<< Wstecz |
Wybrano: R-3803 a, z 1906 roku. |
Zmień język na
| |
| | |
Kto jest mój bliźni?
Łuk. 10:25-37
„Błogosławieni miłosierni; albowiem
oni miłosierdzia dostąpią” – Mat. 5:7
Chrystus Pan, chociaż był dla ludu
nauczycielem i tłumaczem Zakonu, to jednak nie zaliczał się do klasy Nauczonych
w Piśmie lub Faryzeuszów. Miał On pojęcie o Zakonie, a Jego sposób nauczania
także się różnił.
Prosty lud chętnie Go słuchał,
podczas gdy nauki Doktorów Prawa nie przemawiały do przekonań ludu, którego oni
wcale nawet nie próbowali uczyć, lecz jedynie dyskutowali między sobą o
wielkich zadaniach Boskiego Prawa, zaś Faryzeusze wobec ludu uchodzili za
bardzo pobożnych.
Prosty lud, chociaż chętnie słuchał
nauk Jezusa, to jednak nie mógł jasno ich pojąć, bo były głoszone w
przypowieściach i w przenośni, a to w tym celu, aby pospólstwo nie mogło pojąć,
a jedynie prawdziwi i gorliwi Izraelici mogli być pociągnięci do głębszego
badania i szukania prawdy. Do tych On powiedział: „Wam dano wiedzieć tajemnice królestwa
Bożego, ale tym którzy są obcymi (którzy nie są bardzo zainteresowani) wszystko się podawa w podobieństwach” (Marek 4:11). Jednakże w mowie i sposobie wysławiania się Jezusa było coś tak
pociągającego, że nawet ci, co nie pojmowali w zupełności Jego nauk, mówili: „Nigdy tak nie mówił człowiek, jako
ten człowiek”. Również czytamy, iż „wszyscy mu dawali świadectwo i
dziwowali się wdzięczności onych słów, które pochodziły z ust Jego”. „Albowiem je uczył jako moc mający, a
nie jako nauczeni w Piśmie” (Jana 7:46; Łuk. 4:22; Mat. 7:29). Nauka Jezusa
wykazywała pewność; on wiedział i doskonale rozumiał to, co mówił, a nie jako
nauczeni w Piśmie, których nauki były chwiejne i niepewne.
Z tego powodu nauczeni w Piśmie
zaczęli zazdrościć Jezusowi, uważali Go za swego rywala i próbowali Go
podchwycić w mowie, pragnąc tym sposobem wystawić Go na pośmiewisko przed Jego zwolennikami
i naśladowcami, których uważali za nieumiejętnych „nauczonych”. Lecz w żadnym razie
nie powiodło się im to. Mądrość Jezusa była dla nich za głęboką. On ich pobijał
ich własnymi argumentami. Jeden z Doktorów Zakonu chciał widocznie wykazać, że nauki
Jezusa sprzeciwiały się sprawiedliwości, jaka jest zawarta w Zakonie, więc
zamierzył podejść naszego Pana pytaniem, a mianowicie: Na jakich warunkach
można otrzymać żywot wieczny? Spodziewał się, iż Jezus odpowie: „Żywot wieczny otrzymają ludzie zacnego
charakteru, pełni miłości i wspaniałomyślności”, lub powie: „Żywot wieczny otrzyma ten, kto stanie
się moim uczniem i przyjmie moją naukę”. Nauczony w Piśmie może myślał, że
gdy Jezus wyrazi się w ten sposób, wtedy będzie mógł zwrócić uwagę obecnych, że
nauki Jezusa niszczą Zakon, czynią go nieważnym, nic nie znaczącym i że
lekceważą Zakon.
