<< Wstecz |
Wybrano: CR-118 , z 1910 roku. |
Zmień język na
| |
| | |
Wywiad z Pastorem Russellem
Przedruk z Jamestown Evening Journal, wyd. sobotnie
z 6 sierpnia 1910 roku.
Przywódca
Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego omawia kilka aktualnych
tematów – Krótkie i zwięzłe wypowiedzi – Kościoły uczyniły krok we właściwym
kierunku, nie pobierając opłat za wstępy na swoje posiedzenia – Zagadnienia
finansowe nie są wspominane w Brooklyńskim Domu Modlitwy – Wieczne męki nie
powinny być głoszone – Teoria ewolucji jest sprzeczna z Biblią.
Przedstawiciel Gazety odwiedził
Pastora Charlesa T. Russella i przeprowadził z nim wywiad na różne tematy,
które, jak wierzymy, zainteresują naszych czytelników. Oto pytania i odpowiedzi
na nie.
Brak opłat za wstępy
– nieprzeprowadzanie zbiórek pieniędzy
Pastorze Russell, mówi się, że nigdy
nie bierzesz udziału w spotkaniach, na których pobiera się opłaty za wstęp,
albo gdzie prowadzone są jakiekolwiek zbiórki pieniędzy. Czy jest tak
rzeczywiście, a jeśli tak, to co spowodowało obranie takiego sposobu
postępowania?
Tak, to prawda. Nie chciałbym się
wypowiadać przeciwko braciom, którzy reprezentują inny pogląd na tę sprawę i
którzy obrali inny sposób postępowania. Czuję jednak, że powinienem w każdej
sprawie kierować się własnym sumieniem. Jeszcze nie tak dawno temu powszechnym zwyczajem
wszystkich kościołów było sprzedawanie biletów wstępu oprócz pobierania opłat
za wynajęcie sali. Bywa to jeszcze praktykowane, jednak większość kościołów
zerwała z tym zwyczajem i nie pobiera opłat za wstępy. Jestem przekonany, że
takie postępowanie jest krokiem we właściwym kierunku i jest tylko kwestią
czasu, by zgodzono się ze mną także w sprawie kolekt, które są równie
nieeleganckie, jako tania forma żebrania, próba wyłudzania pieniędzy od ludzi,
którzy być może wcale nie są aż tak chętni do łożenia na ten akurat cel. W
niektórych częściach Niemiec posługiwano się przy tym bardzo przemyślnym
urządzeniem, które posiadało ruchome dno obsługiwane specjalnym cięgnem przez
zbierającego pieniądze, tak by można było w razie potrzeby zrzucać na bok niepożądane
datki. Na wieku pozostawały jedynie monety o wysokiej wartości, które wydawały
się przynosić chlubę zbierającemu, by inni nie wrzucali na tacę drobnych
pieniędzy. Gdy na dno spadała moneta niskiej wartości, zbierający pociągał za
sznurek i moneta znikała z pola widzenia, gdy zaś wrzucana była duża moneta,
pozostawała ona na widocznym dla innych miejscu.
Wszyscy chrześcijanie twierdzą, że
Bóg jest ich Ojcem i że Pan Jezus jest wspaniałym nadzorcą spraw i interesów
Kościoła. Wszyscy zgadzają się, że Bóg jest bogaty, że do Niego należy wszystko
złoto i srebro [Agg. 2:90], „i tysiące bydła po górach” [Psalm 50:10]. Wydaje
mi się zatem, że albo kompromitujemy naszą wiarę, albo dyskredytujemy naszego
Boga, gdy żebrzemy w Jego imieniu, ale bez Jego upoważnienia. „Ochotnego dawcę
Bóg miłuje” [2 Kor. 7:9]. Tacy zaś dawcy bez trudności znajdą okazję wsparcia
pracy, do której mają zamiłowanie i której pragną służyć. Dla tych zaś
ochotnych dawców, którzy mogliby się krępować, że są w stanie ofiarować tylko
niewielką sumę, na którą ich stać, powinna w każdym kościele znaleźć się
skarbonka, jednak nie na widocznym miejscu, nie bezpośrednio przed osobami
przybywającymi tu, by wielbić Boga, lecz gdzieś w kącie, gdzie będzie ją mógł
znaleźć lub zostać do niej skierowany ten, kto koniecznie chciałby z niej
skorzystać.
Owo nastawienie towarzyszy mi od
dzieciństwa. Dobrze pamiętam niektórych bogatych ludzi roznoszących skarbonki w
czasie niedzielnego zgromadzenia. Przypominam sobie, jak im współczułem,
uważając, że musieli czuć się bardzo niewygodnie, zachowując się jak żebracy,
nawet jeśli było to działanie w słusznej sprawie. Wtedy jeszcze nie zdawałem
sobie tak jak dzisiaj sprawy z tego, że takie pobieranie datków nie jest zgodne
z duchem całego Bożego Słowa. Mając około 13 lat i będąc jeszcze ciągle
związany z kościołem kongregacjonalnym, przeżyłem pewne doświadczenie, które
wywarło na mnie trwały wpływ. Nasze zgromadzenie prowadziło jarmark kościelny,
w ramach którego „owieczki” ciężko pracowały, inwestując swój czas i pieniądze,
by uzyskać możliwość strzyżenia i dojenia „kozłów” – swych światowych sąsiadów
i przyjaciół, którzy nie przejawiali szczególnych zainteresowań religijnych.
