<< Wstecz |
Wybrano: SM-739 , z 0 roku. |
Zmień język na
| |
| | |
Zbliżanie się do pożądanego portu
„A tak przywodzi ich do portu pożądanego”
– Ps. 107:30.
Kontekst, z którego pochodzi nasz cytat, zdaje się opisywać Kościół
Chrystusowy i jego uciążliwą wędrówkę od dnia Pięćdziesiątnicy do czasu, gdy
ostatni członek Kościoła, który jest Ciałem Chrystusa, będzie przemieniony w
jednej chwili, w okamgnieniu i gdy wszystkich razem, zjednoczonych z sobą stawi
On przed oblicznością chwały swojej bez nagany, z weselem (Judy 1:24). Doprawdy
jest to pożądany port dla wszystkich, którzy zostali spłodzeni z ducha
świętego, którzy zostali „wyuczeni od Boga” i którzy choćby po części
zrozumieli, czym jest to, czego oko nie widziało, czego ucho nie słyszało ani
na serce ludzkie nie wstąpiło, a co Bóg przygotował dla tych, którzy Go miłują
(1 Kor. 2:9).
O tym to pożądanym porcie mówi prorok, wypowiadając się w imieniu
Chrystusa i Kościoła: „Gdy się przebudzę, nasycony będę obrazem obliczności
twojej” – Ps. 17:15. Najmilsi, możemy się bardzo radować tą nadzieją, bo wiemy,
że jesteśmy pod kierownictwem i przewodnictwem naszego Pana oraz mamy
zapewnienie, że wszystkie rzeczy wyjdą na dobre tym, którzy Go miłują i którzy
według postanowienia Jego powołani są. Możemy być zadowoleni pośród wszystkich
cierpień i trudów życiowych, ale nie możemy być „nasyconymi”. Jesteśmy
zadowoleni, bo nasz Pan zapewnia nas, że obecne lekcje, doświadczenia i karania
są konieczne, aby nas przygotować do przyszłego, chwalebnego Królestwa
Niebieskiego, ale „nasyconymi” będziemy dopiero wtedy, gdy otrzymamy te wieczne
dobra, co do których teraz mamy tylko obietnicę i nadzieję. Jakże to jednak
wspaniała nadzieja! Nic dziwnego, że Apostoł mówi o niej jako o „błogosławionej
nadziei” i łączy ją z chwalebnym objawieniem naszego Pana i Zbawiciela Jezusa
Chrystusa przy Jego powtórnym przyjściu (Tyt. 2:13).
W miarę jak coraz lepiej zaznajamiamy się ze Słowem naszego Ojca i coraz
lepiej rozumiemy głębokie prawdy z Boskiego planu, nadzieja ta staje się dla
nas prawdziwie „błogosławioną”; o niej to właśnie mówił nasz drogi Odkupiciel w
słowach: „Gdy odejdę, przyjdę zasię i wezmę was do siebie” – Jana 14:3. Na
innym miejscu odnosi się do niej Apostoł, nazywając ją „kotwicą duszy”, pewną i
stałą, wchodzącą aż za zasłonę, ponieważ wierzymy w Jezusa. Wiara jest liną,
dzięki której owa wspaniała obietnica, czyli nadzieja, jaką nam dał Pan, trzyma
nas silnie i bezpiecznie, tak byśmy trwali nieporuszenie pośród życiowych burz
i doświadczeń. Przypominam wam, że jak tłumaczy Apostoł, nadzieja ta została
przedłożona w Bożej obietnicy danej Abrahamowi, która nie tylko była
powtarzana, ale także zatwierdzona przysięgą. Była to jedyna obietnica
potwierdzona przysięgą, udzielona i podtrzymywana przez najbardziej uroczyste
oświadczenie, jakie można sobie tylko wyobrazić – słowo i przysięgę samego Boga
JHWH.