„ROZTROPNY JAK WĄŻ, A SZCZERY JAK
GOŁĘBICA” – Mat. 10:16
Nasz Pan odpowiedział Uczonemu jego
własnymi słowami: „Ty jesteś
nauczycielem Zakonu, powiedz więc, co mówi Zakon o tym, aby otrzymać żywot
wieczny?” (Łuk. 10:26). Była to odpowiedź do punktu i Uczony w Zakonie był
zapewne przygotowany dać wyjaśnienie, co mówi Zakon, gdyż było to pospolite
pytanie między Żydami, którzy cytowali zwykle to, co jest napisane w 5 Moj. 6:5
i 3 Moj. 19:18. To określenie było tym samym, które nasz Pan pewnego razu
zacytował bogatemu młodzieńcowi, który do Niego przyszedł, zadając podobne
pytanie. Uczony w Piśmie zacytował dobrze znaną formułę Zakonu: „Będziesz miłował Pana Boga twego ze
wszystkiego serca twego, ze wszystkiej duszy twojej i ze wszystkiej siły
twojej; a bliźniego twego, jako samego siebie”. Jezus rzekł: „Dobrześ odpowiedział, to czyń, a
będziesz żył” – miał żywot wieczny (Łuk. 10:27-28).
ZAKON A EWANGELIA
Dlaczego Jezus odniósł się do
Zakonu? Dlaczego nie użył nastręczonej sposobności, by przedstawić Uczonemu w
Zakonie Ewangelię? Dlaczego mu nie powiedział, że „jedyna droga, która prowadzi do
żywota jest wiarą we mnie, zupełne ofiarowanie samego siebie Bogu i
postępowanie moimi śladami jako uczeń”? Dlaczego mu nie powiedział, że „nie masz żadnego imienia pod niebem
danego ludziom przez którebyśmy mogli być zbawieni, jak tylko imię Jezus”?
Dlaczego mu nie rzekł: „Kto ma
Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego nie ma żywota”? – (Dz. Ap. 4:12; l
Jana 5:12).
Na to odpowiadamy: Pan Jezus
wiedział, iż byłby to za silny pokarm dla Nauczonego w Zakonie w jego stanie
umysłu i serca, w jakim się wówczas znajdował. Najpierw było potrzeba, żeby on
przyznał swą nieudolność pełnienia litery Zakonu, a tym sposobem mógł być
przygotowany do szukania miłosierdzia Bożego przez Jezusa. Trudność z Uczonymi
w Piśmie i Faryzeuszami była ta, że przypisywali sobie ścisłe zachowywanie
Zakonu, rościli pretensje usprawiedliwienia, a wskutek tego jakoby mieli prawo
do żywota wiecznego, chociaż wiedzieli dobrze, iż umierają jak i inni ludzie;
wiedzieli także, gdy zastanawiali się nad tym przedmiotem, że Zakon – Prawo
Boże – był tak wielkim i doskonałym, że w swym upadłym stanie nie byli zdolnymi
zachować doskonałego Prawa.
I dziś spotykamy ludzi tego rodzaju,
którzy przyznają, że Prawo Boże jest doskonałe i za trudne do wykonania
upadłemu człowiekowi, zatem żaden nie może spodziewać się otrzymania żywota
wiecznego, a jedynie wtedy, gdy się znajduje w harmonii z tymże Prawem; a jak
było poprzednio między Żydami, tak i dziś wielu jest takich, co im się zdaje,
że są dość sprawiedliwymi i blisko Prawa Bożego, aby otrzymali żywot wieczny,
bez potrzeby szukania lub udawania się do Zbawiciela, który by dał okup za nich
i uzyskał im odpuszczenie grzechów, pojednał z Ojcem i zakrył ich
niedoskonałości. Tacy najpierw potrzebują się nauczyć, że Boska sprawiedliwość
ma tylko jedno Prawo i że ono bardzo wiele wymaga. Gdy dowiedzą się, ile to
Prawo wymaga, jak niedostatecznymi są ich najlepsze usiłowania, wtedy dopiero
zaczną wyglądać i szukać pomocy od Pana, by mogli otrzymać żywot wieczny.
Chrystus Pan chciał, aby ów Nauczony w Piśmie mógł pojąć i zrozumieć tę rzecz,
dlatego żądał od niego wyjaśnienia: czego wymagał w tym względzie Zakon.
Uczony nie starał się rozwodzić nad
tym, co znaczy miłować Boga z całego serca, z całej duszy i ze wszystkich sił.