Wśród innych nowości wprowadzono także licytację damskiego zegarka. Wręczono mi
jedną z książeczek subskrypcyjnych z poleceniem, bym zbierał głosy. Mając kilku
bogatych przyjaciół rozejrzałem się wokół, od kogo mógłbym zacząć wypełnianie
mojej książeczki. Pomyślałem o doktorze Hostetterze, słynnym specjaliście od
kropli żołądkowych, o którym słyszałem, że jest bogaty, ale którego osobiście
nie znałem. Udałem się do jego biura, wyjaśniłem mu moją sprawę i prędko
dostałem dwa dolary. Ów dżentelmen najwidoczniej docenił swój przywilej. Gdy
jednak wracałem z jego biura, zaczęła mnie dręczyć myśl, że wyżebrałem te dwa
dolary. Czułem się tak podle, że chętnie zwróciłbym owe dwa dolary do kieszeni
doktora Hostettera. Zacząłem już wracać, gdy uświadomiłem sobie, że teraz
zrobiłbym coś jeszcze gorszego. Postanowiłem jednak, że nigdy więcej nie będę
żebrał ani o centa, pod żadnym pozorem, i rozliczyłem się z moich rachunków. Do
dzisiaj czuję się w tej sprawie równie zdecydowany jak wtedy i stanowczo nigdy
nie proszę o pieniądze ani wprost, ani pośrednio – a nawet staram się nie robić
„żebraczych min”.
Moje przekonanie, że Pan jest
całkowicie zdolny zaopatrzyć nas we wszystkie pieniądze, które potrzebne są na
prowadzenie Jego dzieła, oparte jest wyłącznie na doświadczeniu. Moim zadaniem
w tej sprawie jest jedynie uważne i oszczędne spożytkowanie każdego dolara,
który Pan oddaje wprost czy pośrednio pod moją kontrolę, Jemu zaś pozostawiam
decyzję odnośnie potrzeb Jego działalności. Ani nie żebrzę, ani nie zaciągam
pożyczek.
Czy mamy przez to rozumieć, Pastorze
Russell, że w Brooklyńskim Domu Modlitwy nigdy nie przeprowadza się zbiórek
pieniędzy i nigdy nie prosi się o finansowe wsparcie?
Owszem, tak właśnie dokładnie jest.
Nie mamy ochoty „doić kozłów”. Zaś „owce” ze zgromadzenia same pragną korzystać
z przywileju uczestniczenia w wydatkach. Mogę powiedzieć, że sprawy finansowe
nigdy nie są wspominane zza mównicy Brooklyńskiego Domu Modlitwy, ani przeze
mnie, ani przez żadnego innego usługującego pastora.
Międzynarodowa
działalność Pastora Russella
Pastorze Russell, czy możesz
powiedzieć naszym czytelnikom, dlaczego Twoja praca prowadzona jest zawsze w
sposób niezależny, bez wsparcia kościołów czy denominacji?
Darzę sympatią i chrześcijańską
miłością wszystkich chrześcijan różnych wyznań – katolików i protestantów, a
także chrześcijan pozostających poza kościołami. Pragnę mieć społeczność z nimi
wszystkimi. W moim przekonaniu jednak dzielenie ludu Bożego na sekty i
stronnictwa noszące nazwy inne, niż te uznawane przez Jezusa i apostołów, oraz
odgradzające się wzajemnie od siebie wyznaniowymi płotami, jest całkowicie
błędne. Większość chrześcijan ma mocno już „przekwitłe” poczucie tego, co tak
naprawdę doprowadziło do powstania ich organizacji wyznaniowej. Mimo to
utrzymywane są zwyczajowe różnice, które przynoszą hańbę postaci naszego Pana.
Nie kwestionuje się tego, że Odkupiciel i Jego apostołowie założyli tylko jeden
Kościół. Gdy były zakładane nasze organizacje, każda z nich twierdziła, że inne
się mylą – że nie są one tym oryginalnie ustanowionym przez Chrystusa Kościołem
i że to ona właśnie podtrzymuje tę pierwotną organizację, ukształtowaną na
podstawie oryginalnego wzoru. Stąd też między różnymi sektami i stronnictwami
twierdzącymi, że są jedynym prawdziwym kościołem, toczyły się walki, które
dawniej przybierały nawet krwawe formy.
