Polskojęzyczna strona poświęcona życiu i twórczości pastora Charlesa Taze Russella
Pastor Charles Taze Russell
<< Wstecz Wybrano: CR-118 ,   z 1910 roku.
Zmień język na

Wywiad z Pastorem Russellem

Przedruk z Jamestown Evening Journal, wyd. sobotnie z 6 sierpnia 1910 roku.

Przywódca Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego omawia kilka aktualnych tematów – Krótkie i zwięzłe wypowiedzi – Kościoły uczyniły krok we właściwym kierunku, nie pobierając opłat za wstępy na swoje posiedzenia – Zagadnienia finansowe nie są wspominane w Brooklyńskim Domu Modlitwy – Wieczne męki nie powinny być głoszone – Teoria ewolucji jest sprzeczna z Biblią.

Przedstawiciel Gazety odwiedził Pastora Charlesa T. Russella i przeprowadził z nim wywiad na różne tematy, które, jak wierzymy, zainteresują naszych czytelników. Oto pytania i odpowiedzi na nie.

Brak opłat za wstępy – nieprzeprowadzanie zbiórek pieniędzy

Pastorze Russell, mówi się, że nigdy nie bierzesz udziału w spotkaniach, na których pobiera się opłaty za wstęp, albo gdzie prowadzone są jakiekolwiek zbiórki pieniędzy. Czy jest tak rzeczywiście, a jeśli tak, to co spowodowało obranie takiego sposobu postępowania?

Tak, to prawda. Nie chciałbym się wypowiadać przeciwko braciom, którzy reprezentują inny pogląd na tę sprawę i którzy obrali inny sposób postępowania. Czuję jednak, że powinienem w każdej sprawie kierować się własnym sumieniem. Jeszcze nie tak dawno temu powszechnym zwyczajem wszystkich kościołów było sprzedawanie biletów wstępu oprócz pobierania opłat za wynajęcie sali. Bywa to jeszcze praktykowane, jednak większość kościołów zerwała z tym zwyczajem i nie pobiera opłat za wstępy. Jestem przekonany, że takie postępowanie jest krokiem we właściwym kierunku i jest tylko kwestią czasu, by zgodzono się ze mną także w sprawie kolekt, które są równie nieeleganckie, jako tania forma żebrania, próba wyłudzania pieniędzy od ludzi, którzy być może wcale nie są aż tak chętni do łożenia na ten akurat cel. W niektórych częściach Niemiec posługiwano się przy tym bardzo przemyślnym urządzeniem, które posiadało ruchome dno obsługiwane specjalnym cięgnem przez zbierającego pieniądze, tak by można było w razie potrzeby zrzucać na bok niepożądane datki. Na wieku pozostawały jedynie monety o wysokiej wartości, które wydawały się przynosić chlubę zbierającemu, by inni nie wrzucali na tacę drobnych pieniędzy. Gdy na dno spadała moneta niskiej wartości, zbierający pociągał za sznurek i moneta znikała z pola widzenia, gdy zaś wrzucana była duża moneta, pozostawała ona na widocznym dla innych miejscu.

Wszyscy chrześcijanie twierdzą, że Bóg jest ich Ojcem i że Pan Jezus jest wspaniałym nadzorcą spraw i interesów Kościoła. Wszyscy zgadzają się, że Bóg jest bogaty, że do Niego należy wszystko złoto i srebro [Agg. 2:90], „i tysiące bydła po górach” [Psalm 50:10]. Wydaje mi się zatem, że albo kompromitujemy naszą wiarę, albo dyskredytujemy naszego Boga, gdy żebrzemy w Jego imieniu, ale bez Jego upoważnienia. „Ochotnego dawcę Bóg miłuje” [2 Kor. 7:9]. Tacy zaś dawcy bez trudności znajdą okazję wsparcia pracy, do której mają zamiłowanie i której pragną służyć. Dla tych zaś ochotnych dawców, którzy mogliby się krępować, że są w stanie ofiarować tylko niewielką sumę, na którą ich stać, powinna w każdym kościele znaleźć się skarbonka, jednak nie na widocznym miejscu, nie bezpośrednio przed osobami przybywającymi tu, by wielbić Boga, lecz gdzieś w kącie, gdzie będzie ją mógł znaleźć lub zostać do niej skierowany ten, kto koniecznie chciałby z niej skorzystać.