Niektórzy twierdzą, iż miłują Boga i służą Mu, choć drudzy wątpią w prawdziwość
tych pretensji,
nikt jednak w takich wypadkach nie może udowodnić, ponieważ tylko Pan Bóg i
serce tego człowieka może zadecydować. Uczony zakonnik pominął tę wielką kwestię, jakby
była bez znaczenia lub załatwiona, lecz gdyby zechciał choć na chwilę nad tym
się zastanowić, co znaczy tego rodzaju miłowanie Boga, to przekonałby się, jak
bardzo daleko znajduje się od tej zasady.
Nie pomijajmy tej sprawy za prędko,
ani nie traktujmy jej lekko – powinniśmy wiedzieć, że miłować Pana Boga z
całego serca oznacza, aby wszystkie nasze uczucia spolegały na Bogu, aby nasza
miłość ku Niemu przewyższała wszelką inną miłość, jaką mamy dla rodziny, dla
przyjaciół i całego świata. Miłować Boga całą duszą oznacza miłować całą siłą,
wszystkimi władzami i należy objawiać tę miłość nie tylko słowami lub wychwalać
Boga ustami, lecz powinniśmy udowodnić to naszymi uczynkami i naszym
zachowaniem w codziennym życiu; wszystko powinno świadczyć, iż miłujemy Boga,
gdy stawiamy Go na pierwszym miejscu, tak w naszych uczuciach, jak i we
wszystkich prawach życia. Miłowanie Boga ze wszystkich sił oznacza, że nasz
czas, zdolności i wpływy użyte są w sprawie naszego Boga, że jesteśmy gotowi
czynić wszystko, co mogłoby przynieść cześć, chwałę i uwielbienie Jego imieniu,
o ile rozumiemy, że taka jest wola Boża. Miłować Boga ze wszystkiej myśli
znaczy, aby naszym umysłem oceniać i pojmować Jego prawa i przepisy oraz mieć
dla nich szacunek tak, aby nasza służba i uwielbienie były rozumne, tj. tego
rodzaju, o jakim wspomina Pan Jezus gdy mówi: „Ci, którzy Go chwalą, powinni Go
chwalić w duchu i prawdzie” – rozumnie (Jana 4:24).
„BĘDZIESZ MIŁOWAŁ BLIŹNIEGO SWEGO
JAK SIEBIE SAMEGO”
Nauczony w Piśmie, pomijając
zobowiązania względem Boga, zdawał sobie tylko sprawę i poczuwał się jedynie do
zachowania w codziennym życiu drugiej części tego przykazania: „Będziesz miłował bliźniego twego, jak
samego siebie”. Widocznie wiedział, iż to jest najsłabsza strona w nim i że
Jezus usidlił go jego własną odpowiedzią. On dobrze wiedział, iż w codziennym życiu nie miłował
bliźniego swego, jak samego siebie, że czynił wielką różnicę między ludźmi z jego klasy, a ludźmi pospolitymi, np. między
celnikami i grzesznikami, iż nawet w obecnym wydarzeniu, gdy starał się
pochwycić i usidlić Jezusa, był dowód, iż Go nie miłował jak siebie samego, jak
się należało miłować bliźniego, lecz traktował Go jako przeciwnika. On czuł się
podobnie jak i inni Żydzi z jego klasy – wysoko myślącym, okazującym pogardę
ludziom stojącym na niższym poziomie, choć z jego narodu. Będąc biegłym w
Zakonie, ten punkt nie był dla niego nowym ani trudnym, by go obejść. Jego
pojęcie tej sprawy było takie samo, co i innych Nauczonych w Piśmie i
Faryzeuszy, czyli, że bliźnimi, których mieli miłować jak samych siebie, byli
ludzie należący do jego klasy i stanowiska zajmowanego w społeczeństwie.
Dlatego z rzekomą ufnością pyta Jezusa: „Któż jest mój bliźni?”, jakby
chciał powiedzieć: „To jest właśnie
punkt, na którym być może, iż zachodzi między nami różnica. Ja myślę, że
wypełniam Zakon, gdy miłuję, szanuję i utrzymuję społeczność z ludźmi
należącymi do mojego stanu, a drugich uważam odpowiednio do ich stanowiska. Bo
jakże można by inaczej stosować Zakon Mojżesza? Spodziewam się, że podzielasz
moje zapatrywanie w tym względzie, że Zakon uczy, aby każdy uważał za swego
bliźniego, człowieka należącego do jego stanu i takiego mam miłować, z nim
współdziałać, a nie z obcymi”.