Dziękuję Bogu, że te czasy już
minęły, że dzisiaj panują światlejsze przekonania. Wszystkie denominacje
odrzuciły już podstawy istnienia swej organizacji. Musielibyśmy z tego wyłączyć
być może katolików i episkopalian, ale poza nimi wszyscy przyznają, że ci, co
są spojeni z Chrystusem przez wiarę w zasługę Jego ofiary i przez poświęcenie w
Jego służbie, stanowią członków jednego prawdziwego Kościoła, kościoła Boga
żywego, których imiona zapisane są w niebie [Hebr. 12:22-23]. W miarę jak coraz
powszechniej uznaje się ten fakt, podejście wyznaniowe przestaje się liczyć,
bywa odrzucane jako ludzki system organizacyjny, który jest produktem
ignorancji i nieporozumień. Nie do pojęcia jest przy tym, że wyznając to
wszystko, chrześcijanie różnych denominacji ciągle podpierają swoje wyznaniowe płoty
– podtrzymują ludzkie creda, których wielu z nich dawno już pozbyło się z serc.
Osobiście uważam za właściwe nie
tylko głoszenie chrześcijańskiej społeczności ze wszystkimi chrześcijanami, ale
wręcz ignorowanie wyznaniowych ogrodzeń i trwanie w tej wolności, którą nas
Chrystus uczynił wolnymi, w społeczności ze wszystkimi, którzy Go uznają. W
taki też sposób, z łaski Bożej, za pośrednictwem gazet głoszę co tydzień
milionom chrześcijan wszystkich wyznań „jednego Pana, jedną wiarę, jeden
chrzest i jednego Boga, Ojca wszystkich”.
A jak wygląda kwestia rejestracji w
Brooklyńskim Domu Modlitwy? Czy to nie oznacza jednak przyjęcia pewnego rodzaju
wyznania wiary?
Zgromadzenie Brooklyńskiego Domu
Modlitwy nie ma żadnej listy członkowskiej. Chętnie witamy wszystkich, którzy
kochają Pana Jezusa, którzy pokładają ufność w usprawiedliwieniu przez zasługę
Jego ofiary i którzy pragną podążać Jego śladami poświęcenia i samoofiary. Ze
względu na to, co wcześniej powiedziałem o naszych sprawach finansowych, wasi
czytelnicy będą być może zaskoczeni informacją, że w zgromadzeniu
Brooklyńskiego Domu Modlitwy jest bardzo niewielu bogatych w dobra tego świata.
Jest ono bardzo niejednorodne pod względem narodowości i warunków bytowych. W
każdą niedzielę można tutaj spotkać nie tylko rodowitych Amerykanów, ale także
Anglików, Irlandczyków, Szkotów, Walijczyków, Francuzów, Norwegów, Szwedów,
Duńczyków, Niemców, Polaków, Syryjczyków, Włochów i Chińczyków. Wśród tych
ludzi z różnych narodów i wyznań jest, tak jak pisze św. Paweł, „niewiele
mądrych według ciała, niewiele możnych, niewiele zacnego rodu” [1 Kor. 1:26],
ale Bóg „obrał ubogich na tym świecie, aby byli bogatymi w wierze i dziedzicami
królestwa” [Jak. 2:5].
Wieczne męki nie
powinny być głoszone
Pastorze Russell, powszechnie
wiadomo, że nie głosisz wiecznych mąk. Jednak ze względu na zainteresowania
naszych czytelników chciałbym się dowiedzieć, jaki jest Twój stosunek do
sugestii głoszonej ostatnio przez profesorów seminariów teologicznych, by
duchowni potwierdzali ze swych ambon doktrynę wiecznych mąk, nawet jeśli w nią
nie wierzą, po to, by zachować wpływ na masy. Czy powinni oni tak postępować,
czy też nie?
Jeśli w ogóle jest gdzieś jakieś
miejsce, w którym szczególnie można by oczekiwać uczciwości i sumienności, to
jest nim właśnie chrześcijańska mównica, za którą stoi chrześcijański duchowny.
Jego postawą winno być odżegnywanie się od szukania względów tego świata i
opowiadanie się wyłącznie po stronie Boga oraz trwanie w prawdzie za wszelką
cenę. Duchowni, którzy wierzą, że wszyscy z wyjątkiem świętych udadzą się w
chwili śmierci albo na trwające przez stulecia męczarnie czyśćca, albo na
wieczne męki, byliby całkowicie nieusprawiedliwieni, gdyby tego nie głosili.
Moją doradą byłoby przeto, by na nowo rozważyli, jakie jest nauczanie Biblii w
tym względzie, i nie zadawalali się już jedynie tym, że tak właśnie wierzyli
nasi ojcowie. Oni czytali Biblię w świetle sosnowego wiechcia albo ręcznie
lepionej świecy. Czy my mamy postępować podobnie? Czy powinniśmy zrezygnować z
elektrycznego światła, lepszych tłumaczeń, bardziej harmonijnych interpretacji,
których obecnie dostarcza nam Pan? Odrzucanie tych przywilejów byłoby na pewno
błędem.
Z pewnością jednak bardzo niewielu
protestanckich duchownych gdziekolwiek, w jakimkolwiek ugrupowaniu religijnym
akceptuje jeszcze ów potworny koszmar ciemnych wieków jako prawdę. Nie ulega
wątpliwości, że każdy wykształcony duchowny wie, że hebrajski i grecki tekst
Pisma Świętego nie daje żadnych podstaw, by wierzyć w takie piekło, że piekło w
Biblii oznacza grób, stan śmierci, z którego można się wydostać jedynie przez
powstanie z martwych. W tych okolicznościach nie ma w tym nic dziwnego, że
piekło z mękami nie jest już głoszone między cywilizowanymi ludźmi, z wyjątkiem
rozumowania dedukcyjnego.