NADZIEJA, KTÓRĄ MAMY
Ta obietnica, która stanowi naszą nadzieję, naszą kotwicę w Chrystusie,
zawarta jest w słowach Boga wypowiedzianych do Abrahama: „Błogosławione będą w
nasieniu twoim wszystkie narody ziemi”. Jakaż chwalebna nadzieja dla ogółu
ludzkości świata mieści się w tych słowach. Jeśli wszystkie narody ziemi będą
błogosławione, to znaczy, że ludzie nie są pozbawieni nadziei. Wprawdzie
spoczywają oni w ciszy grobu, w szeolu, w hadesie, ale Ten, który słowa nie
może złamać, którego przysięga jest nienaruszalna, oświadcza, że wszyscy oni
będą jednak błogosławieni. A to znaczy, jak rozumiemy, że wszyscy muszą być
obudzeni ze snu śmierci. Nic dziwnego więc, że Apostoł napomina, byśmy się nie
smucili jako ci, co nadziei nie mają, bo jeśli wierzymy, że Jezus umarł i znowu
powstał, to wierzmy także, że wszystkich, którzy zasnęli w Jezusie, Bóg
wywiedzie z umarłych przez Niego (1 Tes. 4:13‑14). Zaprawdę
cieszymy się, że to, co byłoby bezwzględną śmiercią, w takim sensie, w jakim
odnosi się ona do zwierząt, nie jest ostatecznym postanowieniem Bożym w
odniesieniu do ludzkości. Jakże się cieszymy, iż kierując się miłością i
współczuciem postanowił On jeszcze przed naszym upadkiem, że mamy być odkupieni
drogocenną krwią Chrystusa. Jakże się cieszymy wiedząc, że ta drogocenna krew
została już przelana dla naszego pojednania za nieprawość i sprowadzenia
wiecznej sprawiedliwości (Dan. 9:24).
COŚ LEPSZEGO DLA NAS
Cieszymy się, że drogocenna ofiara naszego Pana i wynikłe z niej Jego
zmartwychwstanie do wielkiej chwały i mocy jako króla Emmanuela sprowadzi
ostatecznie chwalebne błogosławieństwa na wszystkich synów i córki Adama,
którzy umarli; tym sposobem ich stan śmierci został przemieniony w obrazowy
sen, stan nieświadomości, z którego zostaną przebudzeni we wspaniałym poranku
zmartwychwstania! Któż z tych, co odczuwają współczucie dla cierpiącej
ludzkości, dla wzdychającego stworzenia, nie weseliłby się z tak wielkiego
zbawienia, jakie Bóg przygotował dla świata! Zaprawdę nie potrzebujemy smucić
się jak drudzy, którzy nadziei nie mają. Wierzymy, że Jezus umarł, że powstał znowu,
że w swoim czasie będzie On Królem królów i Panem panów, że musi panować jako
Emmanuel – „Bóg z nami” – aż pokona wszelkie nieposłuszeństwo, aż ostatni
nieprzyjaciel – śmierć Adamowa, zostanie zniszczony, a cała ludzkość będzie
uwolniona ze śmierci i podniesiona z powrotem do tego, co zostało utracone w
Adamie, a odkupione przez Jezusa Chrystusa, naszego Pana, prócz jedynie tych,
którzy dobrowolnie, rozmyślnie i na własną odpowiedzialność odrzucą wszelkie
sposobności, jakie będą im dane, i umrą śmiercią wtórą (Dz. Ap. 3:23).
Nasz kielich błogosławieństw przepełnia się na myśl o wszelkich
błogosławieństwach, jakie przyjdą na wszystkie narody ziemi, gdy w ciągu Wieku
Tysiąclecia Pan wyleje swego ducha na wszelkie ciało, gdy Emmanuel będzie
królował dla błogosławienia i podniesienia wszystkich z grzechu i śmierci,
kiedy Szatan będzie związany. Nasza radość staje się nadmiernie obfita, gdy
docenimy fakt, iż nas Bóg powołał pierwej niż świat, nie tylko dając nam
przywilej poznania Jego łaskawych zamysłów odnośnie ludzkości, ale także
ofiarowując nam specjalny udział, szczególne zbawienie – jeszcze wyższe,
jeszcze wznioślejsze, takie, jakiego ani oko nie widziało ani ucho nie
słyszało, jakie na serce ludzkie nie wstąpiło – współdziedziczenie z naszym
Odkupicielem w Jego zacnym Królestwie jako Jego Oblubienica. Nic dziwnego, że
Apostoł mówi o długości, szerokości, wysokości, głębokości miłości Bożej, która
przewyższa wszelki rozum. Cóż takiego było w ludzkości, co skłoniło Go do
odkupienia jej, a także udzielenia jej restytucji? Cóż znalazł w nas takiego,
że nas powołał najpierw, abyśmy byli zwani Jego synami, abyśmy stali się
współdziedzicami z Jego Synem? Możemy to jedynie podziwiać i być zachwyceni tą
miłością Bożą, która przewyższa wszelki rozum.
