<< Wstecz |
Wybrano: R-4621 a, z 1910 roku. |
Zmień język na
| |
| | |
Zagraniczna podróż brata Russella
[LIST DOSTARCZONY Z OPÓŹNIENIEM]*
*[Podróż odbyła się w terminie 5.04-21.05.1910]
Do rodziny Bożej w Brooklyńskim Bethel oraz wszystkich innych rozproszonych:
Gdy ogłosiliśmy zamiar udania się do Wielkiej Brytanii, a następnie do Palestyny [zob. Straż 1/2010, str. 23, R-4586], niektórzy przyjaciele sugerowali, że widocznie jest jeszcze coś do zrozumienia odnośnie Wielkiej Piramidy oraz związanych z nią nauk. Inni myśleli, że naszym celem było podjęcie szczególnego wysiłku w celu zwrócenia się do Żydów na okoliczność ich powrotu do Bożej łaski, do swej pozycji oraz do ich ziemi. My jednak od razu ucięliśmy te spekulacje stwierdzeniem, że udajemy się tam ze względu na gazety, w których publikujemy nasze kazania – by dzięki temu wzrosło jeszcze zainteresowanie nimi, a przez to także pogłębiło się zainteresowanie dobrą nowiną. Jednak naszym szczególnym celem, jak podaliśmy, było odwiedzenie, zachęcenie i wzmocnienie badaczy Pisma Świętego, szczególnie w Wielkiej Brytanii. Mamy nadzieję, że wszystkie te cele udało nam się osiągnąć, że Pan tak nadzorował, kierował i rządził naszymi krokami, by mogło być uwielbione Jego Imię, a Jego lud otrzymał pociechę i błogosławieństwo.
Po zapoznaniu się z naszym ogłoszeniem wielu przyjaciół z różnych części kraju wyraziło życzenie odbycia takiej podróży w tym samym czasie, jeślibyśmy sobie tego życzyli. Zapewniliśmy ich, że każdy ma takie same możliwości i że cieszylibyśmy się z ich towarzystwa, jeśli tylko Pańska Opatrzność zdawałaby się otwierać przed nimi taką możliwość. I tak się stało, że opuszczając Nowy Jork, grupa towarzysząca liczyła 21 osób, do tego z naszej strony było 17 osób, w tym br. Driscoll, reprezentujący Stowarzyszenie Prasowe, br. L. W. Jones, który miał służyć nam jako stenograf na Morzu Śródziemnym i który zamierzał odwiedzić przyjaciół w Danii, Szwecji oraz Norwegii w czasie, gdy my będziemy w Wielkiej Brytanii, gdzie miał też dojechać i wrócić do domu około miesiąc później niż my.
Przyjaciele, którzy nam towarzyszyli, to: braterstwo Davault z Illinois, braterstwo Ward z Maryland z synem, braterstwo Owens, siostry: Cobb i Noble z Nowego Jorku, siostry Frost, Paschal i Houston z Teksasu, br. Pierson z Connecticut, bracia Wilson i Young z Oklahoma, siostra Jackson z Kanady, br. Koetitz z Niemiec. Aż do Paryża mogliśmy się także cieszyć towarzystwem siostry Rutherford.
Gdy nasz statek opuszczał port w Nowym Jorku, ponad 150 osób z tutejszego zgromadzenia machało nam na pożegnanie i śpiewało kilka pięknych pieśni ze śpiewnika „Hymns of Dawn”. Była to wzruszająca chwila, tak dla nas, jak i dla pozostałych, i z pewnością służyła ona zacieśnieniu więzów chrześcijańskiej miłości, która łączy nasze serca. Podniosły wyraz twarzy u przyjaciół dowodził ich miłości, gorliwości i społeczności z Mistrzem oraz z nami. Nasze serca radowały się takimi przejawami chrześcijańskiej społeczności i zapewniliśmy zgromadzonych, że nie tylko o nich, ale też i o wszystkich innych, którzy nas tutaj nie żegnali, będziemy pamiętać w naszych modlitwach, ponieważ wiedzieliśmy, że w związku z opublikowaniem planu naszej podróży w THE WATCH TOWER z wielu serc w licznych krajach będą wznosiły się modlitwy do Boga za nas z prośbą o błogosławienie naszej podróży.