Owo nastawienie towarzyszy mi od dzieciństwa. Dobrze pamiętam niektórych bogatych ludzi roznoszących skarbonki w czasie niedzielnego zgromadzenia. Przypominam sobie, jak im współczułem, uważając, że musieli czuć się bardzo niewygodnie, zachowując się jak żebracy, nawet jeśli było to działanie w słusznej sprawie. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie tak jak dzisiaj sprawy z tego, że takie pobieranie datków nie jest zgodne z duchem całego Bożego Słowa. Mając około 13 lat i będąc jeszcze ciągle związany z kościołem kongregacjonalnym, przeżyłem pewne doświadczenie, które wywarło na mnie trwały wpływ. Nasze zgromadzenie prowadziło jarmark kościelny, w ramach którego „owieczki” ciężko pracowały, inwestując swój czas i pieniądze, by uzyskać możliwość strzyżenia i dojenia „kozłów” – swych światowych sąsiadów i przyjaciół, którzy nie przejawiali szczególnych zainteresowań religijnych. Wśród innych nowości wprowadzono także licytację damskiego zegarka. Wręczono mi jedną z książeczek subskrypcyjnych z poleceniem, bym zbierał głosy. Mając kilku bogatych przyjaciół rozejrzałem się wokół, od kogo mógłbym zacząć wypełnianie mojej książeczki. Pomyślałem o doktorze Hostetterze, słynnym specjaliście od kropli żołądkowych, o którym słyszałem, że jest bogaty, ale którego osobiście nie znałem. Udałem się do jego biura, wyjaśniłem mu moją sprawę i prędko dostałem dwa dolary. Ów dżentelmen najwidoczniej docenił swój przywilej. Gdy jednak wracałem z jego biura, zaczęła mnie dręczyć myśl, że wyżebrałem te dwa dolary. Czułem się tak podle, że chętnie zwróciłbym owe dwa dolary do kieszeni doktora Hostettera. Zacząłem już wracać, gdy uświadomiłem sobie, że teraz zrobiłbym coś jeszcze gorszego. Postanowiłem jednak, że nigdy więcej nie będę żebrał ani o centa, pod żadnym pozorem, i rozliczyłem się z moich rachunków. Do dzisiaj czuję się w tej sprawie równie zdecydowany jak wtedy i stanowczo nigdy nie proszę o pieniądze ani wprost, ani pośrednio – a nawet staram się nie robić „żebraczych min”.

Moje przekonanie, że Pan jest całkowicie zdolny zaopatrzyć nas we wszystkie pieniądze, które potrzebne są na prowadzenie Jego dzieła, oparte jest wyłącznie na doświadczeniu. Moim zadaniem w tej sprawie jest jedynie uważne i oszczędne spożytkowanie każdego dolara, który Pan oddaje wprost czy pośrednio pod moją kontrolę, Jemu zaś pozostawiam decyzję odnośnie potrzeb Jego działalności. Ani nie żebrzę, ani nie zaciągam pożyczek.

Czy mamy przez to rozumieć, Pastorze Russell, że w Brooklyńskim Domu Modlitwy nigdy nie przeprowadza się zbiórek pieniędzy i nigdy nie prosi się o finansowe wsparcie?

Owszem, tak właśnie dokładnie jest. Nie mamy ochoty „doić kozłów”. Zaś „owce” ze zgromadzenia same pragną korzystać z przywileju uczestniczenia w wydatkach. Mogę powiedzieć, że sprawy finansowe nigdy nie są wspominane zza mównicy Brooklyńskiego Domu Modlitwy, ani przeze mnie, ani przez żadnego innego usługującego pastora.

Międzynarodowa działalność Pastora Russella

Pastorze Russell, czy możesz powiedzieć naszym czytelnikom, dlaczego Twoja praca prowadzona jest zawsze w sposób niezależny, bez wsparcia kościołów czy denominacji?

Darzę sympatią i chrześcijańską miłością wszystkich chrześcijan różnych wyznań – katolików i protestantów, a także chrześcijan pozostających poza kościołami. Pragnę mieć społeczność z nimi wszystkimi. W moim przekonaniu jednak dzielenie ludu Bożego na sekty i stronnictwa noszące nazwy inne, niż te uznawane przez Jezusa i apostołów, oraz odgradzające się wzajemnie od siebie wyznaniowymi płotami, jest całkowicie błędne. Większość chrześcijan ma mocno już „przekwitłe” poczucie tego, co tak naprawdę doprowadziło do powstania ich organizacji wyznaniowej. Mimo to utrzymywane są zwyczajowe różnice, które przynoszą hańbę postaci naszego Pana. Nie kwestionuje się tego, że Odkupiciel i Jego apostołowie założyli tylko jeden Kościół. Gdy były zakładane nasze organizacje, każda z nich twierdziła, że inne się mylą – że nie są one tym oryginalnie ustanowionym przez Chrystusa Kościołem i że to ona właśnie podtrzymuje tę pierwotną organizację, ukształtowaną na podstawie oryginalnego wzoru. Stąd też między różnymi sektami i stronnictwami twierdzącymi, że są jedynym prawdziwym kościołem, toczyły się walki, które dawniej przybierały nawet krwawe formy.

