej
niż Jezus pracy, ani tak samo wielkiej, gdyż bez Niego nie możemy nic uczynić.
Tak jak wtedy Jezus uzdrawiał poprzez swoich apostołów, których wysyłał, by
leczyli chorych i wyganiali demony, tak i teraz to On sprawia wielkie rzeczy
poprzez swój poświęcony lud.
KOLEJNE
CUDOWNE NAKARMIENIE TŁUMU
Zapis
kończący naszą lekcję i opowiadający o nakarmieniu czterech tysięcy ludzi
siedmioma bochenkami oraz zebraniu siedmiu koszy okruchów to inny przypadek zamanifestowania
mocy Jezusa lub – jakby to On powiedział, mocy Bożej w Nim. Do nakarmienia
pięciu tysięcy ludzi użyto pięciu bochenków i dwu ryb podarowanych przez
chłopca. W tym przypadku uczniowie mieli siedem swoich bochenków. Rozdali je
głodnemu tłumowi i wystarczyło dla wszystkich, zaś resztki, zgodnie z
poleceniem Mistrza, zebrali.
Warty
odnotowania jest fakt, że w obu przypadkach Mistrz pokazuje oszczędność i do
oszczędzania zachęca swoich naśladowców. Nie ma wątpliwości, że sam mógłby
stworzyć bardziej różnorodne i wykwintne potrawy. Takie bochenki chleba, jak
użyte wtedy, mieszkańcy Palestyny jedzą i dziś. Mają one wielkość dużej bułki i
zrobione są ze zmielonej pszenicy. Wiele ludów Egiptu i Palestyny żywi się
prawie wyłącznie takim chlebem – około dwóch bochenków może stanowić posiłek.
Jest również możliwe, że podobnie proste pożywienie zapewniłoby i niektórym z
nas zdrowie i siłę. Naszym zadaniem jest posiadanie wiary w Boga i korzystanie
z chleba powszedniego z wdzięcznością w sercach, bo stanowi on oczywiste
błogosławieństwo.
Straż, 1/2013; W.T. R-5103a-1912r