Połączmy serca wraz
I wznieśmy w niebo wzrok;
Bo miłość bratnia wzmacnia nas,
Prowadzi wspólnie krok. [PBT 23]
Do Cherbourga dotarliśmy bez większych trudności, choć momentami było nieco mgliście, a morze trochę wzburzone. Mimo to Bóg uchronił nas od kłopotów żołądkowych, a do brzegu dotarliśmy szczęśliwie i dobrze, tyle że dzień później, niż było to zaplanowane, spędzając noc na statku zamiast w Paryżu. Paryż jednak nie był dla nas wielką atrakcją. Odtąd aż do końca podróży byliśmy dobrze pilotowani przez Agencję Turystyczną T. Cook & Son, za pośrednictwem której nabyliśmy nasze bilety.
W Bern spotkaliśmy się z niektórymi przyjaciółmi z Francji i Niemiec, do których przemówiliśmy na temat łaskawości Bożego Planu. Zwróciliśmy uwagę na Przymierze Łaski, pod którym rozwija się Kościół jako Ciało Chrystusa, jako duchowe nasienie Abrahama, na izraelskie Przymierze Zakonu oraz na Nowe Przymierze, które go zastąpi w czasie słusznym na błogosławienie Izraela, a przez niego – wszystkich narodów ziemi. Po blisko dwugodzinnym wykładzie, który, jak ufamy, okazał się dla nich pomocą, pociechą i radością w Panu, udaliśmy się do Zurychu, gdzie mieliśmy bardzo miłą społeczność z około sześćdziesięcioma przyjaciółmi z Niemiec i Szwajcarii, do których również przemawialiśmy przez około dwie godziny. Opuszczając ich, zabieraliśmy z sobą wiele wspomnień ich pełnego miłości starania i miłych słów, które mogliśmy zrozumieć dzięki tłumaczowi, ale znacznie więcej wyczytywaliśmy w ich oczach oraz ogólnym sposobie zachowania.
NASZA WIZYTA W PIRAMIDZIE
W środę szybko przemierzyliśmy piękne Włochy aż do Neapolu, by zaokrętować się na nasz statek. Spędziliśmy przemiłe chwile odpoczynku i odświeżenia na morzu w drodze do Aleksandrii, a następnie do Kairu. Naszym głównym przedmiotem zainteresowania była Piramida [Wielka Piramida w Gizie]. Od czasu, gdy odwiedziliśmy to miejsce osiemnaście lat temu, wiele kamieni licówki zostało odnalezionych u podstawy Piramidy podczas usuwania gruzów, które pokrywały je przez stulecia. We wnętrzu Piramidy również zauważyliśmy zmiany. Bracia Edgar ze Szkocji odwiedzili Piramidę w zeszłym roku i sprawdzili pomiary jej przejść. Przy tej okazji udało się oczyścić dolny korytarz z zalegającego gruzu, który zgromadził się u wejścia do niego, całkowicie go ukrywając. Dolne przejście, od połączenia z pasażem wznoszącym się, jest obecnie zagrodzone żelazną bramą dla bezpieczeństwa wchodzących do Piramidy. Dzięki uprzejmości dr Edgara, który przedstawił nas arabskiemu szejkowi (Judah Fide) tej okolicy, mieliśmy przywilej przekroczenia owej bramy i wejścia do komory podziemnej.
Przeszliśmy jeszcze raz przez całą budowlę, choć nie mieliśmy zamiaru dokonywać ponownych pomiarów, ufając, że te, które zostały już dokonane, były znacznie dokładniejsze, niż te, których moglibyśmy dokonać przy pomocy posiadanych przez nas instrumentów. Przejrzeliśmy jedynie raz jeszcze to wielkie „świadectwo Panu zastępów” [Izaj. 19:20] i przypomnieliśmy sobie jego znaczenie, które zaprezentowaliśmy naszym czytelnikom w ostatnim rozdziale trzeciego tomu WYKŁADÓW PISMA ŚWIĘTEGO. Ponownie z podziwem zauważyliśmy dokładność konstrukcji owego wspaniałego „słupa w ziemi Egipskiej”. W wielu miejscach ogromne kamienie są tak starannie złączone, że trudno znaleźć linię styku. Kamieniołom, z którego najprawdopodobniej dostarczano owe ogromne bloki wapienne, położony jest na południowy wschód od Kairu, w pobliżu starego miasta i cytadeli. Jednak ogromne bloki z czerwonego granitu użyte do budowy komory króla oraz pomieszczeń ponad nią pochodzą z miejscowości odległych o setki kilometrów w górę Nilu [Asuan].