Dziękuję Bogu, że te czasy już minęły, że dzisiaj panują światlejsze przekonania. Wszystkie denominacje odrzuciły już podstawy istnienia swej organizacji. Musielibyśmy z tego wyłączyć być może katolików i episkopalian, ale poza nimi wszyscy przyznają, że ci, co są spojeni z Chrystusem przez wiarę w zasługę Jego ofiary i przez poświęcenie w Jego służbie, stanowią członków jednego prawdziwego Kościoła, kościoła Boga żywego, których imiona zapisane są w niebie [Hebr. 12:22-23]. W miarę jak coraz powszechniej uznaje się ten fakt, podejście wyznaniowe przestaje się liczyć, bywa odrzucane jako ludzki system organizacyjny, który jest produktem ignorancji i nieporozumień. Nie do pojęcia jest przy tym, że wyznając to wszystko, chrześcijanie różnych denominacji ciągle podpierają swoje wyznaniowe płoty – podtrzymują ludzkie creda, których wielu z nich dawno już pozbyło się z serc.

Osobiście uważam za właściwe nie tylko głoszenie chrześcijańskiej społeczności ze wszystkimi chrześcijanami, ale wręcz ignorowanie wyznaniowych ogrodzeń i trwanie w tej wolności, którą nas Chrystus uczynił wolnymi, w społeczności ze wszystkimi, którzy Go uznają. W taki też sposób, z łaski Bożej, za pośrednictwem gazet głoszę co tydzień milionom chrześcijan wszystkich wyznań „jednego Pana, jedną wiarę, jeden chrzest i jednego Boga, Ojca wszystkich”.

A jak wygląda kwestia rejestracji w Brooklyńskim Domu Modlitwy? Czy to nie oznacza jednak przyjęcia pewnego rodzaju wyznania wiary?

Zgromadzenie Brooklyńskiego Domu Modlitwy nie ma żadnej listy członkowskiej. Chętnie witamy wszystkich, którzy kochają Pana Jezusa, którzy pokładają ufność w usprawiedliwieniu przez zasługę Jego ofiary i którzy pragną podążać Jego śladami poświęcenia i samoofiary. Ze względu na to, co wcześniej powiedziałem o naszych sprawach finansowych, wasi czytelnicy będą być może zaskoczeni informacją, że w zgromadzeniu Brooklyńskiego Domu Modlitwy jest bardzo niewielu bogatych w dobra tego świata. Jest ono bardzo niejednorodne pod względem narodowości i warunków bytowych. W każdą niedzielę można tutaj spotkać nie tylko rodowitych Amerykanów, ale także Anglików, Irlandczyków, Szkotów, Walijczyków, Francuzów, Norwegów, Szwedów, Duńczyków, Niemców, Polaków, Syryjczyków, Włochów i Chińczyków. Wśród tych ludzi z różnych narodów i wyznań jest, tak jak pisze św. Paweł, „niewiele mądrych według ciała, niewiele możnych, niewiele zacnego rodu” [1 Kor. 1:26], ale Bóg „obrał ubogich na tym świecie, aby byli bogatymi w wierze i dziedzicami królestwa” [Jak. 2:5].

Wieczne męki nie powinny być głoszone

Pastorze Russell, powszechnie wiadomo, że nie głosisz wiecznych mąk. Jednak ze względu na zainteresowania naszych czytelników chciałbym się dowiedzieć, jaki jest Twój stosunek do sugestii głoszonej ostatnio przez profesorów seminariów teologicznych, by duchowni potwierdzali ze swych ambon doktrynę wiecznych mąk, nawet jeśli w nią nie wierzą, po to, by zachować wpływ na masy. Czy powinni oni tak postępować, czy też nie?

Jeśli w ogóle jest gdzieś jakieś miejsce, w którym szczególnie można by oczekiwać uczciwości i sumienności, to jest nim właśnie chrześcijańska mównica, za którą stoi chrześcijański duchowny. Jego postawą winno być odżegnywanie się od szukania względów tego świata i opowiadanie się wyłącznie po stronie Boga oraz trwanie w prawdzie za wszelką cenę. Duchowni, którzy wierzą, że wszyscy z wyjątkiem świętych udadzą się w chwili śmierci albo na trwające przez stulecia męczarnie czyśćca, albo na wieczne męki, byliby całkowicie nieusprawiedliwieni, gdyby tego nie głosili. Moją doradą byłoby przeto, by na nowo rozważyli, jakie jest nauczanie Biblii w tym względzie, i nie zadawalali się już jedynie tym, że tak właśnie wierzyli nasi ojcowie. Oni czytali Biblię w świetle sosnowego wiechcia albo ręcznie lepionej świecy. Czy my mamy postępować podobnie? Czy powinniśmy zrezygnować z elektrycznego światła, lepszych tłumaczeń, bardziej harmonijnych interpretacji, których obecnie dostarcza nam Pan? Odrzucanie tych przywilejów byłoby na pewno błędem.

Z pewnością jednak bardzo niewielu protestanckich duchownych gdziekolwiek, w jakimkolwiek ugrupowaniu religijnym akceptuje jeszcze ów potworny koszmar ciemnych wieków jako prawdę. Nie ulega wątpliwości, że każdy wykształcony duchowny wie, że hebrajski i grecki tekst Pisma Świętego nie daje żadnych podstaw, by wierzyć w takie piekło, że piekło w Biblii oznacza grób, stan śmierci, z którego można się wydostać jedynie przez powstanie z martwych. W tych okolicznościach nie ma w tym nic dziwnego, że piekło z mękami nie jest już głoszone między cywilizowanymi ludźmi, z wyjątkiem rozumowania dedukcyjnego.