Niektórzy duchowni o giętkim
sumieniu zadowalają się zastosowaniem dwuznacznych określeń odnośnie
przyszłości pogan i niewybranych w ogólności. Wiedzą oni, że koncepcja
wiecznych mąk jest głęboko zakorzeniona w umysłach większości ich słuchaczy,
tak że nawet nie posługując się bezpośrednimi odniesieniami do tych spraw ani
nie określając się, czy w nie wierzą, czy też nie, ich słuchacze i tak z
pewnością będą wyciągać wnioski o wiecznych mękach. Inni, mniej logiczni, bez
powoływania się na jakąkolwiek inspirację w tym zakresie, czy też na jakąś
wiedzę, będą nadal produkować wyobrażenia o wiecznych wyrzutach i gryzieniu
sumienia, itp., które to odczucia miałyby być karą za grzech. Każdy sługa Boży
winien tęsknić i modlić się za takim czasem, kiedy prawdy Bożego Słowa na ten
temat staną się jasne. Każdy z nich powinien też mieć swój udział w
rozpraszaniu owych oparów ignorancji i przesądów, które w tym zakresie dominują
w umysłach większości ludzi, powstrzymując miłość Bożą i zamiłowanie do Księgi,
a także skłonność do zupełnego poświęcania się Bogu na służbę.
Owszem, jestem świadomy, że dr
Vernon, szanowany i poważany duchowny Kościoła Metodystyczno-Episkopalnego, nie
tak dawno temu w publicznym wystąpieniu doradzał konieczność ponownego
głoszenia przestarzałego piekła z ognistymi mękami, by napełnić kościoły i
odrodzić ich finanse. Nie myślę jednak, by wielu duchownych słuchających dra
Vernona podzielało jego przekonania na ten temat. Dobrze oni wiedzą, że gdyby
byli na tyle nieuczciwi, by głosić to, w co nie wierzą, to i tak nie
zainteresują tym szerokich mas swych słuchaczy, którzy są zbyt inteligentni, by
nadal wierzyć w tak absurdalne i fałszywe wyobrażenia Bożej sprawiedliwości i
miłości.
Teoria ewolucji jest
niebiblijna
Z Twoich kazań, Pastorze Russell,
jest naszym czytelnikom wiadomo, że nie jesteś ewolucjonistą. Myślę jednak, że
zainteresuje ich Twoja szczera odpowiedź na pytanie, czy ktoś, kto wierzy w
teorię ewolucji, może nadal, czy też nie, być chrześcijaninem, a także, czy
wielu jest takich, którzy odchodzą od tego, co Ty uważasz w tym zakresie za
naukę Pisma Świętego? I czy pochodzą oni głównie z miast, czy też z terenów
wiejskich?
Nie wiem, czy dobrze zrozumiałeś
moje stanowisko w tej sprawie. W moim zrozumieniu Biblia naucza, że dni
stworzenia opisane w 1 Księdze Mojżeszowej – przy czym niektóre z nich miały
miejsce zanim światło Słońca i Księżyca dotarło do Ziemi – nie były słonecznymi
dniami o 24 godzinach każdy, lecz dniami epokowymi, z których każdy trwał
tysiące lat – po siedem tysięcy, jak moim zdaniem wynika z nauki Pisma
Świętego. W ciągu pierwszych sześciu z tych epokowych dni, jak moim zdaniem
naucza Pismo Święte, następował rozwój ewolucyjny. Myślę, że uzasadnione to
jest zapisem Bożych słów: „Niech hojnie wywiodą wody płaz duszy żywiącej” [1
Mojż. 1:21]. Takie wywodzenie sugeruje stopniowy proces naturalny, w
odróżnieniu od krótkotrwałego aktu stwórczego.
Tylko w odniesieniu do człowieka
teoria ewolucyjna stoi w sprzeczności z Biblią, z Boskim objawieniem.
Ewolucjoniści twierdzą, że człowiek ewoluował z małpy. Biblia stwierdza, że
człowiek był bezpośrednim stworzeniem Bożym. Ja opowiadam się za Biblią. A
nawet najwybitniejsi ewolucjoniści przyznają, że cała rodzina ludzka wywodzi
się od jednej pary, choć przecież śmiertelnie godzi to w ich własną teorię,
zgodnie z którą małpy z przeszłości miałyby wyewoluować na ludzi, a niektóre
współczesne małpy miałyby stanowić ilustrację tego procesu – szczególnie te
inteligentne, takie jak szympansy czy goryle, gdy zetkną się z naszą
cywilizacją. Nie myślę, że warto byłoby sprzeczać się z ludźmi, którzy pragną
oczerniać swych przodków. Sprzeciwiam się jednak twierdzeniu, że ich chęć do
poniżania własnych ojców może mieć coś do czynienia z chrześcijaństwem jako
pochodną Słowa Bożego.