W okolicy nie było dla nas nic innego, co mogłoby być przedmiotem naszego zainteresowania. Odbyliśmy jedynie krótką podróż nieco dalej na południe, w okolice starożytnego Memfis, dawnej stolicy Egiptu, której ruiny zostały częściowo odkryte. W tej też okolicy położone było miasto On, z którego pochodziła żona Józefa. Tam też jest miejsce jego srogiego doświadczenia, próby i wywyższenia. Przypomnieliśmy sobie, że jest to symboliczne wyobrażenie cierpień Chrystusa oraz zbliżającego się wywyższenia Go jako Głowy wraz z Jego członkami w Królestwie Ojca.
Wsiadając znów na statek w Aleksandrii, nasze myśli wybiegały już do Jaffy, starożytnej Joppy, oraz do Jerozolimy. Jednak w Jaffie spotkało nas wielkie rozczarowanie. Wiatr poprzedniej nocy spowodował spore wyniesienie terenu przy brzegu, co sprawiło, że odprawa łodzi pasażerskich była bardzo niebezpieczna. Skaliste wybrzeże stanowiło dodatkowe zagrożenie. Potężne fale zdawały się rozbijać łodzie o skały, niezależnie od stopnia umiejętności przewoźników, a przewoźnicy z Jaffy uchodzą za najbardziej wprawnych na świecie. Przybywszy przed południem, czekaliśmy bardzo długo, ale żadna łódź nie podjęła ryzyka. Sygnały z wybrzeża wskazywały, że rząd nie zgadza się na ryzykowanie życiem i nie zezwala na lądowanie pasażerów. Kapitan naszego statku stwierdził, że prawdopodobnie nie będzie mógł czekać z wypłynięciem do następnego portu dłużej niż do godz. 18:00, a nie było widać żadnych oznak, by w tym czasie mogła nastąpić poprawa pogody.
Z pewnością wywołało to spore rozczarowanie, jako że szczerze pragnęliśmy i oczekiwaliśmy obchodzenia Pamiątki Wieczerzy Pańskiej w Świętym Mieście, gdzie nasz Mistrz pierwszy złamał chleb i pił z kielicha, który podał uczniom. Gdy już myśleliśmy, że sprawa jest rozstrzygnięta, okazało się, że Pan doświadczał naszą wiarę, a w szczególności posłuszeństwo – czy będziemy szemrać i narzekać, gdyby nie dozwolił nam wylądować, czy też bylibyśmy zadowoleni ze wszystkiego, co nas spotka, widząc w tym Jego opiekuńczą rękę, czy nauczymy się lekcji, którą nam zadał. Rozpuściliśmy wieść między naszą grupą dziewiętnastu osób, a do nich jako dwudziesty dołączył br. Hall z Orientalnego Towarzystwa Handlowego, który spotkał się z nami i bardzo pomagał w naszej podróży na prośbę niektórych naszych bliskich przyjaciół z Londynu, którzy specjalnie do niego napisali w naszej sprawie. Wszyscy udaliśmy się do Pana w modlitwie, mówiąc Mu, że chociaż rzeczywiście bylibyśmy bardzo rozczarowani, to jednak gotowi jesteśmy okazać uległość i ani nie szemrać, ani nie narzekać, niezależnie od tego, jaka byłaby decyzja Jego Opatrzności. Gdyby jednak Mistrzowi upodobało się dozwolić nam na wylądowanie, przyjęlibyśmy to jako szczególny znak Bożej interwencji i łaski, okazując stosowną wdzięczność. Z jakąż ulgą dowiedzieliśmy się, że około 17:00 kapitan otrzymał sygnał z brzegu, że jeśli się nieco zbliży, to łodzie wyjdą po nas. I tak o 18:10 bezpiecznie znaleźliśmy się na łodziach, a pół godziny później pewnie dotarliśmy do brzegu. Wszyscy okazaliśmy Panu jak najszczerszą wdzięczność i z pewnością jeszcze bardziej doceniliśmy nasze przywileje z powodu owej niewielkiej próby uległości.
