<< Wstecz |
Wybrano: R-6006 b, z 1916 roku. |
Zmień język na
| |
| | |
Stosunek pastora Russella do pielgrzymów
Brat Paul S. L. Johnson — Columbus
Stoję teraz przed marami Tego, którego od dni apostoła Pawła Bóg bardziej użył w Swojej służbie, aniżeli jakąkolwiek inną osobę. Stoję przy marach Tego, który był dla mnie Bratem i Przyjacielem. Uczynił mi więcej dobrego, aniżeli wszyscy inni ludzie jacy kiedykolwiek weszli w kontakt ze mną. Stoję przy marach Tego, którego miłowałem bardziej aniżeli jakąkolwiek inną osobę. Stoję przy marach Tego, o którym mam silne zapewnienie wiary, że jest już w chwale z naszym czcigodnym Panem i Zbawicielem Jezusem Chrystusem. Można dobrze zatem rozumieć, jak trudno jest panować nad uczuciami W takich okolicznościach.
Zostałem poproszony, aby mówić o stosunku pastora Russella do pielgrzymów. On miał podwójny do nich stosunek: oficjalny i osobisty. Jego oficjalny stosunek można zrozumieć, gdy uznajemy urząd, do którego Pan Go powołał. Był bowiem specjalnym przewodem do rozdawania „pokarmu na czas słuszny", jak również był powołany do zarządzania i kierowania pracą Domu Wiary. Pielgrzymi zatem byli współsługami tego samego Boga. Jako przedstawiciele Boga i w pewnym znaczeniu przedstawiciele brata Russella, podróżowali po świecie, głosząc Wesołą Nowinę. Mojżeszowi Bóg dał siedemdziesięciu współpracowników, którym udzielił ducha, jakiego włożył na Mojżesza, ponieważ było zbyt wiele pracy do wykonania. Podobnie i naszemu Ojcu niebiańskiemu spodobało się dać temu oddanemu Słudze współpracowników, aby Mu pomagali w rozdawaniu pokarmu dla całego Kościoła. To dzieło było zbyt wielkie, aby sam mógł je wykonać. Pielgrzymi mieli nieść część brzemienia i mozołu jaki przypadł Jemu. Oni więc w pewnym znaczeniu reprezentowali Jego. Pisząc do nich czasami przypominał im, że lubi myśleć i mówić o nich jako będących w pewnym znaczeniu Jego przedstawicielami, choć uznawał ich w pierwszym rzędzie za przedstawicieli Pana.
Piastował zatem urząd, który dawał Mu bliski i kierowniczy stosunek do pielgrzymów. Był On z natury wybitnie uzdolniony, jak również pełen wdzięku i doświadczenia w spełnianiu wszystkich zadań powierzonego Mu stanowiska. Miał olbrzymi intelekt z cudownymi zdolnościami spostrzegawczymi, wybitną pamięć i jasne, głębokie oraz prawdziwe władze rozumowania, połączone z wyjątkową znajomością ludzkiej natury. Te zdolności i zalety były dla Niego korzystne przy pełnieniu służby. W sposób naturalny przygotowały Go do kierowania pracą pielgrzymów. Ojciec niebiański obdarzył Go naturalnym usposobieniem, zwłaszcza w Jego zdolnościach religijnych, które to zdolności miało bardzo mało osób z upadłego rodzaju ludzkiego. W starannym pielęgnowaniu ducha świętego, naturalne zdolności zostały rozwinięte w najwybitniejszym stopniu w charakter. Połączył wszystkie zalety potrzebne do wywiązywania się z obowiązków, odpowiedzialności i przywilejów, Jego oficjalnego stosunku do pielgrzymów.
Doświadczenie jako pielgrzyma przysposobiło Go lepiej do właściwego korzystania z tej części urzędu. Zatem Jego stosunek do pielgrzymów był oficjalnie kierowaniem ich pracą. Bóg tak sobie życzył, aby On był tym ludzkim czynnikiem do wybierania pielgrzymów. W wyborze sług, żadna dowolność ani stronniczość nie były stosowane. W tym względzie Jego wola była zupełnie poddana woli Ojca. On poddawał pielgrzymów trzem testom wymaganym przez Słowo Boże, które są stawiane wobec publicznych sług Bożych. Przede wszystkim wymagał od nich aby w dodatku do zupełnego poświęcenia się, mieli rozwiniętą serdeczną gorliwość, głęboką pokorę, przykładną łagodność i dokładną znajomość Słowa Bożego. Wymagał również aby w znacznym stopniu mieli talenty do nauczania i głoszenia Słowa Bożego w sposób jasny, przyjemny i ujmująco reagujący sercom. Ostatecznie On wymagał od nich, aby byli w zgodzie ze Słowem Bożym i mogli objąć obowiązki, odpowiedzialność i przywileje służby pielgrzymskiej. Gdy te trzy rzeczy łączyły się w danej jednostce, brat Russell był bardzo zadowolony. Jego metody w wybieraniu pielgrzymów, były jedyne w swoim rodzaju: np. niezauważony słuchał jak dany brat wyjaśnia rysunek planu wieków kilku przyjaciołom. Gdy wyjaśnienie było jasne, on ufał temu bratu. Odnajdywał jego nazwisko i pisał do niego list, zapraszając aby rozpoczął służbę pielgrzymską. Ci, którym miał być dany przywilej tego stanowiska, poddawani byli przez Niego testom, które objawiały posiadanie lub brak łagodności, gorliwości, jasności w przedstawianiu Prawdy i w dużej mierze miłość oraz samokontrolę.