Jeśli pytasz, czy osoba będąca
chrześcijaninem może wierzyć w ewolucję, czy też nie, stawiasz mnie w trudnej
sytuacji. Nie do mnie bowiem należy sąd nad ludzkim sercem i określanie, czy
otrzymało ono ducha świętego, czy też nie. Z drugiej jednak strony Pismo Święte
zapewnia nas, że „jeśliby kto chciał czynić wolę jego, ten będzie umiał
rozeznać, jeśli ta nauka jest z Boga” [Jan 7:17]. Z całym przekonaniem możemy
powiedzieć, że chrześcijanin, który wierzy w ewolucję człowieka – że człowiek
upada do góry – odszedł bardzo daleko od Bożego poselstwa, świadomie lub
bezwiednie. Fundamentalne nauczanie chrześcijańskich ewolucjonistów z pewnością
nie umie wytłumaczyć tego, że
1. Człowiek został stworzony na
obraz i podobieństwo Boże;
2. Przestąpienie Bożego prawa sprowadziło na niego karę śmierci: „Śmiercią
umrzesz” [1 Moj. 2:17];
3. Wedle nauki chrześcijańskiej
Jezus przyszedł na świat, aby wybawić ludzkość od wyroku śmierci
odziedziczonego po ojcu Adamie poprzez zaspokojenie wymagań Boskiej
sprawiedliwości i otwarcie człowiekowi drogi do zmartwychwstania w słusznym
czasie. Chrześcijańska nauka głosi dalej, że zbawienie świata nastąpi poprzez
przywrócenie chętnych i posłusznych do ludzkiej doskonałości utraconej w Adamie
i odkupionej przez Jezusa; że błogosławieństwo dla świata zostanie osiągnięte w
czasie pośredniczącego panowania Królestwa, a że w trakcie obecnej epoki Bóg
powołuje świętych, czyli świętobliwych naśladowców Jezusa, by wypróbować ich
poświęcenie pod względem wierności i gotowości zaparcia samego siebie aż do
śmierci, żeby później ludzie ci mogli zostać uwielbieni wraz ze swym
Odkupicielem jako Jego Oblubienica oraz współdziedzice Jego Królestwa. Nauka o
ewolucji człowieka zaprzecza każdemu szczegółowi całego tego poselstwa
Chrystusa, gdyż nie zna ona pojęcia upadku, nie widzi potrzeby odkupienia i
podniesienia z upadku, nie widzi ani możliwości zmartwychwstania, ani potrzeby
uwielbienia Kościoła, by przeprowadził on w słusznym czasie dzieło owego
naprawienia.
Wydaje mi się, że wielu szczerych
ludzi, zdezorientowanych przez błędne interpretacje Biblii, a także przez
niektóre kiepskie tłumaczenia powszechnych przekładów, dało się przekonać do
ewolucji nie z własnego wyboru, ale dlatego, że woleli raczej przyjąć ten
pogląd, niż uwierzyć w naukę o wiecznych mękach. Tych ludzi rozumiem, choć
życzyłbym sobie, by wraz ze mną ujrzeli piękno wspaniałego Boskiego Planu
Wieków.
Pastor Russell był
kiedyś niewierzący
Mówi się, Pastorze Russell, że byłeś
kiedyś człowiekiem niewierzącym – że nie wierzyłeś w Biblię. Czytelnicy naszej
Gazety z pewności chętnie usłyszeliby kilka słów na ten temat. Czy mógłbyś je
uzupełnić jakimiś radami dla niewierzących, którzy są uczciwymi ludźmi?
Widzę wielką różnicę między ateistą
a człowiekiem niewierzącym. Tego pierwszego słowa – ateista, używam dla
określenia człowieka, który nie wierzy w osobowego Boga, Stwórcę. Drugie słowo
– niewierzący oznacza dla mnie kogoś, kto nie wierzy w to, że Biblia jest
Boskim Objawieniem. Inaczej mówiąc – niewierzący nie wierzy w Słowo Boże. Nigdy
nie byłem ateistą i w żaden sposób nie mógłbym nim być. Dla mnie cała natura
opowiada o wielkiej pierwotnej przyczynie, o Bogu, w którym, przez którego i
dzięki któremu wszystko istnieje, a my przezeń. Ja słyszę, jak „dzień dniowi
podaje słowo, a noc nocy pokazuje umiejętność, nie masz języka ani mowy, gdzie
by głosu ich słychać nie było” [Psalm 19:3-4]. Każdy powinien wierzyć w
najwyższego Stwórcę – osobowego Boga. Wydaje mi się, że tylko ludzie umysłowo
zaburzeni lub niedorozwinięci mogą być usprawiedliwieni ze ślepoty w tym
zakresie. Potwierdzają to słowa Pisma Świętego: „Głupi rzekł w sercu swoim: Nie
masz Boga” [Psalm 14:2].