NASZA WIZYTA W JEROZOLIMIE I OKOLICY
Noc spędziliśmy w Jaffie. Nazajutrz zaś, wcześnie rano udaliśmy się
pociągiem do Jerozolimy, gdzie przybyliśmy około południa w sam środek burzy z
deszczem i gradem. Powiedziano nam, że była to bardzo nietypowa pogoda jak na
tę porę roku. Burza jednak nie tylko zmyła kurz, ale sprowadziła też przyjemną,
chłodną pogodę na czas naszej wizyty w Świętym Mieście i okolicach. Tutaj
spotkaliśmy się kolporterami, bratem i siostrą Thompson. Przez minione dwa lata
mieszkali oni w Australii, później odwiedzali niektóre miasta w Indiach i w
Egipcie. Przybyli oni do Jerozolimy, by prowadzić pracę kolporterską, a w tym
czasie również spotkać się z nami. Pozostaną tu przez pewien czas jako
przedstawiciele Stowarzyszenia, by rozsiewać nasiona Prawdy i podlewać ziarna
już posiane. W ogólności będą pomagać w rozwoju dzieła żniwa prowadzonego przez
Wielkiego Żniwiarza, którego miłują i któremu służą.
Odwiedziliśmy oczywiście żydowski „mur płaczu” i odczuwaliśmy
współczucie dla biednych ludzi, którzy czytając w tym miejscu księgę Jeremiasza
i Treny „oczekują pociechy izraelskiej”. Radowaliśmy się świadomością płynącą
ze Słowa Bożego, że ich oczekiwania mają już niebawem zostać spełnione i to
obficiej, niż się tego może spodziewają. Jakież zadowolenie odczuwaliśmy z ich
powodu! Odwiedziliśmy salę sądu Piłata, gdzie nasz Mistrz był przesłuchiwany i
widzieliśmy fragmenty dokładnie tej posadzki, na której rzymscy żołnierze w
tamtym czasie zabawiali się grami. Rysunki tych plansz do gier były bardzo
czytelne na niedawno odkrytej kamiennej posadzce. Widzieliśmy muzułmański
meczet, który stoi na miejscu świątyni, ale nie pozwolono nam do niego wejść,
ponieważ w tym właśnie czasie muzułmanie ogarnięci byli jakimś wyjątkowym
religijnym zapałem, a nie tak dawno temu fanatycy spowodowali pewne obrażenia u
odwiedzających to miejsce.
Niewielki „bakszisz” otworzył nam drzwi do niektórych miejscowych domów,
składających się przeważnie z dwóch izb. Byliśmy zaskoczeni schludnością ich
wnętrz, tym bardziej, że ulice są bardzo brudne. Wycieczka do Betlehemu,
miejsca narodzenia naszego Zbawiciela, również była udana i okazała się
interesująca; podobnie jak podróż nad Morze Martwe, do brodu Jordanu, gdzie Jan
ochrzcił Jezusa, i do Jerycha. Po drodze widzieliśmy potok Charyt, gdzie przez
znaczną część okresu trzech i pół roku suszy i głodu w ziemi izraelskiej
ukrywał się prorok Eliasz. Potok ten na znacznej długości przebiega między
wysokimi ścianami wąwozu, w których znajdują się szczeliny i jaskinie zajmowane
przez pustelników. W pewnym miejscu jest tam też znacznych rozmiarów klasztor,
znajdujący się pod zarządem Kościoła grecko-katolickiego. Po drodze wspominaliśmy
przypowieść naszego Pana o dobrym Samarytaninie i człowieku, który na tej
właśnie drodze stał się ofiarą zbójców. Często ze zdumieniem czytaliśmy o tym,
jak Samarytanin zapłacił właścicielowi gospody dwa denary, by ten opiekował się
rannym aż do czasu, gdy on wróci. Suma wydawała nam się śmiesznie mała, ale gdy
wspomnieliśmy, że była to kwota, jaką robotnik otrzymywał za dwa dni pracy, a
także gdy uświadomiliśmy sobie charakter ówczesnych oberży, że zapewniały one
jedynie bardzo prymitywne warunki, sytuacja stała się dla nas jaśniejsza.
Najbardziej niezwykłe było doświadczenie związane z wieczorem
Pamiątkowej Wieczerzy. „Górna Sala”, która tradycyjnie bywa wskazywana jako
miejsce obchodzenia Pamiątkowej Wieczerzy przez Jezusa i apostołów, znajduje
się pod zarządem mahometan. Gdy nadszedł czas, byśmy znaleźli się w tym
pomieszczeniu, najpierw pouczono nas, że nie można tam przynosić żadnych
krzeseł, że nie będzie też mógł być ustawiony stół. Obiecano nam jednak, że
dostaniemy dywany, byśmy mogli położyć się na podłodze, tak jak to uczynił
Jezus z apostołami. Wydaje się bowiem, że w większości nie używano stołów, a
kładąc się na podłodze z głowami skierowanymi do środka i wspierając się na
ramieniu, sięgano do półmiska umieszczonego centralnie między uczestnikami.