Z zadziwiającą mądrością nasz Pan
ułożył przypowieść o wydarzeniu, które łatwo mogło się przytrafić. Malowniczo
przedstawił drogę między Jeruzalem a Jerycho, która jest wąską, a w niektórych
miejscach spadzistą; droga ta między górami jest wąską – miejscowość zwykle
zajmowana przez bandytów, którzy tam przebywali w różnych i licznych grotach,
napadając na podróżnych. Nawet i w naszych czasach jest zwyczajem, że podróżnym
jadącym do Jerycha towarzyszy zbrojna eskorta Arabów. Następnie nasz Pan
przedstawił podróżnego na tej drodze, który został napadnięty przez
rozbójników, ograbiony i poraniony. Potem przedstawił kapłana tam
przechodzącego, lecz gdy ujrzał on człowieka poranionego, bojąc się, by ten sam
los i jego nie spotkał, podążył pośpiesznie, bez udzielenia pomocy zranionemu
człowiekowi; następnie przechodził Lewita, lecz stan człowieka napadniętego przez
zbójców wcale go nie poruszył, by mu przyjść z pomocą. Na koniec przychodzi
Samarytanin, a będąc poruszony litością, pomaga zranionemu, zawiązuje i
opatruje jego rany, bierze go na swoje bydlę i przywozi do najbliższej gospody,
ma o nim staranie przez całą noc i płaci gospodarzowi za przyszłą opiekę i
staranie nad nim.
Doniosłość i ważność przypowieści
naszego Pana może być lepiej pojęta, gdy przypomnimy sobie, że Lewici byli
naznaczeni do sprawowania służby Bożej, nauczania ludzi i przewodniczenia im
tak w słowie, jak i przykładzie na drogach Pańskich i, że kapłani, również
należący do tego pokolenia, byli wybrani przez Boga ku spełnianiu najwyższej
służby odnoszącej się tak do Boga jak i ludu Izraelskiego. Znaczenie obrazu
staje się jeszcze większe, jeżeli uprzytomnimy sobie fakt, że Samarytanie byli
narodem mieszanym, którym Żydzi gardzili, nie chcąc mieć z nimi nic do
czynienia – Jana 4:9.
Mając te rzeczy na myśli, zauważmy
pytanie Mistrza: „Który tedy z tych
trzech zda się tobie być bliźnim onemu, co był wpadł między zbójców?”.
Jedna tylko pozostała odpowiedź Nauczonemu w Piśmie. On sam należał do klasy
Lewitów, potępionych przez przypowieść. Odpowiedź brzmiała: „Ten który uczynił miłosierdzie nad
nim”. Nasz Pan uznał tę odpowiedź za właściwą i rzekł: „Idź i ty uczyń także” – idź,
okazuj miłosierdzie, wiedz, że każdy człowiek na świecie, przyjaciel lub
przeciwnik, jest twym bliźnim i powinieneś go miłować i wspomagać, o ile
nadarzy się ku temu sposobność. Co byś chciał, żeby on czynił tobie, tak i ty
idź i czyń jemu; miłuj go i pomagaj jak samemu sobie, jeślibyś chciał, żeby on
pomagał i okazywał miłość ku tobie, chociaż w nieprzyjaznym stanie.
ZŁOTE PRAWO MIŁOŚCI
Zauważyliśmy z przypowieści naszego
Pana, że niektórzy z ludu Bożego unikają lub pragną obejść w tym względzie
przepisy Prawa Bożego, gdy mówią: „Tak,
Samarytanin, który okazał miłosierdzie człowiekowi zranionemu, prawdziwie był
jego bliźnim, zaś kapłan i Lewita, którzy nie okazali miłosierdzia, nie powinni
być uważani za bliźnich; stąd ten człowiek po swym powrocie do zdrowia, gdyby
kiedykolwiek miał coś do czynienia z Samarytaninem, który mu przyszedł z
pomocą, powinien go miłować jak siebie samego i on również powinien chętnie
poświęcić się dla niego. Lecz ci dwaj, co nie okazali miłości bliźniemu, nie
powinni być za takich uważani i on nie potrzebował ich miłować jak siebie
samego”.