KOŚCIÓŁ NA WZBURZONYM MORZU
Tak więc, drodzy przyjaciele, mamy podwójną nadzieję: nadzieję dla
świata i specjalną nadzieję dla nas samych, dla tak wielu, ilu Pan Bóg wasz
powoła, dla tylu, ilu uczyni swoje powołanie i wybranie pewnym poprzez wierne
trzymanie się warunków i zasad tego powołania. Te wszystkie nadzieje
ześrodkowują się w obietnicy Abrahamowej, której jedna część dotyczy
błogosławienia świata przez nasienie Abrahamowe, druga zaś Kościoła, który
razem z Panem będzie stanowił to Abrahamowe nasienie, jak mówi Apostoł:
„Jeśliście wy Chrystusowi, tedyście nasieniem Abrahamowym, a według obietnicy
dziedzicami” – Gal. 3:29.
Kiedy rozważamy zagadnienie Kościoła Chrystusowego, to musimy usunąć z
naszych umysłów myśl o różnych kościołach ludzkich. Mamy pamiętać, że jest
tylko jeden Kościół Chrystusowy i że obejmuje on wszystkich, którzy naprawdę do
Niego należą przez wiarę, poświęcenie i posłuszeństwo. Pismo Święte poucza nas,
że sekciarstwo, wielkie czy małe, nie ma żadnego uznania u Boga. Kościół, który
jest uznawany przez Pana, to Kościół „pierworodnych, którzy są spisani w
niebie” (Żyd. 12:23). W związku z tym żadna historia kościelna nie podaje
zapisu doświadczeń prawdziwego Kościoła. To, co o nim wiemy, oparte jest na
świadectwach Słowa Pańskiego oraz na naszych własnych doświadczeniach i
wnioskach. Pan powiedział, że kto żyć będzie pobożnie, będzie cierpieć
prześladowanie, że kto będzie wiernym Jego uczniem, ten będzie nosił swój
krzyż, spotkają go utrapienia i będzie znienawidzony przez wszystkich ludzi dla
Jego sprawy. Nasze własne doświadczenia niewątpliwie potwierdzają te świadectwa
Biblii. Wszyscy przyznajemy, że bieg chrześcijanina jest mozolny; musi on
walczyć z wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi, zmagać się, bojować i usilnie
się starać o żywot, który został zapoczątkowany w nas przez spłodzenie z ducha
świętego, a który musi wzrastać i rozwijać się, by mógł być udoskonalony w
„pierwszym zmartwychwstaniu” (Obj. 20:6).
Pismo Święte podaje nam niektóre szczegóły odnośnie doświadczeń członków
Kościoła pierwszych wieków: „Znosiliście wielki bój utrapienia, lubo to,
gdyście byli i urąganiem, i utrapieniem na podziw wystawieni, lub też gdyście
się stali uczestnikami tych, z którymi się tak obchodzono” – Żyd. 10:32‑33. Mamy wszelkie powody, by przypuszczać, że w podobnych warunkach
znajdowała się ta poświęcona klasa przez cały czas od dni apostołów aż dotąd.
Co więcej, uzasadnione jest przypuszczenie, że podobne warunki istnieć będą do
samego końca doświadczeń Kościoła z tej strony zasłony – aż ostatni członek
zakończy swoją drogę, a Kościół, osiągnąwszy pożądany port, zostanie wywyższony
za wtórą zasłoną jako doskonały i „nasycony”.