Następnie posłano nam wiadomość, że musimy się zachowywać bardzo cicho i nie
śpiewać żadnych pieśni. Te ograniczenia wzbudziły naszą podejrzliwość, że coś
musi się za tym kryć. Mimo to o wyznaczonej porze udaliśmy się na miejsce.
NASZE OBCHODZENIE PAMIĄTKI
Nasze przybycie wzbudziło zainteresowanie u niektórych mahometan, którzy
poruszali się gwałtownie tam i z powrotem, gestykulując i wskazując, ale nie na
nas, tylko na naszego przewodnika, który wynajął dla nas to pomieszczenie.
Widząc to zdenerwowanie, woleliśmy raczej okazać nasze pokojowe nastawienie
poprzez spokojne wycofanie się stamtąd. Zrozumieliśmy, że gdyby fanatyczni
mahometanie zaczęli się głośno sprzeciwiać zbezczeszczeniu świętego miejsca
Mahometa przez „chrześcijańskich psów”, to setki zwiedzionych osób mogłyby
natrzeć na nas ze wszystkich stron i bez cudownej interwencji zapewne raniliby
lub zabili niektórych z nas albo nawet wszystkich.
Dowiedzieliśmy się, że pomieszczenie to było własnością około
pięćdziesięciu mahometan i że jedynie dwóch lub trzech zgodziło się nam je
wynająć. Zastrzeżenia zaś wnieśli inni współwłaściciele, mający prawo
sprzeciwienia się naszej obecności w tym miejscu. Wyjaśniono nam, że
pomieszczenie to było wykorzystywane przez różne ugrupowania religijne do
upamiętniania Wieczerzy Pańskiej, ale powstały z tego powodu trudności i
dlatego przed laty zakazano wszystkim takiego użytkowania tego miejsca. Gdyby
teraz pozwolono nam skorzystać z niego, wzbudziłoby to – jak twierdzono – od
nowa konflikty, jakie doprowadziły do zakazu używania tego pomieszczenia do
takich celów.
Wieczór był dżdżysty, mimo to postanowiliśmy udać się do ogrodu
Getsemane, gdzie nasz Mistrz i apostołowie spędzili ową pamiętną noc blisko
dziewiętnaście stuleci temu, gdzie Pan przeżywał swoją agonię i pocił się
krwawym potem. Jednogłośnie wyraziliśmy życzenie obchodzenia Pamiątki w tym
właśnie uświęconym miejscu, które prawdopodobnie nigdy nie zostało w taki
sposób wykorzystane. W mżącym deszczu rozważaliśmy znaczenie chleba,
wyobrażającego złamane ciało Jezusa, a w dalszej kolejności, jak wyjaśnił
apostoł Paweł – cały Kościół, który jest Ciałem Chrystusa, jednym Chlebem,
który łamiemy. Zastanawialiśmy się także nad kielichem, który w pierwszej linii
przedstawia życie wylane przez naszego Pana za nas i za świat, ale także, w
drugim znaczeniu, nasz cudowny przywilej uczestniczenia w cierpieniach
Chrystusa poprzez picie Jego kielicha, poprzez stawanie się uczestnikami
cierpień Chrystusowych. Wspomnieliśmy także o przyszłej chwale, gdy z nowego kielicha
będzie można już pić w błogosławionych warunkach Królestwa Ojca.
Opowiedzieliśmy też o tym, w jaki sposób ów chleb, który obecnie z dozwolenia
Boskiej opatrzności bywa łamany, stanie się chlebem życia dla całej ludzkości.
Pomimo niesprzyjającej pogody, nasze serca przepełnione były szczęściem.
W modlitwie dziękowaliśmy Bogu za błogosławioną możliwość upamiętniania tych
doniosłych spraw, pamiętając i o tym, że na całym świecie umiłowani Pańscy w
podobny sposób upamiętniają lub będą upamiętniać cierpienia Chrystusa jako
Baranka za nas zabitego. Cicho zanuciliśmy jedną zwrotkę pieśni i opuściliśmy
to miejsce z radością i wdzięcznością w sercach. Przeżycia tego dnia z
pewnością nigdy nie wyblakną w naszych wspomnieniach, a wręcz przeciwnie, będą
zawsze dobitnie przypominać nam o Baranku Bożym, który umarł za grzechy świata,
a także o naszym przywileju współudziału w Jego ofierze jako Jego członkowie
oraz o perspektywie bycia uwielbionymi wraz z Nim przy dokonaniu owego
wielkiego dzieła zagwarantowanego przez Jego śmierć.