Jeśli jednak mówimy o odrzuceniu
Biblii jako Bożego objawienia, to rzeczywiście byłem niedowiarkiem –
człowiekiem niewierzącym. Będąc wychowany jako chrześcijanin, bardzo wcześnie
poświęciłem Panu wszystko, co miałem. Jednak odebrane wcześniej nauki o niebie
dla wybranych i wiecznych mękach dla niewybranych podziałały na mnie jak środek
wymiotny, który spowodował, że zanim osiągnąłem szesnasty rok życia, zwróciłem
wszystko, w co wierzyłem w zakresie tych spraw. Nałożyłem sobie okulary
wyższego krytycyzmu i patrząc przez nie, znajdowałem błędy we wszystkim, co
było napisane począwszy od 1 Księgi Mojżeszowej aż po Objawienie. Powiedziałem
sobie: Nie mogę już czcić wyimaginowanego Boga mojego dzieciństwa, okrutnego,
niesprawiedliwego, despotycznego, niemiłującego i niemiłego. Czemu miałbym
czcić coś podrzędnego? Raczej już wolałbym czcić dobrego człowieka niż
okrutnego Boga. Czułem, że nasz wspaniały Stwórca nie zmienił się pod wpływem
tych wszystkich wadliwych wyobrażeń o Jego charakterze, że On musiał być
ucieleśnieniem wszystkiego, co wspaniałe, szlachetne – o najwyższej jakości.
Upadłem na kolana i wielbiłem
nieznanego Boga, mówiąc: Wielki Stwórco, który mnie uczyniłeś, oddaję Ci cześć.
Czuję, że ani ja, ani żaden inny człowiek nie posiada takiej mocy, by stworzyć
choćby najdrobniejsze i najbardziej liche żyjątko. Jakże musisz być wspaniały,
mój Stwórco, Stwórco wszystkich ludzi i wszelkich rzeczy! Jeśli umiem choćby w
najmniejszym stopniu docenić sprawiedliwość, jeśli widzę te cechy u innych, to
musi to pochodzić od Ciebie. Jakąkolwiek posiadam mądrość, jeśli widzę, że mają
ją też inni ludzie, to musieliśmy ją otrzymać od Ciebie, a nie jesteśmy w stanie
zmierzyć Twojej nieskończonej mądrości, która tak bardzo wykracza poza zakres
naszej zdolności rozumowania. Dostrzegamy umysłową i fizyczną potęgę człowieka,
jego pomysłowość, umiejętność ujarzmienia wiatrów i fal, płomieni i wody –
poddania ich sobie na swoje usługi. Jakże bardzo musi Twoja moc przewyższać to
wszystko, skoro i my jesteśmy Twoim stworzeniem! Dlatego kłaniamy się Tobie,
podziwiamy Cię i wielbimy. A widzę też, że najwspanialszą ze wszystkich cech
ludzkiego charakteru jest miłość i współczucie. Uznaję więc, że
najszlachetniejszy, najbardziej miłujący i najbardziej współczujący
przedstawiciel naszej rasy musi znacznie ustępować Tobie, nasz Stworzycielu,
który zaszczepiłeś nam te cechy. Doceniając więc w pewnym zakresie, na ile
pozwalają mi na to moje ograniczone zdolności umysłowe, długość, szerokość,
wysokość i głębokość Twego cudownego charakteru, składam Ci pokłon. Ty jesteś
mym Bogiem, a ja – Twoim stworzeniem i sługą. Obym tylko mógł nazywać się Twym
synem, choć zdaję sobie sprawę z tego, że jestem niegodny!
W moim sercu zapanował wtedy pokój,
gdyż znalazłem prawdziwego Boga. Mówiłem sobie jednak, jakie to dziwne, że Go
utraciliśmy. Można być pewnym, że tak mądry, tak sprawiedliwy, tak potężny i
tak miłujący Bóg musiał pragnąć podzielić się ze swymi stworzeniami pewnym
wyobrażeniem o swojej woli w odniesieniu do nich i swych zamierzeń związanych z
ich stworzeniem. To skłoniło mnie do poszukiwania Bożego objawienia.
Powiedziałem sobie: Rozsądne wydaje się oczekiwanie, że dobry Bóg musiał mieć
jakiś łaskawy plan związany z moim stworzeniem. Bez wątpienia można było też
spodziewać się, że jeśli dał On człowiekowi zdolność rozumowania, to musiał też
udzielić mu pewnego zadowalającego posłannictwa przewidzianego dla tych, którzy
szukają Go w szczerości.
Stwierdziłem jednak, że
najwidoczniej nie może to być nasza chrześcijańska Biblia. Objaśniana w świetle
sprzecznych wyznań wiary, wydawała mi się być pomieszanym nagromadzeniem
sprzeczności. Moim problemem było postrzeganie Biblii z punktu widzenia różnych
wyznań wiary, gdy tymczasem powinienem był pozwolić Bogu, by sam był swoim
własnym tłumaczem i żeby sam wszystko objaśnił. Pomyślałem, że być może ci,
których nazywamy „poganami”, będą od nas mądrzejsi i zacząłem badać najbardziej
znane religie świata. Rozważanie ich oraz ich świętych ksiąg napełniło mnie
jednak tylko odrazą. Zmuszony byłem przyznać, że choć Biblia wydawała mi się
niezadowalająca, to jednak znacznie przewyższała ona wszystkie swoje
konkurentki.