Widzimy zatem, że te burzliwe doświadczenia stosują się zarówno do
całego Kościoła, jak i do każdego pojedynczego członka. To prawda, że są pewne
burze, trudności i próby wspólne dla całej ludzkości, jak stwierdza Apostoł:
„Wszystko stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje aż dotąd” i „oczekuje
objawienia synów Bożych”. Ale burze, jakie przychodzą na Kościół, są specjalne
i pod pewnymi względami odmienne od wszystkich tych, jakim podlega świat.
Przychodzą one na nas z tego powodu, że nie jesteśmy ze świata, że jesteśmy
odłączeni od świata, jego ducha i jego ambicji oraz dlatego, że podążamy za
nowymi pragnieniami według wskazówek Pańskich. Zauważmy słowa Mistrza: „Jeśli
was świat nienawidzi, wiedzcie, że mnie pierwej aniżeli was miał w nienawiści.
Byście byli ze świata, co jest jego, miłowałby; lecz iż nie jesteście ze
świata, alem ja was wybrał ze świata, przetoż was świat nienawidzi” – Jana
15:18‑19. Inaczej mówiąc, kiedy opuszczamy świat, rozpoczyna się
nasza wędrówka do portu naszego odpocznienia, wspaniałego niebieskiego miasta,
nowego Jeruzalem.
U niektórych początek tej drogi jest spokojny, a warunki sprzyjające,
tak że w mniejszym lub większym stopniu przychodzi pokusa, by kołysać się na
falach i zadomowić na oceanie, zamiast sterować prosto w kierunku portu
odpocznienia. U innych burzliwe wichry wieją od samego początku, podsuwając
myśl o niemożności odbycia podróży, po to, żebyśmy się przestraszyli i
zawrócili, doszedłszy do wniosku, że koszt dopłynięcia do naszego domu byłby za
wielki i że w związku z tym musimy zaniechać tego zamiaru. W przypadku wielu
ludzi te dwa rodzaje wpływów odnoszą skutek i zawracają ich, chociaż kiedyś postanowili
oni podjąć podróż w odpowiedzi na Pańskie zaproszenie, by Go naśladować, znosić
trudności, odłączyć się od ziemskich spraw i starać się o Jego błogosławieństwo
i względy.
Nasz apel kierujemy do tych, którzy nie zawrócili z powrotem z powodu
ułudy spokoju i ciszy oraz którzy nie zniechęcili się burzami i groźnymi
nawałnicami, ale którzy w pełni odwagi podjęli tę podróż do pożądanego portu,
choć możemy być pewni, że zaraz na początku drogi spadły na nich burze i
uderzyły w nich fale, a ze strony Przeciwnika groziło im, że zostaną
przytłoczeni przeciwnościami, pokusami i złudzeniami. Takie są na ogół
doświadczenia Pańskiego ludu i takich, według Pisma Świętego, wszyscy powinni
się spodziewać: „Nie jest sługa większy nad Pana swego”, a doświadczenia Mistrza
mają być, przynajmniej w znacznym stopniu, udziałem tych wszystkich, którzy
będą kroczyć Jego śladami.
W kontekście, z którego pochodzi nasz cytat, prorok obrazowo opisuje
niektóre z naszych przeżyć, trudności i doświadczeń, odmalowując je jako
burzliwe nawałnice morskie, o żeglarzach zaś mówiąc: „Występują aż ku niebu i
zaś zstępują do przepaści, tak iż się dusza ich w niebezpieczeństwie rozpływa.
Bywają miotani, a potaczają się jak pijani, a wszystka umiejętność ich
niszczeje. Gdy wołają do Pana w utrapieniu swoim, z ucisków ich wybawia ich.
Obraca burzę w ciszę, tak że milkną nawałności ich. I weselą się, że ucichło; a
tak przywodzi ich do portu pożądanego”. Przez takie doświadczenia, burze,
utrapienia, trudności, szukanie Pana w modlitwie, wyczekiwanie na Niego i
ufanie Mu doznają oni wyciszenia i ukojenia oraz cieszą się z Jego obecności i
błogosławieństw. Wtedy nadciąga kolejna burza – więcej utrapienia, przeciwnych
wichrów; znowu modlitwa, zbliżanie się do Pana, doznawanie Jego podtrzymującej
siły, nowe nadzieje, nowa odwaga, nowa mądrość z wysokości. I tak przez kolejne
życiowe burze i rozmaite błogosławieństwa światła słonecznego i łaski oraz
różnych lekcji, jakich się przez to uczymy, nasz Ojciec Niebieski i nasz Pan
prowadzą nas stopniowo do pożądanego portu, stopniowo uczą nas właściwej drogi
i przygotowują na swoją obecność i chwałę!