Jego instrukcje do pielgrzymów były bardzo proste. Uważał, że mała ilość instrukcji jest lepsza aniżeli duża. Pewien pielgrzym wyruszający w drogę zapytał Go: „Bracie, masz jakąś instrukcję, zachętę lub ostrzeżenie, aby mi dać, co byłoby pomocą w służbie? On odpowiedział: „Nie, bracie". Gdy jednak zastanowił się, powiedział: „Tak, bracie, mam. Bądź pełen serdecznej gorliwości i głębokiej pokory, a wszystko będzie dobrze". Był przyzwyczajony mówić: „Jeżeli znajdujesz się w jakiejś trudności, albo masz problem, którego nie możesz rozwiązać, pamiętaj, że zawsze masz tutaj otwarte ucho i chętną rękę".
Dawał bardzo dużo wolności pielgrzymom, co usprawiedliwiało to dobro sprawy i ich samych. Pozwalał im samym obierać tematy wykładów i przyjmować sposób w przedstawianiu poselstwa, nie chcąc wtrącać się w ich indywidualność. Wierzył, że Pan kierował każdym. Tylko takie ograniczenia były stosowane, jakie były potrzebne dla dobra sprawy i jej uczestników. Gdy nagana była konieczna, stosował ją w miłej formie. Jeden z pielgrzymów prosił o zbyt częste urlopy, powołując się na to, że potrzebuje więcej czasu na badanie. Brat Russell uważając, że ten brat powinien okazać więcej gorliwości, podsunął myśl, aby odsunął się na rok od służby pielgrzymskiej. Brat ten zrozumiał myśl Pastora i zaraz oświadczył: „Bracie, to byłoby zbyt wielką stratą czasu. Zaraz pójdę dalej". On zawsze był w pogotowiu by zachęcać innych i żaden pielgrzym, nie opuszczał swej usługi. Kiedy nagana była potrzebna, to udzielona była z największym taktem i łagodnością, uwzględniając dobre intencje na usprawiedliwienie. Kiedy miał wprowadzać pewne zmiany, awanse lub degradacje w służbie, to nie były one przeprowadzane z osobistych powodów, ale zawsze zgodnie z zasadą zawartą w Słowie Ojca niebiańskiego. Jego postępowanie było całkowitym zanurzeniem swojej woli w wolę Pańską. Zawsze badał, aby przekonać się, jaka jest owa wola w stosunku do każdego pielgrzyma, aby mógł mu lepiej pomóc w dobrej pracy. Gdy zwolnienie z pracy było podjęte, to przeprowadzone było z wielkim taktem i w spokojny sposób, tak aby inni nie musieli analizować przyczyny. Pielgrzym, nie musiał odczuwać niepotrzebnego bólu. To było bardzo grzecznym i miłym zaproszeniem do rozpoczęcia pracy w innej formie, ku chwale Bożej i dla jego własnego pożytku.
Jego stosunek do pracy pielgrzymów był pełen zachęty. Jedną z Jego największych dla nich służb, był osobisty przykład Jego wiernej służby. Wpływał na nich wieloma sposobami, nawet tonem i gestem. Niewątpliwie pielgrzymi będą pamiętać z radością tę myśl, że jak Jego pierwsza praca żniwiarska była pracą pielgrzyma, tak Jego ostatnia praca żniwiarska była też pracą pielgrzyma.
Ale nie mamy rozumieć, że oficjalny stosunek do pielgrzymów był wszystkim. Nie był On oficjałem, ani tym, do którego nie można było się zbliżyć. Był bardzo miły i uprzejmy, zawsze wzbudzał zaufanie. W dodatku do Jego oficjalnego stosunku, utrzymywał z pielgrzymami stosunek wielostronny. Przede wszystkim był dla nich jak wierny ojciec. Nie mając cielesnych dzieci, został ubłogosławiony przez Pana „spłodzeniem" wielu duchowych dzieci Prawdą. Apostoł Paweł powiedział, że spłodził wielu w podobny sposób. Brat Russell wprowadził bardzo wiele osób do Rodziny Pańskiej, a bardzo duża liczba pielgrzymów była wśród nich. Pewien pielgrzym ostatnio zauważył: „Ja nigdy świadomie nie miałem ojca, aż rozpocząłem służbę pielgrzymską i wszedłem w bezpośredni kontakt z bratem Russellem".