Na nowo więc zacząłem studiować Biblię.
Po bardzo pobieżnym przeglądnięciu Starego Testamentu stwierdziłem, że wszyscy
owi dawni prorocy, jakkolwiek dobrzy i dobrze usposobieni ludzie, byli
zdezorientowani i pisali nieracjonalnie. Następnie zabrałem się za Nowy
Testament. Powiedziałem sobie: Z pewnością Jezus z Nazaretu był wspaniałą
postacią. Na pewno słusznie się o Nim mówiło, że „nigdy tak nie mówił człowiek
jako ten człowiek” [Jan 7:46]. Niewątpliwa czystość Jego życia przebijała przez
całe Jego nauczanie, a także przez nauki Jego apostołów. Stopy mojej wiary
zaczynały wyczuwać twardy grunt. Radość i pokój zaczęły wracać wraz z
przekonaniem, że oto znajdowałem Boże objawienie, którego szukałem.
Odtąd już radowałem się, że
znalazłem konkretne oparcie dla swojej wiary – że znalazłem źródło Bożego
objawienia, ujawniające Boskie zamiary. Spotkałem się jednak z nowymi i
nieoczekiwanymi trudnościami. Stwierdziłem bowiem, że Jezus i apostołowie
opierali swoje nauczanie na dowodach z Pism Starego Testamentu, że ogromna
część Nowego Testamentu to cytaty ze Starego Testamentu oraz komentarze do
nich. Niestety, pomyślałem sobie, albo muszę odrzucić Nowy Testament, albo
zaakceptować także Stary. Nie byłoby w tym bowiem żadnej logiki, gdybym doszedł
do wniosku, że Jezus i Jego apostołowie byli natchnionymi rzecznikami
Stworzyciela, zdolnymi do przekazania mi mądrości, a jednak uznał samego siebie
za znacznie mądrzejszego od nich, skoro ja umiałem rozpoznać, gdzie oni mijali
się z prawdą, podczas gdy dawni prorocy nie potrafili tego odkryć.
Ponownie więc zabrałem się za
badanie Starego Testamentu. Dobrze pamiętam, w jaki sposób odkryłem klucz do
rozwiązania tych trudności. Już na samym początku potknąłem się o stwierdzenie
proroka Dawida, który modlił się odnośnie swoich nieprzyjaciół, „aby żywo
zstąpili do piekła!” [Psalm 55:16]. Rozważyłem ponownie to miejsce,
uwzględniając język hebrajski, i stwierdziłem, że wyrażając się zrozumiałym
językiem, słowo „piekło” oznacza tutaj grób, stan śmierci. Zauważyłem, że byłem
niesprawiedliwy w ocenie Dawida, że modlił się on jedynie o to, w czym i nasi
sędziowie współczesnych sądów uczestniczą bez modlitwy, a mianowicie w
wymierzaniu kary śmierci dla złoczyńców. To okazało się dla mnie kluczem. Gdy
stwierdziłem, że nasze słowo „piekło” jest w Starym Testamencie tłumaczeniem
hebrajskiego słowa „szeol”, oznaczającego grób, znikła ogromna masa moich
zastrzeżeń do Starego Testamentu. Krytyczne rozważenie pierwotnego wyroku
wydanego na naszych pierwszych rodziców w Edenie ukazało, że chodziło tam o
karę śmierci, na skutek czego ludzie muszą umierać, ale zostali wybawieni z
„szeolu” przez Zbawiciela, ostatecznie zaś i sam „szeol” zostanie zniszczony,
gdy w zmartwychwstaniu uwolnieni zostaną wszyscy więźniowie grobu – zarówno
sprawiedliwi, jak i niesprawiedliwi.
Dla kogo pisze Pastor
Russell
Przygotowując swoje kazania i
rozważania biblijne dla setek gazet, publikujących je każdego tygodnia – do
których należy między innymi i nasza Gazeta – do jakiej grupy czytelników
chciałbyś szczególnie dotrzeć?
Staram się kierować Bożą Prawdę tak
do chrześcijan wszystkich ugrupowań religijnych, jak i do chrześcijan nie
identyfikujących się z żadną denominacją – do ogromnych mas ludzi
uczęszczających do kościołów. Staram się edukować, podnosić na duchu i działać
na korzyść każdego czytelnika. Wiele osób pisze do mnie, wyrażając głębokie
uznanie – jedni czynią to z punktu widzenia naukowego, inni – emocjonalnego, a
jeszcze inni – religijnego. Poznałem osobiście setki niewierzących, którzy
zostali ponownie pozyskani dla chrześcijaństwa za pośrednictwem moich tomów
Wykładów Pisma Świętego czy kazań publikowanych w gazetach. W jednym z ostatnio
otrzymanych listów nadawca pisze, że jego sąsiad ogrodził swoje podwórze
drucianą siatką, by jego kury nie przechodziły do ogrodu nadawcy, a było to
skutkiem przeczytania jednego z moich kazań przedstawiającego zasady
sprawiedliwości. Sąsiad piszącego, odczuwając po raz pierwszy w życiu potrzebę
respektowania Złotej Reguły [Mat. 7:12], zmusił także swoje kury do jej
przestrzegania.