Ostatnim dniem naszego pobytu w Jerozolimie była niedziela, 24 kwietnia
[1910 r.]. Pozostanie on na zawsze w naszej pamięci po tej stronie zasłony i
bez wątpienia także i poza nią. Udaliśmy się na Górę Oliwną, przechodząc drogą
w kierunku Betanii, którą Jezus i apostołowie tak często przemierzali. Za bramą
miejską obejrzeliśmy potok Cedron i przeszliśmy na jego drugą stronę. Pewna
część tej drogi budziła nasze szczególne zainteresowanie i wywierała największe
wrażenie, a mianowicie ta, którą Jezus przemierzał na osiołku w towarzystwie
apostołów, a tłumy wołały: „Hosanna synowi Dawidowemu”. Interesujące było także
miejsce, gdzie nasz Mistrz zatrzymał orszak, spojrzał na miasto i zapłakał nad
nim, oświadczając, że dom Izraela pozostanie pusty i że nie ujrzą Go aż do
dnia, w którym z radością uznają Go za swego Króla. Odwiedziliśmy to miejsce
dwukrotnie, radując się w duchu, gdy wspominaliśmy fakt, że czas otwarcia oczu
Izraela i wszystkich narodów ziemi jest już tak blisko. Dzięki niech będą Bogu
za zapewnienie, że „tedy się otworzą oczy ślepych, a uszy głuchych otworzone
będą” [Izaj. 35:1].
ZAINTERESOWANIE PRAWDĄ W ŚWIĘTYM
MIEŚCIE
Pan Hall, za doradą i sugestią naszych serdecznych przyjaciół z Londynu,
wynajął dużą publiczną salę i rozreklamował nasze w niej wystąpienie w
niedzielne popołudnie. Należy zauważyć, że wzrastająca populacja Jerozolimy
obejmuje także osoby urodzone w Europie oraz kolonię amerykańską rezydującą
poza murami starego miasta, gdzie wszystko rozwija się znacznie szybciej niż w
obrębie murów. Nasza publiczność wywodziła się z owej rozwojowej grupy, z
katolików, protestantów, Żydów i mahometan. Nasze serca przepełnione były
sympatią dla tych słuchaczy, gdy myśleliśmy o tym, w jaki sposób błąd podzielił
miliony szczerych ludzi różnych narodowości i klas. Radowaliśmy się myślą, że
nadszedł Boski czas łaski – „czasy ochłody od obliczności Pańskiej, a posłałby
onego, który wam opowiedziany jest, Jezusa Chrystusa, który zaiste niebiosa ma
objąć aż do czasu naprawienia wszystkich rzeczy, co był przepowiedział Bóg
przez usta wszystkich świętych swoich proroków od wieków” – Dzieje Ap. 3:19-21.
Pewną część wystąpienia poświęciliśmy nawiązaniu do poselstwa aniołów w
Betlehem, którzy „zwiastowali radość wielką, która będzie wszystkiemu ludowi”.
Następnie wspomnieliśmy myśl, że wszyscy ludzie różnych przekonań religijnych
wiążą swe nadzieje z oczekiwaniem nadejścia jakiegoś Wielkiego Wybawiciela, gdy
tymczasem wielkie wybawienie i pożądanie wszystkich narodów właśnie nadchodzi.
Następnie zwróciliśmy się szczególnie do Żydów w oparciu o wersety mówiące o
dwójnasobie wspomnianym przez proroków: Jeremiasza, Zachariasza i Izajasza,
wyjaśniając, w jaki sposób dwójnasób doświadczeń Izraela osiągnie swoje
wypełnienie w 1915 r. oraz że w tym czasie zostanie zamanifestowana Boża łaska
dla Żydów i wypełnią się łaskawe obietnice im darowane. Wyjaśniliśmy, że
obietnice należące do Kościoła są duchowe i odmienne, oddzielone od tych, które
zostały udzielone Abrahamowi, prorokom i Izraelowi. Jednak błogosławieństwa
Izraela zostały z konieczności opóźnione aż do czasu, gdy swą pełnię osiągną
obietnice uczynione duchowemu Izraelowi, te zaś miały się wypełnić w czasie
drugiej części dwójnasobu doświadczeń Izraela.