Niektórzy duchowni o giętkim sumieniu zadowalają się zastosowaniem dwuznacznych określeń odnośnie przyszłości pogan i niewybranych w ogólności. Wiedzą oni, że koncepcja wiecznych mąk jest głęboko zakorzeniona w umysłach większości ich słuchaczy, tak że nawet nie posługując się bezpośrednimi odniesieniami do tych spraw ani nie określając się, czy w nie wierzą, czy też nie, ich słuchacze i tak z pewnością będą wyciągać wnioski o wiecznych mękach. Inni, mniej logiczni, bez powoływania się na jakąkolwiek inspirację w tym zakresie, czy też na jakąś wiedzę, będą nadal produkować wyobrażenia o wiecznych wyrzutach i gryzieniu sumienia, itp., które to odczucia miałyby być karą za grzech. Każdy sługa Boży winien tęsknić i modlić się za takim czasem, kiedy prawdy Bożego Słowa na ten temat staną się jasne. Każdy z nich powinien też mieć swój udział w rozpraszaniu owych oparów ignorancji i przesądów, które w tym zakresie dominują w umysłach większości ludzi, powstrzymując miłość Bożą i zamiłowanie do Księgi, a także skłonność do zupełnego poświęcania się Bogu na służbę.

Owszem, jestem świadomy, że dr Vernon, szanowany i poważany duchowny Kościoła Metodystyczno-Episkopalnego, nie tak dawno temu w publicznym wystąpieniu doradzał konieczność ponownego głoszenia przestarzałego piekła z ognistymi mękami, by napełnić kościoły i odrodzić ich finanse. Nie myślę jednak, by wielu duchownych słuchających dra Vernona podzielało jego przekonania na ten temat. Dobrze oni wiedzą, że gdyby byli na tyle nieuczciwi, by głosić to, w co nie wierzą, to i tak nie zainteresują tym szerokich mas swych słuchaczy, którzy są zbyt inteligentni, by nadal wierzyć w tak absurdalne i fałszywe wyobrażenia Bożej sprawiedliwości i miłości.

Teoria ewolucji jest niebiblijna

Z Twoich kazań, Pastorze Russell, jest naszym czytelnikom wiadomo, że nie jesteś ewolucjonistą. Myślę jednak, że zainteresuje ich Twoja szczera odpowiedź na pytanie, czy ktoś, kto wierzy w teorię ewolucji, może nadal, czy też nie, być chrześcijaninem, a także, czy wielu jest takich, którzy odchodzą od tego, co Ty uważasz w tym zakresie za naukę Pisma Świętego? I czy pochodzą oni głównie z miast, czy też z terenów wiejskich?

Nie wiem, czy dobrze zrozumiałeś moje stanowisko w tej sprawie. W moim zrozumieniu Biblia naucza, że dni stworzenia opisane w 1 Księdze Mojżeszowej – przy czym niektóre z nich miały miejsce zanim światło Słońca i Księżyca dotarło do Ziemi – nie były słonecznymi dniami o 24 godzinach każdy, lecz dniami epokowymi, z których każdy trwał tysiące lat – po siedem tysięcy, jak moim zdaniem wynika z nauki Pisma Świętego. W ciągu pierwszych sześciu z tych epokowych dni, jak moim zdaniem naucza Pismo Święte, następował rozwój ewolucyjny. Myślę, że uzasadnione to jest zapisem Bożych słów: „Niech hojnie wywiodą wody płaz duszy żywiącej” [1 Mojż. 1:21]. Takie wywodzenie sugeruje stopniowy proces naturalny, w odróżnieniu od krótkotrwałego aktu stwórczego.

Tylko w odniesieniu do człowieka teoria ewolucyjna stoi w sprzeczności z Biblią, z Boskim objawieniem. Ewolucjoniści twierdzą, że człowiek ewoluował z małpy. Biblia stwierdza, że człowiek był bezpośrednim stworzeniem Bożym. Ja opowiadam się za Biblią. A nawet najwybitniejsi ewolucjoniści przyznają, że cała rodzina ludzka wywodzi się od jednej pary, choć przecież śmiertelnie godzi to w ich własną teorię, zgodnie z którą małpy z przeszłości miałyby wyewoluować na ludzi, a niektóre współczesne małpy miałyby stanowić ilustrację tego procesu – szczególnie te inteligentne, takie jak szympansy czy goryle, gdy zetkną się z naszą cywilizacją. Nie myślę, że warto byłoby sprzeczać się z ludźmi, którzy pragną oczerniać swych przodków. Sprzeciwiam się jednak twierdzeniu, że ich chęć do poniżania własnych ojców może mieć coś do czynienia z chrześcijaństwem jako pochodną Słowa Bożego.