Ziemia na wieki stoi
Mówi się, że w ciągu najbliższych
pięciu lat spodziewasz się przywrócenia Żydów do Palestyny, skąd już nigdy nie
zostaną usunięci. Czy mógłbyś poinformować naszych czytelników, w jaki sposób
godzisz ten pogląd z twierdzeniem niektórych osób, że niebawem ma nadejść
koniec świata – że ziemia ma zostać zniszczona, spalona?
Przyznaję, że pogląd, jakoby ziemia
miała zostać zniszczona ogniem, wynika z wszystkich chrześcijańskich wyznań
wiary. Adwentyści mówią o tym częściej niż inni, ale inni również mają to w
swoich wyznaniach wiary. W moim przekonaniu wszyscy oni mylą się pod tym
względem. Zapominają o tym, czego naucza Biblia, że „ziemia na wieki stoi”
[Kazn. 1:4], że „siew i żniwo, i zimno, i gorąco, i lato, i zima, i dzień, i
noc nie ustaną” [1 Moj. 8:22]. Św. Piotr jest uznanym autorytetem dla
wszystkich denominacji, a przecież wyjaśnia, że wraz z powrotem Mesjasza
nastanie wspaniały czas błogosławieństw, że nadejdą „od Pana dni ochłody, aby
też posłał wam zapowiedzianego Mesjasza, Jezusa, którego niebo musi zatrzymać
aż do czasu odnowienia wszystkich rzeczy, co od wieków przepowiedział Bóg przez
usta swoich świętych proroków” (Dzieje Ap. 3:19-21 BT). „Czasy odnowienia”
odnoszą się do lat królowania Mesjasza, w ramach którego przywróci On całą
ziemię do chwalebnego stanu symbolicznie ukazanego w ogrodzie Eden. Przywróci
także człowieka do stanu utraconego za sprawą grzechu i śmierci, do pierwotnej
doskonałości, w której został on stworzony. Stan ten będzie dodatkowo
uzupełniony cennym doświadczeniem wyniesionym z czasów panowania grzechu i
śmierci oraz odkupieniem i wyzwoleniem spod tego panowania.
Przy tej okazji można wspomnieć, że
teoria spalenia świata zbudowana została również na podstawie słów św. Piotra.
Komentatorzy przeszłości, nie dostrzegając, że owe „czasy naprawienia” miały
nastąpić wraz z drugim przyjściem Mesjasza i zapewnić błogosławieństwo
wszystkim narodom ziemi, błędnie odczytali wypowiedź św. Piotra o symbolicznym
ogniu, traktując ją literalnie. Ogień tego dnia nie będzie bardziej literalny
od owych „węgli rozpalonych” [Rzym. 12:20], które mamy według Pisma Świętego
zgarniać na głowę naszych oponentów, czy od „ognia ku doświadczeniu” [1 Piotra
4:12], który przychodzi na wszystkich okazujących lojalność Panu i Jego Słowu.
Ogień owego dnia doświadczy wszystkich spraw ludzkich, by wykazać, jakiego są
rodzaju. Całe drewno, siano i słoma błędu zostanie strawiona, jak mówi nam św.
Paweł [1 Kor. 3:12-13], a ostoi się na tej próbie jedynie złoto, srebro i
drogocenne kamienie Bożej prawdy.
W moim przekonaniu wkraczamy już w
ów dzień ognia. Żywioły społeczne przygotowują się do potężnego zderzenia,
wielkiego pożaru, ogromnego konfliktu między bogatymi i biednymi, książętami i
wieśniakami, koncernami i zatrudnionymi. Pismo Święte wskazuje, że ów wielki
dzień ucisku będzie okresem anarchii, która pochłonie konstrukcję obecnej
struktury społecznej. Zapewnia nas ono jednak, że na tych popiołach Pan
ustanowi nowy porządek rzeczy, określany symbolicznym mianem „nowych niebios i
nowej ziemi”, przed którymi uciekną obecne symboliczne niebiosa (władze
kościelne) oraz obecna społeczna ziemia (ludzkie społeczeństwa) i miejsce dla
nich nie będzie już znalezione [Obj. 20:11].
Co się zaś tyczy Żydów, to nie
uważam, by wszyscy oni mieli powrócić do Palestyny, ale jedynie przedstawiciele
tego narodu ze wszystkich krajów. Ci najbardziej religijni spośród nich powrócą
tam. Na podstawie Pisma Świętego rozumiem, że prawdopodobnie nie uda im się
ustanowić żadnej formy rządu ani też uzyskać dla niego poparcia przed
zakończeniem „czasów pogan” w roku 1915.
Kazania ze sprawozdań
konwencyjnych Convention
Reports Sermons, 1910, CRS-118
Straż, 3/2010 CRS-118 – 1910 r.