Odpowiadamy na to, że takie pojęcie
jest przekręceniem słów naszego Pana. Jego dążeniem było zapobiec podobnemu
pojęciu rzeczy, a co jednak u Żydów było powszechne, a nawet przysłowiem, że
mieli miłować przyjaciela, a mieć w nienawiści nieprzyjaciela. Wyraz „bliźni” nasuwa na myśl, że ktoś
jest bliskim, a Nauczeni w Piśmie i Faryzeusze byli przyzwyczajeni stosować to
do tych, którzy byli im bliskimi według wspólnej wiary, przyjaźni lub należenia
do tejże sekty. Na przykład: Faryzeusz chętnie by pomógł drugiemu Faryzeuszowi,
a Nauczony w Piśmie chętnie by przyszedł z pomocą drugiemu z jego klasy z
samolubnych powodów, uważając jeden drugiego za bliźniego, lecz z ich punktu
zapatrywania i pojmowania przepisów Prawa; innych zaś z innej klasy uważano
mniej lub więcej za przeciwników, okazując im obojętność lub w gorszym razie
pogardę. Jako Chrześcijanie powinniśmy mieć zupełnie inny pogląd na tę sprawę.
Pamiętamy słowa naszego Pana: „Słyszeliście,
iż rzeczono: Będziesz miłował bliźniego twego, a będziesz miał w nienawiści
nieprzyjaciela twego; aleć ja wam powiadam: Miłujcie nieprzyjacioły wasze,
błogosławcie tym, którzy was przeklinają; dobrze czyńcie tym, którzy was mają w
nienawiści i módlcie się za tymi, którzy wam złość wyrządzają i prześladują
was; abyście byli synami Ojca waszego, który jest w niebiesiech” (Mat.
5:43-45). Którzykolwiek nie doszli do tego stopnia miłości, nie tylko dla swych
przyjaciół ale i dla nieprzyjaciół, Pan Bóg nie może ich uznać, ani przyjąć za
swoje dzieci.
Nasz Pan był pierwszym, który zaczął
pełnić Złote Prawo miłości, jako zupełne wyrażenie woli Bożej, którą muszą się
rządzić wszyscy chcący być uczniami Jezusa. To Prawo nie mówi, iż mamy miłować
jako braci tych, którzy wyświadczyli nam jakąś dobroć lub grzeczność. Jezus nie
uznał takiej miłości za dostateczną, ale rzekł: „Jeżeli miłujecie tych, którzy was
miłują, jakąż zapłatę macie? Azaż i celnicy tego nie czynią?” (Mat. 5:46).
Zatem tłumaczenie, że za bliźnich mamy uważać ludzi, którzy wystawili na
niebezpieczeństwo swoje życie dla nas i takich tylko miłować, byłoby dalekim i
przeciwnym od zasad i nauki Jezusa, bo On głosił, że tego rodzaju miłość nie
różniłaby się niczym od zwykłej miłości, którą praktykują grzesznicy.
Jako naśladowcy naszego Zbawiciela
musimy mieć wyższe zasady; mamy uznawać każdego, kto znajduje się w trudnych
warunkach lub potrzebuje naszej pomocy i mieć go za bliźniego, którego
powinniśmy miłować na tyle, abyśmy byli gotowi czynić dobrze, na ile jesteśmy w
możności i chcielibyśmy, aby nam czyniono, gdybyśmy znajdowali się w podobnej
potrzebie. Do jakiego stopnia możemy posiąść tego rodzaju miłość objawiającą
się w sympatii, dobroczynności i uprzejmości, która by władała naszym sercem i
stała się zasadą w codziennym naszym obcowaniu, do takiego stopnia będziemy przypodobani do obrazu Bożego i Chrystusowego, jak On to sam powiedział, że Bóg jest dobry
nawet dla niewdzięcznych.