Zaprawdę, mamy zapewnienie, że lekcje te są absolutnie niezbędne dla
tych wszystkich, którzy mają osiągnąć wspaniałe rzeczy, jakie Bóg ma dla nich
zachowane. Apostoł porównuje nas do synów ziemskich ojców i pyta: „Albowiem
któryż jest syn, którego by ojciec nie karał?” i daje do zrozumienia, że skoro
karanie jest tak potrzebne, a my nie otrzymywalibyśmy żadnego, to by znaczyło,
że w rzeczywistości nie jesteśmy synami, lecz bękartami, nie będącymi w miłości
i łasce u Ojca. Jest to częścią wielkiej lekcji wiary i ufności, żebyśmy mogli
poznać rękę Pańską we wszystkich naszych trudnościach, byśmy mogli widzieć
srebrne obramowanie wokół każdej chmury utrapienia i zdawać sobie sprawę z
tego, że otacza nas ochronna moc naszego Boga, że On nas trzyma w swej dłoni i
żadne zło ani utrapienie nie może nam zaszkodzić, jeśli trwamy w ufności,
wierze i posłuszeństwie pod Jego ochronną opieką, starając się nauczyć lekcji,
jakich On chciałby nas nauczyć. W ten sposób prowadzi nas do pożądanego portu.
Doprowadza nas do takiego stanu serca i charakteru, jaki On mógłby uznać za
godny życia wiecznego, nagrody dziedzictwa świętych w światłości (Kol. 1:12).
„NIE BĘDZIE TAM LWA”
Zwróciliśmy już uwagę na to, że świat rzeczywiście ma teraz swoje
utrapienia, lecz są one inne niż te, jakie przechodzimy my, którzyśmy stanęli
pod Pańskim sztandarem i poświęcili swoje życie, by być żołnierzami krzyża i
bojować dobry bój pod Jego chorągwią. Świat nigdy nie będzie miał doświadczeń
podobnych do naszych. Postępowanie Pana ze światem w jego dniu sądu, w Wieku
Tysiąclecia, będzie całkowicie odmienne od postępowania z Kościołem, z Ciałem
Chrystusowym, dlatego, że Kościół jest powołany na wysokie stanowiska
współdziedziców z Panem, od których jest wymagane, by dla osiągnięcia chwały,
czci i nieśmiertelności byli zdolni znosić trudy jako dobrzy żołnierze Boga, by
pokonali świat, ciało i Przeciwnika i stali się zupełnymi zwycięzcami dzięki
pomocy i łasce naszego Pana.
Zauważcie jednak, że podczas gdy próby Kościoła stłoczone są w zaledwie
kilku latach doświadczeń, to dzień sądu świata będzie trwał tysiąc lat, a
warunki będą całkowicie odmienne. Tym, co czyni naszą podróż burzliwą, jest
przeważnie opozycja świata, Przeciwnika i naszego upadłego ciała, które jest
wystawione na pokuszenie w otoczeniu nieprzychylnym dla nas jako Nowych
Stworzeń i powodującym ustawiczne utrapienia. W następnym Wieku, w Tysiącleciu,
gdy Szatan będzie związany, a królowanie sprawiedliwości ustanowione, ludzkość,
która będzie wówczas na próbie wiecznego życia lub wiecznej śmierci, znajdzie
się w warunkach pod każdym względem bardziej sprzyjających drodze
sprawiedliwości aniżeli obecnie.