Jeśli pytasz, czy osoba będąca chrześcijaninem może wierzyć w ewolucję, czy też nie, stawiasz mnie w trudnej sytuacji. Nie do mnie bowiem należy sąd nad ludzkim sercem i określanie, czy otrzymało ono ducha świętego, czy też nie. Z drugiej jednak strony Pismo Święte zapewnia nas, że „jeśliby kto chciał czynić wolę jego, ten będzie umiał rozeznać, jeśli ta nauka jest z Boga” [Jan 7:17]. Z całym przekonaniem możemy powiedzieć, że chrześcijanin, który wierzy w ewolucję człowieka – że człowiek upada do góry – odszedł bardzo daleko od Bożego poselstwa, świadomie lub bezwiednie. Fundamentalne nauczanie chrześcijańskich ewolucjonistów z pewnością nie umie wytłumaczyć tego, że

1. Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże;
2. Przestąpienie Bożego prawa sprowadziło na niego karę śmierci: „Śmiercią umrzesz” [1 Moj. 2:17];

3. Wedle nauki chrześcijańskiej Jezus przyszedł na świat, aby wybawić ludzkość od wyroku śmierci odziedziczonego po ojcu Adamie poprzez zaspokojenie wymagań Boskiej sprawiedliwości i otwarcie człowiekowi drogi do zmartwychwstania w słusznym czasie. Chrześcijańska nauka głosi dalej, że zbawienie świata nastąpi poprzez przywrócenie chętnych i posłusznych do ludzkiej doskonałości utraconej w Adamie i odkupionej przez Jezusa; że błogosławieństwo dla świata zostanie osiągnięte w czasie pośredniczącego panowania Królestwa, a że w trakcie obecnej epoki Bóg powołuje świętych, czyli świętobliwych naśladowców Jezusa, by wypróbować ich poświęcenie pod względem wierności i gotowości zaparcia samego siebie aż do śmierci, żeby później ludzie ci mogli zostać uwielbieni wraz ze swym Odkupicielem jako Jego Oblubienica oraz współdziedzice Jego Królestwa. Nauka o ewolucji człowieka zaprzecza każdemu szczegółowi całego tego poselstwa Chrystusa, gdyż nie zna ona pojęcia upadku, nie widzi potrzeby odkupienia i podniesienia z upadku, nie widzi ani możliwości zmartwychwstania, ani potrzeby uwielbienia Kościoła, by przeprowadził on w słusznym czasie dzieło owego naprawienia.

Wydaje mi się, że wielu szczerych ludzi, zdezorientowanych przez błędne interpretacje Biblii, a także przez niektóre kiepskie tłumaczenia powszechnych przekładów, dało się przekonać do ewolucji nie z własnego wyboru, ale dlatego, że woleli raczej przyjąć ten pogląd, niż uwierzyć w naukę o wiecznych mękach. Tych ludzi rozumiem, choć życzyłbym sobie, by wraz ze mną ujrzeli piękno wspaniałego Boskiego Planu Wieków.

Pastor Russell był kiedyś niewierzący

Mówi się, Pastorze Russell, że byłeś kiedyś człowiekiem niewierzącym – że nie wierzyłeś w Biblię. Czytelnicy naszej Gazety z pewności chętnie usłyszeliby kilka słów na ten temat. Czy mógłbyś je uzupełnić jakimiś radami dla niewierzących, którzy są uczciwymi ludźmi?

Widzę wielką różnicę między ateistą a człowiekiem niewierzącym. Tego pierwszego słowa – ateista, używam dla określenia człowieka, który nie wierzy w osobowego Boga, Stwórcę. Drugie słowo – niewierzący oznacza dla mnie kogoś, kto nie wierzy w to, że Biblia jest Boskim Objawieniem. Inaczej mówiąc – niewierzący nie wierzy w Słowo Boże. Nigdy nie byłem ateistą i w żaden sposób nie mógłbym nim być. Dla mnie cała natura opowiada o wielkiej pierwotnej przyczynie, o Bogu, w którym, przez którego i dzięki któremu wszystko istnieje, a my przezeń. Ja słyszę, jak „dzień dniowi podaje słowo, a noc nocy pokazuje umiejętność, nie masz języka ani mowy, gdzie by głosu ich słychać nie było” [Psalm 19:3-4]. Każdy powinien wierzyć w najwyższego Stwórcę – osobowego Boga. Wydaje mi się, że tylko ludzie umysłowo zaburzeni lub niedorozwinięci mogą być usprawiedliwieni ze ślepoty w tym zakresie. Potwierdzają to słowa Pisma Świętego: „Głupi rzekł w sercu swoim: Nie masz Boga” [Psalm 14:2].