MIŁUJCIE NIEPRZYJACIÓŁ WASZYCH
To, czego Jezus wymaga od Swoich
uczniów, jest więcej aniżeli miłością ku bliźnim. Musimy mieć przynajmniej
współczucie i politowanie dla naszych nieprzyjaciół, tj. nie dość na tym, by im
nie szkodzić słowem lub uczynkiem, lecz być gotowymi i chętnymi pomóc w razie
potrzeby. Lecz nikt nie może przypuszczać, aby nasz Pan przez to rozumiał, iż
mamy miłować naszych nieprzyjaciół tak jak miłujemy Boga lub braci. Miłość
nasza dla Boga i braci jest najwyższego rodzaju, jest to miłość, która ocenia
przymioty objawiające się w charakterze naszego Ojca Niebieskiego; wszyscy,
którzy rzeczywiście są Jego dziećmi powinni tę miłość naśladować.
Nasza miłość dla nieprzyjaciół jak i
dla wielu naszych bliźnich powinna być odpowiednia do ich charakteru; ich
nadzieje i plany bardzo się różnią od naszych. Jaka była miłość naszego Pana,
taka też powinna być i nasza, podobna do miłości Bożej – „Tak Bóg umiłował świat, że Syna Swego
jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął” (Jana 3:16). Bóg
nie miłuje świata miłością obopólną i my nie potrzebujemy inaczej miłować. Tak
jak On zlitował się nad światem, tak i my powinniśmy okazywać tego rodzaju
miłość dla świata. Wiedząc w jak upadłym i zdegradowanym stanie świat się
znajduje, powinniśmy być radzi czynić wszystko, co tylko możemy, by mu dopomóc
do poznania i czynienia sprawiedliwości i miłosierdzia.
Zdaje się, iż miłość nakazana przez
Zakon, stawia pewne granice: „Będziesz
miłował bliźniego twego jak siebie samego” – nie więcej jak siebie samego.
Gdyby się zdarzyło, że życie bliźniego byłoby w niebezpieczeństwie, a pomoc
mogłaby jedynie być udzielona przez narażenie lub poświęcenie własnego życia, w
takim razie Prawo Boże nie wymagało takiego poświęcenia naszego życia dla
bliźniego, bo tego rodzaju miłość byłaby wyższą od wymagań Prawa. Również nie
powinniśmy spodziewać się, aby nasz bliźni miłował nas więcej, niż samego
siebie, poświęcając swe życie dla nas. Gdyby jednak ktoś chciał to dla nas
uczynić, to z naszej strony byłoby właściwym przeszkodzić temu i nie pozwolić na
to, aby miał czynić sobie szkodę, tj. więcej niż my bylibyśmy gotowi dla niego
uczynić. W sprawie naszego Pana, który położył ofiarą Swoje życie na okup za
wielu, jest pokazane, iż On uczynił więcej niż Prawo wymagało. Dla tego uczynek
ten nazwany jest ofiarą. Wypełnienie Zakonu było Jego obowiązkiem, lecz gdy
uczynił więcej niż obowiązek, dając dobrowolnie życie Swoje w ofierze za rodzaj
ludzki jako okup, z tego powodu Ojciec Niebieski przyjmując tę ofiarę wielce Go
za to nagrodził, dał Mu więcej niż żywot wieczny. To samo prawo stosuje się i
do nas, gdyż, jakim On był tak i my jesteśmy na tym świecie – mamy postępować
Jego śladami – (l Jana 4:17).
Prawo Zakonu dotąd obowiązuje
każdego, aby czynił bliźniemu swemu tak, jakby chciał, żeby jemu czyniono. Nie możemy
nikomu czynić mniej niż to, lecz jako naśladowcy Chrystusa, napełnieni Jego
duchem ofiarnym, powinniśmy chętnie kłaść życie za braci – a co jest zgodne z
Boskim rozporządzeniem, przez które teraz Pan Bóg wybiera Maluczkie Stadko,
domowników wiary, którzy by się ofiarowali na wzór Jezusa, a w przyszłości
mogli być współdziedzicami z Nim w Jego Królestwie i w wielkim dziele
błogosławienia i odrodzenia świata. Zatem potrzebujemy mieć jasne pojęcie o tym
przedmiocie, tj. że Prawo Boże wymaga od nas sprawiedliwości względem
wszelkiego stworzenia, jak również i to, co się odnosi do naszej ofiary –
naszego poświęcenia.