Cóż to będzie za wspaniały czas dla świata! Jakże błogosławiona jest
myśl, że miliony ziemskich istot, które zaznały tak wiele smutku, boleści i
utrapień, doznają wówczas tak wiele błogosławieństwa i łaski od Pana, a On
otrze każdą łzę ze wszystkich twarzy i zaprowadzi wieczną sprawiedliwość, zaś
ci, co okażą się wierni, nie tylko dojdą ostatecznie do ludzkiej doskonałości,
utraconej w Adamie i do ziemskiego raju, który stanie się ich domem, lecz
ponadto otrzymają życie wieczne, ofiarowane im przez drogiego Odkupiciela i
uzyskane w wyniku działalności Jego chwalebnego Królestwa! Jakże się radujemy,
że takie błogosławieństwa czekają ludzkość! Jednakże zadowoleni jesteśmy, że my
w obecnym czasie mamy burze, trudności i utrapienia, konieczne dla naszego
rozwoju, abyśmy mogli być dziedzicami Bożymi i współdziedzicami z Jezusem
Chrystusem, naszym Panem.
SYMBOLICZNY OBRAZ
Przypomnijmy sobie tę noc, kiedy to Pan wysłał swoich uczniów w łodzi,
aby przeprawili się przez Morze Galilejskie, podczas gdy On sam pozostał na
ustronnym miejscu, aby się modlić! Przywołajmy też na pamięć burzę, jaka się
rozpętała, oraz ich wielką trwogę. Wspomnijmy, jak później ujrzeli Jezusa
idącego po morzu, jak ich serca z początku się zatrwożyły, a potem uspokoiły,
gdy się przekonali, że rzeczywiście był to ich Pan i że był z nimi, mając wszelką
moc! Przypomnijmy sobie, jak to Piotr w owym czasie odważnie podjął się
chodzenia po wodzie za Pańskim zezwoleniem i jak ogarnął go strach, gdy ujrzał
kłębiące się fale. Wspomnijmy wreszcie, jak Pan wszedł do łodzi, która wkrótce
przybiła do brzegu, i jak nastała wielka cisza! Najprawdopodobniej opis ten
podany został jako obraz doświadczeń Kościoła, zarówno indywidualnych, jak i
zbiorowych. Indywidualnie wszyscy mamy takie doświadczenia. Pan, aczkolwiek o
nas nie zapomina, ukrywa się przez pewien czas i dozwala burzom życiowym i
nawałnicom utrapień atakować nas, po czym ukazuje się On i burze już nas więcej
nie przerażają. Uświadomiwszy sobie Pańską obecność i opiekę, jesteśmy zdolni
je znosić.
Niektórzy z nas próbują czasem nie zważać na burze, choć może to być
zwykłą brawurą, jak to miało miejsce w przypadku św. Piotra. Jednak od chwili,
gdy Pan jest obecny, możemy być spokojni, bo On ostatecznie doprowadzi nas do
pożądanego, niebiańskiego portu odpocznienia. Stosując obraz zbiorowo do
Kościoła w całości, widzimy, że jest on równie stosowny: od dnia
Pięćdziesiątnicy aż do dzisiaj droga wiernych Pańskich pełna jest burz i
doświadczeń. W godzinach porannych straży pojawił się Pan. W świetle Jego Słowa
dostrzegamy Jego obecność. Serca nasze znajdują pociechę; burze i nawałnice
życiowe nie są nam straszne w obecności naszego Mistrza, w którym pokładamy
ufność. Gdy On zajmuje miejsce wśród nas, znajdujemy się u celu podróży, w
pożądanym porcie. Nie osiągnęliśmy jeszcze spełnienia, chyba że tylko przez wiarę.
Jeszcze zbliżamy się do portu, ale świadomość Pańskiej łaski i obecności jest
naszą pociechą i naszą siłą. Podążajmy więc do celu podróży, a niebawem
dotrzemy do naszego portu po drugiej stronie zasłony. Tam czeka nas chwała! Tam
będzie „nasycenie”, większe, niż serce mogłoby sobie życzyć, a język wymówić:
„Gdy się ocucę, nasycony będę obrazem obliczności twojej”, gdy będziemy
uczestniczyć w Jego chwale, gdy będziemy jak On, gdy będziemy z Nim
uczestniczyć w sławie tysiącletniego Królestwa, by błogosławić ludzkość.
Kazania Pastora Russella SM-739