Właścicielem sali jest nawrócony Żyd. Wydawał się być zainteresowany,
zachwycony i zaskoczony prostotą Boskiego planu w takim ujęciu. Jest on
redaktorem gazety publikowanej w Jerozolimie i drukowanej w języku arabskim.
Otrzymał też rządowe zezwolenie na wydawanie czasopisma w języku hebrajskim.
Czekał na to od czternastu lat. Pozwolenie otrzymał właśnie w tym czasie, gdy
my zaczęliśmy głosić dobrą nowinę wielkiej radości dla wszystkich ludzi poprzez
Nowe Przymierze z Izraelem. Teraz miał zacząć czytać i rozważać WYKŁADY PISMA
ŚWIĘTEGO. Również jego żona i pewien przyjaciel byli głęboko zainteresowani.
Obecny był także inny hebrajski chrześcijanin, były duchowny, obecnie na
emeryturze. On i jego żona wyrażali gruntowne zainteresowanie i pełną sympatię
względem tego, co usłyszeli, i mieli rozpocząć czytanie oraz rozważanie tych
poglądów. I tak osoby te wraz z działającym tam już braterstwem Thompson
stworzą zaczątek zgromadzenia beriańskiego badania Biblii w mieście Wielkiego
Króla.
Na sali byli podobno obecni także inni wpływowi Żydzi, którzy mieli
wyrażać swoje zainteresowanie. Jeden z nich, doktor Levy, jest generalnym
zarządcą i wiodącą osobowością między syjonistami w Palestynie. Wyraził on
swoje żywotne zainteresowanie tym, co usłyszał, mówiąc: „Doprawdy, tylko
niewielu spośród was, chrześcijan, prezentuje tego rodzaju życzliwe i liberalne
spojrzenie na Hebrajczyków!” Oznajmił swój zamiar przestudiowania WYKŁADÓW
PISMA ŚWIĘTEGO i na różne sposoby okazywał swoją szczerość i powagę.
Zasugerował, że mógłby napisać do swoich żydowskich przyjaciół w Ameryce, by
zwrócić ich uwagę na poselstwo, jakie usłyszał. Do jednego ze swych przyjaciół
powiedział: „Dzisiejszy mówca jest z pewnością prorokiem, którego Pan pobudził,
by przekazywał to poselstwo”.
Opuszczając Jerozolimę następnego poranka, wspomnieliśmy słowa psalmisty:
„Obchodźcie miasto, przypatrzcie się jego murom” a także: „Jako około
Jeruzalemu są góry, tak Pan jest około ludu swego, od tego czasu aż i na wieki”
(Psalm 125:2). Mogliśmy dobrze zaobserwować, jak Jerozolima położona jest na
szczycie gór i otoczona górami ze wszystkich stron. To dlatego nieprzyjaciołom
trudno było przeprowadzić skuteczny atak na miasto. Trudno jest przebyć górską
drogę, której można łatwo bronić. Dlatego bardzo spodobała nam się piękna myśl
proroka, że Pan jest twierdzą i ochroną dla swego ludu podlegającego rozmaitym
przeciwnym wpływom.
Wracając do Jaffy, znaleźliśmy czas, by odwiedzić położony przy morzu
dom Szymona Garbarza. Można tam było zobaczyć kamienne koryto, jakiego używali
garbarze do wyprawiania skór. Wszystko wskazywało na to, że stało ono tam od
wielu stuleci. Z pewnością nie jest to ten sam budynek, w którym mieszkał
Szymon i na dachu którego św. Piotr miał widzenie prześcieradła zstępującego z
góry, pełnego wszelkiego rodzaju czworonożnych stworzeń. Mimo to, wydaje się,
że była to stara budowla, która była naprawiana z zachowaniem ogólnego wyglądu,
rozmiaru i innych cech oryginalnego zabudowania. Odwiedziliśmy także grób
Dorki; co do jego autentyczności są pewne, niewielkie wątpliwości (Dzieje Ap.
9:36).
Nasze wielkie zainteresowanie wzbudziły gaje pomarańczowe wokół Jaffy,
które wydawały się być dobrze utrzymane i bardzo wydajne. Owoce z nich należą
do najlepszych w świecie. Pomarańcze te, jak się dowiedzieliśmy, są sprzedawane
głównie w Wielkiej Brytanii i w Egipcie. Kraina ta zaczyna już być dobrze
prosperującą ziemię, która obrazowo przedstawiona jest w Biblii jako „ziemia
mlekiem i miodem płynąca”.