„ZAKON WYPEŁNIA SIĘ W NAS” – (Rzym. 8:4)
Zauważyliśmy na początku naszego
przedmiotu, iż nasz Pan dał Uczonemu w Piśmie naukę z Zakonu, zamiast głosić mu
Ewangelię. Teraz możemy zauważyć, że Jezus swoim uczniom głosił tak Zakon jak i
Ewangelię. Bóg ma tylko jedno Prawo, którego nigdy nie obali. Przymierze Zakonu
po spełnieniu swego zadania przestało istnieć, przeminęło, lecz Prawo Boże, na
którym się to Przymierze opierało, nigdy nie ustanie. Jak Żydom było przykazane
miłować Boga z całego serca, z całej duszy, ze wszystkich sił i ze wszystkiej
myśli, a bliźniego jak samego siebie, tak samo to przykazanie obowiązuje i nas.
Żaden Żyd nie mógł tego przykazania wypełnić, czuł się za słabym nie tylko w
postępowaniu względem bliźnich, ale niedomagał i w miłości do Stwórcy, która
powinna przewyższać wszelkie uczucia i objawiać się w postępowaniu codziennego
życia.
Jedynie Chrystus Pan mógł zachować
Zakon i objawiać tę miłość w absolutnej doskonałości, tak w literze, jak i w
duchu. Jakkolwiek wielu Żydów żyjących przed przyjściem Jezusa mogło mieć
właściwe usposobienie i pragnienie zachowania Zakonu, to jednak nie byli
zdolnymi tego uczynić, zatem nie mogli się spodziewać osiągnięcia żywota
wiecznego. Nasze stanowisko jest odmienne. Jezus Chrystus wypełniwszy Zakon
miał żywot, który złożył w ofierze za Adama i cały jego rodzaj, a my, którzy
teraz przyszliśmy do znajomości tego, wiarą przyjmując Jezusa za naszego
Zbawiciela, jesteśmy pojednani z Bogiem przez Chrystusa; dlatego nasze
najlepsze wysiłki zachowania tego co wymaga Zakon, będąc niedostatecznymi,
dopełniane są zasługami Chrystusa, a w ten sposób stają się przyjemnymi Bogu.
Mówiąc innymi słowy, gdy będziemy się starać, by miłować Boga z całego serca, z
całej duszy i ze wszystkich sił i myśli, a bliźniego jak samego siebie i to na
ile nas będzie stać, to Pan Bóg przyjmie nasze dobre chęci i usiłowania jakby
były doskonałe, przykrywając nasze słabości i niedoskonałości zasługami ofiary
Chrystusowej. Dlatego nasze najlepsze wysiłki zachowania tego, co jakoby były
doskonałe, pokrywając nasze słabości i nie staramy się przypodobać sobie, ani
naszym upadłym chęciom), lecz według ducha (starając się być w harmonii z
duchem Boskiego Prawa, na ile to jest z nas”.
TEKST TYTUŁOWY
Nasz tekst przywodzi nam na pamięć
wyrażenie Apostoła Jana: „Kto nie
miłuje brata swego, którego widzi, Boga, którego nie widzi jakże może miłować?” (l Jana 4:20). Innymi słowy, jeżeli stopień miłości, jaki napełnia nasze serca
względem bliźnich, którzy potrzebują naszej pomocy i sympatii, okaże się
niedostatecznym, to będzie najlepszym dowodem, że nasza miłość ku Bogu jest
również niedostateczną. Jeżeli zaś okazujemy miłosierdzie drugim, a w
postępowaniu jesteśmy szczerymi i uprzejmymi, i radujemy się, że możemy
przynieść cierpiącym bliźnim ulgę, a szczególnie domownikom wiary, będzie to
dowodem, iż posiadamy ducha, którego Pan Bóg oceni, jeżeli przy tym posiadamy
ufność w drogocenną krew Chrystusa. Tego rodzaju naśladowcy Chrystusa,
okazujący drugim miłosierdzie, otrzymają również miłosierdzie od Boga. On
będzie postępował z nimi łagodnie, odpuści im ich wady i słabości w miarę, na
ile oni objawiali ducha dobroci i przebaczenia tym, którzy przeciw nim
grzeszyli.
Straż 09/1936 str. 137-140 W.T. R-3803 a -1906 r.