Jeśli jednak mówimy o odrzuceniu Biblii jako Bożego objawienia, to rzeczywiście byłem niedowiarkiem – człowiekiem niewierzącym. Będąc wychowany jako chrześcijanin, bardzo wcześnie poświęciłem Panu wszystko, co miałem. Jednak odebrane wcześniej nauki o niebie dla wybranych i wiecznych mękach dla niewybranych podziałały na mnie jak środek wymiotny, który spowodował, że zanim osiągnąłem szesnasty rok życia, zwróciłem wszystko, w co wierzyłem w zakresie tych spraw. Nałożyłem sobie okulary wyższego krytycyzmu i patrząc przez nie, znajdowałem błędy we wszystkim, co było napisane począwszy od 1 Księgi Mojżeszowej aż po Objawienie. Powiedziałem sobie: Nie mogę już czcić wyimaginowanego Boga mojego dzieciństwa, okrutnego, niesprawiedliwego, despotycznego, niemiłującego i niemiłego. Czemu miałbym czcić coś podrzędnego? Raczej już wolałbym czcić dobrego człowieka niż okrutnego Boga. Czułem, że nasz wspaniały Stwórca nie zmienił się pod wpływem tych wszystkich wadliwych wyobrażeń o Jego charakterze, że On musiał być ucieleśnieniem wszystkiego, co wspaniałe, szlachetne – o najwyższej jakości.

Upadłem na kolana i wielbiłem nieznanego Boga, mówiąc: Wielki Stwórco, który mnie uczyniłeś, oddaję Ci cześć. Czuję, że ani ja, ani żaden inny człowiek nie posiada takiej mocy, by stworzyć choćby najdrobniejsze i najbardziej liche żyjątko. Jakże musisz być wspaniały, mój Stwórco, Stwórco wszystkich ludzi i wszelkich rzeczy! Jeśli umiem choćby w najmniejszym stopniu docenić sprawiedliwość, jeśli widzę te cechy u innych, to musi to pochodzić od Ciebie. Jakąkolwiek posiadam mądrość, jeśli widzę, że mają ją też inni ludzie, to musieliśmy ją otrzymać od Ciebie, a nie jesteśmy w stanie zmierzyć Twojej nieskończonej mądrości, która tak bardzo wykracza poza zakres naszej zdolności rozumowania. Dostrzegamy umysłową i fizyczną potęgę człowieka, jego pomysłowość, umiejętność ujarzmienia wiatrów i fal, płomieni i wody – poddania ich sobie na swoje usługi. Jakże bardzo musi Twoja moc przewyższać to wszystko, skoro i my jesteśmy Twoim stworzeniem! Dlatego kłaniamy się Tobie, podziwiamy Cię i wielbimy. A widzę też, że najwspanialszą ze wszystkich cech ludzkiego charakteru jest miłość i współczucie. Uznaję więc, że najszlachetniejszy, najbardziej miłujący i najbardziej współczujący przedstawiciel naszej rasy musi znacznie ustępować Tobie, nasz Stworzycielu, który zaszczepiłeś nam te cechy. Doceniając więc w pewnym zakresie, na ile pozwalają mi na to moje ograniczone zdolności umysłowe, długość, szerokość, wysokość i głębokość Twego cudownego charakteru, składam Ci pokłon. Ty jesteś mym Bogiem, a ja – Twoim stworzeniem i sługą. Obym tylko mógł nazywać się Twym synem, choć zdaję sobie sprawę z tego, że jestem niegodny!

W moim sercu zapanował wtedy pokój, gdyż znalazłem prawdziwego Boga. Mówiłem sobie jednak, jakie to dziwne, że Go utraciliśmy. Można być pewnym, że tak mądry, tak sprawiedliwy, tak potężny i tak miłujący Bóg musiał pragnąć podzielić się ze swymi stworzeniami pewnym wyobrażeniem o swojej woli w odniesieniu do nich i swych zamierzeń związanych z ich stworzeniem. To skłoniło mnie do poszukiwania Bożego objawienia. Powiedziałem sobie: Rozsądne wydaje się oczekiwanie, że dobry Bóg musiał mieć jakiś łaskawy plan związany z moim stworzeniem. Bez wątpienia można było też spodziewać się, że jeśli dał On człowiekowi zdolność rozumowania, to musiał też udzielić mu pewnego zadowalającego posłannictwa przewidzianego dla tych, którzy szukają Go w szczerości.

Stwierdziłem jednak, że najwidoczniej nie może to być nasza chrześcijańska Biblia. Objaśniana w świetle sprzecznych wyznań wiary, wydawała mi się być pomieszanym nagromadzeniem sprzeczności. Moim problemem było postrzeganie Biblii z punktu widzenia różnych wyznań wiary, gdy tymczasem powinienem był pozwolić Bogu, by sam był swoim własnym tłumaczem i żeby sam wszystko objaśnił. Pomyślałem, że być może ci, których nazywamy „poganami”, będą od nas mądrzejsi i zacząłem badać najbardziej znane religie świata. Rozważanie ich oraz ich świętych ksiąg napełniło mnie jednak tylko odrazą. Zmuszony byłem przyznać, że choć Biblia wydawała mi się niezadowalająca, to jednak znacznie przewyższała ona wszystkie swoje konkurentki.