Pan Hall zwrócił naszą uwagę na nowego rodzaju ciągnik i pług
wieloskibowy, który potrafi zaorać dwanaście bruzd jednocześnie, a przy tym
bronować i obsiewać ziemię. Jego wydajność wynosi 40 akrów [16 ha] dziennie, a
może on też być używany podczas żęcia i młócenia ziarna. Jest to zdumiewające,
że w kraju, na którego jednym końcu do orania używa się zagiętego kawałka drewna,
na drugim można zobaczyć najnowocześniejszy pług świata kosztujący 7,5 tys.
dolarów.
WIZYTA W ZIEMI GOSZEN I NAD MORZEM
CZERWONYM
W drodze powrotnej nasz statek zatrzymał się w Port Said, gdzie
skorzystaliśmy z okazji, by obejrzeć ziemię Goszen oraz przyjrzeć się trasie,
którą przemierzali Izraelici, udając się do Ziemi Obiecanej. Pociągiem
dojechaliśmy do Ismailii, miasta wcześniej znanego jako Sukkot, będącego jednym
z miejsc zgromadzeń Izraela przed ucieczką z Egiptu. Trasa kolejowa między
Ismailią a Port Abraham przebiega wzdłuż Kanału Sueskiego, gdzie najwidoczniej
swego czasu rozciągało się jeszcze Morze Czerwone, aż do Gorzkich Jezior.
Niewątpliwie przejechaliśmy przez dokładnie te tereny, którymi musieli także
iść Izraelici, uciekając przed faraonem. Nie zadowoliliśmy się tym jednak i
podjęliśmy przeprawę przez północny kraniec Morza Czerwonego, zwany Zatoką
Sueską. Po jej drugiej stronie podróżowaliśmy na osiołkach przez trzy godziny,
by dotrzeć do źródeł Mojżesza, gdzie według tradycji spragnieni Izraelici
znaleźli słonawą wodę, ale Mojżesz, wrzucając do niej drewno, sprawił, że stała
się słodka. Jakże cudownie było na własne oczy ujrzeć potwierdzenie biblijnego
opisu! Wzmocniło to naszą wiarę, a ufamy, że relacja ta będzie także pomocna
dla wielu naszych czytelników.
Przy okazji chcemy zauważyć, że nie ma konieczności przesadnego
przedstawiania cudu przekroczenia Morza Czerwonego przez Izraelitów, twierdząc,
iż miało to miejsce w najszerszym miejscu. Nie ma też potrzeby upierać się przy
tym, że wody stały po obu stronach drogi, którą przechodzili Izraelici, jak mur
ogrodowy. Mur jest przegrodą i wszystko, co służy jako barykada, może być
słusznie określone mianem muru. Biblia podaje, że Bóg spowodował, iż wiał mocny
wschodni wiatr. Znajdując się na tamtych terenach, mogliśmy sobie uzmysłowić, w
jaki sposób morze w miejscu, w którym obecnie znajduje się Kanał Sueski, mogło
stanowić skuteczną przeszkodę dla Izraelitów, uniemożliwiając im dalszą
ucieczkę. Pod Boską opatrznością wiatr mógł łatwo odsłonić ławicę piasku, która
stwarzała możliwość przejścia na drugą stronę, zaś wiatr przeciwny mógł
spowodować powrót wód na poprzednie miejsce i zalanie Egipcjan. Niestety,
powszechnie ludzie skłonni są raczej dyskredytować historię biblijną, a za to
ulegać sugestiom Babilończyków i Egipcjan. Jak dotąd nasze zaufanie do Biblii
jako natchnionego zapisu Boskiego planu wieków wzmacnia się z dnia na dzień.
Pisząc tę relację na Morzu
Śródziemnym w pobliżu Neapolu, otrzymaliśmy wiadomość, że rozreklamowany już
został nasz wykład publiczny w Rzymie 1 maja [1910] w sali Y.M.C.A. Jeśli taką
będzie wola Boża, to przyjmiemy ją z radością, jeśli nie, z zadowoleniem będziemy
kontynuowali naszą podróż w poszukiwaniu innych słuchaczy mających uszy ku
słuchaniu oraz takich okoliczności, na które będzie wskazywać Boża opatrzność.
Mamy też nadzieję, że będziemy o tym mogli wam znów kiedyś napisać.
Straż 4/2010, str. 86
Straż, 2/2010, str. 36 W.T. R-4621 a – 1910 r.