Był dla pielgrzymów nie tylko ojcem, ale ich starszym bratem, zawsze gotowym stać ramię w ramię z nimi. A więc nie był on uważany jedynie za ojca, z tym uczuciem, jakie ludzie powinni mieć dla ojca. Jako starszy brat budził w nich uczucie wraz z szacunkiem dla siebie. Był On ponadto prawdziwym Przyjacielem. Nie przyjmował kapryśnie kogoś dzisiaj, a wyrzucał go jutro. Był wierny swym przyjaciołom z lojalnością opartą na dobrym Słowie Bożym. Każdy pielgrzym przyznawał, że mógł polegać na przyjaźni swego Umiłowanego Sługi. Był czułym Towarzyszem.
Nasz drogi brat Sturgeon przedstawił przed chwilą Jego towarzyskość aż do ostatnich godzin życia. Był On także najsympatyczniejszym pocieszycielem. Każdy kto był w ucisku, szczególnie w ucisku duchowym, mógł szukać pociechy u Niego. Znalazł w Nim uważnego słuchacza, sympatyzujące serce, pocieszające słowo i zachęcającą myśl. Z natury był obdarzony głębokim uczuciem sympatii i zaleta ta była bardziej rozwiniętą, aniżeli inne Jego cechy. Ta właśnie cecha uzdolniała Go, że obdarzał każdego uczuciem, gdy przychodzili do Niego ze sprawami, jakie ich przygniatały. Był zatem Sympatyzującym Przyjacielem.
Ponadto ten dobry Sługa Boży wykazywał znaczny optymizm. Był optymistycznym sympatykiem. Zawsze najlepiej wszystko tłumaczył. Dawał każdemu wiarę odnoszącą się do dobrych intencji. Jego życzenia i oczekiwania były, aby ci umiłowani współpracownicy mogli mieć chwalebne wejście do błogosławionego Królestwa, do którego - wierzymy pewnie - że On wszedł. Został nazwany przez Pana nie tylko „roztropnym", lecz także i „wiernym". Był czułym pomocnikiem. W niczym nie miał większego upodobania, jak tylko w służeniu innym. Ustawicznie myślał i planował w jaki sposób mógłby pomagać radą, przykładem i czynem. Każda właściwie usposobiona osoba, która zapoznała się z Nim, została orzeźwiona i zachęcona. On zawsze, myślał, nie o sobie, ale o wszystkich. Dlatego Jego śmierć była tak chwalebną. On myślał, że prawdopodobnie zejdzie jako męczennik. Pod wieloma względami Jogo śmierć była chwalebniejsza niż śmierć męczennika, gdyż dano Mu przywilej, że nie pozwolono, aby odebrano Mu część Jego życia gwałtem, ale mógł użyć każdą cząstkę swojego życia w służbie. Umarł przy pracy. Taka śmierć była najlepszą dla Niego. Bóg zadecyduje, jakiego rodzaju śmierć jest najlepsza dla każdego.
(Przemawiając do cielesnych szczątków, mówca powiedział: O Sługo Pański, w proroczym typie Bóg nazwał Ciebie Eldadem - umiłowanym od Boga. Umiłowanym od Boga byłeś, gdy pozostawałeś w ciele, teraz jesteś w duchu i na całą wieczność tam będziesz. Byłeś także umiłowanym dla ludu Bożego, jesteś teraz nadal i na zawsze pozostaniesz. Dlatego nazywamy Ciebie Ameldadem — umiłowanym od ludu Bożego).
Nie możemy dłużej modlić się za naszym Bratem, jak modliliśmy się dzień po dniu: „Boże błogosław naszego umiłowanego Pastora". Ale umiłowani, możemy się modlić, aby Bóg błogosławił Jego pamięć. On już jest poza potrzebą naszych modlitw. Umiłowani, nie zostawiajmy naszej, próżni w modlitwach. Byliśmy przyzwyczajeni modlić się: „Boże błogosław naszego umiłowanego Pastora". W. to miejsce módlmy się: „Boże błogosław pamięć naszego umiłowanego brata Russella". Kto wśród nas dołączy się do mówcy i postanowi, aby modlić się codziennie: „Boże błogosław pamięć naszego umiłowanego Brata?" Niech Izrael Boży wszędzie modli się codziennie: BOŻE BŁOGOSŁAW JEGO PAMIĘĆ!
Świt 1986/6 str.20-25. W.T. R-6006 b – 1916 r.