Na nowo więc zacząłem studiować Biblię. Po bardzo pobieżnym przeglądnięciu Starego Testamentu stwierdziłem, że wszyscy owi dawni prorocy, jakkolwiek dobrzy i dobrze usposobieni ludzie, byli zdezorientowani i pisali nieracjonalnie. Następnie zabrałem się za Nowy Testament. Powiedziałem sobie: Z pewnością Jezus z Nazaretu był wspaniałą postacią. Na pewno słusznie się o Nim mówiło, że „nigdy tak nie mówił człowiek jako ten człowiek” [Jan 7:46]. Niewątpliwa czystość Jego życia przebijała przez całe Jego nauczanie, a także przez nauki Jego apostołów. Stopy mojej wiary zaczynały wyczuwać twardy grunt. Radość i pokój zaczęły wracać wraz z przekonaniem, że oto znajdowałem Boże objawienie, którego szukałem.

Odtąd już radowałem się, że znalazłem konkretne oparcie dla swojej wiary – że znalazłem źródło Bożego objawienia, ujawniające Boskie zamiary. Spotkałem się jednak z nowymi i nieoczekiwanymi trudnościami. Stwierdziłem bowiem, że Jezus i apostołowie opierali swoje nauczanie na dowodach z Pism Starego Testamentu, że ogromna część Nowego Testamentu to cytaty ze Starego Testamentu oraz komentarze do nich. Niestety, pomyślałem sobie, albo muszę odrzucić Nowy Testament, albo zaakceptować także Stary. Nie byłoby w tym bowiem żadnej logiki, gdybym doszedł do wniosku, że Jezus i Jego apostołowie byli natchnionymi rzecznikami Stworzyciela, zdolnymi do przekazania mi mądrości, a jednak uznał samego siebie za znacznie mądrzejszego od nich, skoro ja umiałem rozpoznać, gdzie oni mijali się z prawdą, podczas gdy dawni prorocy nie potrafili tego odkryć.

Ponownie więc zabrałem się za badanie Starego Testamentu. Dobrze pamiętam, w jaki sposób odkryłem klucz do rozwiązania tych trudności. Już na samym początku potknąłem się o stwierdzenie proroka Dawida, który modlił się odnośnie swoich nieprzyjaciół, „aby żywo zstąpili do piekła!” [Psalm 55:16]. Rozważyłem ponownie to miejsce, uwzględniając język hebrajski, i stwierdziłem, że wyrażając się zrozumiałym językiem, słowo „piekło” oznacza tutaj grób, stan śmierci. Zauważyłem, że byłem niesprawiedliwy w ocenie Dawida, że modlił się on jedynie o to, w czym i nasi sędziowie współczesnych sądów uczestniczą bez modlitwy, a mianowicie w wymierzaniu kary śmierci dla złoczyńców. To okazało się dla mnie kluczem. Gdy stwierdziłem, że nasze słowo „piekło” jest w Starym Testamencie tłumaczeniem hebrajskiego słowa „szeol”, oznaczającego grób, znikła ogromna masa moich zastrzeżeń do Starego Testamentu. Krytyczne rozważenie pierwotnego wyroku wydanego na naszych pierwszych rodziców w Edenie ukazało, że chodziło tam o karę śmierci, na skutek czego ludzie muszą umierać, ale zostali wybawieni z „szeolu” przez Zbawiciela, ostatecznie zaś i sam „szeol” zostanie zniszczony, gdy w zmartwychwstaniu uwolnieni zostaną wszyscy więźniowie grobu – zarówno sprawiedliwi, jak i niesprawiedliwi.

Dla kogo pisze Pastor Russell

Przygotowując swoje kazania i rozważania biblijne dla setek gazet, publikujących je każdego tygodnia – do których należy między innymi i nasza Gazeta – do jakiej grupy czytelników chciałbyś szczególnie dotrzeć?

Staram się kierować Bożą Prawdę tak do chrześcijan wszystkich ugrupowań religijnych, jak i do chrześcijan nie identyfikujących się z żadną denominacją – do ogromnych mas ludzi uczęszczających do kościołów. Staram się edukować, podnosić na duchu i działać na korzyść każdego czytelnika. Wiele osób pisze do mnie, wyrażając głębokie uznanie – jedni czynią to z punktu widzenia naukowego, inni – emocjonalnego, a jeszcze inni – religijnego. Poznałem osobiście setki niewierzących, którzy zostali ponownie pozyskani dla chrześcijaństwa za pośrednictwem moich tomów Wykładów Pisma Świętego czy kazań publikowanych w gazetach. W jednym z ostatnio otrzymanych listów nadawca pisze, że jego sąsiad ogrodził swoje podwórze drucianą siatką, by jego kury nie przechodziły do ogrodu nadawcy, a było to skutkiem przeczytania jednego z moich kazań przedstawiającego zasady sprawiedliwości. Sąsiad piszącego, odczuwając po raz pierwszy w życiu potrzebę respektowania Złotej Reguły [Mat. 7:12], zmusił także swoje kury do jej przestrzegania.

Ziemia na wieki stoi

Mówi się, że w ciągu najbliższych pięciu lat spodziewasz się przywrócenia Żydów do Palestyny, skąd już nigdy nie zostaną usunięci. Czy mógłbyś poinformować naszych czytelników, w jaki sposób godzisz ten pogląd z twierdzeniem niektórych osób, że niebawem ma nadejść koniec świata – że ziemia ma zostać zniszczona, spalona?

Przyznaję, że pogląd, jakoby ziemia miała zostać zniszczona ogniem, wynika z wszystkich chrześcijańskich wyznań wiary. Adwentyści mówią o tym częściej niż inni, ale inni również mają to w swoich wyznaniach wiary. W moim przekonaniu wszyscy oni mylą się pod tym względem. Zapominają o tym, czego naucza Biblia, że „ziemia na wieki stoi” [Kazn. 1:4], że „siew i żniwo, i zimno, i gorąco, i lato, i zima, i dzień, i noc nie ustaną” [1 Moj. 8:22]. Św. Piotr jest uznanym autorytetem dla wszystkich denominacji, a przecież wyjaśnia, że wraz z powrotem Mesjasza nastanie wspaniały czas błogosławieństw, że nadejdą „od Pana dni ochłody, aby też posłał wam zapowiedzianego Mesjasza, Jezusa, którego niebo musi zatrzymać aż do czasu odnowienia wszystkich rzeczy, co od wieków przepowiedział Bóg przez usta swoich świętych proroków” (Dzieje Ap. 3:19-21 BT). „Czasy odnowienia” odnoszą się do lat królowania Mesjasza, w ramach którego przywróci On całą ziemię do chwalebnego stanu symbolicznie ukazanego w ogrodzie Eden. Przywróci także człowieka do stanu utraconego za sprawą grzechu i śmierci, do pierwotnej doskonałości, w której został on stworzony. Stan ten będzie dodatkowo uzupełniony cennym doświadczeniem wyniesionym z czasów panowania grzechu i śmierci oraz odkupieniem i wyzwoleniem spod tego panowania.

Przy tej okazji można wspomnieć, że teoria spalenia świata zbudowana została również na podstawie słów św. Piotra. Komentatorzy przeszłości, nie dostrzegając, że owe „czasy naprawienia” miały nastąpić wraz z drugim przyjściem Mesjasza i zapewnić błogosławieństwo wszystkim narodom ziemi, błędnie odczytali wypowiedź św. Piotra o symbolicznym ogniu, traktując ją literalnie. Ogień tego dnia nie będzie bardziej literalny od owych „węgli rozpalonych” [Rzym. 12:20], które mamy według Pisma Świętego zgarniać na głowę naszych oponentów, czy od „ognia ku doświadczeniu” [1 Piotra 4:12], który przychodzi na wszystkich okazujących lojalność Panu i Jego Słowu. Ogień owego dnia doświadczy wszystkich spraw ludzkich, by wykazać, jakiego są rodzaju. Całe drewno, siano i słoma błędu zostanie strawiona, jak mówi nam św. Paweł [1 Kor. 3:12-13], a ostoi się na tej próbie jedynie złoto, srebro i drogocenne kamienie Bożej prawdy.

W moim przekonaniu wkraczamy już w ów dzień ognia. Żywioły społeczne przygotowują się do potężnego zderzenia, wielkiego pożaru, ogromnego konfliktu między bogatymi i biednymi, książętami i wieśniakami, koncernami i zatrudnionymi. Pismo Święte wskazuje, że ów wielki dzień ucisku będzie okresem anarchii, która pochłonie konstrukcję obecnej struktury społecznej. Zapewnia nas ono jednak, że na tych popiołach Pan ustanowi nowy porządek rzeczy, określany symbolicznym mianem „nowych niebios i nowej ziemi”, przed którymi uciekną obecne symboliczne niebiosa (władze kościelne) oraz obecna społeczna ziemia (ludzkie społeczeństwa) i miejsce dla nich nie będzie już znalezione [Obj. 20:11].

Co się zaś tyczy Żydów, to nie uważam, by wszyscy oni mieli powrócić do Palestyny, ale jedynie przedstawiciele tego narodu ze wszystkich krajów. Ci najbardziej religijni spośród nich powrócą tam. Na podstawie Pisma Świętego rozumiem, że prawdopodobnie nie uda im się ustanowić żadnej formy rządu ani też uzyskać dla niego poparcia przed zakończeniem „czasów pogan” w roku 1915.

Kazania ze sprawozdań konwencyjnych Convention Reports Sermons, 1910, CRS-118

Straż, 3/2010   CRS-118 – 1910 r.

  Wstecz | Do góry

Home | Biografia | Pogrzeb | Apologia | Historia | Dzieła | Fotogaleria | Pobieralnia | Prenumerata | Biblioteka | Czego nauczał
Polecane strony | Wyszukiwanie | Księgarnia | Kontakt | Manna | Artykuły

© pastor-russell.pl 2004 - 2016